środa, 8 października 2014

7 października 2014


1. Kanalizują nam wieś. Robią to za unijne pieniądze. Jest to jakiś pożytek. Problem polega na tym, że jak już tę kanalizację zrobią to, więcej pieniędzy z Unii nie będzie, bo – jak był łaskaw zauważyć pan Wójt – tak jakoś wyszło, że z miliardów załatwionych przez Platformę, tereny wiejskie dostaną pieniądze tylko na kanalizację. Nie będzie na drogi lokalne, nie będzie na remont szkół, sal gimnastycznych, nie będzie kasy na rozwój przedsiębiorczości. Będzie kanalizacja – czyli stracą pracę goście zajmujący się wywozem szamb.
Światłowodowy internet nie wyjdzie z szafy, znaczy ten wielki lubuski sukces – spięcie wsi światłowodami dalej się na nic nie będzie przekładał, bo światłowód będzie łączył jedynie szafy. I to generalnie jest zła informacja.
Pan Wójt ponoć zawsze kiedy się spotyka z marszałek to jej złorzeczy, że o wiejskich obszarach jej partia była zapomniała. Marszałek jest na niego zła, ale on się nie przejmuje, bo nie jest z klucza partyjnego. Wójt pewnie znowu wygra wybory, bo nie ma kontrkandydata, choć obywatele się odgrażali, że tym razem go już nie wybiorą z zemsty za fotoradar, który wynajął w jakiejś firmie na idiotycznych warunkach.

2. W każdym razie we wsi kopią kanalizację. Pierwsze spotkanie z panami kopiącymi miałem 19 maja. Podjechaliśmy citroenem C-Elysee, z tzw. fabrycznym gazem.
Auto dużo lepsze niż C1 i do tego tańsze. Idealne do brania z wypożyczalni.
Zaczęliśmy z panami rozmawiać o samochodach. Operator ładowarki słyszał, że BMW robi teraz trzylitrowe, benzynowe auta, które potrafią spalić osiem litrów. Potwierdziłem.
Tydzień później jeździłem 640i. Byłem w Krakowie zagłosować, średnie spalanie wyszło mi 8,6.
Panowie zapowiedzieli, że będą u nas kopać za jakieś trzy tygodnie. No i się okazało, że to były trzy tygodnie z tych ruskich.
Usłyszałem, głowy nie dam, ale wydaje mi się, że opowiadał to ś.p. profesor Marek Eminowicz, że „ruski rok” wziął się z tego, że brani do carskiego wojska słyszeli, że do domu wrócą za rok, wracali po latach piętnastu.
Trzy tygodnie od 19 maja minęły 6 października. Panowie zdemontowali płot, wycięli klon, jabłonkę i kępę leszczyny, wykopali kwiaty i krzaczki Bożeny. I wtedy pan Kierownik podszedł do mnie i powiedział: Wie pan, że jeżeli my to teraz zrobimy, to do marca będzie pan odcięty od kanalizacji? Była to bardzo interesująca perspektywa. Teoretycznie.
Pan Kierownik zasugerował, bym zadzwonił do gminy, choć nie bardzo wierzył, że koło dziewiątej coś załatwię. Zadzwoniłem.
Pan od spraw budowlanych jest moim idolem. –Niech pan im zabroni robić cokolwiek, zanim nie przyjedzie inspektor nadzoru. W najgorszym razie dokończymy na wiosnę.
To drugi mój z nim kontakt. Za każdym razem decyzje podejmuje zanim skończę mówić.
Poszukiwania rozwiązania zajęły ze trzy godziny. Było parę ślepych uliczek, ale w końcu pani projektant wymyśliła coś, co pan Kierownik chciał zrobić od samego początku.
Przez cały czas poszukiwań rozwiązania, koparka, wydawać by się mogło „Caterpillar”, choć na jej tabliczce znamionowej stało jak byk: „Zeppelin” stała z uruchomionym silnikiem. Zaczepiony o to pan Kierownik powiedział, że rano nie chciała odpalić, więc boją się ją gasić.
Przypomniało mi się, jak dwadzieścia parę lat temu w Kijowie u Miszy Mitsela ciągle się palił gaz, bo były problemy z zapałkami.
Prace ruszyły. Panowie musieli wykopać czterometrową dziurę, by się włączyć do studzienki, którą wkopali ze dwa miesiące temu.
Siedziałem wtedy na ganku. I coś czytałem Nagle usłyszałem taki dialog (krzyki):
–Kurrrwa
–Co jest?
–Janek pierdolnął wodę.
Zaciekawiony podszedłem bliżej i zobaczyłem gejzer bijący na dobre trzy metry w górę.
Pan Janek to wirtuoz koparki. Przyjemnie patrzeć jak pracuje. Ale skąd miał wiedzieć o rurze z wodą, o której nie wiedział.
Tym razem udało mu się wody nie pierdolnąć, choć było blisko.
Do ominięcia zostało mu jeszcze: światłowód, rurociąg z wodą, kolektor burzowy, zasilanie domu, zasilanie latarni, rura zasilająca stołówkę. I to nie jest dobra informacja. Bo różnie z tym może być.

3. Pan Kierownik wypatrzył na planie, że jeżeli sąsiad Tomek będzie się chciał w przyszłości podłączyć ze swoim w przyszłości wybudowanym domem do studzienki u Gienka (swojego teścia) to to nie będzie działać. Wyszło, że najlepiej by było wpiąć Tomka do studzienki, która będzie u nas. Z tym, że dla dobra wszystkich by było, żeby zrobić wszystko za jednym razem.
Więc Tomek został wyciągnięty ze środka jakiegoś pieca, w którym poprawiał spawy po swoim pracowniku. Przyjechał i zaczął negocjacje z panem Kierownikiem.
Pan Kierownik powiedział, że nie można tego zrobić na lewo, bo trudno będzie w przyszłości to przyłącze zalegalizować. Zasugerował, żeby Tomek pojechał do gminy, by namówić Wójta, żeby za to zapłacił za zrobienie tego w ramach kanalizowania wsi.
Tomek zabrał mnie, jako sąsiada, który ma interes, żeby dwa razy mu nie rozkopywano działki.
W urzędzie się okazało, że ja radzę sobie tam lepiej niż on. Znaczy wiem, gdzie Wójt gabinet ma.
Tomek zaczął od tego, że kupił od Gminy działkę. Wójt wyraził z tego powodu ubolewanie. Tomek powiedział, że ma się zamiar na niej budować i że chciałby się przyłączyć do kanalizacji. Wójt wezwał pana od spraw budowlanych (mojego idola) razem z projektem kanalizacji. Wyjaśnili obaj Tomkowi, że nie mogą zapłacić za przyłącze do domu, który nie dość, że nie istnieje, to nawet nie jest rozpoczęta jego budowa. Bo gdyby to zrobili, Gmina mogłaby stracić unijne dofinansowanie.


Ale, że to na pewno nie będzie drogie. Mówili to w oparciu o mapkę, która niestety powstała w jakimś świecie równoległym, bo to, co na niej było różnicą pół metra, w naszej rzeczywistości było metr większe. Wójt wezwał jeszcze jednego pana, który miał pojechać z niwelatorem, ale Tomek się przyznał do posiadania osobistego niwelatora, więc tamten pan nie był potrzebny. Rozmowy trwały. Najpierw panowie powiedzieli, że Tomek może teraz zakopać rurę, ale nie może się przyłączyć do studzienki, zanim nie będzie budował domu. Później stwierdzili, że zasadniczo, gdyby tę rurę zakopywał gminny zakład, to by się mógł teraz wpiąć do studzienki, bo przecież i tak nic nie będzie do kanalizacji wpuszczał, bo nie ma jeszcze domu. Ale wtedy wrócił problem różnicy wysokości. I to, że może sprzęt gminny nie może kopać aż tak głęboko. Więc grupowo doszliśmy do wniosku, że najlepiej dla wszystkich by było, gdyby Tomkową rurę zakopali ci panowie, którzy robią kanalizację, ale nie w ramach projektu kanalizowania, tylko prywatnie. Gmina w osobie Wójta obiecała, że nie będzie robić problemów z zalegalizowaniem przyłącza. I że projekt przyłącza będzie mógł powstać w przyszłości. I będzie projektem powykonawczym.
No i wyszło na to, że Tomek z rodziną będzie musiał głosować na pana Wójta, bo kto wie, czy inny wójt będzie respektował obietnicę pana Wójta.

Przeczytałem gdzieś, że w Wielkiej Brytanii nie ma władzy na poziomie niższym niż powiat (hrabstwo). I to jest zła informacja. Biedni Brytyjczycy nie mogą mieć takich przygód.


Na odchodnym pan Wójt trzy razy podał mi rękę. Idą wybory, a – jak mówią amerykańscy specjaliści – im więcej uścisków dłoni, tym większa szansa na zwycięstwo.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz