Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bartosz Węglarczyk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bartosz Węglarczyk. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 4 kwietnia 2021

4 kwietnia 2021


 

1. Kocio przed szóstą postanowił, że chce zobaczyć z bliska przymrozek. Zaczął się więc awanturować. Nie przyniosło to efektów. Kiedy godzinę później wstałem – łypnął na mnie, po czym odwrócił się obrażony. Otwartymi drzwiami nie był już w ogóle zainteresowany. Nic dziwnego. Szronu już prawie nie było. 

2. Święta, więc zmasowany atak SMS-ów z życzeniami. Mam kilku takich ludzi w książce telefonicznej, z którymi komunikacja sprowadza się wyłącznie do życzeń. Tej samej treści. Znaczy są dwie wersje treści – wielkanocna i bożonarodzeniowa. Rekordzista wysyła tak od dziesięciu lat. Ktoś powinien zrobić aplikację do personalizowania życzeń. By sama wpisywała imię – najlepiej jeszcze w wołaczu – na początek SMS-a. Odbiorcy czuli by się dużo bardziej wyróżnieni niż dostając w ramach: wyślij wszystkim. 

3. Redaktor Węglarczyk wrzucił tweeta treści „Kanadyjscy policjanci wyrzuceni z polskiego kościoła. »Gestapo nie jest tu mile widziane«” No i link do tekstu na onecie. 

Pod tweetem wybiło szambo z antykatolickim hejtem. W tekście, po informacjach o tym, że „Wielkanoc jest głęboko zakorzeniona w polskiej kulturze i wiążą się z nią liczne tradycje ludowe”, że to „najstarsze święto chrześcijańskie” i że „Niestety w związku z szalejącą pandemią koronawirusa nie wszyscy wierni mogą modlić się w kościele” może przeczytać że wyrzucającym nie był ksiądz, tylko pastor, Artur Pawłowski, który z polskim Episkopatem, czy ojcem Rydzykiem nie ma raczej nic wspólnego. 
Sam Pastor to ciekawa postać. Urodził się w Kożuchowie, czyli niedaleko stąd. Kanadyjczykiem został w 2004 roku. W 2005 zaczął ewangelizować na ulicach. Nagradzany wielokrotnie za działalność charytatywną. Zwalczający (słowem) homoseksualizm, aborcje, rozwody, organizujący konserwatywne parady. 
Czyli nie ksiądz, tylko pastor. Do tego akurat „polskość” nie jest tym, co go najbardziej określa, gdyż bardziej jest jednak kanadyjskim działaczem politycznym. Z polskimi korzeniami. I żoną Marzeną. Ale z dziećmi o zdecydowanie już niepolskich imionach. 

Gdyby nie to, że tekst pewnie napisał praktykant tłumacząc byle jak jakieś lokalne medium, można by pomyśleć, że to jakiś spisek. 


niedziela, 11 stycznia 2015

11 stycznia 2015


1. Cały dzień stracony. I to jest zła informacja. Obudziłem się nieprzytomny. Z bólem głowy. Po próbie jakiejś aktywności wróciłem do łóżka.
Zadzwonił kolega Podłoga, żeby opowiedzieć, że byłem bohaterem jego wczorajszego wieczoru. Razem ze znajomymi dyskutował o teorii sześciu uścisków dłoni. Pierwszym przykładem był Barack Obama. Więc kolega Podłoga wymienia: Kędryna, amerykański ambasador, Obama.
Następna była Beyonce. Akurat znał jakiegoś jej współpracownika, więc stwierdzili, że się nie liczy. Tym razem więc: Kędryna, amerykański ambasador, Obama, Beyonce.
I tak przez cały wieczór. Bohaterem wieczoru byłem przez znajomość ze Stephenem Mullem. Powiedziałem koledze Podłodze, że przez ambasadora von Fritscha mam teraz jeden uścisk do Putina. Jeszcze ze trzy takie wieczory i stanę się legendą Skierniewic.
Kolega Podłoga oczekuje potomka. To dobra informacja, bo by było szkoda, gdyby ktoś o tak rzadko spotykanym nazwisku nie przedłużył rodu.


2. Rano dyrektor Zydel występował w „Dzień dobry TVN” namawiałem go, żeby zapytał red. Węglarczyka, jak się nazywać może „pierwsza dama” w wersji męskiej. Nie zapytał. I to jest zła informacja. Red. Węglarczyk powinien mieć odpowiedź na to pytanie już przemyślaną.

3. Strajkują górnicy. Nic dziwnego po tym, jak premier Kopacz postanowiła zamykać kopalnie. Nawet takie, które w perspektywie mogą przynosić dochód. Przeczytałem, że węgiel jest teraz wyjątkowo tani. To dziwne o tyle, że na składzie w Świebodzinie wcale nie potaniał i kosztuje ponad 800 zł. No i nie wiadomo, czy nie jest rosyjski, czyli tańszy niż ten z polskich kopalni.
Sprawdziłem, że w kopalni kosztuje prawie 500 zł. Z Górnego Śląska do Świebodzina jest nieco ponad 400 km. Wystarczy, by podrożał o 60%. Cena wydobycia tony to 309 zł. Nie rozumiem, jak to się może nie opłacać.

Później przeczytałem, że kopalnie odbiorcom przemysłowym węgiel sprzedają po niecałe 250 złotych. I wtedy przestałem rozumieć cokolwiek. Kopalnie sprzedając węgiel poniżej kosztów dotują sektor energetyczny. Np. takie RWE, któremu pani Waltzowa sprzedała STOEN.

Ludzie palą byle czym, bo nie stać ich na węgiel, który kosztuje ich prawie cztery razy więcej, niż koncerny energetyczne. A zaraz z ich podatków zapłaci się miliardy złotych za likwidację kopalń.
Boję się, że nikt mi nie wyjaśni o co w tym chodzi. I to jest zła informacja.  

czwartek, 13 listopada 2014

12 listopada 2014

 

1. Zastanawiałem się dlaczego chyba nikt na Twitterze nie jest w stanie ogarnąć kwestii rozliczania delegacji. Czyli tego na czym tak naprawdę polegał przewał Hofmana. Zastanawiałem się, aż doszedłem do wniosku, że najwyraźniej wszyscy przez całe życie albo pracują albo na 'śmieciówkach', albo 'prowadzą działalność'. Czyli w życiu nie rozliczali delegacji.
Ale po kolei.
Po pierwsze posłowie mogą używać prywatnych samochodów do pełnienia obowiązków. Oświadczają, że przejechali miliard kilometrów. Kancelaria mnoży liczbę z oświadczeń przez ogólnie obowiązującą stawkę. I kwotę, która wyjdzie przelewa na konta posłów.
Poseł wpisze trzysta, dostaje za trzysta. Wpisze trzydzieści tysięcy, dostaje za trzy i pół, bo limit jest.
Informacje o tym są powszechnie dostępne. Raz do roku jakaś gazeta o tym pisze, ale jakoś żadnej afery się z tego nie robi.

Ale nie o to chodzi.

W tym przypadku chodzi o delegacje. 
Jeżeli pracodawca deleguje (wysyła) pracownika, należy mu się zwrot kosztów podróży. 
I dieta. I coś tam jeszcze, ale w tym przypadku nie o to chodzi.
Zwrot kosztów podróży można rozliczać na dwa sposoby. Rachunkami, albo ryczałtem. Jeżeli pracownik jedzie swoim samochodem, to można mu rozliczyć faktury za paliwo, ale to nie jest sprawiedliwe, bo samochód się zużywa, więc pracownik jest w plecy. Dlatego wprowadzono ryczałt kilometrowy. Od czasów komuny są to dwie stawki uzależnione od pojemności granicą jest 900 cm. Pracownik jedzie, pracodawca mnoży odległość przez stawkę i wypłaca.
Zasadniczo może wymagać potwierdzenia tego, że pracownik był tam, gdzie został wysłany, ale nie ma takiej konieczności. Może uwierzyć na słowo.
I to codziennie się praktykuje w setkach tysięcy firm. I to wszystko jest legalne.
Nielegalne jest poświadczenie nieprawdy. Czyli zgłoszenie jednego środka lokomocji (samochodu) i użycie innego (samolotu). I to zrobili panowie posłowie.

Jeżeli taki redaktor Węglarczyk – bądź co bądź wicenaczelny Rzepy nie wie o co chodzi, znaczy, że w Rzepie nie ma nikogo na etacie. I to jest zła informacja.

2. Święto, świętem – robić trzeba. Wziąłem husqvarnową dmuchawę i poszedłem w park. Miałem nawet drobną scysję z Bożeną, która uważała, że z trawy liście to raczej grabiami.
Grabie złe nie są, ale wygrabienie przyczepy liści zajęłoby mi ze dwie doby. Dmuchanie – pięć godzin. Niestety zanim skończyłem zrobiło się ciemno. I nie skończyłem. I to jest zła informacja, bo dmuchawę będę zaraz musiał oddać, choć bardzo się z nią zżyłem.

3. Pakowaliśmy się. W międzyczasie zobaczyłem w telewizorze urywki z zadym towarzyszących Marszowi Niepodległości. Niesamowite jest jakie excusez le mot pierdoły mogą w telewizorze opowiadać tzw. eksperci. Znam osobiście trzech kiboli. Wszyscy piastują stanowiska dyrektorskie. Wykształceni. Branże różne. Nie są wykluczeni. Nie są ofiarami transformacji. Mają całkiem niezłą przyszłość. No i chodzą się excusez le mot encore napierdalać z policją. Bo lubią. No i nic wspólnego z Marszem Niepodległości nie mają, poza tym, że można ich spotkać w jego okolicy.
A druga sprawa, że gdyby nie Blumsztajn i Krytyka Polityczna tzw. kibolstwo nie zaprzątałoby sobie głów rzeczonym marszem. Ale tego nikt już nie pamięta. I to jest zła wiadomość.

Wróciliśmy do Warszawy w trzy i pół godziny. Superb daje radę. Ale to dłuższa historia.