Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tesco. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tesco. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 13 grudnia 2021

12 grudnia 2021


1. Nie chciało się mojej osobie wstawać, więc nie wziąłem pasywnie udziału w niedzielnych politycznych nawalankach. Swoją drogą, ciekawe, czy krzyczenie na telewizor nie zmienia sytuacji. Czy już nie jest to udział aktywny. 
W ogóle dziwny dzień, gdyż i od Twitterów sobie wziąłem wolne. Więc nie wiem, co się na świecie dzieje. I nawet nie wiem, czy mi to przeszkadza, a to jest akurat zła informacja.

2. Zawieźliśmy Józkę na dworzec. Pociąg spóźniony był tylko o cztery minuty. 
Na dworcu stoją kosze na śmieci. Z pleksi. Jak urny. Wyborcze urny. Logicznym uzasadnieniem przeźroczystości śmietników jest zagrożenie terrorystyczne. 
–Wrzucił pan ładunek wybuchowy do śmietnika?
–Tak
–Dlaczego pan to zrobił?
–Bo go już nie potrzebowałem.
Albo: Sprawcę ukarano mandatem karnym, w kwocie 250 złotych. Wrzucił bombę biologiczną do zmieszanych. 
Na dworcu, spod farby, wyszło parę liter, z których można wnioskować, że Świebodzin był przez chwilę Świebodzinem Wielkopolskim. Wydaje mi się, że historycznie powinien raczej być Śląskim. W 1945 najwyraźniej inaczej na to patrzono. 
Na stacji stał pociąg. Elektrowóz Deutsche Bahn, czerwony. Richtung: Niemcy. Za nim, po horyzont (w związku z zamgleniem, nie było to zbyt daleko) wagony z volkswagenami. Z tym, że te volkswageny przodem w stronę Poznania. 
Opowieści o tym, że w związku z przerwaniem łańcuchów dostaw zatrzymano w Europie produkcję samochodów są najwyraźniej przesadzone. 
Znikły tabliczki zabraniające przechodzenia przez tory. Pojawiły się nowe, sugerujące, by się strzec pociągu. Polska w coraz większym stopniu staje się oazą wolności. 
Piszę te wszystkie rzeczy, bo liczę na to, że mi się przypomni coś, co koniecznie miałem napisać. Raczej mi się nie przypomni. I to jest zła informacja. 

3. Z niewiadomych przyczyn doznałem przypływu energii. Zdjąłem drzwi z górnej łazienki i zestrugałem je od spodu. Przez ostatnich z dziesięć lat się zamykając, wydawały w związku z podłogą denerwujący dźwięk. (Najwyraźniej nie aż tak denerwujący). Udało mi się je również założyć. Nie dostrugałem ich wystarczająco. Znaczy słychać ich związki z podłogą bezpośrednio przed samym zamknięciem. Do tego bardzo cicho. Porównując sytuacje sprzed i po struganiu, obawiam się, że energia, by dostrugać do końca zbierze się we mnie za jakieś tysiąc lat. I to jest zła informacja, gdyż nie jest powiedziane, że elektryczny strug z Lidla wcześniej się nie popsuje.  

Kupiony w nieodżałowanym Tesco żeliwny garnek świetnie się sprawdza w duszeniu pieczarek.


 

środa, 20 października 2021

20 października 2021


 1. No więc wywoziliśmy do stołówki chińską superwannę. Historia chińskiej wanny była taka – z dziesięć lat temu, Bożena kupiła na niemieckim ebayu superwannę. Dwuosobową. Z hydromasażem. Z ozonowaniem. Z podświetleniem. Z podgrzewaniem wody. Z radiem. I to wszystko za niezbyt wygórowaną cenę. Kiedy już kupiła, się okazało, że dostawa będzie za jakieś pół roku. I była. Wanna przyjechała. Z pomocą sąsiadów wywlekliśmy ją do łazienki na piętro. Użyliśmy jej ze dwa razy. Była super. Ale proces napełniania trwał tydzień. Przesadzam. Mniej niż tydzień. Z półtorej godziny. 

No więc superwanna stała sobie w łazience na piętrze. My przyjeżdżaliśmy, wyjeżdżaliśmy. Kiedyś, konkretnie na prezentacji audi A4 sedana. W Poznaniu była ta prezentacja. Namówiłem kolegę, z którym tę A4 żeśmy ujeżdżali, żeby wyskoczyć do Rokitnicy. Na miejscu, usłyszał (on – nie ja), że cieknie woda. No i się okazało, że chińska bateria, w chińskiej superwannie, wzięła i pękła. Zalewając łazienkę na piętrze i łazienkę na parterze. Zalewając przez jakiś miesiąc. Zima jakoś specjalnie mroźna nie była. Znaczy pękła nie tyle z mrozu, co sama z siebie. A konkretnie: ze swojej bylejakości. Skutki zalania udało się z czasem zniwelować. Ale serce do superwanny straciliśmy. Stała sobie przez lata. Do wczoraj, kiedyśmy ją z Miśkiem, z narażeniem życia ściągnęli na parter. Z narażeniem miśkowego życia, bo on szedł z przodu – znaczy, superwanna zsuwała się na niego. 
Dzisiaj, bez specjalnych problemów, udało się superwannę wrzucić na Lawinę i zawieźć do stołówki. Być może, za jakiś czas, rozpocznie nowe życie, jako ogrodowe jacuzzi. Złą informacją jest, że to mało prawdopodobne. Raczej przez dekadę będzie stać na boku w stołówce. 

2. Byłem w Zielonej. Promem. Ostatnio mam szczęście takie, że na prom wjeżdżam bez czekania. Że tak powiem – z marszu. 
Suburban jest przygotowywany do malowania. Pozatykano mu dziury. Złą informacją jest, że tylny zderzak, w znakomitej części składa się wyłącznie z chromu. 

Z Zielonej wracałem przez Świebodzin. Kolejny etap agonii Tesco. Kupiłem piękną żeliwną, emaliowaną patelnię. Na czerwono Za mniejszą połowę ceny. Patelnia miała przyczepione to coś, co się przyczepia, żeby sklepowy złodziej nie ukradł. Była tak ciężka, że pani sklepowa miała kłopot. Skomentowała: tak ciężka, to musi wytrzymać wiele lat. Odpowiedziałem, że dlatego ją kupuję. Żeby coś po mnie zostało. 
Po wystawie likwidowanego sklepu z butami, polskiej marki CCC, chodziło dziecko. Raczej nikt nie chciał go sprzedać z 30–40% zniżką. 

3. Ciepły wiatr budzi niepokój. Uwarunkowanie genetyczne. Prawnukiem górala wszakże jestem. Raz w życiu widziałem jak się chmury zbierały na linii szczytów. Ale to inna historia. No więc w lubuskim jest ciepło i mocno wieje. I to jest zła informacja, bo nasze lipy już wystarczająco wycierpiały. 

sobota, 16 października 2021

15 października 2021

 


1. Spałem zbyt krótko. Coś mi się nawet śniło. I to w bardzo zdecydowany sposób. Złą informacją jest, że nie pamiętam co. 
Wszystkie koty nocowały w domu. Kocię całkiem dobrze zniosło zabieg. Lata już po domu, jakby nigdy nic. 

2. Odwożąc Miśka na stację, postanowiłem rozwiązać problem nadmiaru pustych opakowań szklanych. Problem wynikający z tego, że w zeszłym tygodniu nie zauważyłem, że właśnie jest ten wyjątkowy dzień, w którym – raz, na dwa miesiące – odbierają szkło. Wsadziłem część butelek do plastikowego worka na gruz, worek na pakę Lawiny i pojechaliśmy. Worek się musiał wywrócić, gdy w Ołoboku skręcałem na Świebodzin. Butelki się rozsypały i zaczęły dzwonić na wybojach. Misiek na pociąg zdążył. Do mnie dotarło, że Punkt Selektywnego Zbierania Odpadów Komunalnych czynny jest nie do piętnastej, tylko od piętnastej. Musiałem więc gdzieś zgubić półtorej godziny. 
Poszedłem więc do Actiona. A tam już Boże Narodzenie. Wcześniej mi się wydawało, że Boże Narodzenie zaczyna się w sklepach 2 listopada. A tu taka niespodzianka. Później podjechałem do umierającego Tesco. Jest go coraz mniej. Złą informacją jest, że nie ma już worków, do których by można załadować owoce, czy chleb. 
Wciąż można kupić hinduski hummus. Nie ma za to już kokosowego mleka. 
Do Punktu Selektywnego Zbierania Odpadów Komunalnych przyjechałem na chwilę przed otwarciem. Ale, że brama była otwarta, to wjechałem. Wywaliłem szkło do złego kontenera. Wiem, bo po chwili, na rowerze przyjechał pan. Musiałem więc te butelki przerzucić. 

3. Obejrzeliśmy do obiadu kolejny odcinek „Morning Show”. Najbardziej się mojej osobie podoba wątek rasistowski. 
Później pojechaliśmy do kina. Na „Bonda”. Złą informacją jest, że nie jestem „Bonda” jakimś specjalnym amatorem. Gdybym był – to bym oglądał z większym namaszczeniem. 
W kinie, ostatni raz mnie widzieli nie pamiętam kiedy. Dawno. Myślałem, że kin prawie nie ma, a tu pełna sala. Włoskie miasto na początku filmu to Matera – gdyby komuś ta wiedza do czegoś była potrzebna. 


sobota, 9 października 2021

8 października 2021


1. Przyjechał mebel, z którego Bożena chce zrobić łazienkową szafkę. Przywiózł pan busem. Pomęczyliśmy się wnosząc mebel do domu. Teraz czeka mnie wynoszenie go na piętro. I to jest zła informacja. 

2. Uszczelniłem komin w moim pokoju. Poprawiłem też uszczelnienie komina peleciaka. Złą informacją jest, że peleciak sam się włączył, komin się zbyt szybko nagrzał, zaprawa popękała i tyle było z mojej kominiarskiej działalności. 

3. Męczyguma w łaskawości swojej dziś nas przyjął. I był ostatni moment. Od paru dni Lawinę ciągnęło w lewo. Za bardzo ciągnęło. To był problem z przodem. Tylne opony wygięło zaś w dość abstrakcyjny sposób. Z asfaltem stykały się brzegi bieżnika, środek się jakby uniósł. Wymiana opon trwała prawie godzinę, którą spędziliśmy z Miśkiem na zwiedzaniu Świebodzina. Miśka podrzucił wcześniej Mój Nowy Szef. Byli razem na „Strażaku roku”. Przywieźli mi pamiątkową gaśnicę. Gaśnica niczym się specjalnym nie wyróżnia, ale w mojej pamięci zawsze się będzie kojarzyć z tym październikowym popołudniem. Trafiliśmy do kościoła św. Michała. Bardzo on dziwny jest. Nie dość, że szerszy niż dłuższy, to jeszcze niesymetryczny.
W Tesco kupiłem dużo niezbyt potrzebnych rzeczy. Niezbyt potrzebnych, za to tanio. Po co mi trzy koszule białe po dwadzieścia złotych?
Lawina znowu jeździ prosto. Poprzedniego właściciela pomysł, by używać szerszych, niż fabryka kazała opon – nie był zbyt dobry. Ciekawe o ile lepiej się będzie jeździć, gdy się Lawinę obniży do normalnej wysokości. 
Złą informacją jest, że jutro będę musiał pojechać do Punktu Selektywnego Zbierania Odpadów Komunalnych, gdyż mam na pace Lawiny stare opony. Męczygumie bardzo nie pasowało się nimi zająć. Za mało miał miejsca. 


 

środa, 6 października 2021

5 października 2021


1. Poniedziałku nie będzie. I to jest zła informacja. 

2. Wtorek. Dzień zebrań. Przed południem trzy. Później jeszcze jedno. W międzyczasie pojechałem do miasta. Serca dla kotów we wciąż czynnym Tesco. Można sobie kupić kasę samoobsługową. Mógłbym właściwie taką mieć. Nie wiem – co prawda – po co. Stacja benzynowa już nie działa.
Ktoś wymyślił, że w hali po Tesco będzie hotel, dla przywiezionych z zagranicy, pracowników Amazona. Chciałbym to zobaczyć. W wersji „Wielkie projekty” na Domo. Burmistrz dementował. Nie sądzę, żeby tych, którzy to rozpowiadali dementi przekonało.  
Męczyguma na targu zwanym rynkiem trzyma dla mnie cztery opony. Bardzo porządne. Amerykańskie. W rozsądnej cenie. Złą informacją jest, że wysokość ich, zamiast 70 wynosi 65 (procent szerokości). Ale chyba i tak je kupię. 
W Lidlu można kupić ulubione piwo Adolfa Hitlera. Co pewien czas Hofbräu pojawia się też w Krakenie. 

3. Niby ciepło, a jednak zimno. Muszę więc podłączyć piec u mnie w pokoju. Zlał mnie kominiarz, więc wziąłem sprawy w swoje ręce. Najpierw szukałem komina wiertarką. Niezbyt skutecznie. Później dotarło do mnie, że dziwna wnęka na piętrze może być kominem. Sprawdziłem, wrzucając piłeczkę w tę dziurę, w którą kominiarz wsadza szczotkę. Teraz pozostaje mi przebić się przez ścianę z rurą od pieca i dorobić drzwi do wnęki. Chwilę to potrwa. I to jest zła informacja.

Na Prime nowy „Borat”. Właściwie bez Cohena. Dwóch sztucznych rednecków wysłuchuje wykładów, które ich mają odwieść od – według twórców – redneckich poglądów. Strasznie nudne. 

Swiatłana Cichanouska powiedziała Anicie Werner w „Faktach po Faktach”, że migranci używani są do szantażowania Polski i Europy, i że nie można ich wpuścić. Powiedziała też, niedawny wywiad Łukaszenki dla CNN to zło, bo uwiarygodnia reżim Białorusi. 
Po czymś takim pewnie już jej do TVN24 nie zaproszą.







 

sobota, 25 września 2021

24 września 2021


1. Zmieniłem olej Lawinie. Osobiście wymieniłem. Muszę kupić klucz do odkręcania filtra. Póki co, przydał się klucz do grubych rur. Choć nie było łatwo, gdyż projektanci klucza nie założyli, że będzie się nim operować wśród elementów zawieszenia. 

2. Pojechaliśmy z Kociem i Kocięciem do weterynarza. A dokładniej do weterynarz. Ktoś zły i niedobry drapnął Kocia pod okiem, wdał się stan zapalny i samo przemywanie herbatą nie pomagało. Kocio dostał dwa zastrzyki. Kocię odrobaczono. Usłyszałem o sterylizacji aborcyjnej i – niestety – nie mogę jakoś o tym zapomnieć. 
Kupiłem w Tesco szafkę na dokumenty. Tesco jest w likwidacji. I to jest zła informacja. Mam – co prawda – dzięki temu szafkę na dokumenty, ale nie będę miał gdzie kupować chleba. 

3. Prezydent udzielił w Nowym Jorku wywiadu TVN24. Nie ma w tym nic dziwnego, bo ostatnio zawsze jak jest z Stanach, to udziela wywiadu TVN24. Zresztą nie o wywiad chodzi. Wywiad, według 300polityki miał się na antenie pojawić o 19:26. Jednak o 19:26, zamiast Andrzeja Dudy pojawił się Aleksander Kwaśniewski. Z Kraśką. Rozmawiali. Rozmowę przerwano, by puścić fragment wywiadu z Andrzejem. Raczej nieprzypadkowo dobrany. W sam raz, by Kwaśniewski mógł skomentować. Komentowanie wywiadu przed jego emisją. W TVN24 udało się coś, czego jeszcze nawet Jacek Kurski nie zrobił. 
O ile nasz rynek medialny byłby bez tej stacji uboższy

Złą informacją jest, że zamiast oglądać kolejny odcinek „The Morning Show” oglądaliśmy „Bez snu”. Mógłby się raczej nazywać „Bez sensu”. Reżyser tego arcydzieła na imię ma Baran. 


 

piątek, 13 sierpnia 2021

12 sierpnia 2021


 1. Kocio znowu rano przeżywał nieobecność Rudzi. A jak przyszła, był agresywny. Kocio normalnie wygląda i się zachowuje jak dorosły. Przy Rudzi jak nieokrzesany młodzieniec. Z drugiej strony – Rudzia się z nim jakoś droczy. Najwyraźniej życie uczuciowe kotów odbiega od standardów wyznaczonych przez filmy Disneya.  

2. Pojechaliśmy z Miśkiem do Świebodzina, gdzie miał przeprowadzić wywiad z ubraną na różowo panią. Ja musiałem skończyć felieton do „Dziennika Polskiego”, więc usiadłem sobie w cieniu ratusza. Na rynku postawiono kurtyny wodne, które dostarczały radości dzieciom i niemieckim turystom. Tych drugich było zdecydowanie mniej niż tych pierwszych. Radość też była mniej entuzjastyczna. 
Poprzednim razem na świebodzińskim rynku byłem chyba z rok temu. Od tego czasu przybyła kawiarnia. 
Do Tesco, po chleb. Usłyszałem, że chleb będzie tylko do października. Czyli, że pewnie Tesco będzie do października. I to jest zła informacja. Mamy teraz dwie możliwości. Kupić dużą zamrażarkę. I zrobić zapasy mrożonego chleba. Znaleźć jakąś piekarnię, która sobie z pieczeniem chleba radzi. 

3. Gaz na Tesco po prawie trzy złote. Pan w kolejce do dystrybutora wzdychał, że podczas pierwszej fali pandemii niewiele droższa była benzyna. 
Złą informacją jest, że nie pamiętam ile najwięcej za LPG kiedykolwiek płaciłem. 3,50`? Bo najmniej to 0,95. W Radomiu. Ze dwadzieścia lat temu. 
W jutrzejszej Gazecie będzie o tym, że nie zdążono wyremontować jakiejś gorzowskiej podstawówki, o pielgrzymce, o remoncie kąpieliska w Ochli, o tym, że miejscowe Porozumienie chce dalej z PiS-em. Ciekawiej zapowiada się sobotni Magazyn.  





piątek, 6 sierpnia 2021

5 sierpnia 2021



1. Rano pisałem tekst dla nadredaktora Muchy. Pisałem pod nadłamaną lipą. Jeżeli tekst będzie dobrze przyjęty, będę musiał jeszcze raz spróbować. Nie udał mi się nałożyć wytoczonego przez Józka (ojca sąsiada Tomka) koła pasowego na oś wirnika kosiarki. Albo trzeba użyć młotka, albo trzeba ciut więcej tokarką zebrać. 
Kocio przyszedł rano. Zjadł. Później zaległ na swoim fotelu, by spać w najdziwniejszych pozach. 

2. Pojechaliśmy z Miśkiem do Zielonej. Na skróty. Przez lad do Międzylesia. W Międzylesiu jest kościół. Bardzo podobny do naszego z Rokitnicy. Na szczycie wieży jest kula. Kula zasadniczo jest sferą, w której po kolejnych remontach pozostawiano listy do potomnych. Z jednego można się było dowiedzieć, że w drugiej połowie lat trzydziestych szefem lokalnego koła NSDAP był Berthold Kittel. Sołtys. O ile dobrze pamiętam, Harald (brat Bertolda) tłumaczył mi kiedyś, że oni pochodzą z Saksonii, więc to nie rodzina. Z Międzylesia jechaliśmy do Podłej Góry, Sycowic, Nietkowic, Brodek i Brodów. Kiedy dojechaliśmy, prom płynął na drugą stronę, więc przełamywanie Odry chwilę nam zajęło. W Zielonej lało, więc nici nam wyszły ze zwiedzania. 

3. Odwiozłem Miśka na pociąg. Z zielonogórskiej redakcji na dworzec w Świebodzinie jest bliżej niż się mi wydawało, gdyż na miejscu byliśmy dobry kwadrans niż zakładałem wcześniej. 
Zatankowałem przy Tesco. Z niewiadomych przyczyn wchodzi ostatnio dużo więcej gazu. We właściwym Tesco nie było interesującego mnie chleba. Kupiłem za to parę butelek Leffe, które kosztowało chyba drożej niż z beczki w Krakenie. 
Pod Lidlem nie działały oba parkomaty. Znaczy jeden odsyłał do drugiego. Można by się zapętlić. 

Józek wyciągnął swoją maszynę do wydłubywania z ziemi ziemniaków. Znaczy – idzie jesień. 


 

piątek, 8 stycznia 2021

8 stycznia 2021


 1. Rano przez chmury widać było słońce. Mam wrażenie, że to po raz pierwszy w tym roku. 


Mamy w domu niedokończone ogrzewanie podłogowe. Od piętnastu prawie lat. Otóż cały układ został podzielony na kilka obwodów. Każdy z tych obwodów zaczyna się od zaworu, który miał puszczać tam wodę, kiedy termostat w konkretnym pomieszczeniu na to mu pozwoli. Zawory pracują na jakimś nietypowym napięciu. Brakuje transformatorów, które by to napięcie zapewniały. Nie ma też termostatów. Więc układ działa w całości. Albo nie. W zależności, co mu mówi sterownik pieca. Ma to pewnie wiele minusów. Większości z nich nie udało mi się rozpoznać. Wiem o jednym: podłogówką nie da się nagrzać łazienki. Gdyby to wszystko działało – piec mógłby grzać wyłącznie łazienkę. Teraz nie może. Łazienka jest na rogu domu. Jej najdłuższa ściana przez czterdzieści lat była zawilgacana przez niezbyt mądrze zrobiony dach. Teraz ściana schnie. Robi to jednak w swoim tempie. W łazience poza podłogówką pod płytkami jest jeszcze mata elektryczna. Niestety o zbyt małej mocy. Znaczy w łazience przez lata było w zimie zimno. 
Już nie jest. Zmotywowany przez Bożenę kupiłem panel co to grzeje podczerwienią. Robi to zadziwiająco skutecznie. Niepokojąco wręcz skutecznie. Na tyle niepokojąco, że zamówiłem watomierz – takie coś, co mierzy zużycie prądu. Założona we wrześniu fotowoltaika narobiła już co prawda cysternę prądu, ale zawsze lepiej wiedzieć co i jak. 
Złą informacją jest, że muszę ten panel jakoś zamontować. A wiązać się to będzie z koniecznością przewiercenia fliz. Choć może tu, od 1945 roku są to raczej płytki. 

2. Pojechaliśmy do miasta. Do paczkomatu. Paczkomaty są super, choć wolałbym nie musieć za każdym razem po przesyłkę przejeżdżać trzydziestu kilometrów. 
Poszliśmy do Lidla. Nie ma szpinaku mrożonego ze śmietaną. I to jest zła informacja. Choć gorszą jest brak podpałki, do której przyzwyczaiłem się tak, że nie bardzo sobie wyobrażam bez niej poranków. 
Tłum ludzi. Byłem świadkiem budującej sytuacji. W kolejce do sąsiedniej kasy ktoś zwrócił uwagę na brak dystansu. Po chwili cała kolejka dyskutowała o odpowiedzialności, sytuacji epidemicznej w sąsiednich Niemczech (mój mąż pracuje).
Z Lidla pojechaliśmy do Tesco. Po chleb, wiejski. Bardzo dobrze się mrozi, a po rozmrożeniu jest jak świeży. No i niestety chleba nie było. Jakiś tescowy pan powiedział, że będzie za pół godziny. Błąkaliśmy się po sklepie przez pół godziny. 

Przypomniała mi się dykteryjka, którą opowiadał mój były kolega Skoczylas. Pod koniec komuny oprowadzał po Krakowie amerykańskiego żurnalistę. Weszli do delikatesów – Skoczylas coś chciał kupić. Stanął więc w kolejce i stał. I stał. Amerykański żurnalista był coraz bardziej rozdrażniony. Na koniec wypalił – już wolałbym coś kupić niż tak długo być w sklepie. 

Przez te pół godziny nawrzucałem do kosza mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. W końcu chleb się pojawił. Po zapłaceniu okazało się że część niepotrzebnych rzeczy wcale nie była w promocji, jak to często w świebodzińskim Tesco bywa. 

Wracaliśmy przez Skąpe. Niby było już ciemno, ale ta ciemność nieba miała dziwnie fioletowy odcień.

3. A, no i w Tesco nie było szprotek. Kocio niby już za nimi nie przepada ale i tak je jadł. Więc to zła informacja. 

wtorek, 7 sierpnia 2018

5 sierpnia 2018


Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Nad ranem nadchodziła burza. Ubiegłotygodniowa trauma wyrwała mnie z łóżka i zmusiła do oblecenia domu w poszukiwaniu otwartych okien. Drżąc zasnąłem. Burza przeszła właściwie bezobjawowo. Przewróciła tylko stojący na schodach do domu hibiskus.
Wstałem nieprzytomny. Późno. I to jest zła informacja.
Za to, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, w niedzielny poranek nawet nie próbowałem włączyć telewizora.

2. Wiskoza w porządku. Nie uruchamia się wiatrak elektryczny. Z dwojga złego to chyba dobra informacja. Pewnie, gdybym zrozumiał filozofię VAG-a, byłbym w stanie określić, co zaniemogło.

Nie ma upału. W domu temperatura spadła o trzy stopnie. Jest przyjemnie. A to tylko trzy stopnie. Zabrałem się za składanie szafy bibliotecznej, której dostawa kilka dni temu wyrwała mnie z łóżka. To było drugie podejście. Za pierwszym razem okazało się, że środkowe drzwi się nie zamykają. Rozebrałem, złożyłem i znowu się nie chciały zamknąć. Przyjrzałem się im dokładniej. Mimo identycznych zdobień okazało się, iż pochodziły z innego mebla. I to jest zła informacja, bo trzeba je będzie nieco przerobić. I będzie to musiał zrobić pan Stolarz, któremu zajmie to z półtora roku. Bo w międzyczasie złamie sobie rękę, obetnie palec, zmiażdży stopę. Ale w końcu wydobrzeje. I zrobi nawet ładnie. Syn pana Stolarza nie poszedł w ślady ojca. Pracuje dla podwykonawcy Orange i zakładał mi światłowód, o czym mi z dumą pan Stolarz opowiedział, kiedy przywiózł nie pamiętam co, co na pewno robił przynajmniej osiem miesięcy, bo jego pracownik przeszedł na emeryturę, a o pracownika teraz trudno. Bo nic nie potrafią a pieniędzy chcą. I strach, żeby warsztatu nie podpalili.

3. Wieczorem byłem z Tośką w Tesco. Kupić farbę w promocji tanią, bo się okazała bardzo dobra. Kupiłem trzy. Zapłaciłem, patrzę na rachunek – są nie po dwanaście, a czterdzieści pięć złotych. Do punktu obsługi klienta. Pani ze mną do miejsca, gdzie stoi farba. Duży napis dwanaście. I mały: czterdzieści pięć. Bo wymieszane stały. Dałem się zrobić jak dziecko. I to jest zła wiadomość, bo od dwudziestu prawie dziewięciu lat żyję w wolnorynkowej rzeczywistości.

Później wieczorem wpadł sąsiad Tomek. Opowiedział historię o tym jak zginął syn sąsiadki naszej od strony przeciwnej niż sąsiad Gienek. Dwadzieścia osiem miał lat i wszyscy go lubili. Kupił poloneza Caro. Nowego. Wracał drogą od strony Skąpego, wyprzedzał kombajn, który wcześniej sam zamówił, żeby mu wykosił i wyprzedzając wyleciał na zakręcie. Walnął bokiem w akację. Licznik stanął na 120 km/godz. Kombajnista zgasił kombajn i biegiem trzy kilometry leciał, żeby pogotowie wezwać. Czasy były sprzed komórek. Pogotowie się nie mogło do środka auta dostać – wszystkie drzwi poblokowane. Sąsiad Tomek kluczem chyba czternastką drzwi odkręcał, bo miał jako czternastolatek ręce drobne i tylko on dał radę. Do dziś wszystko pamięta, a to już ponad dwadzieścia lat.
Droga na Skąpe kręta, strasznie dziurawa i wąska – tutejszą metodą jedna nitka asfaltu i szerokie pobocze, by się dało mijać. Kiedy są liście na drzewach – słabo widać, co za zakrętem. 

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

4 sierpnia 2018



Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Obudził mnie (za wcześnie) dźwięk młota walącego w coś. Wstałem, przeprowadziłem rozpoznanie, z którego wyszło, że młot musiał być naprawdę duży. Podobnie coś, w co walił, albowiem ten, który walił nie był żadnym z naszych bliskich sąsiadów, a huk był naprawdę poważny.
W hurtowni koło Lidla kupiłem siedem metrów przewodu 5x2,5. I puszki. W Lidlu nie kupiłem miniaturowych chryzantem 2,50 za sztukę. W Tesco kupiłem farbę emulsyjną białą. W promocji. 15 zł za wielkie wiadro. Kupiłem. W Mrówce farbę wodną, której litr kosztował trzy razy więcej niż 9 litrów tej z Tesco.
Termometr miejscami wskazywał 36 stopni. Czyli generalnie więcej niż chwilowe spalanie. Zatankowałem gaz. Czekając na miejsce przy dystrybutorze, z niepokojem obserwowałem wskaźnik temperatury silnika. Wskazówka powoli mijała 120 stopni. Nie mogę się przyzwyczaić do tego, że w audi temperatura pływa. W E32 wskazówka trzymała się środka skali. Chyba, że coś było nie tak.
Niby w instrukcji A8 napisano, żeby się nie przejmować. Chyba, że wskazówka osiągnie czerwone pole (130 stopni). Ale i tak trzeba będzie sprawdzić wiskozę. I to jest zła informacja.

2. Kupiłem na Allegro skaner diagnostyczny VAG. Mały. Za stówkę. Podłączam co chwilę i wciąż nic nie rozumiem. Gdybym dwadzieścia lat jeździł Golfem, pewnie wszystko byłoby inaczej.
Z kupowaniem audi było tak – E32 przywiozło nas ze wsi do Warszawy. Na podwórku, po zgaszeniu silnika usłyszałem bulgotanie płynu chłodzącego. Dziwne to było, bo do samego końca trasy układ trzymał temperaturę. Następnego dnia dolałem płynu ale nie odpalałem silnika. Dzień później ruszyła Bożena. Nie wyjechała z bramy, bo ktoś blokował wyjazd. Zgasiła. I już nie mogła zapalić. Rozrusznik nie był w stanie obrócić.
Jako, że auto stało w bramie – laweciarz bez problemu je załadował i zawiózł do mechanika Jacka. Mechanik Jacek zadzwonił po paru godzinach, że woda w cylindrach, trzeba więc ściągać głowicę, a on się tym przez przynajmniej dwa miesiące nie zajmie, bo mocy przerobowych nie ma. Czyli, że nie mamy auta. Suburban wciąż miał być w przyszłym tygodniu a jeździć trzeba. Przez chwilę jeździliśmy Kaplowozem, który przestał być Megane Cabrio, a się stał E46 dwulitrowym dieslem. Też kabrioletem. Przez chwilę nawet mi się dwulitrowy, prawie nic nie palący diesel spodobał, ale jakoś mi przeszło. Za dużo zbyt byle jakich ofert.
Zacząłem szukać E65. Siódemka to jednak siódemka. Niestety, co się jakaś ciekawa pojawiała, to się natychmiast sprzedawała. Frustrujące.
Trochę na skutek sugestii pana Mirka (kierowcy Druha Podsekretarza) – że tylko mercedes – rozglądałem się za CLK. Dwa tygodnie przeglądania ogłoszeń było na tyle męczące, że zdecydowaliśmy coś kupić. Pożyczyliśmy volvo S90. Bardzo fajny samochód. Szkoda, że nie robią sześciocylindrowych. [Tak, drogi Staszku, wiem, ma to ekonomiczne, ekologiczne i logiczne uzasadnienie. Ale szkoda, że nie robią sześciocylindrowych] I pojechaliśmy oglądać E65 pod Wrocław. Znaczy mieliśmy. Bo najpierw w Warszawie oglądaliśmy S80. V6. Ponoć jakiegoś celebryty. Nawet jak na moje standardy zbyt brudne w środku. S80 takie same, jak to, którym jeździ sąsiad Tomek. Z tym, że on ma diesla D5. No więc mieliśmy jechać pod Wrocław oglądać E65, które miało jeden plus – instalację wtrysku gazu w fazie ciekłej. I mnóstwo minusów – właściwie brak wyposażenia. No i przez chwilę ten plus przysłonił mi minusy. Przez chwilę. I zamiast pod Wrocław pojechaliśmy do Leszna.
W Lesznie stał CLK. Pięknie sfotografowany. Stał w komisie. Komis nieczynny, bo sobota, choć otwarty. Zanim pojawił się właściciel obejrzałem samochód. Zgodnie z radą pana Mirka sprawdziłem progi. Znaczy wsunąłem rękę w miejsce, gdzie próg być powinien. Były dziury, z których wysypywała się szpachla. Swoją drogą nie wpadłem na to, że można szpachlować progi. Z daleka samochód wyglądał świetnie. Z bliska kojarzył mi się z zapastowanym brudem.
Przyjechał właściciel. Popatrzył na volvo i zapytał, czy na pewno ma przynosić kluczyki. Porozmawialiśmy chwilę. Wyleczyło mnie to z CLK (W208). Ponoć nie da się znaleźć niezardzewiałego.
Dojechaliśmy na wieś. Wieczorem zacząłem przeglądać ogłoszenia sprzedaży w promieniu 50 km. Wyskoczyło mi A8, 4,2. W Zielonej Górze. Emerytowany borowiec Ryba, który w przerwach w byciu borowcem, poza byciem rolnikiem zajmował się handlem samochodami powtarzał, że jeżeli A8 to albo z benzynowym 2,4 albo 4,2. Bo reszta to kłopoty. Samochód miał mieć jednego właściciela w Niemczech i 180 tys. przebiegu.
Zielona Góra okazała się Nową Solą. Samochód zakurzony. Widać, że długo stał. Człowiek, który sprzedawał jeździ ciężarówką gdzieś do Niemiec. No i tam zobaczył, że stoi. To kupił i ciężarówką przywiózł. I teraz sprzedaje.
Zauważyłem, że auto jest na fałszywych niemieckich blachach. Niemieckie tablice rejestracyjne są ważne, jeżeli mają okrągłe naklejki legalizujące. Te w miejscu naklejek miały napis, że są nieprawdziwe. Zapytałem o TÜV. Nie było. Pytam o umowę z niemieckim właścicielem. Nie ma. Są dwa briefy, czyli jakby karta pojazdu i dowód rejestracyjny. Pytam, jak mam zarejestrować samochód, bez umowy z niemieckim właścicielem. Odpowiedział, że sam sobie taką umowę wypiszę. I kwotę niższą wpiszę, to i akcyza niższa będzie. I że wszyscy tak robią. Nie mógł zrozumieć dlaczego mnie te argumenty nie przekonują. Próbowałem mu tłumaczyć, że autem bez przeglądu, na fałszywych blachach nie mogę jechać do Warszawy. On na to, że policja się nie pozna, że blachy nie są w porządku.
Kiedy tak gadaliśmy – podszedł do volvo i zobaczył przepustkę Kancelarii. Ucieszył się, powiedział, że popiera rząd i żeby tych wszystkich złodziei i oszustów do więzień powsadzać.
No i nie kupiliśmy tego samochodu. Za to Bożena powiedziała, że może jeździć A8.
Wróciliśmy do domu. Zacząłem szukać. Znalazłem we Wschowie. Dzwonię:
–Dzień dobry, ja w sprawie A8. 
–Której?
–Słucham?
–Której, bo sprzedaję trzy.
–Co pan, zbierasz te A8?
–Nie, od dziesięciu lat serwisuję A8.

No pojechaliśmy i kupiliśmy. I jak na razie jest bardzo dobrze.
Tylko nie ogarniam VAG-a i to jest zła informacja.

3. Zamiast siedmiu metrów kabla 5x2,5 trzeba było kupić dziesięć. I to jest zła informacja, bo sposób prowadzenia przewodu w piwnicy wygląda teraz bardzo prowizorycznie.
Z pomocą sąsiada Tomka uruchomiliśmy pompę. Najpierw leciała brudna woda. Potem już czysta. Trzeba będzie zbadać, czy się nadaje do czegoś poza podlewaniem. Jeżeli się będzie nadawać – znaczy, że wykonaliśmy kolejny krok ku niezależności.





niedziela, 20 sierpnia 2017

19 sierpnia 2017


1. Straszono, że będzie padać. Kiedy wstałem przekonany że jest sobota – czekało na mnie niebieskie niebo i słońce. Wstałem dumny, że zdążę na program, który niektórzy złośliwi nazywają kolegium redakcyjnym „wSieci”. Niesprawiedliwie nazywają. Włączyłem „Info”. Przedstawiciela braci Karnowskich nie widać. No i dotarło do mnie, że jednak mamy piątek. I to nie zwykły, tylko taki, po zamachu terrorystycznym. I to jest zła informacja.
Bogu dziękuję, że nie pracuję w kanale informacyjnym. Bo to kanał jednak. Reporterzy miotają się po perymetrze szukając kogoś żywego, kto się na temat odezwie. Znaleziony ktoś niekoniecznie ma coś do powiedzenia. Dziesiątki wyciągniętych z dupy ekspertów [niegdyś ich wszystkich rolę wypełniał płk Dziewulski] opowiadających dotkliwie dotkliwe truizmy. Później wyrwani z wakacji politycy. Ech, szkoda gadać. Pani reporter w „Info” na żywo rozmawiać miała z restauratorem z Las Ramblas. Rzeczony gdzieś się zgubił, więc go szukała… Porzuciłem telewizor, żeby pojechać do Świebodzina.

2. Podwieźliśmy panią, która od lat trzech mieszka w Holandii. Przyjechała do rodziny. Samochód jej się zepsuł. Poszła na przystanek i się okazało, że jeżdżą dwa autobusy dziennie. I to jest zła informacja.
Dojechaliśmy na dworzec. Dziewczyny ekspediowały do Vaterlandu koleżankę, która przyjechała do nas w poniedziałek. Odbiły się od obiadowej przerwy kasy, my z Bożeną udaliśmy się do „Atelier u Iwonki”, gdzie nabyliśmy dwa poniemieckie przedłużacze i dwie ramki. Jedną z czarnobiałym zdjęciem bliżej nieokreślonego zamku na górze.
Później pojechaliśmy do Tesco. Bożena chciała kupić szczotkę do kibla w promocji. Prawie się udało, bo przy kasie się okazało, że w systemie Tesco wzięta z półki szczotka do kibla za 19,90 nie istnieje. Problemem zajęły się z cztery osoby. Sprawdzając ustaliły, że ta nieistniejąca szczotka do kibla, w innym systemie kosztuje 1,90. Ale też nie istnieje.
Walki trwały dobre pół godziny. W końcu, w zgodzie z mądrością Sun Tzu, się poddaliśmy. Bożena udała się do dyskontu z niemiecką chemią, ja do Lidla. Wbrew pozorom dyskont z niemiecką chemią jest sklepem polskim. W przeciwieństwie do Lidla.

3. Minister Soloch udzielił wywiadu portalowi wPolityce. Jak tylko wywiad pojawił się na portalu, pod wywiadem pojawiły się dziesiątki anonimowych komentarzy odżegnujących ministra Solocha od czci i wiary. I porównujących go do Fransa Timmermansa. Nie wiem dlaczego akurat do niego. Nie wiem też dlaczego przypomniał mi się minister Misiewicz i dlaczego poczułem zażenowanie przypominając sobie, jak tłumaczyłem, że potrafi on ogarniać internety.

Wieczorem oglądaliśmy z dziewczynami na Netfliksie Defenders. Znaczy, nie tyle oglądaliśmy, co dziewczyny oglądały. Ja zasnąłem. I to jest zła informacja, bo teraz nie bardzo mi wypada ten serial recenzować.

Przez cały wieczór strasznie błyskało. Później parę razy zagrzmiało. I polało. Ale tylko przez chwilę.


niedziela, 13 sierpnia 2017

13 sierpnia 2017


1. Michał rano pojechał spawać wydech. Zostawiłem mu na fotelu kupon na pięć groszy mniej przy tankowaniu w Tesco. Pięć groszy razy sto litrów, to jednak coś. Kiedy zadzwoniłem sprawdzić, czy zrozumiał aluzję okazało się, że zatankował gdzie indziej. Dziesięć groszy drożej. I to jest zła informacja. Spawanie wydechu zajęło z pięć godzin. W końcu objawił się jakiś pan, który wiedział jak to zrobić i zrobił tak dobrze, jak nigdy za mojej świadomości nie było.

2. Zacząłem składać krajzegę. Wtyczka, włącznik, silnik. No i przy silniku się okazało, że nie ma pewności jak przewody podłączyć. Dyskutowaliśmy z Michałem przez jakieś dwie godziny. Ja byłem za rozwiązaniem prostym, on wczytywał się w internetowe fora. Ja tam do for mam pewien dystans po tym, jak usłyszałem, że parę osób próbowało przeprowadzić opisany na jednym z takich reset komputera w BMW poprzez odwrócenie polaryzacji akumulatora.
W końcu przyszedł sąsiad Tomek. Podłączyliśmy trzy fazy do bolców i zero do obudowy. Wywaliło stopki. Zrobiliśmy kilka prób innych ustawień. Wywalało stopki. Sąsiad Tomek zadzwonił po swojego stryja, który się zna, przez lata pracował w telekomunikacji i – przynajmniej dla mnie – jest podobny do Toma Hanksa. Przyjechał Kangoo. Ma jeszcze [chyba] dacię Logan. Kupował równo z Tomkiem. Tomek paroletnie V50. Za podobne pieniądze. Z dziesięć lat temu. V50 wygląda jak wyglądało. Logan chyba też. Bo Logan od nowości wygląda jak dziesięcioletnie auto. A przynajmniej tak skrzypi.
Stryj pomierzył i powiedział, że silnik spalony. I to porządnie, bo zwarcia są międzyfazowe. Cokolwiek by to miało znaczyć. Powiedział, że Józek – ojciec Tomka ma jakieś silniki. Poszedłem więc do Józka. Pytam o silniki. Zdziwił się, że wiem. Kazał krajzegę przywieźć. Przywieźliśmy tocząc przez wieś ku uciesze piesków. Józek popatrzył. Przymierzył i powiedział, że za kwadrans będzie gotowe. No i było. Za silnik dałem stówkę i spalony silnik.
Uruchomiliśmy krajzegę. Przeciąłem nawet jedną gałąź. Silnik pracuje cicho. Jak tnie – piła hałasuje jak piła.
Dotarło do mnie, że jedyne siłowe gniazdo jest w kuchni, pod zlewem. Mniej więcej tam, gdzie w każdym polskim domu śmietnik. Śmietnika tam nie mamy. Więc może coś jest w tym, co o mnie niektórzy piszą na Twitterze. Kabel do krajzegi musi iść przez kuchnię, hol, drzwi wejściowe, schody. I to jest zła informacja. Muszę zrobić gniazdo na zewnątrz. Jak mi się uda – okaże się, że pozyskałem kolejną praktyczną umiejętność – modernizowania instalacji trójfazowej.

3. Dzień wcześniej coś się urwało w lewym, tylnym suberbanowym oknie. I zaczęło opadać. Okno. Zdjąłem tapicerkę – całkowicie przerdzewiała listwa [listwa?][raczej kanał?][w każdym razie miejsce, w którym przesuwały się rolki, które podnosiły szybę]. I to jest zła informacja, bo nie wiem skąd taką wziąć. Ech, gdyby gdzieś koło domu mieć żywcem przeniesiony szrot ze środkowego zachodu…
Udało się rolki wepchnąć i okno zablokować. A tak się cieszyłem, że mim o dwóch lat stania auto jest mniej-więcej sprawne.
W nocy miały spadać gwiazdy. Niestety były chmury, więc nie wiadomo, czy to aby nie była tylko plotka.

sobota, 20 sierpnia 2016

19 sierpnia 2016



1. Wstaliśmy zadziwiająco późno. I to jest zła informacja.
Bożena wysłała mnie z misją obudzenia dziewczyn. Wymyśliłem odrażająco dotkliwy sposób. Biorę leżący koło łóżka telefon, ustawiam budzik na za pięć minut i kładę na tyle daleko od łóżka, żeby było trzeba wstać, by budzik wyłączyć.
Bycie nibydziadkiem dostarcza wielu dziwnych przyjemności.

2. Po długo trwającym śniadaniu śniadaniu przez czas jakiś zajmowałem się drewnem. Nie tak może efektywnie, jak bym chciał. Wsiadłem więc do auta i pojechałem do Tesco oddać zepsutą pilarkę. Najpierw podjechałem do Mrówki, żeby kupić tarczę do krajzegi. Miły pan nie był mi w stanie wyjaśnić na czym polega w efekcie różnica pomiędzy taką, która ma zębów 40, a inną, która ma ich 80. Wziąłem więc najtańszą.
W Tesco spędziłem 40 minut przy ladzie w oczekiwaniu, aż przyjdzie ktoś z obsługi. W końcu zobaczyłem kierownika sklepu, dzięki którego protekcji udało się doprowadzić do tego, że sprawa została rozwiązana.
W Lidlu przeprowadziłem zabawny dialog z panią kasjerką.
Ona [widząc pięć paczek sera Gran Padano]: Faktura?
Ja: Nie, żarłok.
Ona: A, smakosz.
Od tygodnia chodzi za mną Orangina. I to jest zła informacja, bo nie ma jej w Lidlu.

3. Wymieniłem tarczę w krajzedze. Nowa rżnie jak stara. I to jest zła informacja. Jednak z tymi zębami, to o coś chodzi.
Wykosiłem część parku wokół grabu/lipy. Z niewiadomych przyczyn znowu zaczął mi spadać klinowy pasek, więc koszenie nie było tak przyjemne jak ostatnio.
Później 750 pojechaliśmy z Tośką po Józkę na dworzec. Pociąg spóźnił się dwadzieścia minut.
Wyremontowano podziemne przejście pod peronami. Ściany wyłożono granitowymi płytkami. Z jednym wyjątkiem. Podczas remontu odkryto niemiecki napis: wyjście do miasta. I na peron, z którego odchodzą pociągi do Sulechowa. Znaczy, odchodziły. Dziś nie odchodzą. Dziś torów już nie ma. Znikły w latach dziewięćdziesiątych. Wydaje mi się, że za unijne pieniądze zrobiono na części szlaku ścieżkę rowerową. Zarosła, bo nikt nią nie jeździł.
Zazwyczaj, kiedy wracam z Berlina jeżdżę bocznymi drogami. Przez małe wsie, bardzo podobne do tych, po naszej stronie Odry. Czasem na przejeździe kolejowym przepuszczam pociąg wielkości przegubowego autobusu. Niemców utrzymują takie linie. Ale to oni przegrali wojnę.

czwartek, 18 sierpnia 2016

17 sierpnia 2016


1. Cały wtorek rżnięcia z niewielką dawką rąbania. Bardzo niewielką. Góra gałęzi znika. Nie tak szybko, jakbym chciał. I to jest zła informacja.

2. Środa – podobnie. Przy drugim akacjowym klocku szlag trafił ponoć austriacką pilarkę marki Straus. I to jest zła informacja.
Akację rżnie się słabo. Za to świetnie rąbie. Lipę – przeciwnie.
Pojechaliśmy do Tesco. Kanie [Sowy] przed Lubogórą wciąż rosną. Zareklamowałem cyfrowy prostownik, bo się okazało, że na skutek awarii systemu wciąż nie można zwracać ani wystawiać faktur. Zanim zareklamowałem – myślałem, że zniosę jajko czekając z pół godziny aż ktoś z obsługi podejdzie do punktu obsługi klienta. Po dwudziestu paru minutach, pozostawiając przy ladzie punktu panią, której źle naliczono marchewkę udałem się na poszukiwanie kogoś, a najchętniej kierownika. Spotkałem panią, która wykładała na półki coś tam ze śtaplarki. Zaczepiłem. Odpowiedziała, że skoro nikt nie przychodzi, znaczy nikt nie może. W sumie – logicznie. W końcu przyszła pani, która była tak ujmująco miła, że odechciało mi się awanturować w związku z półgodzinnym czekaniem.


3. Postanowiłem ruszyć kosiarkę. Najpierw musiałem ją zatankować. Oczywiście przy okazji rozlałem trochę benzyny. Rozlewając pomyślałem, że lepiej by było, żeby się od jakiejś iskry nie zapaliło. Później zabrałem się za poprawianie masy – bo jest problem z odpalaniem. Przypadkiem z masą zwarłem plus akumulatora. No i zaczęło się palić. Konkretnie – zaczęła się palić benzyna rozlana na plastikowym zbiorniku, w którym było dziesięć litrów benzyny. Poleciałem do beemki. Gaśnica nie dość, że była w bagażniku, to jeszcze była sprawna. Po chwili mocowania się z zawleczką udało mi się pożar ugasić nim zbiornik eksplodował. Niewiele brakowało. I to jest zła informacja.
Kiedy miałem lat ze trzy, mieszkaliśmy w Tarnobrzegu. Przy ulicy chyba Waryńskiego. No i wtedy wybuchła nam kuchenka gazowa. Znaczy, nie cała kuchenka, tylko jeden z kurków. Nagle odleciał i z miejsca po nim buchnął płomień. Taki metrowy. Odciął mnie ten płomień w kuchni. Chyba ze strachu, bo nie wiem jaki by miał być inny powód postanowiłem się z tej kuchni wydostać i rzuciłem się w ten ogień. Nic mi się oczywiście nie stało. Ktoś chyba powiedział, że kiedy dorosnę – zostanę strażakiem. Nie zostałem. Choć mam słabość do gaśnic. Jutro będę musiał kupić nową do beemki.

wtorek, 16 sierpnia 2016

15 sierpnia 2015


1. Niedzielny poranek był tak dawno, że właściwie nie pamiętam co robiłem. I to jest zła informacja. Znaczy, pamiętam, że sąsiad Gienek wrócił z ryb. Coś tam złowił, ale nie był to taki rodzaj, o jaki chodzi. Chciał mi nawet ten połów ofiarować, ale się szybko zreflektował, że raczej bym tych ryb sam nie filetował [czy jak się tam ta czynność nazywa].
Pojechałem do miasta, żeby zwrócić kolejny niedziałający cyfrowy prostownik. Stanąłem przy ladzie, ochroniarz pokazał mi kartkę – w związku z awarią systemu zwrotów nie przyjmujemy. Kupiłem więc prostownik jeszcze jeden.
W Lidlu sprzedają makrelę. Surową. Do smażenia. Polecam.
Nowy prostownik zadziałał, ca samo z siebie jest dobrą informacją. Do tego wykonał serię dziwnych czynności i martwy akumulator z Suburbana jakby ożył. Znaczy – zaczął się ładować.

2. Późnym popołudniem wpadł Cyfrowy Szogun z rodziną. Porozmawialiśmy o starych czasach. Złą informacją jest, że i ja, i oni musieliśmy jechać, więc nie porozmawialiśmy odpowiednio długo.
3. Ruszyłem w kierunku Warszawy. Tłoku specjalnego nie było. Więcej aut jechało w kierunku przeciwnym.
Zatrzymałem się na Orlenie przed Koninem. Gaz za 2,23, a w Warszawie, przed wyjazdem tankowałem z 1,37.
Na stacji była pani, która koniecznie chciała dolać olej do swojego Lupo, nikt nie mógł jej pomóc wybrać jak olej dolać powinna. Lupo miało lat nieco ponad dziesięć. Zasadniczo olej wlany mógł być dowolny. Zapytałem, czy świeci się kontrolka ciśnienia oleju. Pani powiedziała, że nie. Ale informacja, że trzeba zmienić. Powiedziałem, że powinna do Warszawy dojechać. No i pewnie dojechała.
A ja, się przez dobre pięćdziesiąt kilometrów zastanawiałem, jak rozwiązać problem, kiedy nie wiemy, jaki olej jest, a koniecznie trzeba dolać. Chyba bym dolał półsyntetyk. Ale nie jestem pewien. I to jest zła informacja.
Dojechałem do Warszawy przed północą. Wpadłem na moment do hotelu do Druha Podsekretarza. Właśnie rozstawiano barierki i znaki zakazu ruchu 15 sierpnia. Trójka w serwisach nadawała, że warszawscy kierowcy przeżyją gehennę.
Muszę sprawdzić, czy o warszawskich maratonach informuje w taki sam sposób.

sobota, 13 sierpnia 2016

12 sierpnia 2016



1. Wstałem na tyle wcześnie, żeby posłuchać prowadzonego przez Jana Wróbla poranka Tok FM. Nigdy nie należałem do specjalnych wielbicieli dyrektora Wróbla. Jego konserwatyzm nie za bardzo pasował mi do opowieści absolwentów jego szkoły. Opowieści o tym, że przy Bednarskiej warszawskie elity kształciły się przede wszystkim w przyjmowaniu białego proszku.
Godzina z Tok FM była zdecydowanie stratą czasu. Ale są wakacje, więc można sobie na takie ekstrawagancje pozwolić.

Przyjechał kurier. Dużym – jak na kuriera – samochodem. Wyciągnęliśmy paletę z listwowym agregatem do Stigi. Kurier pojechał rozjeżdżając wcześniej trawnik koło przystanku, ja się zająłem uzbrajaniem kosiarki. Chwilę mi to zajęło.
Ruszyłem w park. O ile z trawą szło mi nie najlepiej, to chaszcze padały jak rosyjska piechota po zetknięciu z kulami wystrzelonymi z sześciu armat Reduty Ordona. Rozochocony wjechałem w jeżyny. I to był błąd. Kosiarka cięła pędy, ale niestety zaczęła się w nie plątać. Na tyle skutecznie, że ledwo udało mi się z tych jeżyn wyrwać.
Nie bez strat. Zeszło mi powietrze z prawego przedniego koła. I to jest zła informacja.

2. Zniechęcony wziąłem niedziałającą ponoć austriacką pilarkę marki Straus i pojechałem do Tesco. Chciałem wymienić ją na działającą, niestety żadna z trzech dostępnych nie dała się uruchomić. Kupiłem więc prostownik do ładowania akumulatorów. Cyfrowy. Cokolwiek by to miało znaczyć.

Po Tesco zwiedziłem jeszcze cztery sklepy. Ostatni był zakładem pogrzebowym, w którym nie udało mi się kupić jajek [bo się przed chwilą sprzedały]. I to jest zła informacja.
Ruszyłem do Boryszyna. Przed Ługowem trzy traktory orały ścierniska. Przy każdym z traktorów, przechadzał się bocian. Powoli, nic sobie nie robiąc z hałasu. Przedziwny widok.

W Boryszynie się dowiedziałem, że skrzynia do Suburbana jest ponoć gotowa. I może w przyszłym tygodniu będzie założona. I może w przyszłym tygodniu samochód znowu ruszy. Po ponad roku.

3. Okazało się, że cyfrowy prostownik nie działa. A powietrze z kosiarkowego koła zeszło, bo uszkodził się wentyl. Znowu więc pojechałem do miasta. Wymieniłem prostownik. Dopiero na drugim po włączeniu do prądu zapaliły się jakieś diody.
Przy okazji, ze zdziwieniem zauważyłem, że zwrócona przez mnie ponoć austriacka pilarka marki Straus znów jest na półce. Podzieliłem się moim zdziwieniem z kierownikiem sklepu. On zaczął się zarzekać, że musi działać. Ja – że sprawdzałem. Razem z ochroniarzem. On – że musi być jakiś hamulec. Ja – że hamulec jest, ale się nie da odblokować. On – poszedł do półki, zaczął ponoć austriacka pilarka marki Straus ze wszystkich stron oglądać, po czym zaczął czytać instrukcję. No i znalazł dodatkową blokadę, która ani mnie, ani ochroniarzowi znaleźć się nie udało. Kupiłem więc ponoć austriacką pilarkę marki Straus raz jeszcze.
Udałem się na poszukiwania wulkanizatora, by kupić wentyl. Trafiłem za drugim razem, gdyż pierwszy był już zamknięty. Po drodze zauważyłem, że w Świebodzinie wciąż jest ulica Michała Żymierskiego. W Rzymie jest ulica kurewek, więc w tu może być defraudanta.
W domu okazało się, że to, iż diody an prostowniku się świecą – wcale nie znaczy, że rzeczony działa.
Z moralną pomocą sąsiada Gienka udało mi założyć wentyl. Zaczęliśmy pompować, używając przerobionego kompresora z lodówki. Wyglądało na to, że ciśnienie jest zbyt słabe i nic z tego nie będzie. Wzięliśmy więc wózek i pojechaliśmy do Józka, ojca sąsiada Tomka, by pożyczyć porządną sprężarkę..
Kiedy dotargaliśmy ją przed dom, okazało się, że koło w międzyczasie się napompowało. Odwieźliśmy więc sprężarkę z powrotem.
Józek kładł panele. Równocześnie skonstruowana przez niego maszyna wyciskała olej. Z lnianki. Ponoć bardzo zdrowy.
Przed snem skosiłem jeszcze trochę pokrzyw. I przeciąłem pniaczek ponoć austriacką pilarką marki Straus. Piły elektryczne zachowują się zupełnie inaczej niż te spalinowe. I to jest zła informacja. W spalinowych łatwiej zarządzać momentem obrotowym, elektryczne od razu szarpią. Trzeba bardziej uważać.

czwartek, 11 sierpnia 2016

10 sierpnia 2016



1. Obudziło mnie koło piątej. I to jest zła informacja. Próbowałem spać dalej – bez efektu. Obejrzałem więc trzy odcinki serialu. Zasnąłem dopiero przy poranku TokFM. Zasnąłem na tyle dobrze, że nie zapamiętałem ani kto prowadził, ani kim byli goście.
Ubrałem się wyjściowo. Po roku w garniturach na wsi chodzę w byle czym. W pełnym tego określenia znaczeniu. Więc gdy wybieram się do miasta staram się wyglądać przynajmniej jak pracownik budowlany, który na chwilę porzucił miejsce pracy, by w pobliskim markecie kupić wodę o smaku „3 cytryny”.
No więc ubrałem się wyjściowo, zagoniłem koty do domu, otworzyłem bramę, wsiadłem do auta, przekręciłem kluczyk – a tu nic. Akumulator zdechł. Podłączyłem prostownik – nie dał rady. Poszedłem do sąsiadów po drugi. Zaczął ładować. Wylałem garnek nakapanej wody i zacząłem rżnąć drewno krajzegą. Zapełniłem cały wózek i dotarło do mnie, że nie za bardzo mam gdzie to drewno układać. Wziąłem więc siekierę i zacząłem rąbać zalegające pod murem pniaki. Rąbiąc zrozumiałem, że rąbanie to było coś, czego mi było bardzo brak. Od razu poczułem się lepiej. I przypomniało mi się, że mam naładowany akumulator, który został po przedświątecznej jeździe bez alternatora.
Akumulator w E32 jest pod tylnym siedzeniem. Mając praktykę można go wymienić dość szybko.

2. Pod Mrówką zaczepiło mnie trzech czerwonych z przepicia czterdziestoparolatków. Tłumaczyli, że wracają z Woodstock i że brakuje im do piwa. Było to o tyle dziwne, że piwa już mieli w rękach. Zastanawiałem się przez chwilę, czy gdyby powiedzieli, że wracają ze Światowych Dni Młodzieży to czy bym im dał. Ale chyba też nie.
W Mrówce kupiłem klucze potrzebne do dokręcenia cybantów. W Tesco – dziennik „Fakt” i pilarkę elektryczną Straus. Ponoć austriacką.
Kiedy wyszedłem – panowie od Woodstock leżeli w rowie koło parkingu i sącząc piwo kontemplowali Chrystusa. Na stacji próbowałem dopompować koła. Z tylnymi udało mi się bez specjalnego problemu. Z przednimi – wręcz przeciwnie. Kiedy ruszałem – panowie od Woodstock ładowali się do chyba Astry na dolnośląskich blachach. Więc chyba faktycznie wracali z Kostrzyna.
W domu skręciłem nyple tak, że przestało ciec. Przy okazji okazało się, że niskie ciśnienie ciepłej wody wynika nie z problemu z zaworem, tylko baterią. I to jest zła informacja, bo wymiana baterii wymaga sporej rujnacji.

3. Zmontowałem ponoć austriacką pilarkę marki Straus. Nalałem olej do smarowania łańcucha, przy okazji rozlewając go w paru miejscach, w których nie powinien być rozlany. Podłączyłem przewód zasilający. I okazało się, że ponoć austriacka pilarka marki Straus nie działa. Wylałem więc z niej olej do smarowania łańcucha, przy okazji rozlewając go w paru miejscach, w których nie powinien być rozlany. Rozmontowałem części pakując do odpowiednich foliowych worków. Wszystko wsadziłem do pudełka. Na koniec znalazłem paragon. No i wytarłem olej. W tych miejscach, w których musiał być wytarty.
Wróciłem do rąbania. Jako rębacz nie zarobiłbym na chleb, gdyż nie rąbię wystarczająco efektywnie. I to jest zła informacja, bo tak – miałbym jeszcze jeden fach w ręku.

Bartek – młodszy syn sąsiada Tomka mówi tylko końcówki wyrazów. Kto ma zrozumieć – zrozumie. Karol, jego brat zanim zaczął mówić, że tak powiem – werbalnie, mówił ręką. Robił to tak sugestywnie, że kto miał zrozumieć – zrozumiał. Ja miałem problem, kiedy opowiadał, że na polu za domem wylądował balon. Kiedy usłyszałem o co chodzi – dotarło do mnie, że Karol przed chwilą wszystko mi dokładnie pokazał.
W każdym razie Bartek mówi o mnie całym słowem. Nie wiem, czym sobie na taki przywilej zasłużyłem.


Wracając do „Raportu Pelikana”. Dr Cenckiewicz wyciągnął jakiś kwit, z którego może wynikać, że słynny wybuch gazu w Gdańsku, na początku lat dziewięćdziesiątych to spieprzona akcja służb specjalnych. Cóż, gdyby ktoś chciał pisać taki polski thriller polityczny powinien go osadzić w czasach prezydenta Wałęsy. Political fiction powinno być choć trochę prawdopodobne.


piątek, 25 marca 2016

23 marca 2016


1. Coś mi się śniło. No dobra – śniła mi się praca. Sugestywnie. Tak sugestywnie, że budząc się byłem przekonany, że w pokoju ze mną śpi kilka osób. Osób o dość ważnych funkcjach.
W 1987 roku, w czteroosobowym, kempingowym domku nad jeziorem Głębokim spaliśmy w chyba 20 osób. Na każdego przypadał pasek podłogi szerokości 40 cm. Zasadniczo, w tym standardzie moglibyśmy zakwaterować cały Pałac z częścią Kancelarii.
Jezioro Głębokie jest za Międzyrzeczem.
Zrobiłem sobie wtedy dziurę w nodze czymś, co specjalnie zostało zaprojektowane, by dziurawić nogi. Do dziś mi zresztą została blizna. Łaziłem w okolicach natenczas ruskiej bazy w dzisiejszej Kęszycy Leśnej, szukając Panzerwerków cofniętych względem linii. Znaczy – łaziłem po krzakach. Krzaki pachniały kijowskim metrem – do ruskiej bazy szła bocznica, której podkłady zakonserwowane były takim samym zajzajerem jak te z metra. Znaczy, wtedy jeszcze nie wiedziałem, co to za zapach, bo w Kijowie pierwszy raz byłem dopiero rok później.
Panzerwerki były dwa. Oba [chyba] ze stalowymi klatkami schodowymi. Stalowe klatki schodowe mają to do siebie, że po czterdziestu paru latach potrafią tak zardzewieć, że częściowo znikają. A, że wcześniej ktoś wysadził to, co nad nimi było i do środka szybu wpadło sporo gruzu – schodów właściwie nie istniały. Trzeba się było wspinać po szybie windy. Dobre trzydzieści metrów. Wyłaziliśmy z kolegą Piromanem. Poszło gładko – po ciemku trudno o lęk wysokości. Było późno, szybko rozpoczęliśmy proces powrotu na kemping. Kilkunastokilometrowy proces.
Następnego dnia łaziłem po krzakach, chciałem zobaczyć co zostało z tego Panzerwerku. W pewnym momencie uderzyłem w coś nogą. Nawet niezbyt mocno. Po chwili poczułem, że w bucie chlupoce mi krew. Zupełnie, jak w góralskiej piosence. Okazało się że porządny, faszystowski potykacz przebijając opinacz komandosa [tak nazywaliśmy będące naonczas na wyposażeniu LWP buty] zrobił mi w nodze sporą dziurę. Niewiele myśląc wepchałem do tej dziury wiszące kawałki skóry, całość obwiązałem urwanym kawałkiem spodni i jakoś dokuśtykałem na kemping.
Centralny odcinek Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego odwiedzałem jeszcze wielokrotnie. Tyle razy, że dziś nie chce mi się tam włazić. I to jest zła informacja, bo nie prowadzam tam gości, na których kilometry podziemnych korytarzy zrobiłyby pewnie spore wrażenie.

2. Pojechaliśmy na Policję. Znaczy najpierw do Gminy. Wójta nie było, więc nie złożyliśmy mu wyrazów uszanowania. Za to wynegocjowaliśmy przyjazd panów, którzy mieli założyć nam wodomierz do wody gospodarczej. Od czasu uruchomienia kanalizacji podlewanie wyraźnie podrożało. Chyba, że się ma założony drugi wodomierz.
Kiedy ruszaliśmy do Świebodzina, z budynku Gminy wyszedł Gminny Strażnik. Niósł 20 jajek. Idą Święta.

Na Policji dyżurny kazał nam czekać na dzielnicowego. Siedzieliśmy w holu i obserwowaliśmy wychodzących z pracy pracowników komendy. Strasznie skrzypiały drzwi. Inaczej, kiedy się otwierały, inaczej kiedy zamykały. Na ścianie wisiał alkomat. Z instrukcją. Przez chwilę chciałem się skontrolować, ale pomyślałem, że nie ma co kusić losu. Jeszcze by się okazało, że mój organizm sam z siebie, wewnętrznie nie dość, że fermentuje, to jeszcze destyluje i to dlatego ciągle jestem taki zmęczony.

Przyszły dwie panie. Wyszedł do nich policjant. Tłumaczył, że jeśli ojciec dziecka przychodzi pijany i się awanturuje, to trzeba wezwać patrol. I patrol ojca dziecka zawiezie na izbę, bo dziecko musi mieć spokój.

Później ze środka komendy wyszedł niezupełnie ubrany pan i zapytał dyżurnego o jakieś klucze. Ten odpowiedział, że ktoś ich jeszcze nie oddał. Niezupełnie ubrany na to, żeby oddał, bo jak nie, to go w łeb walnie młotkiem. Przez chwilę się zastanawiałem, czy to nie groźby karalne, ale szybko przestałem – pan niezupełnie ubrany na pewno żartował. Inaczej dyżurny by inaczej zareagował.

W końcu przyjechał dzielnicowy. Właściwie dwóch. W tym jeden nasz. Sympatyczny młody człowiek, inteligentny, mówiący po polsku. Właściwie dlaczego się nie cieszyć z oczywistych rzeczy.

Bożena zaczęła zgłaszać podejrzenie popełnienia. W związku z rozmiarami szkód okazało się, że jest problem. Otóż zniszczenie drzew w ogrodzie, niezależnie od ich wartości to wykroczenie. W sadzie – przestępstwo. Wszystko rozbijało się chyba o definicję sadu. Czekaliśmy, aż się odezwie jakaś pani policjantka, która się na tym zna. Czekaliśmy i czekaliśmy. Для поддержения разговора zapytałem, czy bardzo im przeszkadza wakat na stanowisku Komendanta Głównego. Popatrzyli na mnie, jak na idiotę. –Może w Warszawie widać problem – odpowiedzieli.
Czekaliśmy. Znaczy Bożena czekała, bo ja pojechałem na dworzec po dziewczyny. Przyjechały. Koło przejścia, którym nie można przechodzić [przechodzi się sprawdzając wcześniej, czy nie stoi SOK] stał kontener na śmieci. Stał i dymił. Śmierdząco. Moja świętej pamięci babcia miała wdrukowany w przedwojennym gimnazjum strach przed chemicznym zapachem. Kiedyś przysposobienie obronne to było coś. Za moich czasów – już nie. W każdym razie nie czułaby się na tym dworcu komfortowo. Mimo iż szarą podkładową farbą odmalowano zadaszenia peronów i wejścia do podziemnego przejścia. Zawiozłem dziewczyny do Tesco i wróciłem na komendę. Jednak wykroczenie.
Bożena podpisała papiery i się pożegnaliśmy.

W Mrówce kupiliśmy węglarkę, szufelkę i jakiś nawóz. Wszedłem do Neonetu pooglądać telewizory. Podszedł pan sprzedawca. Powiedziałem, że szukam telewizora 4K z tunerem satelitarnym. Zaczął mi tłumaczyć, że od tunerów satelitarnych się teraz odchodzi. Jestem najwyraźniej starej daty. I to jest zła informacja. W Tesco przeczytałem tekst „Wprost” o Kindze. Red. Miziołek napisała, że Kinga była w Pradze budząc zainteresowanie czeskich mediów. Kingi w Pradze nie było. Ale właściwie jakie to ma znaczenie.

3. Wróciliśmy do domu. Chwilę po nas podjechał radiowóz z dzielnicowymi. Skoda Octavia. Z drzwi schodziła farba. I to jest zła informacja. Choć może raczej była to naklejona biała folia.
Poszliśmy za zwaną stołówką stodołę. Modus operandi szybko pozwolił im wskazać podejrzanego.


wtorek, 2 lutego 2016

31 stycznia 2016


1. Świadomie zaspałem na kawę na ławę. Prawie zaspałem. Kiedy włączyłem telewizor właśnie kończyła się przerwa. Dwojga nazwisk pani od Petru mówiła coś o sobotniej imprezie „Gazety Polskiej”. Imprezie sponsorowanej przez Skarb Państwa.
Na imprezie GazPola byłem w piątek. Zauważyłem, że imprezę sponsorowała Biedronka. Podawano trujące wino. Na imprezę sobotnią zaproszony nie byłem. I to by była zła Informacja, gdyby nie to, że sobotnia, sponsorowana przez Skarb Państwa istniała wyłącznie w świadomości pani dwojga nazwisk od Petru.

2. Pojechałem najpierw po opał do Castoramy. W kolejce przede mną dwie panie rozmawiały o tym, w jaki sposób działają supermarkety: –Przychodzę po konkretną rzecz. Kiedyś kosztowała 7 zł. Później 8,20. 8,50. 9. Teraz 12. Różnicę zauważyłam dopiero, kiedy porównałam rachunki z paru lat.
Później byłem w Makro. Kupiłem 2 z trzech ostatnich pięciolitrowych butelek Kingi Pienińskiej. Trzecia ciekła, a nie byłem aż tak zdeterminowany, żeby brać cieknącą. Na Makro stacji zatankowałem. Przy tych cenach paliwa aż się chce jeździć. Ciekawe, co na to Minister Finansów [VAT to procent od ceny].
Potem był Lidl. Właściwie nie było wina. I to jest zła informacja. Kupiłem piwne precle. Bogu dzięki tym razem nie były słodkie. Słodki piwny precel to jak słony pączek. Z marmoladą.
Na koniec zatankowałem gaz. 1,65. Pamiętam, że lat temu z piętnaście widziałem w Radomiu lpg poniżej złotówki. Ale tylko przez chwilę.

3. Wieczorem przyszli goście. Najpierw brat mój z córką, która zaległa na podłodze i zaczęła coś malować. Poźniej Bartek z małżonką. Było miło, choć dotykaliśmy tematów poważnych.
Usłyszałem historię powstania „Idy”. Gdyby w autorzy South Park żyli w Polsce – mieliby używanie. Nie żyją. I to jest zła informacja.