Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Grzegorz Kapla. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Grzegorz Kapla. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 13 stycznia 2022

12 stycznia 2022


1. No i się nie wyspałem. Zerwało mnie białym świtem. I to jest zła informacja. 
Jednak dzięki temu obejrzałem Horbana u Mazurka. Czasami wyleczenie odbywa się wbrew terapii – komentował cudownie uleczonych Amantadyną. 

2. Dzień spotkań. Dziesięciu. To w sumie niezły wynik. Warszawskie elity są jednak strasznie depresyjne. I to jest zła informacja. Na prowincji świat wygląda zdecydowanie lepiej. 

3. Po dwóch dobach akumulator się naładował. Więc może nie były to wyrzucone pieniądze. Dawno nie oglądałem „Tak jest”. Morozowski zaprosił panią profesor Płatek i policyjnego związkowca. Pani profesor Płatek plotła jak zwykle. Najpierw na temat podsłuchów, później na temat wyroku Sądu, który stwierdził, że nie można mieć zaufania do Policji. Morozowski próbował zmusić policyjnego związkowca, by komentował podsłuchy. Policjant odmawiał. Morozowski cisnął. Policjant powiedział w końcu, że zaproszono go, by komentował inną sprawę. W rzeczywistości się okazało, że wcale nie miał komentować, tylko być tłem dla Morozowskiego i pani profesor Płatek. By mogli naobrażać policjantów. Na miejscu Morozowskiego jeździł bym teraz bardzo ostrożnie, nie zbliżając się nawet do naruszenia jakichkolwiek przepisów. 

Wieczorem spotkałem się w Beirucie z kolegą Kaplą. Powracającym zza granicy. W Panamie nie ma restrykcji, a wszyscy noszą maseczki. U nas nie noszą. I to jest zła informacja.


 

wtorek, 10 sierpnia 2021

9 sierpnia 2021


 

1. Wstałem o jakiejś abstrakcyjnej porze. I to jest zła informacja. Było niby jasno, ale to nie miało specjalnego znaczenia, gdyż w lecie jest jasno już o jakiejś abstrakcyjnej porze. Kocio spał na szezlongu. Czyli w nietypowym dla niego miejscu. Wstał i dał się nakarmić. Później przyszła Rudzia. Też się dała nakarmić. Również żółtym serem.
TVN24 świętował dwudziestolecie. O ile mnie pamięć nie myli – zacząłem ich oglądać po WTC. Chyba jak wszyscy. No i oglądałem przez następne dwadzieścia lat. Prawie. Bo im więcej czasu upływało, tym mniej. Duże w tym znaczenie miała poprzednia moja praca. A konkretnie telewizory naprzeciw biurka, na których, na okrągło szły trzy informacyjne stacje. No i wtedy do mnie dotarło, że jest to najgorzej robiona stacja informacyjna. W znaczeniu – reagująca z największym opóźnieniem. Monika Olejnik powtarzająca witamy w wolnych mediach najwyraźniej wie co mówi. 
Dziś oglądam właściwie tylko Piaseckiego. Znaczy: nie oglądam, bo jest na urlopie. Ale będę oglądał, gdy z urlopu wróci. A – tak w ogóle – jakoś jestem spokojny o przyszłość stacji. Będzie mnie raczej wyprowadzać z równowagi przez kolejne dwadzieścia lat. 

2. Po śniadaniu pojechałem do Zielonej. Poszło mi nawet sprawnie. W Redakcji czekała na mnie historia o poszukiwanym przez prokuraturę dwudziestolatku z sądowym zakazem prowadzenia pojazdów, który z prędkością 250 km/godz. uciekał policji chyba A6 po S3. Całkiem sprawnie uciekał. W Sulechowie zjechał na starą trójkę i tam już szło mu gorzej. W znaczeniu: zaczął stwarzać realne zagrożenie. W końcu zjechał z drogi do jakiegoś lasu, zostawił w aucie pochodzącą z Wielkopolski dziewczynę i zaczął uciekać piechotą. Nieskutecznie uciekać. Były też inne historie, ale wszystkie przykryły wieści z Rokitnicy. Otóż Rudzia przyprowadziła kocię. Kocię trójkolorowe, co – według ludowej mądrości – świadczy o płci jego żeńskiej. Kocię podobne do Rudzi. Co nie wyklucza związku jego z Kociem. Ten sprawia wrażenie sytuacją nieco podirytowanego. Kocie baraszkuje po domu zachowując od nas (ludzi) bezpieczną odległość. Rudzia zdecydowanie czuje się jak u siebie. Kocio ogląda wszystko z pewnego dystansu. Złą informacją jest, że na własne oczy sytuację widziałem dopiero od pewnego momentu. 

3. Wracałem do domu z ciastami z Bagietki, gdyż nawiedził nas kolega Kapla z Panią Profesor. Cały dzień bolała mnie głowa i to jest zła informacja. Mam wrażenie, że jadąc półprzytomny większe zagrożenie stwarzałem, niż wzmiankowany wyżej dwudziestolatek. A jako, że jechałem zdecydowanie niż tamten wolniej – zagrożenie stwarzałem dłużej. W każdym razie dojechałem. Kolega Kapla wygląda na nowego człowieka. Mam na ten temat teorię, ale zaczekam z jej ujawnieniem. Aż przyjdzie na to pora.








wtorek, 6 lipca 2021

5 lipca 2021



1. Do śniadania odtworzyłem Hołownię u Piaseckiego. Gospodarz pocisnął i nieco się wijący gość nie potwierdził wersji, jakoby miał być informowany o terminie powrotu Tuska do Polski. Wersji, którą w niedzielę sam Tusk przedstawił na swojej konferencji. Wraca stare. 
Zjadłem, zapakowałem plecaczek i ruszyłem na wschód. 

2. Jako ubogi publicysta regionalnej prasy musiałem ominąć autostradę. Jechałem drogą krajową nr 92. Ruch nie był duży. Widoki interesujące. Delikatnie przykorkowany był Poznań. Za Wrześnią przez chwilę ścigałem się z elektrowozem, który wyglądał jak z kalendarza promującego przewozy towarowe PKP, w czasach nim na wszystkich kalendarzach promujących były prawie gołe baby. Prawie wszystkich i prawie gołe. Czyli pole rzepaku, za polem nasyp, na nasypie tory, na torach elektrowóz. Jedzie. Na zdjęciu nie widać, że jedzie, ale domyślać się można. No więc się ścigałem z tym elektrowozem prawie do Strzałkowa. Przegrałem ten wyścig, gdyż mnie przyblokowało. W Koninie źle skręciłem. Przejechałem przez lewobrzeżną część, o której istnieniu wcześniej nie wiedziałem. Zatankowałem na stacji z bunkrem. Polskim schronem na karabin maszynowy z 1939 roku. Muszę przeczytać skąd się wziął pomysł by fortyfikować taki kawał od granicy. Później, gdzieś za Kołem był wypadek. W rowie leżał wymięty bus, który chyba parę razy dachował. Przed Łowiczem, poboczem jechała ładowarka marki Hanomag. Kiedyś częściej można było spotkać sprzęty tej firmy. Przejechałem przez centrum Sochaczewa. Przypomniało mi się, że ostatnio w Sochaczewie byłem w dniu, w którym w Żyrardowie zgubiłem moje połówkowe okulary. Wcześniej w Łowiczu, przypomniało mi się, że ostatni raz byłem tam później niż w Sochaczewie. Po sześciu godzinach z kawałkiem dojechałem do Warszawy. Na Połczyńskiej stał kontener pełen siana. Bardziej niż pełen. Można było odnieść wrażenie, że drugie tyle, co w kontenerzem leżało na kontenerze. I jakakolwiek próba przemieszczenia kontenera skończyła by się rozsypaniem tego, co na kontenerze. Na kontenerze napisano zieleń. Kontener był szary. Siano było w kolorze siana. Więc logiki w tym zbyt wiele nie było. 

3. Po przyjeździe udałem się do Krakena, w którym spotkałem się z kolegą Grzegorzem, który po sukcesie pierwszej książki o Chinach, piszę drugą książkę o Chinach. Wypiłem trzy bezalkoholowe piwa. Uważam, że coś tak niedobrego powinno być ze dwa razy droższe. Wtedy piwo bezalkoholowe nabrałoby jakiegoś sensu. W Krakenie nie było Donalda Tuska. 
Przyszedł za to kolega Marcin, którego rozpoznała pewna pani, która ma proces z Tyrmandem, jest ambitną osobą, jest otwarta na innych ludzi i chciałaby zrobić karierę w dyplomacji – normalnie, żeby oddać nastrój, powtórzyłbym to cztery razy, ale mi się nie chce, bo już jest późno. Z kolegą Marcinem przeszliśmy na Placyk. Usiedliśmy przy betonowych zaporach, które zwężają jezdnię. Przyjechał traktor. Z beczką. Z traktora wyszedł pan w klapkach stylizowanych na klapki Kubota i zaczął podlewać rabaty. Było po północy, silnik traktora pracował. Nie był cichy. Silnik diesla. Zastanawialiśmy się po co wozić wodę beczką, skoro jest doprowadzona. Przynajmniej kiedyś była, do spryskiwaczy tęczy. Ale zostawmy w spokoju preydenta Trzaskowskiego. Nie ma łatwego czasu. 


 

środa, 22 kwietnia 2020

21 kwietnia 2020


1. InPost. I to jest zła informacja. Źli ludzie mówili, że InPost to firma, która miała przejąć Pocztę Polską. Przez jakiś czas dostarczała już nawet przesyłki sądowe. Później mówiło się, że właściciel firmy wspiera Ryszarda Petru. Nie wiem, czy również .Nowoczesną. Później przesyłki sądowe wróciły do Poczty Polskiej i jakoś źli ludzie przestali mówić, o tym, że InPost ma ją przejąć. W każdym razie, czas jakiś temu Allegro uszczęśliwiło mnie i miliony mnie podobnych swych klientów umową z InPostem. Na pierwszy rzut oka wszystko pięknie. Płaci się zryczałtowaną kwotę, później przesyłki są za darmo, lub prawie za darmo. Nic tylko kupować. Paczkomaty – super pomysł, nie trzeba czekać na kuriera, bądź korzystać z uprzejmości golibrody da dole. Kurierzy – ogarnięci Ukraińcy wszystko jakoś działało. Ale to w Warszawie.

Jakiś czas temu zamówiłem „Żabę warsztatową lewarek warsztatowy 2T”. Chciałem zmienić koła na letnie nie bawiąc się podnośnikiem z wyposażenia samochodu. Zamówiłem na wieś. Zadzwonił kurier spod Gdańska. Że błąd w adresie. Pytam o kod pocztowy. Odpowiada, że nie stąd. Kod mój. Lubuski. Przesyłka znika. Po prawie dwóch tygodniach dodzwaniam się na infolinię. Przesyłka ostatnio widziana była w Rzeszowie, tydzień temu. Okazuje się, że w systemie ma inny kod (zły) niż na naklejce adresowej (dobry). Pani z infolinii próbuje problem załatwić. Poprzednim razem (bliżej nowego roku) każda rozmowa z infolinią prowadziła do nikąd. Problem udało się dopiero rozwiązać po przediwnej znajomości na zadziwiająco wysokim szczeblu.
No więc nie mam mojej „Żaby warsztatowej lewarka warsztatowego 2t” i nie wymieniam kół. Po Polsce krąży również 50 metrów węża ogrodowego o średnicy 1 cala. Gdyby ktoś spotkał – proszę przakazać, że tęsknię.

2. Na zimowych kołach pojechałem do Świebodzina na zakupy. Przy paczkomacie koło Lidla dwie panie komentowały rzeczywistość. Jedna siedziała w samochodzie, druga w odległości metrów kilku stała oparta o swoje BMW. Nie miały maseczek (dzięki samochodom). Przez odległość musiały rozmawiać na tyle, głośno, że bardzo było je słychać. Generalnie rzeczywistość im się nie podobała.
W Lidlu nie było kolejki. Nie było też mrożonego szpinaku. I to jest zła informacja. Nie było też oleju z pestek winogron. Za to było dużo elektronarzędzi. Kupiłem strug. Elektryczny. Po angielsku – planer. Człowiek uczy się całe życie.
Marcin Meller w ostatnim felietonie napisał: „W sklepie próbuję w plastikowych rękawiczkach otworzyć plastikową jednorazówkę, szybciej bym chyba skrzesał ogień dwiema cegłami.” Z gumowymi rękawiczkami jest podobnie.
Jakoś bawi mnie to, że jeżeli z mellerowego felietonu wyrzucić oceny polityczne, to zadziwiająco bliski mi jest rysowany przez niego obraz świata. „Raz, dwa razy dziennie widzimy przelatujący wysoko samolot i cieszymy się jak bohaterowie »Seksmisji« na widok bociana”. Mam tak samo.

Kolega Kapla pisze czwartą część swojej serii kryminałów. Dziać się ma w czasie pandemii. Podrzuciłem mu, że dla erotomana gawędziarza (dla takich zawsze w kryminale miejsce jest) sytuacja, w której kobietom widać znad maseczek tylko oczy jest świetnym tematem do monologów.

3. Prezydent u Rymanowskiego potwierdził, że 500+ będzie wypłacane. Posłowie opozycji wyciągnęli z tego wniosek, że nie będzie. Jeszcze nie tak dawno temu nawalaniem w Internecie zajmowali się asystenci posłów. Dziś robią to sami posłowie. Niektórzy traktują to jako główne ich zadanie jako parlamentarzystów.

Mamy nową kosiarkę. Ręczną. Na baterię. Bateria wystarcza na jakieś 40 minut koszenia. Później wymaga trzygodzninnego ładowania. Ma to ukryty sens, gdyż wymaga dokładniejszego planowania dnia. Albo zakupu drugiej baterii. A właściwie i trzeciej. I jeszcze jednej ładowarki. Z drugiej strony, przez te 40 minut można skosić spory kawałek gruntu. Oczywiście nie taki, jak traktorkiem. Ale, że traktorek nie dość, że nie kosi, to wciąż nie jeździ.

Wieczorem oglądaliśmy końcówkę filmu, w którym Sylvester Stallone ma tatuowaną córkę tatuażystkę. I razem z azjatyckim z rysów policjantem walczy z afrykańskim z rysów przestępcą i jego wynajętym zabijaką o rysach bohatera kina akcji klasy C. I to wszystko w Nowym Orlwanie. Na koniec afrykański przestępca ginie z rąk wynajętego zabijaki klasy C, który po odbyciu walki na strażackie toporki (ze Sylvestrem) ginie z rąk azjatyskiego policjanta, który wiąże się z tauowaną córką tatuażystką. Chwilę przed końcem afrykański z rysów przestępca dzieli się ze skorumpowanym afroamerykańskim z rysów policjantem konstatacją, że nie można ufać komuś, komu nie zależy na pieniądzach – mówi to proroczo o zabijace o rysach bohatera kina klasy C.
Nie widziałem początku tego filmu i to jest zła informacja, bo nie zapamiętałem jego tytułu.
Film był na TV Puls. Kanale na którym w większości flmów gra albo Jean-Claude Van Damme, albo Steven Seagal. Albo obaj. Tym razem szczęśliwie udało się baz nich.
Na filmie ze Stevenem Seagalem pierwszy raz byłem w Poznaniu. To chyba była pierwsza klasa liceum. Pojechaliśmy na wystawę grafik Picassa. Potem była chwila do pociągu. No i poszliśmy do kina. No i pierwszy raz w życiu przespałem dwie trzecie filmu. Budziłem się tylko na większe strzelaniny. A nie było ich chyba zbyt wiele, bo Seagal stosował aikido. Problem był taki, że zanim nie obejrzałem następnyc z nim filmów – miałem o nim dobre zdanie. Śpiąc nie zauważyłem jak drewniany to aktor. Nie to co Stallone. Zwłaszcza na starość.


środa, 25 lipca 2018

23 lipca 2018



Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Poniedziałek. Tygodniki. Rubryki plotkarskie. Tradycyjnie słaby „Wprost”. W zeszłym tygodniu panie napisały, że Krzysztof Szczerski próbował blokować wyjazd Marka Magierowskiego do Tel Awiwu. Gdyby Krzysztof Szczerski chciał kogokolwiek blokować, to ktokolwiek by był zablokowany.
Gociek z Gmyzem trzymają swój średni poziom. W „Sieciach” pustka po Mazurku i Zalewskim. Nieważne, że Mazurek jest socjopatą, a rubryka w stanie agonii była – nie bójmy się tego słowa – słaba. Pustka wyje.
Sygnalista wciąż nie czuje na czym powinna polegać rubryka plotkarska.
[Plotka głosi, że przed laty Sygnalista wkroczył do działu foto der Dziennika i zażądał zdjęć prymasa Wyszyńskiego z obrad Okrągłego Stołu.]
W „Super Expresie” zdjęcie lokalnego celebryty przy wypożyczonym porsche. Z podpisem, że gdyby celebryta takie kupił, wydałby 250 tys.
Red. Pertyński, z którym się podzieliłem tą wiadomością, zauważył, że za 250 tys. to on natychmiast bierze takie dwa. Dziennikarze tabloidów nie potrafią czytać cenników motoryzacyjnych. Gdyby się nauczyli – życie wielu ludzi stałoby się znacznie trudniejsze. Pamiętam pewnego polityka, któremu wytknięto range rovera Evoque, ale cena, która dla tabloidu była bardzo wysoka, w rzeczywistości stanowiła wartość nieznanego w przyrodzie modelu zupełnie pozbawionego wyposażenia.

2. Za pomocą grabi, z pomocą kolegi Kapli wyrównywaliśmy wyrównany przez sąsiada Tomka fragment parku. Wyrównywaliśmy, by posiać na nim trawę. Kolega Kapla pojechał do Warszawy, by pędzić życie literata, ja za pomocą traktorka–stigi zacząłem wlec włókę, zrobioną przez pracowników sąsiada Tomka ze sporej wielkości dwuteownika z dorobionemi zębami. Włóka okazała się niezwykle skuteczna. I to jest dobra informacja. Złą jest, że za każdym przejazdem wznosiła ścianę kurzu, a kurz według Wikipedii jest niezdrowy.
Po którymś z kolei przejeździe z ziemi wylazły duże kamienie. Koledzy Kapla i Wojciech w pocie czoła wyciągnęli dwa. Wielkie. Kiedy wyciągnęli dwa. Wielkie. Wylazł trzeci. Wielki. Kolega Kapla stwierdził, że to musi być jakiś fundament, albo co. Miał rację. Mnie się przypomniała dykteryjka sprzed lat, bez mała trzydziestu, o chodzeniu z wykrywaczem gdzieś, koło Dynowa.
No więc chodzą z wykrywaczem. Wykrywacz piszczy. Kopią. Dokopali się do koła napędowego od T-34. Próbują wyjąć. Nie idzie. Kopią dalej. Dokopują się do następnego koła od T-34. Też nie idzie wyjąć. Kopią dalej. Kolejne koło. Kopią bardziej. T-34.
Kamieni było więcej. Przez chwilę byliśmy przekonani, że odkryliśmy coś średniowiecznego – wszakże Rokitnica istniała już w XIII wieku, ale przyszła sąsiadka Jolka i powiedziała, że na przełomie lat 70. i 80. XX wieku obozujący w parku harcerze z resztek po poniemieckich chlewniach stworzyli kilka przykładów małej parkowej architektury.

3. Na rosnącym przed domem modrzewiu uaktywniła się mała wiewiórka. Koty postanowiły na nią zapolować. Nieskutecznie, gdyż wystrychnęła je na dudków.
Wiewiórka to jednak nie mysz. Nawet mała.
Wieczorem, kiedy przygotowywałem kolację pochyliłem się nad garnkiem, w którym powstawał sos pomidorowo-gorgonzolowy no i z nosa spadły mi do tego sosu okulary. Śmiechu było co niemiara. Sos wyszedł niezły. Za to makaronu ugotowałem za mało. I to jest zła informacja, bo Karol, syn sąsiada Tomka, wielbiciel mojej kuchni, wstawał od stołu nie do końca usatysfakcjonowany. 

poniedziałek, 23 lipca 2018

21 lipca 2018

Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. No i niestety praca mi się znowu przyśniła tak, jak mi się śni w Warszawie. I to jest zła informacja.

2. Pojechaliśmy do Świebodzina. Najpierw na targ zwany rynkiem, później do Lidla. Na targu zwanym rynkiem brzydki bób po pięć złotych za pół kilograma.
Ładny bób w Lidlu po siedem złotych. I to jest zła informacja.

Najmłodsza z córek Druha Podsekretarza fascynuje się Martyną Wojciechowską. Kolega Kapla przyszpanował, że Wojciechowską Martyną zna. Kolejne punkty nabił przyznając się do znajomości z Marcinem Mellerem, choć zna go nie tak dobrze jak Martynę Wojciechowską.

Najmłodsza z córek Druha Podsekretarza chodziła z książką o zwierzętach brendowaną Martyną Wojciechowską i „National Geographic”.
W czasach mojego dzieciństwa magazyn „National Geographic” to było coś, co ciocie z Ameryki prenumerowały swoim polskim bratankom. Dobre zdjęcia, porządnie robione materiały popularno-naukowe. Komuna upadła, pojawiła się polska edycja „National Geographic” – niezbyt wysokich lotów magazyn podróżniczy. Nikt nie czyta magazynów podróżniczych, więc mało kto zdaje sobie sprawę z tego jak niewysokich jest lotów.
Książka o zwierzętach, której zaczęliśmy czytać wyrywki przy kolacji, jest niestety na poziomie gimnazjalnym. W znaczeniu tego słowa takim, jakie dominowało w dyskusji o gimnazjów likwidacji.
W książce wydawca promował inne książki brendowane „National Geographic” i Martyną Wojciechowską. Bożena zauważyła pewną niezręczność okładek książek „Dzieciaki świata” i „Zwierzaki świata”. Wrzuciłem zdjęcie tych okładek na Twittera. Posądzono mnie o wykreowanie fejkniusa. Niesłusznie. I to jest zła informacja. Zachodni wydawca powinien mieć jednak większą wrażliwość.

3. Kolega Kapla z kolegą Wojciechem znaleźli wspólny temat. Kolega Wojciech, jako fotoreporter Gazety, fotografował kolegę kolegi Kapli w Świnoujściu. Po tym, jak ten kolega razem z kolegą Kaplą odkryli spisek, który kosztował Skarb Państwa miliony złotych. Grupa związanych z wojskiem złych ludzi wrzucała do wody fałszywe niewybuchy, które potem za państwowe pieniądze wyciągali i na niby detonowali. Potem znów wrzucali, znów wyciągali, znów detonowali.
W ten sposób kolega Kapla ze swoim kolegą uniemożliwili złym ludziom zarabianie milionów złotych, co się tym złym ludziom bardzo nie podobało. Kolega Kapla, razem ze swoim kolegą stali się obiektem poważniej akcji deflamacyjnej (do której użyto również zdjęć kolegi Wojciecha).
Rozpisywała się o nich ogólnopolska prasa. Robiono z nich wariatów. Koledze Kapli próbowano podpalić mieszkanie. Do tego wielokrotnie stawał przed sądem.

Dobrze by było, żeby kolega Kapla kiedyś się zdecydował na opisanie tej historii, bo tylko prawda jest ciekawa.
Niestety, jak go znam może nie chcieć, bo by musiał napisać, jak się wtedy zachowywali Czarek Łazarewicz, czy Czarkowa żona. I to jest zła informacja.
W każdym razie kolega Kapla jest zdecydowanym zwolennikiem zmian w sądownictwie. W przeciwieństwie do znakomitej większości tych zmian przeciwników – miał z sądownictwem do czynienia.


niedziela, 22 lipca 2018

20 lipca 2018


Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Pierwsza noc na wsi i od razu przyjemny sen o pracy. Przyjemny, w odróżnieniu od snów śnionych w Warszawie. Te są nieprzyjemne.

Wstałem, poszedłem po jajka do Józka (ojca sąsiada Tomka). Susza. I to jest zła informacja. W całej wsi tylko jego ziemniaki jakoś wyglądają, bo sąsiad Tomek uruchomił swoją głębinową studnię i je podlewał. Zboże dla laika wygląda w porządku. Niestety – jak powiedział Józek – jest bardziej słomą, bo ziarna 1/3 tego co być powinno.

W Warszawie leje, na południu – zalewa, w Rokitnicy napadało raptem z pięć centymetrów. Trawnik przed domem właściwie nie istnieje. Wyrosło tylko coś takiego, co pamiętam z dzieciństwa, z nieużytków wokół osiedla Piaski Nowe.

2. Facebook przypomniał, że rok temu odebrałem Suburbana po remoncie skrzyni. Pojeździł do końca roku. Przed samym powrotem do Warszawy zaczął jeździć tylko na dwóch pierwszych biegach. No i wracaliśmy z prędkością równą bądź niższą niż 80 km/godz. Można było znieść jajko.
Suburban trafił do Węgrowa, do bardzo sympatycznego pana, który wcześniej skrzynię robił. Pan zawszę, kiedy do niego dzwonię mówi, że auto będzie po niedzieli. Siódmy miesiąc to mówi. Ale jest naprawdę sympatyczny. I profesjonalny. Ile się rzeczy ciekawych dowiedziałem podczas cotygodniowych z nim telefonicznych rozmów.
Kiedyś (w czerwcu) pojechałem do niego Kaplowozem, który przestał być renaultem Megane, a zaczął być E46. Oklejonym rdzawą folią.
Kabriolet oklejony rdzawą folią budzi w społeczeństwie aplauz. Kapla opowiadał, że pod rdzawą folią jest folia „Hello Kitty”. Kabriolet w „Hello Kitty” pewnie budziłby aplauz jeszcze większy. Z „Hello Kitty” wygrała rdza. I to jest zła informacja.

Pan naprawiacz skrzyń z Węgrowa ugościł mnie herbatą. Porozmawialiśmy o różnych skrzyniach w różnych samochodach i umówiliśmy na telefon po niedzieli. Pan naprawiacz skrzyń z Węgrowa jest posiadaczem jakiegoś renaulta, którym z kolei jest bardzo zainteresowany red. Pertyński. Zainteresowanym jako obiektem do swojego youtubowego kanału. Renault ma – póki co – wydmuchaną uszczelkę pod głowicą. Ale pan naprawiacz skrzyń z Węgrowa ma zamiar to naprawić. Pewnie zrobi to po niedzieli.

3. Przyjechał Druh Podsekretarz z połową rodziny. Chwilę później kolega Kapla i jeszcze jeden kolega Wojciech. Druh Podsekretarz występował w koszulce polo, kolega zaś Kapla świeżo skończył drugi z kolei swój kryminał. Kolega Kapla to już pisarz pełną gębą. Wcześniej pisał, co prawda jakieś książki podróżnicze, ale jak wiadomo, książki podróżnicze czyta bardzo ograniczona grupka wariatów. Teraz wydrukowano mu już jeden kryminał, a zaraz wydrukuje się drugi. Po lekturze pierwszego, dyrektor jednego z warszawskich muzeów powiedział, że gdyby kolega Kapla był kobietą, to by się w koledze Kapli zakochał. Seksista. Ciekawe, co będzie po lekturze drugiego.
Miałem nadzieję, że drugi kryminał zakończy się wymyśloną przez mnie sceną na górze Herzla. Niestety kolega Kapla nie był w stanie doprowadzić do takiego zakończenia. I to jest zła informacja.

Przyczepił się do mnie red. Zieliński, w sprawie wczorajszych moich pretensji do panów Nowaka lub Grabarczyka.
Pretensje podtrzymuję. W imię doraźnego politycznego sukcesu (oddanie odcinka autostrady na Euro) zbudowano coś, co w dłuższym okresie było bez sensu. Odcinek Łódź–Warszawa powinien był być od początku projektowany jako trzypasmowy. I tyle.

wtorek, 29 sierpnia 2017

28 sierpnia 2017



1. Mimo kacowej pogody udało się wstać rześko. Chwilę po mnie w kuchni pojawił się Profesor. Nieco nieskładnie zacząłem przygotowywać śniadanie. Później Bożena. Przyszła i wyraziła pretensje, że śniadanie nieprzygotowane. Profesor wziął mnie w obronę: –Śniadanie może niegotowe, ale za to rozwiązaliśmy dwa geopolityczne problemy. To prawda, rozmawialiśmy o polityce. Złą informacją jest, że raczej byliśmy na etapie diagnozowania problemów, a nie ich rozwiązywania.

2. Po śniadaniu wsiedliśmy do auta i pojechali do Świebodzina, by odwieźć Profesora z Jasiem na stację. Przed wyjazdem sprawdziłem w mojej ulubionej aplikacji Infopasażer, czy pociąg aby nie jest opóźniony, bo gdyby był, to byśmy mogli jeszcze jedną herbatę wypić. Jechał zgodnie z rozkładem. Dojechaliśmy do Świebodzina. I stanęli przed przejazdem kolejowym. Na którym właśnie się zatrzymywał pociąg towarowy. My stoimy, pociąg stoi, towarowy, czas płynie. Zbliża się pora odjazdu pociągu profesorskiego. My stoimy, pociąg stoi, czas płynie. Objechać się nie da, bo ulica Cegielniana, którą się i przejazd i korki w mieście omija, jest w remoncie.
My stoimy. Pociąg rusza. Najpierw – powoli – jak żółw – ociężale. Zaczęliśmy się zastanawiać, co będzie, jeśli wagonów jeszcze ze czterdzieści będzie. Nie zdążyliśmy sprawy omówić, bo się okazało, że wagon, który stał na przejeździe był zasadniczo przedostatni. Pociąg przejechał. Szlaban zamknięty. Zaczęliśmy się zastanawiać, co będzie, jeśli szlaban zamknięty będzie czekał na następny – czyli profesorski – pociąg. Nie zdążyliśmy sprawy omówić, bo szlaban został podniesiony. Dojechaliśmy na stację na pięć minut przed odjazdem profesorskiego pociągu. Poszedłem z Profesorem i Jasiem na peron. Rozmawiamy sobie miło. A tu nagle z głośników, że pociąg opóźniony o pięćdziesiąt minut. Patrzę w moją ulubioną aplikację Infopasażer, a w niej widzę, że pociąg o czasie odjechał ze Świebodzina. A nie odjechał. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę. Pożegnałem się. Idę w stronę poniemieckiego podziemnego przejścia. Widzę panią, która już do tego przejścia ma zacząć schodzić, a tu krzyczy do niej przez okno pan kolejarz z nastawni. Krzyczy, żeby nie szła, bo ten pociąg, to będzie jednak za kwadrans, nie za pięćdziesiąt minut.
Sprawdziłem później w mojej ulubionej aplikacji Infopasażer – przyjechał opóźniony o minut dwadzieścia. Ciekawe ilu ludzi uwierzyło w komunikat o prawie godzinnym spóźnieniu i się na ten pociąg spóźniło.
Moja ulubiona aplikacja Infopasażer ściemnia. I to jest zła informacja.

W Świebodzinie ktoś chce oddać w dobre ręce 11-miesięcznego kota. Wywiesił ogłoszenia ze zdjęciem. Kot bardzo kontaktowy. Lubi spać na kolanach. A kiedy wstanie z kolan korzysta z kuwety. Albo je spokojnie karmę dla dorosłych kotów. Biały kot. Plamy na głowie i ogonie.

3. Pojechaliśmy do kantoru przy Orlenie, na którym trzy lata temu tankowałem przez czterdzieści minut gaz, bo tłum ludzi kupował hot-dogi.
Później przez Wilkowo, Borów i Ołobok do domu. Nie wiem po raz który zauważyłem jak duże jest Wilkowskie jezioro.
W domu Michał tuningował swoją Micrę. Ja próbowałem reanimować beemkę. Z takim sobie skutkiem. Pojechaliśmy z Michałem do Skąpego, żeby kupić jarzyny na zupę. Pierwszy raz byłem w skąpskim markecie Dino. Przy stoisku z warzywami zamiast foliowych worków, ktoś powiesił rękawiczki. Plastikowe. Zanim znalazłem worki [Właściwie – woreczki], zacząłem wpychać do rękawiczki marchewki. Z pięć to by i weszło.
W kolejce do kasy za nami stał pan w motocyklowym ubraniu BMW. Kupował chyba piwa, takie duże, w plastikowych butelkach. Wsadził je późnej do metalowych skrzynek przymocowanych do motocykla BMW, który stał pod sklepem.
Michał kiedyś wkręcił w windzie dwie ważne panie z korporacji, w której pracuje. Wyjaśnił, ze pan, który z windy wysiadł, a ubrany od stóp do głowy w motocyklowe skórzane wdzianko, wcale nie ma motoru. Tylko się tak ubiera, żeby trochę błysnąć. Pan był kiedyś wielką gwiazdą polskiego projektowania graficznego. Dziś już nie jest o nim tak głośno. Wtedy nie miał chyba motoru.

Sąsiad Tomek jest coraz bardziej sfrustrowany budową. Tym, że wciąż trwa. Układa panele. W ramach odreagowania w jednym z bardziej skończonych pokoi uruchomił sprzęt audio. Bardzo głośno.
Rano, przed śniadaniem słuchaliśmy przez chwilę Woronicza 17. Jednym uchem. Było bardzo hałaśliwie. Wyłączyłem i zrobiło się bardzo przyjemnie cicho.

Nim wyłączyłem rozmawiano o niesławnym wywiadzie Borysa Budki.
Przypomniało mi się, jak minister jednego z poprzednich rządów powiedział mnie i koledze Kapli, że gdyby, jak mu obiecano został ministrem obrony to by nie było Smoleńska. Później wyciął to w autoryzacji.
Dziennikarze z obcych krajów nie są w stanie zrozumieć, jak polityk może coś mówić i później to całkowicie przerabiać. Bo skoro taki jest politykiem, to chyba wie, co mówi.
Złą informacją jest, że likwidacja autoryzacji nie zdałaby egzaminu. Bo niejeden raz widziałem, co nasi dziennikarze potrafią zrobić z usłyszanym – wydawać by się mogło – prostym zdaniem.



poniedziałek, 11 stycznia 2016

9 stycznia 2016


1. Drugie Śniadanie Mistrzów. Zdecydowanie polecam. Jeżeli ktoś się boi, że zrobi TVN24 'oglądalność', nie powinien się martwić, bo wbrew pozorom normalny telewizor nie informuje nadawcy, że jego program jest na nim oglądany.

„Śniadanie” było naprawdę ciekawe. Przeważały rozsądne wypowiedzi. Do czasu, kiedy mistrz Pszoniak powiedział, że to, co się stało w Kolonii to była antyimigrancka prowokacja. Zasugerował, że zrobiona przez prawicę.

Od lat fascynuje mnie społeczne przekonanie o wybitnych walorach intelektualnych aktorów. W poprzedniej pracy miewałem gwiazdami ekranów (i scen) dość często do czynienia. I muszę przyznać – nadreprezentacji intelektualistów nie było. Było normalnie. Raz lepiej, raz gorzej na ogół normalnie. Jak gorzej – to wtedy się pojawiał kolega Kapla. On to jest w stanie w każdym odkryć coś pięknego.

Kolega Kapla jest teraz na Dakarze. Dakar zasadniczo jest w Afryce. Ale nie ten.
Dawno się z kolegą Kaplą nie widziałem. I to jest zła informacja.


2. K.O.D. zorganizował wiece w obronie wolnych mediów, wolności słowa etc. Na warszawskim red. Żakowski tłumaczył, że media publiczne nie stanęły na wysokości zadania, bo gdyby stanęły – PiS by nie wygrał wyborów. Ciekawa teoria. Red. Wanat wzywała do tego, by „PiS-owskich” mediów nie oglądać, bo wolnośś słowa jest najważniejsza. Kolejny dowód na to, że „wolność słowa”, o którą się walczy na wiecach K.O.D.-u to jakaś inna wolność słowa niż ta, co zwykle.
Generalnie K.O.D. redefiniuje znaczenia słów. I to nie tylko tych wielkich. Załapał się też liczebnik porządkowy „pierwszy”. Sławomir Sierakowski tłumaczył, że red. Blumsztajn pierwszy raz bierze w manifestacji. Redaktor Kurski powiedział, że nie wszyscy Kurscy są źli. 
Na razie monopolizują media. A monopole są ponoć złe.

Co ciekawe – po tej akurat manifestacji paru demokracji zaprzysiężonych obrońców przyznało, że czują się w coś wmanewrowywani i że im to nie pasuje.
I to jest zła informacja, bo jak się K.O.D. posypie – poseł Szejnfeld nie będzie gdzie miał występować w czerwonym bezrękawniku.

3. Gaz tani, benzyna tania. Nic tylko jeździć. Pojechałem na zakupy. W Makro znowu są półtorametrowe misie. Do Castoramy dowieźli moje ulubione brykiety. W Lidlu były kiszone ogórki.
Wracając wpadłem do wulkanizatora na Skrze. Z prawego przedniego koła powoli schodziło powietrze. Pan męczyguma zdjął oponę, wyczyścił felgę, założył oponę za co właściciel zakładu skasował 50 zł. I to jest zła informacja. Poprzednim razem ze trzy lata temu płaciłem tam 25 zł. A ponoć nie ma inflacji.  

sobota, 1 sierpnia 2015

30 lipca 2015


1. Skoro wczoraj był wtorek, to dziś jest środa. I to jest zła informacja (bo piszę w piątek, choć w sobotę bo po północy)

2. No właśnie. Nic nie pamiętam. Na logikę – wysłałem Bożenę do pracy taksówką, bo sam później jeździłem po mieście. Zawiozłem Pana Kolegę Wojtka na Żoliborz. Przy okazji się dowiedziałem, że Marszałkowska przestaje być w pewnym miejscu Marszałkowską i zaczyna być Andersa.
10 lat temu przeczytałem, że przed wojną Marszałkowska kończyła się ślepo. Znaczy, nie tyle ślepo co na Królewskiej. Ale nie to jest ważne. Jadąc z Panem Kolegą Wojtkiem zauważyłem, że się potencjometr gazu zaczął działać – czyli, że samochód zaczął normalnie jeździć. I to by była dobra informacja, gdyby nie to, że po tym, kiedy przez chwilę postał – znowu przestał.
No i potem nie zdążyłem do Komory. I to jest zła informacja.

3. Pojechałem po Bożenę. Po azjatyckiej stronie Wisły pompa od hydrauliki wybrała nową drogę życia. Zamiast zwiększać ciśnienie w układzie, postanowiła zwiększyć ciśnienie oleju we wszechświecie. Cóż, pycha kroczy przed upadkiem. Tę parę litrów oleju rozlanych po praskich ulicach nie dało rady zmienić świata. Do pompy ta prawda musiała dotrzeć, bo strasznie jęczała przy każdym wciśnięciu hamulca, czy ruchu kierownicą.

Porzuciłem beemke u mechanika, u którego stoi beemka Bożeny. I taksówką wróciliśmy do domu. Taksówkarz jadąc oglądał telewizor. I to jest zła informacja, bo nic mnie chyba tak nie wyprowadza z równowagi jak muzyka ze „Świata wg Kiepskich”

Wieczorem pojechałem do kolegi Grzegorza pożyczyć renówkę-kabriolet nazywaną Kaplowozem. Kiedyś, kiedy kolega Grzegorz nie będzie patrzył wymienię mu silnik na dwulitrowy.

Jechałem przez Warszawę z otwartych dachem zastanawiając się, co się jeszcze może wydarzyć. Trzy samochody, trzy nie działają. Suburban bez skrzyni. Beemka Bożeny po bliższym spotkaniu z panem w furgonetce. Rezerwowa 750 bez hydrauliki, z nieprzekonanym do działania gazem.

Już miałem zapłakać nad swym losem, kiedy zaczęło padać.  

piątek, 31 lipca 2015

29 lipca 2015





1. Jaki mamy dzień? Wtorek! Najsamprzód pojechałem po Pana Kolegę Wojtka, który stacjonuje w okolicy TVN-u. Pojechaliśmy do pracy.

[…………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………] więc ledwo zdążyłem na Wołoską. I to jest zła informacja.


2. W Komorze czytałem doczytałem do końca „Temat na pierwszą stronę”. Było trudno, bo nawet normalnie do Eco potrzebuję okularów.
Ostatnie zdanie brzmi dziwnie. Ale to prawda. I to jest zła informacja.

Wracałem z Wołoskiej piechotą. Ale się okazało, że muszę jeszcze wpaść na Foksal. Wezwałem taksówkę, przyjechał Freelander. Nie należę do specjalnych wielbicieli marki. Pozwolenia na broń też bym nie chciał robić na skróty. Wsiadam, komentuje samochód. Rozmawiamy chwilę o polityce. Zaczynają dzwonić telefony. Rozmawiam. Kierowca na mnie łypie. Telefony. Łypanie. Telefony. Łypanie. W końcu w telefonach przerwa – kierowca pyta: A to nie o panu czytałem w „Przeglądzie tygodnia” we „wSieci”?

[……………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………]

3. Ostatnie służbowe spotkanie rozpocząłem około 23:00. Później wpadłem na kolegę Grzegorza i Mojego Ulubionego Wydawcę. Kolega Grzegorz w sobotę mówił, że następnym razem spotkamy się za parę lat, bo nie będę miał czasu. Ja mu – że to nieprawda. On – że prawda. Ja że nieprawda. Jak na razie wychodzi na moje.
Gdyby kolega Grzegorz tę energię, którą wkłada w myślenie negatywne włożył w coś innego – mógłby zrobić wiele dobrego. Ale być może wtedy nie byłby sobą. Tylko kimś innym. Więc może ta sytuacja nie ma wyjścia. I to jest zła informacja.  

wtorek, 28 lipca 2015

26 lipca 2015


1. Wstałem za późno, ale w parę minut dojechałem na Wołoską. Nie wziąłem sobie żadnej dodatkowej lektury, więc kiedy skończyłem bardzo zły kryminał, zacząłem go czytać od nowa. No i się okazało, że autor zapomniał, że nie wyjaśnił kim był człowiek, do którego strzelał milicjant. Ale może ta wiedza nikomu do niczego jednak nie jest potrzebna. Ciekawe ilu ludzi przez 44 lata od ukazania się książki zauważyła to przeoczenie. Pewnie niezbyt. I to jest zła informacja.

2. Wróciłem do domu, zjadłem śniadanie i zacząłem rozbierać BMW, wychodząc z założenia, że uda się mi coś naprawić. Było gorąco, w znienawidzonej przeze mnie „Warce” ludzi siedzieli w ogródku. Ja miałem delikatny opór przed hałasowaniem motorem. Opór mi przeszedł, kiedy sobie przypomniałem, że obsługa rzeczonej „Warki” nie próbuje nawet ogarniać gości, którzy potrafią do świtu – excusez le mot – drzeć ryja w warkowym ogródku.
Udało mi się rozebrać kawałek auta, postukać ze dwa razy w potencjometr i wszystko zaczęło działać. Złożyłem do kupy, przestało. Rozłożyłem – nie zaczęło. I to jest zła informacja.

3. Postanowiłem kupić sobie coś do picia i sprawdzić, czy auto się nie naprawi od stania. Przy okazji kupiłem „Plus Minus”, żeby przeczytać wywiad red. Mazurka z niegdysiejszym artystą estradowym, dziś działaczem (może radnym). A skoro już byłem po wschodniej stronie Marszałkowskiej, to wpadłem do Fastrer Doga, w którym miejsca nie zagrzałem, bo się szybko zamykali. Było miło. Pawełek zrobił w Berlinie zdjęcie panu na stacji. Zdjęcie wrzucił na fejsa i – nie wiedzieć czemu – choć właściwie wiedzieć – zobaczyło to zdjęcie zylion ludzi. Pawełek trochę narzekał, że nie podpisał się na zdjęciu, bo wtedy ten zylion ludzi by wiedział, że ono Pawełkowe. Następnym razem pewnie to zrobi.

Wróciłem do auta. No i się nie naprawiło. No i to jest zła informacja. Pojechałem do Makro, kupiłem pomidory i zatankowałem. Kupiłem też nowy kabelek do telewizora. Nie pomógł. Po HDMI nie przechodzi dźwięk.

Wieczorem spotkaliśmy się z dawno niewiedzianym kolegą Grzegorzem. Naświetlał kulisy kampanii wyborczej tzw. drugiej strony. Nie wiem, czy świadomie – udowodnił, że inwestowanie w celebrytów nie ma sensu. Taka sytuacja.

Miło było widzieć kolegę Grzegorza w zdrowiu, choć noga go bolała.
Spotkaliśmy też niewidzianego od chyba dekady kolegę Beniamina. Ale tylko przez chwilę. Może jeszcze będzie okazja, bo po powrocie z zagranicy postanowił zamieszkać w Warszawie.

No i z tego wszystkiego gdzieś posiałem „Plus Minus”. Nieprzeczytany. I to jest zła informacja.


piątek, 26 czerwca 2015

26 czerwca 2015


1. Tym razem zjadłem w domu śniadanie. TVN24 z niewiadomych przyczyn o tym nie poinformował.
Pojechałem do BMW, gdzie Kamil dokonał na moich oczach pewnego mistrzostwa świata – wydał naraz cztery testowe samochody (w tym jeden elektryczny). Wyjeżdżająca z podziemnego parkingu kawalkada musiała robić niezłe wrażenie. Mnie się trafiło M235i. Złą informacją jest, że zbyt długo tym samochodem nie pojeżdżę. Ale może nie tak złą, bo mógłbym się przyzwyczaić i trudno by mi było wysiąść.

2. Poznałem czytelnika Negatywów, który przed nazwiskiem ma napisane: gen. bryg. prof. dr hab. n. med. I to jest chyba rekordowa liczba liter, które można przed nazwiskiem zapisywać.
Muszę przyznać, że sytuacja mnie zaskoczyła. A chyba nie powinna, bo – nie wiedzieć kiedy – negatywy przeszły już liczbę 200 tysięcy wyświetleń.

Pokręciłem się chwilę w okolicach Wiejskiej. W parku Śmigłego-Rydza jak co roku stanęły ogródki. Miałem właściwie straszną ochotę się zatrzymać tam na chwilę. Dłuższą nawet. Niestety wtedy bym sobie nie pojeździł. Nie lubię być w przymusie (to po brydżowemu). I to jest zła informacja.

3. Razem z kolegą, który na imię ma zupełnie jak rondo Babka, i powszechnie znienawidzonym w środowisku fotografem udaliśmy się do Radomia. Na wysokości Magdalenki budują jakieś skrzyżowanie z jakąś chyba nową drogą. W związku z tym był wyprowadzający z równowagi korek. Później było już – jak się to mówi – gładko.
Chyba trzeci raz w życiu wjechałem do centrum miasta. Jechaliśmy na obchody 39 rocznicy radomskiego czerwca.

Kolega mój Grzegorz przez dobrych parę miesięcy jeździł do Radomia i rozmawiał z ofiarami 1976 r. Z ofiarami, z ich rodzinami, z ich rodzinami, które też były ofiarami. Później opowiadał przerażające historie.
Ludzie, których protest doprowadził do ciężkich represji, które doprowadził do powstania KOR-u, który przysłużył się powstaniu Solidarności, która obaliła komunę, które to obalenie doprowadziło do transformacji zasadniczo są tej transformacji ofiarami. Ale to jest jeszcze bardziej skomplikowane. Wszyscy się śmiejemy z Radomia. Ciekawe ilu z nas zdaje sobie sprawę, że jest to po trosze efekt instytucjonalnego hejtu na Radom po 1976?

Kolega Grzegorz opowiadał o pewnym panu, którego SB pobitego porzuciła na torach kolejowych i oblała wódką. Pan oprzytomniał na chwilę przed przejazdem pociągu. Inni nie mieli tyle szczęścia.
Ten pan przemawiał. Jest szefem stowarzyszenia ofiar. Stowarzyszenia, które walczy o to, żeby ofiarom przywracać godność.

Kolega Grzegorz książkę ma chyba gotową. I nie może znaleźć wydawcy. I to jest zła informacja, Bo bohaterom tej książki ta książka się należy.

Mówią, że Radom został za 1976 rok ukarany. Że jest ukaranym miastem. Wciąż jest karany.  

poniedziałek, 1 czerwca 2015

31 maja 2015


1. Wstałem i pojechałem oddać BMW. Robiłem to z taką niechęcią, że aż pomyliłem Płowiecką z Połczyńską. Jedyne co jakoś osłodziło mi gorycz rozstania – to możliwość spotkania z redaktorem Pertyńskim. Oddałem 640d, odebrałem seata Toledo 1,6 TDI. Redaktor Pertyński ostrzegał, że będę się czuł jakby ktoś ukradł mi z samochodu silnik. Przesadzał. Trochę. Samochód jedzie jak BMW w trybie ECO PRO. Czyli wciskasz gaz, samochód daje ci szanse na zmianę decyzji. Jeżeli nie rezygnujesz – powoli zaczyna się rozpędzać. Z naciskiem na powoli. Można się przyzwyczaić. Silnik za to – jak zauważył redaktor Pertyński – produkuje paliwo. Czyli potrafi w mieście spalić mniej niż pięć litrów.
Wróciłem do miasta, poszedłem po bułki i precle. Precle w stylu bawarskim. Krakowskie w Warszawie zwykle są gumowe.
Po śniadaniu udałem się do Faster Doga, by nie mieć już nigdy stresu wynikającego z braku odpowiedniej marynarki. Najpierw wysłuchałem historii o gównie. Otóż cała kamienica jest pusta. Cała, poza frontem, który jest uwłaszczony. Więc dwie oficyny stoją puste, a że świat nie znosi próżni – puste mieszkania zaczęły być wypełniane przez tzw. bezdomnych, którzy zaczęli sukcesywnie puste mieszkania dezintegrować. A w przerwach chodzić do śmietnika – przepraszam za wyrażenie – srać. Srali na tyle długo, że (nie bez udziału pani cieć) gówna wypłynęły. Zalały podwórko, śmierdząc niemożebnie. Co zdecydowanie utrudniło życie Patrycji i Pawełkowi. Słabo się przecież sprzedaje ubrania w zapachu ekskrementów.
Pawełek się awanturował. Chwilę zajęło aż wyawanturował umycie podwórka. No i wciąż nie ma dobrze. Powinni się gdzieś przenieść, bo pusty budynek pachnie sprzedażą deweloperowi i remontem. Więc pewnie i tak zostaną wyrzuceni. I to będzie zła informacja.

Miasto mogłoby coś zrobić, żeby znaleźli w okolicy jakieś miejsce, bo są bardziej zasłużeni dla polskiej kultury niż niejedna galeria. Tyle gwiazd estrady ubrali. I kina. I telewizji.

2. Wystąpiłem z nazwiska w „Financial Times”. Niestety nie jako wpływowy polski bloger. I to jest zła informacja. Bo wpływowym polskim blogerem światowej sławy już raczej nie zostanę.

3. Zawieźliśmy SVX-a mojemu bratu do domu. Później nawiedziliśmy dyrektora Ołdakowskiego, który na naszą cześć zrobił (z pomocą uroczej córki) potrawę. Potrawy nie mogliśmy zjeść, bo musieliśmy wracać do Warszawy. I to jest zła informacja, bo potrawa zapowiadała się dobrze.

Wieczorem w Krakenie spotkaliśmy się z redaktorem Pereirą i intelektualistą Wildsteinem. Dowiedzieliśmy się, że po ukraińsku żółwik to черепашка. Logicznie.
Później przyszli kolega Grzegorz z Magdą. Znaczy Magda z kolegą Grzegorzem. Przez ostatnie zajęcia bardzo się dawno z kolegą Grzegorzem nie widziałem. I to jest zła informacja.
Bo z kolegą Grzegorzem dobrze się czasem spotkać.  

środa, 29 kwietnia 2015

28 kwietnia 2015


1. Od dłuższego czasu dyskutuję z tzw. PiS-owcami. Ja mówię, że w piwnicy TVN-u nie ma tajnego pokoju, w którym siedzi kilku oficerów WSI i pociąga za sznurki. Oni mi na to: dobra, dobra. Ja mówię, że część młodych pracowników gazeta.pl może nie wiedzieć nawet przez jakie „h” pisze się Michnik. Oni mi na to: dobra, dobra.
Ja tłumaczyłem, że pewne rzeczy wynikają z błędów warsztatowych, oni, że świadomych działań.
No i co? No i wyszło, że już nie mam argumentów. I to jest zła informacja.
Kandydat Duda udzielił wywiadu Wirtualnej Polsce. Ale po kolei. Parę tygodni temu modne było mówienie o in vitro. Kandydat Duda wypowiadał się na ten temat. Generalnie mówił: „Jestem przeciw, ale…” Z tym, że media (nie będę pokazywał palcem) skracały wypowiedź do: „Jestem przeciw”.
No i Kandydat udzielił wywiadu Wirtualnej Polsce. W tym wywiadzie powiedział, że jest przeciw, ale… Wirtualna Polska to opublikowała. No i co się stało? No i to, że ci, którzy wcześniej wycinali „ale…” teraz stwierdzili, że Kandydat zmienił zdanie na temat in vitro.
I co? I nic.

2. Znowu jeżdżę SVX-em mojego brata. Bardzo fajny samochód. Chyba znowu będę chciał mieć BMW E31. I to jest zła informacja, bo myślałem, że się z tego wyleczyłem.
Oddałem S80. Właściwie z żalem. Porozmawiałem chwilę ze Staszkiem. Opowiedział, jak będzie wyglądał jego park samochodowy w niedalekiej przyszłości. Istnieje szansa na to, że w sierpniu obejrzę z bliska XC90.
Z Volvo do miasta podwoził mnie kolega Grzegorz. Nieco podminowany, bo po drodze słuchał audycji Najsztuba w TokFM. Świat się zmienia, a Najsztub wciąż taki sam.

3. W spożywczaku spotkałem znowu red. Knapika. Chyba wolę go oglądać na żywo, niż w telewizorze. Chciałem kupić pieczarki. Nie było. Poszedłem więc po pizzę. Była taka sobie. I to jest zła informacja. Bożena za pizzą nie przepada. Nawet za dobrą. A co dopiero za taką sobie.

Wieczorem musiałem się spotkać z kolegą, który gdzieś tam jechał nocnym pociągiem. Usiedliśmy w jakiejś knajpie przy Nowogrodzkiej. Poknuliśmy przez chwilę. Przyszedł kolega kolegi. Prawnik. Miał krawat, jakiego by się nie powstydził mecenas Giertych. Do tego dość jaskrawą poszetkę.
Tłumaczył, że jedno do drugiego nie musi pasować. Doktor praw. Przekonywanie takiego nie ma sensu.
W nocy ulica św. Barbary wygląda jak nie w Polsce.

niedziela, 12 kwietnia 2015

11 kwietnia 2015




1. Zbieram się od dawna, żeby spisać rozmowę, którą w listopadzie 2013 r. razem z kolegą Grzegorzem przeprowadziliśmy z Janem Sechterem. Jego Ekscelecją Janem Sechterem. Pana Jana poznaliśmy na dość idiotycznej imprezie zorganizowanej przez PR Kompanii Piwowarskiej sprzedającej u nas Pilsner Urquell (przypadkowo, acz niezbyt szczęśliwie) akurat w rocznicę wkroczenia oddziałów Ludowego Wojska Polskiego do Czechosłowacji. Pan Jan – czeski ambasador – wygłosił krótkie przemówienie, z którego zapamiętałem, że Czesi załatwili sobie niższą niż w reszcie Unii akcyzę na piwo, bo piwo to ich dobro narodowe.
Razem z kolegą Grzegorzem podeszliśmy do jego ekscelencji by wyrazić ubolewanie, że nie udało się jeszcze wyciągnąć konsekwencji wobec odpowiedzialnych za to, że w inwazji w 1968 roku wzięli udział polscy żołnierze. Pan ambasador wysłuchał nas spokojnie, po czym powiedział: Panowie, to już tyle czasu… Porozmawialiśmy chwilę o polityce, prezydentach, i samochodach. Politykę zostawmy, prezydent Klaus na Śnieżkę wychodził piechotą z jednym ochroniarzem, Komorowskiego wywoził BOR, a jeżeli chodzi o samochody to tylko Skoda.
Następnym razem spotkaliśmy się z jego ekscelencją na otwarciu jakiejś wystawy kartograficznej w Muzeum Geodezji. Wystawiane były czeskie mapy. Pan Jan przemówienie rozpoczął od żartu, że poprzednim razem tylu polskich i czeskich geodetów w jednym miejscu było chyba w Kotlinie Kłodzkiej w 1945 roku. Miałem wrażenie, że mało kto dowcip zrozumiał. W 1945 mieliśmy z Czechosłowacją regularną wojnę graniczną.
Później przeprowadziliśmy z panem Janem wywiad do „Malemena”. Jestem wciąż dumny z tytułu „Lech, Czech i już”. Kolega Grzegorz przypomniał, a pan Jan potwierdził, że w oryginale było tylko dwóch braci.
To właściwie zabawne (nie przyznam się przecież, że mnie to żenuje) pierwszym człowiekiem, który w jakiś wpłynął na mój stosunek do Czechów był Sapkowski. (Nie, nie chodzi o „Wiedźmina”). (Tak, chodzi o trylogię husycką). (Tak wiem, że to fantasy). Drugi był ambasador Sechter. Wyjaśnił, że oni wybrali inną drogę. Na czym ta droga polega. I że właściwie nie ma się z czego śmiać. To, że wciąż się tu naśmiewamy z Czechów jest po części efektem komunistycznej propagandy z 1968 roku. Realizowanej przez tak żenujące postaci jak red. Mazan. (Jeżeli nie wiecie o co chodzi to wasze szczęście)
Następnie się spotkaliśmy na raucie z okazji rocznicy odzyskania niepodległości. Z udziałem prezydenta (natenczas już byłego) Klausa. Rozmawiałem tam przez chwilę z policjantem z Nachodu. Misiowaty gość. W typie Rumcajsa. (zdecydowanie bardziej niż ja).
Siwego Rumcajsa. Powiedział, że jeżeli zwiedzać Pragę, to o czwartej nad ranem. Bo wtedy na ulicach nie ma tych pierdolonych ruskich turystów.
Nabijamy się z czeskiej spolegliwości, a kiedy Rosja zajmowała Krym w Warszawie, pod ambasadą protestowało z 300 osób. A w Pradze 10000.
Ostatnie spotkanie było parę dni później. Dowiedzieliśmy się, że pan Jan wyjeżdża z Polski i umówiliśmy się na podsumowującą rozmowę. No i tak wyszło, że większa jej część dotyczyła 10 kwietnia 2010 roku. No i nie mogę tej rozmowy teraz zacytować, bo się umówiliśmy, że będzie autoryzowana. I jak normalnie uważam, że autoryzacja to wymysł diabła, tak tu robię wyjątek.
W każdym razie wbrew temu, co niektórzy sądzą 10 kwitnia 2010 to data, która dotyka nie tylko Polaków. I nie chodzi mi o kurtuazję.
Powinienem był spisać tę rozmowę wcześniej, wysłać panu Janowi do Wiednia, gdzie teraz jest ambasadorem i teraz gdzieś, choćby tu opublikować. Nie zrobiłem tego i to jest zła informacja.

2. Dzień przed telewizorem. No dobra, dzień w części spędzony przed telewizorem. Oglądałem w TVN24 transmisję z posiedzenia Zespołu Macierewicza. Wbrew temu, co próbują udowodnić operatorzy TV Republika, posła Szczerskiego da się tak zbalansować, że nie ma czerwonej twarzy.
Gdyby wierzyć w to, że w piwnicy przy Wiertniczej siedzi grupa emerytowanych oficerów WSW, która na bieżąco steruje przekazem, to by można dojść do wniosku, że się już tak zestarzeli, że przestali ogarniać. Abstrahując od pana Antoniego, który i tak był, jak na siebie powściągliwy, przemówienia pani Błasikowej, pani Skrzypkowej i mecenasa Pszczółkowskiego robiły wrażenie. Nawet całkowicie niezainteresowany teorią zamachu słuchacz mógł zauważyć że coś jest nie tak. A TVN24 to transmitował.
To, że posiedzenia zespołu Macierewicza sprowadzane są do wybuchów, gniecenia puszek i nie pamiętam czego to duży sukces tych panów oficerów w tamtej piwnicy. I tak naprawdę to bym wolał, żeby ci oficerowie istnieli, bo jeżeli to wszystko robi się samo t bardzo zła informacja.

3. Nie pamiętam kiedy ostatnio „Gazeta” wzbudziła we mnie taką ekscytację, Doczekałem chyba do drugiej, żeby przeczytać tekst o kandydacie Dudzie. I to jest zła informacja, bo tak naprawdę rozbawił mnie dopiero rano. Ludzie ekscytują się zaćmieniami słońca czy przelotem komety. A tu, na wyciągnięcie ręki można obserwować upadek czegoś tak wielkiego i zasłużonego jak Gazeta Wyborcza.


Zdjęcie Robert Laska.

czwartek, 26 marca 2015

25 marca 2015


1. Co za tydzień. Tym razem o ósmej rano obudził mnie kurier, który przyniósł żwirek. Dwa razy, gdyż były dwa worki. Każdy po 40 litrów. Nawet nie mogłem mieć do niego za porę pretensji.
Dwie godziny później przyszedł SMS od firmy kurierskiej informujący o tym, że przesyłka została właśnie kurierowi wydana. Znaczy miałem do czynienia z najszybszym kurierem świata. Nie zapamiętałem jak się nazywa. I to jest zła informacja.

2. Idąc spokojnie ulicą Wilczą ledwo usłyszałem (miałem na łbie słuchawki), że woła mnie red. Jemielita. Ledwo, ale usłyszałem. Redaktor Jamielita opowiedział historię o opadniętych drzwiach przeciwwłamaniowych. Zawsze mi się wydawało, że ciężkie drzwi opadają na skutek działania grawitacji. Okazało się, że sama grawitacja nie wystarczy. Potrzebne są też skoki temperatury.
Redaktor Jemielita przez chwilę się zastanawiał nad startem w wyborach prezydenckich. W tych już nie zdąży. Może za pięć lat.

Koło południa spotkałem się w Krakenie z moim ulubionym Wydawcą i kolegą Grzegorzem. Pozowaliśmy do zdjęcia. Nie chciano nam sprzedać piwa, gdyż było jeszcze przed otwarciem, ale przyszedł kolega Krzysztof i rozwiązał problem. Pogoda taka, że właściwie można by było pić cały dzień. Niestety. Mieliśmy inne obowiązki.
Kolega Grzegorz pojechał robić jakieś dwa wywiady. Ja z kolegą Olszańskim (który się w międzyczasie objawił) udaliśmy się do domu. Kolega Olszański miał średni dzień, bo z jednej strony – udało mu się bezboleśnie autoryzować dwie rozmowy, z drugiej – najpierw Policja zabrała mu dowód rejestracyjny (okazało się, że jeździ bez przeglądu), później parkometr zjadł mu 2,50.
Kolega Olszański wypił kawę i pojechał autoryzować (bezboleśnie) drugą z rozmów, ja udałem się na galę „Internetowy Samochód Roku OtoMoto.pl – Volkswagen Golf”.
Gala odbywała się na dachu garażu przy Parkingowej. Ciekawe miejsce. Ciekawy pomysł. Fascynująca była pani (chyba) Ola, która prowadziła imprezę. Pochodziła ponoć z TVN Turbo i nie potrafiła zapamiętać nazwisk ludzi odbierających nagrody. Za to zupa była bardzo dobra. No i do tego pierwszy raz w życiu widziałem na własne oczy deloreana.
Internetowym Samochodem Roku staje się ten, który najczęściej wyszukują użytkownicy OtoMoto.pl – czyli Volkswagen Golf. Chyba od zawsze.
To właściwie strasznie miło, że OtoMoto.pl robi tę imprezę, bo właściwie nie musi. I tak jest największym portalem motoryzacyjnym w kraju.
Kawałek podwiózł mnie Tuaregiem pan z Volkswagena. Tuareg miał ogrzewaną elektrycznie przednią szybę. Tylko nie za pomocą zatopionych cieniutkich drucików. Zamiast tego jest specjalna folia, która grzeje, a do tego nie przepuszcza promieniowania UV. Człowiek przestaje jeździć na prezentacje motoryzacyjne i od razu nie ogarnia nowinek. I to jest zła informacja.

3. Wracając do domu wpadłem do Krakena. Siedziała tam Ula z ThinkTanka z jakimś dość sympatycznym kolegą. Rozmawialiśmy oczywiście o polityce.
ThinkTank znowu robi jakąś imprezę w Bukovinie z dość interesującym acz nieco może jednorodnym składem gości.
Przez te rozmowy o polityce zacząłem się zastanawiać nad kampanią wyborczą i problemem euro podnoszonym przez sztab kandydata Dudy. Zrozumiałem o co chyba chodzi dopiero następnego dnia (czyli chwilę parę godzin temu) nie bez udziału red. Hytrek-Prosieckiej.

Od godziny próbuję zapisać jak to widzę. Niestety nie jestem przez cały czas zadowolony – być może to kara boża za próbę złamania zasad – pisząc co się działo wczoraj chcę zapisać wnioski, do których doszedłem dzisiaj. Więc chyba muszę przerwać. I to jest zła informacja.

czwartek, 19 marca 2015

18 marca 2015


1. Po pierwsze wczorajszy kwiatek to nie krokus. Trwa dyskusja na temat tego, czy to krokus, zawilec czy przylaszczka.
Zadzwonił pan od bilsteinów. Nie udało się ich w prosty sposób rozebrać. I to jest zła informacja. Trzeba zrobić to siłowo, co będzie się wiązać z uszkodzeniem tzw. modułów. Nie wiem co to jest. Kosztuje 100 złotych.

Ministerstwo Obrony Narodowej wrzuciło na Twittera zdjęcie uroczystości z okazji 70. rocznicy walk o Kołobrzeg i Zaślubin Polski z Morzem. Na zdjęciu widać prezydenta Komorowskiego w kościele.
Zdziwiłem się, gdyż pamiętałem, że zaślubin Polski z morzem dokonał generał Haller w lutym 1920 w Pucku. Od 1920 do 2015 roku upłynęło więcej niż 70 lat. Później sobie przypomniałem, że za komuny wykreślono gen. Hallera zastępując go jakimś kapralem, który wrzucił obrączkę w 1945 (chyba nawet taka scena była w „Czterech Pancernych”). Zresztą czytałem gdzieś, że ta sytuacja nie miała miejsca, tylko zostało wymyślona później przez komunistyczną propagandę.
Jeżeli pan Prezydent nie przestanie być panem Prezydentem być może w sierpniu będzie świętował 101 rocznicę bitwy pod Grunwaldem.

2. Razem z kolegą Grzegorzem pojechaliśmy do Victorii porozmawiać z synem „Złotego Ułana”. Ale najpierw zostaliśmy zatrzymani przez kontrolerów biletów. Stałem jak debil z biletem w ręce, bo kasownik był w trybie „tylko karta” [Teraz już rozumiem co to znaczy]. Kontroler najpierw przysłuchiwał się naszej z Grzegorzem na temat kasownika rozmowie, później nas złapał. Wynegocjowałem najpierw, żebyśmy mogli dojechać na interesujący nas przystanek. Później ja oskarżyłem pana kontrolera, że specjalnie zablokował kasownik, by utrudnić nam skasowanie. A kolega Grzegorz wykonał atak z pozycji pryncypialnych powołując się na konstytucyjne prawa. Trwało to chwilę. Kiedy odmówiłem podania miejsca pracy, a kolega Grzegorz sfotografował wielokrotnie legitymację pana kontrolera ten się poddał. Oddał mi dowód, odwrócił się na pięcie i poszedł. Jego tolerancja na świrów najwyraźniej się wyczerpała.
Żeby nie było, że moje tłumaczenia, że nie miałem zamiaru oszukać Miasta Stołecznego nie były ściemą – osobiście zniszczyłem nieskasowany bilet.

Zasiedliśmy w lobby Victorii czekając na pana Jana. Jakoś nie myśleliśmy ani o „07 zgłoś się”, ani o zamachu na Abu Daouda. W końcu przyszedł pan Jan i zaczął opowiadać. Rozmawiał zasadniczo kolega Grzegorz. Mnie się było trudno w tę rozmowę wcinać. Ale chyba świat na tym dużo nie stracił. Pan Jan znany jest w Polsce z ufundowania pomnika „Złotego ułana” w Kałuszynie. Pan Jan jest majętnym człowiekiem. Prze lata był światowym potentatem w produkcji pocztówek ze zdjęciami gwiazd. Mówi, że wydrukował ich z miliard. I – jak na jednej nie ma zbyt dużego zarobku, to na miliardzie już się trochę zbierze. Poza zdjęciami gwiazd (najwięcej zarobił na di Caprio) pan Jan inwestował w nieruchomości. Zbudował klasycystyczny pałac w stylu stanisławowskim. I ćwiczy balet. Wystawił w swoim pałacu „Jezioro łabędzie”, w którym zatańczył. Generalnie ma chłop fantazję. I pieniądze na jej realizowanie. Choć chłop nie jest chyba odpowiednim określeniem, bo krew pan Jan ma błękitną.
Teraz chce wybudować łuk triumfalny. Z okazji setnej rocznicy bitwy warszawskiej. Ciut wyższy od tego paryskiego. Na łuku pięciometrowy Marszałek wskazujący ręką na wschód. Łuk z białego marmuru. Takiego, jak ten, z którego zbudowano Tadź Mahal. Marmuru o właściwościach granitu.

Uważam, że to zajebisty pomysł. Jak spotkam prezydenta obywatela Jóźwiaka – będę lobbował. Prezydentowi Obywatelowi ponoć zawdzięczamy maszt z flagą przed Arkadią, więc może się da namówić. Sytuacja czysta – pan Jan płaci za wszystko.
Jeśli Miasto nie będzie współpracować, to łuk mógłby powstać pod Radzyminem.

Pan Jan ma zamiar w przyszłym tygodniu wyzwać na pojedynek przywódcę brytyjskiej prawicy, który w sposób niepochlebny wypowiada się o Polakach pracujących z Zjednoczonym Królestwie. Kolega Grzegorz zapytał pana Jana, czy potrafi fechtować. Pan Jan odpowiedział, że nie ale się nauczy. I to jest zła informacja, bo jeżeli zasiecze brytyjskiego polityka to pewnie trafi do więzienia i z triumfalnego łuku będą nici.

3. Wybraliśmy się z kolegą Rybitzkim na biforek przed TweetUpem z Kandydatem Dudą. Do knajpy, która się chyba nazywała Warszawska. Ale głowy nie dam. Kolega Rybitzki poleca piwa produkowane w browarach pana Jakubiaka. Ja chyba wielbicielem nie jestem.
TweetUp był w Trzeciej Wazie, która chyba pisze się przez V. Kandydat Duda idąc w ślady ambasadora Mulla zebrał grupę ludzi, która by normalnie miała małe szanse się spotkać. Nie było posła Błaszczaka. I to jest zła informacja. Sztabowi kandydata Dudy znowu się udał bardzo śmieszny numer. Koło południa na 300polityce ukazał się tekst, w którym dwóch anonimowych spindoktorów Platformy mówiło, że PiS nie jest w stanie narzucać własnej narracji. Z godzinę później pojawił się trzeci tweet posła Błaszczaka. Pojawił się i przykrył wszystko. I konferencję pani Premier o zmianach w systemie podatkowym. I wizytę Prezydenta na Pomorzu.
Kiedy PO próbuje coś robić w temacie „Social Media” kończy się jak ze stroną naszprezydent.pl.

poniedziałek, 2 marca 2015

1 marca 2015





1. Budzik dwa razy w tygodniu to by była zdecydowana przesada. Udało się go uniknąć, bo obudził mnie wewnętrzny imperatyw. Obudził mnie ciut za późno, więc nie zjadłem śniadania.
Wsiadłem w czerwonego po strażacku mercedesa i pojechałem do Expo na ulicę Prądzyńskiego.
Jeżeli mam być szczery, to rzeczone Expo nie kojarzy mi się najlepiej. Strasznie jest tam brzydko, a wszystkie imprezy, na których tam byłem, były takie se. Inna sprawa: wszystkie były organizowane przez firmy technologiczne i nie podawano na nich alkoholu. Bo jak podawać alkohol na imprezie, która odbywa się w miejscu do którego nie da się chyba dostać inaczej  niż samochodem.
Postanowiłem zostawić samochód na płatnym parkingu. Emocje w tej kampanii zaczynają być tak duże, że mógłby mi prof. Nałęcz lakier gwoździem porysować i bym się musiał w Mercedesie tłumaczyć.
Na parkingu stanąłem obok auta z jakiegoś łódzkiego sklepu dla nurków. Pomyślałem, że istnieją również PiS-owcy podwodni. Ale szybko zauważyłem, że samochodów ze sklepów nurkowych jest więcej. Później się okazało, że w hali pod którą zaparkowałem  były jakieś targi dla nurtujących. Więc o istnieniu podwodnych PiS-owców przekonam się innym razem.
Strach przed porysowaniem mercedesa miał mnie kosztować prawie 30 złotych. I to jest zła informacja. Rację ma kandydat Jarubas – trzeba skończyć tę wojnę polsko-polską. 

2. Kiedy wchodziłem do właściwej hali, pewien prominentny funkcjonariusz PiS rzucił w moim kierunku coś o jakimś SS-manie. Nie zajarzyłem o co chodzi, więc uciekłem. W środku spotkałem grupkę innych znanych mi PiS-owców, którzy też zaczęli coś o SS-manie mówić. Wtedy do mnie dotarło, że chodzi o wpis w 3 negatywach, w którym opisywałem wrażenia z Dudabusu.
Napisałem tam, że jeden z zajmujących się nami ludzi miał twarz SS-mana.
Człowiek musi bardziej uważać na to, co pisze. Chodziło mi tylko o to, że gdyby ktoś z zaprzyjaźnionych reżyserów szukał statysty o odpowiednim wyglądzie, to jest.
A ludzie już zaczęli sobie jakieś narracje tworzyć.
To jest tak, jakby wyciągać jakieś wnioski z tego, że rzecznik Mastalerek podobny jest do Breivika. Jest podobny? Jest. Ale co z niego za Breivik, skoro się ostatnio w telewizorze ciągle zgadza z panem Czarzastym.
Z czterech stron sceny były trybuny, Na scenie stała mównica. Zrobiłem jej zdjęcie, żeby było widać niewidzialny prompter. Redaktor Majewski (z Rzepy) powiedział, że nie warto, bo PiS ma związany z tą mównica perfidny plan.
Stanąłem sobie więc obok redaktora Knapika i czekałem na tego planu realizację. Red. Knapik jest niższy niż w telewizorze. W telewizorze reż trudno zobaczyć jego konwersy. Styl trzeba mieć.
W każdym razie stać na PiS-owskiej imprezie koło redaktora Knapika to +10 do lansu. Ktoś (dobrze wiem kto) wrzucił do Twittera zdjęcie naszej grupki pisząc coś o red. Knapiku, którego słabo na zdjęciu zresztą było widać. Skomentowałem więc, że to mnie widać najlepiej.  Odezwała się na to od lat już wschodząca, choć wciąż młoda gwiazda prawicowego dziennikarstwa – żeby ktoś z obsługi sprawdził, czy alkoholu na imprezę nie wniosłem. Ochroniarze oko na mnie mieli przez cały czas. Zresztą nie tylko na mnie.
Podszedł za to młodzieniec z biura prasowego, żeby powiedzieć, że wcale nas w Dudabusie nie separowali od młodzieżówki. A kierownik od rana go wypytywał, co z tymi dziennikarzami wyprawiali. Prawda była taka, że na początku kazali siedzieć z tyłu, później odpuścili.
Rozmawialiśmy wcześniej z red. Majewskim (z Rzepy) o Ochotniczej Straży Pożarnej. No i red. Majewski ( z Rzepy) nie wiedział, że strażacy mają prawo do wyszynku. Kiedy się dowiedział postanowił założyć OSP. No i wtedy do mnie dotarło, że marszałek Sikorski o własną wieś wystarał się nie tyle z powodów prestiżowych, co, żeby alkohol taniej kupować. Wiemy jaki to oszczędny jest człowiek (jeśli chodzi o jego osobiste pieniądze oczywiście).
Koło red. Knapika stał red. Kolanko. Jak zwykle zadowolony z siebie. Dzień wcześniej rozmawiałem z nie mogę powiedzieć kim, który to zastanawiał się jakie siły stoją za 300polityką, bo nie może uwierzyć, że wszystko finansuje z własnej kieszeni kol. Mężyk (300 zł za hosting). Red. Kolanko wygląda na zbyt zadowolonego jak na osobę, która pracuje za darmo.
Nie mogę powiedzieć kto wysunął dwie teorie na temat finansowania 300polityki. Nie będę ich przytaczał, bo bym wolał, żeby nie były prawdą. A ostatnio mam wrażenie, że większość z tego, co piszę prawdą się staje. I to nie jest dobra informacja.
Perfidny plan PiS-u polegał na tym, że zanim kandydat zaczął przemawiać mównica została wniesiona. Kandydat musiał więc używać prototypowych soczewek kontaktowych Googla.
Kandydat mówił z półtorej godziny. Jak na tego rodzaju przemówienie – bardzo konkretnie, ale nie wiem, czy można mi wierzyć, bo jestem przecież chorym z nienawiści PiS-owcem.
Równocześnie w Białymstoku prezydent Komorowski spotkał się z aktywem urzędniczym. Wygłosił przemówienie, którego odpryski można było obserwować na Twitterze. Przemówienie pan Prezydent ponoć zakończył zwrotem, że idziemy środkiem polskiej drogi. A z przeciwka nadjeżdża Dudabus – skomentował red. Wybranowski. 
Później się okazało, że Kancelaria Prezydenta zarzuciła Kandydatowi, że jego przemówienie było plagiatem programu pana Prezydenta. Ale nie będę na ten temat pisał. To, że śmieszą mnie dowcipy o niepełnosprawnych umysłowo dzieciach nie znaczy, że będę je zawsze powtarzał.

3. Po wszystkim wróciłem do domu, zjadłem śniadanie i pojechaliśmy po mojego brata, z którym na Powiślu zapakowaliśmy mercedesa wyposażeniem mieszkania, które miało pojechać na wieś. Wyposażenie ma pojechać. Później spotkaliśmy się z naszymi kolegami w restauracji Why Thai.
To była moja druga wizyta w tym miejscu. Pierwszy raz, parę miesięcy temu asystowałem koledze Grzegorzowi przeprowadzającemu wywiad z panią poseł Marczułajtis. Pani poseł świetnie się wpisuje w obraz typowej kobiety z Platformy Obywatelskiej.
Kolega Grzegorz gdzieś zniknął w Chinach i to jest zła informacja.
Wtedy, w drugiej części sali siedziała grupa ludzi Platformy, częściowo z zarzutami, częściowo bez.
Tym razem żadnego polityka nie zauważyłem. Usłyszałem za to, że poseł Palikot żebrze o bilety do Opery. Dr Kulczyk kupił sobie lożę, Palikotowi chyba nie wypada, bo aktualnie jest lewicowcem. Swoją drogą ciekawe, co by powiedział jego elektorat, gdyby się dowiedział, że funduje mu bilety na spektakle.

środa, 4 lutego 2015

4 lutego 2015


1. Kolega Grzegorz przysłał SMS z Moskwy. Napisał, że gazety piszą o tym, że Duma zażąda od Niemiec reparacji wojennych wartości $16000000000 (na 9 maja 1945).
Ciekawe.
Cały dzień wszyscy się ekscytowali ministrem Schetyną i jego osobistą wojną z całą Rosją. Jak o tym słuchałem naszło mnie wrażenie, że pan Ministra tak zafascynowało, że teraz rzuci sobie od niechcenia jakieś zdanie, a tu całe 140-milionowe państwo zaczyna komentować. Może nie całe państwo, ale w telewizorze wrażenie takie, jakby całe.
No więc minister rzuca te zdania. A niektórzy się boją, że w rewanżu Rosja rzuci atomówkę. I to jest zła informacja. Bo raczej nie rzuci. W każdym razie (tak przeczuwam) nasza polityka zagraniczna nabierze rumieńców. Po ministrze, który się realizował napierdalając na opozycję w telewizorze i się obżerając za publiczne pieniądze, mamy takiego, który wewnątrzpartyjne sprawy rozwiązuje na forum międzynarodowym. Bo raczej nie chodzi o to, że chciał sprawdzić czy rzeczywiście kiedy ебать тигра to jest и смешно, и страшно.


2. Prokuratura umorzyła sprawę zatrzymania w Gorzowie pana z tłuczkiem. Pan z tłuczkiem, jak przy okazji się dowiedzieliśmy miał na imię Ramzes. I był niepoczytalny. Zważywszy kwestię imienia można podejrzewać, że jest to w jego rodzinie dziedziczne. W sprawie chodziło nie tyle o pana Ramzesa, co zatrzymujących go policjantów, którzy wystrzelili we wszystkie strony świata ze dwadzieścia pocisków. Ostatni pani policjantka wystrzeliła już po tym, jak pan Ramzes padł. Prosto pod swoje nogi. Dobrze, że nikt nie zginął.
Prokuratura stwierdziła, że policjanci mogli użyć broni. Sposób, w jaki to zrobili Prokuratury nie zainteresował. I to jest zła informacja. Uzbrojony człowiek, który nie potrafi się bronią posługiwać jest bardziej niebezpieczny od niepoczytalnego człowieka z tłuczkiem do mięsa, na potrzeby sprawy nazywanym białą bronią.

3. Muszę kiedyś zapytać jakiegoś neurologa czy istnieją choroby, które uszkadzają ten fragment mózgu, który odpowiada za rozumienie słów. Pani premier Kopacz miała konferencję prasową. Koleżanka Kolenda metodą „na Rachonia” trzy razy próbowała uzyskać odpowiedź na swoje pytanie. Bez efektu. Resztę konferencji streścił w jednym wpisie starszy analityk Szacki:
„–Pani premier, kto będzie szefem GIODO?
  –Nie.”

Wieczorem poszedłem do Krakena spotkać się z Bartkiem Żukiem, kolegą Wojciechem, wydawcą Marcinem i jego ekipą. Było bardzo interesująco. Dowiedziałem się na przykład w jaki sposób osiąga się sukces w sprzedaży telefonów operatorom. Trzeba zejść z ceny i dorzucić do marketingu. Pojawił się kolega Zbroja, który stał się ofiarą agresywnego marketingu Miasta Krakowa. Znaczy: miał za pieniądze zrobić ileś tam rzeczy w związku z jakąś imprezą w nowo otwartej hali widowiskowej. Miasto Kraków postanowiło zrobić to dla klienta kolegi Zbroi samo i za darmo. Przecież nie po to buduje się halę widowiskową, żeby na niej zarabiać. Kolega Zbroja więc też nie zarobi. I to jest zła informacja.
W Krakenie pojawił się nasz sąsiad z parteru. Strasznie dużo ludzi się z nim witało. Sąsiad mieszka od dobrych kilku lat w mieszkaniu, w którym wcześniej mieszkał pijak. Kiedyś w Śródmieściu mieszkało strasznie dużo pijaków. Mieszkania poszły w górę. Pijacy znikli. Sąsiad ma okno nad naszym miejscem parkingowym. Parę lat temu jadąc na Wielkanoc zostawiliśmy tam BMW Bożeny. Włączyliśmy autoalarm. I przez tydzień co pół godziny samochód wył (uszkodzony był czujnik na akumulatorze pod kanapą). Sąsiad to jakoś przeżył. I chyba nas nie nienawidzi, bo nawet pierwszy mówi Dzień dobry.
Swoją drogą samochód wył przez tydzień, po czym odpalił bez problemu. Bawarscy inżynierowie wyposażając E32 w 90Ah akumulator wiedzieli co robią.