1. Zapuściłem się w pisaniu przez Warszawę. Otóż weekend przespałem. Poniedziałek spędziłem na konferencji poświęconej bezpieczeństwu energetycznemu naszej części Europy. A właściwie w tej konferencji kuluarach. A wieczór na przyjęciu wydanym przez konferencji organizatorów. Lali bardzo porządne wino. Grzechem byłoby nie pić. Dyskutowałem na tematy energetyki jądrowej, smutnego losu prosumentów, ochronie zabytków i Trójmorzu. To ostatnie z największym zaangażowaniem, bo z wina przeszedłem na armagnac, rozmówca zaś był porządny, amerykański.
Po wszystkim z moim byłym współpracownikiem wylądowaliśmy w zamykającej się właśnie knajpie, gdzie Białorusini udają Włochów. Ale nie za bardzo.
Z obcymi Białorusinami lepiej nie próbować small talków o polityce. Gdyż nigdy nie wiesz, czy masz do czynienia z kimś, kto uciekł przed Łukaszenką, czy takim, kogo związana z reżimem rodzina wysłała do Europy, bo tu fajniej. zarówno jedni, jak i drudzy mogą mieć opory, by wchodzić w rozmowy o złym i brzydkim Bat'ce, ponieważ białoruskie służby chodzą po Warszawie i podsłuchują, kto co mówi.
Myśmy w każdym razie nie rozmawiali, tylko pili Limoncello.
We wtorek dochodziłem do siebie. Nie była to jakaś bardzo skomplikowana droga. Odwiedziłem generała Kraszewskiego z jego wiernym towarzyszem Gwizdałą. Zajmują się dronami. Takimi, które potrafią atakować rojem.
Na Okęciu, w saloniku Polonez cięli płytki. I było to trudne, aż mi się przypomniało, że mam słuchawki, co to tłumią hałas. I się id razu zrobiło przyjemnie.
Samolot odleciał z piętnastominutowym opóźnieniem. Ale doleciał. Mgły nie było. Za to wiało. Nawet bardzo wiało. Ubawiła mnie para, która zerwała się z miejsc, nim samolot na dobre stanął. Polecieli w kierunku wyjścia. Tymczasem schody jeszcze nawet nie ruszyły w stronę samolotu.
W końcu schody dojechały. Wysiedli. Spotkałem ich czekających przy bagażowej taśmie. Nic nie zyskali, a jeszcze zebrali od szefowej pokładu za wstawanie, nim kapitan wyłączy „zapiąć pasy”
Wróciłem do domu. Po drodze miejscami lało jak z cebra. Obejrzeliśmy pierwszy odcinek drugiej serii „Starego Człowieka”. Złą informacją jest, że pogubiłem wątki. Pamiętałem tylko, że to dobry serial.
2. Byłem w Gminie. Było miło. Byłem z pieskiem. Piesek wybrał nietypową trasę. Skończyło się na czterdziestominutowej dyskusji, w którą stronę idziemy. Ze straszenim (kłapaniem paszczą w wyskoku, na wysokości mojego nosa), podszczypywaniem, szarpaniem. Byłem twardy i postawiłem na swoim. Niestety przez las wracaliśmy po ciemku. Znalazłem jedną kanię. Koniec listopada, a wciąż grzyby.
Później pojechaliśmy z pieskiem na zastrzyk. Zastrzyk za siedem stówek. Mam wrażenie, że mnie bardziej bolał niż pieska. Pan weterynarz powiedział, że w Lubelskiem jest epidemia wścieklizny, która przebiega w nietypowy sposób. Można ją pomylić z kocim katarem. Jest przekonany, że to element wojny hybrydowej.
Opowiadał, że kiedyś znikąd pojawiła się w Wielkiej Brytanii pryszczyca. No i ze śledztwa wyszło, że ktoś nią świadomie zarażał.
3. Zostałem autorem „Wszystko, co Najważniejsze”. Ostatni felieton w „Dzienniku Polskim” poszedł w czerwcu, więc przerwa spora. Napisałem o kandydatach na kandydatów w najbliższych wyborach. LINK
Dawno takiej dyskusji nie było pod moim tekstem.
Wieczorem obejrzeliśmy kolejne odcinki „Starego Człowieka”, nie wiem gdzie kręcili Afganistan, ale wygląda naprawdę nieźle.
czwartek, 21 listopada 2024
17–20 listopada 2024
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz