Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Superb. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Superb. Pokaż wszystkie posty

sobota, 27 grudnia 2014

26 grudnia 2014


1. Ho, ho, ho, ho.
Prawię się wyspałem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio mi się to udało.
Z dwudziestoczterogodzinnym opóźnieniem skończyłem barszcz. Nie wyszedł tak dobrze jak bym chciał. I to jest zła informacja. Używam przepisu mojej babci. Nieco zmodyfikowanego. Najpierw kiszę buraki. Później warzywny wywar mieszam z wywarem z buraków. Dodaję kwas. I doprawiam. Czosnkiem pieprzem solą i cukrem. Proces doprawiania zajmuje podobny czas, co obieranie jarzyn i buraków.
Prawdopodobnie najwięcej zależy od jakości buraków. A ja niestety nie jestem w stanie jej zawczasu ocenić.

2. Przeczytałem dokładnie nieszczęsny wywiad z panią Premier. Albo raczej przeczytałem dokładnie wywiad z nieszczęsną panią Premier. Ktoś jej poradził, by się próbowała ogrzać przy mrożonym Adasiu. Adaś żyje, bo pani Premier, kiedy była jeszcze Ministrem Zdrowia zamiast kupić szczepionki na grypę postanowiła kupić maszynę, która robi ping i ta maszyna uratowała Adasiowi życie.
Świetny pomysł. Niestety dopiero na samym końcu wywiadu więc wszyscy czytelnicy zdążyli już zasnąć. Do tego przykryty słonikiem.
Ktoś poradził pani Premier: „Powiedz coś o Zembali, on występuje w »Bogach«, to się ludziom spodoba”. Więc pani Premier wspomniała. Dwa razy.

Oprawki do sesji dostarczył optyk z Mokotowskiej. Szkoda, że takie brzydkie. Swoją drogą ciekawe, czy gdyby pani Premier nie wyglądała na zdjęciach jak przebrana, czy ktoś by się przyczepił do tej sesji.

Przejrzałem tę „Vivę”. Redaktora Iwaszkiewicza niestety nie da się już czytać. Choć z drugiej strony mam nadzieję, że na na końcu „Vivy” będzie do końca świata. I nie chodzi mi o koniec jego świata, który – patrząc na nazwiska, które w swoich tekstach wymienia – będzie niedługo. Tylko o koniec świata mojego.

Przeczytałem, że w nowym Superbie czeka nas niespodzianka – parasol w drzwiach. W starym też czekał. Chyba, że go ktoś podprowadził, jak w prasówce, którą jeździłem.

Gdzieś w środku był artykuł o amerykańskim aktorze, który się nazywa Kevin Spacey. Napisany przez panią O'Brien. Przeczytałem, że „pod koniec drugiego sezonu [Underwood] zostaje wybrany na prezydenta USA”. Pani O'Brien to znajoma znajomych. Może by który jej powiedział, że nie został wybrany.

Generalnie pani Premier pasuje do tej „Vivy” i to jest zła informacja. Lata temu to był niezły magazyn. Dziś Rakowiecki spełnia się publicystycznie jako rzecznik TVP. Szkoda.

3. Cały dzień bez telewizora. Wieczorem coś zaczęliśmy oglądać. Ciekawe, kiedy zacznie się stosować w Guantanamo torturę polegającą na zepsutym pilocie? Zwłaszcza, kiedy bloki reklamowe mają po kilkanaście minut.
W środku nocy z niewiadomych przyczyn w TVN7 (jakby na to nie patrzeć – kanale czysto filmowym) puszczono powtórkę wywiadu z panią Premier. Znaczy z panią Minister Zdrowia, bo wywiad miał ze cztery lata. Pani Pieńkowska pytała o Smoleńsk. Pani Premier (natenczas Minister) opowiadała jak było ciężko. Ale wszystko się udało. Później (po przeprowadzeniu tego wywiadu) się okazało, że się wcale nie udało.

Przez ostatnie lata hobbystycznie zajmowałem się obroną TVN przed moimi „prawicowymi” kolegami. Że nie ma spisków, że to zbiegi okoliczności, że w TVN pracują też porządni ludzie, że nie ma sztamy PO-TVN. Niestety czegoś tak abstrakcyjnego, jak powtórka tego wywiadu nie jestem w stanie logicznie uzasadnić. Znaczy jestem w stanie, ale wolałbym nie.
I to jest zła informacja.  

środa, 19 listopada 2014

18 listopada 2014



1. Kiedy wstałem okazało się, że nie ma jeszcze wyników wyborów. A byli tacy, co to przez całą noc zamiast spać, czekali na te wyniki. 
Włączyłem telewizor na konferencję PKW. Wystąpił na niej pan z firmy, która przygotowywała system. Mówił, że wszystko działa, tylko, że iksemele się nie drukują. Cokolwiek by to miało znaczyć.
Firma z Łodzi wyglądająca na jedną z zyliona stworzonych by przyjąć milion złotych z Innowacyjnej Gospodarki. Swoją drogą ile unijnej kasy poszło na nikomu niepotrzebne do niczego informatyczne projekty. Można było za te pieniądze zrobić coś konkretnego. Panele solarne kupić. Fabrykę benzyny syntetycznej postawić. Myślmy dofinansowali całkiem nieźle sobie radzącą branżę. I to nie jest dobra informacja. I wcale nie chodzi o to, że im zazdroszczę.

2. Wszechświat toczył się po podłodze ze śmiechu (czy jak się tam tłumaczy ROTFL) z Leśnych Dziadków z PKW. Ale jak złego zdania o nich i ich predyspozycjach do pracy w tak ważnym miejscu by się nie miało, watro było usłyszeć, o tym, że w ich mniemaniu za wybór tej dziwnej łódzkiej firmy winę ponosi system zamówień publicznych.
To typowy przykład wylewania dziecka z kąpielą. W imię walki z korupcją z jednej strony paraliżuje decyzje, z drugiej prowadzi często do wyboru najgorszych ofert.
Żeby tego uniknąć ludzie kombinują. Poruszają się na granicy prawa. Przekraczają tę granicę. A tu nagle PiS powołuje CBA i dociera do ludzi, że jutro może o świcie do nich wpaść z wizytą. A oni przecież nie dla siebie, tylko, żeby to jakoś działało. Więc w następnych wyborach głosują na PO.
Ale nie o tym miało być.
Mnie tam się wydaje, że jeżeli np. Wojsko chce sobie kupić Superby, bo już je ma, to powinno móc. Ważne, żeby za nie nie przepłaciło. 
Ale u nas trzeba zrobić przetarg. I nie można w nim wskazać konkretnego samochodu. Więc się pisze w warunkach, że musi być wyposażony w parasol. Opisał to kiedyś Samar.
Czyli chodzi o to, że przepisy często zmuszają do ich omijania. I to jest zła informacja, bo jak raz ominie w sprawie słusznej, to później mu się normy luzują. I zaczyna omijać w sprawach słusznych mniej.

3. Postanowiłem zaryzykować i porzucić na chwilę politykę. Poszedłem do Domu Whisky na tzw. testing. Pani Bryony MacIntyre opowiadała o Glenmorangie i Ardbegu. Glenmorangie jest destylowane w alembikach zaprojektowanych do produkcji ginu. Strasznie wysokich. Muszę sobie podobny zrobić. 
Poza trzema klasycznymi, robią cztery rodzaje whisky, które po 10 latach w beczkach po burbonie trafiają na dwa lata do beczek po róźnych (na ogół bardzo słodkich) winach. Ciekawe smaki.
Ale nie wiem, czy najbardziej nie pasuje mi Ardbeg. Ma aromat podkładów kolejowych. Takich ze Związku Radzieckiego. Pamiętam ten zapach z kijowskiego metra.
Kiedyś (w 1988 roku) szedłem przez las (Międzyrzecki Rejon Umocniony). Idę i idę. Szukam bunkra poprawnie nazywanego Panzerwerkiem. I nagle czuję zapach kijowskiego metra. No to się dziwię. Idę i nagle w środku lasu widzę bocznicę kolejową. Na nowych drewnianych podkładach. To były tory do sowieckiej bazy w Kęszycy Leśnej. Sowieckie tory.
Baza w Kęszycy to ciekawe miejsce. Podczas wojny Niemcy formowali tam muzułmańskie Waffen SS. Ale nie o tym.
Ardbegi są trzy. Im starszy, tym mniej śmierdzący. Wieczór był super. Pani mówiła angielskim, z którego mało co rozumiałem, ale za to bardzo ładnie brzmiał. 
Pani chyba była z tej wyspy, gdzie Ardbega robią.
Warto być zaprzyjaźnionym z „Domem whisky” – znaczy być ich ulubionym klientem. Wtedy się bywa zapraszanym na takie próbowania. Tym razem do poszczególnych gatunków dobrano różne rodzaje sera i czekolady. I to nie jest zły pomysł.
Upiłem się w bardzo przyjemny sposób. Złą informacją jest, że się potwierdziło że nie będzie w Polsce można kupić Nadurry, mojej ulubionej whisky Glenlivet.  

niedziela, 16 listopada 2014

15 listopada 2014


1. Odwiozłem Bożenę do pracy i pojechałem do Baniochy po drewno. 
Jadąc w stronę Góry Kalwarii w Baniosze na wysokości „Orlenu” skręca się w prawo. Mija się szkołę i kościół. Za lasem po lewej stronie jest stolarnia. 
Bardzo sympatyczny pan z równie sympatycznym synem produkują detale meblowe. Robią to do Niemiec i chyba Wielkiej Brytanii z porządnego drewna. Przy produkcji powstają odpady. Trociny i kawałki drewna. Z trocin robią brykiety. Kawałki drewna pakują w worki. Jedne i drugie sprzedają za relatywnie małe pieniądze.
Lubię tam przyjeżdżać, bo – po pierwsze: wyjeżdżam stamtąd z czymś, co będę mógł wsadzić do kominka, po drugie: zawsze utnę sobie przyjemną pogawędkę. 
A to o samochodach, a to o drewnie, bądź drewna przetwarzaniu.
Tym razem przyjął mnie syn. Okazało się, że miał kupić identycznego Superba. Wpłacił zadatek. Czekał. Czekał. Czekał. Czekał. Odebrał zadatek. Kupił mercedesa. Jest zadowolony. Choć Superb wciąż mu się podoba.
Miał problem z serwisem Mercedesa. Samochód stracił moc. W serwisie komputerem nie byli w stanie problemu zdiagnozować. A jako, że nie byli – twierdzili, że wszystko jest w porządku. W końcu trafił do niezależnego serwisu, gdzie po pięciominutowej przejażdżce znaleziono nieszczelność za intercoolerem. Nieszczelność – czyli dziurę.
Cóż, komputer wymaga operatora.
Ale wracając do Skody – to już któryś raz, kiedy słyszę, o tym, że się trudno doczekać na nowy samochód. I to jest zła informacja.

2. Z Baniochy pojechałem do Góry Kalwarii. Zabrałem stamtąd kolegę Wojciecha. Zanim wróciliśmy do Warszawy postaliśmy trochę w korkach. Gdybym kandydował na stanowisko prezydenta Warszawy, to w celu uspokojenia ruchu w mieście zainwestowałbym w parking Park&Ride w Piasecznie. I pociągnąłbym nitkę metra do Mordoru. I gdzieś przy Żwirkach zrobił stację przesiadkową kolej-metro.
Dziś ludzie, którzy dojeżdżają do pracy z okolic Piaseczna, Konstancina czy wręcz Góry Kalwarii muszą jeździć samochodami. Te samochody blokują Puławską, później zatykają Mordor i resztę Warszawy. Ścieżki rowerowe niczego nie zmienią. Buspasy też.
Niestety mieszkańcy Piaseczna nie głosują na prezydenta Warszawy, więc nikt nie będzie w ten sposób myślał. I to jest zła informacja.

Zadzwonił Gazownik ze zła informacją. Musiał założyć nową instalację, a miała być używana. Cena więc skoczyła w górę. Pojechaliśmy na Wilczą, gdzie czekał pan ze Skody, żeby odebrać Superba. Zobaczył drewno w bagażniku, opowiedział, że on kupuje w lesie (u leśniczego) w metrach, wiezie na działkę i tam rąbie.
Pozachwycaliśmy się jeszcze samochodem jeszcze przez chwilę (pan pokazał nam legendarne miejsce na parasol) i się rozstaliśmy. Pan pojechał, my wywlekliśmy worki z drewnem na trzecie piętro. Jako, że w sumie brakuje nam tylko 5 lat do setki – nie było łatwo.

3. Pojechaliśmy z kolegą Wojciechem do Gazownika. Założył do BMW jakąś niemiecką instalację. Ponoć bardzo nowoczesną. Porzuciłem chevroleta, w którym w końcu trzeba wymienić zbiornik gazu. Nowy od dwóch lat czeka u Gazownika w piwnicy. Wsiedliśmy do BMW i zaczęliśmy testować. Na obwodnicy komputer pokazywał spalanie na poziomie 9 litrów. Dwudziestopięcioletnie auto, trzyipółlitrowy silnik z przebiegiem (co najmniej) 320 tysięcy. Nieźle. Później, w korku na Puławskiej spalanie skoczyło do 14 litrów. Co i tak było niezłym wyczynem, bo przed wymianą instalacji w takich sytuacjach komputer pokazywał 25. Do tego wróciła moc i moment. Tyle tysięcy kilometrów męczyliśmy to biedne auto. Na samym paliwie zaoszczędziłoby się na tę instalację. I to że tego wcześniej nie zrobiłem, to jest zła informacja.

Wieczorem w Faktach po Faktach wystąpił profesor Śpiewak. Razem z profesorem Krzemińskim komentowali kampanię. Bardzo ciekawie jest oglądać, jak profesor Śpiewak w imię ojcowskiej miłości stawia na szali cały swój autorytet, by wesprzeć w wyborach syna. 
I profesora Krzemińskiego, który stara się w tym Śpiewakowi nie przeszkadzać.

No i redaktora Marciniaka, który oczywiście ani słowem się do tego nie odnosi.  

czwartek, 13 listopada 2014

12 listopada 2014

 

1. Zastanawiałem się dlaczego chyba nikt na Twitterze nie jest w stanie ogarnąć kwestii rozliczania delegacji. Czyli tego na czym tak naprawdę polegał przewał Hofmana. Zastanawiałem się, aż doszedłem do wniosku, że najwyraźniej wszyscy przez całe życie albo pracują albo na 'śmieciówkach', albo 'prowadzą działalność'. Czyli w życiu nie rozliczali delegacji.
Ale po kolei.
Po pierwsze posłowie mogą używać prywatnych samochodów do pełnienia obowiązków. Oświadczają, że przejechali miliard kilometrów. Kancelaria mnoży liczbę z oświadczeń przez ogólnie obowiązującą stawkę. I kwotę, która wyjdzie przelewa na konta posłów.
Poseł wpisze trzysta, dostaje za trzysta. Wpisze trzydzieści tysięcy, dostaje za trzy i pół, bo limit jest.
Informacje o tym są powszechnie dostępne. Raz do roku jakaś gazeta o tym pisze, ale jakoś żadnej afery się z tego nie robi.

Ale nie o to chodzi.

W tym przypadku chodzi o delegacje. 
Jeżeli pracodawca deleguje (wysyła) pracownika, należy mu się zwrot kosztów podróży. 
I dieta. I coś tam jeszcze, ale w tym przypadku nie o to chodzi.
Zwrot kosztów podróży można rozliczać na dwa sposoby. Rachunkami, albo ryczałtem. Jeżeli pracownik jedzie swoim samochodem, to można mu rozliczyć faktury za paliwo, ale to nie jest sprawiedliwe, bo samochód się zużywa, więc pracownik jest w plecy. Dlatego wprowadzono ryczałt kilometrowy. Od czasów komuny są to dwie stawki uzależnione od pojemności granicą jest 900 cm. Pracownik jedzie, pracodawca mnoży odległość przez stawkę i wypłaca.
Zasadniczo może wymagać potwierdzenia tego, że pracownik był tam, gdzie został wysłany, ale nie ma takiej konieczności. Może uwierzyć na słowo.
I to codziennie się praktykuje w setkach tysięcy firm. I to wszystko jest legalne.
Nielegalne jest poświadczenie nieprawdy. Czyli zgłoszenie jednego środka lokomocji (samochodu) i użycie innego (samolotu). I to zrobili panowie posłowie.

Jeżeli taki redaktor Węglarczyk – bądź co bądź wicenaczelny Rzepy nie wie o co chodzi, znaczy, że w Rzepie nie ma nikogo na etacie. I to jest zła informacja.

2. Święto, świętem – robić trzeba. Wziąłem husqvarnową dmuchawę i poszedłem w park. Miałem nawet drobną scysję z Bożeną, która uważała, że z trawy liście to raczej grabiami.
Grabie złe nie są, ale wygrabienie przyczepy liści zajęłoby mi ze dwie doby. Dmuchanie – pięć godzin. Niestety zanim skończyłem zrobiło się ciemno. I nie skończyłem. I to jest zła informacja, bo dmuchawę będę zaraz musiał oddać, choć bardzo się z nią zżyłem.

3. Pakowaliśmy się. W międzyczasie zobaczyłem w telewizorze urywki z zadym towarzyszących Marszowi Niepodległości. Niesamowite jest jakie excusez le mot pierdoły mogą w telewizorze opowiadać tzw. eksperci. Znam osobiście trzech kiboli. Wszyscy piastują stanowiska dyrektorskie. Wykształceni. Branże różne. Nie są wykluczeni. Nie są ofiarami transformacji. Mają całkiem niezłą przyszłość. No i chodzą się excusez le mot encore napierdalać z policją. Bo lubią. No i nic wspólnego z Marszem Niepodległości nie mają, poza tym, że można ich spotkać w jego okolicy.
A druga sprawa, że gdyby nie Blumsztajn i Krytyka Polityczna tzw. kibolstwo nie zaprzątałoby sobie głów rzeczonym marszem. Ale tego nikt już nie pamięta. I to jest zła wiadomość.

Wróciliśmy do Warszawy w trzy i pół godziny. Superb daje radę. Ale to dłuższa historia.  

środa, 12 listopada 2014

11 listopada 2014


1. Paulina Chorążewska dostała list od prezydenta Obamy. Pochwaliła się tym na fejsie. Właściwie nic dziwnego, że dostała, bo robi dla Stanów Zjednoczonych kawał naprawdę dobrej roboty. Gdybym był EmeSZetem, to bym natychmiast próbował podkupić Paulinę Departamentowi Stanu.
Nie jestem. Choć właściwie byłbym idealnym kandydatem – języków nie znam, polityka zagraniczna mnie nie interesuje, lubię wypić i zjeść za cudze. Ale nie to jest złą informacją.
Prezydent Obama nie miał problemu w przestawieniu klawiatury w komputerze i poprawnie zapisał „ą” i „ż” w nazwisku Pauliny.
Gdyby ten list pisał minister Boni, z polskimi znakami mógłby być problem. No i złą informacją jest, że zajmuje się on Bóg jeden wie jak ważnymi sprawami w tej Brukseli. I pewnie o tych sprawach też ma podobnie ograniczone pojęcie jak o obsłudze iPada.

2. Pojechaliśmy do Gminy by profilaktycznie poskarżyć się na panów kopaczy, którzy znikli zostawiając syf. Gmina nie przedłużyła sobie weekendu. Czuć wyborczy tydzień.
Kiedy parkowałem samochód w okno zastukał mi pan i wręczył gazetę wyborczą PiS-u i własną ulotkę. Startuje do rady świebodzińskiego powiatu. Gazeta wyborcza PiS-u okazała się dużo lepsza niż myślałem.
Mój ulubiony pan od inwestycji, budownictwa i innych spraw uświadomił nam dwie sprawy. Informacja była zła i dobra. Pierwsza – zła, że wbrew temu, co mówili panowie kopacze nie kończą wcale wiosną. Więc obietnica ich, że wszystko, czego nie zdążą teraz, zrobią później zasadniczo była pobożnym życzeniem. Druga – dobra: wykonawca dostanie pieniądze dopiero, kiedy przedstawi oświadczenia wszystkich właścicieli posesji o tym, że usunął wszelkie szkody, które powstały podczas budowy.
Więc mamy ich w garści, bo tak naprawdę oni sami nie wiedzą co zepsuli.
Pieniądze, które od tego zależą to czterdzieści procent wartości inwestycji.
A tak naprawdę złą informacją jest to jak wielką satysfakcję czuję myśląc jak będę mówił – o, tu krawężnik się ukruszył. Bo tak naprawdę nie będę tego mówił.

3. Przed budynkiem Gminy wpadliśmy na pana Wójta, który walnął nam pogadankę wyborczą. Zaczął od pochwalenia skody. Później mówił jak dobrych urzędników ma Gmina. Oświadczył, że zarabia najmniej ile może. Jako, że rozpoznał we mnie PiS-owca opowiedział o dość idiotycznej historyjce, którą opowiedział w Świebodzinie na spotkaniu Jarosław Kaczyński [o okręgach jednomandatowych, że i tak partia decyduje], później ponadawał na Platformę. Ale tak naprawdę chodziło o to, że teraz, kiedy wygra (a wygra), będzie wójtem czwartą kadencję. I że to nic złego.
Argumenty, których używał były – delikatnie mówiąc – dyskusyjne. Ale i tak go jakoś lubię.
To nie jest jego wina, że ten system nie działa. Samo ograniczenie maksymalnej liczby kadencji nic nie zmieni. Przez 25 lat ludzie nie nauczyli się do czego służy lokalny samorząd. Zresztą w znakomitej części służy do niczego. I to jest zła informacja.
Przydałaby się nowa konstytucja.

Wieczorem przypadkiem trafiliśmy na rozmowę prezydenta Komorowskiego z redaktorem Lisem. Na fragment o ograniczaniu liczby kadencji. Bóg mi świadkiem, że nie wiem, co pan prezydent mówił na ten temat. Redaktor Lis ciągle mu przerywał. Ale to nie ważne.
Bożena zauważyła, że Bronisław Komorowski to groźny polityk. Nie wolno go nie doceniać.

Męskie Blogerki Modowe zauważyły, że na spotkanie z redaktorem Lisem prezydent Komorowski nie założył obrączki. Wybrał sygnet.


poniedziałek, 10 listopada 2014

9 listopada 2014


1. Jarosław Kaczyński ogłosił, że będzie się z partii pozbywał Adama Hofmana i od razu się obudziłem. Gdybym się obudził z 15 minut wcześniej mógłbym być tego prawie świadkiem. Znaczy słuchać tego na żywo. Choć raczej nie mógłbym. Gdyż nie wiem na jakiej częstotliwości nadaje RMF. A radio nie ma RDS. Choć jednak mógłbym. Note 3 ma wszystko, więc musi mieć radio. A jak ma, to na pewno z RDS-em. Ale musiałbym znaleźć słuchawki. A nie wiem, gdzie są i to jest zła informacja. Choć gorszą jest, że nie widziałem kolegi Mężyka, który w TVP Info ponoć ogłosił, że usunięcie Hofmana to koniec PiS-u. Ktoś na Twitterze zapytał, czy Mężyk jest od Kolanki. I to właściwie jest strasznie śmieszne.

2. Przedpołudniowy czas przeszedł na pakowanie Superba i oglądanie komentarzy na TVN24. Komentarze już nie pamiętam, więc pewnie nic ciekawego nikt nie wymyślił. Za to Superb pakowny jest bardzo. I bardzo mu się rozkłada tylna kanapa.
Ruszyliśmy w deszczu. Narastającym. Zamiast produkować telewizyjne spoty, które w sposób zaprzeczający fizyce i zdrowemu rozsądkowi próbują namawiać publiczność by fordami Mondeo kombi nie przekraczali prędkości 50 km/godz., ktoś mógłby zacząć namawiać ludzi, by na autostradzie w deszczu włączali tylne światło przeciwmgielne.
I w ogóle włączali światła. Bo chyba mało kto wie, że samochody ze światłami do jazdy dziennej mają je tylko z przodu. Czyli, jeżeli włączą pozycję „auto” nie jest powiedziane, że cokolwiek czerwonego im się z tyłu zaświeci. A jeżeli do tego jadą lewym pasem z prędkością 110 km/godz., to się kiedyś mogą zdziwić.
Kiedyś to trzeba było mieć chlapacze. Ojciec opowiadał, że tłumaczył milicjantom, że Garbus ma tak skonstruowane błotniki, że chlapacze nie są potrzebne. Dawali się przekonać. A jak się nie dawali, to pewnie wyciągał odpowiednią legitymację i się przekonać dawali.
A teraz? Nie ma czegoś takiego jak chlapacze. Może ta mgła, która się robi za jadącym 140 km/godz. samochodem nie bierze się z braku chlapaczy?
To nie jest kraj dla starych ludzi.
I to jest zła informacja.

3. Padać przestało. W międzyczasie na fejsie redaktor Pertyński napisał, że mu trochę głupio z Hofmanem, że „Tyle rzeczy nawywijał, tyle razy błagał na kolanach, żeby mu skuć mordę, a za taki drobiazg poleciał… Na kilometr pachnie mi to wystawką.” I poprosił mnie o komentarz.
Odpisałem, że to nie drobiazg. Chciałem kontynuować na jakiejś stacji benzynowej, ale jak dojechaliśmy, to dyskusja pod postem tak się rozkręciła, że już mi się pisać odechciało.
Uczulenie na PiS red. Pertyńskiego w pewnych sytuacjach stawia go w jednym szeregu z ministrem Kuczyńskim [w tym wpisałem jeszcze kilka nazwisk, ale je wykasowałem, bo aż tak zgryźliwy nie jestem]. Złą informacją jest, że to uczulenie ogranicza pole widzenia.
Otóż Hofman ma kłopoty dlatego, żeby wyraźnie pokazać, że PiS to nie PO.
[I od razu poszedł taki komunikat.]

Na stacji benzynowej, gdzieś na wysokości Koła, o mały włos nie walnąłem volkswagena up!, który pojawił się znikąd. Tak szybko, że czujnik w lewym przednim nadkolu go nie zauważył. Cóż Superb to nie A6.

Ktoś obsługujący platformowego Twittera zapomniał o tym, że rząd PO zrezygnował z budowy autostrady A3.

Po pięciu latach rozważania tego kroku zdecydowałem się skręcić, by zobaczyć klasztor w Lądzie. Pocysterski. Polecam. 
Przy okazji można oszczędzić – omija się kawałek kulczykowej autostrady.