środa, 10 sierpnia 2016

9 sierpnia 2016


1. Ruszyłem do Świebodzina. Trochę z duszą na ramieniu, wyobrażając sobie próby tłumaczenia policjantowi z drogówki, żeby się wstrzymał chwilę z odsyłaniem dowodu rejestracyjnego do warszawskiego Wydziału Komunikacji bo przecież zaraz przegląd zrobię.
No więc jechałem. Pierwszy radiowóz (tajny) trzepał jakiegoś delikwenta pod elewatorem, którego właściciel chyba występuje w „Służbach specjalnych”. Następny – przy Łużyckiej.
W Krakowie z piętnaście lat mieszkałem przy Łużyckiej. Wyglądała zupełnie inaczej, niż ta w Świebodzinie. Na przykład nie było nad nią wiaduktu, pod którym podczas rzęsistych deszczów zbierałaby się woda. Był za to podjazd, z którego w czasie gołoledzi zsuwały się miejskie autobusy. Choć może, na tym odcinku, to była jeszcze Trybuny Ludów.
W Mrówce kupiłem zaworek, trójnik i dwa nyple. Musi istnieć jakieś polski tego słowa odpowiednik. Z czasów rugowania rzemieślniczej niemczyzny. Coś fajniejszego niż „złączka hydrauliczna”.
W Tesco wypłaciłem gotówkę na przegląd. Po drodze kupiłem pasek klinowy do kosiarki i wpadłem do Lidla, gdzie okazyjnie kupiłem wkrętarkę. I mniej okazyjnie – sześciopak Żywca.
Pan diagnosta ze średnim przekonaniem pozachwycał się przez chwilę 750. Rzucił, że kiedyś samochody miały dusze, a dziś komputery. Najwyraźniej nie wiedział, że E32 miała prawdopodobnie najdłuższą instalację elektryczną w historii samochodów osobowych.
Pod spodem się okazało, że korozja napoczęła podgryzanie przewodów hydraulicznych. I to jest zła informacja.

2. Pasek klinowy okazał się w sam raz. Mimo iż kupowany był na oko. Stuningowana kosiarka zyskała dodatkową efektywność. Kosiłem obserwując jednym okiem, jak na budowie domu sąsiada Tomka rurami wylewany jest beton.
Później się zabrałem za hydraulikę. Z podłączonej do wody lodówki zaczęło się lać. Zanim znalazłem przyczynę, którą okazała się przerwana rurka doprowadzająca wodę do drzwi – zrobiłem w kuchni straszny bałagan. Rurkę udało się połączyć takim czymś termokurczliwym i srebrną taśmą. I to była dobra informacja. Zła – ciekło spomiędzy nypla i trójnika.
Nie miałem czym dokręcić. Więc podstawiłem garnek i postanowiłem naprawić drzwi pasażera w 750 [otwierają się tylko z zewnątrz]. Okazało się, że klamka ma ułamane to coś, do czego przymocowany jest drut prowadzący do zamka. Czyli z naprawy nici.

3. Postanowiłem więc uruchomić radio. Przekonany, że musiałem sfotografować kod do radia, kiedy je montowałem – zacząłem przeglądać zdjęcia z ostatnich lat. To w połączeniu z muzyką z playlisty, do której wrzucam różne znaleziska, w znakomitej większości z lat osiemdziesiątych oraz testowaniem lodu ze świeżo uruchomionej kostkarki zaowocowało atakiem kryzysu wieku średniego.
Atak był całkiem mocny. Wyrwał mnie z niego sąsiad Gienek. Ale wcześniej, oglądając zdjęcia doszedłem do wniosku, że życie moje było dotychczas bardzo interesujące.
I gdybym zmarł dziś wieczorem, pochowajcie mnie w moich ulubionych żółtych lakierkach.

Z sąsiadem Gienkiem piliśmy piwo na jego podwórku. Z podwórka przegnała nas burza, która zalała mi skrzynkę z narzędziami. Mimo iż stała owa na ganku. Nie znoszę mieć mokrych narzędzi.

Wieczorem w telewizorze był „Raport Pelikana”. Chwilę oglądałem. I zupełnie nie wiem dlaczego przypomniał mi się taksówkarz z „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. Ten, który opowiada o pościgach w Ameryce.
Swoją drogą jakoś nie mogę sobie wyobrazić informacji czy tekstu prasowego, który by w Polsce mógł być dla kogoś tak niebezpieczny, że mógłby zmobilizować kogoś do takich takich działań, jak w tym filmie.
Może dlatego, że w Polsce zasadniczo nie ma mediów. I to jest zła informacja.  


poniedziałek, 8 sierpnia 2016

8 sierpnia 2016



1. Wygląda na to, że im będę starszy – tym ważniejszy dla mnie będzie fakt, że udało mi się wstać. I to jest zasadniczo zła informacja.
No więc wstałem. Zjedliśmy śniadanie. Sierpień, więc nie ma po co w niedzielę włączać telewizora.
Wyprowadziłem z szopy 750. Jej chęć życia jest godna pozazdroszczenia.|
Bożena pojechała na Warmię po dziewczyny, ja próbowałem robić nic – co zawsze wychodziło mi świetnie. Tym razem niekoniecznie.

2. Próbowałem czytać. Próbowałem oglądać telewizję. W końcu zabrałem się za naprawianie kosiarki. Niby nic, ale kiedy skończyłem – wymęczony byłem strasznie. No i się okazało, że po przeróbce pasek klinowy jest zdecydowanie za długi. No i to jest zła informacja.
Wieczorem siedliśmy przy piwie z sąsiadem Gienkiem. W ich podwórkowym klonie zagnieździły się szerszenie. Być może dla klonu to nieźle, ale dla nich – niespecjalnie dobrze. Jolka wykończyła szerszeni już ze trzydzieści.
Kupiłem kosiarkę listwową. Zobaczymy, co z tego wyniknie.

3. Rocznica. Druga. Znaczy – „Negatywy” wystartowały dwa lata temu. Złą informacją jest, że pierwszy wpis był dużo lepszy niż ten.

sobota, 23 lipca 2016

21 lipca 2016


1. Miałem na tyle nieprzyjemny sen, że zdecydowałem się wstać chwilę po szóstej. Sen dział się trochę w Krakowie. Występowało w nim trzech sadystów. W każdym razie się nie wyspałem. I to jest zła informacja.

2. Pojechaliśmy do Zielonej Góry spotkać się z Lubuską Panią Konserwator. Lubuska Pani Konserwator trochę zakręcona. Ale to chyba dobrze. Złą informacją jest, że tzw. biała karta pałacu jest nieco oderwana od rzeczywistości. Ale to się zmieni.
Wpadliśmy do chwilę do Castoramy. Castorama to najlepiej nam znany fragment Zielonej Góry. Niczego nie kupiliśmy, bo nie było ani pasty do podłogi, ani czegoś, co umożliwiłoby podłączenie lodówki do wody (żeby zadziałała kostkarka).
Wracając coś pomyliłem na jednym z tysiąca zielonogórskich rond i zamiast na most w Cigacicach wyjechaliśmy na prom w Pomorsku.
Dawno nie forsowaliśmy Odry promem.
Odra w Pomorsku stosunkowo wąska. Prom zaś ma silnik, który przyspiesza odbijanie. Forsuje się więc całkiem sprawnie. Swoją drogą – musiałem kiedyś to zobaczyć na własne oczy, by zrozumieć, że prom płynie sam – ża napędza go rzeczny prąd.

3. Sąsiad Gienek pomógł mi wymienić łożysko [6600] w silniku od krajzegi. Wymiana łożyska była stosunkowo prosta. Gorzej było z ponownym złożeniem urządzenia. Chiński projektant wybrał dziwnie małe śrubki w wkręty. Za to użył ich dużo i z bardzo złej jakości materiałów. I to jest zła informacja.


Dom sąsiada Tomka rośnie jak na drożdżach. I to jest informacja dobra.  

piątek, 22 lipca 2016

20 lipca 2016


1. Postanowiłem zmienić system koszenia. Zamiast robić spirale wielkie, postanowiłem robić mniejsze. Strasznie byłem dumny z tej innowacji. Niestety nie przełożyła się ona na efektywność koszenia. I to jest zła informacja.

2. Od niepamiętnych czasów chcieliśmy na wieś kupić lodówkę podobną do bramy triumfalnej. Frustracja spowodowana niemożnością przyklejenia ostatniego trójkącika zaowocowała determinacją. Zadzwoniłem do znalezionej na Allegro pani, która w miejscowości Trzciel [ehemalige Tirschtiegel] miała do sprzedania taką lodówkę Samsunga. Cztery lata temu zwiedzając fabrykę we Wronkach zamieniłem słów kilka z Panem Inżynierem Technologiem, od tego czasu jestem pełen wiary serwisowalność lodówek tej marki. Pani z Trzciela [ehemalige Tirschtiegel] zobowiązała się dostarczyć lodówkę podobną do bramy triumfalnej na miejsce darmowo małżonkiem.
My zaś musieliśmy się udać do Świebodzina po gotówkę. W Ołoboku były trzy bociany. Dwa te, co zwykle i jeszcze jeden na kominie kilka domów dalej. Najpierw wpadliśmy do Lidla, gdzie zasadniczo nie było nic ciekawego, później do Mrówki, gdzie Bożena kupiła doniczkę. Doniczki dziś nie muszą być ceramiczne. Mogą być plastikowe.
Z rok temu poznałem pana, który zarobił sporo pieniędzy na imporcie chińskich doniczek. Ceramicznych. Robił to pracując w naszej pekińskiej placówce. Wspominał te czasy z rozrzewnieniem.
Wróciliśmy równo z przyjazdem pana małżonka. Przyjechał z dwójką dzieci. Niestety żadne nie nadawało się do wyciągania lodówki podobnej do bramy triumfalnej z samochodu, którym przyjechał. Przez chwilę próbował namówić mnie, byśmy to zrobili we dwóch. Lodówka podobna do bramy triumfalnej waży ponad sto kilo, więc szybko spasowałem.
Poszedłem na budowę domu sąsiada Tomka. Majster w łaskawości swojej pozwolił ekipie udać się z pomocą. Przyszli w pięciu. Pomagali we trzech. Wszystkim dałem po piwie. Wszystkim pięciu.
Małżonek wręczył Bożenie paragon fiskalny i pojechał. Nam została lodówka podobna do bramy triumfalnej.
Będę musiał ją jakoś podłączyć do instalacji hydraulicznej. I to jest zła informacja, bo nie ma zestawu złączek, który temu służy.

3. Rozebrałem krajzegę. Na tyle, by wyciągnąć silnik. Czyli właściwie – zupełnie. Razem z sąsiadem Gienkiem rozebraliśmy rzeczony silnik. Przednie łożysko właściwie znikło. Łożysko 60 00 – to ponoć ważna informacja.
Uruchomiliśmy kupionego przez Bożenę Bang Olufsena. Przyszedł z płytą „Bach na śniadanie”. W związku z tym, że było już po południu wsadziłem pierwszą płytę, jaka mi wpadła w ręce. Niesłuchaną z dziesięć lat „Pogodno gra Fochmana”. Zapomniałem zupełnie piosenkę „Rozstaje”. I to jest zła informacja, bo przekaz jej jest ponadczasowy.


Kryminał ciąg dalszy:

Tak się złożyło, że tego dnia z wizyty u kolegów w bratnim Berlinie, do Warszawy wracało pięciu najlepszych w kraju funkcjonariuszy jednostek antyterrorystycznych. Mieli lekkiego kaca po pożegnalnej kolacji. Jeden słyszał kiedyś wiele dobrego o restauracji, więc postanowili się nawpierdalać. W środku było trochę duszno. Do tego dwa milioncalowe telewizory, połączone z odpowiedniej skali systemem audio, nadawały na przemian rosyjskie i niemieckie teledyski. Usiedli więc na zewnątrz. Akurat wolny był najbardziej na zachód wysunięty stolik.
Jedli milcząc. Kotlety schabowe, frytki i kapustę zasmażaną. Zamówili po dwa zestawy. I w momencie, w którym jeden zapytał resztę – czy też są głodni? – padł strzał. Później drugi i trzeci. Po trzecim (zupełnie jak na filmach) odezwały się kobiece krzyki.
Panowie wstali od stołu, z bagażnika samochodu wyjęli trzy pistolety Glock, i dwa maszynowe MP-5 chyba w wersji A5 (wszystkie – prezent od prezydenta berlińskiej policji) . Później taktycznym krokiem weszli do burdelu, gdzie, wzięci za żołnierzy konkurencyjnego gangu, zostali ostrzelani, (jeden nawet został lekko ranny). Odpowiedzieli ogniem. Po dziesięciu minutach organizacja przestępcza nieodwracalnie straciła szefa, (właściwie dwóch szefów – braci), ich cztery prawe ręce i sześciu żołnierzy.

Tak się złożyło, że tego dnia ta właśnie organizacja przestępcza przeprowadzała największy w swojej historii przerzut kokainy do Niemiec. Narkotyki ukryte w przeciwwagach wózków widłowych przywiezionych na remont do Polski wracały pociągiem za Odrę. Pociąg był ochraniany przez resztę organizacji przestępczej i specjalnie wynajętych do tego celu Ormian.

Tak się złożyło, że dzień wcześniej po półrocznej obserwacji Wydział Wewnętrzny Straży Granicznej zdjął opłacanego przez organizację przestępczą dowódcę strażnicy, ten szybko poszedł na układ – powiedział, że następnego dnia coś będzie przerzucane pociągiem. Dowództwo Straży informacje zinterpretowało błędnie i założyło, że pociągiem będzie przerzucana wielka grupa nielegalnych imigrantów i obstawiła stację oddziałem składającym się z prawie trzystu średnio wyszkolonych, lecz uzbrojonych funkcjonariuszy.
Gdy pociąg wjechał na stację został otoczony. Ormianie – trochę dzicy – zaczęli się ostrzeliwać. Wyszła z tego jatka, zwłaszcza, że wybuchły zbiorniki gazu w wózkach widłowych. To, że zginął tylko jeden strażnik, może świadczyć jedynie o tym, że Bóg lubi chroniących granice.

W każdym razie tego dnia organizacja przestępcza kierowana przez braci Gawronów z Kasznicy Wielkiej zakończyła definitywnie swoją prawie trzydziestoletnią działalność. No i właściwie tego dnia ta część województwa lubuskiego została całkowicie pozbawiona zorganizowanej przestępczości.

W burdelu w Płotach zaroiło się od policji. Komendant powiatowy próbował przez moment ukryć fakt, że przed śmiercią kierownik jego wydziału kryminalnego razem ze starszym Gawronem wypili chyba dwa litry wódki Chopin i jeszcze skorzystali z usług trzech – niestety 14-letnich – prostytutek, specjalnie prowadzonych z Tajlandii, na świętowanie największej akcji braci.
Próbował przez chwilę, ale szybko zrezygnował, widząc, że koledzy z Warszawy – jakby to powiedzieć – nadają na innych falach.
Starał się wyrzucić ze świadomości to, że gdyby nie zbieg okoliczności byłby w Płotach kilka godzin wcześniej i brał w imprezie udział. Jak to wcześniej bywało. (Trzecia Tajka zasadniczo czekała na niego)


czwartek, 21 lipca 2016

19 lipca 2016


1. Trawa. Gdybym był kozą, bodź kóz hodowcą – powinienem był być zachwycony. Rok mamy taki, że zielone rośnie jak szalone. Nie jestem. I to jest zła informacja.
Zadzwonili dwaj kurierzy. Pierwszy z kosiarką dla Bożeny,drugi z Bang Olufsenem, którego wypatrzyła na OLX. Swoją drogą trzeba być kimś dziwnym, żeby nazwę tablica.pl zamienić na OLX.
Kosiarka elektryczna. Bang Olufsen – Century. Jak ten, którego kupiłem z dziesięć lat wcześniej.

2. Cały dzień z parkietem. Układanie klepek może przypominać „Redutę Ordona”. A konkretnie ten kawałek, który opisuje proces ładowania i oddawania strzału. Cóż obrońcy reduty mieli gorzej. Funkcjonowali w stresie, a do tego nie mogli słuchać PolskiegoRadia24.
No dobra, ułożyłem. Znaczy kiedy miałem dociąć ostatni trójkącik cztery na cztery na pierwiastek kwadratowy z trzydziestu dwóch [chyba] – zdechła krajzega, znaczy: piła stolikowa. Łożysko. I to jest zła informacja, bo zasadniczo nie powinienem mówić, ze skończyłem. A chciałbym.

3. Przyszedł sąsiad Gienek. Ze swoim młodszym wnukiem Bartkiem. Bartek – rozsądny gość – trochę się mnie bał. Teraz mu przeszło.
Jego starszy brat Karol, w jego wieku mówił ręką, Bartek robi to werbalnie. Używając jedynie końcówek słów. Ma to jakiś sens. Wszyscy go rozumieją, Naładowałem kosiarkę, zabrałem się za akumulator 750. Nie zachowuje się zbyt dobrze. I to jest zła informacja.



środa, 20 lipca 2016

18 lipca 2016


1. eGazety przywróciły mi względną przyjemność porannej prasówki. Przeglądając tygodniki wybieram teksty, które powinienem później przeczytać. Później ich nie czytam. I to jest zła informacja. Zasadniczo czytanie prasowych tekstów sprowadza się u mnie do leadu i autora. Nie chce mi się czytać więcej, bo wydaje mi się, że wiem, co będzie dalej. Hoduję gdzieś nadzieję, że się mogę mylić.

2. Od nie pamiętam ilu lat [przynajmniej pięciu] kładę parkiet w górnym salonie, choć zasadniczo powinno się udać zrobić to w dni cztery. Tym razem postanowiłem się zawziąć i skończyć. Zacząłem po śniadaniu – koło południa. Kładłem z przerwą na obiad do wieczora. W jodełkę. Po nie pamiętam ilu latach [przynajmniej pięciu] wpadłem na pomysł racjonalizatorski, żeby pudełka z klepkami [są prawe i lewe] układać zgodnie z kierunkiem układania.
No dobra, nikt, kto nie układał parkietu w jodełkę nie zrozumie o co mi chodzi. I to jest zła informacja, bo jest to usprawnienie na miarę wynalezienia koła.

3. Układając słuchałem radio. Internetowo. TokFM. Słucham TokFM, bo lubię, kiedy radio gada. Najpierw był program „Połączenie” [chyba] o zagranicy. Niezły. Pod warunkiem, że się weźmie poprawkę na poglądy prowadzącego. Media w Polsce wymagają brania poprawki. I to jest zła informacja. Później była audycja redaktora Najsztuba, który najpierw dziwnym głosem czytał tzw. prawicową publicystykę. Później, razem z red. Piątkiem [chyba tak się on nazywa] czytali religijną poezję. To właściwie fascynujące, że ktoś [red. Piątek – o ile tak się on nazywa], kto w niegdyś najpoważniejszym polskim dzienniku wypowiada wojnę Ministrowi Obrony Narodowej w przerwach w tej wojnie występuje w niezbyt wysokich lotów programie satyrycznym.
Zresztą podobnie jest z redaktorem Najsztubem, który w pewnym momencie zaczął mówić, że na pewno jest na jakiejś liście proskrypcyjnej. Nie jest.
Redaktor Najsztub dekadę temu był moim szefem. Jego wywiady uchodziły wtedy za wybitne. Ciekawe kto dziś – poza mną – to pamięta.

Wieczorem się przełączyłem na PolskieRadio24. Trafiłem na audycję, w której redaktor Niziołek rozmawiała z trzema znanymi blogerkami. Było cieżko.
Coś się dziwnego stało i telefon sam się przełączył na Tok FM, w którym Wiktor Osiatyński rozmawiał o sporcie z redaktorem Wierzyńskim. No i zostałem przy tym programie. Chyba jestem już stary.  

poniedziałek, 18 lipca 2016

17 lipca 2016



1. Nulla dies sine linea. I to jest zła informacja.

2. Wstałem dziwnie wcześnie. Na tyle, że obejrzałem „Woronicza 18”. Dyrektor Magierowski w swoim żywiole. W kwestiach międzynarodowych nikt nie może mu podskoczyć.
Mam jakiś problem z tzw. instalacją satelitarną. Znaczy – część programów mi nie działa, inne się pojawiają i znikają. Na przykład TVN24. Właściwie bez wiary w potencjalny sukces wykonałem zestaw czynności mających na celu obejrzenie „Kawy na ławę”. Na tyle bez wiary, że nie zauważyłem, iż czynności te przyniosły sukces. Nie słyszałem więc europosła Szejnfelda, który odkrywał w Polsce dyktaturę. Ale może to i dobrze. Usłyszałem za to jak jedna z pań posłanek z Nowoczesnej – nie wiedzieć czemu wszystkie mi się zlewają – nazwała wyrażenie solidarności z rodzinami ofiar nicejskiego zamachu – solidaryzacją. Jakoś fascynują mnie moi, wydawać by się mogło – rozsądni znajomi, którzy wciąż nazywają Nowoczesną partią polskiej klasy średniej. Patrząc w ten sposób polska krasa średnia wygląda dość średnio.
Nie zauważyłem momentu w którym redaktor Passent nazwał „Marsyliankę” „Międzynarodówką”. I to jest zła informacja, bo by mi to zrobiło dzień.

3. Wymieniłem w beemce siłowniki [czy jak je tam nazwać] maski. Znaczy najpierw szukałem instrukcji tej czynności w internecie. Znalazłem dyskusję na jednym z forów. Człowiek pytał jak to zrobić, wszyscy darli z niego łacha. Jeden nawet dostał ostrzeżenie od moderatora po tym, kiedy zasugerował konieczność odpięcia akumulatora i – po wszystkim – wykonanie pełnej komputerowej diagnozy auta.
Gdybyście kiedyś chcieli wymienić siłowniki [czy jak je tam nazwać] maski w E32 – podzielę się doświadczeniem. Najpierw trzeba zdjąć stare. Później założyć nowe.
Siłowniki [czy jak je tam nazwać] kosztują jakieś grosze. I to, że się zdecydowałem wymienić tak późno – to zła informacja.

Ciąg dalszy słabego kryminału: 
[Kryminał miał być tylko słaby, nie miał być wcale brytyjski]

Zasadniczo, to nikt nie wiedział jak to się stało, że Stefan Nowak został policjantem. Nie, no, zasadniczo ktoś wiedzieć musiał. Ktoś, kto, doprowadził do tego, że w pewne letnie przedpołudnie na biurku komendanta powiatowego policji w Międzylesiu Lubuskim zadzwonił telefon.
I nie chodzi wcale o zastępce komendanta wojewódzkiego, który numer wykręcił. Tylko o kogoś, kto stworzył ten skomplikowany – mówiąc językiem postsowieckich służb specjalnych – montaż.

Komendant powiatowy policji w Międzylesiu Lubuskim nie miał zbyt dobrego czasu. Choć, tak właściwie w tym przypadku stwierdzenie „nie miał zbyt dobrego czasu”, to eufemizm. Bo tak naprawdę komendant miał przesrane. Przejebane (jak to woli). Był w najczarniejszej z czarnych dup. I siedział tam już od dwóch tygodni.

Dwa tygodnie wcześniej kierownik jego wydziału kryminalnego został zastrzelony. Zastrzelił go, szef specjalizującej się w napadach na tiry, porwaniach, sutenerstwie, przemycie narkotyków, przerzucie nielegalnych emigrantów, haraczach (i wszystkich innych rzeczach, w których się mogła specjalizować) organizacji przestępczej.

Policjanci czasem giną na służbie. Taka, niestety, praca. W tym przypadku, było jednak trochę inaczej. Tylko nie wiadomo od czego zacząć. Zacznijmy od końca. Albo raczej od topografii. Miejscowość Płoty leży przy trakcie łączącym Paryż z Moskwą. Dwieście lat temu bogobojni mieszkańcy wsi nazwanej wtedy Plotten na jej środku wystawili kościół. 180 lat później na dużym placu obok kościoła powstały parking dla TiRów wraz z restauracją.

Dwa lata później na sąsiadującym z kościołek kawałku placu wybudowano dziwny budynek, który miał stosunkowo małe okna, w które wstawiono witraże i czerwony neon z napisem „Gentelmen's Club – Paradise”. Jadąc od strony Berlina mijało się więc najpierw kościół, potem burdel, na koniec restaurację. Restaurację polecaną na portalach zajmujących się przydrożnymi restauracjami.