sobota, 27 stycznia 2024

26 stycznia 2024


1. Okazuje się, że trzy dni w Warszawie to dla mnie już przesada. I jest to zła informacja.

2. Znowu dzień rozmów, o których raczej nic nie mogę napisać. I to jest zła informacja, bo rozmowy były bardzo ciekawe. Cóż, gdybym je opisał, pewnie niemiałbym szans na przeprowadzenie następnych takich. Właściwie o jednej mogę coś napisać. W Sejmie rozmawiałem z jednym z moich ulubionych operatorów. Operatorem z TVN24. Operatorzy telewizji informacyjnych to dość specyficzni ludzie. Widzą bardzo dużo, a zwykle mają do tego bardzo spokojny stosunek. A jeżeli coś komentują, to raczej półsłówkami. My akurat rozmawialiśmy pełnymi zdaniami, z tym że o geopolityce. O perspektywie wygranej Trumpa, do której nie podchodzę tak histerycznie, jak większość komentatorów, opowiadających, że stanie się wtedy coś strasznego. Uważam, że nie wiemy co się stanie. A doświadczenie z lat poprzedniej Trumpa prezydentury wcale nie jest dla nas takie złe. Per saldo – dla Polski był to prezydent nie tak ważny, jak Wilson, ale co najmniej na poziomie Reagana. Ilość nierozwiązywalnych spraw, które udało się za jego czasów załatwić, jest naprawdę wielka. Wystarczy, że gdyby nie podpisane wtedy umowy, Amerykanie nie mogliby, w takim tempie, przerzucić do Polski takiej liczby żołnierzy, jak w lutym 2022 roku. A te opowieści o niszczeniu przez Trumpa NATO… są prawdziwe o tyle, o ile NATO ma służyć do tego, by niemiecka gospodarka była chroniona za pieniądze amerykańskiego podatnika. Wyłącznie amerykańskiego.

Jest taki żart o tym, jak Trump negocjował podniesienie wydatków na bezpieczeństwo, na jednym ze szczytów. Pierwszego dnia zapytał: Niemcy, ile wydajecie na obronność? Niemcy: jeden procent. Trump: Jeżeli nie będziecie płacić 10% PKB, wyprowadzam wojsko z Europy. I wyszedł z sali. Niemcy poleciały do mediów, by jęczeć, że Trump niszczy NATO, że koniec świata etc. Następnego dnia Trump pyta: No jak, podnosicie wydatki na bezpieczeństwo? Niemcy: Na tak, ale możemy tylko do 1,5% PKB. Trump: OK. I w taki sposób doprowadził do zwiększenia wydatków o połowę. Niby żart, ale nie bez oparcia w faktach. 

3. Później, ale to już w Mordorze, jeszcze widziałem załamanie nerwowe jednego z kolegów redaktorów. Rozmawialiśmy, w tle szemrała telewizja informacyjna. Szemrała na temat usunięcia znaku Polski Walczącej ze ściany Ministerstwa Środowiska. Szemrała zastanawiając się, czy to celowe, czy przypadek, czy to zbrodnia na miarę zdrady stanu, czy nieodpowiednie zachowanie technicznego pracownika. Trwało to szemranie i trwało. W pewnym momencie kolega redaktor nie wytrzymał i zakrzyknął: Czym my się zajmujemy! Bo on akurat zajmował się kwestiami bezpieczeństwa. Ryzykiem rosyjskiego ataku na wschodnią flankę NATO, dyskusją na ten temat w krajach, które zaczynają przygotowywać swoich obywateli na wypadek wojny, mimo iż nie graniczą z Obwodem Królewieckim.
U nas tymczasem – jak usłyszałem gdzie indziej, i to jest zła informacja – w Ministerstwie Obrony Narodowej nie podzielono obowiązków, nie osadzono wielu ważnych stanowisk. Za to wojsko zaangażuje się w WOŚP. Siema!

Miałem wyjechać wcześnie. Wyjechałem późno. Do tego, przez sporą część drogi, próbowało mnie z niej zwiać. Nieskutecznie. 


 

piątek, 26 stycznia 2024

25 stycznia 2024


 1. Złą informacją jest, że się położyłem koło czwartej. Gorszą, że niewiele później zadzwonił do mnie kolega, który podróżował przez Polskę drogami szybkiego ruchu i mu się chyba nudziło. W każdym razie, w dzień wszedłem nieprzytomny.


2. U Mazurka występował minister nauki. Złą informacją jest, że to było bardzo śmieszne. Mazurek w pewnym momencie, właściwie przestał zadawać pytania, a pan minister brnął i brnął. Usłyszałem później, że to całkiem sprawny samorządowiec. Typu: z każdym się dogadam. Pytanie: czy jest to wystarczająca kompetencja do pełnienia takiej funkcji. Odpowiedź: po tej rozmowie – nie. 

3. Złą informacją jest, że mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jaki kryzys wygenerowała pani minister klimatu i innych podobnych rzeczy. Nazywanie pani Hennig-Kloski w ten sposób, jest oczywiście pretensjonalne, ale nie che mi się sprawdzać, jak się to ministerstwo teraz nazywa. 
Pani minister ma szanse na medal odwróconego Midasa. Znaczy kogoś, kto co dotknie, zamienia się nie w złoto, tylko wręcz przeciwnie. Najpierw były wiatraki. Później brukselska zgoda na obniżenie emisji CO2. Teraz mamy problem z lasami. Tymi państwowymi. 
Na początek muszę się podzielić doświadczeniem, które nie jest oczywiste dla mieszkańców miast. Otóż las to jest takie pole, jak pszenicy, z różnicą taką, że żniwa się odbywają co kilkadziesiąt lat. No więc nazywana ministrą, pani minister zakazała Lasom Państwowym wycinanie drzew. Zrobiła to bezmyślne, czyli nie sprawdzając wcześniej potencjalnych efektów jej decyzji. Najpierw się okazało, że spora część mieszkańców Bieszczad została w ten sposób pozbawiona środków do życia, gdyż wszyscy pracowali wcześniej w lesie, później się okazało, że zakaz wycinki pozbawiał ludziom taniego, ekologicznego opału. Ekologicznego, gdyż biomasa (czyli drewno) jest z punktu widzenia Komisji Europejskiej neutralna klimatycznie. Ludzie od niej odcięci, będą palić węglem. A węgiel neutralny klimatycznie nie jest. 

Jak co dzień, zwiedziłem kilka centralnych instytucji. Niektóre udają, że wciąż mamy święta. Nie udało mi się wejść do Sejmu, gdyż strażnicy nie mogli jakoś zweryfikować mnie po nazwisku. A na koniec dnia wziąłem udział w imprezie byłych funkcjonariuszy rządowej administracji. 
Strasznie męcząca ta Warszawa. 



czwartek, 25 stycznia 2024

24 stycznia 2024


 1. Mastalerek nie potrafił wyjaśnić Mazurkowi dlaczego Prezydent w taki, a nie inny sposób doprowadził do uwolnienia Wąsika i Kamińskiego. I nie chodzi o to, że się tego nie da wyjaśnić, chodzi o to, że z tym wyjaśnieniem sobie nie poradził. Prawda jest taka, że u Mazurka nie jest łatwo, ale w związku z tym, nie każdy się decyduje, by do Mazurka iść. Mastalerek poszedł. A – jak wiedzą prawnicy, chyba, że się nazywają Kaleta i nie mieli łaciny – volenti non fit iniuria.

Prezydent ma dwie drogi ułaskawienia. Jedną wskazuje Konstytucja, drugą Kodeks Postępowania Karnego. W 2015 roku ułaskawił drogą pierwszą. Wybaczą Państwo eufemizm – nie wszystkim się to spodobało. Teraz, po osadzeniu panów, wzywano Prezydenta, by to ułaskawienie powtórzył. Problem polega na tym, że skoro Konstytucja nie przewiduje żadnego ograniczenia (poza tym, że nie można ułaskawiać skazanych przez Trybunał Stanu) tej prerogatywy, a postanowiono ją ograniczać, nie było żadnej gwarancji, że po powtórnym ułaskawieniu panowie by wyszli na wolność. Prezydent zdecydował się na drug drogę. Tę opisaną w Kodeksie, gdyż wymaga ona uczestnictwa Prokuratora Generalnego, trwa ona dłużej – jak długo, zależy od chęci rzeczonego prokuratora, ale w związku z jego w niej udziałem, trudno by mu było opowiadać o tym, że jest nieważna. 
Innymi słowy, skoro nie zadziałała jedna procedura, zamiast ją bez gwarancji sukcesu powtarzać, wybrano drugą, która jak widać, okazała się skuteczna. 

Pod koniec rozmowy Mazurek zaczął cisnąć w kwestii krystaliczności Kamińskiego. Że wiceministra W., w sprawie wiz, policja zatrzymała dopiero, kiedy Kamińskiego przestał być ministrem. Mastalerek słusznie, choć nieprzekonująco, tłumaczył, że to właśnie nadzorowane przez Kamińskiego służby sprawę wykryły. Nie powiedział oczywistej rzeczy: wiceminister W. miał immunitet, więc go zatrzymać nie można było. A Sejm pod koniec kadencji pracował w taki sposób, że mało prawdopodobne by było, żeby zdążył go tego immunitetu pozbawić. Zresztą wniosek o pozbawienie immunitetu składa Prokurator Generalny, który się nie nazywał Kamiński. Więc pretensje zupełnie nie w tym powinny być kierowane kierunku. 
Nie była z punktu widzenia Pałacu najlepsza rozmowa. I to jest zła informacja, bo niby mnie to nic nie powinno obchodzić, a jednak obchodzi. 

2. Cały dzień spędziłem chodząc po różnych ważnych miejscach i rozmawiając o polityce. Złą informacją jest, że nie za bardzo mogę o tych rozmowach pisać. Napiszę tylko pikantną plotkę o pewnej państwowej instytucji, którą demokratyczna władza chciała praworządnie odzyskać. Miała nawet poważnego kandydata, by tą instytucją kierował. Miał kompetencje, gdyż kierował nią już wcześniej. Prawie się udało, jednak w ostatniej chwili wyszło, że został skazany prawomocnym wyrokiem, za malwersacje, jakich dokonał kierując tą instytucją wcześniej. I to przez paleosędziego, więc trudno uznawać wyroku za nieobowiązujący. Do tego jakiś państwowiec (jakże inaczej nazwać kogoś, kto ratuje właściwego ministra przed kompromitacją) przypomniał historię zdjęć przyrodzenia, które rzeczony kandydat wysyłał swojej pracownicy, a ta pracownica postanowiła się tymi zdjęciami podzielić ze światem. W każdym razie poważny kandydat przestał być kandydatem, a instytucją wciąż kierują pisowskie złogi. Choć w tym akurat przypadku z PiS-em nie mają one (te złogi) specjalnie wiele wspólnego. 

Swoją drogą naprawdę nie mogę zrozumieć, jak dorosły człowiek może komuś wysyłać zdjęcia swojego siusiaka. To nie jest kraj dla starych ludzi. 

3. W innej instytucji widziałem fragment konferencji premiera Tuska. Mówił, że PiS jak przejął władzę, to natychmiast upolitycznił media, a że koalicja je odpolitycznia. Akurat chwilę wcześniej usłyszałem o kilku likwidatorach regionalnych rozgłośni radiowych. I ich apolityczności. Na przykład Radio Zachód likwiduje były prasowiec pani marszałek (dziś poseł) Polak, działacz Platformy Obywatelskiej. 
Mamy więc kilka możliwości:
– Donald Tusk uważa, że politycy PO to nie są politycy, że politycy to są wyłącznie politycy związani z PiS;
– Donald Tusk nie wie, jak wygląda obsada stanowisk likwidatorów regionalnych rozgłośni;
– Donald Tusk wie, jak wygląda obsada stanowisk likwidatorów regionalnych rozgłośni, ale uważa, że jego wyborcy mają do niego zaufanie i nie będą tego sprawdzać.
Nie wiem, co wybrać i to jest zła informacja. 

Strasznie męcząca ta Warszawa. 

środa, 24 stycznia 2024

23 stycznia 2024


 1. Mam wrażenie, że Mazurek nie dał profesorowi Piotrowskiemu szansy na wypowiedzenia całego zdania. Nie w znaczeniu gramatycznym. Całej myśli. Która, po przetłumaczeniu na język prosty, brzmiała by mniej-więcej tak: nie ma sensu kombinować, póki nie zdecydujemy się na przestrzeganie prawa, będzie słabo. Jakiekolwiek próby doraźnego dostosowywania prawa do sytuacji, w której się znajdujemy nie mają sensu, gdyż nie jest powiedziane, że jeżeli raz dostosujemy doraźnie prawo do sytuacji, nie będziemy dostosowywać za chwilę, gdy się sytuacja zmieni. Złą informacją jest, że nie jestem pewien, czy aby „doraźne dostosowywanie prawa do sytuacji, w której się znajdujemy” to nie tautologia. 

W każdym razie, można odnieść wrażenie, że profesora Piotrowskiego obecna sytuacja bawi, gdyż zna on z niej wyjście i jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego, co się może wydarzyć, gdy zamiast z tego wyjścia skorzystać, będziemy kombinować. 

2. Piesek ugryzł pana. Było tak, że poszliśmy jak zwykle. Psa zza bramki nie było. Piesek niepocieszony, nie za bardzo chciał iść dalej. Przeszliśmy kawałek. Wtedy pies zza bramki pojawił się po naszej stronie ogrodzenia. Pan, który go wypuścił, widząc nas szybki zagnał go z powrotem. Niestety znikąd pojawił się Lucky i przeprowadził atak na bramkę. Piesek nie zdzierżył i rzucił się by Lucky'emu sekundować. Rzucił się z taką determinację, że urwał smycz. Poleciałem za nim. Zacząłem go od bramki odciągać. No i nie było to zbyt mądre, gdyż odciągany chapnął, co miał w zasięgu. Czyli pana. Cytując klasyka: to był moment. W efekcie pana na pogotowiu szyto. A ja będę musiał zapłacić za nowy dres, który ucierpiał i wyrównać utratę zysków, których pan mieć nie będzie, bo przez chwilę nie będzie mógł pracować. Dobrą informacją jest, że pan, właściciel grupy wilczurów, stwierdził, że nie ma pretensji, bo pewnie jego psy by się zachowywały podobnie. Złą, że trzeba będzie zaordynować pieskowi kaganiec, bo będzie za nim chodzić legenda ludojada. Prawda jest taka, że gdybym nie ingerował w jego atak na bramkę, to by się nic nie stało. 

Pojechaliśmy do miasta, by kaganiec przymierzyć. W zoologicznym koło Biedronki, piesek, jak to piesek był bardzo miły, grzeczny, przyjacielski etc. z tym, że panie ze sklepu zauważyły, że jest potwornie wystraszony. I faktycznie. Niby trzymał fason, ale coś z nim było nie tak. W sumie to nie jest fajnie być psem, którego mało kto rozumie. 

W drodze do miasta zabrałem autostopowicza. Powiedział, że idzie wiosna. Że już nie będzie zimy.


3. Pojechałem do Warszawy. Jechało się dość zgrabnie. W Warszawie, w Jerozolimskich, przywitał mnie billboard: Witamy w Bydgoszczy. Czegoś nie rozumiem. I to jest zła informacja. 

wtorek, 23 stycznia 2024

22 stycznia 2024


1. Chociebuż. Mazurek rozmawiał z Bartoszewskim również o tzw. reparacjach. Wyciągnął od niego, że tematem będzie się zajmował ekscelencja Prawda, który zasłynął ideą policzenia ileśmy od Niemców sobie wzięli w ramach odzyskiwania ziem odzyskanych.
Coś czuję w kościach, że się będzie w temacie tzw. reparacji działo. Złą informacją jest, że niekoniecznie działo się będzie dobrze. 
Niemcy starają się wyglądać na tych dobrych. W australijskich mediach ogłaszają, że chcą nas bronić przed Ruskim. Gdybym był złośliwy, to bym pewnie napisał, że nic dziwnego, że robią to w australijskich mediach, bo bliżej powszechna jest wiedza i o stanie niemieckiej armii, i o praktyce realizacji niemieckich obietnic.
Tymczasem minister Szejna ogłosił, że przyjmuje niemieckie propozycje poważnie i przyjmuje je z otwartymi ramionami.

Ppłk Sienkiewicz odwołał zarząd spółki odbudowującej Saski. Nie wiem czym podpadł prezes Kowalski. PiS-owca z niego trudno zrobić, w instytucjach kultury pracuje od zawsze. Dobrze to robi. Dobrze robił za poprzedniej Platformy, dobrze robił za PiS-u, teraz tez by dobrze robił. Chyba, że są inne plany.

Zaraz się może okazać, że Saski odbudują Niemcy w ramach zadośćuczynienia za krzywdy. Zrobią to szybko i pięknie, a w odbudowanym Pałacu, premier Tusk razem z kanclerzem Scholzem, podpiszą traktat o wiecznej przyjaźni między naszymi krajami, w którym ostatecznie zostaną rozwiązane kwestie zadośćuczynienia, a konkretnie zapisane będzie, że w imię przyjaźni nie będziemy wysuwać żadnych roszczeń. 
I w ten prosty sposób rozwiążą problem, za cztery promile kwoty, którą wyliczył Mularczyk. 

2. Kurier przywiózł monitor, który sobie kupiłem by mieć przy komputerze trzy takie same i mieć podobny burdel na biurku, jak na biurku. Na trzech dwudziestoczterocalowych monitorach można mieć naprawdę słuszną liczbę pootwieranych okien. 
Podłączyłem nowy monitor. Coś się dziwnego na nim pojawiło. Podobnie zresztą, jak na dwóch pozostałych. Zrestartowałem komputer, a ten już nie wstał. I nie wstaje. I to jest zła informacja, bo nie chce mi się tym zajmować. A będę musiał. 

3. Roztopy. Czyli błoto. I to jest zła informacja. 
Piesek zastrajkował. Odmówił spaceru do lasu, wybrał drogę przez wieś. Spotkaliśmy sąsiada. Rolnik-obszarnik. Zaczepił mnie w sprawie referendarzy, którzy nie wpisali do KRS likwidatorów TVP i Polskiego Radia. Wyjaśniałem mu, że rzecz nie dotyczy lokalnych rozgłośni radiowych, bo one funkcjonują w oparciu o inne przepisy. Jest to zresztą w uzasadnieniu decyzji sądu. 

Sienkiewicz na Twitterze naobrażał sąd. Właściwie czemu nie, skoro wszystko wolno. Tweet swój zakończył #AniKrokuWstecz, czyli hasłem Stalina z rozkazu nr 227, z 28 lipca 1942 roku, którym to Wielki Wódz mobilizował żołnierzy do bitwy pod Stalingradem. 
Stalin bitwę pod Stalingradem przeżył, w przeciwieństwie do ponad miliona jego żołnierzy.

Sąsiad powiedział, że jak go następnym razem zatrzymywać będzie policja, zastanowi się, czy się podporządkować, bo skąd ma mieć pewność, czy ta policja jest w prawie, bo nie wiadomo, przez kogo jest przyjmowana do pracy i awansowana. 
A już na poważnie, załamywał ręce nad obrazem Polski w reszcie Europy. Próbowałem mu tłumaczyć, że jak na razie, reszta Europy uważa Tuska za praworządnego, prawdziwego Europejczyka, więc woli nie widzieć tego, co się u nas dzieje. Raczej go nie przekonałem. 



niedziela, 21 stycznia 2024

21 stycznia 2024


 1. Kawałek „Kawy na ławę”. Z Pałacu Błażej Poboży. I bardzo dobrze. W związku z nowymi doradcami prezydenta jest szansa, że rzadziej w mediach pojawiać się będzie Łukasz Rzepecki. I to nie jest zła informacja, bo jakby się przez lata ten młodzieniec medialnie nie wyrobił, to zwykle nie ma nic interesującego do powiedzenia. 


2. Pani minister Mucha dyskutowała ze ze stwierdzeniem terror praworządności. Z dużym zaangażowaniem. Nie zważając na to, że oryginale padło: terror tak zwanej praworządności, co jednak zmienia stan rzeczy na tyle, że perory pani minister były bezprzedmiotowe. Swoją drogą ludzie tak starzy, by pamiętać sukcesy pani Muchy w Ministerstwie Sportu, słysząc o tym, że teraz, jako sekretarz stanu, zajmuje się edukacją, czują pewien niepokój. 
Konrad Piasecki (w kontekście odwoływania prokuratora Barskiego) zapytał, czy można tak zabetonować rzeczywistość, by była niezmienialna bez podpisu prezydenta.
Fascynująca jest amnezja konstytucyjna, której epidemia dotyka szerokie grono naszych bliźnich. Taki mamy ustrój, w Konstytucji zapisany, że każda ustawa trafia na biurko Głowy Państwa. I Głowa Państwa robi z tą ustawą, co chce. W znaczeniu podpisuje, albo nie. Po to, żeby tę decyzję podejmować został wybrany. Jeżeli nie podpisze, innymi słowy – zawetuje, Sejm może to weto odrzucić, zapisaną w Konstytucji liczbą głosów. Liczba głosów wynika z decyzji wyborców. W ostatnich wyborach, rządzącej nami koalicja nie poparła wystarczająca do przełamywania prezydenckiego weta liczba wyborców. Innymi słowy: wyborcy nie dali rządowi Donalda Tuska prawa do omijania prezydenta. Robiąc to, rząd łamie Konstytucję. 
Mam wrażenie, że piszę, mniej–więcej coś takiego codziennie. I to jest zła informacja, bo to nie jest jakaś, jak mawiają Amerykanie, rocket science i nie trzeba być nawet magistrem prawa, żeby to rozumieć. 
Nie wiem, co było później, gdyż zająłem się jedzeniem późnego śniadania. Ale mam podejrzenia graniczące z pewnością, że Konrad nie zapytał pań z rządzącej koalicji (i pana Śmiszka), czy w związku z przekonaniem iż cała Polska ich popiera, planują rozwiązanie Sejmu i wcześniejsze wybory, by uzyskać większość umożliwiającą przełamywanie weta. 

3. Cały dzień zszedł mi na niczym konkretnym. Bożena, na spacerze, wymogła, przy moich ostrych protestach spuszczenie pieska ze smyczy. No i wyszło na jej. Znaczy, nie się złego nie stało, a piesek dał się złapać. Nie bez udziału tzw. smaczków. Wydaje się, że piesek się lepiej czuje, gdy idziemy większą grupą. 


Wieczorem obejrzeliśmy „Being the Ricardos” Sorkina. Bardzo porządny film. W związku z tym, że u nas nazwisko Ricardo nic nie mówi, jakiś tytan intelektu zmienił tytuł na „Lucy i Deci”. Czyli tytuł, który też nic nie mówi, ale inaczej. 

Złą informacją jest, że w przyszłym tygodniu znowu będę musiał jechać do Warszawy. 

20 stycznia 2024


 1. Nie wyspałem się. I to jest zła informacja. 

„Śniadanie w Trójce”. W sumie strata czasu. Choć właściwie nie do końca, gdyż dotarło do mnie ile kosztowała smoleńska podkomisja. Kosztowała przez osiem lat ciut mniej, niż samorząd województwa lubuskiego w latach 2018–22 wydał na promocję. W tej kwestii podkomisja była jednak bardziej skuteczna. 

2. Pogoda jak wczoraj. Czyli słońce, minimalny mróz i wiatr. Piesek na spacerze był stosunkowo grzeczny. Tym razem nie spotkaliśmy żadnej leśnej bestii. 
Pojechałem do miasta, żeby kupić rybę na kolację. Kupiłem. Pstrąga. Dałem się jednak nabrać na lidlową promocję, miały być kwiaty cięte ze zniżką. A nie było. Zostały puste wiaderka. A na nie nie było promocji. 
Skończyłem słuchać „Trylogię Śląską” Sapkowskiego. Pierwsze słuchowisko Audioteki, którego przesada w formie mi nie przeszkadzała. Poprzednim razem, z piętnaście lat temu, słuchałem klasycznej wersji z jednym lektorem. Pamiętam, że była zima i ciąłem drewno. Piłą spalinową, którą mi później ukradli. 
W sumie ktoś by mógł „Trylogię Śląską” sfilmować. Jest lepsza niż „Wiedźmin”. 
W każdym razie skończyłem, więc zacząłem słuchać Niziurskiego „Niewiarygodne przygody Marka Piegusa”. Czytane przez redaktora Maja. Niestety beznadziejnie. Na tyle, że zamiast przygód Piegusa, wybieram twitterowe pokoje. Co jest jeszcze większą, niż dzisiejsze „Śniadanie w Trójce”, stratą czasu. Choć – jak sobie tę stratę tłumaczę – daje szanse na w sumie interesujące obserwacje społeczne. 
W pierwszym, którego tytułu nie pamiętam, wpadłem na moment, w którym jakiś człowiek tłumaczył, że Andrzej Duda jest pośmiewiskiem w Davos, bo w Pałacu trzymał bandytów, którzy podrabiali podpisy, co właściwie każdy robi, bo już w podstawówce się fałszuje usprawiedliwienia nieobecności. Ktoś próbował z nim dyskutować, ale nie z tezą, że wszyscy fałszują podpisy, tylko próbował tłumaczyć, że Wąsik i Kamiński nie zostali skazani za podrabianie podpisów. Dyskusja efektów nie przyniosła, bo człowiek swoje wiedział.
Przypomniała mi się Katarzyna Piekarska, która w „Śniadaniu w Trójce” mówiąc o komisji Pegasusa używała ciągu słów: Pegasusa nielegalnie używanego do podsłuchiwania niewinnych ludzi. I tak jak ona, od dłuższego czasu tego samego ciągu słów używają jej koledzy. Więc też się utrwala w głowach ludzi takich jak ten człowiek wyżej. A przecież nikt tego jeszcze nie wykazał. Jeżeli sądy podpisywały zgody, to jakieś argumenty były. 

Później przeniosłem się do pokoju, w którym dość kameralnie dyskutowano o wyborach samorządowych. Po każdym ataku zimy, zalaniu ulic, zablokowaniu miasta przez źle planowane remonty, szydzę z moich warszawskich sąsiadów, że skoro w wyborach samorządowych, zamiast wybierać dobrego gospodarza miasta, zajmują się ratowaniem Polski przed Kaczyńskim, to nie ma się czemu dziwić. 
W pokoju dyskutowano o tym, jak namówić mieszkańców reszty Polski, żeby w najbliższych wyborach ratowali kraj przed Kaczyńskim, a nie zajmowali się wyborem najlepszych dla ich powiatów, gmin, miasteczek samorządowców. W rozmowie brała udział mądra pani z Lubelszczyzny, która próbowała tłumaczyć, że to tak nie działa. Że w wyborach samorządowych nie wystarczy zdjęcie z Tuskiem. Z ciekawych obserwacji, usłyszałem, że PiS-owcy, nawet ważni (nazywani pisuarami), jeżdżą po terenie, spotykają się, bywają, a politycy Platformy – nie. O, wtedy się pojawił pomysł, żeby, skoro ważni politycy nie przyjeżdżają, robili sobie zdjęcia z kandydatami, bo to na pewno zmotywuje wyborców.
Ale najciekawsza rzecz, jeden z uczestników, robiący wrażenie bardzo dobrze poinformowanego, powiedział, że to, czy Koalicja będzie chciała wycofać uchwalone przez pis ograniczenie liczby kadencji samorządowców, zależeć ma od wyniku wyborów we Wrocławiu. Jeżeli Sutryk wygra, wtedy nikt przy ograniczeniu liczby kadencji gmerał nie będzie, a jeżeli przegra, czyli na jego jego miejscu pojawi się ktoś swój, zmienią prawo, na przykład, żeby milion PSL-owskich wójtów i burmistrzów nie musiało sobie po końcu zbliżającej się kadencji szukać pracy. I to jest zła informacja, bo przewietrzenie samorządów ma głęboki sens. 

3. Serial „Lawmen: Bass Reeves” zrobił się nudny. I to jest zła informacja. 






sobota, 20 stycznia 2024

19 stycznia 2024


 1. Wydaje mi się, że gdybym był na tyle prawnikiem, żeby się do tego publicznie przyznawać, to bym jednak znał co popularniejsze paremie. Gdyby Kaleta znał tę, o wysłuchiwaniu drugiej strony, to by zauważył, że się Mazurek excusez le mot jebnął w jej cytowaniu. Poprawnie, audiatur et altera pars, powiedział dopiero za drugim razem. 

Rozmowa nudna. Kaleta miał przygotowane wypowiedzi, których używał niezależnie od pytań. Nie były one niestety specjalnie błyskotliwe. 

Mam podejrzenie graniczące z pewnością, ze komisja dotycząca Pegasusa będzie cyrkiem, gdyż nikomu specjalnie nie będzie zależeć na tym, żeby osiągnęła jakieś konkretne efekty. Po pierwsze Pegasus jako taki robi za żelaznego wilka. Tłumaczył mi kiedyś fachowiec (praktyk) od tych spraw, że jest to po prostu narzędzie. Kiedyś podsłuchiwano rozmowy telefoniczne, w analogowych czasach, fizycznie podłączano się do pary drutów, które łączyły telefon z centralą, można to było robić też w centrali. Później, w czasach cyfrowych, można było od operatora dostawać rozmowy telefoniczne i SMS-y. Kiedy źli ludzie zaczęli używać komunikatorów, do których dostęp służby miały utrudniony, pojawiły się narzędzia umożliwiające zdalne ściągnięcie zawartości smartfona. I jednym z takich narzędzi jest Pegasus. Możliwości ponoć ma takie same jak inne narzędzia, różnica jest taka, że się szybciej na telefon włamuje. Narzędzi takich używają Służby na całym świecie. Bo tzw. źli ludzie przestali wysyłać sobie SMS-y i do siebie dzwonić.

Po drugie, trudno wierzyć, że komisja będzie pracować jawnie. Nie jest to w niczyim interesie. Na każde użycie narzędzia, zgodę musiał wydać sąd. No i raczej mało jest prawdopodobne, że wydawał tę zgodę, bo kogoś nie lubił. Więc sporej części Pegasusa tzw. ofiar nie będzie zależeć na tym, żeby się publiczność dowiedziała, jakich argumentów Służby użyły, żeby namówić sąd na taką zgodę. Po trzecie, mało się wydaje prawdopodobne, żeby komisja była w stanie ustalić, w jaki sposób materiały ze śledztw trafiały do mediów. Dziennikarze będą się chować za tajemnicą dziennikarską. Służby, za tajemnicą służbową. Efekt będzie taki, że członkowie komisji, wychodząc z utajnionych jej obrad, będą mówić, że słyszeli porażające rzeczy, ale nie mogą o nich mówić, bo tajemnica. Złą informacją jest, że większość bliźnich da się na to nabrać.

2. Mróz, słońce, śnieg. Poszliśmy z pieskiem do lasu. W lesie, na śniegu, mnóstwo śladów życia zwierzęcego. Pieska wszystkie bardzo interesowały. Wymógł na mnie w pewnym momencie zmianę trasy, bo szczególnie zainteresowały go podobne do jego własnych, więc pewnie wilcze. 
Wyleźliśmy w końcu na brzeg lasu. Piesek stanął, zjeżył się. Ze sto metrów od nas na polu operował lis. Piesek bardzo chciał się z lisem przywitać, ale jakoś udało mi się go opanować. Lis kręcił się po tym polu, w końcu zaczął iść w naszym kierunku. Szedł całkiem długą chwilę. A końcu nas zobaczył. I tyle go widzieli. Niewiele brakowało, a osiągnąłby drugą prędkość kosmiczną. 
Gdy wróciliśmy do domu, piesek postanowił zjeść smycz. Nie udało mu się, i to jest zła informacja, dla niego zła, bo to narzędzie opresji będzie dalej w użyciu. 

3. Po obejrzeniu „Asteroid City”, przedziwnego filmu Wesa Andersona, z niezwykłą w sumie obsadą, trafiłem na „Twin Peaks”. I zamiast zmierzać w kierunku łóżka, obejrzałem parę odcinków. Wciąż robią na mnie wrażenie. Złą informacją jest, że nie jestem pewien, czy serial wciąż daje radę, czy to raczej idiotyczna tęsknota za początkiem lat dziewięćdziesiątych. 

piątek, 19 stycznia 2024

18 stycznia 2024


1. 18 stycznia. Dziś Królewska. Krakowianie zrozumieją. 
Bladym świtem, czyli chwilę po dziewiątej, obudził mnie telefon z propozycją, bym nazajutrz komentował rzeczywistość. Odmówiłem, tłumacząc, że to dla mnie środek nocy. I to jest zła informacja, bo wystarczyłoby, gdybym sobie wymyślił jakieś zajęcie na dwie godziny, to bym z marszu mógł w tej telewizji wystąpić. 

2. Jak już mi się udało dobudzić i dokończyć niedokończone obowiązki dnia poprzedniego, zainstalowałem a Lawinie fotel pasażera. Skutecznie zainstalowałem. No i pojechałem do Zielonej.
Najpierw do pana fachowca od skrzyń biegów, gdzie od prawie pół roku stoi Suburban. 
Historia wygląda tak, po wieloletnim naprawianiu skrzyni biegów w okolicy Siedlec, stanęło na tym, że Suburban biegów ma dwa. Miało to swoje plusy, człowiek nie był narażony na mandat za przekroczenie dopuszczalnej prędkości, a PiS-owski reżim podniósł rzeczone do niebotycznych rozmiarów. Jednak te plusy nie były w stanie przykryć minusów, więc kupiłem skrzynię na ebay-u. Skrzynia działała chwilę, do momentu, kiedy wyprowadził się wsteczny. Samochodem, bez wstecznego da się jeździć, bo to nie jest francuski czołg. Mimo wszystko jednak zacząłem szukać w okolicy kogoś, kto się skrzynią zajmie. Zeszło mi chwilę, ale nie będę tego opisywał, w każdym razie trafiłem na tatuowanego pana, który spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. Powiedział, że problem rozwiąże w ciągu tygodnia. Nie rozwiązał. I nie odbierał telefonów. Na różne sposoby to interpretowałem. Nie będę pisał jakie. W końcu zebrałem się w sobie i pojechałem zrobić wizję lokalną. Złą informacją jest, że warsztat mieści się na końcu Zielonej Góry i nie jest to koniec i bliski. Pojechałem, przyjechałem i dość szybko dotarło do mnie, że pan nie odbiera telefonów, bo nie lubi. Więc nie ma się czym przejmować i trzeba być cierpliwym. Ćwiczę więc cierpliwość. Dzisiaj powiedział, że jak zrobi forda, to się weźmie za Suburbana, bo pięciotonowy podnośnik jest potrzebny. Zobaczymy. 
Głównym powodem jazdy do Zielonej była konieczność zrobienia przeglądu w Lawinie. Udało się  osiągnąć na tym polu sukces. Mimo iż się okazało, że nie mam prawego stopu.
Później pojechałem do TK-Max, który to sklep dekonstruuje mit kalendarzy Moleskine. Otóż rzeczone kalendarze, znane z tego, że są dobra i drogie, w tym sklepie wciąż są dobre, ale są również tanie.
Wracając z Zielonej, zahaczyłem o świebodzińskiego Lidla, w którym, na swoje nieszczęście kupiłem wór kukurydzianych chrupek. 

3. Na swoje nieszczęście, gdyż Drach dorwał się do nich i porozrzucał je po całym pokoju. 
Mnie w każdym razie udało się postawić u góry kominek. Bardzo w sumie szybko. Dumny jestem z siebie, gdyż używając najprostszych narzędzi udało mi się wykonać dwuosobową robotę samemu.

Złą informacją jest, że sprzątanie syfu, jaki przy okazji powstał, zajmie mi za dwa dni. 


 

czwartek, 18 stycznia 2024

17 stycznia 2024


1. Przez większość nocy psu coś nie pasowało, więc się wydzierał. Ostatni raz zrobił to chwilę przed ósmą. Obudził mnie wtedy definitywnie. I to jest zła informacja, bo się położyłem koło trzeciej. Słuchałem więc na żywo rozmowę Mazurka z Ryszardem Petru. Niezbyt przytomnie słuchałem. Zapamiętałem wrażenie równoległości. Równoległości pytań i odpowiedzi. 

2. Założyłem fotel. Na razie kierowcy. Jest wygodny. Naprawiłem też połamany przełącznik pochylenia oparcia. Tak, że działa, ale i tak zamówiłem nowy u Chińczyków. Przyjechali panowie z Różanek. Przywieźli piec. Przywieźli i zmontowali. Nie jest to piec podobny do bramy triumfalnej, bardziej przypomina kolumnę zwycięstwa. Panów było trzech. Jeden był specjalistą od pieców, montował, reszta się przyglądała, chyba że coś było wieloosobowe. Piec był w kilkunastu częściach. Na każdej była naklejona pomarańczowa naklejka z numerem. Specjalista od pieców na koniec wywarł presję, by naklejki usunąć. Nie bez satysfakcji zauważając, że się będą ciężko odklejać. 
Panowie pojechali, ja poszedłem z psem. Daleko nie zaszedłem, bo z niewiadomych przyczyn pies postanowił, że nie będzie szedł dalej i zaciągnął mnie do domu. I to jest zła informacja, bo się właściwie przyzwyczaiłem do tych spacerów

3. Cały dzień robiłem mnóstwo bezsensownych rzeczy, by tylko się nie zająć pracą. I to jest zła informacja, bo mam parę rzeczy do zrobienia na rano. I kończy się to pewnie tym, że się położę przed piątą. 
Wśród rzeczy bezsensownych udało się mi zrobić parę z sensem, wśród nich – to akurat z wielką pomocą sąsiada Tomka, wywlec na górę wkład z kominka, który stał na dole. A przede wszystkim zdemontować wkład, który stał na górze. Dzięki temu będę mógł się jutro zająć stawianiem kominka u góry. Muszę też założyć drugi fotel. I pojechać do Zielonej zrobić przegląd. 

 

środa, 17 stycznia 2024

16 stycznia 2024


1. Zaspałem w jakiś niemożebny sposób. I to jest zła informacja, bo miałem spore poranne plany. 

2. W piękne wczesne popołudnie, piękne, gdyż było i słońce, i śnieg, poszliśmy z psem do lasu. Napatoczył się Lucky, więc wydarzyła się tradycyjna bitwa pod bramą. Lucky i pies sąsiada zza bramy próbowały się przez bramę zjeść. Drach koniecznie chciał, wziąć w tym udział, co mu, za pomocą resztek z dwóch związanych ze sobą chińskich smyczy, utrudniałem. Było trudniej niż zwykle, gdyż śnieg na poniemieckim bruku wyraźnie ograniczał moją trakcję. A Drach jednak napęd ma 4x4. Bitwa skończyła się jak zwykle. Lucky się znudził i poszliśmy dalej. 
Doszliśmy do lasu. Nie miałem serca trzymać Dracha na uwięzi, w sytuacji, gdy Lucky latał wkoło niego w odległości ciut większej niż długość smyczy. No więc go spuściłem. Pognali gdzieś razem. Później do mnie wrócili. Szliśmy jeszcze kawałek, aż w pewnym momencie dogadali się, że wolą wracać do wsi. Wyraźnie to było widać. Dali mi szansę, bym poszedł z nimi. Kiedy zobaczyli, że się ociągam, poszli sami. I to jest zła informacja, bo musiałem za nimi lecieć. I potem gonić Dracha po cudzych obejściach. No i wróciliśmy do domu, po drodze zaliczając kolejną bitwę pod bramą. Z tym, że tym razem włączył się właściciel psa zza bramy, więc bitwa była krótsza. 

3. Odśnieżyłem Lawinę i ruszyłem w podróż. Złą informacją jest, że szlag trafił chińskie urządzenie, które przenosiło Lawinę z czasów Busha juniora, w czasy Trumpa. Albo bardzo późnego Obamy. Czyli CarPlay z dźwiękiem w fabrycznym audio i dużym ekrane, Do tego kamera cofania, do której zdążyłem się przyzwyczaić. Pech, i to kolejny w tym tygodniu, gdyż w poniedziałek rozbiłem pełną butelkę wody toaletowej. Zresztą rugą w przeciągu miesiąca, z tym, że ta pierwsza nie była pełna. Przez ćwierć wieku coś takiego mi się nie zdarzyło. To chyba starość, bo rano, bez okularów mało co widzę, więc trącam. Następną wodę toaletową okleję taśmą, tą szarą, grubo. I wtedy niech sobie spada. 
Pojechałem pod Wrocław, kupić fotele do Lawiny. Poprzedni właściciel był tak za czterdzieści kilo ode mnie cięższy, więc fotel kierowcy nie jest bardziej przypomina taki z jakiejś toyoty, niż amerykańskiego auta. 
Sprzedawca, przez telefon, sprawiał wrażenie, jakby był sześćdziesięcioparolatkiem. Na miejscu okazał się połowę młodszy. Dostał w prezencie fotele od cadillaca, które chciał wsadzić do swojego Tahoe. Jednak Tahoe było sprzed liftingu, więc wtyczki nie pasowały. Więc mi fotele sprzedał. 
Wycieczka zajęła mi sześć godzin. Po powrocie zabrałem się za wykuwanie dziury w kominie, by jutro była jak zamontować nowy piec. Uroki wiejskiego życia. Można sobie robić dziurę w murze koło północy i nikomu to nie przeszkadza. 
Na koniec dnia wyjąłem z Lawiny siedzenie kierowcy. Znalazłem przy okazji jednocentówkę, którą musiał zgubić pierwszy właściciel auta. Ten z Florydy. Może to znak, że wyrobiłem już normę pecha. 


 

wtorek, 16 stycznia 2024

15 stycznia 2024


 1. Raś u Mazurka. Smutna historia. Nie obiecywałem sobie zbyt wiele po Trzeciej Drodze, ale jednak miałem nadzieje, że jej posłowie będą chociaż próbować zachowywać pozory. A nie próbują. Jeżeli coś się w nich nie zmieni, będą raczej jednorazowym uczestnikiem sejmowych układanek. Wyborcy liczący na nową konserwatywną siłę, drugi raz się raczej nie dadzą nabrać, zaś wyborcy Platformy, raczej zagłosują na Platformę, niż na Platformy podróbkę. 

No więc poseł Raś najpierw tłumaczył, nie nie może być tak, żeby strona wygrywająca wybory nie miała pełni władzy. Otóż może. Po to mamy kadencyjność. I po to wszystkie kadencje nie pokrywają się z tą sejmową. Trzeba więc czekać, albo tak wygrać wybory, by móc zmienić konstytucję. Zmiana jej bez odpowiedniej większości jest uzurpacją. Nie ważne, czy to zmiana zapisów jej zapisów, czy tylko udawanie, że nie obowiązują. 
Mazurek nie byłby sobą, gdyby nie zapytał Rasia o posła Lubczyka, z którego Trzecia Droga wciąż chce zrobić wiceministra cyfryzacji. Poseł Lubczyk dotychczas znany był z ferrari Portofino, którym jeździ, prawie 800 tys. zł, które wyciągnął z sejmowej kasy, w związku ze swoją trudną sytuacją finansową, lobbowania na rzecz Huaweia, podpisywania listy obecności, mimo braku obecności, a ostatnio ze stwierdzenia, że dzieci wychowywane przez homoseksualne pary są o wiele bardziej kochane niż w związkach małżeńskich zawartych w Kościele katolickim, które to dzieci są częstokroć katowane. Mazurek zapytał konserwatystę Rasia co sądzi o tych słowach, Raś zgodnie z popularną zasadą: jeśli cię złapią za rękę, mów że to nie twoja ręka, próbował wmawiać Mazurkowi, że Lubczyk wcale tak nie powiedział, że usłyszał od niego, że materiał został zmontowany, nie wyszło, gdyż Mazurek przesłuchał wcześniej całą rozmowę, którą z Lubczykiem przeprowadziło Radio Szczecin. 

Jako zły człowiek puszczałbym wyborcom Trzeciej Drogi (z naciskiem na PSL) całą tę rozmowę. A później przepytywałbym ich, czy na pewno o to im chodziło. Złą informacją jest, że nie wiadomo, czy by to przyniosło jakiś skutek. 

2. Pojechałem do miasta po rurę do pieca. We środę, z Różanek pod Gorzowem, ma przyjechać nowy piec. Znaczy nie nowy, bo stary, ale u nas będzie nowy. Ma stanąć na parterze, w miejscu kominka, który wczoraj rozebraliśmy. Kominek wylądować ma u mnie, zaś wkład, który grzeje mój pokój trafić ma na strych, gdzie grzać będzie tamtejsze pokoje. Na razie mam techniczny problem z wyniesieniem wkładu z kominka z parteru na piętro (potrzeba do tego dwóch osób) i wkładu z pietra na strych (potrzeba do tego czterech osób i to sprawnych). Jutro będę musiał zrobić dziurę do komina, by zamontować rurę, którą dziś kupiłem. Rura jest za długa. Trzeba ją będzie jeszcze obciąć. Kiedy poprzednio trzeba było przyciąć rurę, zrobił to z gracją ówczesny wiceminister spraw zagranicznych. Tym razem będę musiał to zrobić sam. I to jest zła informacja, by raczej wolę patrzeć i komentować niż robić. 
Zresztą cała ta robota jest bez sensu, bo jakaś pani wiceminister w przyszłym roku zakaże mi palić drewnem. Choć może nie zakaże, bo drewno jest przecież neutralne klimatycznie. Na razie. Zobaczymy, czy będzie w przyszłym roku. 

3. Jest nowy „True Detective”. Złą informacją jest, że tylko jeden odcinek. Takie Apple TV to zawsze na start daje dwa. 

poniedziałek, 15 stycznia 2024

14 stycznia 2024


 1. Odwoziłem wczorajszego pasażera na stację w Świebodzinie. Pasażer palacz, jechał za granicę, więc po drodze poszukiwaliśmy odpowiedniego gatunku papierosów. Nie w sklepie, bo w sklepie czasem nie mają sztang, na stacji benzynowej. Na pierwszej, korzystając z okazji, postanowiłem zatankować, postanowienie przekułem w czyn, wtedy się okazało, że na stacji nie ma odpowiednich papierosów, bo wykupili, bo były w starej cenie. Musiałem więc przerwać tankowanie, czego robić nie lubię i ruszyć na następną stację. Po przejazd kolejowy. Oczywiście zamknięty. Tym razem na cześć pociągu wiozącego volkswageny do Niemiec. W Niemczech kryzys, więc pociąg zbyt długi nie był. Dojechaliśmy na drugą stację. Podejrzewam, że projektu Alberta Speera, ale niestety zbrzydzoną przez orlenowskich specjalistów od marketingu. Czy opowiadałem, że na urodziny, parę lat temu, dostałem zegar identyczny z tym, który w „Upadku” występuje w scenie spotkania Speera z Hitlerem? (Z różnicą taką, że mój ma wahadło). No więc pasażer wszedł na stację, widać było, że ktoś zdejmuje karton z górnej półki. Chwilę po nim do środka weszła owinięta kocem pani. Wyszli osobno. Pasażer ucieszony, że kupił, niestety po nowej cenie. Dojechaliśmy na dworzec, który wygląda jakby wyszedł jednak z ciężkiego remontu. W każdym razie zdążył, pojechał. 

Najważniejszego nie napisałem. Wszystko się odbyło z minimalnym marginesem bezpieczeństwa. I przez cały czas było pod górkę. Począwszy od tego, że na opisywanym wczoraj zakręcie śmierci, walnął w coś mały, czarny samochodzik i druhowie z OSP kierowali ruchem. 
Złą informacją jest, że przez to, iż nie dotankowałem do pełna, nie wiem ile mam paliwa. 

2. „Kawa na ławę”. Część. (Nim pojechałem odwieźć) Rządząca koalicja postanowiła, że prawo łaski jest złem. Jestem gotów się założyć, że zmienią zdanie, gdy prezydentem będzie ktoś im bliższy. Do niesłusznie ułaskawionych Kamińskiego i Wąsika, doszli Magdalena Ogórek i Rafał Ziemkiewicz. Nikt oczywiście nie zauważył, że skazani byli z niesławnego paragrafu 212. Ułaskawiając ich prezydent oszczędził budżetowi państwa dobrych parę tysięcy euro, bo Polska zwykle przegrywa z takich sprawach w Strasburgu. 
W każdym razie prawo łaski mamy w konstytucji, do której stosunek miał przecież określać uczestników uśmiechniętej koalicji. 
Strasznie mnie mierzi postać Piotra Zgorzelskiego. I to jest zła informacja, bo już dawno powinienem się do tego, co sobą pan marszałek reprezentuje, przyzwyczaić. Tym razem wyciągnął jakiś przypadek wniosku o ułaskawienie i wymagał od Małgorzaty Paprockiej, by ten przypadek komentowała, czego – również z powodów formalnych – nie mogła zrobić. Później opowiadał, że ułaskawienie uniemożliwia zadośćuczynienie ofiarom ułaskawionego przestępcy. Brzmi nieźle, choć to nie jest prawda, gdyż prawo łaski procesów cywilnych nie dotyczy, więc ofiary mogą walczyć o zadośćuczynienie tą drogą.

Pan prezydent, korzystając z rocznicy urodzin Wincentego Witosa, w naprawdę dobrym przemówieniu, pojechał PSL-owi. I bardzo dobrze, gdyż jeżeli peeselowcy się nie obudzą, skończą jak uczestnicy projektu Ryszarda Petru. Większą jednak radość sprawiło mi słuchanie o Sanacji, po której pojechał jeszcze bardziej niż po Nowym PSL-u. Kiedy z pięć lat temu pozwalałem sobie w Pałacu na podobne uwagi, koledzy patrzyli na mnie, jak na heretyka. Gdyby się wyzłośliwiać, to by można się zacząć zastanawiać, czy aby bardziej niż Nowemu PSL-owi, prezydent nie pojechał Grupie Rekonstrukcyjnej Sanacji. 

3. „Czas Krwawego Księżyca”. Film tak długi, że pod koniec człowiek zapomina, jak był nudny na początku. Złą informacją jest, że tłumaczący tytuł poszedł na łatwiznę. 

niedziela, 14 stycznia 2024

13 stycznia 2024


1. Jak nigdy chyba, udało mi się wyjechać z Warszawy zgodnie z planem. Trasa przyjemna, śnieg, deszcz, deszcz ze śniegiem. Normalka. Niestety pasażer palący i to jest zła informacja, bo trzeba było robić dodatkowe postoje. 


2. Zadzwonił mój ojciec. Podzielić się wrażeniami po wywiadzie premiera Tuska. A konkretnie wątpliwością, która się wzbudziła u niego, gdy usłyszał, że Jacek Rostowski powiedział panu premierowi, że w Wielkiej Brytanii za przedstawianie sądowi fałszywych dokumentów grozi nawet dożywocie. Ojciec mówił, że przecież niemożliwe jest, by brytyjskie służby specjalne, nie mogły swojemu agentowi wypisać fałszywego paszportu. 

Można odnieść wrażenie, że większość komentujących sprawę panów Kamińskiego, Wąsika et consortes, powtarza bezwiednie, że odpowiadają oni za fałszowanie dowodów w sprawie, a to nieprawda. Fałszywe dokumenty potrzebne były agentom do prowokacji. Dla sądu problemem nie było istnienie tych dokumentów, problem polegał na tym, że wytworzyła je CBA, która wtedy nie miała takich uprawnień. Gdyby dla CBA wykonała je inna służba, nie byłoby problemu. Donald Tusk, podczas wywiadu, przy milczeniu rozmawiających z nim dziennikarzy, mijał się w tej sprawie z prawdą. I raczej nie tylko w tej, bo trudno uwierzyć, że prof. Bodnar się przejęzyczył, mówiąc, że prokurator krajowy powołany został decyzją premiera. 
Ludzie jednak lubią być okłamywani. I to jest zła informacja. 

3. Za Ołobokiem, za zakrętem śmierci (gdzie już za mojej świadomości zginęło parę osób), w zadymce, na środku drogi stał człowiek. Po przepakowaniu auta udało się zrobić miejsce i wepchnąć go do środka. Bogu dzięki, trzeźwy był na tyle, by pokazać, gdzie mieszka. Pasażer mój przekonany jest, że uratowaliśmy mu życie, bo i samochód jakiś mógł go trafić, i w rowie by mógł zasnąć przysypany śniegiem. Mnie tam się wydaje, że pijanym zwykle Bóg krzywdy nie daje zrobić. 

W domu się okazało, że piesek od dwóch dni, na spacerach daje excusez le mot w dupę, wchodząc w niepotrzebne awantury z innymi, przebywającymi za ogrodzeniami, pieskami. I to jest zła informacja, bo teraz ja będę musiał brać w tym udział.