Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ozon. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ozon. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 21 kwietnia 2020

20 kwietnia 2020



1. Jestem urodzonym pracownikiem zdalnym. Zwykle wstaję rano, robię prasówkę, czytam społecznościówki, przy śniadaniu Mazurek, później telewizje. Najmniej efektywny jest czas podróźy do roboty. Zresztą na ogół trudno wyjść, bo a to ktoś dzwoni, a to coś się dzieje w telewizorze, a to komuś trzeba odpisać, ręki brakuje do zawiązania krawata, transmisja najważniejszej w historii nowożytnej Polski konferencji opóźnia się o kolejny kwadrans.
Pamiętam jak w śp. „Ozonie” Robert Tekieli miał pretensje, że przychodzę po 11 do redakcji, ja mu zaś odpowiadałem, że o 11, to ja już jestem po czterech godzinach analizowania bieżącej sytuacji politycznej w kraju i niekiedy również za granicą.
A na zdalnym wstaję, robię prasówkę, palę w piecu, czytam społecznościówki, wygrzebuję popiół z kominka, rabię kawę, kontynuję prasówkę, przy śniadaniu słucham Mazurka, uczestniczę we dwóch wideokonferencjach, biorę prysznic, podyskutuję telefonicznie ze współpracownikami, zrobię coś koło domu, porozdzielam zadania, przestawię podlewaczkę, napiszę błyskotliwy komentarz na Twitterze, który przed wysłaniem skasuję, bo jednak nie wypada mi grać w tej samej lidze, co posłowie, wezmę udział w telekonferencji, prześlę materiały do Pałacu, nie chce mi się dalej pisać, i to jest zła informacja, bo mogłaby to być interesująca formalnie litania.

Od początku roku analizuję liczbę pojawień się nazwisk Duda, Kaczyński, Kidawa-Błońska w artykułach wstępnych red. Tomasza Lisa w „Newsweeku”. Robiłem to też pięć lat temu. Od początku roku, nazwisko „Duda” pojawiło się największą liczbę razy. Można z tego wyciągnąć, że Andrzej Duda jest dla red. Lisa dużo ważniejszą postacią, niż sam red. Lis by się do tego gotów był przyznać. Z plotek, jakie z redakji „Newsweeka” wykapywały przez ostatnie lata można było odnieść wrażenie, że red. Lis nie dość, że był zdecydowany na start w prezydenckich wyborach, to jeszcze był przekonany o szansach na zwycięstwo, w czym zresztą sekundowali mu redakcyjni koledzy. A zwłaszcza koleżanki. To tylko plotki. Tomaszem Lisem tych wyborów jest Szymon Hołownia.

2. Borys Budka zaproponował, by tak zmienić ustawę epidemiczną, by po 30 dniach jej trwania Rząd by musiał wprowadzić stan klęski żywiołowej. A wszystko po to, by wybory przesunąć na maj przyszłego roku. Propozycja Borysa Budki to propozycja niemal identyczna jak propozycja Jarosława Gowina. Z tym, że nie daje ona gwarancji przeprowadzanie wyborów po 2 latach i nie ogranicza liczby kadencji Prezydenta.
Jeśli wprowadzimy stan klęski żywiołowej nie będzie możliwości przeprowadzenia wyborów do czasu zakończenia epidemii. A nikt w tej chwili nie wie ile to może potrwać. Może rok, może dwa, a może pięć. Na pięć lat mamy przerwany proces wyborczy. Po pięciu latach wracamy z tymi samymi kandydatami, bo nowych nie będzie – proces rejestracji jest zakoczony. Kim wtedy będą kandydaci? Cenzor wewnętrzny nie pozwala mi tego napisać. I to jest zła informacja.

3. Kupiłem zbieracz liści do traktorka. Przymierzałem się do tego od dobrych paru lat. Przyszedł, zmontowałem. Cierpiąc, bo instrukcja wydrukowana była w sposób taki, że poza okularami musiałem użyć lupy. Uruchomiłem traktorek (pierwszy raz po zimie). Wspierając się kupionym w Lildlu prostownikiem z funkją wspomagania startu. Podjechałem pod dom. Zgasiłem. Zdemontowałem kosisko – i tak nie działa, bo się urwał pasek napędowy. Odpalam. I nic. Znaczy rozrusznik się kręci, silnik nie. Gdyż zębatka przestała być zębatką – zgubiwszy zęby została pierścieniem. I to jest zła informacja. Bo teraz będę musiał kupić zestaw naprawczy rozrusznika, wyjąć rozrusznik, złożyć, zamontować. W ciągu ostatnich piętnastu lat robiłem to już ze dwa razy. I za każdym razem zajęło mi to prawie cały dzień. Oglądam na TVN Turbo jak panowie remontują pojazdy. Bożena jakoś w tych programach nie gustuje. Naoglądałem się już tyle, że powinienem traktorek rozebrać, wyczyścić, pomalować, złożyć, na koniec zamontować dodatkowy uchwyt na piwo i z dumą wyjechać z garażu. Niestety wciąż brakuje mi woli. Ciekawe, czy to się kiedyś zmieni. Może, gdy będę miał wolne dwadzieścia tysięcy, kupię sobie nowy i nie będę się nad tym zastanawiał. Na razie, mimo koronowirusa, używane traktorki nie tanieją.

środa, 13 stycznia 2016

11 stycznia 2015



1. Zmarł David Bowie. Przez chwilę wszyscy mieli nadzieję, że to nieprawda. Że ktoś puścił na fejsie fejka. Później się okazało, że to jednak prawda. I to jest zła informacja.

2. Odkrywam kolejne uroki pracy na etacie. Choć tym razem bardziej cienie. Rozliczanie nierozliczonych diet. Bolesna rzecz. Wieść gminna niesie, że w poprzedniej kadencji nie praktykowano tego zwyczaju. Aż przyszedł NIK i kazał. No i się rozlicza.
Ale i tak bym nie chciał wtedy pracować.

Mam narastający problem z jakością materiałów, które nadaję. Zacząłem wczoraj testować coś nowego. Niestety okazało się, że się nie da zainstalować Periscope. I to jest zła informacja, bo myślałem, że będzie lepiej.

3. Pierwszy raz w życiu byłem w Centrum Olimpijskim. Rodzina olimpijska nie wygląda jak zwykli działacze sportowi. Nie wiem dlaczego.
Prezydent podczas przemówienia wspomniał ciepło prezesa Nurowskiego. Przypomniała mi się

historia opowiadana przez redaktora Pertyńskiego. [Mam nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko temu, że ją tu upublicznię w wersji, którą zapamiętałem]. Otóż redaktor Pertyński, arabista miał praktyki w północnoafrykańskim kraju, w którym prezes Nurowski był Polski Ludowej ambasadorem. Ambasadorowi, żeby wyglądał poważnie Polska Ludowa świeżo kupiła samochód mercedes. [Słabość do niemieckich marek w MSZ została do dziś] Mercedes był nie byłe jaki, więc ambasador Nurowski bardzo chciał go zawsze prowadzić. Ale Ambasador, jak to ambasador miał do tego celu szofera, któremu nie było to w smak.
Pewnego dnia Towarzysze Radzieccy zapraszali do swojej ambasady na raut. Jechać miał Ambasador, redaktor Pertyński [który wtedy rzecz jasna nie był jeszcze redaktorem] no i szofer. Ambasador Nurowski zmylił szofera i pierwszy zajął miejsce za kierownicą. Szofer, skoro jego służbowe miejsce było zajęte, usiadł obok. Redaktorowi Pertyńskiemu zostało miejsce vipowskie. Znaczy z tyłu.
Podjechali pod radziecką ambasadę, rzucono się by otworzyć drzwi. Otwierają – a tam redaktor Pertyński. –U nas też najważniejszą osobą w ambasadzie nie jest ambasador. Ale jak ten musi być ważny, skoro sam ambasador go wozi – musieli pomyśleć.

Pierwszy raz w życiu byłem w Teatrze Dramatycznym. Członkowie Opus Dei wyglądają inaczej niż w „Kodzie da Vinci”. Wiem dlaczego.

Kiedy film wchodził na ekrany, pracowałem u Palikota w „Ozonie”. Redakcja strasznie się na ten film [i książkę] oburzała. Im bardziej się oburzała, tym szczęśliwszy był dystrybutor, bo tym większy był na temat filmu hałas. Czyli więcej ludzi o filmie słyszało i była szansa, że więcej na film pójdzie. Świat jest jednak bardziej skomplikowany, niż się niektórym wydaje. I to jest zła informacja.

Po gali [impreza w Dramatycznym, to była Gala Fundacji „Orszak Trzech Króli”] był poczęstunek. Normalnie na tego rodzaju imprezach największy tłok jest przy alkoholu. Tu – były pustki. Można się domyśać, dlaczego Opus Dei budzi strach u niektórych przedstawicieli lewicy laickiej.   

wtorek, 21 lipca 2015

19 lipca 2015



1. Żeby być na Wołoskiej o 7:30, wstałem o 6:30. Zdrzemnąłem się w wannie, wyszedłem więc z domu w ostatniej chwili. W związku z tym, że nikogo nie było na ulicach dojechałem na czas.
Do komory wziąłem sobie nowego Eco. I to jest zła informacja.

2. „Temat na pierwszą stronę” zepsuł mi nastrój. Wytrzymałem do wątku sprostowań.

Pojechałem na Szaserów, gdzie odkryłem, że zastrzyki domięśniowe można przyjmować na stojąco. Zastrzyki w tyłek to jedno z najbardziej traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa. Miałem z sześć lat, przychodziła pani pielęgniarka, waliła suchary i robiła strasznie bolący zastrzyk.
Teraz zastrzyki tak nie bolą. Pewnie to zasługa lidokainy. Panie pielęgniarki nie walą sucharów takich jak: umiesz liczyć po włosku? Jeden włosek, drugi włosek…Robiła to oczywiście wyrywając. Było śmiesznie. Boki zrywać.
Mieliśmy pojechać na Koło, ale się zrobiło zbyt gorąco.
Na Twitterze zaczęła się zadyma z tekstem z „Pulsu biznesu”. W połączeniu z porannym Eco. Do tego jeszcze jednoczenie Lewicy pod sztandarami z przekreślonym krzyżem.
Zawsze, kiedy Palikot zaczyna coś mówić o katolikach przypomina mi się (opisywana już przeze mnie) historia, kiedy przysłał do „Ozonu” kierowcę, bo zapomniał u urodzinach syna i potrzebował prezent. Wydrukowano zdjęcie Benedykta XVI z domontowanymi życzeniami i papieskim podpisem. Kierowca zabrał. W „Ozonie” było więcej takich historii. Ludzie może zmieniają poglądy, ale charaktery pozostają takie same. I to jest zła informacja.

3. Po wieczornej kroplówce okazało się, że wenflon przestał dawać radę. Albo raczej znudził się mojej żyle. Podobają mi się rośliny rosnące przez szpitalem. Posadziłbym je w parku, ale nie wiem czy mogą rosnąć w cieniu drzew. I to jest zła informacja.
Wcześniej byłe, w Makro i kupiłem pomidory. I paprykę, bo modyfikuję przepis na zupę. Zobaczymy do czego dojdę.






piątek, 20 marca 2015

19 marca 2015


1. Czasem przychodzi na człowieka taki dzień, że cztery piwa wypite dzień wcześniej działają gorzej niż flaszka single caska poprawiona szampanem. Albo odwrotnie. Najpierw szampan, (później trochę czerwonego wina), na koniec butelka single cask. Jeżeli dołożymy do tego kilkutygodniowe niedosypianie… No dobra piszę to wszystko, żeby usprawiedliwić, że przez większość dnia nie żyłem, więc nie bardzo mam co opisywać. Przysypiałem słuchając „Kariery Nikodema Dyzmy” czytanej dla Dwójki przez Jerzego Bończaka.
Bończak zawsze będzie dla mnie Homkiem z „Lata Muminków”. „Oni są zupełnie inni niż ja. Potrafią czuć, widzą kolory i słyszą dźwięki, ale co czują, widzą i słyszą i dlaczego, to ich nic nie obchodzi. Na przykład zupełnie ich nie interesuje, dlaczego wiruje podłoga”.
Sam „Dyzma” jakoś przerażający.
Przy Łuckiej – ulicy, przy której na początku książki mieszka Dyzma był „Ozon”. Bliżej Żelaznej.
Dzisiaj na imprezach nie nosi się fraków. Smokingów niestety też. Jak mnie będzie stać obstaluję sobie smoking u mistrza Ossolińskiego. Niestety nie wygląda na to, żeby mnie było stać w jakimś realnym czasie. I to jest zła informacja.

2. Wstałem i od razu się okazało, że w Tunezji strzelano do turystów. I to jest zła informacja. Z bełkotu informacyjnego, którym uraczyły mnie telewizje jedyną konkretną rzeczą, której się dowiedziałem, to to, że tunezyjskie siły specjalne używają karabinków Steyr AUG. Zaprojektowanych z sześćdziesiąt lat temu, które do dziś wyglądają dość futurystycznie. Mam wrażenie, że występowały w jakimś dziejącym się w głębokim kosmosie SF jako broń przyszłości.
Oglądając przez godzinę zapętlone te same obrazki mogłem się dokładnie przyjrzeć Tunezyjczykom celującym ze tych karabinków w trudno powiedzieć czego kierunku.
Jakże się cieszę, że nie pracuję w telewizji informacyjnej.

3. Wyszedłem do apteki, by kupić mieszaninę paracetamolu, kodeiny i kofeiny sprzedawaną pod nazwą Solpadeine. (Gdyby to ode mnie zależało dołożyłbym więcej kodeiny) Pierwszą dawkę przyjąłem jeszcze w aptece i od razu zrobiło mi się lepiej. Poszedłem do Faster Doga, gdzie nie zauważyłem, że zrobili porządki i przemeblowanie. Znaczy udałem, że zauważyłem, a zauważyłem, kiedy mi pokazywali co zmienili. A zmienili sporo. Na zapleczu (w kuchni) chyba nigdy nie było takiego porządku. Do tego Pawełek na klatce schodowej wkręcił porządną energooszczędną świetlówkę. Ciekawe kiedy ktoś ją wykręci.
Pożaliłem się Pawełkowi, że mi się koszula Pedletona niemożebnie skurczyła. Pawełek popatrzył na metkę i przeczytał, że jak byk tam stoi, żeby nie prać, tylko czyścić chemicznie.
Cóż, ja nie przeczytałem. I to jest zła informacja. Choć Bożena jest zadowolona.

Wróciłem do domu. Nie słyszałem jak marszałek Sikorski ogłaszał żałobę narodową. To niesamowite, że on wciąż ma wielbicieli uważających, że to mąż opatrznościowy. Nie słyszałem, bo rozmawiałem z moim bardzo ważnym na rynku magazynów kolegą. Powiedział, że niesprawiedliwie się czepiam polskiego „Esquire”. Kiedy chciałem dyskutować o pierwszym numerze okazało się, że nie wziął go do ręki. Nie widział sensu.
Redaktor Pertyński zacytował mi kiedyś jakiegoś pana (chyba) z Forda, który powiedział, że zbudowanie złego i dobrego samochodu kosztuje tyle samo. Ja uważam, że z magazynami jest podobnie. Mój ważny kolega – że nie. Mój ważny kolega ma zdecydowanie większe ode mnie doświadczenie. Ale ja i tak pozostanę przy własnym zdaniu.  

poniedziałek, 26 stycznia 2015

26 stycznia 2015


1. Musiało do tego w końcu dojść. Zaspałem na „Kawę na ławę”. Na „Lożę prasową” właściwie też. Zdążyłem usłyszeć tylko, jak pani z kołem sterowym na wdzianku powiedziała „Państwu też dziękuję”.
Z głodu polityki obejrzeliśmy piątkowe „Fakty po Faktach”, a konkretnie to jak kandydat Duda rozjechał redaktora Kajdanowicza. Za tym drugim nie przepadamy i oglądaliśmy to nie bez przyjemności.
Później na 300polityce przeczytałem, że kandydat Duda ma już 25 procentowe poparcie. A badanie było robione 10 dni temu. Marian Kowalski ma poparcie zerowe. I to jest zła informacja. Komuś o takim imieniu (i nazwisku) należy się poparcie choć procenta wyborców.

2. Przyszedł kolega Jakub, z którym z większym lub mniejszym zaangażowaniem od mniej-więcej pół roku pracujemy nad pewnym projektem. Poznaliśmy się naście lat temu w „Przekroju” za najsztubowych czasów. Później pracowałem z nim w „Ozonie”. Robiliśmy razem różne rzeczy. Na przykład wysłaliśmy go do Kambodży, z której przywiózł bardzo dobry tekst do projektu „GQ”. Pisząc o Czerwonych Khmerach pokazał do czego doprowadził brak rozliczenia przeszłości.
Kolega Jakub jest pierwszym znanym mi posiadaczem Karty Dużej Rodziny. Bożena postanowiła, że kiedy najmłodszy syn kolegi Jakuba – Bolek osiągnie pełnoletniość wyjaśnimy mu, że przyszedł na ten świat, by jego matka z dwójką rodzeństwa mogła jechać Pendolino do Krakowa za jedyne 250 zł.
Kolega Jakub dorabia sobie teraz pisując do „Wprost” historyczne teksty. I jest z tego bardzo zadowolony, choć jeszcze nie dostał ni złotówki. Więc dorabia na razie księgowo.
Znam ten stan. Pamiętam jak w latach 90. sprzedałem dużo zdjęć do magazynu który się nazywał chyba „Fakty”. Piszę chyba, bo nie udało mi się znaleźć śladu po tym piśmie w sieci. Podobnie było z pieniędzmi. Więc stwierdzenie, że jakieś zdjęcie „sprzedałem” było nieco na wyrost. Ale zanim ten magazyn znikł na dobre, chodziłem po Krakowie w przekonaniu, że dostanę wkrótce worek pieniędzy. „Wprost” zniknięcia nie życzę. Wręcz przeciwnie.
Złą informacją jest, że mogłem koledze Jakubowi niepotrzebnie zepsuć humor.

3. Poszliśmy do Beirutu. Kolega Jakub, jako specjalista od Bliskiego Wschodu skomponował menu. Które było smaczne i sycące, choć Bożena zgłosiłaby od tego stwierdzenia votum separatum. Ale to dlatego, że chyba wolałaby jednak zjeść w Krakenie.
Rozmawialiśmy na różne tematy. Temat wdzięczny – wspólni znajomi sprowadził się do cenionego reżysera teatralnego (i jego małżonki) oraz dyrektora Smoczyńskiego, o którym kolega Jakub nie ma specjalnie dobrego zdania. (To oczywiście eufemizm)
Kiedy kolega Jakub przypominał dlaczego nie ma specjalnie dobrego zdania o dyrektorze Smoczyńskim wszedł starszy analityk Szacki. I potem było tak, że co wracaliśmy do tematu dyrektora Smoczyńskiego, to akurat starszy analityk Szacki koło naszego stolika przechodził.

Kolega Jakub nie jest jedynym moim znajomym, który do ponad 10 latach nie może zapomnieć dyrektorowi Smoczyńskiemu. Ja mam łatwiej. Mnie nigdy żadnego tekstu nie popsuł. Najwyżej przez jakiś czas później wracałem do domu. Cóż, młodość ma swoje prawa. Nawet cudza.

Rozmawiałem chwilę ze starszym analitykiem Szackim. O frankach. Złą informacją jest, że zapomniałem mu powiedzieć, że z myślą o nim odpowiadam na pytania „Panelu Badawczego Ariadna”. Chcę mu dać w prezencie którąś z nagród, którymi się kiedyś tak fascynował. Nie jestem tylko pewien, czy to był miecz do baniek mydlanych, czy coś innego.  

czwartek, 11 grudnia 2014

10 grudnia 2014


1. Kolega Grzegorz zauważył, że się obudziłem i zaczął do mnie wydzwaniać z wołaniem o pomoc. Potrzebny był drugi kierowca.
Przyjechał po mnie swoim kabrioletem. Wciąż obesranym, ale nie tak, jak można było wynosić z kolegi Grzegorza opowieści. Pojechaliśmy na ulicę Poznańską do Mor.
Kiedy kończy się Warszawa, Połczyńska zamienia się w Poznańską. Kiedyś obok Krakena zaczepił mnie pan z jakiegoś większego dostawczaka pytając o dealera Lancii. Strasznie się zmartwił, kiey dotarło do niego, że jak wjeżdżał półtorej godziny wcześniej od strony Poznania to tego dealera minął.
Nam droga zajęła krócej. Pewnie dlatego, że teoretycznie zakończono budowę środkowego odcinka metra. Na budowanym w miejscu IPN-u wieżowcu powieszono napis „Kocham Warszawę”.

„Kocham Warszawę” jest zdecydowanie lepsze od „I choinka Warsaw”.

Chrysler 300C dekadę temu nawet mi się podobał. Wyglądał jak prawdziwy samochód. W wersji
Lancia jakoś mnie nie przekonuje. Mieliśmy odebrać lancię, odwieźć renówkę na Żoliborz, zawieźć lancię do Konstancina, tam wsiąść w saaba. Saabem podjechać do volvo. I tam się rozstać.
No więc jechałem tą lancią. Tradycyjnie miałem ambicje zjechać z S8 tak, żeby skręcić w Powązkowską. Tradycyjnie mi się nie udało. I to jest zła informacja.
Lancia Thema jest samochodem trudnym do ogarnięcia. Jakim geniuszem trzeba być, żeby sterowanie ogrzewaniem siedzeń ukryć w chyba drugim podmenu na dotykowym ekranie.

2. Próbowaliśmy uruchomić nawigację. Bezskutecznie. Za to szklany dach skrzypiał.
Trafiliśmy do palacykowatej wilii w Konstancinie. Na podjeździe poobijany rangerover i drugiej świeżości Carrera. W środku odbywała się sesja do magazynu na literę G. Fotografowano panią o nieco zbliżonym do tytułu magazynu imieniu. Nie, nie widziałem jak pani Grażyna wygląda na żywo. Ale spotkałem gospodarza domu, pierwszego źle ostrzykanego mężczyznę, jakiego widziałem na własne oczy.

Na sesji zauważyłem za to dyrektor artystyczną magazynu. I przypomniało mi się, jak to za moją sprawą rzuciła pracę w „Ozonie”. Otóż było tak, że kiedy tam przyszedłem tematem numeru miała być polska homofobia. Tekst był o tym, że jeżeli przyłożymy normy, które stosowała Komisja Europejska, to z osiemdziesiąt procent Polaków było homofobami. Albo więcej. I to nawet ci, którzy uważają się za ludzi tolerancyjnych z otwartymi umysłami etc.
No więc wymyśliłem im zdjęcie na okładkę – zrobić polską, inteligencją, młodą, uśmiechniętą rodzinę. I włożyć im w ręce „zakaz pedałowania”. Redaktorom się koncepcja bardzo spodobała. Sesji nie było jak zrobić. Wynalazłem więc zdjęcie miłej pary z „zakazem” w rękach. Redaktorzy byli zachwyceni. Zaprotestowała pani grafik. Wszyscy byli tak zachwyceni konceptem, że nikt jej nie nie zrozumiał. Zresztą nie miała racji. Zaprotestowała więc raz jeszcze. W końcu wzięła torebkę i wyszła.
Myślę, że mogłaby dostać jakiś tęczowy medal.
Ja też jakiś powinienem dostać, bo to za moją sprawą Palikot teraz się co czas jakiś musi tłumaczyć. Mała szansa, żebym dostał. I to jest zła informacja.

3. Grzegorz powoził saabem. Opowiadałem mu po raz kolejny te same żarty Clarksona o tych z niewiadomych przyczyn w pewnych kręgach popularnych samochodach.
Dojechaliśmy do Volvo, gdzie trwały przygotowania do wieczornej imprezy świątecznej nazywanej wigilią. Odbierałem V40 CrossCountry. Samochód, który na prezentacji dostarczył mi bardzo dużo radości, bo Staszek (piarowiec Volvo) wynalazł krętą i słabo odśnieżoną drogę po której zadziwiająco rzadko jechał ktoś z przeciwka, na której robiliśmy rzeczy, których nie należy robić w domu.

Wieczorem za promocyjny kod, który Mytaxi przysłało mi mejlem pojechaliśmy taksówką Mytaxi do Volvo, na imprezę świąteczną nazywaną wigilią. Jak co roku w miejscu wyprowadzonych samochodów, po których zostały ślady opon, stanęły stoliki.
Wystąpił prezes Volvo Polska, który powiedział, że zeszłoroczny błąd urzędników Ministerstwa Finansów doprowadził do tego, że w pierwszym kwartale sprzedali tyle samochodów, co zwykle w rok. Urzędnicy Ministerstwa Finansów powinni dostać nagrodę związku importerów (o ile taki istnieje). Później wystąpił szwedzki ambasador. Najciekawsze co powiedział, to od czasu Potopu stosunki szwedzko-polskie są bardzo dobre.
Później wystąpił Stanisław Sojka. Ładnie śpiewał. Ładniej niż w telewizji.

Wcześniej byłem w Faster Dogu oddać Pawełkowi 50 zł. Przyszła dostawa Stetsonów Pawełek występował więc w nowym kapeluszu. I to jest zła informacja, bo w meloniku jest mu dużo lepiej.

Dowiedziałem się, że dyrektor Zydel nie przyszedł zapłacić za odłożoną marynarkę, jak obiecał w piątek. Trzy miesiące pracy dla HGW i już nabiera jej zwyczajów.   

czwartek, 13 listopada 2014

13 listopada 2014



1. Ktoś znalazł w skrzynce ulotkę PO, w której HGW oświadcza: „Wieżę, że uda nam się to osiągnąć”. Uważam, że pani Hanna świetnie pasuje do Warszawy, a przynajmniej tej części Warszawy mieszkańców, którzy na nią głosują.

Zadzwonił ojciec, żeby powiedzieć, że emigruje do Hiszpanii. I to jest dobra informacja, bo Hiszpania powinna ojcu służyć.
Idea pojawiła się po tym, kiedy ojciec pojechał odwiedzić siostrę, która już od pewnego czasu mieszka tam zimą, metodą Kazimierza Staszewskiego.
Ojciec pomyślał, policzył i mu wyszło, że życie w Hiszpanii bardziej się opłaca.
No i zaczął do mnie dzwonić i opowiadać, że coraz więcej jego rówieśników emigruje.
Później doszły do tego obawy geopolityczne.
No i jedzie.
Za niecały miesiąc.
No i złą informacją jest, że skończy mi się meta w Krakowie.

2. Zawiozłem BMW do gazownika. Porzuciłem auto przy Burakowskiej i wróciłem piechotą. Po drodze wpadłem do dyrektora Ołdakowskiego, który kupił sobie łódkę. Nawet mu miałem pożyczać auto, żeby tę łódkę przyciągnął. Ale jakoś sobie poradził.
Tradycyjnie porozmawialiśmy o rzeczach, których powtarzać nie będę, ale postaram się zapamiętać, żeby w przyszłości zapisać je w pamiętnikach. Później przyszedł pan z „Frondy” (nie mylić z fronda.pl) i pani z Dwójki (nie mylić z TVP2), więc sobie poszedłem.
Przypomniało mi się jak pracowałem w „Ozonie”. I z tego „Ozonu” wracałem piechotą do domu słuchając audiobooków.
„Harrego Pottera”. Ciekawe, co by zrobił Tekieli, gdyby wiedział. Pewnie by się za mnie modlił.
„Ozon” to było ciekawe miejsce. Przedsięwzięcie, które na celu na pewno nie miało wydawania konserwatywnego tygodnika opinii. Raczej się nie dowiemy o co naprawdę chodziło. I to jest zła informacja.

Wszedłem do Złotych Tarasów sprawdzić, czy nie ma książki Eryka Mistewicza o „Twitterze”. Nie ma. Będzie po dwudziestym.
W Tarasach lubię oglądać ludzi. To jedyne miejsce w Warszawie, gdzie spotykam spacerujących.
W Beirucie pogadałem chwilę z Krzyśkiem o rozliczaniu delegacji. Przyszedł Maciek (żydowski księgowy) i rozwiał kilka moich w tym temacie wątpliwości. Chcieli iść na sushi, Wysłałem ich do na Powiśle do Mei, koreańskiej knajpy polecanej przez kolegów z Samsunga.

3. Marszałek Sikorski opublikował na stronach Sejmu raport o poselskich podróżach. Od razu zaczęła się napierdalanka. Do Stanów za 10 tys? Dlaczego jeden leciał za 2400, a drugi za 3500. Dziennikarze nie mają pojęcia o biletach lotniczych, a pozwalają sobie na komentarze. I to jest zła informacja. Swoja drogą ciekawe dlaczego żaden z dziennikarzy nie zapytał Sikorskiego dlaczego będąc ministrem nie opublikował podobnego raportu na temat swoich lotów do Bydgoszczy.

Mam wrażenie, że suma wydatków Sejmu na wszystkie podróże posłów VII kadencji jest mniejsza niż koszty lotów premiera Tuska do Trójmiasta. Ale kogo to obchodzi. Teraz zajmujemy się posłami.


U koleżanki Kolendy wystąpił pan Kazio Marcinkiewicz. Źle to świadczy i o koleżance Kolendzie i o jej stacji, bo pan Kazio po pierwsze (mniej ważne) nie jest raczej nikim ważnym, po drugie (ważniejsze) nie ma nic ciekawego do powiedzenia.
Kiedy patrzę na ludzi typu pana Kazia, mecenasa Giertycha czy Michała Kamińskiego chodzi mi po głowie podejrzenie, że jeszcze trochę i dołączy do nich Adam Hofman.
Koleżanka Kolenda z red. Olejnik będą go prosić o egzegezę słów prezesa Kaczyńskiego. Co tydzień.