Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jan Ołdakowski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jan Ołdakowski. Pokaż wszystkie posty

sobota, 2 października 2021

1 października 2021


1. No i znowu musiałem wcześnie wstać. Co jest oczywiście złą wiadomością. 

Podczas poprzedniej wizyty na lotnisku w Babimoście, usłyszałem dlaczego trzeba być nie później niż o 8:20. Więc się starałem na lotnisko zdążyć. I zasadniczo się udało. Lotnisko pełne młodzieży. Znaczy: studentów. Początek roku. Nigdy chyba nie leciałem tak aż pełnym bombardierem. Było chyba tylko jedno wolne miejsce. Akurat obok mnie. 
Podczas abordażu, uwagę mą zwróciło dziecko na półce. Niby plastikowe, ale jednak. 

2. Kiedy wyglądam przez okno, zwykle po chwili się okazuje, że rozpoznaję miejsce gdzie jesteśmy. Zwykle koło Konina. 
Z Okęcia do miasta pojechałem pociągiem. Nie jest on najszybszy na świecie, lub chociaż w środkowej Europie. I to jest zła informacja. Wysiadłem na Ochocie, przesiadłem się w tramwaj, podjechałem dwa przystani, wysiadłem i udałem się do dyrektora Ołdakowskiego, z którym poplotkowaliśmy trochę. 
Z Muzeum Mykoła zawiózł mnie na Wilczą. Chwilę mi zajęło wyprowadzenie z podwórka Lawiny. 
Pojechałem nie powiem gdzie na plotki. Nie powiem gdzie, bo jeszcze ktoś nie taki przeczyta i ktoś będzie miał kłopot. Usłyszałem, w każdym razie, że się przy przekazywania dowództwa nie macha sztandarem.

3. No i stamtąd ruszyłem na spotkanie z kolegami podstawówki. No i zadzwonił z nich jeden. No i poprosił, bym kupił baterie R14. No i się zrobił problem, gdyż musiałem zboczyć na poszukiwania. Nie było łatwo. Trafiłem dopiero w piątym sklepie. Rossmannie. Przez te wszystkie mecyje dotarłem na miejsce po zmroku. 

Złą informacją jest, że nie mam pojęcia, co jutro tu napiszę. 


 

poniedziałek, 2 sierpnia 2021

1 sierpnia 2021


1. Śniadanie z Ekscelencją Ministrem.
Ekscelencja Minister proponował w nocy, bym przyszedł, przyniósł kebab i oglądał olimpiadę. Wybrałem jednak śniadanie. Jajka po benedyktyńsku.
Jak rok temu, Miasto poskładało pod powstańczymi tablicami wieńce ze sztucznych kwiatów. Ciekawe, czy to te same.

2. Z Andrijem na Powązki. Nie pamiętam czego słuchaliśmy.
Kura spóźnił się z pięć minut. Wyjątkowo nie był jednak ostatni. Po nim przyszedł Czarzasty. Zresztą stali chwilę obok siebie. Padał deszcz i grzało słońce. Na raz. Powinna być tęcza.
Dyrektor Habilitowany Dariusz powiedział, że dyrektor Ołdakowski wylądował w szpitalu. A ja gotów się byłem założyć, że go przy Gloria Victis widziałem. Wychodziłem z cmentarza ze świeżo mianowanym prezesem IPN-u. Później wpadłem na niegdysiejszego Ministra Zdrowia. Powiedział, że dymisja oddała mu możliwość normalnego celebrowania 1. sierpnia.
Doszedłem pod kościół św. Karola Boromeusza. Tam znalazłem hulajnogę, na której dojechałem do domu. Gdzieś w okolicach Karcelaka zaczepił mnie człowiek twierdzący, że się urodził 1. sierpnia 1956 roku. 

3. Śpiewanki. Za rok może będą na placu Piłsudskiego. I dobrze, bo w Muzeum to jednak nie to. Kiedy wszyscy już pojechali, ze szpitala wrócił Janek. Jak na parę godzin wcześniej zabranego przez pogotowie wyglądał całkiem nieźle.
Dyrektor Habilitowany Dariusz poprosił mnie, bym nie pisał o tym jaką przygodę mieli z wieńcem na placu Krasińskich. Więc nie napiszę. Dyrektor zaś Zydel próbował wszystkich wkręcać mówiąc, że jest w stanie upojenia alkoholowego. Nie był. Chyba, że się na tyle sprofesjonalizował, iż nie widać wcale, że wypił. W instytucjach kultury to przydatna umiejętność. 

Później był teatr. Nie był o Powstaniu, ale było coś o złych Niemcach. 


 

wtorek, 13 lipca 2021

12 lipca 2021


1. W Muzeum Powstania Warszawskiego tłumy. Z dyrektorem Ołdakowskim wymienialiśmy się dykteryjkami, których niestety nie mogę zacytować, bo żem obiecał. Gdybym się złamał, to powinienem zacząć od recenzji pewnej książki, która leżała na dyrektorskiej półce. Dyrektorskiej recenzji. Bez tej recenzji – dykteryjki by miały nieco mniej sensu. Tak, czy inaczej nie namówię się do złamania obietnicy. 
Na dyrektorskiej szafce stało dzieło, którego wcześniej nie widziałem/zauważyłem. „Marszałek Piłsudski i pies”. Fragment twarzy psa przypominał podziemną kotwicę. 
Po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy byłem w Mordorze. Mordor bardziej ucywilizowany. Straszy za to napisami „powierzchnia do wynajęcia”. O ile się nie mylę, to Springer się przeniósł na drugą stronę ulicy. Postępu nie jest podzielona Marynarską, tylko jest połączona wiaduktem. No i da się zaparkować, co kiedyś było mało prawdopodobne. Ale może to dlatego, że wakacje. 
Byłem też na Wiejskiej, no i jeszcze się spotkałem z bardzo ważną postacią w KC. Ciekawe, czy ktoś jeszcze używa tej nazwy. Rozmawialiśmy i lunęło. Więc rozmawialiśmy aż przestało. Musiałem bronić honoru Krakowa tłumacząc, że – nie ekscytujmy się nazwiskami – jest jednak bardziej z Jasła. Wydaje mi się, że w Jaśle to nigdy nie byłem. Choć by się to wydawało mało prawdopodobne, bo byłem i w Gorlicach, i w Krośnie, i w Pilźnie. Swoją drogą, to, że w Pilźnie nie ma browaru, który by robił oryginalne pilzneńskie piwo to jakieś niedopatrzenie. 

2. Ruszyłem koło dziesiątej. Zwykle jadę Jerozolimskimi, tym razem Połczyńską. Jerozolimskimi lepiej. Jechałem i jechałem. Z przystankiem na pierwszym Orlenie za Strykowem. A2 ma sens tylko wtedy, gdy się – excusez le mot – zapierdala. A na taki sposób korzystania z drogi było trochę za wcześnie. Przez całą trasę męczyły mnie błędy matriksu. Wielokrotnie wyprzedzana furgonetka Poczty Polskiej. Ciągnik siodłowy z opisanym na niebiesko, po niemiecku kontenerem. 

3. Dojechałem. Kocio w terenie. Więc trudno napisać, co u niego słychać. 
Przypomniało mi się, że rok temy byłem w Pułtusku. A potem na imprezie 300polityki. 
Czyli wygląda na to, że rada Aleksandra Kwaśniewskiego została – że tak powiem – zrealizowana.  


 

czwartek, 8 lipca 2021

7 lipca 2021


1. Przez te wszystkie mecyje ze strzelaniną, pracę nad felietonem do „Dziennika Polskiego” i ogólne niepozbieranie położyłem się spać chwilę przed czwartą. O siódmej obudziła mnie śmieciarka. I tyle by było ze spania. 
Nie zamierzam być ustami Donalda Tuska – powiedziała Piaseckiemu Nowacka. Zastanawiałem się przez chwilę, czy istnieje w Polsce dziennikarz, który by na takie oświadczenie zareagował pytaniem: a którą częścią ciała Donalda Tuska pani posłanka zamierza być? I dlaczego akurat tą? Żadne nazwisko mi do głowy wpaść nie chciało. Zastanawiam się tylko, czy to aby nie efekt zżerającej nazwiska mgły COVID-owej.
Oglądałem przez chwilę Sejm. Łobuzie jeden – krzyczał do Wąsika Nitras. Łobuz – wydawać by się mogło – zapomniane słowo. A takie właściwie ładne. Wcześniej odbył się rytuał wyrzucania Brauna bez maseczki. W dzieciństwie późnym usłyszałem żart: dlaczego sejm jest okrągły? Bo cyrk nie może być kwadratowy. 

2. Później byłem świadkiem wydarzenie, które miało być kolejnym początkiem odbudowy Pałacu Saskiego. Z przyległościami. Jakiś czas temu odkryłem, że jestem wielbicielem dużych inwestycji. Przekop Mierzei– uwielbiam pomysł. Tunel w Świnoujściu – na miejscu nie byłem, sporo słyszałem. CPK zmieni Polskę. I nie chodzi o wielkie lotnisko z bunkrem dla – nie pamiętam – Mosadu? Chodzi o sieć komunikacyjną, która w końcu wiek z kawałkiem po odzyskaniu niepodległości połączy Polskę niezależnie od wytyczonych przez zaborców linii. No i teraz Pałac Saski, bez którego trudno jest mówić, że Warszawę odbudowano. 
Pojechałem do Muzeum Powstania. Dawno nie byłem. Dyrektorów spotkałem w zdrowiu. Ogarniają kolejną rocznicę. Śpiewanki będą na terenie Muzeum. Mam nadzieję, że wrócą na plac Piłsudskiego jeszcze nim Pałac Saski zostanie odbudowany. Jechałem z pewnymi obawami, czy aby prezydent Trzaskowski nie będzie próbował odreagowywać frustracji, jakie go ostatnio dotknęły na obcym mu jednak Muzeum. Panowie Dyrektorzy nie narzekali. A ja nie zapytałem.

Wcześniej rozmawiałem przez chwilę z panią dr dwojga nazwisk Fedyszak-Radziejowską. Pani Doktor zwykła słysząc coś, co się jej nie podoba, dziękować. Mówiąc, że lżej dzięki temu jej będzie umierać. Zapytałem ile trzeba mieć lat, by móc tego argumentu używać. Odpowiedziała, że przynajmniej siedemdziesiąt. Próbowałem negocjować, tłumacząc, że mężczyźni żyją krócej. Była nieugięta. 

3. Z Muzeum pojechałem do Pomiechówka. Odstawić audi na wahacz, olej i potencjalnie inne rzeczy. Jakiś kawałek przed skrętem na Modlin w rowie leżały mocno poobijane zwłoki samochodu. Ciekawe, czy długo poleżą – ceny złomu biją rekordy. Zostawiłem audi, udałem się na kolejowy dworzec. Przez chwilę miałem problem z odgadnięciem w którą stronę jest Warszawa. Dworzec w budowie. Ponoć gotowy od dłuższego czasu. Na pociąg czekałem czterdzieści minut. Po drugiej stronie torów, na ławce spał człowiek. A przynajmniej mam taką nadzieję. Głupio by było, gdyby był po – na przykład – wylewie. Pociągiem na Gdańską. W mrokach Stanu Wojennego jeździłem z Gdańskiej do Modlina oglądać twierdzę. Sporo się od tego czasu zmieniło. 
Zdążyłem do Pałacu na mecz. Mecz jak mecz. Cracovia nie straciła ani jednej bramki. Zadziwiająco dużo przedstawicieli administracji centralnej czyta 3neg.pl. Mam wrażenie, że wszyscy są zainteresowani tym, bym jak najszybciej wrócił na wieś, bo bardziej niż moje warszawskie obserwacje, interesują ich przygody Kocia (wszystko u niego w porządku). Pojawiły się próby nacisku – niektórzy chcieliby się w konkretny sposób w Negatywach pojawić. (Tak, to o Tobie Pawle. Nie pamiętam, co chciałeś, żebym napisał: brodaty nudziarz? Nic z tego).
Muszę rozważyć wejście na patronite. I chyba jedyne, co bym mógł zaofiarować hojniejszym sponsorom, to raz w miesiącu obecność w Negatywach. 

Wracałem pieszo przez pustą Warszawę. Nowe przepisy zmiotły elektryczne hulajnogi. Za to na ulice wyległy śmierdzące, hałasujące traktory i samochody z wodą w beczkach do podlewania donic z zielenią. Ciekawe, czy ktoś akceptujący pomysł przeniesienia zieleni do donic myślał o ich podlewaniu. Na pewno. Przecież miasto rządzone jest przez wybitnych fachowców, wybranych w transparentnych, uczciwych konkursach. 

Flaga Palestyny dalej wisi. Trochę się tylko pozwijała. Dziś pod Krakenem nikt nie strzelał. Wydzierała się za to z balkonu jakaś pani. Darła się na rozmawiających, ostatnich wychodzących z Krakena gości. Ot, uroki życia w mieście. 



 

czwartek, 24 czerwca 2021

24 czerwca 2021


1. Nie dosłuchałem, co ma do powiedzenia kandydat na prezesa PZPN. Jeżeli mam być szczery – a ja od dzisiaj chcę być szczery – zupełnie mnie to nie interesowało. Poza tym przyjechali panowie od rur, żeby zrobić kran do podlewania w ścianie stołówki. Przywieźli ciekawy patent. Opaskę, którą się na rurę zakłada. Z opaski wystawała rurka. Przez tę rurkę się wierci w rurze i tak powstaje trójnik. Ponoć można wiercić nawet, gdy w rurze jest ciśnienie, ale nie zrozumiałem jak. Ważne, by wiertarka nie była na prąd. W każdym razie mamy już kran, więc nie będzie trzeba ciągnąć stumetrowego węża. 
Panowie pojechali. Na odchodnym udzielili mi kilka rad, jak pewne rzeczy samemu zrobić. Ma to sens. Jeżeli kogoś oburzają stawki telewizyjnych gwiazd, niech zobaczy jak zarabiają dziś hydraulicy. 

2. Zauważyłem wczoraj, że spadła nam dachówka. Zauważyłem, bo wyszedłem do parku i popatrzyłem na dach. A popatrzyłem na dach, bo odezwał się człowiek. (Ech, ludzi tylu, a człowieka spotkać…) Człowiek, który mając dość Warszawy postanowił szukać domu gdzieś indziej. No i gdzieś indziej znalazł. Na Warmii. Pałacykowatą willę z początku wieku ubiegłego. Za rozsądne pieniądze. No i się chciał skonsultować. Zaczęliśmy dyskutować o kosztach. Remontu – na przykład – dachu. Wtedy popatrzyłem na dach i zobaczyłem w rynnie dachówkę. I ubytek obok dachowego okna. Choć to nie okno, tylko wyłaz. (Rożnica ma znaczenie, gdy się rozmawia z konserwatorem zabytków) Wyszedłem dziś na strych, wystawiłem łeb przez wyłaz (przez okno by było trudno), no i się okazało, że nie jednej brakuje, tylko dwóch. Konkretnie: jednej całej i drugiej połówki. Dziura spora. Pani Konserwator Lubuskiej się nie podobało, że przy remoncie założono membranę – wiatroizolację paroprzepuszczalną (czy jak się to nazywa) Mówiła, że przez to nie widać, że się coś z dachówkami złego dzieje. Miała rację. Od środka nie było widać. Z drugiej strony – dzięki tej folii woda nie lała się do środka, tylko po niej spływała. 
W każdym razie udało mi się dziurę załatać. Największym wyzwaniem było krojenie dachówki na pół. Ale dałem radę. 
Dach ma pięć lat. Myślałem, że będzie jeszcze z dziesięć spokoju. A się okazuje, że niekoniecznie. 

3. Dyrektor Ołdakowski skomentował wczoraj przeboje nasze z Kociem. Powiedział, że się Kocio zachowuje, jakby poszedł do liceum. Ja tam – muszę przyznać – tak się prowadzić zacząłem dopiero pod koniec liceum. Zdecydowanie pod koniec. Pamiętam sąsiada, który wychodził na szóstą do roboty. Kiedyś się tak złożyło, że przez kilka dni się mijaliśmy w bramie. On wychodził, ja wracałem. I z dnia na dzień był coraz bardziej na mnie – excusez le mot – wkurwiony. Od trzeciego razu przestał odpowiadać na dzień dobry. 

Kocio dziś wpadał trzy razy coś zjeść. Nawet jakoś mu się udawało omijać największe ataki deszczu. Na koniec, gdy się pogoda poprawiła, pojawił się w promieniach zachodzącego słońca. Zjadł i poszedł spać. Wstał, poszedł, wrócił, zjadł, poszedł. Sytuacja jest rozwojowa. 

Bogdan Krężel zbiera na zrzutka.pl pieniądze na druk katalogu wystawy, którą otworzy 16 lipca w Gliwicach. Bogdan to jeden z lepszych polskich fotografów jakich znam. Każdy widział jego Lema. Każdy widział jego Pilcha. Dzisiejsze fotograficzne gwiazdy tak nie potrafią. 




 

niedziela, 3 maja 2020

2 maja 2020



1. Wstałem o świcie i wciągnąłem specjalnie kupioną w tym celu flagę na maszt. Z tym, że najpierw ją musiałem nieco zmodyfikować, bo był to model nasadzany na kij, a nie wciągany sznurkiem. Sznurek – mam wrażenie, że ze dwa lata temu kupiony – dał się nadgryźć zębowi czasu. Ale kiedy już urwało się wszystko, co się miało urwać okazało się, że jest w porządku.
Doktor Sibora zarzucił Prezydentowi na Twitterze, że na co dzień nie dba o flagę. Bardzo żałuję, iż Pan Prezydent nie zabiera głosu gdy wokół niego widzę dziesiątki, setki polskich popisanych flag. Tak jest zawsze podczas imprez sportowych. Wielkie flagi z napisami leżą na śniegu a Pan milczy.
Pierwszy raz zobaczyłem pana Doktora w telewizorze prawie dziesięć lat temu. Mówił chyba o brytyjskiej królowej. Bardzo ciekawie. A tak przynajmniej mi się wydawało. Kilka lat później, na samym początku mojej obecnej pracy, użyłem nazwiska pana Doktora przy ówczesnej dyrektor Protokołu Dyplomatycznego MSZ. Reakcja nie była specjalnie dyplomatyczna. Usłyszałem, że pan Doktor nie ma pojęcia o czym mówi, ale mówi to w telewizorze, co czasem słyszą politycy, którzy mają pretensję do Protokołu, że coś jest nie tak, bo usłyszeli to w telewizorze, Protokół musi potem udowadniać, że nie jest wielbłądem, co nie jest – jak powszechnie wiadomo – proste.
Po kilku wizytach zagranicznych zrozumiałem o co chodzi. Im więcej było tych wizyt, tym więcej rozumiałem. Jako że nie jestem pracownikiem Protokołu – pan Doktor bardziej mnie śmieszył niż denerwował. Szczytem było, jak przez godzinę komentował przylot Prezydenta USA. Płakałem ze śmiechu. Kamery pokazywały znanych mi ludzi, wykonujących oczywiste dla mnie czynności, a pan Doktor opowiadał niestworzone rzeczy, plótł duby smalone, banialuki, farmazony, androny (wymieniam te wszystkie słowa, by uniknąć zwrotu: pierdolił jak potłuczony). Rzewnymi łzami płakałem. Znaczy – wręcz przeciwnie, akurat tych łez rzewnymi nie można określać.

Przed uroczystościami 80 rocznicy wybuchu II wojny światowej ludzie z TVN24 poprosili mnie o pewną przysługę związaną w wizytą wiceprezydenta Pence'a. (zauważyliście, że podczas najwyższego szczebla spotkań polsko-amerykańskich TVN24 jest bardziej zachwycony naszą polityką zagraniczną niż TVP? Jak to było? Przejrzystość, wolność słowa oraz niezależne i odpowiedzialne dziennikarstwo. W tym przypadku trudno się nie zgodzić.)
Oczywiście pomogłem. A przypomniawszy sobie moich przyjaciół z PD poprosiłem, by może zaprosili do komentowania jakiegoś innego eksperta, nie pana Doktora.
–To daj nam kogoś. Nikogo innego nie ma – odpowiedzieli. I to jest zła informacja. Dyplomaci, nawet emerytowani bronią się rękami i nogami przed chodzeniem do telewizji. Etyka zawodowa. Chodzą zaangażowani politycy typu ekscelencji Schnepfa. Więc cóż mogą zrobić wydawcy? Dzwonią pod sprawdzone numery. Stąd doktor Sibora, stąd pułkownik Dziewulski. Dzwonisz – masz. Człowiek mówi po polsku, nie jąka się. Jak trzeba, ma bibliotekę na tle której można go filmować. Wypowie się na każdy temat. Kiedyś taką rolę pełnił też profesor Rzepliński – oczywiście przed karierą w Trybunale Konstytucyjnym. Ale kto to dziś pamięta.

A co do flag w śniegu. W mrokach stanu wojennego milicja stawiała przed kolegiami ds, wykroczeń za znieważenie flagi państwowej obywateli, którzy na demonstracjach nieśli biało-czerwone flagi z napisem „Solidarność”. Oskarżeni bronili się – na ogół – skutecznie. Tłumaczyli, że flaga państwowa jest biało czerwona. Flaga biało-czerwona z napisem – państwową nie jest. I tak jest do dziś. Znaczy: leżąca w śniegu biało-czerwona płachta materiału z wielkim napisem „Wieluń” flagą państwową nie jest. Albo – jeszcze lepiej – jest flagą państwową w takim samym stopniu, jakim pan Doktor jest specjalistą od protokołu dyplomatycznego.

2. Zadzwoniła rano pani Wydawca z jednej z telewizji informacyjnych, żeby dopytać, co Prezydent będzie robić. Rano PAP puścił depeszę, która była nie do końca aktualna i wyszło zamieszanie. Zacząłem referować, kiedy doszedłem do żłożenia kwiatów pod pomnikiem Korfantego, powiedziała, że to brzydki pomnik, i że Ślązacy powinni sobie go na Śląsk zabrać. I po co te kwiaty. Odpowiedziałem, że rocznica jest wybuchu III powstania śląskiego. Ona na to, że jak powstanie to tylko warszawskie. Najwyraźniej cała nasza kilkuletnia opowieść o Ojcach Niepodległości nie trafiła wszędzie tam, gdzie powinna. I to jest zła informacja. Swoją drogą – wyrazy szacunku dla dyrektora Ołdakowskiego – on ze swoim przekazem trafił. Panią Wydawcę co roku spotykam na śpiewankach 1 sierpnia na placu Piłsudskiego.

3. Najpierw zaczął padać deszcz, później zaczęło grzmieć i spadł grad. Nie pamiętam kiedy ostatnio ktoś rzucał we mnie z takim zaangażowaniem małymi kamieniami. Kara to musiała być boska za to, że przez moment rozważaliśmy przyjęcie zaproszenia na grilla, które wystosowali sąsiedzi. Poluzowanie dopiero od poniedziałku.

Obejrzeliśmy na Netfliksie „Into the night”. I to jest zła wiadomość. Pomysł dobry, realizacja słaba. Po czterogodzinnym maratonie Bożena miała słuszne pretensje, że obejrzeliśmy po raz chyba dwudziesty „Drużyny pierścienia”.

sobota, 27 lutego 2016

25 lutego 2016



1. Ludzie to są dziwni. Jednego dnia wszyscy chcą rozmawiać o Twitterze, drugiego – o stadninach. Właściwie nie wiem, co gorsze. Czy to, kiedy koniecznie chcą rozmawiać, czy kiedy próbują żartować.

Wziąłem udział w pierwszym zebraniu organizacyjnym poświęconym następnemu nibytweetupowi. Zaprosimy więcej osób, ale też mnóstwo ludzi nie będzie zadowolonych. I to jest zła informacja.

2. Nawiedził mnie dawno niewidziany kolega. Przyjechał na rowerze. Czekał w bramie kościoła pewnie licząc, że nie zobaczą go kamery ochrony. Naiwniak. Poszliśmy do Telimeny – jak przeczytałem – najstarszej wciąż czynnej kawiarni w Warszawie. Wymieniliśmy się dykteryjkami. Jego były śmieszniejsze. Ale czemu się dziwić. Ja prowadzę teraz nudne życie. Coś jak a City Stockbroker z Monty Pythona.

Mam wrażenie, że po jakimś wieku niewidzenia spotkałem dyrektora Ołdakowskiego. Udaliśmy się do Hindusa na Nowogrodzką. Ech, gdzie te czasy, kiedy „Nowogrodzka” oznaczała dla mnie wyłącznie ulicę równoległą do Żurawiej, Wspólnej, Hożej, Wilczej… Hindus, u którego poprzednim razem byłem z pięć lat temu, z baru obsługi szybkiej zamienił się w całkiem porządną restaurację z pięterkiem. I do tego wszystkiego jedzenie się nie pogorszyło – co się w Warszawie rzadko zdarza. Z dyrektorem Ołdakowskim nawet specjalnie dużo żeśmy nie poknuli. I to jest zła informacja, bo knucie w dobrym towarzystwie to prawdziwa przyjemność.

3. Wieczorem skończyliśmy oglądać Narcos. Muszę zauważyć, że prezydent Kolumbii to ma naprawdę porządny pałac. [O ile oczywiście w filmie zagrał pałac prawdziwy]. Nasz trzyma poziom, ale ja tam specjalnym wielbicielem nie jestem.
Mieliśmy drobną scysję z Bożeną. Dotyczyła oceny zachowania prezydenta Gavirii. Ja go usprawiedliwiałem, Bożena – niekoniecznie. Któryś z kolei raz staję w takich rozmowach po stronie władzy. Nie wiem, dlaczego przypomina mi się dowcip o afrykańskim dziecku, które wpadło do mąki. Dowcip, którego z oczywistych powodów nie przytoczę.

Skończyliśmy oglądać Narcos. I to jest zła informacja, bo na razie nie udało nam się znaleźć niczego nowego.
Zabraliśmy się za Daredevila i to nie jest to. Nie wychowano nas w kulturze amerykańskiej popkultury. Czegokolwiek by to nie miało znaczyć.


wtorek, 4 sierpnia 2015

2 sierpnia 2015


1. Sobota. O moim stanie niech świadczy kilkakrotnie w tym tygodniu powtórzone pytanie: „O której jest Gloria Victis”
W momencie, kiedy wybrzmiewało s docierało do mnie o co pytam i przypominało mi się, że robię to już któryś raz. I to jest zła informacja.
Ale należy zacząć od tego, że był to pierwszy dzień bez wizyty w Komorze. Z jednej strony się wyspałem, z drugiej – już mi zaczęło tej godziny z połową spokoju brakować.

2. Udałem się do pracy. Po drodze spotkałem red. Zerembę, z którym przeprowadziłem kilka bardzo przyjemnych rozmów. Nie zgodziliśmy się tyko w sprawie wpływu Internetu na tradycyjne media, ale nie zdążyłem tego uzasadnić, bo red. Zaremba musiał się udać do obowiązków.
PAD udzielił naprawdę dobrego wywiadu. Ale o tym wszyscy się przekonają za jakiś czas.
Generalnie było to bardzo pożytecznie spędzone sobotnie południe.
Niestety był upał. I to jest zła informacja.

3. No i pierwszy raz w życiu byłem na Powązkach. Muszę przyznać, że wygląda to inaczej niż później słychać w telewizji, w której za to nie było innych żenujących sytuacji, na które spuszczę zasłonę milczenia.
Stałem z dyrektorem Ołdakowskim i jego Habilitowanym Zastępcą. Po wszystkim Habilitowany Zastępca popatrzył z wyższością i zapytał: Macie takie coś w Krakowie? Bąknąłem coś na temat wymarszu Pierwszej Kadrowej – odpowiada się, ale mamy Wawel – przerwał mi.
Później biegaliśmy za PAD po chyba całym cmentarzu. Teraz trafię na Łączkę.

Wieczorem pojechaliśmy na plac Piłsudskiego, na tzw. Śpiewanki. Mocna rzecz. Ze trzydzieści tysięcy ludzi. Czegoś takiego też nie ma w Krakowie. I to jest zła informacja.

Obserwując śpiewającego PAD naszła mnie konstatacja, że ci, którzy próbują go nazywać partyjnym prezydentem są jacyś dziwni. Gdyby był prezydentem partyjnym, to Prezydent Obywatel Jóźwiak raczej by pilnował, by kamera TVP nie łapała go w bezpośredniej PAD bliskości. A było wręcz przeciwnie. Więc niech to będzie dobra wróżba tej prezydentury.




sobota, 25 lipca 2015

23 lipca 2015




1. Piechotą do pracy. Miał przyjść na Foksal pan kolega Wojciech. Nie przyszedł, gdyż go zassano jeszcze na dworcu, więc na Foksal nie doszedł. I to jest zła informacja, bo nam Wojtka brakowało.

2. Odbyłem kilka owocnych spotkań z przedstawicielami mediów. Po czym się udałem na lancz z dyrektorem Ołdakowskim i jego Wicedyrektorem Habilitowanym. Dyrektor Ołdakowski przegrał zakład, gdyż pierwsza rozmowa telefoniczna, jaką odbyłem w po zasięściu do stołu trwała krócej niż 10 minut. Niestety, chwilę po niej dotarło do mnie, że zapomniałem o komorze. I musiałem szybko zamówić taksówkę. I znikać. I to jest zła informacja, bo rozmowa sprowadziła się do wymiany złośliwych uprzejmości i nie doszło do knucia, na jakie tak bardzo ostrzyłem sobie zęby.

3. W komorze zrezygnowałem z pana Anatola i zabrałem się za „Ein manipulierter Mord” Kirsta. Zawsze mi się wydawało, że Kirst żył wcześniej. Ale chyba po prostu zlał mi się z Remarquem.
Po komorze taksówką nerwowo wracałem do Foksal, gdzie jeszcze trwały spotkania na najwyższym szczeblu.
Kiedy towarzystwo się rozjechało, przeprowadziłem kolejne spotkania z przedstawicielami mediów. Ostatnie odbyło się w Krakenie, gdzie się w końcu pojawił pan kolega Wojciech.
Na koniec dnia autoryzowałem wypowiedź do natemat.pl
Jak się to rozejdzie, to mnie do PiS-u nie przyjmą i nigdy nie zostanę lubuskim senatorem. I to jest zła informacja, bo jako mianowany przez redaktora Mazurka zawodowy krasnal ogrodowy byłbym świetnym reprezentantem regionu, gdzie ogrodowe figury mają taką popularność.   

niedziela, 12 lipca 2015

11 lipca 2015


1. Spędziłem sporą część dnia w towarzystwie bardzo zadowolonego dyrektora Ołdakowskiego, jego habilitowanego zastępcy i ich kolegów. Kolega to ciekawe słowo. Po polsku ma szersze znacznie niż oryginalnie.
Choć właśnie zacząłem się zastanawiać, czy to prawda.
Miałem kiedyś kolegę o naprawdę dużej wrażliwości językowej. Dziś właściwie to nie mam nikogo, z kim bym mógł o takich sprawach rozmawiać. I to jest zła informacja.

2. Wygląda na to, że Hestia wypłaci odszkodowanie, zrobimy porządek z BMW czyli wróci pewien ład. Złą informacją jest, że mechanik (blacharz) idzie na urlop. Znaczy potrwa to jeszcze trochę.

3. Mieliśmy po pracy ruszyć na wieś. Później mieliśmy ruszyć o ósmej. Ruszyliśmy po dziesiątej. Dojechałem za Skierniewice i zacząłem zasypiać. Zjechałem na parking, który się nazywa jak jakieś chyba włoskie miasto i przespaliśmy godzinę.
Kiedyś miałem tak, że nie zasypiałem za kierownicą. Potrafiłem się tak koncentrować na jeździe, że drzemałem prowadząc. Koncentrowałem się wyłącznie na torze jazdy i samochodzie za którym jechałem. Nie jestem chyba w stanie w jasny sposób opisać taki stan.
W każdym razie już mi się to nie udaje. I to jest zła informacja.
Przemki śródpodróżne zacząłem stosować ze dwa lata temu. Z tym, że na ogół po kilkunastu godzinach jazdy. Mam nadzieję, że zaczynanie od przerwy nie wejdzie mi w krew.

SVX w trasie głośny, choć jak na subaru cichy. Bardzo porządny samochód, szkoda, że nie automat. Dojechaliśmy po trzeciej. Czubek lipy spadł jakieś pół metra od Suburbana, którego później sąsiedzi przepchnęli na wszelki wypadek. Lipa koło domu straciła jakąś 1/3 wysokości, Z tej na lewo od wjazdu została połowa. Rosły prawie 200 lat i nic. Trzeba sadzić nowe drzewa, bo zaraz się zrobi łyso jak w miasteczku Wilanów.

czwartek, 25 czerwca 2015

25 czerwca 2015





1. Ile słoni mieści się do małego fiata? Cztery, bo są cztery miejsca.
Nie wiem dlaczego mi się to przypomniało.
Rano napisałem złośliwego tweeta o marszałku (ministrze?) Sikorskim. Znaczy napisałem, że wraca na stanowisko odpowiadające jego kompetencjom. Znaczy, że wraca do swojego osobistego pałacu. Ale chwilę później się okazało, że znowu zatrudni go amerykański thinktank. Więc całkowicie się zmienił sens tweeta. I to jest zła informacja.

2. Poznałem prezesa Narodowego Banku Polskiego. Pan profesor Belka postanowił, że musi mieć ze mną zdjęcie. I mam podejrzenia, że to nie jest dobra informacja. Gdyż nie chodziło o to, że jestem celebrytą. Dowiedziałem się, co może spowodować spadek ceny franka. Niestety nie zależy to ode mnie.

3. Dyrektor Ołdakowski miał imieniny. Zauważyłem to dopiero wieczorem. Odkąd Facebook informuje o urodzinach imieninach trudniej się pamięta. I to jest zła informacja.
Wróciłem do domu na „Kropkę nad I”. Występował Palikot z brodą. Jutro może będzie ktoś, kto połyka noże.
Później, na „Ale Kino” oglądaliśmy odcinek „Ripper street”, filmu w którym gra bardzo dużo aktorów z „Gry o tron”. Przynajmniej dwóch.
A ile zmieści się w małym fiacie mrówek? Żadna, bo są tam już słonie.  

wtorek, 2 czerwca 2015

2 czerwca 2015


1. Wykazałem się wielką odpowiedzialnością i postanowiłem odnieść buty do szewca. Po pracach nad GQ została mi świadomość, że buty przynajmniej raz do roku powinny tam trafiać, bo inaczej człowiek może sobie zrobić krzywdę. No i nie wygląda najlepiej. Jak ten pan, co wpadł do Faster Doga parę miesięcy temu, w którym rozpoznaliśmy z Pawełkiem funkcjonariusza MSW.
Idąc do szewca na Hożą wpadłem do Beirutu, gdzie siedzieli kolega Krzysztof z kolegą Grzegorzem. Wpadłem, zacząłem pić kawę. Po chwili wpadł znajomy Krzysztofa, który sprowadza z Czech meble. Modernistyczne, secesyjne, czy jak je tam nazywać. Ważne, że ładne. Wynajął lokal na podwórku za Beiruto-Krakenem. I tam je chyba będzie prezentował.
Szewc podzeluje buty na środę. Może uda mi się nie zgubić kwitków, bo zawsze to robię i zawsze Szewc patrzy na mnie wilkiem. I to jest zła informacja.

2. Od szewca udałem się do Empiku, żeby kupić weekendowy Financial Times. Zrzutu ze strony nie oprawię sobie w ramki, papierową gazetę – owszem. Kupiłem też „W Sieci” redaktor Janecki nazwał mnie znanym dziennikarzem. A ja, jak ten krawiec z telawiwskiego pomnika nieznanego żołnierza nigdy nie byłem znany jako dziennikarz.
Wsiadłem w drugą linię metra i pojechałem na zachód. Mam wrażenie, że druga linia metra coraz mniej śmierdzi wilgocią. Ale może chodzić o to, że się przyzwyczaiłem.
Z metra poszedłem do Muzeum Powstania Warszawskiego, żeby odebrać laskę, którą Bożena zostawiła w sobotę u dyrektora Ołdakowskiego. Do laski dostałem bonus w postaci krawata. Z teflonu. Kusi mnie, żeby spróbować coś na tym krawacie usmażyć, ale to chyba głupi pomysł.
Wracając do domu nawiedziłem leżącego w szpitalu kolegę. Szpital przy Lindleya jest pełen śladów bywszej świetności. Mimo wszystko nie chciałbym w nim leżeć.
Poknuliśmy z kolegą chwilę i poszedłem do Krakena, gdzie umówiony byłem z moim ulubionym wydawcą i kolegą Grzegorzem.
Część bramy vis-à-vis blokowało MINI. Nie mógł z niej wyjechać chyba VW Transporter. Przyjechała straż miejska, ale nie w tej sprawie, tylko chyba w związku z dziwnym ogródkiem Tel Avivu. Namówiłem strażnika miejskiego, żeby na chwilę przyblokował ruch na Poznańskiej, żeby chyba VW Transporter mógł wyjechać pod prąd do Wilczej [metodą ministra Macierewicza].
Udało się. Strasznie byłem dumny z siebie. Zostawiłem kolegów i wróciłem do domu. Kiedy wróciłem, to się okazało, że zapomniałem o lasce Bożeny. I to była zła informacja, bo nie lubię zapominać i wracać.

3. Obejrzeliśmy odcinek „Gry o tron”. Są zombie. Karzeł zakolegował się z Deneris. Arya zaczęła robić coś konkretnego. Czyli dobrze. Złą informacją jest, że tyle trzeba było na to czekać.  

poniedziałek, 1 czerwca 2015

31 maja 2015


1. Wstałem i pojechałem oddać BMW. Robiłem to z taką niechęcią, że aż pomyliłem Płowiecką z Połczyńską. Jedyne co jakoś osłodziło mi gorycz rozstania – to możliwość spotkania z redaktorem Pertyńskim. Oddałem 640d, odebrałem seata Toledo 1,6 TDI. Redaktor Pertyński ostrzegał, że będę się czuł jakby ktoś ukradł mi z samochodu silnik. Przesadzał. Trochę. Samochód jedzie jak BMW w trybie ECO PRO. Czyli wciskasz gaz, samochód daje ci szanse na zmianę decyzji. Jeżeli nie rezygnujesz – powoli zaczyna się rozpędzać. Z naciskiem na powoli. Można się przyzwyczaić. Silnik za to – jak zauważył redaktor Pertyński – produkuje paliwo. Czyli potrafi w mieście spalić mniej niż pięć litrów.
Wróciłem do miasta, poszedłem po bułki i precle. Precle w stylu bawarskim. Krakowskie w Warszawie zwykle są gumowe.
Po śniadaniu udałem się do Faster Doga, by nie mieć już nigdy stresu wynikającego z braku odpowiedniej marynarki. Najpierw wysłuchałem historii o gównie. Otóż cała kamienica jest pusta. Cała, poza frontem, który jest uwłaszczony. Więc dwie oficyny stoją puste, a że świat nie znosi próżni – puste mieszkania zaczęły być wypełniane przez tzw. bezdomnych, którzy zaczęli sukcesywnie puste mieszkania dezintegrować. A w przerwach chodzić do śmietnika – przepraszam za wyrażenie – srać. Srali na tyle długo, że (nie bez udziału pani cieć) gówna wypłynęły. Zalały podwórko, śmierdząc niemożebnie. Co zdecydowanie utrudniło życie Patrycji i Pawełkowi. Słabo się przecież sprzedaje ubrania w zapachu ekskrementów.
Pawełek się awanturował. Chwilę zajęło aż wyawanturował umycie podwórka. No i wciąż nie ma dobrze. Powinni się gdzieś przenieść, bo pusty budynek pachnie sprzedażą deweloperowi i remontem. Więc pewnie i tak zostaną wyrzuceni. I to będzie zła informacja.

Miasto mogłoby coś zrobić, żeby znaleźli w okolicy jakieś miejsce, bo są bardziej zasłużeni dla polskiej kultury niż niejedna galeria. Tyle gwiazd estrady ubrali. I kina. I telewizji.

2. Wystąpiłem z nazwiska w „Financial Times”. Niestety nie jako wpływowy polski bloger. I to jest zła informacja. Bo wpływowym polskim blogerem światowej sławy już raczej nie zostanę.

3. Zawieźliśmy SVX-a mojemu bratu do domu. Później nawiedziliśmy dyrektora Ołdakowskiego, który na naszą cześć zrobił (z pomocą uroczej córki) potrawę. Potrawy nie mogliśmy zjeść, bo musieliśmy wracać do Warszawy. I to jest zła informacja, bo potrawa zapowiadała się dobrze.

Wieczorem w Krakenie spotkaliśmy się z redaktorem Pereirą i intelektualistą Wildsteinem. Dowiedzieliśmy się, że po ukraińsku żółwik to черепашка. Logicznie.
Później przyszli kolega Grzegorz z Magdą. Znaczy Magda z kolegą Grzegorzem. Przez ostatnie zajęcia bardzo się dawno z kolegą Grzegorzem nie widziałem. I to jest zła informacja.
Bo z kolegą Grzegorzem dobrze się czasem spotkać.  

sobota, 30 maja 2015

29 maja 2015


1. Pierwszy (od dawna) raczej spokojny dzień. Obudziło mnie o jakiejś niechrześcijańskiej siódmej rano. A może nawet szóstej. Czyli po czterech godzinach snu. Poszedłem do „Perełki”. Kupiłem kiszone ogórki. Jednak gorsze niż te z Lidla.
Później poszedłem po bułki. Ale zanim bułki kupiłem miałem 40-minutową rozmowę o przyszłości Polski. Będzie dobrze, ale trzeba uważać.
Zjedliśmy śniadanie, Bożena pojechała do pracy, ja prowadziłem prowadziłem politykę informacyjną. Później miałem tajne spotkanie w prywatnych sprawach. Później znowu prowadziłem politykę informacyjną.
Prowadzenie polityki informacyjnej nie jest łatwe. Przeprowadziłem w życiu parę wywiadów i teraz słysząc, co mówię zastanawiam się jaki rozmówca będzie miał z moich słów pożytek. I kiedy czuję, że marny, jeszcze bardziej mnie to deprymuje. Więc gadam jeszcze gorzej. I to jest zła informacja.

2. Poszedłem się spotkać z kolegą, który powoli się staje coraz jaśniejszą gwiazdą warszawskiej polityki. Spotkaliśmy się pod Forum (jakkolwiek się teraz nazywa) i spacerkiem przeszliśmy na Nowy Świat. Na Nowym Świecie ja kupiłem nowego Eco dla Bożeny, on jakąś inną książkę i się rozstaliśmy. On poszedł udzielać wywiadu wPolityce, ja – do metra.
W metrze jeszcze nie było wody. Ale wciąż działał telefon. Na drugiej linii. Bo na pierwszej – nie.
Dojechałem do Woronicza i przesiadłem się na do tramwaju. W metrze strasznie dużo dziwnych typów ludzkich. Łącznie z karłem. Ciekawe jak zmieniło się jego życie od czasu, kiedy wszyscy poznali Tyriona Lannistera.
Odebrałem BMW 640d. Dzięki uprzejmości redaktora Pertyńskiego, który podzielił się ze mną swoim czasem. Mógłbym to auto mieć. Naprawdę. Mimo iż kosztuje pół miliona złotych.
Jadąc Puławską odebrałem z naprawy zepsutego macbooka. Teoretycznie, w ramach akcji serwisowej Apple wymieniło w nim kartę graficzną, ale znów przestała działać. Naprawa kosztowałaby tyle co nowy [nie tyle nowy, co taki sam]. Więc naprawiać go nie będę. I to jest zła informacja, bo jakoś byłem do niego przywiązany.

3. Pojechałem do Portu Czerniakowskiego, żeby się spotkać z dyrektorem Ołdakowskim, który czas temu kupił sobie łódkę. Łódka piękna. Dyrektor Ołdakowski ze sterem wygląda okazale. Przy wyjściu z portu stoi pomnik saperów. Stoi i się degeneruje. Pływanie po Wiśle jest nieco perwersyjne, ale nie potrafię zdiagnozować dlaczego. Było bardzo miło. Niestety przez korki nie zdążyłem do Faster Doga, gdzie chciałem sobie kupić marynarkę na wilanowską uroczystkość. I to jest zła wiadomość, bo następny pretekst do tego, żeby coś kupić będzie dopiero przed szóstym sierpnia.


środa, 27 maja 2015

26 maja 2015




1. No więc wstałem w tej nowej Polsce. Świeciło słońce. Nie miałem też kaca, choć właściwie nic w tym dziwnego, bo nic nie wypiłem. Złapałem się ostatnio na tym, że jak jest pretekst to nie piję. A piję na ogół bez pretekstu. Złą informacją jest, że się nad tym zastanawiam.

2. No i musieliśmy oddać telewizor. I tak przetrzymałem go strasznie długo. Ciężko się będzie przestawić na mniejszą rozdzielczość niż 4K. Chyba pójdę do jakiegoś sklepu i kupię Samsunga UHD. Powinny tanieć, bo teraz jest moda na SUHD. Nasz osobisty telewizor jest w pewnym miejscu, którego nie mogę wymienić, ale kiedy będę mógł, to się będę tym chwalił. Na razie w miejscu po telewizorze zieje pustka. I to jest zła informacja.
Wielkieś mi poczyniła pustki w domu moim.
Tak mi się skojarzyło, ale to chyba nie jest śmieszne.

3. Przyjechałem na Nowogrodzką. Odbywało się tam nerwowe licznie głosów, bo przez chwilę różnica niebezpiecznie spadła. Nerwowość nie trwała zbyt długo, bo się szybko okazało, że różnica jest wystarczająco duża.

Wpadłem do Muzeum Powstania zobaczyć jak stamtąd wygląda kraj. Uraczono mnie tam dykteryjką, której nie można powtarzać. Ale wpisuje się ona w narrację ministra Sienkiewicza – „Państwo praktycznie nie istnieje”. Pokazałem dyrektorowi Ołdakowskiemu Passata, ale nie był jakoś specjalnie zachwycony. Najwyraźniej zbyt wysoko podniosłem poprzeczkę, żeby zwykły nawet bardziej niż dobry samochód robił wrażenie.

Zawiozłem brata do Mordoru, w miejsce porzucenia przeze mnie we czwartek SVX-a. Trochę go przysypały liście. Później, obwodnicą pojechałem do kolegi Kuby na Żoliborz, gdzie potaniały nieruchomości, bo spora część mieszkańców chce je szybko sprzedać, udać się do portu lotniczego w Modlinie i odlecieć w świat, gdzie nie będzie strachu przed Polską Giertycha i Kamińskiego. Tfu, Polską chorych z nienawiści PiS-owców. Z kolegą Kubą zwiedziłem chyba Izabelin i wróciłem do domu. Nie zdążyłem przed zamknięciem apteki. I to jest zła informacja, gdyż skończył mi się steryd do nosa i nie jest dobrze.

W „Czarno na białym” w materiale o porażce PO przemazał się obywatel prezydent Jóźwiak. Uśmiechnięty. Z komentarza wynikało, że się uśmiechał, kiedy zaczynało być wiadomo, że pan Prezydent przegra. I to jest zła informacja. Nie należy się za bardzo uśmiechać na pogrzebach, bo to nieładnie.  

piątek, 15 maja 2015

14 maja 2015



1. Trzask, trzask, brum, brum, brum, brum, brum, brum, brum, trzask, trzask, brum, brum, brum brum, brum, brum, brum, brum, brum, piiiiiiiiiiiiiiiiiiii, brum, brum, brum, trzask. Innymi słowy zawiozłem Bożenę do pracy i pojechałem na Nowogrodzką posłuchać konferencji kandydata Dudy. Piiiiiiiiiiiiiiiiiiii znaczy, że samochód mojego brata nie ma ABS i jest to zła informacja.

2. Po konferencji pojechałem po dziewczyny do ich prababci na Asfaltową. Pojechaliśmy do Muzeum Powstania Warszawskiego, gdzie czekał na nie przewodniczka o imieniu Angela. Dyrektor Ołdakowski wpadł na pomysł, że dobrze by było, żeby dziewczyny oprowadzone były po niemiecku, bo mam wrażenie, że zaczynają dzielić rzeczywistości. Czyli to, co słyszą w Polsce po polsku nie miesza im się z tym, co słyszą w Berlinie po niemiecku. I jeszcze parę lat i będ przekonane, że faszyści okupowali Niemcy. A, że robili to najdłużej, to Niemcy są najbardziej poszkodowanym krajem świata. Sophie Scholl über alles.
Dziewczyny poszły zwiedzać, a ja czekałem na dyrektora Ołdakowskiego, który siedział obok prezydenta obywatela Jóźwiaka na jakimś – przepraszam za wyrażenie – evencie.
Przejrzałem „Politykę” (zupełnie nie pamiętam co w niej było, choć parę tekstów przeczytałem) (coś Passent napisał, że go zły Magierowski atakował) (chyba), przeczytałem „Super Express” (był jakiś test – ile twoje ciało ma lat, zacząłem go rozwiązywać, ale poległem przy liczeniu od stu do zera co siedem). W końcu przyszedł wicedyrektor habilitowany Gawin. I zaczęliśmy knuć. Poknuliśmy chwilę i przyszedł dyrektor Ołdakowski. Knucie z oboma panami to jedno z bardziej satysfakcjonujących działań, w jakich zdarza mi się uczestniczyć. Do pełnej satysfakcji brakowało mi jedynie alkoholu.
Kiedy siedziałem w tym Centrum Sterowania Wszechświatem zadzwonił dyrektor Zydel. Opowiedział, że spotkał się z Konsulem Generalnym w Lyonie. No i rzeczony pan Konsul Generalny rozpoznał go, jako bohatera Trzech Negatywów.
Byłem raz w Lyonie. Z ćwierć wieku temu. Pamiętam, że jest tam czegoś siedziba. Chyba Interpolu. W Lyonie mieszkał wtedy jakiś uczeń prof. Eminowicza. I miał forda Granadę. Teraz już jej pewnie nie ma. I to jest zła informacja, bo to bardzo porządny samochód.

3. Obcowanie z dyplomatami nauczyło mnie, że dzielą się oni na politycznych i fachowców (polityczni też mogą być fachowcami ale z rzadka). Pan Konsul Generalny wygląda na fachowca. Znaczy – placówka w Lyonie jest z jakichś powodów ważna. Może przez ten chyba Interpol. W każdym razie nie wygląda na to, żeby pan Konsul Generalny używał Twittera. I to też jest zła informacja

Wywarłem presję na dyrektora Ołdakowskiego, żeby zawiózł mnie do Audi na Połczyńską, bym mógł odebrać Tuarega. Czasu było mało. Dyrektor Ołdakowski pędził narażając życie i publicznie mienie w postaci swojego służbowego pojazdu. W połowie drogi dotarło do mnie, że jest środa – nie czwartek.
Dyrektor Ołdakowski nie pije, więc w prosty sposób nie uda mi się zrewanżować. Może mi się uda w sposób bardziej skomplikowany.

środa, 13 maja 2015

12 maja 2015


1. Cisza wyborcza to dla mnie tak traumatyczne doświadczenie, że nie mogę się jakoś pogodzić z faktem, że już jej nie ma. I to jest zła informacja.
Zawiozłem Bożenę do pracy. Muszę przyznać, że 435d bardzo mi pasuje. Oj, jak bardzo. Ostatnio co auto – to zauroczenie.

2. Przyjechały z Berlina dziewczyny. Antek miał je podrzucić na Wilczą. Czekałem przed bramą. Nagle zmaterializował się dyrektor Ołdakowski wraz z rowerem marki Gazelle. Poknuliśmy chwilę, aż przyszła znajoma Dyrektora, z którą się umówił na obiad w Krakenie. Poknuliśmy chwilę we trójkę pod Nolitą. Aż przypomniało mi się, że chcę zaprezentować Dyrektorowi BMW. Zrobiło odpowiednie wrażenie. Wiem, że to niskie. Ale dużą satysfakcję daje mi obserwowanie, jak dyrektor Ołdakowski zazdrości mi samochodów. Chyba podobnie, jak ja mu jego szafki z trofeami.

Zastanawiam się, czy skoro BMW Polska udostępnia samochód (przedłużaną sióemkę) dyrektorowi Teatru Wielkiego, może by coś mniejszego zaproponowało dyrektorowi Ołdakowskiemu. Muzeum Powstania popularniejsze jest niż Opera pewnie z tysiąc razy. Ma do tego w zbiorach bardzo porządny motocykl BMW. Z przyczepą. Więc byłby pretekst to rozmowy.
Swoją drogą – już nie pamiętam czy to był obecny, czy poprzedni prezes BMW Polska – na spotkaniu z dziennikarzami przyznał ze wstydem, że dopiero w Polsce się dowiedział, że BMW produkuje motocykle. I dziwił się, że w Polsce są one aż tak popularne.
Chciałem mu wyjaśnić, że Polacy znają je od lat czterdziestych. Ale jakoś nie było okazji.

Kiedy na podwórku kontemplowaliśmy samochód bramę zaatakowała ekipa TVN. Weszli, po chwili wyszli, rozstawili się na chodniku i zaczęli kręcić setkę człowieka, którego twarz wydała mi się znajoma.
Odprowadziłem Państwa na róg i wracając przemazałem się w tle wypowiadającego się człowieka, którym się okazał Henry Foy, korespondent „Financial Times”. Strasznie się nam zrobiła światowa kamienica. W oficynie mieszka z kolei korespondent „Süddeutsche Zeitung”. Jeszcze by się jakiś Francuz przydał do kolekcji.
Przemazując się w tle pana Foya wystąpiłem w „Faktach”. Jednak nie na tyle ostro, żeby być rozpoznawalnym. I to jest zła informacja.

3. Okazało się, że kiedy knuliśmy z dyrektorem Ołdakowskim, dziewczyny zdążyły wejść do domu. Więc, gdybym nie zadzwonił, czekałbym do usranej śmierci.
Dziewczyny zaordynowały, bym dowiózł je do Złotych Tarasów, bo chciały pójść tam do kina. Udało mi się to zrobić. Później pojechałem na pod Pałac Prezydencki, by obejrzeć konferencję pani Szydło, która ustosunkowywała się do przedpołudniowego oświadczenia pana Prezydenta, w którym poparł on okręgi jednomandatowe. Pani Szydło prezentując pocięte kartki papieru pokazała, jaki pan Prezydent i jego partia miały wcześniej stosunek do inicjatywy JOW-ów. I kilku innych inicjatyw obywatelskich. Napisałbym, że Platforma jest tak Obywatelska, jak Unia była Demokratyczna. Ale robi się to już nudne. I to jest zła informacja.  

wtorek, 12 maja 2015

11 maja 2015



1. Jak tu wstawać, skoro nie ma „Kawy na ławę”. Dla porządku włączyłem TVN24. Reporter opowiadał o wnuczku, który z kolegą zamordowali babcię. Sąd rodzinny miał zadecydować, czy będą sądzeni jak dorośli czy – jak to był łaskaw powiedzieć reporter – ich przygoda zakończy się w poprawczaku. Przygoda.
Chwilę później była jeszcze jedna podobna wpadka, ale zapomniałem o co chodziło. I to jest zła informacja.

2. Ruszyłem do Krakowa spełnić mój obywatelski obowiązek. Pięć lat temu jechałem do Krakowa mazdą MX-5. Choć nie było to tak do końca pięć lat temu, bo to była druga tura. Czyli lipiec. Wtedy nie wygrał mój kandydat. Ostatnio, na europejskie jechałem BMW 640. I zakończyły się sukcesem. Wyjazd z Warszawy był dość prosty.
Zagęściło się za Jankami. Do Radomia spokojnie dojechałem w niecałą godzinę. Radom to miasto, które dało Warszawie kolegę Krzysztofa. Bez niego Poznańska tak szybko by się nie ucywilizowała. Mam nadzieję, że pani premier Kopacz przed dymisją zdąży rozruszać sprawę obwodnicy Radomia. Na razie udało jej się z rodzinnym Szydłowcem. To właściwie byłby niezły pomysł, żeby premierzy byli z różnych części kraju. Zajmowaliby się prostowaniem dróg w swojej okolicy, później kolej by przychodziła na inny kawałek Polski.
Zręby obok drogi wyglądają naprawdę nieźle.
Świętokrzyskie jest ma naprawdę niezłe krajobrazy.
Zresztą Małopolska też jest niezła. Na razie przerabiają drogę za Jędrzejowem wygląda to nieźle, choć można jajko znieść, jeżeli znajdzie się jakiś kierowca, który literalnie podchodzi do znaku z liczbą 50. Na wyprzedzających polują policjanci, którzy w związku z tym, że droga jak drut jest prosta – mają niezły widok.
Wjazd do Krakowa też ciężki. Wlokłem się za TiR-em, w końcu udało mi się go wyprzedzić na zakrętach w Michałowicach. Ale niestety jakiś przekonany o własnej wartości kierowca Q5 postanowił, że skoro jedzie z maksymalną dopuszczalną prędkością, to nie zjedzie na prawy pas. 435d ma ponad 300 koni. I naprawdę niezłą kontrolę trakcji, bo slalom jaki zrobiłem mógłby się skończyć ciekawie, acz nieprzyjemnie.
Tu będą dwa wezwania. Pierwsze – Ministrze Finansów, puknij się w łeb i przestań nakładać wyższą akcyzę na silniki powyżej dwóch litrów. Drugie – Obywatelu, jeżeli kupujesz sobie BMW z silnikiem diesla – dwa razy się zastanów, czy na pewno nie stać cię na trzylitrowy silnik. Pali mniej, auto jeździ jak trzeba, a procentowo w leasingowej racie różnica nie będzie aż tak wielka, jak przyjemność, której doświadczysz.

Dojechałem. Rakieta Gagarina wciąż jest zarośnięta. Oddałem głos. Tym razem nie było żadnych ankieterów. Pojechałem do ojca, który powoli przygotowuje kartony. Pewnie przed końcem wakacji wyjedzie do Hiszpanii. Kwota wolna jest tam na tyle wysoka, że prawdopodobnie nie zapłaci grosza podatku od swoich emerytur.

Pogadaliśmy chwilę i ruszyłem do Warszawy. Po drodze przeprowadziłem interesującą rozmowę z dyrektorem Ołdakowskim, który opowiadał, jak do Kukiza zacznie się teraz kleić bardzo nieciekawe towarzystwo, bo przed jesiennymi wyborami będzie musiał tworzyć struktury. I, że smutne jest to, że jedynie stare, duże partie są na to jakoś uodpornione.

Jechałem i jechałem. Ruch był dużo większy niż w przeciwną stronę. Skonstatowałem, że jeżdżę jak dziad. I to jest zła informacja. Na przykład zacząłem się przejmować poziomymi znakami drogowymi. A przez tyle lat miałem je gdzieś. Takim autem spokojnie bym mógł wykręcić na tej trasie, nawet przy takim ruchu dwie godziny. A ledwo zmieściłem się w czterech. No dobra, po drodze stanąłem, żeby narwać bzu. Ale nie zajęło mi to więcej niż dziesięć minut. Na obwodnicy Kielc miałem przygodę. Już chciałem przycisnąć, ale wyprzedzając czarną Insignię zobaczyłem charakterystyczną kamerę zamontowaną przy wstecznym lusterku. Wyhamowałem. I później z prędkością nieprzekraczającą 135 km/godz powoli odjeżdżałem panom policjantom. Jeszcze nigdy w życiu nie udało mi się trafić na nagranie policyjne kamery. Skończy się, że kiedyś będzie to „Uwaga pirat”, czy jakiś inny równie kretyński format telewizyjny.

3. Wróciłem chwilę po ósmej. Pojechaliśmy na Nowogrodzką na wieczór wyborczy. I muszę powiedzieć, że to było bardzo ciekawe doświadczenie. Przecieki o zwycięstwie kandydata Dudy miałem od jakiejś czwartej. Przez cały czas opatrzone komentarzem – „ale to raczej niemożliwe”. Skoro ja te przecieki miałem, to pewnie wszyscy je mieli. Ale raczej w nie nie wierzyli. W każdym razie nie pamiętam czy kiedykolwiek byłem świadkiem takiej eksplozji radości tak dużej grupy ludzi.
No i mówiąc szczerze byłem przekonany, że wszystko się zakończy jakimś poważnym pijaństwem, a tu – cieniutko. Wytłumaczono mi, że w kampanii się nie pije, bo trzeba pracować. I to jest zła informacja. Ja tam przez lata nauczony byłem łączyć picie z pracą.
Tam, gdzie się teraz mieści PiS kiedyś był „Przegląd Sportowy”. Ciekaw jestem jakie czary odczyniono, że wżarty w mury styl życia nie zaraził pracowników biura.

No i z tego wszystkiego właściwie nie obejrzałem telewizyjnych wieczorów wyborczych. Ze wszystkiego zapamiętałem tylko Aleksandra Kwaśniewskiego, który powiedział Monice Olejnik, że obywatele mają dość [tu nie pamiętam przymiotnika] dziennikarskich twarzy. Twardziel.

Wracając weszliśmy do Krakena na piwo, gdzie było jakby pusto, jak na imprezie Komorowskiego pół godziny po ogłoszeniu wyników. –Wybory – wyjaśniła barmanka.


sobota, 2 maja 2015

01 maja 2015


1. Trzeci dzień nie udało się Hestii podstawić samochodu zastępczego. Pożyczyłem więc od sympatycznego kolegi z Pomorza Zachodniego dziwnego nissana. Almerę Tino. Po SVX-ie miałem wrażenie, że nie jedzie. Ale to raczej nie jest wina nissana.
Na Waszyngtona uśmiechałem się do red. Modelskiego. Nie poznał mnie. Bożena szybko zdiagnozowała, że nie pasował mu samochód. Po chwili zadzwonił. Powiedział, że mu nie pasował samochód. To, że nikt mnie nie widzi w rodzinnym kompaktowym minivanie to chyba zła informacja.

2. Wsiadłem w tramwaj, żeby pojechać do BMW. Z tramwaju przesiadłem się do metra. Z metra do tramwaju. Ostatni odcinek przeszedłem piechotą. Chyba nikt mnie nie śledził.
Siadłem sobie na murku fontanny. Po chwili dołączyli do mnie redaktorzy Gracjan i Śliwa. Oczekiwanie na samochody zabijaliśmy rozmową. Po chwili wyjechało 435d GranCoupe dla Gracjana i i3 REX dla mnie. Nie wiadomo po co przyjechał red. Śliwa.
4 GranCoupe – piękne. Jeżeli redaktor Gracjan jej nie rozwali – będę jeździł nim za tydzień.
Zastanawiałem się co najbardziej idiotycznego można zrobić z i3. I wymyśliłem. Zatankować oleju napędowego. Firmy motoryzacyjne coraz więcej stawiają na media lajfstajlowe. Samochodami testowymi jeżdżą blogerki modowe i kulinarne. Prowadzi to czasem do różnych interesujących sytuacji.

Jeździłem i3 z rok temu. Od tego czasu ubyło sprawnych punktów ładowania. I to jest zła informacja.

3. Samochód zastępczy miał być dostarczony Bożenie pod pracę. Znowu się nie udało. Musiałem więc po nią pojechać. Chwilę to zajęło, bo były sakramenckie korki. Kiedy, w drodze powrotnej, staliśmy na Książęcej zadzwonił do mnie Eryk Mistewicz. Więc plotki, że znikł był tak samo jak jego twitterowe konto są przesadzone.

Dyrektor Ołdakowski wyknuł niezłą rzecz, ale nie wiem, czy mogę o tym pisać, bo prosił mnie, żebym coś zachował w tajemnicy, a ja nie pamiętam co. Więc póki się nie upewnię – milczał będę jak grób.
Coś mi się dzieje złego z pamięcią. I to jest zła informacja. Bo nie wiem, czy to od odstawiania alkoholu, czy wręcz przeciwnie.

No i mieliśmy jechać na wieś. I nie pojechaliśmy. Ale jeszcze pojedziemy.  

sobota, 25 kwietnia 2015

24 kwietnia 2015



1. Udałem się do Muzeum Powstania Warszawskiego, by poplotkować z dyrektorem Ołdakowskim. Szedłem piechotą, więc chwilę mi zeszło. Zasadniczo mogłem pojechać tramwajem. Albo metrem. Ale od czasu, kiedy włączyłem krokomierz w zegarku i telefon przyznaje mi nagrody za aktywność fizyczną – chodzę.
Pana Dyrektora zastałem w zdrowiu. Razem z córką i Wicedyrektorem Habilitowanym. Dowiedziałem się, że ten ostatni jest szefem prof. Glińskiego. Utwierdziło mnie to w podejrzeniach, że gabinet dyrektora Ołdakowskiego to zapasowe centrum sterowania światem. Jak tylko mnie utwierdziło, to spod ziemi wyrósł dr Kowal Paweł. Rzeszowianin, o którym film można by zatytułować: „Urodzony 22 lipca. W Rzeszowie”. Nie wiem, kto by miał dra Kowala Pawła zagrać. Chyba on sam.
Dostałem od dyrektora Ołdakowskiego prezent. Mogłem sobie wybrać jedną ze zdobyczy, które zdobył najeżdżając SKW. Wygrałem coś najfajniejszego. I to jest zła informacja, bo gdybym był kulturalnym człowiekiem, to bym wziął coś mniej fajnego.

2. Poszliśmy z dyrektorem Ołdakowskim i jego córką do tego samego, co poprzednio fudtraka. I zjedliśmy to samo, co ostatnio. Dyrektor Ołdakowski opowiadał o swoim telewizyjnym dziadku, wiał wiatr ale było przyjemnie.
Wiatr wiał tak mocno, że kiedy wracaliśmy o mały włos nie porwał córki pana Dyrektora. Skonstatowaliśmy, że kiedyś tak nie wiało. I to jest zła informacja.

3. Po południu pan Prezydent wystąpił w redakcji Natemat. Pl Nie mogłem na bieżąco oglądać relacji z tego spotkania, a ponoć było warto. Chciałem więc obejrzeć to, co było na stronie. Niestety mimo kilkukrotnych prób nie udało mi się filmu obejrzeć. I to jest zła informacja.