Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cactus. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cactus. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 13 stycznia 2015

13 stycznia 2015


1. Przejazd Autostradą Wolności, znaną bardziej jako A2 będzie kosztował teraz w jedną stronę 79 złotych (bez dziesięciu groszy). Wcześniej kosztował 76 (bez dziesięciu groszy). Za parę miesięcy cena wzrośnie pewnie o kolejne parę złotych, później o następne i następne. W końcu przekroczy 100 złotych.
Na razie gdyby jechać samochodem z instalacją LPG palącym 11 litrów/100 km. Paliwo będzie nas kosztować mniej niż bramki. Podobnie, gdybyśmy jechali oszczędnym dieslem.
Tak się składa, że z największych polskie sukcesy nie wszyscy mogą się cieszyć. Że największe polskie sukcesy są wykluczające. Autostrady można jakoś omijać, ale z Pendolino jest ten problem, że, żeby zrobić mu miejsce zlikwidowano część tańszych połączeń.
To, że jedni ludzie mają więcej, inni mniej pieniędzy jest dla mnie naturalne. Ale nienaturalne, niesprawiedliwe, niedopuszczalne, jest dla mnie wydawanie publicznych pieniędzy w taki sposób, żeby ułatwiać życie tylko tym, którzy finansowo mają się lepiej niż większość społeczeństwa.
Przez 25 lat nie udało się nam zbudować sprawiedliwego państwa. I to jest zła informacja.

2. Odwiozłem Bożenę do pracy. Cactus ma poważną wadę – jak na miejskie auto. Otóż bardzo powoli się nagrzewa. Mrozu nie było, a (ruszaliśmy z Wilczej) ogrzewanie ruszyło dopiero za Stadionem Narodowym. Znaczy – należy zainwestować w podgrzewane siedzenia. 800 zł.
Pojechałem do Baniochy po drewno. Pan Syn Właściciela był niepocieszony, że drugi raz tym samym samochodem. Porozmawialiśmy o mercedesach. Jego szwagier pracuje w jednym z motoryzacyjnych pism. Był kiedyś w Niemczech na prezentacji G-klasy. Wrócił chwaląc się, że na autostradzie doprowadził do zapalenia silnika. Pan Syn Właściciela nie był pewien, czy jego szwagier wciąż jeździ na prezentacje Mercedesa.

Z Baniochy pojechałem na Żoliborz, skąd wziąłem kolegę Grzegorza, z którym (w dwa auta) pojechaliśmy oddać Cactusa. Kolega Grzegorz pracuje nad historyczną książką. Rozmawia z ludźmi, którzy naprawdę dostali w skórę od komuny. Działa to na niego depresyjnie, bo widzi, że III RP o tych ludziach zapomniała.
Rozmawialiśmy przez chwilę o Owsiaku i Rachoniu. Kolega Grzegorz opowiedział, jak kiedyś jego i drugiego dziennikarza ochrona wyrzucała ze spotkania z pewnym prezesem. Próbowałem go namówić, żeby tę historię spisał. Jak zwykle w takich sytuacjach się nie dał. Kolega Grzegorz – niż doświadczenia ze swoich bojowych czasów – woli opisywać podróże.
I to jest zła informacja. Bo historie, które czasem mu się wypsną są warte spisania.

W Citroenie dowiedziałem się, że mają nowe DS3. Czarne z różowymi wstawkami. Męskie Blogerki Modowe marzą o tym, żeby w tym aucie zaistnieć. Najlepiej z redaktorami Bołtrykiem i Wieruszewskim (tym, który mimo iż jeździ MX-5 nie jest gejem)

3. Wpadłem do „Beirutu”. Krzysztof próbował kupione na Agito.pl słuchawki. W życiu bym nie kupił nic na Agito.pl. Nie ma innego sposobu na to, żeby karać za denerwujące reklamy.
Słuchawki okazały się problematyczne. Miały mieć jakiś superekstra bas. Nie udało się tego uzyskać. Były dużo gorsze niż moje LevelOn Samsunga.

Wieczorem w „Kropce nad I” wystąpił poseł Hofman. Przewidywałem, że ma duże szanse na osiągnięcie w TVN24 pozycji Marcinkiewicza. Nie słuchałem całego programu, bo zadzwonił dyrektor Ołdakowski, z którym do pewnego czasu dyskutujemy o filmach. Ogląda teraz „Generation Kill”, czego wszystkim życzę.

Trafiłem na kawałek programu Lisa. Zbigniew Hołdys sugerował, że „Przystanek Jezus” mógł stwarzać zagrożenie dla bezpieczeństwa. Powiedział, że Timothy McVeigh, sprawca zamachu w Oklahoma City był gorliwym katolikiem.
Rzeczony McVeigh w liście napisanym dzień przed własną egzekucją określił się jako agnostyk.
Zbigniew Hołdys wie lepiej. Telewizja (publiczna) tę wiedzę rozpowszechnia. Mnie to dziwi. I to jest zła informacja.

***

Po wczorajszym wpisie odezwał się do mnie kolega z Krakowa, który pracował pod Blumsztajnem w krakowskiej „Wyborczej”. Napisał, że zmiany, które Blumsztajn zrobił miały uzasadnienie ekonomiczne. Z tym nie dyskutuję. Uważam tylko, że zwolnienie Bobka – zwłaszcza w sytuacji, kiedy miał program w telewizji było idiotyczne.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

12 stycznia 2015


1. Blumsztajn w „Loży Prasowej” komentując decyzje finansowe Sikorskiego powiedział, że „MSZ pracuje na standardach europejskich, nie na naszych, pszenno-buraczanych”.

Redaktor Seweryn kierował kiedyś krakowskim oddziałem „Gazety”. Przeprowadzał restrukturyzację. Zwolnił ponoć wszystkich najlepszych pracowników tłumacząc, że łatwiej im będzie znaleźć pracę, niż tym słabym. Logika jakaś w tym jest.
Wśród zwalnianych chyba był Bobek Makłowicz.

Tak w ogóle, to redaktor Seweryn jest szkodliwym głupkiem.
Ale jest zapraszany do telewizji i to jest zła informacja.

2. Pojechaliśmy na wycieczkę do Pułtuska. Trochę na około. Nawigacja w Cactusie wymaga operatora, bądź programowania na postoju. Ekrany dotykowe w samochodach mają wady. Podstawową jest, że słabo działają.
Nie będę narzekał na skrzynię biegów. Gdybym przez większość życia nie jeździł automatami – zupełnie by mi nie przeszkadzała. W mieście wszystkie minusy auta równoważy wielki plus – spalanie. Skrzynia zniechęca do nadmiernego wciskania gazu, więc jeździ się naprawdę oszczędnie. W trasie spalanie wzrasta, ale hałas, który się pojawia po przekroczeniu 100 km/godz. szybko prowadzi do powrotu do ekonomicznej prędkości. Nie udało mi się ustawić dobrze fotela. I to jest zła informacja.
Generalnie citroën Cactus to przyjemne miejskie auto. Atrakcyjny wygląd, sporo miejsca w środku, ekonomiczny, dynamiczny silnik. Nowoczesne wyposażenie. Mogę sobie wyobrazić powtarzających te słowa szczęśliwych użytkowników.
W każdym razie auto zupełnie nie dla mnie. I nie chodzi mi o to, że okna w tylnych drzwiach się nie otwierają, czy kanapa nie jest dzielona.
Chyba chodzi o to, że między siedzeniami kierowcy i pasażera jest miejsce w sam raz, żeby posadzić krasnoludka. Niestety nie ma dla niego pasa bezpieczeństwa. Więc przy ostrym hamowaniu krasnoludek mógłby walnąć głową w dotykowy ekran nawigacji i coś przestawić. I wtedy by się trzeba znowu zatrzymać, żeby ją programować.
I tej wersji się będę trzymał.

3. Pułtusk – bardzo ładne miasto ze strasznie brzydką Akademią. Akademia jeszcze brzydsza niż jej strona internetowa. Napoleon Bonaparte był w Pułtusku dwa razy. To zupełnie jak ja. Z tym, że ja nie wysiadłem z samochodu.
Wracaliśmy przez Wyszków i Legionowo. Drogi się wyraźnie poprawiły od czasu, kiedy jechałem tamtędy ostatni raz.

Wieczorem w TVN7 było „Monachium”. Wspaniała scena, kiedy Golda Meir podejmuje decyzję o rozpoczęciu operacji. „Cywilizacja musi czasami pójść na kompromis z wartościami”.

Ciekawy zbieg okoliczności. Kilka godzin wcześniej w Paryżu Donald Tusk szedł pod rękę z Mahmudem Abbasem, prezydentem Autonomii Palestyńskiej, którego Abu Daoud w pamiętnikach wskazał jako odpowiedzialnego za finansowanie zamachu w Monachium.
Ciekawe kto tak ich ustawił, bo w to, żeby Tusk zrobił to świadomie jakoś nie mogę uwierzyć.

Marcin Kamiński napisał na Twitterze, że znalazł w raportach Kompanii Węglowej, że koszty jej zarządu wyniosły dwa miliardy złotych. Z tym węglem będzie coraz ciekawiej. I to jest zła informacja.  

sobota, 10 stycznia 2015

10 stycznia 2015



1. Po tym, kiedy Policja zadołkowała Gzela i Pawlickiego słyszałem strasznie dużo głosów, że dobrze im tak, że dziennikarze nie są ponad prawem, że trzeba w końcu zrobić porządek, że zarzut zbyt słaby.

Pawlicki na zatrzymanie poskarżył się był Sądowi. Sąd się wypowiedział.
Stwierdził, że było ono bezzasadne i nielegalne „Procesy intelektualne osób podejmujących decyzję o zatrzymaniu dziennikarzy nie nadążały za sytuacją, choć ta do szczególnie dynamicznych nie należała” i skierował sprawę do prokuratury.

Nie dowiemy się jak Sąd skomentowałby procesy intelektualne redaktora Stasińskiego, który trzy dni po fakcie trzymał stronę Policji. I to jest zła informacja.

2. Jacek Rakowiecki robił świetną „Vivę”. Strasznie to było dawno, ale kultywuję w sobie przekonanie, że żadnemu polskiemu magazynowi nie było bliżej do „Vanity Fair”. Później Jacek (piszę o nim Jacek, choć rozmawialiśmy chyba dwa razy w życiu, ale nasłuchałem się o nim tyle, jakbym znał go od lat dwudziestu) poległ na „Przekroju”. Poległ, bo zabiły go ambicje.
W połowie lat 90. razem z Antkiem Pawlakiem (dziś rzecznikiem prezydenta Gdańska) na zlecenie mniejszościowego właściciela krakowskiego tygodnika mieli przygotować projekt przerobienia go („Przekroju”) na nowoczesny tygodnik. Zrobili to naprawdę nieźle.
Niestety udziałowiec większościowy – spółdzielnia dziennikarska – nie chciał słyszeć o zmianach. Skończyło się na tym, że po paru latach magazyn przejął Sołowow, później ze sporym zyskiem sprzedał Edipresse, w którym świetną „Vivę” robił Rakowiecki. Przez tych kilka lat projekt Jacka się zestarzał. Jednocześnie Jacek poznał wielu nowych ludzi, których telefony zapisał w kajeciku.

Jacek, jako najlepszy w w kraju specjalista od „Przekroju” został jego naczelnym. Zatrudnił wszystkie gwiazdy, których numery miał w kajeciku, niestety gwiazd było tyle, że nie było komu pracować.
Wieść gminna niesie, że przez ten czas, kiedy Jacek „Przekrojem” zarządzał Edipresse straciło więcej kasy, niż za ten tygodnik zapłaciło. Wydawnictwo straciło tę kasę i najlepszego naczelnego „Vivy”, bo się Jacka musiało pozbyć.

Minęło z czternaście lat. Dziś Jacek Rakowiecki jest rzecznikiem TVP. Ciśnie go ta funkcja jak – co poniektórych – ślubna marynarka, więc stara się rozwijać publicystycznie.
Zawodowo jest rzecznikiem, publicystykę teoretycznie uprawia amatorsko. Jako publicysta – amator, po konferencji prasowej Jerzego Owsiaka, z której wyrzucono redaktora Rachonia, postanowił się z rzeczonym Rachoniem rozprawić. Obraził się później na gazeta.pl, która go zacytowała, że podpisała go zgodnie z opisem fejsbukowego konta – Jacek Rakowiecki Rzecznik Prasowy Telewizja Polska. Ale to nie ważne.
Rachoń zadał niewygodne pytanie Owsiakowi. Owsiak nie chciał odpowiedzieć. Rachoń naciskał. Poszczuto na niego ochronę. Ochrona Rachonia wyrzuciła, żeby Owsiak na pytanie nie musiał odpowiadać.

Owsiak jest santo bardziej niż subito, więc sporo ludzi powtarza tezy Rakowickiego.
To, co zrobiła ochrona Owsiaka ma wiele wspólnego z tym, co wobec Pawlickiego (i Gzela) zrobiła Policja. Różnica jest tylko taka, że ochrona Owsiaka Policją nie jest. Sprawa skończy się pewnie na tym, że prokuratura będzie ścigać biednych mięśniaków, a nie tych, którzy ich wysłali. I to jest zła informacja.

To wszystko jest właściwie fascynujące. Miliony ludzi dają Orkiestrze kasę. Kiedy ktoś próbuje zapytać, co się z tą kasą dokładnie dzieje. Nawet nie tyle z kasą, co jej promilem słyszy, że pytając obraża miliony ludzi od których ta kasa pochodzi. Słyszy to od rzecznika TVP firmy, która wydaje jeszcze większe publiczne pieniądze.

3. Pojechaliśmy najpierw do Castoramy po brykiety, później do Makro. Cactus z dieslem jest ok. Można się nauczyć posługiwać tą skrzynią biegów w sposób, który nie jest dla żołądka dotkliwy. Mało pali, może się podobać, nabywcy będą zachwyceni mimo iż jednak nie ma obrotomierza.
W Makro nie było pięciolitrowej Kingi Pienińskiej. I to jest zła informacja.

czwartek, 8 stycznia 2015

8 stycznia 2015


1.Trzech młodych Francuzów (za listem gończym) o imionach Said, Cherif i Hamyd wyraziło swój stosunek do redakcji satyrycznego tygodnika. Wyraziło karabinkami automatycznymi Kałasznikowa.
I muszę przyznać, że życzę tym trzem Francuzom jak najgorzej. Bardzo jak najgorzej.
Życzę im jak najgorzej, bo zmusili mnie, żebym się teraz solidaryzował z tym tygodnikiem. Nie mogę się teraz oburzać na to, co drukował. Zresztą bym się pewnie nie oburzał, bo bym tego nie oglądał, a tak – musiałem obejrzeć i to jest zła informacja. Nie da się wydrukować w satyrycznym tygodniku takiej rzeczy, która usprawiedliwiałaby taką reakcję. I to niestety jest ważniejsze, niż wszelkie uczucia urażone przez ten tygodnik.

Tygodnik „Charlie Hebdo”, powinien być znany w Polsce, bo to tam wymyślono postać polskiego hydraulika, który przyjedzie do Francji i odbierze towarzyszom hydraulikom francuskim pracę. Pewnie ma też inne zasługi.

Jeżeli ktoś mi będzie opowiadał, że się czuje w Polsce terroryzowany przez katolickich fundamentalistów – zabiję go śmiechem. Choć w tym kontekście „zabiję” to nie jest odpowiednie słowo.

2. Wcześniej. Suburban nie dał się uruchomić i to jest zła informacja. W moim wieku jednak wypada mieć garaż, zwłaszcza, kiedy porzuca się samochód na prawie miesiąc.
Poszedłem więc pod Forum. Podróż tramwajem to dla mnie zawsze wielka przygoda. Za cenę normalnego biletu można kupić dwa bochenki chleba.
Słuchałem na Spotify „Prokurator Alicję Horn” Dołęgi-Mostowicza. Muszę znaleźć „Karierę Nikodema Dyzmy”. Kiedy ostatnio jeździliśmy po Świebodzinie z Tośką słyszałem w Dwójce kawałek czytany przez Jerzego Bończaka. Krótki kawałek. Miałem wrażenie, że było to lepsze niż serial. Wilhelmi był zagrał może zbyt dobrze.

Cactus czekał na mnie na parkingu. Chwilę się odmrażaliśmy. Dzisiejsze smartfony nieźle się nadają do wdrapywania z szyb lodu. Zautomatyzowaną skrzynią biegów w Cactusie steruje się przyciskami. Strzałka do przodu – właściwie to w górę obok literki D, strzałka do tyłu – literka R, i duży przycisk z literką N. Każdy da sobie radę. Bardzo elektronicznie. Dwa wyświetlacze. Jeden za kierownicą (prędkościomierz, obrotomierz etc.) drugi na środku (audio, nawigacja, telefon, komputer pokładowy klimatyzacja) dotykowy. Wcześniej większość stosowanych przez PSA wyświetlaczy sprawiało wrażenie, jakby ktoś je znalazł na śmietniku pod supermarketem. Te mają dobry kontrast i rozdzielczość, jak tablety z pięć lat temu. Bardzo jest elektronicznie. Bardzo, gdyby nie zdecydowanie analogowa wajcha od ręcznego, którą trzeba zaciągać, bo samochód nie ma przycisku z literką P.
Muszę sprawdzić, czy można go wyłączyć kiedy jest zapalona literka D.
Kiedy ruszyłem przez chwilę byłem pewien, że samochód jest zepsuty, ale po konsultacji z redaktorem Pertyńskim przypomniało mi się, że tak działa skrzynia zautomatyzowana. Znaczy ciągnie, ciągnie, ciągnie, przestaje, nie ciągnie, nie ciągnie, szarpie, ciągnie, ciągnie. Można zwymiotować, chyba, że zacznie się nieco inaczej pracować gazem. Zresztą w normalnej jeździe diesel, który jest montowany z tą skrzynią daje sobie radę na piątym biegu, więc da się wytrzymać.

Przyjemne są spalania chwilowe na poziomie trzech litrów, które przez całkiem długi czas potrafi pokazywać komputer. Kiedy wyjeżdżałem z Citroëna samochód miał 720 kilometrów zasięgu. Przejechałem z 50 kilometrów i zrobiło się 900. Pojechałem po opał do Baniochy. Syn właściciela obejrzał samochód, skrzywił się nieco na jego plastikowość. Powiedział, że jestem już wśród jego pracowników słynny, bo za każdym razem przyjeżdżam innym samochodem. Zapytał, kiedy po drewno przyjadę S-klassą. Szybko nie przyjadę. I to jest zła informacja. S-klasą już w tym roku jeździłem.

3. Wróciłem do domu w sam raz ma konferencję pani Premier. I to jest zła informacja. Gdybym przyjechał później nie straciłbym prawie dwóch godzin.
Cytując Michała Wróblewskiego z 300polityki – „Pewne jest jedno: pani premier z pewnością nie zatrudnia Charles'a Crawforda.”
Pani Premier wypowiedziała tyle słów tak dziwnym językiem, że słuchacze przestali cokolwiek ogarniać. A szkoda, bo liczba memów, które by można wygenerować była by równa dziesiątej części słów, które wypowiedziała. Albo dziesięciokrotności wypowiedzeń słowa konkret.
Wszyscy ostrzyli sobie zęby na pytania. Niestety pani Premier nie udawało się ich zapamiętać, więc odpowiadała na inne. W każdym razie była ZSL, choć tego nie pamięta, ale – tu cytat – dokumenty nie kłamią. O tym, że pani Premier była czynnym ZSL członkiem może świadczyć pewna poszlaka. Otóż popełnia ona pewien żywcem wzięty z PRL błąd językowy. „Wiecie, rozumiecie, widzicie państwo”. O ile dobrze pamiętam, to Unia Wolności miała jednak korzenie inteligenckie, więc jej działacze mówili „widzą, rozumieją, wiedzą państwo”. Więc ten błąd musiała pani Premier utrwalić sobie wcześniej.

Do tego wszystkiego stronniczki z zeszyciku z zaznaczonymi sukcesikami rządziunia, wrzucane na twitterkowe kontusio KPRM

No i jeszcze jedna sprawa – poważna. Niech przeklęty będzie ten, kto wymyślił, że Ewa Kopacz ma być polską Margaret Thatcher. Póki tylko próbowała się za Żelazną Damę przebierać było bezpiecznie. Teraz postanowiła zająć się górnikami. I to już brzmi groźnie.

Przez chwilę na twitterowym koncie PO było: „Ewa Kopacz: Wprowadziliśmy szybszy wzrost podatku dla rodzin wielodzietnych. Z 3 do 1 miesiąca.”
Później „wzrost” poprawili na „zwrot”. Sami pewnie nie mogli uwierzyć.



środa, 7 stycznia 2015

7 stycznia 2015



1. Ileż ja miałem planów. Napisać prawie trzy teksty, zabrać się za bardzo poważną analizę, pojechać do Citroëna i odebrać Cactusa.
Wstaliśmy koło południa. Poszedłem po chleb. Mimo święta tzw. Perełka była otwarta. Ojciec opowiadał, że w Stanach świetne było, że zawsze jakaś ktoś nie miał święta, więc jeżeli było zamknięte u chrześcijan, szło się do żydów, jeśli tam też – to do Wietnamczyków, Turków, Arabów.
U nas tak prosto nie ma.

Przy śniadaniu oglądaliśmy „Różową Panterę”. Remake. Właściwie śmieszny. Bożena przyznała, że przez większą część życia poczucie żenady odbierało jej przyjemność z oglądania tego rodzaju humoru. I to jest zła informacja. Cytat: przy mnie niespodzianka przestaje być nieoczekiwana jest wart zapamiętania.

2. Zacząłem pisać tekst o audi TT. Musiałem do tego przypomnieć sobie odcinek serialu „Ekipa”. Już mnie tak nie śmieszył, jak gdy oglądałem go po raz pierwszy.
Dziś śmieszy mnie, że jeden z jego scenarzystów jest szefem think tanku zajmującego się polityką. Oczywiście, że przez siedem lat mógł się zmienić. Ale i tak jest to strasznie śmieszne.
Bohater filmu – premier Turski miał być wzorem dla Donalda Tuska. Zamysł autorek udał się w jednym – premier przesiadł się do samochodów marki Audi.
Obejrzałem jeszcze jeden odcinek. Ten – po raz pierwszy. Złą informacją jest, że tak – wydawać by się mogło – inteligentne autorki propagandę światopoglądową ładują w tak prowokujący ból zębów sposób.

3. Wieczorem obejrzeliśmy „Kiling Season” De Niro i Travolta gonią się z łukami po lesie w związku z wojennymi przeżyciami na Bałkanach. Aktorzy świetni. Film słaby.
Autorzy chcieli przenieść do bliższych nam czasów historię wyzwalania Dachau. Mam wrażenie, że niczego z niej nie zrozumieli. I to jest zła informacja. Bo historia dotyczy nie winy, tylko sprawiedliwości.
Jeżeli ktoś nie zna – zacytuję sam siebie:
http://marcin.kedryna.salon24.pl/503907,pobicie-ze-skutkiem-smiertelnym