wtorek, 21 kwietnia 2020

20 kwietnia 2020



1. Jestem urodzonym pracownikiem zdalnym. Zwykle wstaję rano, robię prasówkę, czytam społecznościówki, przy śniadaniu Mazurek, później telewizje. Najmniej efektywny jest czas podróźy do roboty. Zresztą na ogół trudno wyjść, bo a to ktoś dzwoni, a to coś się dzieje w telewizorze, a to komuś trzeba odpisać, ręki brakuje do zawiązania krawata, transmisja najważniejszej w historii nowożytnej Polski konferencji opóźnia się o kolejny kwadrans.
Pamiętam jak w śp. „Ozonie” Robert Tekieli miał pretensje, że przychodzę po 11 do redakcji, ja mu zaś odpowiadałem, że o 11, to ja już jestem po czterech godzinach analizowania bieżącej sytuacji politycznej w kraju i niekiedy również za granicą.
A na zdalnym wstaję, robię prasówkę, palę w piecu, czytam społecznościówki, wygrzebuję popiół z kominka, rabię kawę, kontynuję prasówkę, przy śniadaniu słucham Mazurka, uczestniczę we dwóch wideokonferencjach, biorę prysznic, podyskutuję telefonicznie ze współpracownikami, zrobię coś koło domu, porozdzielam zadania, przestawię podlewaczkę, napiszę błyskotliwy komentarz na Twitterze, który przed wysłaniem skasuję, bo jednak nie wypada mi grać w tej samej lidze, co posłowie, wezmę udział w telekonferencji, prześlę materiały do Pałacu, nie chce mi się dalej pisać, i to jest zła informacja, bo mogłaby to być interesująca formalnie litania.

Od początku roku analizuję liczbę pojawień się nazwisk Duda, Kaczyński, Kidawa-Błońska w artykułach wstępnych red. Tomasza Lisa w „Newsweeku”. Robiłem to też pięć lat temu. Od początku roku, nazwisko „Duda” pojawiło się największą liczbę razy. Można z tego wyciągnąć, że Andrzej Duda jest dla red. Lisa dużo ważniejszą postacią, niż sam red. Lis by się do tego gotów był przyznać. Z plotek, jakie z redakji „Newsweeka” wykapywały przez ostatnie lata można było odnieść wrażenie, że red. Lis nie dość, że był zdecydowany na start w prezydenckich wyborach, to jeszcze był przekonany o szansach na zwycięstwo, w czym zresztą sekundowali mu redakcyjni koledzy. A zwłaszcza koleżanki. To tylko plotki. Tomaszem Lisem tych wyborów jest Szymon Hołownia.

2. Borys Budka zaproponował, by tak zmienić ustawę epidemiczną, by po 30 dniach jej trwania Rząd by musiał wprowadzić stan klęski żywiołowej. A wszystko po to, by wybory przesunąć na maj przyszłego roku. Propozycja Borysa Budki to propozycja niemal identyczna jak propozycja Jarosława Gowina. Z tym, że nie daje ona gwarancji przeprowadzanie wyborów po 2 latach i nie ogranicza liczby kadencji Prezydenta.
Jeśli wprowadzimy stan klęski żywiołowej nie będzie możliwości przeprowadzenia wyborów do czasu zakończenia epidemii. A nikt w tej chwili nie wie ile to może potrwać. Może rok, może dwa, a może pięć. Na pięć lat mamy przerwany proces wyborczy. Po pięciu latach wracamy z tymi samymi kandydatami, bo nowych nie będzie – proces rejestracji jest zakoczony. Kim wtedy będą kandydaci? Cenzor wewnętrzny nie pozwala mi tego napisać. I to jest zła informacja.

3. Kupiłem zbieracz liści do traktorka. Przymierzałem się do tego od dobrych paru lat. Przyszedł, zmontowałem. Cierpiąc, bo instrukcja wydrukowana była w sposób taki, że poza okularami musiałem użyć lupy. Uruchomiłem traktorek (pierwszy raz po zimie). Wspierając się kupionym w Lildlu prostownikiem z funkją wspomagania startu. Podjechałem pod dom. Zgasiłem. Zdemontowałem kosisko – i tak nie działa, bo się urwał pasek napędowy. Odpalam. I nic. Znaczy rozrusznik się kręci, silnik nie. Gdyż zębatka przestała być zębatką – zgubiwszy zęby została pierścieniem. I to jest zła informacja. Bo teraz będę musiał kupić zestaw naprawczy rozrusznika, wyjąć rozrusznik, złożyć, zamontować. W ciągu ostatnich piętnastu lat robiłem to już ze dwa razy. I za każdym razem zajęło mi to prawie cały dzień. Oglądam na TVN Turbo jak panowie remontują pojazdy. Bożena jakoś w tych programach nie gustuje. Naoglądałem się już tyle, że powinienem traktorek rozebrać, wyczyścić, pomalować, złożyć, na koniec zamontować dodatkowy uchwyt na piwo i z dumą wyjechać z garażu. Niestety wciąż brakuje mi woli. Ciekawe, czy to się kiedyś zmieni. Może, gdy będę miał wolne dwadzieścia tysięcy, kupię sobie nowy i nie będę się nad tym zastanawiał. Na razie, mimo koronowirusa, używane traktorki nie tanieją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz