Pokazywanie postów oznaczonych etykietą The Crown. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą The Crown. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 11 stycznia 2021

10 stycznia 2021


 

1. No więc rano pojechaliśmy do Sulechowa. Na drodze żywego ducha. Może ze dwa samochody. Za to pod lecznicą kilka samochodów i kolejka. Jak kiedyś do mięsnego – zauważył pan, który przyszedł z żoną i kotem. Ja tam sobie nie przypominam, żeby kiedyś ludzie do mięsnego stali ze zwierzętami na rękach. 
Pan, który przyszedł z żoną i kotem próbował pokazywać na telefonie jakieś filmy. Ona słusznie zauważyła, że to iż ktoś mu coś wysłał nie jest wystarczającym powodem do tego, by musiała to coś oglądać. 
Żona od tego pana stwierdziła, że Kocio ma piękne oczy. Pan stwierdził, że też uszy. Nam się udało wejść do środka, gdzie zmierzono Kociowi temperaturę i dano zastrzyk. Temperaturę miał w porządku. Jutro mamy go zawieźć do Świebodzina. Wygłodzonego, bo będzie mu pobierana krew. I to jest zła informacja, bo jest wystarczająco zły z powodu aresztu domowego. 

2. Przez cały dzień oglądaliśmy „The Crown”. Skutecznie. Mamy to już z głowy. Złą informacją jest, że serial tak mnie odmóżdżył, że nie mam pomysłu co o nim napisać. Że twórcy filmu nie przepadali za Margaret Thatcher? Że Diana była nieszczęśliwą idiotką? Swoją drogą ciekaw jestem, jak bym ten film odbierał, gdybym zupełnie nic nie wiedział o tamtych czasach. 

3. Przed Świętami obejrzałem na Netfliksie „The Liberator”. Chyba po drugim odcinku dotarło do mnie, że to historia oddziału, który 29 kwietnia 1945 roku wyzwolił więźniów obozu w Dachau. 
Napisałem o tej historii w 68 jej rocznicę. Miałem nadzieję, że ktoś zrobi o tym film. Zrobił Netflix. Muszę przyznać, że na finał czekałem z pewną ekscytacją. 
Przez wszystkie odcinki serialu autorzy próbowali nas przygotować na Dachau. 
Niestety poprawność polityczna zmusiła autorów serialu do pominięcia ponad pięciuset zastrzelonych przy tej okazji SS-manów. W XXI wieku nie wypada pokazać Natywnego (Rdzennego?) Amerykanina, porucznika Jacka Bushyheada który z cekaemu rozwala 346 jeńców. 
Czasy mamy takie, że prawda historyczna z aktualnie obowiązującą poprawnością przegrywa. I to jest zła informacja. 

Niżej wrzucam tamten tekst.





29 kwietnia 1945 r. dowodzony przez ppłk. Feliksa L. Sparksa 3. batalion ze 157. pułku piechoty 45. dywizji piechoty amerykańskiej 7. Armii wyzwolił obóz koncentracyjny w Dachau niedaleko Monachium. „Wyzwolił” to chyba nie jest najlepsze określenie, gdyż Dachau, podobnie jak Monachium, leży w Bawarii, kraju należącym do Niemiec. Obóz został raczej zajęty. Wyzwoleni – więźniowie. Ci, którym oczywiście udało się przeżyć.

Dzień wcześniej dowodzący obozem (i wszystkimi jego filiami) SS-Obersturmbannführer Martin Weiss, zrobił coś, co niezbyt przystoi niemieckiemu oficerowi. Razem grupą kolegów (niem. Kollegen) wziął i zwiał.

Na wiele mu się to nie zdało, bo rok później został przez Amerykanów powieszony.

Herr, a właściwie: Parteigenosse Weiss, to interesująca postać. Był komendantem obozów w Neuengamme, Majdanku i Dachau. I o ile w Majdanku nie odróżniał się specjalnie od reszty komendantów, w Dachau uchodził za jednego z bardziej ludzkich. Cóż, pobyt na Wschodzie specjalnie niemieckim menadżerom nie służy. Nawet dziś.

Warto pamiętać o jeszcze jednej sprawie. W kwietniu 1945 r. Himmler wydał rozkaz o zniszczeniu obozów podległych Weissowi (czyt. wymordowaniu więźniów i usunięciu śladów po nich i po obozach). Weiss tego rozkazu nie wykonał. Być może dzięki temu kilku z nas żyje dziś na tym świecie.

Gdy Weiss zniknął, dowództwo przejął SS-Obersturmführer o wyraźnie germańskim nazwisku: Skodzensky. Jego kariera nie trwała zbyt długo, 29 kwietnia podczas porannego apelu wydał rozkaz o poddaniu obozu. Chwilę przed jedenastą wyszedł na spotkanie Amerykanów. Legenda głosi, że wziął sobie do towarzystwa znającego angielski więźnia. Ppor. William P. Walsh, któremu Skodzensky się poddał, wręczył więźniowi pistolet maszynowy i zaproponował by ten zrobił ze Skodzenskym na co ma ochotę. Więźnia namawiać nie było trzeba. Skodzensky – najniższy stopniem komendant obozu koncentracyjnego w Dachau stał się również najkrócej żyjącym.

Amerykanie mogli być rozdrażnieni. Wcześniej na bocznicy prowadzącej do obozu natknęli się na pociąg z 5000 więźniów z Buchenwaldu. Martwych, bądź w agonii (ale ci w mniejszości). Wcześniej pewnie coś słyszeli o obozach koncentracyjnych, ale prawda raczej nie mieściła się im w głowach.

 Po 11 wkroczyli na teren obozu. Dość szybko znaleźli komorę gazową. Pełną zwłok. Podobnie jak pomieszczenia obok. 30 minut później rozstrzelali 122 esesmanów. Równocześnie więźniowie używając czego popadnie (łopat, kilofów etc.) zaczęli wymierzać sprawiedliwość strażnikom i kapo.

Około południa ppłk. Sparksowi udało się na chwilę przywrócić spokój. Na chwilę, bo amerykański żołnierz, któremu wydało się, że grupa Niemców próbuje uciec zastrzelił 12 z nich z cekaemu.

O 12:25 do obozu przyjechał gen. Henning Linden razem z wycieczką korespondentów wojennych. Sytuacja się uspokoiła, ale przed 13 doszło do gwałtownej wymiany zdań pomiędzy nim a Sparksem, w wyniku której generał wyjechał.

O 14:45 rozstrzelano pozostałych jeńców. Por. Jack Bushyhead osobiście z cekaemu zastrzelił 346.

Po 18 do obozu wkroczył 1. batalion 157. pułku, który ostatecznie przywrócił porządek.

 W sumie w Dachau 29 kwietnia 1945 r. zginęło 560 członków SS.

Amerykańska prokuratura wojskowa przeprowadziła śledztwo. Raport jednoznacznie wykazywał odpowiedzialność US Army za masakrę. Zalecał postawienie płk. Sparksa przed sądem wojennym. Sprzeciwił się temu gen. Patton. Raport utajniono.

Żołnierze płk. Sparksa złamali prawo wojenne, ale robiąc to przywrócili wiarę w sprawiedliwość 30 tysiącom wyzwolonych 29 kwietnia 1945 r. więźniów Dachau. Nie wiem ilu z nich umarło w ciągu kilku następnych tygodni.

 

Dlaczego o tym piszę? Kilka dni temu właściwie przypadkiem pojechałem do Dachau. Byłem pod Monachium na prezentacji nowych modeli BMW (M6 Gran Coupe, to może być kolejny najlepszy samochód, którym w życiu jechałem) i zamiast pobijać rekordy prędkości na autostradzie skręciłem w drogę, która zaprowadziła mnie do obozu. Po powrocie przeczytałem o tej historii. Od razu przypomniała mi wyrok w sprawie masakry w grudniu 1970 r. „Pobicie ze skutkiem śmiertelnym”. Pobicie za pomocą broni pancernej, śmigłowców i karabinków automatycznych.

Może szkoda, że dwadzieścia parę lat temu nie wyzwolili nas żołnierze płk. Sparksa.


niedziela, 10 stycznia 2021

9 stycznia 2021

 


1. Śniło mi się, że czekam w kolejce do wojskowego dentysty. Jednostka była gdzieś przy Wołoskiej. Czekam razem z grupą żołnierzy i widzę, że są przerażeni. Zza drzwi słychać pisk wiertarki. Zęby mnie bolą ale coraz bardziej nie chcę tam być. Przerażenie żołnierzy powoli przechodzi na mnie. Z tego strachu tak mi ciśnienie skoczyło, że aż się obudziłem. Rano. A umówiliśmy się, że będziemy świętować sobotę przez spanie do południa. 
Muszę przyznać, że to w związku z dentystą zacząłem sobie uświadamiać własną śmiertelność. Lat temu ponad dwadzieścia usłyszałem, że człowiek nie powinien żyć dłużej niż lat czterdzieści. Tak został zaplanowany. Gdyby było inaczej – zmieniałby zęby więcej razy. Tak jak robią to gatunki planowane długowieczniej. 
Dziś ludzkość dysponuje techniką, która rozwiązuje ten problem. Niestety nie jest ona tania. Można sobie zaordynować nowy garnitur zębów, zapłacić za to kilkuletnie zarobki i zaraz po wyjściu z kliniki dostać w łeb źle umocowaną dachówką. I jedyny pożytek z tego może być taki, że o ile człowieka nie skremują – za tysiące lat jakiś archeolog stwierdzi, że ludzkość w XXI wieku potrafiła implantować sztuczne zęby. Z drugiej strony można później z nowymi zębami przeżyć pół wieku. Problemy pierwszego świata są czasem bardzo dotkliwe. I to jest zła informacja. 

2. Pan Kocio jest chory. Nie leży w łóżeczku. Kucał czterema nogami na kanapie. Kiedy wstałem, zupełnie się tym nie zainteresował. Otworzył niechętnie oko, gdy metr od niego, mocno hałaśliwym odkurzaczem czyściłem kominek. 
Bożena wywarła presję. Pojechaliśmy do Świebodzina do weterynarza. Przyjął nas świetnie mówiący po polsku Ukrainiec. Kocio ma gorączkę. Coś słychać w oskrzelach. Do tego oszczędza tylną lewą nogę. Dostał antybiotyk i niesterydowy przeciwzapalny. Doktor-Ukrainiec-Weterynarz zwracał się do Kocia per dziecko. Na koniec wyraził ubolewanie, że nie będziemy mogli go wieczorem wypuszczać. No i zaprosił w niedzielę na zastrzyk. Do Sulechowa. Na dziesiątą. I to jest zła informacja, bo miałem ambicję w końcu przestać oglądać niedzielną publicystykę z własnej nieprzymuszonej woli. A tak nie obejrzę, bo nie będę mógł. 
Zastrzyk pomógł. Kiedy wybiła jedenasta, Kocio bardzo chciał wyjść. 


3. Jedynym skutkiem obejrzenia „Greenland” jest utwierdzenie mnie w chęci budowy schronu. Postanowiłem dwa razy do roku grać w Eurojackpot. Kiedy wygram – obstaluję schron, że ho ho.

W końcu zaczęliśmy oglądać czwartą serię „The Crown”. Gillian Anderson mówi jako Margaret Thatcher z identyczną manierą, jak pani ambasador Anders. Ciekawe, czy to pani Anders stara się mówić jak pani Thatcher, czy to panienki z pewnej klasy mówiły w ten sposób. 

W końcu zacząłem czytać „Miasto noży” Wojtka Muchy. Dostałem już dawno temu książkę z dedykacją, Niestety ktoś ją sobie pożyczył i najwyraźniej analizuje literka po literce. Kupiłem więc e-booka. 
Wojtek ma pewne miejsce w mojej wonder-redakcji, która pewnie już nie powstanie, bo żadnego wydawcy by na nią nie było dziś stać.
Książka dobra, widać ile autor włożył energii w odtworzenie rzeczywistości sprzed ćwierćwiecza. Złą informacją jest to, że bardzo nie dał rady tej książki redaktor. Choć w tym zdaniu zauważą to krakowianie. Ci z Krakowa, nie z podkrakowskich osiedli: „Dzielnicowym totemem, widocznym znakiem władzy Pasów była akacja, rosnąca na rogu ulic Retoryki i Smoleńsk.”

piątek, 1 stycznia 2021

1 stycznia 2021



1. Mamy w domu bezobjawową mysz. Normalnie myszy zostawiają ślady. Gryzą co popadnie. Dobierają się do zapasów. Z tym dałoby się jakoś żyć. Większym problemem jest to, że – excuse le mot – srają. Srają kiedy idą, srają, kiedy stoją, srają kiedy gryzą, srają kiedy jedzą, no i srają kiedy srają. 
Zwykłe myszy. 
Z myszą bezobjawową jest tak, że nie dość, że nie wykazuje determinacji w próbach dostania się do szafek z jedzeniem, to jeszcze nie widać specjalnych śladów tego, że sra. No i właśnie taką mysz mamy.
O tym, że istnieje – świadczyły rzadkie z nią spotkania. Tu gdzieś wystawiła łeb, tam gdzieś przemknęła. W końcu dała się poznać jako wielbicielka zmywarki. Nie jest to pierwsza mysz, która miała tę słabość. Poprzednia przypłaciła ją życiem. I to jest zła informacja. Teraz przed każdym puszczeniem zmywarki muszę sprawdzać, czy ta nowa, bezobjawowa na pewno zdążyła czmychnąć. 

2. Być może, na bezobjawowość myszy ma jakiś wpływ istnienie kota. Kot objawił się w józkowej soi. W wakacje. Nie jest typowym przedstawicielem lokalnych kotów podwórkowych – jest cały biały. Z niebieskimi oczami. Znaczy biały jest tylko wtedy, gdy się dokładnie umyje. Niedomyty robi się nieco żółtawy. 
Kot miał mieć na imię Edek. Zaprotestowali sąsiedzi. Zastał więc Konstantym, a dokładniej – Kociem. Kocio jest zupełnie inny niż nasze poprzednie koty. Przede wszystkim śpi. A jak śpi, to robi to z tak dużym zaangażowaniem, że właściwie by go można było ukraść. W końcu wstaje i żąda by go wypuścić za zewnątrz. Zwykle jest już po dwudziestej pierwszej. W drzwiach stacza walkę ze sobą – wszystko w nim protestuje przeciw wychodzeniu na chłód – ale w końcu znika na kilka (w porywach i dziesięć) kwadransów. Wraca zwykle brudny. Czasem ze śladami przebytych walk. W nocy jednak nie wszystkie koty są czarne. I to jest zła informacja. 

3. Kocio leży teraz w kupie papierów, w które owinięta była karafka w kształcie ryby. Radziecka karafka. Z Allegro. Kupiłem ją razem ze świebodzińskim Chrystusem, który nie dość, że brzydki okazał się jeszcze do tego mały. Kupiłem też nieco poobijaną tackę upamiętniającą Royal Wedding z 1981 roku. I kilka peerelowskich odznaczeń, które mam zamiar wręczać kolegom, gdy tylko będą odpowiednie okazje.
Tacka upamiętniająca Royal Wedding z 1981 roku przypomina o tym, że jeszcze nie obejrzeliśmy czwartej serii „The Crown”. Nie chcę oglądać dwóch seriali naraz, a teraz męczymy „The Americans”. Kończymy piątą serię. Więc przed nami jest szósta. I to jest zła informacja. 

Kot na początku naszej znajomości łapał myszy. Łapał, przynosił i zjadał. W całości. Czasem zostawiał centymetrowy kawałek ogona. Później przestał przynosić. 
Myszą bezobjawową zainteresowany jest w bardzo ograniczony sposób. Może to i dobrze, bo gdyby jej zabrakło, na jej miejscu mogłaby się pojawić mysz z pełnym spektrum objawów.