Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tadeusz Dołęga-Mostowicz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tadeusz Dołęga-Mostowicz. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 8 stycznia 2015

8 stycznia 2015


1.Trzech młodych Francuzów (za listem gończym) o imionach Said, Cherif i Hamyd wyraziło swój stosunek do redakcji satyrycznego tygodnika. Wyraziło karabinkami automatycznymi Kałasznikowa.
I muszę przyznać, że życzę tym trzem Francuzom jak najgorzej. Bardzo jak najgorzej.
Życzę im jak najgorzej, bo zmusili mnie, żebym się teraz solidaryzował z tym tygodnikiem. Nie mogę się teraz oburzać na to, co drukował. Zresztą bym się pewnie nie oburzał, bo bym tego nie oglądał, a tak – musiałem obejrzeć i to jest zła informacja. Nie da się wydrukować w satyrycznym tygodniku takiej rzeczy, która usprawiedliwiałaby taką reakcję. I to niestety jest ważniejsze, niż wszelkie uczucia urażone przez ten tygodnik.

Tygodnik „Charlie Hebdo”, powinien być znany w Polsce, bo to tam wymyślono postać polskiego hydraulika, który przyjedzie do Francji i odbierze towarzyszom hydraulikom francuskim pracę. Pewnie ma też inne zasługi.

Jeżeli ktoś mi będzie opowiadał, że się czuje w Polsce terroryzowany przez katolickich fundamentalistów – zabiję go śmiechem. Choć w tym kontekście „zabiję” to nie jest odpowiednie słowo.

2. Wcześniej. Suburban nie dał się uruchomić i to jest zła informacja. W moim wieku jednak wypada mieć garaż, zwłaszcza, kiedy porzuca się samochód na prawie miesiąc.
Poszedłem więc pod Forum. Podróż tramwajem to dla mnie zawsze wielka przygoda. Za cenę normalnego biletu można kupić dwa bochenki chleba.
Słuchałem na Spotify „Prokurator Alicję Horn” Dołęgi-Mostowicza. Muszę znaleźć „Karierę Nikodema Dyzmy”. Kiedy ostatnio jeździliśmy po Świebodzinie z Tośką słyszałem w Dwójce kawałek czytany przez Jerzego Bończaka. Krótki kawałek. Miałem wrażenie, że było to lepsze niż serial. Wilhelmi był zagrał może zbyt dobrze.

Cactus czekał na mnie na parkingu. Chwilę się odmrażaliśmy. Dzisiejsze smartfony nieźle się nadają do wdrapywania z szyb lodu. Zautomatyzowaną skrzynią biegów w Cactusie steruje się przyciskami. Strzałka do przodu – właściwie to w górę obok literki D, strzałka do tyłu – literka R, i duży przycisk z literką N. Każdy da sobie radę. Bardzo elektronicznie. Dwa wyświetlacze. Jeden za kierownicą (prędkościomierz, obrotomierz etc.) drugi na środku (audio, nawigacja, telefon, komputer pokładowy klimatyzacja) dotykowy. Wcześniej większość stosowanych przez PSA wyświetlaczy sprawiało wrażenie, jakby ktoś je znalazł na śmietniku pod supermarketem. Te mają dobry kontrast i rozdzielczość, jak tablety z pięć lat temu. Bardzo jest elektronicznie. Bardzo, gdyby nie zdecydowanie analogowa wajcha od ręcznego, którą trzeba zaciągać, bo samochód nie ma przycisku z literką P.
Muszę sprawdzić, czy można go wyłączyć kiedy jest zapalona literka D.
Kiedy ruszyłem przez chwilę byłem pewien, że samochód jest zepsuty, ale po konsultacji z redaktorem Pertyńskim przypomniało mi się, że tak działa skrzynia zautomatyzowana. Znaczy ciągnie, ciągnie, ciągnie, przestaje, nie ciągnie, nie ciągnie, szarpie, ciągnie, ciągnie. Można zwymiotować, chyba, że zacznie się nieco inaczej pracować gazem. Zresztą w normalnej jeździe diesel, który jest montowany z tą skrzynią daje sobie radę na piątym biegu, więc da się wytrzymać.

Przyjemne są spalania chwilowe na poziomie trzech litrów, które przez całkiem długi czas potrafi pokazywać komputer. Kiedy wyjeżdżałem z Citroëna samochód miał 720 kilometrów zasięgu. Przejechałem z 50 kilometrów i zrobiło się 900. Pojechałem po opał do Baniochy. Syn właściciela obejrzał samochód, skrzywił się nieco na jego plastikowość. Powiedział, że jestem już wśród jego pracowników słynny, bo za każdym razem przyjeżdżam innym samochodem. Zapytał, kiedy po drewno przyjadę S-klassą. Szybko nie przyjadę. I to jest zła informacja. S-klasą już w tym roku jeździłem.

3. Wróciłem do domu w sam raz ma konferencję pani Premier. I to jest zła informacja. Gdybym przyjechał później nie straciłbym prawie dwóch godzin.
Cytując Michała Wróblewskiego z 300polityki – „Pewne jest jedno: pani premier z pewnością nie zatrudnia Charles'a Crawforda.”
Pani Premier wypowiedziała tyle słów tak dziwnym językiem, że słuchacze przestali cokolwiek ogarniać. A szkoda, bo liczba memów, które by można wygenerować była by równa dziesiątej części słów, które wypowiedziała. Albo dziesięciokrotności wypowiedzeń słowa konkret.
Wszyscy ostrzyli sobie zęby na pytania. Niestety pani Premier nie udawało się ich zapamiętać, więc odpowiadała na inne. W każdym razie była ZSL, choć tego nie pamięta, ale – tu cytat – dokumenty nie kłamią. O tym, że pani Premier była czynnym ZSL członkiem może świadczyć pewna poszlaka. Otóż popełnia ona pewien żywcem wzięty z PRL błąd językowy. „Wiecie, rozumiecie, widzicie państwo”. O ile dobrze pamiętam, to Unia Wolności miała jednak korzenie inteligenckie, więc jej działacze mówili „widzą, rozumieją, wiedzą państwo”. Więc ten błąd musiała pani Premier utrwalić sobie wcześniej.

Do tego wszystkiego stronniczki z zeszyciku z zaznaczonymi sukcesikami rządziunia, wrzucane na twitterkowe kontusio KPRM

No i jeszcze jedna sprawa – poważna. Niech przeklęty będzie ten, kto wymyślił, że Ewa Kopacz ma być polską Margaret Thatcher. Póki tylko próbowała się za Żelazną Damę przebierać było bezpiecznie. Teraz postanowiła zająć się górnikami. I to już brzmi groźnie.

Przez chwilę na twitterowym koncie PO było: „Ewa Kopacz: Wprowadziliśmy szybszy wzrost podatku dla rodzin wielodzietnych. Z 3 do 1 miesiąca.”
Później „wzrost” poprawili na „zwrot”. Sami pewnie nie mogli uwierzyć.



środa, 17 grudnia 2014

16 grudnia 2014



1. O siódmej rano wyrwał mnie z łóżka kurier. Poczty Polskiej. To fascynujące, jak wielka, zasłużona państwowa firma popełnia samobójstwo. Gdybyście chcieli mi coś wysłać – proszę, nie róbcie tego Pocztą. Siódma rano to dla mnie środek nocy. Kładę się ostatnio koło czwartej, wstaję o dziewiątej. I to jest zła informacja.

2. Przeczytałem „Wprost” o marszałku Sikorskim. Świat jest niesprawiedliwy. Autorzy pominęli mój osobisty wkład w odnalezienie przepisu zabraniającego używania sejmowych pieniędzy do prowadzenia kampanii wyborczej. A ja własnymi plecami podpierałem ścianę w ichniej redakcji, podczas walk o słynny laptop. 
Wygląda na to, że mało który dziennikarz przeczytał „Zarządzenie nr 8 Marszałka Sejmu z dnia 25 września 2001 r.”. Właściwie to nic dziwnego, bo prawdopodobnie tych przepisów nie przeczytała większość posłów. Z marszałkiem Sikorskim na czele. Gdyby przeczytał i sam się do ich łamania przyznawał znaczyłoby, że jest idiotą. A chyba nie jest, choć coraz więcej słyszę o nim historii, które by mogły sugerować, że jednak jest. Zresztą, czy fakt, że nie przeczytał tego nie sugeruje?
Ech strasznie to skomplikowane.
W każdym razie większość dziennikarzy (chodzi mi o tych, którzy się zajmują polityką) nie przeczytała. Świadczy o tym, że powtarzają coś, co mogło się urodzić w głowie Miśka Kamińskiego. Czyli, że podejrzane jest, że niektóre posłanki rozliczały kilometrówkę nie posiadając samochodu (prawa jazdy). Zarzut idiotyczny. Ale, żeby to wiedzieć, trzeba przepisy przeczytać.
Słabe mamy media strasznie. Gdyby były lepsze może by nas uchroniły od wstydu, który narobią nam Tusk i Bieńkowska. Częściowo już narobili. I to jest zła informacja.

3. Musiałem oddać telewizor. LG. I to jest zła informacja. Pamiętam czasy, kiedy się ta firma nazywała Goldstar. Ciekawe, czy wrócą kiedyś do starej nazwy. Telewizor bardzo się był przydał Męskim Blogerom Modowym. Bardzo dobrej jakości obraz, Świetnie sobie radził nawet z obrazem niskiej rozdzielczości. Nieźle wyglądał. Jednak jego 'smart' jest w porównaniu ze 'smart' Samsunga prehistoryczne (czyli jakieś trzy lata do tyłu).
Miał przyjechać kurier. W ciągu godziny. Po dwóch okazało się, że będzie za godzinę. Po kolejnych 30 minutach okazało się, że go w ogóle nie będzie, bo mu strzeliła chłodnica. Wsadziłem więc pudło do V40. [Ważna informacja, gdyby ktoś uzależniał zakup V40 od rozmiaru telewizora, który wchodzi do środka – 55 cali wejdzie, większy raczej nie]
Zawiozłem telewizor na Domaniewską. I pojechałem do Volvo, żeby zwrócić auto.
V40 Cross Country – jestem gotów polecić. Wydaje mi się, że nie warto inwestować w system pilnowania pasa i ostrzegający przed możliwością najechania. Działają tak sobie, a pewnie kosztują. No i wersja czteronapędowa potrafi sprawić wiele radości na śliskim.

Miałem wsiąść do autobusu, ale się okazało, że nie mam drobnych na bilet. A właściwie nie wiadomo, czy jak się wsiądzie, to maszyna od biletów przyjmie kartę. A bez biletu trochę wstyd. Jak się bym mógł nabijać z niespełnionych obietnic pani Waltzowej.

Poszedłem więc piechotą. Brat mój uświadomił mi, że na Spotify są audiobooki. Słucham więc Dołęgi-Mostowicza „Bracia Dalcz i S-ka”. Ciekawe czy żyją potomkowie chłopa, którzy uratował mu życie w Jankach, kiedy niezadowoleni czytelnicy zawieźli go do Janek i pobitego wrzucili do dołu w lesie. Kiedyś czytelnicy poważniej podchodzili do literatury.
Choć w tym przypadku chodziło o teksty w „Rzeczpospolitej”.
I jak dziś można mówić o zagrożeniu wolności mediów. Wtedy wysyłało się czytelników, dziś wystarczy się spotkać z właścicielem koło śmietnika i wszystko jest załatwione. Bez bicia.

Doszedłem do metra. Później wpadłem do Faster Doga, gdzie wróciłem do dyskusji o kpt. Wronie. Uważam, że LOT powinien zostać rozniesiony przez prawników pasażerów tego nieszczęsnego lotu, Pawełek, że powinni być wdzięczni. Któryś raz o tym rozmawiamy.
To właściwie fascynujące, że Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych nie upubliczniła jeszcze raportu na temat tej katastrofy. Znając pana Laska dowiemy się, że akurat tym razem piloci nie zawinili, bo jak mogli zawinić, skoro dostali od prezydenta Komorowskiego ordery?


Wieczorem u ubranej na różowo Moniki Olejnik występował Michał Kamiński. Ciekawe, czy tak, jak tydzień temu wpadł później do Domu Whisky i przez telefon tłumaczył: „broniłem Ewki u Olejnik”. Choć pewnie 'Kumpelą' jej nie nazywał.

Skoro w poniedziałek Kamiński, to we wtorek Giertych. We środę pewnie Niesiołowski.
Profesor Niesiołowski.