Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Peugeot. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Peugeot. Pokaż wszystkie posty

sobota, 3 stycznia 2015

3 stycznia 2015


1. Śniła mi moja toyota Supra. Samochód, który przywiózł nas do Rokitnicy. A później do Zabrza na podpisywanie umowy sprzedaży. W drodze powrotnej, gdzieś przed Szopienicami obróciła się panewka. I na tym się skończyło, bo wał już się nie nadawał do szlifowania. A był to wał przywieziony z Kassel. Cóż, silnik 7MGTE nie był dobrą Toyoty konstrukcją. 
Reszta auta była ok.

No dobra targa nieco przeciekała. I rdzewiało. Nawet bardzo. 
Dzięki tej toyocie zrozumiałem, że samochody się różnią. I pamiętam gdzie mnie to objawienie spotkało. W Norauto przy Auchan w Piasecznie. Zmieniałem opony na zimowe. Obok opony zmieniano w jakimś zupełnie nowym peugeocie (toyota miała wtedy z 15 lat). Oba samochody wisiały na podnośnikach. Podszedłem pod peugeota i zauważyłem, że jego zawieszenie składa się z elementów, których liczbę mogę policzyć na palcach. Wróciłem pod Suprę i się okazało, że do policzenie elementów składających się na jej zawieszenie nie wystarczy palców wszystkich ludzi przebywających na hali.

Samochód był stworzony do jazdy powyżej 200 km/godz. I nie chodzi mi o 210. Dużo się w nim nauczyłem. I być może dlatego dziś nie używam pedału gazu dwójkowo (0-1).
W każdym razie przyśniła mi się Supra, że nią jeździłem. A kiedy z niej wysiadałem mogłem ją wziąć pod pachę, więc nie było problemu z parkowaniem. 


Tak sobie myślę, że teraz jeżdżę jak dziad – najważniejsze są dla mnie wyniki spalania. 
Nawet w Niemczech. 
I to jest zła informacja.


2. Zatankowałem piłę spalinową i – jak to piszą w raportach policjanci – udałem się do parku celem pocięcia leżących gałęzi. Chińska piła wciąż daje radę ale brakuje mi mojego Stihla.
Bardzo niewiele brakuje, żebym w parku zrobił porządek. Teraz, kiedy nie ma zielonego i dzić sprowadza się do patyków usunięcie jej jest na wyciągnięcie ręki. Niestety, w tym roku też się nie uda.

Tośka z energią pięcioletniego dziecka deptała zgrabioną przez panów kopaczy ziemię zostawiając odpowiednie do swoich 13 lat ślady. Nawet nie używając słów powszechnie uważanych za obelżywe powiedziałem, co myślę o jej działaniach, o niej i o tym, co będzie latem, kiedy wyrośnie tam trawa, a koła kosiarki będą wpadać w dziury.

Zaczęła ręcznie naprawiać szkody. Nie wpadła na to, że ludzkość wynalazła grabie. I to jest zła informacja, bo myślałem, że edukacja w RFN jest na wyższym poziomie i nie koncentruje się wyłącznie na wyszukiwaniu antyfaszystowskich przykładów w historii kraju

3. No i z rzeczoną Tośką pojechaliśmy do powiatu zrobić przegląd BMW. Przed Ołobokiem zwalniałem, bo mi się przypomniało jak sąsiad Gienek opowiadał, że w Wigilię na niefajnym zakręcie zginęły dwie osoby. Zakręt jest niefajny, bo trzeba poprawiać – nie jest to zwykłe czterdzieści pięć stopni. Ciekawe jak droga wyglądała, zanim Niemcy zbudowali fortyfikacje – przebieg jej jest taki, żeby ewentualny polski czołg był jak najdłużej bokiem do Panzerabehrkanone wytaczanego z Hindenburgstandu (nr 653).

Jeżeli ktoś nie wie o co chodzi, niech sobie wygugluje.
Ale tak naprawdę chodzi o to, że przed tym niefajnym zakrętem nic nie informuje jak bardzo ten zakręt jest niefajny. Jadąc od południa człowiek musi najpierw dostać się do Rokitnicy. I jedzie albo po dziurach od Węgrzynic albo po dziurach od Skąpego. Przejeżdża Rokitnicę i trafia na prostą z idealną nawierzchnią, na której lata temu w X6M Darek, szwagier sąsiada Gienka na widok prędkościomierza prawie popuścił w spodnie (a górnik, więc raczej twardy gość). Później, w lesie kilka zakrętów bardzo dobrze wyprofilowanych, które się przelatuje bez hamowania i nagle ten niefajny, niespodziewany. Zupełnie niespodziewany. Ja – Bogu dzięki – pierwszy raz pokonywałem go jadąc od północy, więc się wcześniej specjalnie nie rozpędziłem, ale go zauważyłem. W ciągu ostatnich dziesięciu lat zginęło tam z pięć osób i Bóg wie ile osób wyleciało w pole, bądź przytuliło się do drzewa. A przez cały czas brakuje wielkiego znaku: człowieku, uważaj!


Za Ołobokiem wybudowano ścieżkę rowerową. I – według znaków – jest to wyłącznie ścieżka rowerowa. Prowadzi do Świebodzina. Między Świebodzinem a Ołobokiem nie ma chodnika. Poza wyjątkami. Kiedy ścieżka rowerowa ma przeciąć drogę przestaje być ścieżką rowerową. Zamienia się w chodnik. Drogę przecina więc przejście dla pieszych. Metr dalej chodnik znów zmienia się w ścieżkę rowerową. Ciekawe co będzie, jak Policja zacznie ścigać pieszych na tej ścieżce. Ciekawe też jaki będzie status ludzi siedzących na ławkach przy tej ścieżce stojących.

W każdym razie przed przejściami dla pieszych rowerzystów nastawiano ograniczeń prędkości. Będą stać w zimie, w nocy. Przed niefajnym zakrętem nie postawiono żadnego. I to jest zła informacja. 


Przegląd trwał trzy minuty. Pan zszokowany był tym, że przednie zawieszenie zostało wyremontowane. Wyremontowane było przed rokiem. Ciekawe jakie podbija normalnie.

Najpierw pojechaliśmy do Tesco. Mam wrażenie, że było mniej Bobka niż ostatnio. Później trafiliśmy do Lidla. Było dziwnie pusto.

W Lidlu kupiliśmy świeczki, które pojechaliśmy zapalić mojej babci na cmentarzu w Boryszynie. To dziwne jaki ruch może być na wiejskim cmentarzu o takiej porze. 
Wracając zebraliśmy Józkę z dworca.

Wróciła jesień. Wieje ciepły wiatr. 








czwartek, 4 września 2014

4 września 2014



1. Zanim tak właściwie zdążyłem na dobre wstać, zadzwonił kolega Grzegorz, że jest w okolicy.
Był w redakcji „Urody życia”, żeby zapoznać się z redaktor naczelną. Coś tam pewnie będzie dla nich robił, choć raczej nie wyślą go na Camino de Santiago. A marzy o tym. Trudno.
Można by kiedyś zrobić badanie, czy w Polsce El Camino bardziej się kojarzy z pielgrzymką czy chevroletem.

No więc wsiadłem do jego auta i pojechaliśmy – nie wiedzieć czemu – do Soho.
Tak, to prawda, nazwa jest pretensjonalna.
Skłamałem. Pojechaliśmy całkowicie świadomie – sprawdzić, czy to prawdą z tą wyprowadzką „Malemena”. No i niestety jest to prawda. Puste pomieszczenia wyglądają beznadziejnie.
Soho straciło małomiasteczkowy nastrój. I to jest zła informacja. Kiedy wybudują tam następne bloki – będzie strasznie. U Gesslera ruch – znaczy trochę nam zejdzie, zanim do ludzi dotrze, że najłatwiej jest naprawiać świat głosując portfelem. I to jest gorsza informacja niż ta o Soho.

2. Wróciłem do domu. Właśnie na youtube rozpoczęła się transmisja z przedifowej prezentacji nowości Samsunga. Zacząłem oglądać. Ciekawe rzeczy. Od dwóch tygodni używam Note2. Powoli się przyzwyczajam. Note4 czy to coś z krzywym ekranem zapowiada się bardzo dobrze. A zegarek, to już chyba muszę mieć.
No i dotarło do mnie, że tak właściwie to strasznie żałuję, że mnie nie będzie w tym roku na IFA. W zeszłym roku pojechałem peugeotem RCZ.
Ciekawe doświadczenie – jechałem przez Warmię, drogą, którą łączyła Berlin z Królewcem. Wracałem przez Pragę. Wpadliśmy wtedy z Bożeną do Karlsteinu.
Dziwiłem się jak porządnym samochodem jest RCZ.
Dziwiłem się do momentu, kiedy się dowiedziałem, że jest produkowany w Austrii.
Wtedy wpadłem na pomysł tekstu, który poszedł później do Frondy.
Tekstu o tym, że tylko katolicy potrafią robić porządne samochody.

3. Wieczorem poszliśmy z Bożeną do Beirutu. Bożena uważa, że kiedy nie ma Krzysztofa wszystko w Beirucie jest gorsze. A Krzysztof w Kaliforni,i co chwilę się melduje na fejsie w jakiejś knajpie.
Wymyśliłem, że robi sequel „Las Vegas Parano”. Nie w Las Vegas, tylko w San Francisco, nie wciąga, tylko je. I nie z prawnikiem, tylko z księgowym.
Księgowy, co prawda nie jest jego. Jest za to żydowski.
Chyba nie można w Polsce być bardziej żydowskim księgowym niż Maciek – dyrektor finansowy Muzeum Żydów Polskich.
Z fejsbuka można wnioskować, że panowie zaliczają cztery knajpy dziennie. I to nie jest dobra informacja, bo – jak zauważył kolega Zbroja – Krzysztof wróci i zaraz zacznie modyfikować w Krakenie jadłospis.
Przy stoliku na zewnątrz siedział Lejb Fogelman. On nie jest księgowym, choć liczyć na pewno potrafi. Na miejscu Fogelmana nie zbliżałbym się do samolotów. Jego dwóch kolegów z klasy z liceum zginęło w lotniczych katastrofach. Dwóch różnych katastrofach. Jeden nazywał się Kuryłowicz, drugi Kaczyński.
Fogelman zamówił dwie taksówki. Do jednej wsadził panią, z którą siedział (razem z papierową torbą, która cały czas leżała na stoliku – chciałem przeczytać logo, ale Bożena powiedziała, żebym się przestał gapić), do drugiej wsiadł sam i tyle go widzieli.

Później przyszedł nie mogę powiedzieć kto i sprzedał mi plotkę z dnia poprzedniego, wg której premierem miał zostać Trzaskowski.
Później przyszli Beata Biel z dyrektorem Ołdakowskim i powiedzieli, że plotki na temat obsady stanowiska premiera są ważne tylko przez kwadrans.
Dyrektor Ołdakowski zaserwował historię o generale Waffen-SS, który dostał Virtuti Militari. Ja się odwdzięczyłem opowieścią o głównodowodzącym Armią Słowacką (za księdza Tiso), który równocześnie był przywódcą antyfaszystowskiego podziemia w Armii Słowackiej. I było bardzo przyjemnie. Tylko później Bożena powiedziała, że strasznie nudziłem wyciągając te historyczne tematy. I to nie jest dobra wiadomość, bo kiedy człowiek już nie czuje kiedy nudzi powinien zostać zastrzelony.
A jeżeli zostanę zastrzelony, to nie pojadę w przyszłym roku na IFA.