piątek, 20 czerwca 2025

19 czerwca 2025


 

1. To, że nazywam się starym człowiekiem, jest herezją. 
Z drugiej strony jestem X-em adoptowanym przez boomersów, do boomersów, a boomersi są już starzy. 
Więc to, że mówię o sobie, że jestem stary jako adoptowany boomers, ma jakieś uzasadnienie. 
Ten przydługi i niezbyt błyskotliwy wstęp służyć ma temu, bym mógł napisać, że jestem stary, więc podróże do Warszawy mnie wykańczają. I to jest zła informacja. Nie wyspałem się, później większość dnia zeszła mi właściwie na niczym. Nawet piesek nie chciał iść na spacer. Tak bardzo nie chciał, że musieliśmy wrócić nim jeszcze na dobre weszliśmy w las.

2. Im bliżej zwycięstwa rewolucji, tym bardziej narasta walka klas. Czy jakoś tak.
Większość dnia zeszła mi właściwie na niczym. Konkretnie: na przeglądaniu Twittera (jako adoptowany boomers nigdy nie pogodzę się ze zmianą nazwy na „X”, zwłaszcza, że się ta nazwa słabo po polsku deklinuje. Znaczy, deklinuje się dobrze, tylko wygląda po deklinacji słabo. Na „Iksie”?). A tam rozsądni – wydawać by się mogło – ludzie, nie dość, że opowiadają niezbyt mądre opowieści o sfałszowaniu wyborów, to jeszcze rzucają się do gardeł wszystkim, którzy w te opowieści wątpią. 
Wieliński, którego nie mam za osobę –wydawać by się mogło – rozsądną, gdyż miałem nieprzyjemność rozmowy z nim dziesięć lat temu i dzięki tej rozmowie wiem, że nie należy poważnie traktować jego publicystyki – w kwestii faktów, w znaczeniu: zdarza mu się komentować nieistniejące sytuacje, rzucił się do gardła Bestii z Kutna. Zrobił to w klasyczny, seksistowski sposób. Jakby był publicystą „Sieci” czy „Do Rzeczy”.
Powinna się teraz odezwać któraś feministka z „Wysokich Obcasów”. Z pełnym dla Wielińskiego poparciem, bo przecież to, co pisze Wieliński nie może być seksistowskie, bo jest ci on wicenaczelnym „Wyborczej” a tam seksistów nie ma. Tak, jak nie ma homofobów, a niegdysiejszy homofobiczny atak na sędziego Zaradkiewicza nie był homofobiczny, bo na łamach „Wyborczej” homofobicznych tekstów nie ma. 
To wszystko jest strasznie słabe. Mam poważne podejrzenia, że do imentu scynizowany mecenas Giertych zadymą w sprawie sfałszowanych wyborów rozpoczął swoją kampanię wyborczą, bo jedyne na czym mu zależy, to immunitet. 

3. W związku z tym, że minęło10 lat od roku 2015 przypominają mi się różne historie. Na przykład jedna związana z ekscelencją Schepfem. Nie byłem jej świadkiem, gdyż w 2015 roku nie poleciałem na ONZ, a rzecz przy tej okazji miała miejsce. A konkretnie w jakiejś słynnej nowojorskiej befsztykarni. Otóż – jak zwyczaj każe – zaprosił tam prezydencką delegację ambasador Schnepf. Dobrych knajp na Manhattanie wbrew pozorom nie jest tak wiele, więc podczas UNGA (Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych) zdarza się, że w jednej knajpie biesiaduje kilka delegacji. Tam akurat była jedna z kraju – jak to określał Clarkson w „Top Gear” – jednego z tych, których nazwa kończy się na -stan. No i tamta delegacja biesiadowała razem ze swoją ochroną, razem z przypisanym im Secret Service, a nawet z funkcjonariuszami nowojorskiej Policji. Z naszą delegacją sytuacja wyglądała inaczej. Ekscelencja Schnepf pozwolił, by polska ochrona zamówiła sobie po herbacie. Ochrona osobista to duże chłopy. Jak mają być silni, to powinni coś jeść. W delegacji był lekarz. Zawsze jest lekarz. Doktor, widząc co się dzieje, zamówił ochronie steki. Stać go było, gdyż zarabiał duże, jak na tamten czas pieniądze dorabiając jako anestezjolog w klinice zajmującej się chirurgicznym upiększaniem pań. Kelner powiedział, że proces smażenia zajmie trochę czasu, szef ochrony podszedł więc do Głowy Państwa, by zapytać czy zdążą, ile czasu jeszcze Prezydent planuje w knajpie siedzieć. Ale nim Prezydent zdążył odpowiedzieć, w rozmowę wciął się ekscelencja Schnepf, mówiąc dość głośno, że on za te steki nie zapłaci. Szef ochrony odpowiedział, że nie ma takiej potrzeby. Schnepf powtórzył ponoć po raz drugi, że nie będzie za to płacił. Prezydent powiedział, że na pewno zdążą zjeść. Steki zamówiono. Po chwili do doktora podszedł jakiś współpracownik ambasadora i powiedział, że ambasador go prosi na rozmowę. Doktor odpowiedział, że jest oficerem Wojska Polskiego i doktorem nauk medycznych, więc jeżeli pan Schepf, którego funkcja jest przecież czasowa, czegoś od niego chce, to sam może podejść. 

Opowiadał mi to jeden z ochroniarzy. Potwierdził drugi. Doktor nie chciał specjalnie rozmawiać. Powiedział tylko, że podczas powrotu, na lotnisku, Prezydent, który się o sprawie dowiedział, chciał oddać mu ten tysiąc z kawałkiem dolarów, które doktor zapłacił za to jedzenie. Ten zgodzić się nie chciał. W końcu krakowskim targiem zgodzili się, że Prezydent odda mu połowę kasy.

Jakiś czas później w sekretariacie prezydenta na biurku leżał jego paszport. Chciałem zobaczyć jak wygląda amerykańska wiza A-1 (jak każda inna, tylko ma napisane A-1), wziąłem więc paszport do ręki. Ze środka wypadł kwitek z bankomatu. Na kwotę połowy rachunku za steki.

Ekscelencja Schnepf to jest żenująca postać. Choć bardziej był jednak ambasador Bosacki. Obu zaś na głowę bije ekscelencja Orłowski. Ale o nich to kiedy indziej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz