Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Berlin. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Berlin. Pokaż wszystkie posty

środa, 25 sierpnia 2021

24 sierpnia 2021


1. Kocia rodzina spała w domu. Nie miała wyjścia, gdyż zamknęliśmy drzwi. Przyszli przed ósmą zwartą grupą i urządzili pobudkę. Znaczy – pobudczył Kocio. Reszta asystowała. Kocio chciał wyjść, reszcie chodziło o puste miseczki. 
Złą informacją jest, że Rudzia zaczęła wybrzydzać. Je przede wszystkim żółty ser. Ale nie może być zbyt suchy. 

2. Ruszyliśmy do Berlina. Droga Węgrzynice–Toporów jest straszna. I to jest zła informacja. Piętnaście lat temu się już wydawała straszna, ale wtedy nie była. Dziś jest. 
Przed granicą kolejka TIR-ów. Na granicy nikt paszportów nie sprawdzał. W Berlinie korki. I wybory. Do Bundesratu. Zawsze, kiedy przyjeżdżam do Niemiec są jakieś wybory. Mam wrażenie, że poprzednim razem w Berlinie byłem na opisanym przez Wirtualną Polskę wyjeździe. Wirtualna Polska napisała, że byłem po zamknięciu granicy. Byłem przed. Właściwie powinienem być im wdzięczny, gdyż od tego czasu nie traktuję poważnie tego, co można tam przeczytać. 
Gdybym wciąż był kimś ważnym i ktoś z WP się dowiedział, że Lawina stała przez godzinę zaparkowana przy koszarach strzelców gwardii – tych, co je teraz ma BND, pewnie bym mógł przeczytać interesujące z tego faktu wnioski. 
Za nazywanym zamkiem byłym ratuszem Steglitz na środku ulicy stali kowidosceptycy. Każda nacja ma swoich excusez le mot zjebów. 
Wracając zjechałem z autostrady, by przejechać przez kilka wiosek Odrzańsko-Sprewskiego Powiatu. Nie jest dobrze. Drogi dziurawe. Tylko pociągi jeżdżą. Frankfurt sprawia wrażenie umierającego miasta. Nie to, co Słubice. Nad Odrą ławeczki, na ławeczkach ludzie. Patrzą za Odrę na Niemcy. 
Dawno, dawno temu zabrałem moją świętej pamięci babcię na wycieczkę. Toyotą Suprą. Targą. Ze zdjętym dachem. Dojechaliśmy do Frankfurtu. Babcia zauważyła, że poprzednio, na terenie Rzeszy była w 1939. Kiedy Rzesza przyszła do Torunia. Zrobiliśmy po mieście kółko. Babcia stwierdziła, że RFN jest przereklamowany. No i wróciliśmy. Chyba jeszcze były kontrole na granicy.  


3. Jutro w Gazecie: o przyszłości Falubazu; o tym, dlaczego Zielona Góra jest rozkopywana i o nowych gorzowskich autobusach. 

Dzienniku o wyburzonym niedoszłym zabytku z ulicy Piastowskiej. Przy Błoniach, obok niegdysiejszej piwiarni, nazywanej „Pod Blachą” bądź „Pod Płachtą”. 

Lodówka wciąż działa. Choć zdarza jej się mieć dziwne różnice temperatury pomiędzy półkami. Przez chwilę. Później się temperatura wyrównuje. Nie rozumiem o co chodzi. I to jest zła informacja. 




 

poniedziałek, 5 stycznia 2015

5 stycznia 2015



1. Moda lumberseksualna. Praktykowałem, zanim była modna. Tak bardzo praktykowałem, że kiedy tylko ktoś tę modę nazwał, poczułem odpowiedzialność. Prawie zrobiliśmy z Pawełkiem z Faster Doga sesję z odpowiedni stylizacjami, niestety w magazynie prasowych sampli Husqvarny był remanent. A bez pilarek, takie sobie by to mogły być zdjęcia.
Chyba na urodziny dostałem od Bożeny gumofilce. Miałem do nich stosunek zbliżony do tego, jaki według mądrości ludowej psy objawiają wobec jeży.
Było tak, do momentu, kiedy jesienią na rozkopaną przez panów kopaczy działkę spadł deszcz. Nawalny. Było zbyt zimno na to, żeby chodzić boso, a błoto zdejmowało ze stóp kroksy.
Gumofilc jako kalosz – zdał egzamin.
Dotarło wtedy do mnie, że gumofilc może być polskim wkładem w ideę lumberselsualizmu.
Postanowiłem, że kiedy będę leciał na jakąś (zimową) międzynarodową prezentację zrobię to w gumofilcach. Mam nadzieję, że będzie mnie stać na dopłatę do klasy biznes.

Do prac drwalskich gumofilce nadają się słabo. Trociny sypią się od góry. I dość szybko traci się komfort.

2. Zostałem niedzielnym dekarzem. Nie, żebym nie był dzielny, bo siedzenie na dachu, kiedy wiatr wieje nie należy do specjalnie przyjemnych. Chodzi o to, że była niedziela i przełożyłem kilkanaście dachówek. Złą informacją jest, że raczej niezgodnie ze sztuką, bo powinienem przyciąć takie coś, co się chyba nazywa zamek, ale nie, to karpiówka, więc ten dzyndzel od spodu nazywa się raczej inaczej. Żeby to miało sens na dłużej, niż kilka miesięcy – powinienem zastosować obróbkę blacharską, a to przekracza moje możliwości.

3. Mieliśmy zawieźć Józkę i dziewczyny na dworzec do Świebodzina. Zawieźliśmy do Berlina. Inwestycje w BMW miały głęboki sens i przyniosły efekty. Trzeba jeszcze zrobić porządek z amortyzatorami i wymienić opony. Omijając autostradę dr. Kulczyka do centrum Berlina mamy mniej niż dwie godziny. Przyjemnie patrzeć, jak dwudziestopięcioletnie 735i przy prędkości 120–150 km wskazuje średnie spalanie LPG na poziomie 12,6 litra.

Wracaliśmy drogą nr 1. Proporcje Karl-Marx-Alee pokazują jaką dziurą jest Warszawa. Wolę wracać jedynką, bo A12 działa na mnie depresyjnie. Jedynką – mam wrażenie – jest bliżej do Frankfurtu. Teraz, bo przez dobre pół roku remontowano drogę nr 5 (między Münchebergiem a Frankfurtem) trzeba było jechać do Seelow. Miało to swoje plusy, bo dzięki temu zobaczyłem Lebus, miejscowość, od której nazwę wzięła Ziemia Lubuska.

Samo Lebus przypomina Drohiczyn, tylko mniejszy. Siedzibę ważnego biskupstwa historia sprowadziła do kościoła i kilku domów. Nad rzeką.

Tym razem można było skręcić w Münchebergu. Wcześniej przez brandenburskie lasy zasuwałem nieco przekraczając dopuszczalną prędkość 100 km/godz. Kiedy skręciłem i tył samochodu zatańczył w dość nieoczekiwany sposób dotarło do mnie, że cały czas jadę po lodzie. Temperatura musiała dość gwałtownie spaść. I to była zła informacja, bo gdybym nie zauważył, to byśmy byli w domu dobre 40 minut wcześniej.