piątek, 8 marca 2024

7 marca 2024


1. Ostatnio noce ze środy na czwartek są strasznie krótkie. I to jest zła informacja. Bierze się to stąd, że w czwartek, koło południa jest dedlajn dla większości moich zawodowych obowiązków. A że wciąż nie jestem na etapie takim, że bym wiedział ile czasu mi zajmie czegoś napisanie, nie chcę zostawiać pisania na rano i męczę w nocy. Im dłużej, tym wolniej mi idzie. Bez sensu. 

2. W zeszłym tygodniu, w Krakowie rozmawiałem z dr. Sokołowskim. Rozmowa wyszła naprawdę nieźle. Wysłałem do autoryzacji. Dr Sokołowski przeczytawszy, stwierdził, że takich rzeczy nie może mówić jako dr Sokołowski. Może jednak jako Easy Rider. Złą informacją jest, że nie mam twitterowego alter ego. Bo przecież o Męskich Blogerkach Modowych nikt już nie pamięta.

We środę, viribus unitis, udało się wciągnąć traktorek-kosiarkę na przyczepkę. Dziś ją zawiozłem do pana naprawiacza. Zajmie się w przyszłym tygodniu, bo przeżywa atak klientów, którzy mieli coś przywieźć do naprawy w listopadzie, ale jakoś nie było okazji i teraz sobie przypomnieli, bo pogoda jest w sam raz, by zacząć w ziemi robić. 
Pokręciłem się chwilę po mieście. 
W ulubionej mojej myjni samochodowej terminy prawie tygodniowe. Nienawidzę się umawiać. 

3. Wyjechaliśmy do Warszawy. Z dwugodzinnym względem planów opóźnieniem. I to jest zła informacja.
Warto było wymienić ramię Pitmana, gdyż Lawina zaczęła zajmować zdecydowanie mniej miejsca na drodze. W pewnym momencie mapa Googla powiedziała, że A2 jest zamknięta i mamy jechać na DK92. Nie poddałem się dyktatowi i pojechałem prosto. Słusznie, gdyż droga zamknięta była dwa zjazdy dalej. Dzięki temu, po raz trzeci w życiu odwiedziłem Łęczycę. Ale tylko przez chwilę. Na A2 wróciliśmy w Zgierzu. Tym, do którego leciała mucha. 
Przez całą drogę słuchaliśmy Ground Zero. O Niemczech. Nie było tak dobra, jak to o Stanach, ale i ta warto posłuchać. 

 

czwartek, 7 marca 2024

6 marca 2024


 

1. Musiałem wstać rano i to jest zła informacja. Musiałem wstać rano, by pojechać do mechanika w Wilkowie na wymianę, nazywanego wąsem, ramienia Pitmana. Konkretnie: George'a Washingtona Pitmana, inżyniera kolejowego. 

2. Przyjechałem. Okazało się, że szef o mnie zapomniał i pojechał do Gorzowa. Ale wracał. Miałem więc wolną godzinę. Pojechałem do firmy, która nam robi szyby do okien, żeby zapłacić za szesnaście, jakie zamówiłem wczoraj. Było taniej, więc pojechałem do Mrówki i kupiłem elektryczną wyciągarkę, która też była tańsza niż miała być. Obsługa w Mrówce jest zadziwiająco miła. Obsłużył mnie człowiek z innego stoiska i jeszcze na koniec zaniósł tę wyciągarkę do kasy. 
Byłem jeszcze w Biedrze. Ale tylko dlatego, że była bardziej po drodze niż Lidl. Kolega Wojciech, który mieszka w Górze, a konkretnie Kalwarii. Mówi, że u niego się mówi, że do Lidla chodzą ci, co to bardziej są związani z Warszawą, a miejscowi, to do Biedry. U nas w okolicy nie ma Warszawy, więc podział musi przebiegać inaczej. 
Na youtubowym filmie wymiana ramienia Pitmana zajmuje dziesięć minut. Nam zajęła pięć godzin. Najpierw trzeba odkręcić śrubę, która łączy przekładnię z krzyżakiem, który jest na końcu tej rury, która z drugiej strony ma kierownicę. Później trzeba odpiąć przewody wspomagania. Udało się z gumowym, bo ten metalowy nie dał się odkręcić. Potem trzeba było sworzeń ramienia Pitmana odczepić od drążka kierowniczego. Tu był problem. W międzyczasie trzeba było zdjąć osłonę, taką od spodu, na pięciu śrubach. Później się nie udało zdjąć ramienia Pitmana z wieloklinu przekładni. Trzeba więc było odkręcić przekładnię. Ale nie dało się jej wyjąć, bo się wcześniej nie udało odkręcić przewodu wspomagania. Przekładnia wisiała więc sobie na przewodzie. Ale dalej się ramienia Pitmana zdjąć nie udawało. Mimo użycia specjalnie kupionego ściągacza. Skończyło się na cięciu szlifierką. To też chwilę trwało, gdyż to było amerykańskie ramię Pitmana. Z amerykańskiej zrobione stali. Potem, w odwrotnej kolejności wszystko trzeba było zmontować. Na koniec jeszcze, w związku, że Lawina wisiała była na podnośniku, przesmarowane zostały tzw. punkty smarowania w zawieszeniu. Przez kalamitki.
Przy okazji się okazało, że olej leci mi nie z simeringu na wale, tylko z dziwnego czegoś nad filtrem oleju. W tym czymś jest uszczelka. Której pewnie już nie ma. I dlatego się leje. Złą informacją jest, że nie wiem, jak to coś się nazywa i jak szukać do tego czegoś uszczelki. 

3. Przez to wszystko ominęły mnie walki pod Sejmem. Oglądałem te obrazki później. No i miałem z tym kłopot, bo mój wewnętrzny państwowiec chciał bym był po stronie policji. Poradziłem sobie z tym w taki sposób, że mi się przypomniało, że nad policją jest polityczna władza i to ta polityczna władza ponosi za swoje decyzje odpowiedzialność. 


Obejrzeliśmy trzeci odcinek „Szoguna”. Mam przez cały czas wrażenie, że to wszystko już widziałem. No bo widziałem. Czterdzieści lat temu. Nawet dialogi bywają te same. 

Jadę jutro do Warszawy. I to jest zła informacja. 

środa, 6 marca 2024

5 marca 2024


1. Przegadywanka Zaleskiego z Mazurkiem. Prowokacja ludzi z DGP – namówili posłów (w tym Zaleskiego), żeby napisali interpelację w sprawie nieistniejącego leku dla psów. Mazurek zarzucał Zaleskiemu, że ten podpisał nie czytając. Zaleski odpowiadał, że przeczytał. I tak kilka razy. Problem polegał nie tyla na nieprzeczytaniu, co na przeczytaniu bez zrozumienia. Ciekawe co by było, gdyby w miejsce nazwy nieistniejącego leku dla zwierząt, wpisano nieznaną powszechnie w Polsce nazwę handlową jakiegoś uzależniającego psychotropu. I to, co by się wtedy stało, powinien Mazurek zapytać. Zaleski w MON zajmuje się polityką zagraniczną. Złą informacją jest, że Robert nie przeczołgał go w sprawie nowego szefa NATO. W ramach nowej, skutecznej polityki zagranicznej, godzimy się na prorosyjskiego Holendra. Sukces polegał nasz będzie na tym, że inne, duże kraje będą głosować jak my. 


2. Redaktor Mucha wrzucił na społecznościówki materiał o tym, że firma związana z kandydatem na prezydenta Krakowa Miszalskim, ma dwa hostele przy Pomorskiej, w siedzibie Gestapo. 
To interesujący budynek. Po Gestapo, było tam ponoć NKWD, kasyno milicyjne. Było też kino „Wolność”. W latach osiemdziesiątych, krakowski ZBoWiD zapraszał tam na swoje imprezy młodzież z okolicznych szkół. Młodzież przychodziła, gdyż po imprezie, która zwykle polegała na wręczaniu jakichś odznaczeń odbywała się projekcja filmu. Moja osoba, w ten sposób, po raz pierwszy zobaczyła „Parszywą Dwunastkę”. Film był co najmniej od lat piętnastu. ZBoWiD legitymacji nie sprawdzał. 
W kinie, już w latach dziewięćdziesiątych, zrobiono przerażającą imprezownię. Koks, dziwni faceci i jeszcze dziwniejsze dziewczęta. Bardzo ludzi w tej sprawie protestowało. Ale to były lata dziewięćdziesiąte. Wolność gospodarcza über alles. Potem wyjechałem z Krakowa.
Kraków dotknęła tajlandyzacja (to redaktor Kursa z krakowskiej „Wyborczej”) Lub bangkokizacja (to Rober Mazurek). W znaczeniu: polityka władz miasta zamieniła centrum z coraz większymi przyległościami na siedlisko lowcostowych biznesów turystycznych. Na mekkę przedstawicieli brytyjskiej klasy robotniczej, którzy – nie bójmy się nazywać tego językiem podobnym do tego, jakiego używali – przyjeżdżali, żeby się najebać i pojebać. Powstało wtedy mnóstwo hosteli, które tak utrudbniały życie okolicznym mieszkańcom, że ci wynieśli się z centrum. Więc tych hosteli powstało jeszcze więcej. Efekt jest taki, że kiedy przyjeżdżam do Krakowa i chcę się z kimś w okolicach Rynku umówić, to słyszę, że będzie to takiej osoby pierwsza tam wizyta, od dobrych paru lat. Polityka władz miasta, które jak tylko mogły, szły na rękę branży turystycznej odebrała mieszkańcom Krakowa, jego centrum. Co mi się nie mieści w głowie, bo w Krakowie, od lokacji wszystko się wkoło Rynku działo.
Trzeba być pozbawionym zupełnie wrażliwości, żeby w Krakowie wystawiać w wyborach prezydenckich przedstawiciela branży turystycznej, czyli kogoś, kto żyje na krzywdzie mieszkańców. 
Można oczywiście tłumaczyć, że hostel w Gestapo to nic takiego. Ja bym jednak na taki biznes wybrał jakąś inną lokalizację. Zwłaszcza gdybym planował polityczną karierę. Pan Miszalski nie widzi problemu. Jakaś część mieszkańców Krakowa ten problem widzi, ale jakie to ma znaczenie, skoro pan Miszalski propagował swoje zdjęcie, na którym występował z narysowanymi na czole ośmioma gwiazdkami. Swoją drogą jego niechęć do pisowskiego rządu nie przeszkodziła firmie z którą był związany, przytulić kilkanaście milionów rządowego wsparcia. 


3. iMac, na którym postawiłem krzyżyk i miałem zawozić go do stołówki, zadziałał. Znaczy – zadziałała karta graficzna, bo komputer niekoniecznie. Jestem na etapie poszukiwania wersji systemu, z którą ruszy. Złą informacją jest, że strasznie powoli się wersje ściągają.

Panowie od chodników jutro chyba skończą odcinek przed domem. 

wtorek, 5 marca 2024

4 marca 2024


1. Profesor Gdula startuje do małopolskiego samorządu. Mazurek nie zapytał go, czy w związku z tym przenosi się do Krakowa. I w jaki sposób będzie z Krakowa pełni funkcję wiceministra edukacji.
W rozmowie wyszła jeszcze jedna ciekawa rzecz. Według profesora Gduli problem z Collegium Humanum rozpoczął się po reformie Gowina. Wcześniej było ok. Trzeba by sprawdzić, kto z popularnych absolwentów tej uczelni, kiedy uzyskał jej dyplom. 

Wyrzucono z Trójki Beatę Michniewicz. I to jest zła informacja. Rozmawiałem z nią parę razy, kiedy miała problem z zaproszeniem kogoś z Kancelarii.
Kiedyś, podczas takiej rozmowy, wyraziłem ubolewanie w związku z tym, kto był wtedy prezesem Radia i co zostało zrobione z Trójką (jako człowiek przyłożył do tego rękę – skoro mówi się, że miał jakiś wpływ na zwycięstwo PiS-u w 2015 roku). 

Miejsce pani Michniewicz zajmie Renata Grochal. Też mi się zdarzyło z nią kilka razy rozmawiać. Było to ciekawe doświadczenie. Ale chyba nie na tyle, żeby słuchać, jak radzi sobie w radio. 
Marek Magierowski mówił, że to bardzo inteligentna, fachowa dziennikarka. Ale mówił to po polsku, po angielsku na pewno by to brzmiało lepiej. 

2. Panowie od chodników pracują z naprawdę dużym zaangażowaniem. Ruch jest jak na budowie Dworca Centralnego w „Czterdziestolatku”. 
Pojechaliśmy do Zielonej. Piesek jakiś czas temu zjadł Bożenie okulary i trzeba było zamówić nowe. W TK Maxx, kalendarze Moleskine po dwadzieścia złotych. Cierpliwość bywa nagradzana. 
Byliśmy też w Makro. Ogórki kiszone dostarcza tam człowiek, który ma na nazwisko zupełnie jak kandydat PiS na prezydenta Gorzowa. 
Po drodze widzieliśmy parę wyborczych plakatów. Przy niektórych zrozumienie, o co chodziło autorowi, stanowiło spore wyzwanie. 
Nie było nas w domu zbyt długo. I to jest zła informacja. Na spacer z pieskiem poszliśmy po zmroku. Zadziwiająco był grzeczny. Jak by to kiedyś powiedział generał Andrzejczak – piesek poświęcał mi wystarczającą ilość atencji. 

3. Obejrzeliśmy „Napoleona”. Niepójście nań do kina okazało się dobrą decyzją. Nie jest to arcydzieło. Podobnie debata o mieszkalnictwie na Kanale Zero. Też nie porywała. Jednak dobór uczestników ma znaczenie. I to jest zła informacja. Nie wystarczy opinia, że wszystkie debaty w Kanale wychodzą dobrze.
Na półce, w Kanale Zero leżały dwie niby-książki. Dickensa. „David Copperfield” i „Opowieść o dwóch miastach”. Ta druga przypomniała mi się trzy godziny wcześniej, kiedy oglądaliśmy pierwsze sceny „Napoleona”. 

 

poniedziałek, 4 marca 2024

3 marca 2024


 

1. Obudził mnie piesek. Bardzo to kulturalne zwierzę. Zrobił to po dziewiątej. 
Do śniadania słuchaliśmy „Śniadania” Mellera. Napięcie pomiędzy Sroczyńskim a Wielowieyską było zdecydowanie większe, niż pomiędzy wszystkimi a Świetlikiem. Sroczyński w ogóle sprawia ostatnio wrażenie coraz bardziej zdenerwowanego człowieka. I to jest zła informacja, bo to mądry jest człowiek. Może się okazać, że zbyt mądry. I ta mądrość go uwiera. 

2. Zebrałem się w sobie i wymieniłem kartę graficzną w iMacu. Nie jest to prosta czynność, bo trzeba wyjąć ekran, wykręcić SuperDrive, jeden wentylator, zasilacz, płytę główną. Zdemontować chłodzenie karty graficznej. Wymienić kartę. I potem wszystko zrobić od nowa, w odwrotnej kolejności, przypinając te wszystkie poodpinane wcześniej wtyczki. Godzina roboty. I kapeczkę. Złą informacją jest, że po wszystkim karta nie zaświeciła. Czarny monitor. I ot jest zła informacja, bo wygląda na to, że Chińczycy wysłali mi nie to, co trzeba.

Byłem na spacerze z pieskiem. Piesek zawiesił się na jakiś kwadrans. Patrzył na koguta i nie chciał się ruszyć. W końcu poszedł. I był bardzo w sumie grzeczny.

3. Wieczorem obejrzeliśmy „Sisu”. Fiński spaghetti western. Na tyle śmieszny, że można wybaczyć to, że naziści jeżdżą T-55. Parę pomysłów było naprawdę niezłych. Na przykład rzut miną. Albo niemieccy żołnierze nurkujący w płaszczach i hełmach. 

Złą informacją jest, że nie mogę nigdzie znaleźć wyciągarki (ręcznej), bez której mała jest szansa, żebym traktorek-kosiarkę załadował na przyczepkę. 

niedziela, 3 marca 2024

2 marca 2024


1. Długo spałem. Na koniec miałem sen. Śniło mi się, że się obudziłem. W pałacu prezydenckim, który był zupełnie do siebie nie podobny. Wystrój miał ostro peerelowski. Obudziły mnie dźwięki forsowania drzwi. Dobijała się jakaś wielka baba, w typie faceta transwestyty. Rzuciłem się do drzwi, ale nie zdążyłem ich zablokować. Baba wdarła się do środka wrzeszcząc, jak zombie w „World War Z”. Użyłem krzesła i zablokowałem ją przy ścianie. Próbowała mi pomóc nowo wybrana pani prezydent. Prosiłem ją, żeby mi podała mój telefon, żebym mógł zadzwonić do oficera dyżurnego ochrony Pałacu, ale ona nie chciała mnie słuchać. Złą informacją jest, że nie wiem jak się historia skończyła, gdyż obudził moją osobę telefon. 

2. Przy śniadaniu oglądaliśmy Mazurka ze Stanowskim. Robert poprosił, by przesyłać im historie o kandydatach na miejskich włodarzy, bo ileż można wałkować Sutryka. Po moich wizytach w Krakowie, nasłuchałem się tam tyle, że chyba sam sporządzę notatkę. Kandydat Platformy to jakieś jest kuriozum. Nie chce mi się teraz o tym tutaj pisać. I to jest zła informacja.

3. Za punkty zdobyte tankowaniem hektolitrów paliwa na Orlenie, jakiś czas temu, nabyłem myjkę ciśnieniową firmy Bosch. I dziś był dzień wyciągnięcia jej z pudełka. W pudełku nie było listu gratulacyjnego od prezesa Obajtka. 
Najpierw oczyściłem kupione przedwczoraj razem z pozostałościami kosiarki-traktorka, kosisko. Nie jest w tak złym stanie, jak mi się wydawało. Później umyłem samochody. Wszystko było dobrze, póki nie wyschły. Czarne audi stało się szare. Mamy potwornie zawapnioną wodę.

W międzyczasie dotknęło mnie ciekawe doświadczenie. Najpierw zadzwonił jeden kolega, który powiedział że ostatniego felietonu Radek mi nie wybaczy, później zadzwonił drugi kolega. Ten z kolei powiedział, że to jak chwalę Radka jest dla niektórych dowodem na mój koniunkturalizm. Biednemu zawsze wiatr w oczy. I to jest zła informacja.

Obejrzeliśmy trzecią serię „Rojsta”. Da się oglądać. Wzruszające było pilnowanie, by wszystko wyglądało historycznie. Coś nie poszło z tematem IPN-u, mam wrażenie, że Instytut zaczął realnie działać dopiero w następnym roku. 


 

sobota, 2 marca 2024

1 marca 2024


 1. Andrzejczak u Mazurka ni razu nie użył słowa atencja. Wygląda to w sumie podejrzanie,. Choć z drugiej strony, jeżeli generał, w tak krótkim czasie, potrafi się pozbyć niedobrych przyzwyczajeń językowych, to bardzo o num świadczy. O nim, albo o Mazurku, jeżeli to Mazurek generała do tego doprowadził. W sumie, najlepszym był komentarz generała, do opowieści płk. Laska, że CPK, przez swoje potencjalne istnienie, narażony jest na natychmiastowe zniszczenie. Generał odpowiedział: Niebezpiecznie jest mieć stolicę w jednym miejscu. Albo gazoport. 

Cóż, dyskusja na ten temat jest tak idiotyczna, że aż dziw, że przeciwnicy CPK, próbują poszukiwać do niej jakichkolwiek argumentów. Argumenty takie nie istnieją, albo są tak idiotyczne, że wstyd ich używać. Złą informacją jest, że wciąż istnieją ludzie, którzy je używać próbują.

2. Panowie od chodników wciąż walczą. Żeby wyjechać z domu, musiałem doprowadzić do przestawienia volkswagena chyba T4 i koparko ładowarki. Pojechaliśmy z pieskiem do weterynarza. Żeby pieskowi pobrać krew. I pieska zważyć. 47 kilogramów. Krew pobrana została bez konieczności specjalnego pacyfikowania pieska. A to nie jest takie oczywiste.
Udało mi się dobić do świebodzińskiego naprawiacza kosiarek. Nie było to proste. Ważne, że skuteczne. 
Zrzuciliśmy z Lawiny pozostałości po kosiarce-traktorku. Pan świebodziński naprawiacz kosiarek stwierdził, że raczej nie zrobiłem złego interesu. Złą informacją jest, że trudno powiedzieć kiedy kosiarka-traktorek będzie gotowa, skoro zaordynował, że drugą jej część dowieźć mam dopiero we środę.

3. „Masters of the Air” coraz lepsi. W tym odcinku pojawił się paragraf 22. Oglądając, człowiek by chciał, żeby powstał taki serial o dywizji Maczka. Albo o Strzelcach Karpackich. Skoro nie powstał przez ostatnich lat osiem, to raczej już nie powstanie. I to jest zła informacja. 


piątek, 1 marca 2024

29 lutego 2024

 


1. Nie będę zdradzał kulisów – powiedział Mazurkowi Petru. Mówił też inne rzeczy, z których wynikało, że solidarność z azjatyckimi tragarzami nie była jedynym dowodem na to, że z wiekiem odkrył w sobie lewicową wrażliwość. Mówił na przykład o tym, że ZUS powinien być obowiązkowy. Generalnie, najważniejszą informacją wywiadu było, że Petru wziął ślub. I to jest zła informacja. Znaczy, nie to, że wziął ślub, a to, że nic więcej ciekawego nie było.

2. Udało mi się na czas skończyć wszystko, co miałem skończyć. Jakoś śmieszy mnie delikatne uczucie euforii, które dotyka mnie, gdy skończę felieton. Nachodzi mnie ono na chwilę po decyzji, że skończyłem. Przed decyzją zwykle nie jestem z tekstu zadowolony. 
Panowie wciąż budują chodnik. Dziś dość długo cięli coś szlifierką kątową. Szlifierkę zasilał generator. Suma hałasu była tak duża, że dwa przelatujące śmigłowce szturmowe zobaczyłem nim usłyszałem. 

Poszliśmy z pieskiem na spacer. Sąsiad, ten od psa z którym odbywają się psychodramy, ma kury. Jak przechodziliśmy, jedna akurat postanowiła wybrać wolność. Nie widziałem jak dostała się na parkan, z którego zgrabnie sfrunęła i po wolnościowej stronie zaczęła grzebać pazurem. Piesek, gdy ją zauważył, siadł omawiając dalszego spaceru i zaczął jej się przyglądać z rzadko spotykanym zaangażowaniem. Kura grzebała, piesek całym sobą patrzył. Do płotu, od drugiej strony, przyczłapał kogut, Zaczął piać. Zleciały się inne kury. Mnie się udało ruszyć pieska. Poszliśmy później do lasu, w którym było dużo robactwa. I to jest zła informacja. Kleszcze w lutym – jak donoszą media – to jednak przegięcie. 

3. Dodzwoniłem się do pana od skrzyni Suburbana. Jak od pół roku zwykł mawiać, i tym razem powiedział, że gotowe będzie w przyszłym tygodniu. 
Podjąłem dość ryzykowną decyzję i pod Międzychodem kupiłem niekompletną kosiarkę–traktorek Stiga Park. Zupełnie taką, jak mam tylko o dziesięć (przynajmniej) lat młodszą. Muszę teraz namówić świebodzińskiego naprawiacza kosiarek, by z dwóch zrobił jedną. Lepszą. Złą informacją jest, że nie odbiera telefonów. Będę musiał do niego jutro podjechać. 


czwartek, 29 lutego 2024

28 lutego 2024


1. Ledwo zasnąłem, już musiałem wstawać. I to jest zła informacja. Wsadziłem głowę do V Liceum. Pan chyba woźny (bo przecież odźwiernym go nie nazwę) oglądał „Park Jurajski” (bo przecież chyba nie słuchał tylko muzyki z tego filmu). Ze Studenckiej, przez plac Sikorskiego i Jabłonowskich poszedłem na Sarego. Przez Sebastiana na Miodową. Bożego Ciała, chwilę Dietla, mimo wczesnej pory przy tej samej ławeczce, co wczoraj, urzędowała ta sama grupa panów. Flaszki nie widziałem. Stradom, Grodzka, Szewska, Karmelicka, Królewska, pod Biprostal. 

2. Spotkałem się tam z kolegą W. Udaliśmy się do miejsca, w którym cztery dekady temu sprzedawno pizzę włoską. Wciąż sprzedają. Złą informacją jest, że razem przypaloną.
Stamtąd przez Karmelicką, Batorego, Asnyka, św. Tomasza, na Mikołajską, gdzie się z kolei spotkałem z niedawno poznanym Ł.
Ł. podwiózł mnie później w okolice Jubilata. Miałem się tam spotkać z K. Nic z tego nie wyszło, gdyż dotarło do mnie, że samolot mam godzinę wcześniej, niż się mi wydawało. Zamówiłem więc Bolt i pojechałem do Balic. Na miejscu się okazało, że nie ma kolejki do kontroli bezpieczeństwa, więc mam ekstra godzinę. Poprzednim razem tłum był taki, że ledwo dało ruszyć. Tym razem nawet było gdzie siedzieć. 

3. Samolot. W Warszawie podłączyli nas na samym końcu terminala. Przeczytałem na tablicy, że bramkę mam po przeciwnej stronie. No więc przeszedłem cały terminal, by się dowiedzieć, że przy mojej bramce stoi opóźniony parę godzin Budapeszt. No i przeczytałem, że Zielona ma nową bramkę. Po przeciwnej stronie. Wróciłem więc przez cały prawie terminal. Samolot. Samochód. Dom. 
Zła informacja jest taka, że jestem nieprzytomny. Będę musiał wstać o świcie i zrobić całą robotę, której dziś nie zrobię, bo zasypiam. 


 

środa, 28 lutego 2024

27 lutego 2024


1. Organoleptycznie nabyłem wiedzę na temat godziny, o której panowie od chodników rozpoczynają pracę. Jest to siódma. 
W związku z nadmiarem czasu, jaki udało mi się po drodze uzyskać, udałem się w miejscowości Nowe Kramsko do sklepu Żabka, celem zamówienia hot-doga. Złą informacją jest, że zbyt hot to on nie był. Wsiadając do samochodu minąłem dziecię, które – jak to na wsi – powitało moją osobę mówiąc: dzień dobry. Odpowiedziałem, I ruszyłem w stronę portu lotniczego. Po drodze naszła mnie konstatacja, że właściwie to mogłem wyżej wymienione dziecię podwieźć, gdyż droga prowadziła mnie obok szkoły, do której dziecię zmierzało. Droga niezbyt długa. Dotarło do mnie, że gdybym dziecię do samochodu zaprosił, naraziłbym się na oskarżenia o różne straszne rzeczy. I nawet, gdybym się udowodnił, że nie jestem człowiekiem, który straszne rzeczy robi, to – nie robiąc strasznych – mógłbym narazić dziecię na straszne rzeczy, gdyż bym dziecięcia czujność osłabił. 

2. W przerwie między lotami z Zielonej, a do Krakowa, błąkając się obok bramki wciąż wpadałem na posła Budkę. Miotał się ci on po Okęciu, jak gdyby od wylotu jego do Krakowa zależała co najmniej obsada parafii kościoła Mariackiego. 
Do mnie, z kolei dotarła na Twitterze (no nie będę go nazywać X, gdyż nazywanie go X jest bardziej żenującym mnie działaniem niż ewentualne spalenie wózka krakowskiej kwiaciarki)(w sumie nie wiem, skąd to skojarzenie, skoro to nie o Sienkiewicza, tylko o Sikorskiego chodzi) imba, w kwestii służby w amerykańskim wojsku syna ministra Sikorskiego. Nie jest to pierwsza imba związana z kwestią szeroko traktowanej lojalności rzeczonego ministra. Wcześniej chodziło o to, że on sam łączył obywatelstwo polskie z byciem poddanym brytyjskiej koronie.
Przyjaźniłem się z człowiekiem, którego córka służyła w Marines. Człowiek już nie żyje. W związku z PTSD, na który cierpiał (był przez lata frontowym fotoreporterem) popełnił samobójstwo. Delikatnie mówiąc, nie pomagała mu świadomość, że jego córka w każdej chwili może być przerzucona w miejsce, w którym chował się przed kulami. Można oczywiście spekulować, że w związku z tym, iż żona ministra Sikorskiego jest bardzo ważną personą w amerykańskim establishmencie, syn nie jest traktowany, jak zwykły amerykański obywatel, jednak jeżeli za rok się w Stanach władza zmieni, można będzie spekulować coś zupełnie odwrotnego (Te spekulacje nie mają specjalnego sensu). Pamiętajmy, że Stany Zjednoczone prowadzą wciąż regularne wojny i ich żołnierze przelewają krew. Decyzja o tym, że się do amerykańskiego wojska idzie, wiąże się z realnym, a nie hipotetycznym ryzykiem tego, że człowiek wyląduje na froncie. Nie ma więc się o co Radosława Sikorskiego czepiać, a pytania: które z obywatelstw w jego rodzinie jest ważniejsze; czy jeżeli Rosja napadnie na Polskę, czy jego syn bez rozkazu amerykańskiego prezydenta będzie Polski bronić, są zwykłą złośliwością. 
Ludzie są złośliwi. I to jest zła informacja.

3. Przeszedłem przez pół Krakowa. Pół – biorąc rozmiary z czasów mojej świętej pamięci prababci Helenki. Z Zabłocia, na Dietla. Na Dietla spasowałem i zamówiłem podwodę. Warszawskie korki, przy krakowskich to naprawdę nic. Czekając na Bolta, który minutowy według aplikacji odcinek pokonywał przez kwadrans i kapeczkę obserwowałem życie na dietlowskich plantach. Na jednej ławce pięciu ludzi piło wódkę z gwinta, dwie ławki w stronę Grzegórzeckiej siedziała płacząca dziewczyna. Po chodniku przejechał radiowóz. Zatrzymał się przy pijących panach. Panowie przy radiowozie nie pili. Radiowóz postał chwilę. Załoga, nie wysiadając, rozmawiała z pijącymi chwilę wcześniej panami. Jeden z panów pijących chwilę wcześniej panów, charakterystycznym ruchem zdjął czapkę z daszkiem, radiowóz ruszył, po przejściu dla pieszych, na wysokości Bożego Ciała przejechał na drugą stronę tramwajowych torów. Załoga (w połowie) wysiadła, zaczęła trzepać jakąś siedzącą na kolejnej ławce młodzież. Chwilę wcześniej pijący panowie, zmienili się we wciąż pijących panów. Do płaczącej dziewczyny dosiadł się chłopak. Wyglądało na to, że nie do końca wie jak się zachować. Po mnie przyjechał Sierhij w czerwonym fordzie C-Max.


Złą informacją jest, że to są najpóźniej pisane w tej serii Negatywy, gdyż zasnąłem w na początku drugiego punktu – stąd problem z podpalaniem wózka krakowskiej kwiaciarki. 


 

wtorek, 27 lutego 2024

26 lutego 2024

 


1. Horała u Mazurka. Dziad o chlebie, baba o fiołkach. Bez wskazania, kto w tym konkretnie przypadku był dziadem. 
Inwestycja – lotnisko, to nie to samo co inwestycja – chodniki. W sprawie chodników łopatę wbito. Niejedną. Położono nam nawet przed domem krawężnik. Ciekawe, jak miną kościół, gdyż jest tam wyraźnie wąsko. W każdym razie robota wre. Złą informacją jest, że od rana.
Swoją drogą pomysł przedłużenia kadencji samorządów to nie był najlepszy pomysł. Gdyby trwała lat cztery, to chodniki już dawno mielibyśmy gotowe. Tak mówią złośliwcy. Bo tak naprawdę, to nie wiadomo. Pewnie by wtedy kasy z rządowych programów nie starczyło. Więc chodniki raczej by szansę miały na powstanie za jakiej dwa lata. 
Z rozpędu wysłuchałem też Patryka Jakiego z Zetki. No i nie jest to mój ulubiony typ polityka. 

2. Byłem w mieście po pietruszkę. I smycz. W znaczeniu 10 metrów pokrytej jakąś gumą taśmy z karabinkiem i pętelką. Po przeciwnych stronach. Pani w zwierzęcym sklepie przyznała się do znajomości z psem mojej matki. Pokazałem więc jej zdjęcie, jak wyglądał, kiedy go wiozłem z Warszawy prawie cztery lata temu. Wilczarz, który dziś jest wielkości średniego kucyka, wtedy mieścił mi się na kolanach, nie utrudniając prowadzenia samochodu. Obawiałem się, że matkę ktoś w konia zrobił podrzucając szczenie wilczura, miast wilczarza. 
Wszedłem do Lidla po tę pietruszkę. Wyszedłem z nie tylko pietruszką. Zła informacją jest, że tym razem nie udało mi się załapać na żadną zniżkę. I na koniec, w tej idiotycznej zdrapce, wydrapałem 50% zniżki na śląską, której nie jem. I nie dam też zwierzętom, gdyż o nie dbam.

3. Dziesięciometrowa smyczo-taśma to z pewnością bardzo dobry wynalazek. Niestety wymaga wprawy. I to jest zła informacja. Przez połowę drogi zaplątany w nią byli albo piesek albo moja osoba. Po drodze wysłuchałem Felsztyńskiego w Kanale Zero. Niby wszystko człowiek wcześniej wiedział, a i tak ciekawe. No i jak się słucha całości, to i lapsus Mazurka o braku rewolucji w Rosji staje się nieco bardziej zrozumiały. Pił on do tego, że od upadku Związku Radzieckiego wszystkie bunty przeprowadzali post-czekiści. 

Wieczorem obejrzeliśmy Wesa Andersona: „The French Dispatch” – jakiż to piękny film i „The Royal Tenenbaums”, nie tak piękny, ale też wart obejrzenia. Gdyby ktoś szukał – oba na Disney+.

poniedziałek, 26 lutego 2024

25 lutego 2024


1. Namówiony przez Tomasza Lisa, który zniechęcał jak tylko potrafił do oglądania „Trzeciego Śniadania” Mellera, zlałem tradycyjną publicystykę i chwilę po jedenastej zacząłem słuchać Mellera i jego gości.
Najważniejszym komunikatem, jaki usłyszałem, było wezwanie red. Słowika, by w kwestiach geopolitycznych nie słuchać gości „Trzeciego Śniadania”, tylko Dębskiego z Andrzejczakiem. Co tam jeszcze było?
Sprawa Pabla Moralesa. Złą informacją jest, że nikt z gości nie zauważył, że był ci on opłacany z dotacji, czyli publicznych pieniędzy. Zupełnie jak TVP Info. 
Było też o popierdoleniu Elizy Michalik. Nazwanym wczoraj przez Stanowskiego. Szułdrzyński (Kraków produkuje ludzi z pretensją, którzy, gdy zrobią karierę w Warszawie, ta pretensja bywa dla mnie trudna do wytrzymania) powiedział, że Stanowski popełnił błąd, bo przez to, że użył takich słów, wszyscy mówią o tym, co on powiedział, a nie o tym, co powiedziała wcześniej ona. Brzmi dobrze, choć w rzeczywistości, tym, którzy mówią o tym, co powiedział Stanowski i tak by nie mówili o tym, co wcześniej powiedziała Eliza. Lub by mówili, ale w superlatywach. Swoją drogą, pracowałem z Elizą, dwadzieścia prawie lat temu w „Ozonie”. Wyglądała identycznie jak teraz, choć była twardą prawicową publicystką. 

2. Wszyscy fascynowali się amerykańską trasą Radka Sikorskiego. Sprawny jest – nie ma co ukrywać. Profesor Rau też był sprawny. Z różnicą taką, że miał – excusez le mot – wyjebane na media. No i nie miał żony, która by go ustawiała w Stanach. Parę przemówień miał naprawdę porządnych, ale nikogo to w Polsce nie interesowało. 

Im bardziej mi się podoba, co Sikorski w Stanach mówi, tym większa mi się z tyłu głowy rodzi wątpliwość. Nie mam tego jeszcze do końca poukładanego i to jest zła informacja. O co chodzi? Generalnie chodzi o to, dlaczego Republikanie blokują pieniądze dla Ukrainy. Możemy oczywiście opowiadać, że są prorosyjscy tyle że w to naprawdę mało kto rozsądny uwierzy. Raczej chodzi tu o rozgrywkę transatlantycką. Z amerykańskiego punktu widzenia, Ukraina/Rosja to problem przede wszystkim europejski. A stara Europa wciąż się jakoś specjalnie nie chce zaangażować w pomoc dla Ukrainy. Woli, kiedy robią to Stany. Po pierwsze – fajniej, gdy inni wydają pieniądze. Po drugie, wojna nie będzie trwała wiecznie, a po wojnie będzie można rozpocząć współpracę z Rosją. A łatwiej się ją będzie rozpoczynać, gdy przy stole negocjacyjnym będzie można tłumaczyć: to nie my, to Amerykanie. Mogliśmy wysłać Taurusy, nie wysłaliśmy. Nie spieszyliśmy się z dostawami sprzętu. A mogliśmy. Widzicie, jakie były nasze intencje. 
Amerykanie blokując pomoc i wzywając do większego zaangażowania starą Europę – psują te plany. 
No i wtedy wjeżdża cały na biało minister Sikorski. I robi to, co jest w interesie starej Europy, a zwłaszcza kraju na literkę N. (nie Norwegii, Norwegia jest w porządku). Atakuje Rosję (kraj na N. może później tłumaczyć – to nie my, to Polacy). Korzystając z moralnego kapitału, jaki zebrała Polska, może sobie pozwalać na ciśnięcie Republikanów w sprawie odblokowania pomocy, gdyby coś takiego mówił człowiek z kraju na N., to by usłyszał, że sam płacił, ma z czego, dorobił się przecież na Nord Streamach. Wątpliwość moja brzmi: czy nie jest tak, że my się tu moralnie ekscytujemy, a tymczasem chodzi tu o realną politykę? 
No i gdzie tu są polskie interesy? Czy bardziej powinno nam zależeć na zwiększeniu zaangażowania kraju na N. w pomoc Ukrainie, czy na tym, żeby kraj na N. miał fajniejszy start w ewentualnych negocjacjach z Rosją?

3. Słuchając „Śniadania” dokonałem na audi serii czynności serwisowych. Zdjąłem koło. Prawe przednie. Okazało się, że urwały się przewody od czujnika klocków. W tak perfidny sposób się urwały, że nie było szans na to, żeby je połączyć. Zmostkowałem. I samochód się przestał awanturować. Drugi, bardziej dotkliwy alarm, bo czerwony i z piszczeniem okazał się dotyczyć poziomu płynu hamulcowego. Udało się więc prosto ten problem rozwiązać. Złą informacją jest, że trzeba będzie niedługo wymienić tarcze. I klocki. A to nie są tanie rzeczy. 


 

niedziela, 25 lutego 2024

24 lutego 2024


1. To musiało być w 2016 roku. W Gdańsku. Combo. Porozumienia sierpniowe i Westerplatte, a może wtedy był most w Tczewie. Nie pamiętam. Przyjechaliśmy. Położyli nas w jakimś hotelu, wkoło którego nic interesującego nie było, poza hamburgerownią i monopolowym. Po zjedzeniu hamburgerów wylądowaliśmy w hotelu. Jakaś flaszka, jakieś piwa. Wcale nie jakieś wielkie ilości. Nie wiadomo kiedy, z opowiadania dowcipów i oplotkowywania kierownictwa Kancelarii, zeszło na 2010 rok. Dwóch kolegów wtedy pracowało (Już widzę, że nie uda mi się tej sytuacji opisać). Zaczęli opowiadać o pogrzebach, przy organizacji których pracowali, opisywać to wszystko, co się działo, później jak ich traktowała ekipa Komorowskiego. I nagle dorośli mężczyźni, których miałem za scynizowanych (wieloletnia urzędnicza praca w centralnym urzędzie cynizuje) zaczęli płakać rzewnymi łzami (nie udało mi się tego napięcia oddać). Jakby to nie brzmiało – mam wrażenie, że wtedy zaszczepili mi trochę swojej traumy. Zawsze, gdy słyszę „Anielski orszak twoją duszę przyjmie”, to sobie przypominam: „Stary, to piękna pieść, ale jak ją kurwa słyszysz w ciągu paru dni trzydziesty raz, to zaczynasz jej nienawidzić”.

2. Im jestem starszy, tym częściej bywam na pogrzebach. W sumie nie ma się czemu dziwić. W dzieciństwie to była jakaś abstrakcja, bo można było odnieść wrażenie, że należę do nieśmiertelnej rodziny. 
Na pierwszym pogrzebie, to chyba byłem w liceum. Kolega z klasy, Tomek Markiewicz. Wnuk profesora. Jego ojciec teraz też jest profesorem. Na logikę, młodszy brat, który wtedy był niemowlęciem, pewnie też. Czerniak. Jak już chorował, chodziliśmy do niego grać w brydża. Nie pamiętam, ale na logikę, musiałem tam chodzić z moim kolegą, późniejszym mordercą. Pierwszy raz w życiu jadłem tam ryż gotowany z kurkumą. Pogrzeb na Rakowicach. Pamiętam jak mnie zbrzydzili grabarze, którzy, ubrani w brudne drelichy komentowali nas, stojących wkoło, podczas zasypywania trumny. 
Następny też był na Rakowicach. Mąż jakiejś nauczycielki. Nie wiedziałem, jak się składa kondolencje. A jako szefowi samorządu wypadało mi to zrobić. 
Później się zaczęły rodzinne. Brat babci, prababcia, siostra babci, dziadek (spóźniliśmy się z bratem, jechaliśmy Suprą z Warszawy, ale coś się spieprzyło chyba z ładowaniem). Drugi dziadek. Mama Bożeny. Jeszcze wcześniej oglądałem z wieży Katedry wawelski pogrzeb generała Sikorskiego. Pogrzeb Piotra, dziadka dziewczynek. Pogrzeb profesora Marka Eminowicza. Z wojskową asystą, którą jedna z emerytowanych nauczycielek skomentowała: nawet po śmierci musi szpanować. W kościele przemawiał profesor Nowak. Niestety pamiętam tylko, że zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Pogrzeb Rafała – kolegi z harcerstwa – z tego najbardziej pamiętam stypę. Bardzo muszę przyznać była oczyszczająca. Aż żałuję, że nie jestem skandynawskim dramaturgiem, bo byłbym to wtedy w stanie opisać. Pogrzeb sąsiadki z piętra, której raz na rok programowałem kolejność kanałów w dekoderze Polsatu. 
Pogrzeb babci, wiejski kościół, wiejski cmentarz. Pierwszy osobisty. Nikt wcześniej nie był tak bliski jak babcia. 
Później zaczęły się pogrzeby państwowe. Łupaszki, Inki. Premiera Olszewskiego – skrzypiące koła ruskiej armaty, ciągnionej przez Humvee z rejestracją UB. Pogrzeb Kornela Morawieckiego. Adamowicza w Gdańsku. Pogrzeb Pawła Zarzecznego, na którym byłem obstawą odznaczającego Restitutą Piotrka Nowackiego. W Wilnie Kalinowskiego i Sierakowskiego. Litewskie wojsko walące w wielkie bębny, których dźwięk odbijał się od kamienic. I mróz taki, że szło zamarznąć. Kolejność pewnie pomyliłem, ale to chyba nie ma znaczenia. Później – pierwsze chyba moje wyjście na świat po wyjściu ze szpitala – pogrzeb zabranego przez COVID ojca sąsiada Gienka. 
Potem w lecie, w Krakowie, Ewa, koleżanka z podstawówki. Rak miał ją zdmuchnąć w pół roku, a przeżyła lat parę.

3. Od kiedy nie pracuję w Pałacu, postanowiłem, że krawat ubierać będę tylko na pogrzeby.
No i dziś miałem krawat. Chowaliśmy Józefa Karpińskiego, ojca sąsiada Tomka. 
To był strasznie porządny człowiek. Mądry. Z gigantyczną wiedzą. I wyobraźnią. Ze specyficznym poczuciem humoru. I darem, jakim była umiejętność naprawienia chyba wszystkiego, co się dało naprawić. A do tego jeszcze modyfikowania rzeczy tak, by działały lepiej.

Byłem u niego chyba niecałe dwa tygodnie temu. Tomek woził go na chemię do szpitala w Zielonej Górze. Złapał jakiegoś wirusa. W dwa dni chyba zrobiło się z tego zapalenie płuc, szpital, respirator, drugi szpital, ECMO, koniec. 
Pogrzeb. Pełen kościół. Dawno nie byłem na mszy, na której ludzie modlili się i śpiewali pełnym głosem. W ogóle dawno nie byłem na mszy. 




 

sobota, 24 lutego 2024

23 lutego 2024


1. Mazurek czepiał się Matysiakównej. Spałem, więc nie jestem w stanie przytoczyć. Zarzucał jej brak logiki w działaniu Razemków. Ale coś mi nie pasowało w jego logice. Do nich miał pretensje, że głosują z rządem, którego nie popierają, a nie miał pretensji do PSL-u, który częściowo nie głosował z rządem, który popiera. Ale w sumie nie jestem pewien, czy to było tak, bo spałem.
Złą informacją jest, że się nie wyspałem. 

2. Postanowiłem rozpocząć nowy rozdział w życiu. Nie napiszę o co chodzi, bo to dopiero za dwa tygodnie. Istnieje spora szansa na to, że będę sobie pluł w brodę, a na mnie pluć będą tysiące ludzi. Ale co tam. 
Pojeździłem po Warszawie. Boltami (nawet mi się raz rodak kierowca trafił), tramwajem, potem jeszcze samochodem własnym. Jakoś mnie tym razem miasto do siebie nie przekonało. Przez pół dnia przyglądałem się twitterowej dyskusji, jaką wzbudził mój felieton o Pegasusie. Rozwalają mnie – muszę przyznać – ciągi logiczne, typu: skoro poseł Brejza mówi, że na tvp.info pokazano jego sfałszowany SMS-y, to jest niezbity dowód na to, że służby wgrały coś na jego telefon. Albo: skoro sędziowie wydawali zgody na użycie technik operacyjnych, to musi znaczyć, że Służby ich oszukiwały. 
No i sędzia Tuleya. Najśmieszniejsze by było, gdyby się okazało, że to on się podpisał pod zgodą na inwigilację posła Brejzy. Cóż, nawet gdyby tak było, to się tego nie dowiemy. I to jest zła informacja. 

3. Korki, później ruch na autostradzie. Jak to w piątek. Dopiero za Łodzią zaczęło się Ground Zero z ekscelencją Cichockim. Bardzo to było dobre. Sporo historii znałem. Tej o prezydencie Komorowskim, który nie wszedł do formatu Normandzkiego, bo… nie wszedł, nie znałem. Ubawiłem się, jak panowie sprawnie ominęli działalność (sprzed dekady) ministra Sikorskiego. Może dlatego, że zachowuje się on teraz niewiarygodnie wprost porządnie, odpowiedzialnie etc. Jakby był zupełnie kimś innym. Nie doszedłem do końca, bo dojechałem. Dosłucham może jutro.

Zaczęło samo się z siebie włączać ogrzewanie fotela kierowcy. To może być wina chińskiego włącznika. Ale może też innych rzeczy. 
Przypomniało mi to dykteryjkę połowy lat dziewięćdziesiątych, którą usłyszałem od mojego ciut starszego kolegi, który pracował wtedy w firmie fonograficznej. Otóż lider zespołu muzycznego (bardzo popularnego) kupił sobie S-Klasę. To było bardzo upalne lato Przyjechał nią a był na jakimś strasznym poalkoholowo-narkotykowym kacu. Mówił, że chory jest, bo się z niego pot strumieniami leje. Mieli gdzieś z tym moim ciut starszym kolegą pojechać. Wsiadają do auta, lider zespołu muzycznego narzeka. Że umrze zaraz mówi. A mój ciut starszy kolega pyta: a czemu masz włączone ogrzewanie foteli. A tamten: Jakie ogrzewanie?
U nas też idzie lato. I to jest w tym kontekście zła informacja.