sobota, 10 stycznia 2015

10 stycznia 2015



1. Po tym, kiedy Policja zadołkowała Gzela i Pawlickiego słyszałem strasznie dużo głosów, że dobrze im tak, że dziennikarze nie są ponad prawem, że trzeba w końcu zrobić porządek, że zarzut zbyt słaby.

Pawlicki na zatrzymanie poskarżył się był Sądowi. Sąd się wypowiedział.
Stwierdził, że było ono bezzasadne i nielegalne „Procesy intelektualne osób podejmujących decyzję o zatrzymaniu dziennikarzy nie nadążały za sytuacją, choć ta do szczególnie dynamicznych nie należała” i skierował sprawę do prokuratury.

Nie dowiemy się jak Sąd skomentowałby procesy intelektualne redaktora Stasińskiego, który trzy dni po fakcie trzymał stronę Policji. I to jest zła informacja.

2. Jacek Rakowiecki robił świetną „Vivę”. Strasznie to było dawno, ale kultywuję w sobie przekonanie, że żadnemu polskiemu magazynowi nie było bliżej do „Vanity Fair”. Później Jacek (piszę o nim Jacek, choć rozmawialiśmy chyba dwa razy w życiu, ale nasłuchałem się o nim tyle, jakbym znał go od lat dwudziestu) poległ na „Przekroju”. Poległ, bo zabiły go ambicje.
W połowie lat 90. razem z Antkiem Pawlakiem (dziś rzecznikiem prezydenta Gdańska) na zlecenie mniejszościowego właściciela krakowskiego tygodnika mieli przygotować projekt przerobienia go („Przekroju”) na nowoczesny tygodnik. Zrobili to naprawdę nieźle.
Niestety udziałowiec większościowy – spółdzielnia dziennikarska – nie chciał słyszeć o zmianach. Skończyło się na tym, że po paru latach magazyn przejął Sołowow, później ze sporym zyskiem sprzedał Edipresse, w którym świetną „Vivę” robił Rakowiecki. Przez tych kilka lat projekt Jacka się zestarzał. Jednocześnie Jacek poznał wielu nowych ludzi, których telefony zapisał w kajeciku.

Jacek, jako najlepszy w w kraju specjalista od „Przekroju” został jego naczelnym. Zatrudnił wszystkie gwiazdy, których numery miał w kajeciku, niestety gwiazd było tyle, że nie było komu pracować.
Wieść gminna niesie, że przez ten czas, kiedy Jacek „Przekrojem” zarządzał Edipresse straciło więcej kasy, niż za ten tygodnik zapłaciło. Wydawnictwo straciło tę kasę i najlepszego naczelnego „Vivy”, bo się Jacka musiało pozbyć.

Minęło z czternaście lat. Dziś Jacek Rakowiecki jest rzecznikiem TVP. Ciśnie go ta funkcja jak – co poniektórych – ślubna marynarka, więc stara się rozwijać publicystycznie.
Zawodowo jest rzecznikiem, publicystykę teoretycznie uprawia amatorsko. Jako publicysta – amator, po konferencji prasowej Jerzego Owsiaka, z której wyrzucono redaktora Rachonia, postanowił się z rzeczonym Rachoniem rozprawić. Obraził się później na gazeta.pl, która go zacytowała, że podpisała go zgodnie z opisem fejsbukowego konta – Jacek Rakowiecki Rzecznik Prasowy Telewizja Polska. Ale to nie ważne.
Rachoń zadał niewygodne pytanie Owsiakowi. Owsiak nie chciał odpowiedzieć. Rachoń naciskał. Poszczuto na niego ochronę. Ochrona Rachonia wyrzuciła, żeby Owsiak na pytanie nie musiał odpowiadać.

Owsiak jest santo bardziej niż subito, więc sporo ludzi powtarza tezy Rakowickiego.
To, co zrobiła ochrona Owsiaka ma wiele wspólnego z tym, co wobec Pawlickiego (i Gzela) zrobiła Policja. Różnica jest tylko taka, że ochrona Owsiaka Policją nie jest. Sprawa skończy się pewnie na tym, że prokuratura będzie ścigać biednych mięśniaków, a nie tych, którzy ich wysłali. I to jest zła informacja.

To wszystko jest właściwie fascynujące. Miliony ludzi dają Orkiestrze kasę. Kiedy ktoś próbuje zapytać, co się z tą kasą dokładnie dzieje. Nawet nie tyle z kasą, co jej promilem słyszy, że pytając obraża miliony ludzi od których ta kasa pochodzi. Słyszy to od rzecznika TVP firmy, która wydaje jeszcze większe publiczne pieniądze.

3. Pojechaliśmy najpierw do Castoramy po brykiety, później do Makro. Cactus z dieslem jest ok. Można się nauczyć posługiwać tą skrzynią biegów w sposób, który nie jest dla żołądka dotkliwy. Mało pali, może się podobać, nabywcy będą zachwyceni mimo iż jednak nie ma obrotomierza.
W Makro nie było pięciolitrowej Kingi Pienińskiej. I to jest zła informacja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz