Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 640i. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 640i. Pokaż wszystkie posty

środa, 8 października 2014

7 października 2014


1. Kanalizują nam wieś. Robią to za unijne pieniądze. Jest to jakiś pożytek. Problem polega na tym, że jak już tę kanalizację zrobią to, więcej pieniędzy z Unii nie będzie, bo – jak był łaskaw zauważyć pan Wójt – tak jakoś wyszło, że z miliardów załatwionych przez Platformę, tereny wiejskie dostaną pieniądze tylko na kanalizację. Nie będzie na drogi lokalne, nie będzie na remont szkół, sal gimnastycznych, nie będzie kasy na rozwój przedsiębiorczości. Będzie kanalizacja – czyli stracą pracę goście zajmujący się wywozem szamb.
Światłowodowy internet nie wyjdzie z szafy, znaczy ten wielki lubuski sukces – spięcie wsi światłowodami dalej się na nic nie będzie przekładał, bo światłowód będzie łączył jedynie szafy. I to generalnie jest zła informacja.
Pan Wójt ponoć zawsze kiedy się spotyka z marszałek to jej złorzeczy, że o wiejskich obszarach jej partia była zapomniała. Marszałek jest na niego zła, ale on się nie przejmuje, bo nie jest z klucza partyjnego. Wójt pewnie znowu wygra wybory, bo nie ma kontrkandydata, choć obywatele się odgrażali, że tym razem go już nie wybiorą z zemsty za fotoradar, który wynajął w jakiejś firmie na idiotycznych warunkach.

2. W każdym razie we wsi kopią kanalizację. Pierwsze spotkanie z panami kopiącymi miałem 19 maja. Podjechaliśmy citroenem C-Elysee, z tzw. fabrycznym gazem.
Auto dużo lepsze niż C1 i do tego tańsze. Idealne do brania z wypożyczalni.
Zaczęliśmy z panami rozmawiać o samochodach. Operator ładowarki słyszał, że BMW robi teraz trzylitrowe, benzynowe auta, które potrafią spalić osiem litrów. Potwierdziłem.
Tydzień później jeździłem 640i. Byłem w Krakowie zagłosować, średnie spalanie wyszło mi 8,6.
Panowie zapowiedzieli, że będą u nas kopać za jakieś trzy tygodnie. No i się okazało, że to były trzy tygodnie z tych ruskich.
Usłyszałem, głowy nie dam, ale wydaje mi się, że opowiadał to ś.p. profesor Marek Eminowicz, że „ruski rok” wziął się z tego, że brani do carskiego wojska słyszeli, że do domu wrócą za rok, wracali po latach piętnastu.
Trzy tygodnie od 19 maja minęły 6 października. Panowie zdemontowali płot, wycięli klon, jabłonkę i kępę leszczyny, wykopali kwiaty i krzaczki Bożeny. I wtedy pan Kierownik podszedł do mnie i powiedział: Wie pan, że jeżeli my to teraz zrobimy, to do marca będzie pan odcięty od kanalizacji? Była to bardzo interesująca perspektywa. Teoretycznie.
Pan Kierownik zasugerował, bym zadzwonił do gminy, choć nie bardzo wierzył, że koło dziewiątej coś załatwię. Zadzwoniłem.
Pan od spraw budowlanych jest moim idolem. –Niech pan im zabroni robić cokolwiek, zanim nie przyjedzie inspektor nadzoru. W najgorszym razie dokończymy na wiosnę.
To drugi mój z nim kontakt. Za każdym razem decyzje podejmuje zanim skończę mówić.
Poszukiwania rozwiązania zajęły ze trzy godziny. Było parę ślepych uliczek, ale w końcu pani projektant wymyśliła coś, co pan Kierownik chciał zrobić od samego początku.
Przez cały czas poszukiwań rozwiązania, koparka, wydawać by się mogło „Caterpillar”, choć na jej tabliczce znamionowej stało jak byk: „Zeppelin” stała z uruchomionym silnikiem. Zaczepiony o to pan Kierownik powiedział, że rano nie chciała odpalić, więc boją się ją gasić.
Przypomniało mi się, jak dwadzieścia parę lat temu w Kijowie u Miszy Mitsela ciągle się palił gaz, bo były problemy z zapałkami.
Prace ruszyły. Panowie musieli wykopać czterometrową dziurę, by się włączyć do studzienki, którą wkopali ze dwa miesiące temu.
Siedziałem wtedy na ganku. I coś czytałem Nagle usłyszałem taki dialog (krzyki):
–Kurrrwa
–Co jest?
–Janek pierdolnął wodę.
Zaciekawiony podszedłem bliżej i zobaczyłem gejzer bijący na dobre trzy metry w górę.
Pan Janek to wirtuoz koparki. Przyjemnie patrzeć jak pracuje. Ale skąd miał wiedzieć o rurze z wodą, o której nie wiedział.
Tym razem udało mu się wody nie pierdolnąć, choć było blisko.
Do ominięcia zostało mu jeszcze: światłowód, rurociąg z wodą, kolektor burzowy, zasilanie domu, zasilanie latarni, rura zasilająca stołówkę. I to nie jest dobra informacja. Bo różnie z tym może być.

3. Pan Kierownik wypatrzył na planie, że jeżeli sąsiad Tomek będzie się chciał w przyszłości podłączyć ze swoim w przyszłości wybudowanym domem do studzienki u Gienka (swojego teścia) to to nie będzie działać. Wyszło, że najlepiej by było wpiąć Tomka do studzienki, która będzie u nas. Z tym, że dla dobra wszystkich by było, żeby zrobić wszystko za jednym razem.
Więc Tomek został wyciągnięty ze środka jakiegoś pieca, w którym poprawiał spawy po swoim pracowniku. Przyjechał i zaczął negocjacje z panem Kierownikiem.
Pan Kierownik powiedział, że nie można tego zrobić na lewo, bo trudno będzie w przyszłości to przyłącze zalegalizować. Zasugerował, żeby Tomek pojechał do gminy, by namówić Wójta, żeby za to zapłacił za zrobienie tego w ramach kanalizowania wsi.
Tomek zabrał mnie, jako sąsiada, który ma interes, żeby dwa razy mu nie rozkopywano działki.
W urzędzie się okazało, że ja radzę sobie tam lepiej niż on. Znaczy wiem, gdzie Wójt gabinet ma.
Tomek zaczął od tego, że kupił od Gminy działkę. Wójt wyraził z tego powodu ubolewanie. Tomek powiedział, że ma się zamiar na niej budować i że chciałby się przyłączyć do kanalizacji. Wójt wezwał pana od spraw budowlanych (mojego idola) razem z projektem kanalizacji. Wyjaśnili obaj Tomkowi, że nie mogą zapłacić za przyłącze do domu, który nie dość, że nie istnieje, to nawet nie jest rozpoczęta jego budowa. Bo gdyby to zrobili, Gmina mogłaby stracić unijne dofinansowanie.


Ale, że to na pewno nie będzie drogie. Mówili to w oparciu o mapkę, która niestety powstała w jakimś świecie równoległym, bo to, co na niej było różnicą pół metra, w naszej rzeczywistości było metr większe. Wójt wezwał jeszcze jednego pana, który miał pojechać z niwelatorem, ale Tomek się przyznał do posiadania osobistego niwelatora, więc tamten pan nie był potrzebny. Rozmowy trwały. Najpierw panowie powiedzieli, że Tomek może teraz zakopać rurę, ale nie może się przyłączyć do studzienki, zanim nie będzie budował domu. Później stwierdzili, że zasadniczo, gdyby tę rurę zakopywał gminny zakład, to by się mógł teraz wpiąć do studzienki, bo przecież i tak nic nie będzie do kanalizacji wpuszczał, bo nie ma jeszcze domu. Ale wtedy wrócił problem różnicy wysokości. I to, że może sprzęt gminny nie może kopać aż tak głęboko. Więc grupowo doszliśmy do wniosku, że najlepiej dla wszystkich by było, gdyby Tomkową rurę zakopali ci panowie, którzy robią kanalizację, ale nie w ramach projektu kanalizowania, tylko prywatnie. Gmina w osobie Wójta obiecała, że nie będzie robić problemów z zalegalizowaniem przyłącza. I że projekt przyłącza będzie mógł powstać w przyszłości. I będzie projektem powykonawczym.
No i wyszło na to, że Tomek z rodziną będzie musiał głosować na pana Wójta, bo kto wie, czy inny wójt będzie respektował obietnicę pana Wójta.

Przeczytałem gdzieś, że w Wielkiej Brytanii nie ma władzy na poziomie niższym niż powiat (hrabstwo). I to jest zła informacja. Biedni Brytyjczycy nie mogą mieć takich przygód.


Na odchodnym pan Wójt trzy razy podał mi rękę. Idą wybory, a – jak mówią amerykańscy specjaliści – im więcej uścisków dłoni, tym większa szansa na zwycięstwo.  

czwartek, 18 września 2014

18 września 2014


1. Nie, żebym był jakoś specjalnie wyspany, ale z drugiej strony – nie był to najgorszy poranek w moim życiu. Pojechałem odwieźć moje buty do cholewkarza. Hipsterskość – hipsterskością, ale na to, żeby w skórzanych butach dziury mieć na wylot, raczej nie mogę sobie pozwolić.
Cholewkarz okazał się nie mieć zakładu w miejscu, gdzie mi się wydawało, że ma, więc buty dalej są dziurawe.
Podjechałem golfem po mojego kolegę Wojciecha na Żoliborz, by stamtąd wrócić do domu. Z podwórka zabrać BMW i pojechać je oddać. Golf R na koledze Wojciechu wywarł bardzo dobre wrażenie. A to się nie zdarza zbyt łatwo, bo mój kolega Wojciech jest osobą zasadniczą. I zasadniczo woli BMW. Pojechaliśmy do BMW na Wołoską, gdzie z Kamilem porozmawialiśmy o geopolityce. Zwłaszcza tej jej części, która dotyka nas bezpośrednio. Ja – na wszelki wypadek – zapytałem Kamila, czy by mi nie mógł tego BMW zostawić na dłużej. On opowiedział żart, którego nie powtórzę. Pozwolił mi jeszcze wjechać 640i do garażu. Tam gospodarskim ruchem złożył lusterko w mini ­– różni ludzie korzystają z parkingu, więc lepiej nie kusić losu. Pożegnaliśmy się, Kamil wrócił na górę, ja z kolegą Wojciechem pojechałem do Citroena na aleję Krakowską. Tam czekając na panią Emilię podsłuchiwałem, jak pan sprzedawca namawiał jakiegoś pana na używane C4 Picasso. Potencjalny nabywca był zachwycony roletami przeciwsłonecznymi w tylnych drzwiach.
Pani Emilia przyszła, wręczyła mi dokumenty i zadała pytanie, czy miałem dostać kartę paliwową. Ja, zamiast odpowiedzieć, że na pewno, powiedziałem, że nic mi na ten temat nie wiadomo.
Karta paliwowa to rzecz powoli przechodząca do historii. Kiedyś, przed laty dziennikarze motoryzacyjni tankowali za darmo, w znaczeniu – za pieniądze z budżetów firm motoryzacyjnych. Teraz już tak prawie nie ma. Może dlatego, że liczba ludzi piszących o samochodach na różne sposoby wzrosła tak, że Audi zrezygnowało z pięciogwiazdkowych hoteli na polskich prezentacjach.

Wsiadłem do C1. Po chwili już wiedziałem, że Bóg postanowił mnie zdyscyplinować, za doszukiwanie się minusów w naprawdę porządnie wymyślonych i robionych samochodach.
Dojechaliśmy do Audi na Połczyńską. Napakowałem kieszenie cukierkami, oddałem golfa, z którego olej lał się już w sposób nie pozwalający na wątpliwości. Samochód wypadnie więc na czas jakiś z prasowego parku. I to nie jest dobra informacja, również dlatego, że zawsze wieszam różne rzeczy na dziennikarzach psujących samochody. A tu, mimo iż się do winy nie poczuwam – jestem, jako zgłaszający problem – zamieszany.

2. Poszedłem do Krakena, gdzie Krzysztof i jego wspólnik Grzegorz z małżonką. Wspólnik Grzegorz skończył to samo, co ja, Jan Rokita i Bolesław Tejkowski – krakowskie liceum. Poczęstowano mnie kalmarami ze szpinakiem w środku. Nie jestem kalmarów specjalnym wielbicielem, ale to było ok. Wspólnik Grzegorz z małżonką poszli, ich miejsce zajął właściciel pobliskiej knajpy, który opowiadał, że jest całkiem nieźle, mimo iż ma zamknięte. Właściciel pobliskiej knajpy jeździ audi R8, które parkuje na różne zakazane sposoby. Doprowadzając do furii sąsiadów, którzy zamiast się cieszyć, że mogą na co dzień oglądać supersamochód wzywają straż miejską. Kamienica, w której są Beirut z Krakenem jest ponoć na sprzedaż za 20 milionów złotych. Ja nie kupię, gdyż uważam, że w związku z zagrożeniem wojną nie należy inwestować w warszawskie nieruchomości.

Kiedy właściciel pobliskiej knajpy poszedł, przyszedł człowiek, który handluje secesyjnymi meblami z Czech. Ma gdzieś w okolicy showroom, ale trzeba dzwonić, żeby się umówił. Człowiek ten opowiadał mi kiedyś, że Vaclav Klaus, kiedy był ministrem finansów, rozdawał Czechom pieniądze, za które oni remontowali kamienice, podnosili ich standard, przerabiali na hotele. Dzięki temu Praga dziś wygląda, jak wygląda, a nieruchomości są w czeskich rękach.

Człowiek, który handluje secesyjnymi meblami z Czech czymś się struł, więc pije tylko wodę i kawę. Krzysztof zaś się odchudza. Miał umówiony trening na siłowni z dietetyczką. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie treningu z dietetyczką.
Przed rozejściem się próbowaliśmy piwo, o dźwięcznej nazwie „Delirium tremens”. Ciekawa propozycja. Najciekawsze, że ma ze dwa razy więcej alkoholu niż normalny lager. I wcale tego nie czuć. I to nie jest dobra informacja. Człowiek wypije dwa takie piwa, wsiądzie do porsche, zagapi się, walnie w jakiegoś Qashqaia i będzie z tego niepotrzebna afera.

3. Wieczorem ruszyliśmy z kolegą Wojciechem na wieś. Z przykrością muszę stwierdzić, że citroen C1 to najgorszy samochód, z jakim ostatnio miałem do czynienia. Mając świadomość, że wersją, którą jeżdżę kosztuje 50 tys. zupełnie inaczej się patrzy na 200 tys. za Golfa R. Czy prawie 600 tys. za kabriolet BMW 640i.
To była najgorsza droga na wieś – jak to się teraz mówi – ever.
I to jest bardzo zła informacja, bo Francuzi potrafili kiedyś porządnie robić małe samochody.
Teraz też potrafią porządnie robić samochody niezbyt drogie. Citroen C-Elisee jest naprawdę OK, a wersja z montowaną przez dilera instalacją LPG ma sporo sensu. C1 sensu nie ma. Nie ma ani w trasie, ani w mieście. Może na zdjęciu, ale ten dizajn raczej próby czasu dobrze nie zniesie.

W Świebodzinie zatrzymała nas policja. Najwyraźniej wiedzieli, że normalni ludzie takimi samochodami w trasę się nie wybierają.

.  

środa, 17 września 2014

17 września 2014



1. No więc musiałem wstać o szóstej rano. Uważam, że tego rodzaju zachowania są niezdrowe. Nie używam budzika przez Jana Rokitę. W połowie (pierwszej) liceum, pani profesor Kabaj (od łaciny), westchnęła na jakiejś lekcji „a Janek to nigdy do szkoły przed dziesiątą nie przychodził”. Rzeczony Janek był wtedy szefem komisji swojego imienia, czyli karierę zrobił. Też chciałem karierę zrobić, więc też przestałem przychodzić przed dziesiątą. No i jakoś mi to zostało do dziś. Jeśli mam się budzić budzikiem – jestem chory. Słabo śpię, bo się boję, że mnie budzik zaskoczy we śnie. 

No więc wstałem o szóstej rano i pojechałem na Żoliborz po kolegę Grzegorza. Miałem jechać Golfem R, ale się okazało, że ten postanowił zaznaczać swoją obecność plamą oleju z silnika. I to jest zła informacja, bo ostrzyłem sobie zęby na test tego auta w trasie na południe. 
Pojechaliśmy BMW 640i i to jest dobra informacja, bo siedzenia to auto ma wybitne. 

No więc przyjechałem na ten Żoliborz. Ruszyliśmy. I zanim wyjechaliśmy z Warszawy robiła się dziewiąta. Gdybym był pomyślał, to bym wywarł na koledze Grzegorzu presję, żeby przyjechał do mnie metrem. Zyskalibyśmy z półtorej godziny i paliwo na jakieś 70 kilometrów. 
Jechaliśmy i jechaliśmy. Jechaliśmy i jechaliśmy. Jechaliśmy i jechaliśmy. Jechaliśmy i jechaliśmy. Jechaliśmy i jechaliśmy. Trasa, która miała w porywach zająć godzin sześć, zajęła godzin dziewięć.

2. W warszawskich korkach słuchaliśmy TokFM. To fascynujące, że osoby walczące o równe traktowanie płci uważają, że to, że pani Kopacz jest kobietą czyni z niej wystarczająco dobrego kandydata na premiera. Tak dobrego, że można wybaczyć jej spotkania z Nowakiem Sławomirem. 
Renatę Kim pamiętam z czasów, kiedy czytała w RMF serwisy. Zapraszanie jej do studia, by komentowała cokolwiek poważnego jest podobnego rodzaju eksperymentem, co nowa funkcja pani Kopacz. 

Ciekawe, czy gdyby powstaławał rząd składający się wyłącznie z kobiet, panie z mediów zaakceptowałyby  w jego szeregach panią Kempę. Czy ona, będąc kiedyś w PiS-ie została zdrajczynią płci. 

Rząd kobiet. Świetny, bo kobiet. 
Podczas  konferencji prasowej mizoginiczny dziennikarz zadał przywódczyni naszego państwa chamskie i seksistowskie pytanie:
„Pani premier, jak chce pani rozwiązać problem deficytu budźetowego?”
Jak długo będziemy tolerować taki upadek standardów w polskich mediach? – pyta Dominika Wielowiejska.

Może jestem dziwny, ale bardziej niż to, żeby rządził ktoś taki jak ja, wolałbym, żeby robił to ktoś ode mnie mądrzejszy. 
Choć może, gdybym był kobietą, to bym myślal inaczej? 

A najgorsze jest to że zamiast słuchać TokFM mogliśmy włączyć „Lewa wolna” Mackiewicza.


3. Nie napiszę dokąd jechaliśmy i po co. W każdym razie była tam okolicznościowa metaloplastyka od Komendy Głównej Państwowej Straży Pożarnej. Ciekawe, czy pan dyrektor Ołdakowski ma taką.

Do Warszawy ruszyłem chwilę przed północą. Miałem do przejechaniu 400 kilometrów. Udało mi się to w cztery godziny. Z trzema krótkimi postojami. Samochód spalił na setkę mniej niż 10 litrów. Wysiadłem z samochodu mniej zmęczony, niż wtedy, kiedy ruszałem. Fotel – genialny. Minus jeden. Adaptacyjne LEDy. System był jeszcze w starej wersji – długie wyłączały się czasem trochę za późno. 

Najgorsze jest to, że jeździłem już wszystkimi szóstkami BMW i póki nie zrobią czegoś nowego nie będzie pretekstu by prosić o takie auto. 
I jak tu żyć pani premier. 



wtorek, 16 września 2014

16 września 2014



1. Zadzwonił do mnie czytelnik by sprostować plotkę o marszałku/ministrze (niepotrzebne skreślić) Grabarczyku. Otóż to nie marszałek/minister dilował w swojej kancelarii, tylko jakiś inny orzeł łódzkiej palestry.
Więc serdecznie pana marszałka/ministra przepraszam.

Czytelnik powiedział, że pomyłka ta nie powinna wpływać na wydźwięk tekstu, bo kancelaria pana marszałka/ministra brała ponoć udział w pozyskiwaniu pożydowskich nieruchomości tzw. metodą krakowską.
Kiedy się zobaczymy mam usłyszeć więcej, bo to nie na telefon.

I to jest generalnie zła wiadomość, bo do dilowania w adwokackiej kancelarii potrzeba fantazji. Nieruchomości, jak sama nazwa wskazuje – są nudne.

Później przyszedł ojciec sąsiada Tomka (też sąsiad) Józek. Właściciel białorusa, wielu kur, dwóch psów, pożyczanego przeze mnie sprzętu do zmiany stężeń roztworów oraz wielu pól.

Michał (mój brat) pilnuje, by Lila wychodziła na pole, nie na dwór, czy nie daj Boże – na dworze. Kiedy Lilka powiedziała Karolowi, że zaraz wyjdą na pole, ten zainteresował się – które. Dziadek Józek ma ich kilka.

Ojciec Tomka przeszedł po Renatę. Przeszedł ze swoimi dwoma psami. Psy weszły w interakcję z kotami. Psy są ze dwa razy większe od kotów, ale nie są aż tak zdeterminowane. Więc interakcje kończą się remisem ze wskazaniem na koty. 
Choć było kilka spektakularnych kocich zwycięstw. 
Największe, kiedy kot ojciec z niewielkim wsparciem kota Pawełka wyrzucił oba psy za bramkę.

2. Bożena wywarła na mnie presję i uruchomiłem kosiarkę. Podładowałem akumulator i naostrzyłem noże. Bożena zaczęła kosić. Ja ciąłem drewno. Bożenie źle robi koszenie, ale była dzielna.
Kosiarkę kupiła mi lat temu kilka na urodziny. Znaleźliśmy ją na Allegro. Pojechaliśmy do Puńska, gdzie się okazało że sprzedawcą jest miejscowy notabl. Oczywiście Litwin. Była to bardzo przyjemna przygoda. To było moje drugie spotkanie z Litwinami. Litwina z Puńska nie pytałem jak się czuje w związku z tym, że jego książę był naszym królem. Ci inni po zastanowieniu odczuwali dumę.  

Kosiarka służy. Ma już ponad 20 lat, widlasty silnik i szesnaście koni mocy. W profesjonalnym sprzęcie najważniejsze jest to, że można go tanio i łatwo naprawiać. Samemu. Stiga mogłaby mi już dać swoją autoryzację.

Przed wyjazdem skoczyłem na rydze. Coś tam zebrałem. Rydze niestety są bardzo popularne wśród robactwa. Robaczywieją inaczej, niż np. podgrzybki. Noga może być cała, a kapelusz jak rzeszoto. I to jest zła informacja.

3. Ruszyliśmy do Warszawy. I to jest informacja dziś najgorsza.
Prowadziła Bożena. BMW 640i jej pasuje. Wolałaby jednak wersję z dachem. W Poznaniu był korek. Wg informacji z nawigacji coś się zderzyło. Nawigacja wytyczyła objazd. spieraliśmy się z Bożeną, czy opłacało się objeżdżać. 


Byliśmy w Warszawie przed północą. Jedyny pozytyw to to, że we środę wracam na wieś.  

poniedziałek, 15 września 2014

14 września 2014


1. Dla mnie dzisiaj, to jest dzisiaj nawet po północy. Znaczy, to samo dzisiaj, co to, które było przed północą. Linia zmiany daty przechodzi więc u mnie chwilę po tym, kiedy się kładę spać.

Już prawie spałem, kiedy obudziły mnie piski ściganej po domy myszy. Wstałem (zabrało mi to z dwadzieścia minut), wziąłem latarkę i poszedłem w kierunku awantury. Po ciemku. Włączyłem latarkę, w kręgu światła była mysz zagoniona w róg i trzy koty. Światło mysz sparaliżowało. Wziąłem więc ją w dwa palce i wyniosłem za drzwi.
Mogę sobie wyobrazić, o czym rozmawiano w mysiej rodzinie:
„I wtedy z nieba błysnęło światło i jakaś wielka siła przeniosła mnie w bezpieczne miejsce.”
I wtedy by się odezwał nestor mysiej rodziny: „Gdybyś, jak Stefan był ateistą i głosował na Palikota skończyłbyś tak marnie jak on”.

Zła informacja: później nie mogłem zasnąć, więc się nie wyspałem.

2. Bożena przywiozła BMW 640i. Kabriolet. Biały. Człowiek jedzie i nie słyszy silnika. Zupełnie. Ciekawa odmiana po Golfie R. Pojechaliśmy do Lidla na zakupy. Znaczy wcześniej pojechałem chevroletem na grzyby. Konkretnie – rydze. W miejsce, które pokazał mi na googlowym zdjęciu sąsiad Tomek. Przywiozłem rydze, prawdziwki i kanie. Rydze rządzą.

W Lidlu w końcu kupiłem sól do zmywarki. Nasza zmywarka to tysiącletnia Miele, kupiliśmy ją w Czarnowie pod Kostrzynem. Można odnieść wrażenie, że cała ta miejscowość żyje z przywożenia z Niemiec używanego sprzętu AGD, naprawianiu i sprzedawaniu go. Nastoletnie Miele kupiliśmy w cenie nowego Boscha. To były dobrze wydane pieniądze. Zmywarka ma dodatkową szufladę na sztućce. Kiedyś takie robiło wyłącznie Miele. Dziś jest to bardziej popularne. Uwielbiam sprzęt AGD. Prowadzi to do dość zabawnych sytuacji. Dziennikarzy trudno jest zagnać na prezentacje pralek czy lodówek. Chodzą z musu. Ja z przyjemnością wchodzę w dyskusje z tzw. produktowcami. Kiedyś jeden był przekonany, że jestem z konkurencji i chcę wyciągnąć tajemnice firmy. Bo kto z poza branży by pamiętał, że pierwsze bąbelkowe pralki w Polsce sprzedawało Daewoo.

Samsung wypuścił teraz nową zmywarkę działającą w rewolucyjny sposób. (Woda nie wylatuje z tego niby śmigła, tylko leci ścianą – jakby odwróconym wodospadem.)
I to jest zła wiadomość, bo może się okazać, że nasze tysiącletnie Miele jest już passé.

3. Z przykrością skonstatowałem, że jednak jestem w wieku, do którego bardziej niż Golf R przystaje BMW serii szóstej. Monika Olejnik dała się ostatnio sfotografować w trójce coupe. Powinna sobie kupić coś bardziej odpowiedniego. Małe BMW zostawić wnukom.

Wieczorem było ognisko. Potem lunął deszcz i być ognisko przestało. Bożena wymacała na kocie Pawełku kleszcza.
Dzięki czemu, w wieku, do którego pasuje BMW serii szóstej, dowiedziałem się, że poprawne jest słowo pinceta, a pęseta się pisze nie przez „en”.
Człowiek się uczy całe życie. 
Kot Pawełek zwiał podczas próby kleszcza wyciągania. I to jest zła informacja.

środa, 13 sierpnia 2014

9 sierpnia 2014

1. Rok temu w maju jeżdżąc Z4 odwiedziłem Dachau. http://marcin.kedryna.salon24.pl/503907,pobicie-ze-skutkiem-smiertelnym
BMW prezentowało wtedy nową Z4 i M6 GranCoupe. Wcześniej obudziłem się w samolocie nieco zdziwiony, bo nie pamiętałem odprawy, wsiadania i tego wszystkiego, co się robi na lotnisku przed odlotem. Logicznie doszedłem do wniosku, że skoro nie pamiętam, to pewnie jeszcze byłem pijany. A skoro o świcie jeszcze byłem pijany, to co ja właściwie dzień wcześniej robiłem? Właściwie nie mam kaca, więc chyba nic złego. Ale zaraz… byłem… I tu nagle się otwierają klapki i człowiek przypomina sobie, cały wieczór i jest coraz bardziej zdziwiony, że pewne rzeczy mogły mieć miejsce.
Więc najpierw w korporacyjnym barze Pernod-Ricard zakochałem się w Nadurrze (Glenlivet). Dariusz Fabrykiewicz świadkiem, że wlałem jej w siebie naprawdę słuszną ilość. Później z przystankiem w „Krakenie” trafiłem na imprezę z okazji zmiany zarządu w Marquardzie. I tam przez dobre dwie godziny tłumaczyłem nowemu wiceprezesowi dlaczego ich magazyny mają problemy i co w nich powinni zmienić. Człowiek słuchał mnie, ale nie posłuchał. Może gdyby posłuchał, więcej ludzi by dziś miało pracę. Może by już wychodził słynny magazyn na E. Ale jest jak jest – i to jest smutne.

2. Od rana padało. A jak powszechnie wiadomo: deszcz to idealna pogoda na jeżdżenie kabrioletem.
Tak jest dziś, od kiedy kabriolety mają sztywne dachy, których latem nie trzyma się w piwnicy, bo kiedyś, kiedy dachy były słaboszczelne i ograniczające zdecydowanie widoczność było inaczej.
Przyjechałem do BMW, gdzie w holu leżała BMW Group Zeitung. Na jedynce, pod tytułem „Unsere starken Frauen” było zdjęcie, na którym: jedna pani trzymała hantel (czy jak tam brzmi liczba pojedyncza od hantli) druga dwie skrzynki z owocami, trzecia zaś była ciemnoskóra. Wszystkie się uśmiechały. Najmniej ta ze skrzynkami.
Niżej było napisane „Warum BMW auf weibliche Power setzt”. Z liceum pamiętam, że najlepszą odpowiedzią na „Warum” jest „Darum”.
Muszę dodać, że panie na imiona miały: Sina, Yudagül i Kenya. Tekst zaś zaczynał się od podkreślonego słowa „Diversity”. Porządek musi być.

Niestety nie udało mi się zamienić kilku słów z Kamilem, z którym rozmowy zawsze są interesujące i przyjemne, gdyż gdzieś przy ukraińskiej granicy pokazywał dziennikarzom X4. I to byłby minus, ale niestety dowiedziałem się czegoś gorszego: otóż, że jadąc BMW 640i do Krakowa, by uratować miasto przed Zimowymi Igrzyskami Olimpijskimi gdzieś na dziurach uszkodziłem dwie felgi i dwie opony. Znaczy, że każda 6, którą testuję wymaga później naprawy. Aż strach prosić o 640 kabriolet.

3. Kolega Pertynski słysząc, że jedziemy Z4 na wieś. (Z4 z trzylitrowym silnikiem) wyraził wątpliwość, czy uda się nam na baku dojechać. Udało się. I to jest dobra informacja. Nie będę pisał o wyrzeczeniach, jakie były z tym związane, bo to strasznie smutne.