Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Citroen. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Citroen. Pokaż wszystkie posty

sobota, 22 listopada 2014

21 listopada 2014


1. Właściwie to trudno powiedzieć, kiedy się ten dzień zaczął, bo nie mogłem zasnąć. Zrobiła się z tego piąta rano. Na koniec czytałem ostatnią powieść kolegi Miłoszewskiego. No i mam mieszane uczucia. Kiedy Zygmunt zaczyna wchodzić w dydaktykę krzywdzi swojego bohatera. A krzywda Teodora Szackiego dotyka mnie. I to jest zła informacja.

Pani redaktor Paradowska ogłosiła, że dyrektor Ołdakowski swoim wyborczym protestem podpala Polskę.
Większą krzywdę zrobiła Polsce sama pani redaktor namawiając prof. Hartmana, na polityczną karierę.

Z parapetu po drugiej stronie ulicy zniknął keczup. Stał tam parę tygodni.

Poszedłem na konferencję prasową SkyScannera. Tym razem nie było komisarza Urbańskiego. Zamiast wystąpił młodzian z Centrum Nauki Kopernik. Mówił coś o lotach w kosmos. Turystycznych. Mówił z dużym zaangażowaniem, ale go nie słuchałem.
Jest zbyt wiele problemów na świecie, które interesują mnie bardziej niż to, kiedy ludzie będą turystycznie latać w kosmos. Przypomniała mi się piosenka „Stonehenge” zespołu Ylvis, bo sobie wyobraziłem czterdziestoletniego menedżera, który wstaje w nocy, patrzy w gwiazdy i śpiewa: „Kiedy wreszcie będzie można turystycznie lecieć w kosmos”.
Młody człowiek z Centrum Nauki Kopernik nazwał von Brauna nazistą.
O von Braunie znam dykteryjkę, której prawdziwość chętnie bym sprawdził, ale nie wiem jak. Otóż na konferencji prasowej, po wystrzeleniu pierwszego amerykańskiego satelity pierwszy zgłosił się brytyjski dziennikarz i zapytał: Panie von Braun, jaką mamy gwarancję, że pierwszy człon nośnej rakiety nie spadnie na Londyn? Von Braun ponoć nic nie odpowiedział. Wyszedł.
Wymyśliłem, że SkyScanner zmarnował szansę, jaką dała mu publikacja informacji o podróżach posłów. Powinni byli zwołać konferencję, na której pokazaliby dziennikarzom jak korzystać z ich aplikacji. Dzięki niej dziennikarze by wiedzieli, że ceny lotów, zasadniczo: identycznych mogą się różnić nawet kilkukrotnie.

Na konferencji spotkałem kolegę z Agory. Byliśmy razem na prezentacji jakiegoś telefonu HTC w Londynie. Piszę „jakiegoś”, bo nie pamiętam już jakiego. Na usprawiedliwienie mam to, że później powstało z dziesięć kolejnych modeli. Na imprezie była Lady Gaga, ale jej nie zauważyłem, za to złamałem sobie rękę zjeżdżając ze schodów po poręczy. Chodziłem z tą złamaną ręką przez dobry tydzień, aż w krakowskim szpitalu św. Rafała nie zrobiono mi zdjęcia.
Wracaliśmy z imprezy większą grupą przez Londyn. Chwile nam zeszło, bo skala planu miasta była inna niż zwykle. Po drodze kolega z Agory kupił ecstasy i był bardzo zdziwiony, że nikt nie chce próbować.

2. Z konferencji pojechałem do Mordoru. Najpierw, żeby wziąć kwit z Biura Informacji Kredytowej, że ojciec jest w porządku i może brać kredyt na swoje nowe hiszpańskie mieszkanie. Później spotkałem się z Martą z Citroena. Tak, niedługo będę jeździł Cactusem. A później C4 Picasso.
Na koniec trafiłem do BMW, skąd wziąłem BMW 428i GranCoupe.
Przed wejściem zobaczyłem 2 Active Tourer. Fotografowie, na zdjęciach których normalnie ten samochód oglądamy to arcymistrzowie.
Nie porozmawialiśmy z Kamilem zbyt długo, bo mu się spieszyło. I to jest zła informacja, bo rozmowy z Kamilem zawsze są przyjemne.

Nie ogarniam już modeli BMW. Kiedyś było 3,5,7. 6 albo 8. do tego Z. Teraz jest 1,2,3,4,5,6,7,X1,X2,X3,X4,X5,X6 Chyba, bo nie jestem pewien, czy jest X2. X4 chyba jest. Jest Z4, i3, i8, są GT, i są GranCoupe. 6, na którą wciąż patrzę z wielką przyjemnością i 4. Która chyba też jest w porządku. Ale jeszcze się jej z zewnątrz nie zdążyłem przypatrzyć.
W środku zdążyłem, bo pojechałem do Góry Kalwarii po kolegę Wojciecha. Samochód mimo korka na Puławskiej spalił 7 litrów.
Z Góry Kalwarii, azjatycką stroną Wisły pojechaliśmy najpierw do SOHO, gdzie prezes Bauer podzielił się ze mną spostrzeżeniami na temat Białorusi, z której świeżo wrócił. Powiedział coś, co mówili już kilka lat wcześniej fotografowie, którzy jeździli tam za dziwne unijne granty. Otóż uciskany przez reżim Łukaszenki białoruski naród uwielbia swojego ciemiężyciela. Bo ten zapewnia im całkiem spoko warunki życia.
Białoruska polityka ciepłej wody w kranie w odróżnieniu od polskiej polityki ciepłej wody w kranie różni się tym, że na Białorusi ciepła woda w kranie jest, w Polsce mówi się, że jest.
(I proszę mnie nie poprawiać, że w Mińsku przez pół roku ciepłej wody nie ma, bo to nie o to chodzi)

Z SOHO pojechaliśmy po Bożenę. Wracając o domu wpadliśmy do Faster Doga. Gdzie przymierzałem spodnie G-Star New York (jakoś tak). Chodziłem kiedyś w battledressie, krój był podobny.

3. Pani w TVP Info powiedziała, że kandydaci powinni byli uczyć w ramach kampanii wyborczej uczyć wyborców głosować. Wtedy głosów nieważnych by było mniej. Jest w tym jakaś logika.

Okazało się że z całkiem sporej demonstracji pod PKW zrobiła się okupacja PKW przez grupę ludzi kierowanych przez reżysera Brauna i reżyser Stankiewicz.
Okupacja trwała. Kolejni intelektualiści załamywali ręce nad terrorystycznym atakiem na demokrację. Bogu dziękować nikt się w proteście przeciw temu aktowi nie samookaleczył. W końcu przyszła policja i w kwadrans zrobiła porządek. Złą informacją jest, że zrobiła to tak późno i za bardzo. Ale o tym jutro.  

środa, 8 października 2014

7 października 2014


1. Kanalizują nam wieś. Robią to za unijne pieniądze. Jest to jakiś pożytek. Problem polega na tym, że jak już tę kanalizację zrobią to, więcej pieniędzy z Unii nie będzie, bo – jak był łaskaw zauważyć pan Wójt – tak jakoś wyszło, że z miliardów załatwionych przez Platformę, tereny wiejskie dostaną pieniądze tylko na kanalizację. Nie będzie na drogi lokalne, nie będzie na remont szkół, sal gimnastycznych, nie będzie kasy na rozwój przedsiębiorczości. Będzie kanalizacja – czyli stracą pracę goście zajmujący się wywozem szamb.
Światłowodowy internet nie wyjdzie z szafy, znaczy ten wielki lubuski sukces – spięcie wsi światłowodami dalej się na nic nie będzie przekładał, bo światłowód będzie łączył jedynie szafy. I to generalnie jest zła informacja.
Pan Wójt ponoć zawsze kiedy się spotyka z marszałek to jej złorzeczy, że o wiejskich obszarach jej partia była zapomniała. Marszałek jest na niego zła, ale on się nie przejmuje, bo nie jest z klucza partyjnego. Wójt pewnie znowu wygra wybory, bo nie ma kontrkandydata, choć obywatele się odgrażali, że tym razem go już nie wybiorą z zemsty za fotoradar, który wynajął w jakiejś firmie na idiotycznych warunkach.

2. W każdym razie we wsi kopią kanalizację. Pierwsze spotkanie z panami kopiącymi miałem 19 maja. Podjechaliśmy citroenem C-Elysee, z tzw. fabrycznym gazem.
Auto dużo lepsze niż C1 i do tego tańsze. Idealne do brania z wypożyczalni.
Zaczęliśmy z panami rozmawiać o samochodach. Operator ładowarki słyszał, że BMW robi teraz trzylitrowe, benzynowe auta, które potrafią spalić osiem litrów. Potwierdziłem.
Tydzień później jeździłem 640i. Byłem w Krakowie zagłosować, średnie spalanie wyszło mi 8,6.
Panowie zapowiedzieli, że będą u nas kopać za jakieś trzy tygodnie. No i się okazało, że to były trzy tygodnie z tych ruskich.
Usłyszałem, głowy nie dam, ale wydaje mi się, że opowiadał to ś.p. profesor Marek Eminowicz, że „ruski rok” wziął się z tego, że brani do carskiego wojska słyszeli, że do domu wrócą za rok, wracali po latach piętnastu.
Trzy tygodnie od 19 maja minęły 6 października. Panowie zdemontowali płot, wycięli klon, jabłonkę i kępę leszczyny, wykopali kwiaty i krzaczki Bożeny. I wtedy pan Kierownik podszedł do mnie i powiedział: Wie pan, że jeżeli my to teraz zrobimy, to do marca będzie pan odcięty od kanalizacji? Była to bardzo interesująca perspektywa. Teoretycznie.
Pan Kierownik zasugerował, bym zadzwonił do gminy, choć nie bardzo wierzył, że koło dziewiątej coś załatwię. Zadzwoniłem.
Pan od spraw budowlanych jest moim idolem. –Niech pan im zabroni robić cokolwiek, zanim nie przyjedzie inspektor nadzoru. W najgorszym razie dokończymy na wiosnę.
To drugi mój z nim kontakt. Za każdym razem decyzje podejmuje zanim skończę mówić.
Poszukiwania rozwiązania zajęły ze trzy godziny. Było parę ślepych uliczek, ale w końcu pani projektant wymyśliła coś, co pan Kierownik chciał zrobić od samego początku.
Przez cały czas poszukiwań rozwiązania, koparka, wydawać by się mogło „Caterpillar”, choć na jej tabliczce znamionowej stało jak byk: „Zeppelin” stała z uruchomionym silnikiem. Zaczepiony o to pan Kierownik powiedział, że rano nie chciała odpalić, więc boją się ją gasić.
Przypomniało mi się, jak dwadzieścia parę lat temu w Kijowie u Miszy Mitsela ciągle się palił gaz, bo były problemy z zapałkami.
Prace ruszyły. Panowie musieli wykopać czterometrową dziurę, by się włączyć do studzienki, którą wkopali ze dwa miesiące temu.
Siedziałem wtedy na ganku. I coś czytałem Nagle usłyszałem taki dialog (krzyki):
–Kurrrwa
–Co jest?
–Janek pierdolnął wodę.
Zaciekawiony podszedłem bliżej i zobaczyłem gejzer bijący na dobre trzy metry w górę.
Pan Janek to wirtuoz koparki. Przyjemnie patrzeć jak pracuje. Ale skąd miał wiedzieć o rurze z wodą, o której nie wiedział.
Tym razem udało mu się wody nie pierdolnąć, choć było blisko.
Do ominięcia zostało mu jeszcze: światłowód, rurociąg z wodą, kolektor burzowy, zasilanie domu, zasilanie latarni, rura zasilająca stołówkę. I to nie jest dobra informacja. Bo różnie z tym może być.

3. Pan Kierownik wypatrzył na planie, że jeżeli sąsiad Tomek będzie się chciał w przyszłości podłączyć ze swoim w przyszłości wybudowanym domem do studzienki u Gienka (swojego teścia) to to nie będzie działać. Wyszło, że najlepiej by było wpiąć Tomka do studzienki, która będzie u nas. Z tym, że dla dobra wszystkich by było, żeby zrobić wszystko za jednym razem.
Więc Tomek został wyciągnięty ze środka jakiegoś pieca, w którym poprawiał spawy po swoim pracowniku. Przyjechał i zaczął negocjacje z panem Kierownikiem.
Pan Kierownik powiedział, że nie można tego zrobić na lewo, bo trudno będzie w przyszłości to przyłącze zalegalizować. Zasugerował, żeby Tomek pojechał do gminy, by namówić Wójta, żeby za to zapłacił za zrobienie tego w ramach kanalizowania wsi.
Tomek zabrał mnie, jako sąsiada, który ma interes, żeby dwa razy mu nie rozkopywano działki.
W urzędzie się okazało, że ja radzę sobie tam lepiej niż on. Znaczy wiem, gdzie Wójt gabinet ma.
Tomek zaczął od tego, że kupił od Gminy działkę. Wójt wyraził z tego powodu ubolewanie. Tomek powiedział, że ma się zamiar na niej budować i że chciałby się przyłączyć do kanalizacji. Wójt wezwał pana od spraw budowlanych (mojego idola) razem z projektem kanalizacji. Wyjaśnili obaj Tomkowi, że nie mogą zapłacić za przyłącze do domu, który nie dość, że nie istnieje, to nawet nie jest rozpoczęta jego budowa. Bo gdyby to zrobili, Gmina mogłaby stracić unijne dofinansowanie.


Ale, że to na pewno nie będzie drogie. Mówili to w oparciu o mapkę, która niestety powstała w jakimś świecie równoległym, bo to, co na niej było różnicą pół metra, w naszej rzeczywistości było metr większe. Wójt wezwał jeszcze jednego pana, który miał pojechać z niwelatorem, ale Tomek się przyznał do posiadania osobistego niwelatora, więc tamten pan nie był potrzebny. Rozmowy trwały. Najpierw panowie powiedzieli, że Tomek może teraz zakopać rurę, ale nie może się przyłączyć do studzienki, zanim nie będzie budował domu. Później stwierdzili, że zasadniczo, gdyby tę rurę zakopywał gminny zakład, to by się mógł teraz wpiąć do studzienki, bo przecież i tak nic nie będzie do kanalizacji wpuszczał, bo nie ma jeszcze domu. Ale wtedy wrócił problem różnicy wysokości. I to, że może sprzęt gminny nie może kopać aż tak głęboko. Więc grupowo doszliśmy do wniosku, że najlepiej dla wszystkich by było, gdyby Tomkową rurę zakopali ci panowie, którzy robią kanalizację, ale nie w ramach projektu kanalizowania, tylko prywatnie. Gmina w osobie Wójta obiecała, że nie będzie robić problemów z zalegalizowaniem przyłącza. I że projekt przyłącza będzie mógł powstać w przyszłości. I będzie projektem powykonawczym.
No i wyszło na to, że Tomek z rodziną będzie musiał głosować na pana Wójta, bo kto wie, czy inny wójt będzie respektował obietnicę pana Wójta.

Przeczytałem gdzieś, że w Wielkiej Brytanii nie ma władzy na poziomie niższym niż powiat (hrabstwo). I to jest zła informacja. Biedni Brytyjczycy nie mogą mieć takich przygód.


Na odchodnym pan Wójt trzy razy podał mi rękę. Idą wybory, a – jak mówią amerykańscy specjaliści – im więcej uścisków dłoni, tym większa szansa na zwycięstwo.  

poniedziałek, 22 września 2014

22 września 2014



1. To właściwie ciekawe obudzić się ze świadomością, że ma się w brzuchu jakieś mięśnie. I, że te mięśnie bolą, więc się nie można śmiać. Płakać zresztą też nie.
Postanowiłem więc do świata podchodzić beznamiętnie, ale przeczytałem, że pan przewodniczący Tusk dał się nagrać podczas rozmowy na temat emocjonalnego stanu pani premier i się z tego wszystkiego zacząłem krztusić wodą, którą sobie w poprzedzający wieczór przygotowałem na wszelki wypadek.
Muszę bardziej uważać z płynami, bo się niestety często krztuszę.
Zjedliśmy śniadanie. Kolega Zydel przy telewizorze z „Kawą na ławę” zajmował się rozbudowywaniem swojej pozycji w mediach społecznościowych, ja zaś pakowałem samochód. Było mokro, ale nie urosły żadne nowe rydze. I to jest zła informacja.
Przechodząc obok telewizora rzuciłem jakąś pełną nienawiści uwagę w kierunku posła Szejnfelda. Kolega Zydel zdziwiony moją niechęcią zapytał: „A kto to w ogóle jest?”. Odpowiedziałem, że człowiek, którego rządząca partia wysyła do „Kawy na ławę”. Kolega Zydel coś tam burknął – czyli, że w jego mniemaniu poseł Szejnfeld nie jest wart mojej ekscytacji. (Jeżeli źle go zrozumiałem, to na pewno sprostuje)
Interesujące, że mało rzeczy było w stanie tak zjednoczyć przedstawicieli opozycji jak pani premier Kopacz. Interesujące, że parę dni temu Eryk Mistewicz napisał, że rząd PEK będzie wyjątkowo trudny do atakowania przez opozycję. Ciekaw jestem o co mu chodziło, bo idiotą na pewno Eryk nie jest. Nie ma prawa jazdy. Ale to raczej nie ma związku.

2. Ruszyliśmy do Warszawy. Muszę się jednak zgodzić z kolegą Pertyńskim, że citroen C1 nie jest tak zły jak nissan Micra. Ma idiotyczną cenę, tragiczne fotele, dziwny, trzycylindrowy silnik, tak zaprojektowaną deskę rozdzielczą, że światło może się odbijać od prędkościomierza oślepiając kierowcę, najgłupsze radio świata, ograniczone wytłumienia karoserii (przypomina w dźwiękach Malucha), ale, jeżeli się człowiek przestaje przejmować spalaniem, to nawet jedzie. Rozpędza się do około 170 km/godz. i nawet daje się prowadzić. Trzeba się tylko przyzwyczaić do reakcji na podmuch wiatru. No dobra, jeżeli nie jedzie się w nim dłużej niż cztery godziny, to nie jest taki zły.
W okolicach Konina dogonił nas redaktor Zientarski w mitsubishi w odblaskowym kolorze. Kolega Zydel pracuje w agencji, która obsadziła redaktora Zientarskiego w reklamach Toyoty. Powiedziałem, że w innym kraju redaktor Zientarski zostałby wyrzucony ze wszelkich dziennikarskich korporacji i do tego miałby problem ze znalezieniem racy w mediach. Agencja zaś, która by go zatrudniła do reklamy mogłaby mieć problem ze środowiskową komisją etyki. Kolega Zydel odparł, że u nas to się nie zdarzy, bo szef ich agencji zasiada w środowiskowej komisji etyki, oni zaś za tę kampanię dostaną pewnie jakąś nagrodę. Cóż, jaki kraj, taki terroryzm.
Po pierwszych państwowych bramkach redaktor Zientarski przyspieszył tak, że aż trudno było mi go dogonić. Kolega Zydel głośno narzekał na prędkość. Chciałem mu wytłumaczyć, że skoro taki fachowiec, jak redaktor Zientarski jedzie tak małym autem z taką prędkością, to znaczy, że jest ona bezpieczna – i nic się nam na pewno nie stanie, ale musiałem się skupiać na jeździe. Redaktor Zientarski wyciskał co mógł ze swego mitsubishi, w końcu skręcił na pierwszy parking i zatrzymał się pod toaletą. Ja nieco zwolniłem i pojechaliśmy dalej.
Kolega Zydel przyznał, że kiedy prowadzi, to się nie boi. I to nie jest dobra informacja. Ja się bać zaczynam dopiero kiedy prowadzę.

3. Dojechaliśmy do Warszawy na czas. Kolega Zydel zdążył na spotkanie, na które się spieszył.
Wieczorem przeczytałem wywiad 300polityki z ministrem Sienkiewiczem. Zauważono, że minister używa smartfonu z androidem. Czyli pewnie jest to Samsung z systemem Knox. Czyli, że MSW też wdrożyło Knox. Najlepsze, że nie ma sensu pytać w Samsungu, bo ani nie potwierdzą, ani nie zaprzeczą.
Knox to coś, co gwarantuje bezpieczeństwo danych na smartfonach, bezpieczną pocztę etc. Knox to gwóźdź do trumny Blackberry. Śmiem stwierdzić, że nawet ostatni gwóźdź do trumny. I to jest zła informacja. Ja ta, nigdy specjalnym fanem blakberaków nie byłem, ale to smutne, kiedy firmy znikają tak szybko.  

piątek, 19 września 2014

19 września 2014



1. Obudził mnie telefon. Chwilę zajęło, zanim zrozumiałem, że dzwoni Przemek z Połczyńskiej w sprawie golfa. 
Walnięta miska olejowa. Ja nie walnąłem, ale co z tego. Niby naprawa będzie z ubezpieczenia, ale niesmak jest.

Zawiozłem kolegę Wojtka do Świebodzina na blablacara. W lesie potwierdziłem, że nie ma grzybów i wróciłem do domu wciąż nienawidząc C1.
Pisząc C1 czuję ból pleców. 
Nie rozumiem. Citroen robi naprawdę niezłe samochody. C5 – polecam wszystkim. Na DS5 nawet namówiłem kolegę Piotra. C-Elysse też ok. Berlingo – w porządku.
Najgorsze jest to, że C1 jeżdżę na własną prośbę. Zażądałem dostępu do niego, żeby sprawdzić jak działa system łączenia auta z telefonem komórkowym, ale nawet tego nie sprawdzę, bo wersja z tym systemem będzie dopiero w grudniu. I to jest zła informacja, bo będę musiał C1 jeździć jeszcze raz.

W lesie, jakiś grzybiarz zgubił grzebień. Ciekawe czym się teraz czesze.

2. W domu włączyłem twittera i zakrztusiłem się herbatą, bo przeczytałem cytat z pani premier Kopacz: „To będzie rząd merytoryczny, pełen silnych osobowości i będzie spajał PO”.
Trzeba nie mieć wstydu, żeby nazywać tych ludzi „merytorycznymi”.
No cóż prawda to taka jak z „metrem w głąb”.
„Silne osobowości”. Np. Arłukowicz.
„Będzie spajał PO”. Jest szansa, że będzie.
Lokalni działacze grupowo będą się zastanawiać przy wódce „Co ta baba gada?!?” i szukać telefonu do Gowina, który wykasowali jakiś czas temu.Wybory  idą.
 Można oczywiście do pani Kopacz podchodzić tak, jak robią to niektórzy moi PiS-owscy koledzy – czyli „Im gorzej, tym lepiej”. Ale się obawiam, że będzie aż tak źle, że aż strasznie. I to jest zła informacja.

3. Zabrałem się za drzewa w parku. Mówią, że prawdziwy mężczyzna powinien zasadzić drzewo. Zasadziłem kilka – i nie jest to specjalnie skomplikowane.
Wyzwaniem to jest drzewo ściąć. Najpierw trzeba załatwić zgodę z gminy, albo powiatu (w zależności od tego, na jakiej działce drzewo rośnie). Ale jak się już tę zgodę ma, to trzeba wziąć piłę i ciąć. I to jest wyzwanie. Bo przy sadzeniu zginąć jest raczej trudno. Można oczywiście zrobić sobie krzywdę łopatą, dostać gangreny, ale to wymaga naprawdę sporo samozaparcia.
To, żeby sobie nie spuścić drzewa na głowę czy nie obciąć nogi spalinową piłą jest już bardziej skomplikowane. Potem trzeba drzewo pociąć, zwieźć, porąbać. Nie każdy sobie z tym da radę.
Walczyłem do zmroku. Coś tam zrobiłem, ale niezbyt wiele. Przyjedzie kolega Zydel – pójdzie szybciej.

Sąsiad Tomek postanowił kupić mercedesa. W124, trzylitrowy diesel. Kamila, jego żona, potrzebuje samochód, więc zamiast kupować jej jakieś byle co, da jej volvo, a sam będzie rządził w baleronie (nie jestem mądry w mercedesach, ale chyba to baleron był po beczce).
Zła informacja – samochód nie ma klimatyzacji. Nie jest też coupe. 
Zobaczymy, co z tego wyniknie.

czwartek, 18 września 2014

18 września 2014


1. Nie, żebym był jakoś specjalnie wyspany, ale z drugiej strony – nie był to najgorszy poranek w moim życiu. Pojechałem odwieźć moje buty do cholewkarza. Hipsterskość – hipsterskością, ale na to, żeby w skórzanych butach dziury mieć na wylot, raczej nie mogę sobie pozwolić.
Cholewkarz okazał się nie mieć zakładu w miejscu, gdzie mi się wydawało, że ma, więc buty dalej są dziurawe.
Podjechałem golfem po mojego kolegę Wojciecha na Żoliborz, by stamtąd wrócić do domu. Z podwórka zabrać BMW i pojechać je oddać. Golf R na koledze Wojciechu wywarł bardzo dobre wrażenie. A to się nie zdarza zbyt łatwo, bo mój kolega Wojciech jest osobą zasadniczą. I zasadniczo woli BMW. Pojechaliśmy do BMW na Wołoską, gdzie z Kamilem porozmawialiśmy o geopolityce. Zwłaszcza tej jej części, która dotyka nas bezpośrednio. Ja – na wszelki wypadek – zapytałem Kamila, czy by mi nie mógł tego BMW zostawić na dłużej. On opowiedział żart, którego nie powtórzę. Pozwolił mi jeszcze wjechać 640i do garażu. Tam gospodarskim ruchem złożył lusterko w mini ­– różni ludzie korzystają z parkingu, więc lepiej nie kusić losu. Pożegnaliśmy się, Kamil wrócił na górę, ja z kolegą Wojciechem pojechałem do Citroena na aleję Krakowską. Tam czekając na panią Emilię podsłuchiwałem, jak pan sprzedawca namawiał jakiegoś pana na używane C4 Picasso. Potencjalny nabywca był zachwycony roletami przeciwsłonecznymi w tylnych drzwiach.
Pani Emilia przyszła, wręczyła mi dokumenty i zadała pytanie, czy miałem dostać kartę paliwową. Ja, zamiast odpowiedzieć, że na pewno, powiedziałem, że nic mi na ten temat nie wiadomo.
Karta paliwowa to rzecz powoli przechodząca do historii. Kiedyś, przed laty dziennikarze motoryzacyjni tankowali za darmo, w znaczeniu – za pieniądze z budżetów firm motoryzacyjnych. Teraz już tak prawie nie ma. Może dlatego, że liczba ludzi piszących o samochodach na różne sposoby wzrosła tak, że Audi zrezygnowało z pięciogwiazdkowych hoteli na polskich prezentacjach.

Wsiadłem do C1. Po chwili już wiedziałem, że Bóg postanowił mnie zdyscyplinować, za doszukiwanie się minusów w naprawdę porządnie wymyślonych i robionych samochodach.
Dojechaliśmy do Audi na Połczyńską. Napakowałem kieszenie cukierkami, oddałem golfa, z którego olej lał się już w sposób nie pozwalający na wątpliwości. Samochód wypadnie więc na czas jakiś z prasowego parku. I to nie jest dobra informacja, również dlatego, że zawsze wieszam różne rzeczy na dziennikarzach psujących samochody. A tu, mimo iż się do winy nie poczuwam – jestem, jako zgłaszający problem – zamieszany.

2. Poszedłem do Krakena, gdzie Krzysztof i jego wspólnik Grzegorz z małżonką. Wspólnik Grzegorz skończył to samo, co ja, Jan Rokita i Bolesław Tejkowski – krakowskie liceum. Poczęstowano mnie kalmarami ze szpinakiem w środku. Nie jestem kalmarów specjalnym wielbicielem, ale to było ok. Wspólnik Grzegorz z małżonką poszli, ich miejsce zajął właściciel pobliskiej knajpy, który opowiadał, że jest całkiem nieźle, mimo iż ma zamknięte. Właściciel pobliskiej knajpy jeździ audi R8, które parkuje na różne zakazane sposoby. Doprowadzając do furii sąsiadów, którzy zamiast się cieszyć, że mogą na co dzień oglądać supersamochód wzywają straż miejską. Kamienica, w której są Beirut z Krakenem jest ponoć na sprzedaż za 20 milionów złotych. Ja nie kupię, gdyż uważam, że w związku z zagrożeniem wojną nie należy inwestować w warszawskie nieruchomości.

Kiedy właściciel pobliskiej knajpy poszedł, przyszedł człowiek, który handluje secesyjnymi meblami z Czech. Ma gdzieś w okolicy showroom, ale trzeba dzwonić, żeby się umówił. Człowiek ten opowiadał mi kiedyś, że Vaclav Klaus, kiedy był ministrem finansów, rozdawał Czechom pieniądze, za które oni remontowali kamienice, podnosili ich standard, przerabiali na hotele. Dzięki temu Praga dziś wygląda, jak wygląda, a nieruchomości są w czeskich rękach.

Człowiek, który handluje secesyjnymi meblami z Czech czymś się struł, więc pije tylko wodę i kawę. Krzysztof zaś się odchudza. Miał umówiony trening na siłowni z dietetyczką. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie treningu z dietetyczką.
Przed rozejściem się próbowaliśmy piwo, o dźwięcznej nazwie „Delirium tremens”. Ciekawa propozycja. Najciekawsze, że ma ze dwa razy więcej alkoholu niż normalny lager. I wcale tego nie czuć. I to nie jest dobra informacja. Człowiek wypije dwa takie piwa, wsiądzie do porsche, zagapi się, walnie w jakiegoś Qashqaia i będzie z tego niepotrzebna afera.

3. Wieczorem ruszyliśmy z kolegą Wojciechem na wieś. Z przykrością muszę stwierdzić, że citroen C1 to najgorszy samochód, z jakim ostatnio miałem do czynienia. Mając świadomość, że wersją, którą jeżdżę kosztuje 50 tys. zupełnie inaczej się patrzy na 200 tys. za Golfa R. Czy prawie 600 tys. za kabriolet BMW 640i.
To była najgorsza droga na wieś – jak to się teraz mówi – ever.
I to jest bardzo zła informacja, bo Francuzi potrafili kiedyś porządnie robić małe samochody.
Teraz też potrafią porządnie robić samochody niezbyt drogie. Citroen C-Elisee jest naprawdę OK, a wersja z montowaną przez dilera instalacją LPG ma sporo sensu. C1 sensu nie ma. Nie ma ani w trasie, ani w mieście. Może na zdjęciu, ale ten dizajn raczej próby czasu dobrze nie zniesie.

W Świebodzinie zatrzymała nas policja. Najwyraźniej wiedzieli, że normalni ludzie takimi samochodami w trasę się nie wybierają.

.