Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Krzysztof Gałkowski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Krzysztof Gałkowski. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 4 czerwca 2020

2 czerwca 2020



1. U Mazurka minister Piontkowski. Przez większą część rozmowy musiał się tłumaczyć, dlaczego nie ministerstwo nie zajmuje się czymś, co jest zadaniem samorządów. Niektórzy twierdzą, że Piontkowski to reptilianin. Nie ma dowodów na to, że to nieprawda. Mazurek może żywić niechęć do reptilian. Nie ma dowodów na to, że to nieprawda. I to jest zła informacja, bo osobiste niechęci nie powinny wpływać na dziennikarzy. 

2. Nie jesteśmy zachwyceni biciem urodzinowego zegara. Trochę jest jak miedź brzęcząca lub cymbał brzmiący. Podjechałem na Wiejską, do jedynych znanych mi specjalistów od odmierzania czasu. Usłyszałem, że zasadniczo lepiej zegara nie ruszać, bo bardzo łatwo można doprowadzić do tego, że przestanie działać. I to jest zła informacja. No i szybko przeszliśmy do rozmowy na temat sytuacji w USA.

3. Wieczór zakończyłem w Krakenie. Krzysztof wrócił do Warszawy z dwumiesięcznej kwarantanny na Helu. Było co świętować. I to jest zła informacja.

sobota, 6 lutego 2016

3 lutego 2016


1. Idąc do pracy spotkałem znanego publicystę. Ucięliśmy sobie bardzo przyjemną pogawędkę. Chodził do tej samej podstawówki co wszyscy. Szkoda, że po stu latach istnienia zamieniona została w gimnazjum. Te gimnazja to jakieś przekleństwo. Z rok temu koleżanka z tejże podstawówki, obecnie matka dzieci stadka [czy „matka dzieci stadka” to rym żółty?] tłumaczyła, że za naszych czasów zmiana z dziecka w młodzież dokonywała się w stopniowo, w oswojonym towarzystwie. Teraz – radykalnie. W najmniej ku temu sprzyjającym momencie młody człowiek zmienia środowisko. I często robi się z tego gnój. I to jest zła informacja.

2. W Pałacu był pan z Syrii. Z listem od przedstawicieli różnym syryjskich kościołów. Listem z prośbą, by ich problemy rozwiązywać tam, nie tu.
Mam wrażenie, że w całym szeroko rozumianym problemie „uchodźców” Syryjczycy stali się najmniej ważni. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem świętowaliśmy urodziny kolegi z pracy. Było bardzo miło. Nie będę tego opisywał, bo większość tematów była zbyt hermetyczna, by je tu prezentować.

Wpadłem na chwilę do Krakena, dokąd kolega Krzysztof właśnie wrócił z Ziemi Świętej. Nie zdążyłem z nim tak naprawdę porozmawiać. I to jest zła informacja, bo nie wiem kiedy będzie następna okazja.


środa, 20 stycznia 2016

19 stycznia 2016


1. W pracy dzień pełen spotkań. Poznałem człowieka, kierującego fundacją zajmującą się tzw. polskim dziedzictwem materialnym. Z tym, że poza granicami. Kościoły na Wschodzie, biblioteki na Zachodzie. Wszystko marnieje. I to jest zła informacja.
Kiedy byliśmy w Londynie, gdzieś w kuluarach usłyszałem, że jest problem ze skanerem, którym by można digitalizować zbiory Instytutu Sikorskiego. Mam nadzieję że to się zmieni.

2. Obejrzałem debatę w Parlamencie Europejskim. Bogu dzięki nie była to pierwsza tamtejsza debata, jaką widziałem więc do pewnych zwyczajów tam panujących mogłem podejść z większą rezerwą. Mogę sobie wyobrażać, co czuli ludzie, którzy zwykle drętwieją, gdy o Polsce mówi ktoś w obcym języku. Pani dr Fedyszak-Radziejowska mówi, że większość Polaków ma wdrukowane w czasie zaborów problemy z poczuciem wartości. Mnie tam trudno się wypowiadać, bo ja z Galicji. A akurat ta część Polski radziła sobie wtenczas całkiem nieźle.

Kolega Krzysztof jakiś czas temu zauważył, że Platforma funkcjonuje w społecznym polu widzenia wyłącznie przez to, że wspominają ją członkowie PiS. Może coś w tym jest. I to zła informacja.

3. Bożena poszła na służbową kolację. Korzystając więc z okazji poszedłem do Wietnamczyka, nazywanego niesłusznie Chińczykiem na zupę Pho. [Bożena nie przepada za tą kuchnią] Zupa chodziła za mną od dłuższego czasu. Chyba nawet od Chin. Zamówiłem, zapłaciłem, usiadłem, zjadłem. Bez satysfakcji. I to jest zła informacja.








piątek, 8 stycznia 2016

6 stycznia 2016


1. Wstałem, wlazłem do wanny, wyszedłem z wanny, zjadłem śniadanie, ubrałem ubiór roboczy i udałem się do pracy. Z okazji święta wziąłem auto Bożeny. Jadę. Marszałkowska, Królewska, plac Piłsudskiego, blokada. Pytam policjanta jak do Pałacu. Mam wrażenie, że mnie nie rozumie. Jadę do Świętokrzyskiej, Tamką, Dobrą, Leszczyńską (chyba), Browarną, Karową, Przy Bristolu policjant. –Do Pałacu Prezydenckiego. –Ale tego, tu? –Tak. –Proszę jechać. Jadę. Krakowskim. Dojeżdżam. Chcę na Parking. Policjant. –A skąd się pan tu wziął? –Ja tu, na parking. –Proszę jechać. Wjeżdżam. Wchodzę. Zdążyłem. W Sieni Głównej czekają Panowie Oficerowie Borowcy. Żartujemy na temat Chin. Na filmach było widać, że było ślisko. Nie było widać, że było zimno. Strasznie zimno. Teraz mam futro. I mróz może mi nagwizdać.
Przychodzi Para. Pan Prezydent w łaskawości swojej zauważa, że w moim outficie mógłbym rozbić za któregoś z królów. Nie mówi którego. Nie pytam. I to jest zła informacja.

2. Idziemy w Orszaku. Ze zdziwieniem nie dostrzegam Obywatela Prezydenta Jóźwiaka w jego operacyjnej kurtce. Najwyraźniej na razie nie zajmuje się pozyskiwaniem konserwatywnego elektoratu. Dowiaduję się za to, że mecenas Giertych ma brata. I ten brat nie skacze. Więc w tym przypadku skakanie raczej nie jest genetyczne.

Później do Pałacu przyszli górale, którzy w Orszaku brali udział. Śpiewali po góralsku, mówili po góralsku i grali po góralsku. Nie tańczyli. Było bardzo miło. Górale zapowiedzieli, że jakby co, to zawsze mogą przyjechać.
Zawsze, kiedy górale śpiewają przypominają mi się przyśpiewki, które mojej ś.p. babci śpiewał jej ś.p. ojciec. Góral. Ale po Nowodworku. Zupełnie jak Druh Podsekretarz. I redaktor Kolanko. I wiele innych postaci.
Czasem nawet te przyśpiewki śpiewam. I to jest zła informacja. Bo nie w każdej sytuacji powinienem.

3. Po robocie z kolegą, który na imię ma jak rondo Babka pojechaliśmy do Krakena. Ponarzekaliśmy na nasze ciężkie życie. Przyszedł przedstawiciel mediów międzynarodowych. Nie narzekał. Przyszedł kolega Krzysztof. Powiedział, że nie wie o co chodzi z brakiem wina, bo było. Znaczy – ktoś kogoś wprowadza w błąd.
Obserwowałem przez jakiś czas scenkę. Przy barze siedziała chyba Rosjanka. Walentyna. Urocza, choć niezbyt ładna. Dosiadł się do niej jakiś człowiek. Rozmawiali. Stawiali sobie nawzajem chyba Bushmillsa. W pewnym momencie on powiedział jej coś na ucho. Zrobiła się najpierw czerwona, później chyba smutna. Powiedział i poszedł. Później jego miejsce zajęła para. Walentyna szybko się z nimi zaprzyjaźniła. Później przyszedł chyba narzeczony Walentyny. Duży i brzydki. A później my poszliśmy. Więc nie wiem co było dalej. I to jest zła informacja.


BBN ustami swojego szefa odpowiedział na moje zapytanie – na salut należy skinąć głową.


wtorek, 4 sierpnia 2015

1 sierpnia 2015



1. Piątek. Muszę to podkreślać, bo piszę ze zbyt dużym opóźnieniem. Co jest wciąż bardzo złą informacją.

2. Z opóźnieniem dotarło do mnie, że we czwartek zostałem sprawcą newsa w telewizjach informacyjnych. I to jest zła informacja, bo gdybym wiedział, to bym siedział i oglądał. Poprzednim razem występowałem w programach informacyjnych ze dwadzieścia lat temu. Ale wtedy też się nie oglądałem, bo występowałem na żywo.

3. Dziewczyny pojechały na wieś. Ja zostałem z kotami. Wieczorem w Beirucie kolega kolegi Krzysztofa wznosił toast za dziecko, które mu się urodzi w przyszłym roku. [Tu powinien być cytat z „Misia”, ale go sobie daruję] Odmówiłem picia Pуского Cтандфрта. Od razu usłyszałem, że takie same obiekcje miał kiedyś minister Kamiński.
A tak łatwo o kimś mówić, że jest pozbawiony zasad.


Przed snem przespacerowałem się na Placyk. Warszawa w wakacje to bardzo przyjemne miejsce. Złą informacją jest, że trudno się tym cieszyć.  

sobota, 27 czerwca 2015

27 czerwca 2015


1. Piąteczek. Wstałem, wlazłem do wanny, przejrzałem tajmlajny, wylazłem, się odziałem i pojechałem oddać M235i. Jechało się nieźle. Dopiero w samym Mordorze zaczął się koreczek.
Nigdy jeszcze tak wcześnie nie byłem pod BMW.
Pogadałem chwilę z Kamilem o rajdach. Opowiedziałem jakie wrażenie robiły diodowe światła i poszedłem do metra.
W metrze, jak to w metrze – w pierwszej linii nie było sygnału, więc nie dało się czytać tweetów. W drugiej linii sygnał był, ale miałem problemy z tym, żeby tam trafić. Znaczy z pierwszej się na drugą linię przesiąść.
Na przesiadanie nałożyła się jakaś idiotyczna afera z krakowskiego liceum, która z niewiadomych przyczyn się strasznie rozdmuchała. Znaczy, właściwie z wiadomych, choć irracjonalnych. Afera szybko, dzięki pomocy Urzędu Miasta Krakowa została zażegnana, histeria trwała dalej. I to jest zła informacja.

2. Spotkałem się dwoma bardzo sympatycznymi panami z agencji Reutera. Było bardzo elegancko.
Póżniej z człowiekiem, który ma tak samo na imię, jak rondo Babka poszedłem na śniadanie. Znaczy po raz drugi w życiu zjadłem placki ziemniaczane z tatarem ze śledzia. W Kameralnej. Miejscu, gdzie można czytać ściany pod warunkiem, że się zatka uszy.
W pracy cisza. Nie ma Szefa. Stoi u niego w gabinecie telewizor, więc mogłem sobie, korzystają z okazji pooglądać TVP Info.
Występował nowy rzecznik rządu. Z pewnym rozbawieniem, że klapie jego marki miejsce nierozpoznawalnego dla mnie znaczka zajęła biało-czerwona flaga.

Mam wrażenie, że spindoktorzy z Platformy tak bardzo nie ogarniają powodów zwycięstwa #PAD, że zaczynają przypominać dzieci, którym się wydaje, że jeżeli będą odpowiednio szybko machać rękami, to pofruną jak ptaki.
Dlatego naglę wszyscy z Panią Premier na czele zaczęli używać [swoją drogą – dla mnie niezbyt zgrabnego] spinu „rozmawiać/się konsultować z Polakami”. Teraz ta flaga zajmuje miejsce tak wyśmiewanego kotylionu.
Broń Boże nie mówię, że #PAD, czy PiS mają na flagę monopol. Nie mają. Ale cała sytuacja jest śmieszna.
Jednak wydaje mi się, że mejnstrimowy marketing polityczny jest w Polsce na dość żenującym poziomie. I to jest zła informacja.

3. Chwilę spacerowałem z Tęgim Łbem. Weszliśmy do kwiaciarni „Bożena”. Tęgi Łeb opowiedział pani kwiaciarce, że przy jego babci zasuszone kwiaty wracały do życia.
Nie napiszę kim tęgi łeb jest i czym się zajmuje, bo Platforma zaczęła by jeździć po Polsce i szukać kogoś, kto też miał babcię z takimi zdolnościami.

Wieczorem poszliśmy z Bożeną na jedno piwo do Krakena. A właściwie do Beirutu. Z jednego piwa zrobiły się trzy. Z tym, że Bożena przeszła na Ardbega.
Tak mi się jakoś zrobiło, że czuję Ardbega z dwóch metrów. I nie jest to nieprzyjemne.
Piliśmy z kolegą Krzysztofem. Do którego przyszło dwóch kolegów z podstawówki. Koledzy z podstawówki są w porządku. Wiem coś o tym.
Ja wpadłem na znajomego, który się zajmuje wymyślaniem literek. Nie widziałem go z dziesięć lat. Zupełnie się nie zmienił. Może tylko posiwiał. Bożena mówi, że ludzie się nie zmieniają. Ja tam nie wiem, czy mi to odpowiada, bo wolałbym być nieco inny niż parę lat temu.
Później przyszedł mój brat z kolegą z pracy. Marcinem, którego w SMS-ie nazwał Marvinem. Bożenie się przypomniał Marvin Pontiac. Mnie Starvin' Marvin. Taka sytuacja.

Wróciliśmy do domu. Zabrałem się za Negatywy, ale nie dałem rady skończyć. Zasnąłem. I to jest zła informacja, bo – żeby utrzymać rytm – będę musiał napisać dwa odcinki prawie na raz.   

czwartek, 4 czerwca 2015

4 czerwca 2015


1. Rano przyszedł kurier i przyniósł maszt. I flagę. O dokładniej: Aluminium Fahnemast (Inklusive Deutschefahne). Ich muß sprawdzić, czy poza Polnische Fahne jest auch Deutschefahne.
Później przyszedł listonosz i przyniósł ruter, który kupowałem od zeszłego sierpnia.
Odwiozłem Bożenę seatem do pracy. Prawie 200 kilometrów i wskazówka, która spadła o 1/8 baku. Wskazówka oczywiście nie jest specjalnie miarodajna, ale już widać, że auto po mieście na zbiorniku zrobi ponad 1000 km. To i wielkość bagażnika robi z Toledo wymarzony samochód taksówkarza. Znaczy, wymarzonym raczej będzie skoda Rapid, ale jakiś ekscentryczny taksówkarz może się marzyć o Toledo. Hiszpańska precyzja, niemiecki temperament.

Odwiozłem seata do Seata. Przejąłem od redaktora Pertyńskiego BMW 640d i pojechaliśmy do Volvo. W Volvo zamieniłem parę słów ze Stanisławem, ale był za bardzo zakręcony na to, żeby prowadzić z nim rozmowy na temat inny niż impreza, którą organizował. I to jest zła informacja. Przejąłem od redaktora Pertyńskiego V40 D2 i się rozjechaliśmy.

2. „Gazeta Wyborcza” piórami dwóch krakowskich asów zajęła się Wojtkiem Kolarskim. Powstał demaskatorski tekst o tym, że Wojtek jest niedorajdą/szarą eminencją. Niepotrzebne skreślić.
Wojtek jest tak podejrzaną postacią, że aż Jan Rokita odmówił na jego temat komentarza. Czekam na to, aż jakiś dziennikarski mistrz zajmie się mną. Jest o tyle łatwiej, że nie mam trzech córek, więc powinno się udać nie pomylić ich imion.

Wpadłem na blogera Rybitzky'ego. Towarzyszył mi w spacerze do szewca. Szewc wziął ode mnie siedem dych. Jak żyć panie premierze. Poszliśmy do Beirutu narzekając, że nie ma słabych piw. W Beirucie kolega Krzysztof postanowił ewangelizować blogera Rybiyzky'ego i zaserwował mu Księżniczkę. Księżniczka, za którą osobiście nie przepadam to ponoć arcydzieło sztuki piwowarskiej. W każdym razie ma wielbicieli na całym świecie, którzy wpadając do Beirutu dziwią się, że można ją tu dostać. Do tego z beczki.

Wróciłem do domu i zacząłem obserwować efekty wtorkowej „Kropki nad I”. Redaktor Olejnik zmanipulowała wypowiedź Prezydenta Elekta, podrzuciła taką prezydentowi Biedroniowi, który złapał haczyk i poleciał. Najlepsze, że redaktor Olejnik prawdopodobnie nie zauważyła, że wypowiedź manipuluje. Za to, poprawiła sobie coś z ustami.
Trzymam kciuki za prezydenta Biedronia. I sugeruję, żeby dla własnego dobra omijał Warszawę i tutejsze telewizje. Czasem jednym niezbyt przemyślanym zdaniem zdaniem może zmarnować miesiące dobrej w Słupsku roboty. I to jest zła informacja.

3. Pakowanie auta zajęło mi dziwnie dużo czasu. Na koniec wstawiliśmy słoneczniki do wanny, żeby nie zeszły na balkonie. Ruszyliśmy przed jedenastą. Nie pamiętam, czy już to pisałem, ale Volvo swoimi samochodami wyleczyło mnie z hejtu na nie. Auta Volvo są w porządku. D2, czyli silnik, który teoretycznie nie powinien jechać potrafi rozpędzić V40 do prawie dwóch paczek. (To z wiatrem). Normalne autostradowe 140 osiąga może w niezbyt oszałamiającym tempie, ale da się wytrzymać.
Dojechaliśmy bezboleśnie przed drugą. Przez miesiąc, kiedy nas nie było wszystko zarosło. I to jest zła informacja.  

wtorek, 2 czerwca 2015

2 czerwca 2015


1. Wykazałem się wielką odpowiedzialnością i postanowiłem odnieść buty do szewca. Po pracach nad GQ została mi świadomość, że buty przynajmniej raz do roku powinny tam trafiać, bo inaczej człowiek może sobie zrobić krzywdę. No i nie wygląda najlepiej. Jak ten pan, co wpadł do Faster Doga parę miesięcy temu, w którym rozpoznaliśmy z Pawełkiem funkcjonariusza MSW.
Idąc do szewca na Hożą wpadłem do Beirutu, gdzie siedzieli kolega Krzysztof z kolegą Grzegorzem. Wpadłem, zacząłem pić kawę. Po chwili wpadł znajomy Krzysztofa, który sprowadza z Czech meble. Modernistyczne, secesyjne, czy jak je tam nazywać. Ważne, że ładne. Wynajął lokal na podwórku za Beiruto-Krakenem. I tam je chyba będzie prezentował.
Szewc podzeluje buty na środę. Może uda mi się nie zgubić kwitków, bo zawsze to robię i zawsze Szewc patrzy na mnie wilkiem. I to jest zła informacja.

2. Od szewca udałem się do Empiku, żeby kupić weekendowy Financial Times. Zrzutu ze strony nie oprawię sobie w ramki, papierową gazetę – owszem. Kupiłem też „W Sieci” redaktor Janecki nazwał mnie znanym dziennikarzem. A ja, jak ten krawiec z telawiwskiego pomnika nieznanego żołnierza nigdy nie byłem znany jako dziennikarz.
Wsiadłem w drugą linię metra i pojechałem na zachód. Mam wrażenie, że druga linia metra coraz mniej śmierdzi wilgocią. Ale może chodzić o to, że się przyzwyczaiłem.
Z metra poszedłem do Muzeum Powstania Warszawskiego, żeby odebrać laskę, którą Bożena zostawiła w sobotę u dyrektora Ołdakowskiego. Do laski dostałem bonus w postaci krawata. Z teflonu. Kusi mnie, żeby spróbować coś na tym krawacie usmażyć, ale to chyba głupi pomysł.
Wracając do domu nawiedziłem leżącego w szpitalu kolegę. Szpital przy Lindleya jest pełen śladów bywszej świetności. Mimo wszystko nie chciałbym w nim leżeć.
Poknuliśmy z kolegą chwilę i poszedłem do Krakena, gdzie umówiony byłem z moim ulubionym wydawcą i kolegą Grzegorzem.
Część bramy vis-à-vis blokowało MINI. Nie mógł z niej wyjechać chyba VW Transporter. Przyjechała straż miejska, ale nie w tej sprawie, tylko chyba w związku z dziwnym ogródkiem Tel Avivu. Namówiłem strażnika miejskiego, żeby na chwilę przyblokował ruch na Poznańskiej, żeby chyba VW Transporter mógł wyjechać pod prąd do Wilczej [metodą ministra Macierewicza].
Udało się. Strasznie byłem dumny z siebie. Zostawiłem kolegów i wróciłem do domu. Kiedy wróciłem, to się okazało, że zapomniałem o lasce Bożeny. I to była zła informacja, bo nie lubię zapominać i wracać.

3. Obejrzeliśmy odcinek „Gry o tron”. Są zombie. Karzeł zakolegował się z Deneris. Arya zaczęła robić coś konkretnego. Czyli dobrze. Złą informacją jest, że tyle trzeba było na to czekać.  

niedziela, 31 maja 2015

30 maja 2015


1. Ten dzień, kiedy dociera do ciebie, że właśnie się wystawiasz na strzał Męskich Blogerek Modowych. Pamiętny rad dyrektora Ołdakowskiego z pomocą Bożeny jakoś się ubrałem. Pojechałem najpierw po Cyfrowego Szoguna, później po Tęgi Łeb do Miasteczka Wilanów. Cyfrowego Szoguna zafascynowało, że w szpitalu Madicoveru ostry dyżur nazywany jest „Emergency”.
640d nie zrobiło specjalnego wrażenia na Tęgim Łbie, powiedział, że sąsiad ma taki sam i narzeka, że mu dużo pali. Sąsiad najwyraźniej nie ma diesla. Pojechaliśmy do właściwego Wilanowa. Próbowałem wbić się na teren za plecach jakiejś kolumny samochodów – metodą na mjr. Karabanowa. Nie udało się. Na bramce zatrzymał nas BOR-owiec. Niezbyt może zgrabnie ale jakoś udało mi się wycofać. Porzuciłem auto w niezbyt może odpowiednim miejscu, wygramoliliśmy się ze środka i wbiliśmy się na imprezę. Obmacujący mnie BOR-owiec zapytał mnie o scyzoryk. Nie wziąłem, bo się niestety zaczął rozpadać. Jeżeli Służba Kontrwywiadu Wojskowego jest podobnej do brendowanych przez nią gadżetów jakości, to nie jest dobra informacja.

2. Pan sędzia Hermeliński miał niesamowite przemówienie. Niby taki sobie mówca, ale to jeszcze wzmacniało treść. Mowę Prezydenta Elekta prawie przerwał operator (mówią, że Publicznej), który wydarł się na na jakiegoś fotografa. Ludzie powinni panować jednak nad nerwami.
Odpaliłem Periscope. Wygląda na to, że będę się często posługiwał tą aplikacją.
Po imprezie knułem przez chwilę w różnym towarzystwie. Urodził mi się zresztą pewien pomysł, który – jeśli wypali – dostarczy bliźnim wiele radości. Na razie dostarcza mnie.
Zupełnie przypadkiem wpadłem na rodziców kolegi z podstawówki. I było to bardzo miłe spotkanie.

Tu mam informację, którą tabloidy by pewnie wrzuciły na swoje pierwsze strony, gdyby ją wcześniej znały – córka Prezydenta Elekta zgubiła w Wilanowie kamień z pierścionka. I to jest zła informacja, bo pierścionek bez kamyka (chyba nawet trzech) to nie to samo, co pierścionek z.

Po imprezie razem z Cyfrowym Szogunem i jeszcze jednym kolegą z Podlasia, odwieźliśmy Tęgi Łeb do Miasteczka i wróciliśmy do centrum. Znaczy czterech panów w garniturach mieści się w szóstce.

3. Spotkałem się z moim osobistym doktorem, który wypisał mi recepty na moje sercowe leki. Niech Bóg błogosławi szpital św. Rafała, bez wizyty w którym pewnie bym sobie nadciśnienia nie zdiagnozował i pewnie bym tych ostatnich miesięcy nie przeżył.
Przy okazji odzyskałem telewizor, bo kolega, któremu telewizor pożyczyłem właśnie się zaczął przeprowadzać. Pustka po samsungu 4K została jakoś wypełniona.

Wieczorem wpadliśmy z Bożeną do Krakena. Ale tylko na chwilę. Gdzieś zniknął kolega Krzystof. I to jest zła informacja.  

poniedziałek, 25 maja 2015

24 maja 2015


Przepraszam bardzo, ale po dzisiejszym wieczorze za bardzo jestem zmęczony, żeby się rozpisywać.

1. Zaspałem, wstałem, wsiadłem do BMW i ruszyłem do Katowic, gdzie na lotnisku znany kierowca Małysz miał się ścigać samochodem MINI z samolotem nie znanej mi marki.
Wyjechałem spóźniony jakieś dwie godziny. Zadzwoniłem do skądinąd sympatycznego PR-owca, który wszystko ogarniał, że się spóźnię. Powiedział, że oddzwoni czy się uda mnie na to lotnisko wprowadzić. Jechałem sobie spokojnie, mając świadomość, że nie można przekraczać prędkości, bo będzie źle. Poza tym byłem półprzytomny. Jechałem i jechałem. Za Jankami Polska w budowie. Ciekawe, czy jak już zostanie zbudowana, ktoś przerobi aleję Krakowską w aleję w starym stylu. Z drzewami, szerokimi chodnikami.
No i jechałem, i jechałem. Dojechałem za Rawę, kiedy PR-owiec zadzwonił, że mnie na imprezę nikt nie wpuści, więc nie ma sensu, żebym jechał. No i to jest zła informacja. Bo to już druga motoryzacyjna impreza na którą w tym tygodniu nie dojechałem.

2. Skoro już nie miałem po co jechać do Katowic, to odbiłem w prawo, żeby się dostać do A2. Przejechałem przez Skierniewice. I muszę przyznać, że Skierniewice ze wschodu na zachód są dużo większe niż z północy na południe. A przynajmniej tak mi się wydaje. Jadąc przez Skierniewice słuchałem Matysiaków. Mam wrażenie, że drugi raz w życiu. Tym razem nie nabijano się z pani Waltzowej.
Autostradą dojechałem do Makro. W Makrze – warto pamiętać – w środku stoją odblokowane wózki. Odblokowane, czyli niewymagające pieniążka.
Z Makro pojechałem do Lidla. W zasadniczo nie działo się tam nic interesującego.
W domu się okazało, że kupiłem nie takie krewetki, jak chciałem. I to jest zła informacja, bo przez to nie wyszła mi kolacja.

3. Wieczorem poszliśmy do Krakena. Gdzie spędziliśmy bardzo przyjemny czas z kolegą Krzysztofem i jego nowym piwem. Naszła mnie konstatacja, że ostatnio bardzo rzadko bywałem w Krakenie. I to jest zła informacja. Bo każdy mieszczanin powinien mieć miejsce, gdzie go można codziennie spotkać.  

niedziela, 17 maja 2015

16 maja 2015


1. Nie jest dobrze. Tak głęboko wszedłem w tryb „pięć godzin snu”, że kiedy w końcu udało mi się położyć przed drugą i tak zerwało mnie chwilę po szóstej. Ciężarówki ponoć mają międzybiegi. Ktoś mi kiedyś próbował nawet tłumaczyć jak to działa, ale jakoś nie udało mi się tego ogarnąć. Więc tylko sobie międzybiegi wyobrażam. No i te moje wyobrażenia skojarzyły mi się z obracaniem z boku na bok w łóżku. Udało mi się chyba leżeć na wszystkich ośmiu międzybokach.
W końcu wstałem. I bez śniadania udałem się na front walki o moje lepsze jutro. I to jest zła informacja, bo jak na fejsbuku wciąż podkreśla dyrektor Zydel – śniadanie to podstawa.

2. Dzieci Pana Prezydenta wystąpiły w spocie wyborczym. Media zachwyciły się, że film wyprodukowały Dzieci Pana Prezydenta same. Żadne z polskich mediów (chyba, że jakieś, a ja nie zauważyłem) nie zaprosiło fachowca, żeby przeanalizował jakość rzeczonego spotu. Wszyscy grzali, że to twórczość osobista. Jest to o tyle zabawne, że w opisie filmu Dzieci Pana Prezydenta same napisały, że spot zrealizowały z pomocą przyjaciół filmowców. Po mieście już chodzi informacja o tym, kto film zrobił. Ciekawe, czy jeśli kiedyś ta informacja się potwierdzi, to zachwycający się jego amatorskością jakoś skomentują swoją dziwną w nią wiarę.
Ciekawe? Nieciekawe. Wiadomo, że nikt o tym nie będzie pamiętał. I to jest zła informacja.

W każdym razie pomysł dobry. Ale jak zauważył pewien kolega – zaorany przez słowa pani Prezydentowej u red. Olejnik w radio Zet: Emigracja to szansa.

3. Bożena z dziewczynami pojechała na wieś. Ja poszedłem do Krakena. Pogadałem z kolegą Krzysztofem, wypiłem cztery piwa i na zerwanym filmie wróciłem do domu, napisałem Negatywy i padłem. Jednak zmęczony jestem potwornie. I to jest zła informacja.
A mogłem pójść na pl. Zbawiciela i na własne oczy oglądać zakatarzonego prezesa medialnego koncernu. Katar u prezesów spółek giełdowych może spowodować niestrawność u akcjonariuszy.   

wtorek, 12 maja 2015

11 maja 2015



1. Jak tu wstawać, skoro nie ma „Kawy na ławę”. Dla porządku włączyłem TVN24. Reporter opowiadał o wnuczku, który z kolegą zamordowali babcię. Sąd rodzinny miał zadecydować, czy będą sądzeni jak dorośli czy – jak to był łaskaw powiedzieć reporter – ich przygoda zakończy się w poprawczaku. Przygoda.
Chwilę później była jeszcze jedna podobna wpadka, ale zapomniałem o co chodziło. I to jest zła informacja.

2. Ruszyłem do Krakowa spełnić mój obywatelski obowiązek. Pięć lat temu jechałem do Krakowa mazdą MX-5. Choć nie było to tak do końca pięć lat temu, bo to była druga tura. Czyli lipiec. Wtedy nie wygrał mój kandydat. Ostatnio, na europejskie jechałem BMW 640. I zakończyły się sukcesem. Wyjazd z Warszawy był dość prosty.
Zagęściło się za Jankami. Do Radomia spokojnie dojechałem w niecałą godzinę. Radom to miasto, które dało Warszawie kolegę Krzysztofa. Bez niego Poznańska tak szybko by się nie ucywilizowała. Mam nadzieję, że pani premier Kopacz przed dymisją zdąży rozruszać sprawę obwodnicy Radomia. Na razie udało jej się z rodzinnym Szydłowcem. To właściwie byłby niezły pomysł, żeby premierzy byli z różnych części kraju. Zajmowaliby się prostowaniem dróg w swojej okolicy, później kolej by przychodziła na inny kawałek Polski.
Zręby obok drogi wyglądają naprawdę nieźle.
Świętokrzyskie jest ma naprawdę niezłe krajobrazy.
Zresztą Małopolska też jest niezła. Na razie przerabiają drogę za Jędrzejowem wygląda to nieźle, choć można jajko znieść, jeżeli znajdzie się jakiś kierowca, który literalnie podchodzi do znaku z liczbą 50. Na wyprzedzających polują policjanci, którzy w związku z tym, że droga jak drut jest prosta – mają niezły widok.
Wjazd do Krakowa też ciężki. Wlokłem się za TiR-em, w końcu udało mi się go wyprzedzić na zakrętach w Michałowicach. Ale niestety jakiś przekonany o własnej wartości kierowca Q5 postanowił, że skoro jedzie z maksymalną dopuszczalną prędkością, to nie zjedzie na prawy pas. 435d ma ponad 300 koni. I naprawdę niezłą kontrolę trakcji, bo slalom jaki zrobiłem mógłby się skończyć ciekawie, acz nieprzyjemnie.
Tu będą dwa wezwania. Pierwsze – Ministrze Finansów, puknij się w łeb i przestań nakładać wyższą akcyzę na silniki powyżej dwóch litrów. Drugie – Obywatelu, jeżeli kupujesz sobie BMW z silnikiem diesla – dwa razy się zastanów, czy na pewno nie stać cię na trzylitrowy silnik. Pali mniej, auto jeździ jak trzeba, a procentowo w leasingowej racie różnica nie będzie aż tak wielka, jak przyjemność, której doświadczysz.

Dojechałem. Rakieta Gagarina wciąż jest zarośnięta. Oddałem głos. Tym razem nie było żadnych ankieterów. Pojechałem do ojca, który powoli przygotowuje kartony. Pewnie przed końcem wakacji wyjedzie do Hiszpanii. Kwota wolna jest tam na tyle wysoka, że prawdopodobnie nie zapłaci grosza podatku od swoich emerytur.

Pogadaliśmy chwilę i ruszyłem do Warszawy. Po drodze przeprowadziłem interesującą rozmowę z dyrektorem Ołdakowskim, który opowiadał, jak do Kukiza zacznie się teraz kleić bardzo nieciekawe towarzystwo, bo przed jesiennymi wyborami będzie musiał tworzyć struktury. I, że smutne jest to, że jedynie stare, duże partie są na to jakoś uodpornione.

Jechałem i jechałem. Ruch był dużo większy niż w przeciwną stronę. Skonstatowałem, że jeżdżę jak dziad. I to jest zła informacja. Na przykład zacząłem się przejmować poziomymi znakami drogowymi. A przez tyle lat miałem je gdzieś. Takim autem spokojnie bym mógł wykręcić na tej trasie, nawet przy takim ruchu dwie godziny. A ledwo zmieściłem się w czterech. No dobra, po drodze stanąłem, żeby narwać bzu. Ale nie zajęło mi to więcej niż dziesięć minut. Na obwodnicy Kielc miałem przygodę. Już chciałem przycisnąć, ale wyprzedzając czarną Insignię zobaczyłem charakterystyczną kamerę zamontowaną przy wstecznym lusterku. Wyhamowałem. I później z prędkością nieprzekraczającą 135 km/godz powoli odjeżdżałem panom policjantom. Jeszcze nigdy w życiu nie udało mi się trafić na nagranie policyjne kamery. Skończy się, że kiedyś będzie to „Uwaga pirat”, czy jakiś inny równie kretyński format telewizyjny.

3. Wróciłem chwilę po ósmej. Pojechaliśmy na Nowogrodzką na wieczór wyborczy. I muszę powiedzieć, że to było bardzo ciekawe doświadczenie. Przecieki o zwycięstwie kandydata Dudy miałem od jakiejś czwartej. Przez cały czas opatrzone komentarzem – „ale to raczej niemożliwe”. Skoro ja te przecieki miałem, to pewnie wszyscy je mieli. Ale raczej w nie nie wierzyli. W każdym razie nie pamiętam czy kiedykolwiek byłem świadkiem takiej eksplozji radości tak dużej grupy ludzi.
No i mówiąc szczerze byłem przekonany, że wszystko się zakończy jakimś poważnym pijaństwem, a tu – cieniutko. Wytłumaczono mi, że w kampanii się nie pije, bo trzeba pracować. I to jest zła informacja. Ja tam przez lata nauczony byłem łączyć picie z pracą.
Tam, gdzie się teraz mieści PiS kiedyś był „Przegląd Sportowy”. Ciekaw jestem jakie czary odczyniono, że wżarty w mury styl życia nie zaraził pracowników biura.

No i z tego wszystkiego właściwie nie obejrzałem telewizyjnych wieczorów wyborczych. Ze wszystkiego zapamiętałem tylko Aleksandra Kwaśniewskiego, który powiedział Monice Olejnik, że obywatele mają dość [tu nie pamiętam przymiotnika] dziennikarskich twarzy. Twardziel.

Wracając weszliśmy do Krakena na piwo, gdzie było jakby pusto, jak na imprezie Komorowskiego pół godziny po ogłoszeniu wyników. –Wybory – wyjaśniła barmanka.


niedziela, 10 maja 2015

9 maja 2005


Obowiązuje cisza wyborcza. I to są trzy złe informacje.

1. Kategoria: Dowcip z podstawówki: Pani w szkole pyta: –Jasiu, czemu masz takie zielone włosy?
Jasio wyciera ręką nos, później rękę wyciera we włosy. –Nie wiem – odpowiada.

Zrobiłem sobie coś takiego, tylko, że wyglądałem nie jak Jasio, tylko jak marszałek Jarubas. Bo we włosy wtarłem sobie biały ser.
Naszła mnie taka konstatacja: ludzie samotni mają gorzej, bo nie ma kto im powiedzieć o twarogu we włosach.


2. Wpadłem na chwilę do Krakena. Kolega Krzysztof patrzył na plecy redaktora Dudy zastanawiając się skąd go zna. Wyjaśniłem, że z telewizji, to sobie przypomniał.
Po drugiej strony ulicy parkował jakiś sąsiad Krakena. Sąsiad, który zwykle się awanturuje, wzywa Policję, pisze skargi. Przez chwilę wyglądało na to, że zatrzasnął sobie w samochodzie kluczyki. Już mieliśmy rozpocząć rozmowę o karmie, ale się okazało, że tylko sprawdzał, czy zamknął auto.
Koledze Krzysztofowi przypomniał się patent, który zauważył podczas swojej wycieczki do Ziemi Świętej. Czujnik głośności umieszczony przed knajpą. Jeżeli jest bezpiecznie – świeci się na zielono. Jeżeli towarzystwo zaczyna hałasować – żółto. Czerwono, jeśli przesadzi. A wszystko z wulgarnym opisem po angielsku.
Urodził się pomysł, żeby czujnik połączyć ze zraszaczami. Czyli, jeśli towarzystwo hałasuje za bardzo jest zalewane wodą. Zasugerowałem koledze Krzysztofowi, żeby opowiedział o pomyśle prezydentowi obywatelowi Jóźwiakowi. Bardzo bym chciał, że gdyby miasto chciało ruszyć z takim projektem, to żeby pilotażowo zaczęło w Warce przy Wilczej.

3. Wieczorem byłem na TweetUp-ie. Najpierw grupowo oglądaliśmy Czas Decyzji. Było dużo śmiechu. Później przyjechał bohater wieczoru z córką, która szybko się stała bohaterką wieczoru. Może cały wieczór opiszę po tej cholernej wyborczej ciszy. W każdym razie bohaterka wieczoru przyznała, że czyta negatywy.

Wracałem Krakowskim Przedmieściem i Nowym Światem. Ruch był jak na Marszałkowskiej.


piątek, 10 kwietnia 2015

9 kwietnia 2015



1. Wszyscy ostrzyli sobie zęby na pana Antoniego, który miał przyjść do radia. Przyjść i zrobić show taki, że przez cały dzień wszyscy by go cytowali. Kiedy się obudziłem było już po wszystkim. Znaczy – po tym, jak pan Antoni wyszedł już ze studia. Z Twittera i 300polityki dowiedziałem się, że show nie było.
Pan Antoni wbrew gdzieniegdzie powszechnej opinii jest chyba bardzo rozsądnym człowiekiem. Co jakiś czas obserwujemy z kolegą Krzysztofem jak wraca do swojego zaparkowanego pod Krakenem/Beirutem Passata. Czeka na odpowiednie warunki i cofa pod prąd do Wilczej. Inaczej by musiał stać dwa razy na światłach. Ryzykować spotkanie z rowerzystą na j ścieżce rowerowej. Dwukrotne spotkanie. A tak – moment i już jest na Wilczej.

Swoją drogą ścieżka rowerowa na Marszałkowskiej jest bez sensu poprowadzona. Skręcając w Wilczą bardzo trudno zobaczyć jadącego od Hożej rowerzystę. Za każdym razem boję się, że jakiegoś trafię. I to jest zła informacja.

2. Pojechaliśmy z Bożeną do Gminy załatwiać formalności różne. Gmina zlikwidowała Zakład Gospodarki Komunalnej i przejęła jego obowiązki. Nakrzyczał na nas pan od ścieków, że je nielegalnie odprowadzamy. Wytłumaczyliśmy mu, że nie ma racji. Usprawiedliwiał swoje zdenerwowanie tym, że Gmina nie ma własnej oczyszczalni ścieków. Wszystkie tłoczy do tej przy szpitalu w Ciborzu. I za każdy kubik płaci prawdziwe pieniądze. Pan widzi rozbieżność pomiędzy tym, za co płacą obywatele, a tym za co płaci Gmina i go szlag trafia. Poniekąd słusznie. Wyjaśniłem mu w jaki sposób może nas skasować za nasze dotychczas kanalizowane ścieki. Chyba nawet się trochę ucieszył. Załatwiliśmy też nowe śmietniki. W tym roku przetarg wygrała lokalna firma. Czyli powoli wracamy do sytuacji sprzed reformy, bo wcześniej korzystaliśmy z usług tej firmy. Z tym, że wtedy dzwoniło się po nich, kiedy śmietnik był pełen. Teraz trzeba pilnować kalendarza. I to jest zła informacja.

3. U redaktor Olejnik wystąpił mecenas Giertych w swoim kolejnym niesamowitym krawacie. Pani Monika najpierw zaczęła tytułować Andrzeja Artymowicza profesorem. Później opowiadała niestworzone rzeczy o tym, że (w jej mniemaniu) prokurator Seremet słyszał rozmowę pomiędzy Jarosławem i Lechem Kaczyńskimi.
Mam wrażenie, że z panią Moniką jest z dnia na dzień coraz gorzej. I to jest zła informacja, bo pamiętam czasy, kiedy było z nią lepiej.

***
Wracając do wczorajszej notki, która na Twitterze zaowocowała dość nieprzyjemną dyskusją. 
Chcę dwie rzeczy wyjaśnić.
Po pierwsze: gdybym chciał napisać o kimś, że jest złym człowiekiem, to bym to zrobił.
Po drugie: jeżeli krytykuję jakieś medium (w osobie jakiegoś dziennikarza), to robię to w związku z wiarą w możliwość zmiany (poprawy).
Innymi słowy: mój hejt na media ma być hejtem konstruktywnym (o ile coś takiego może istnieć).  

piątek, 27 marca 2015

26 marca 2015


1. W końcu udało mi się spać do ataku bożenowego budzika. Nie, żebym się jakoś specjalnie wyspał, ale zasadniczo nie powinienem narzekać.

Mam takie hobby, że lubię jeździć z samochodami na przeglądy rejestracyjne. Jeżdżę konkretnie do stacji przy 17 stycznia. To chyba wciąż tereny LOT-u. Chyba, że kolega Mikosz już je sprzedał. Pierwszy raz byłem tam, z właśnie kupowanym Suburbanem. Samochód przyjechał z Krzeszowic i się okazało, że od pół roku nie ma przeglądu. Głupio tak kupować auto bez przeglądu. Zaczęliśmy więc nerwowo szukać stacji. Był wieczór. Na pierwszej, gdzieś w Jankach pan widząc sytuację zaczął wywierać presję w celu pozyskania nienależnej korzyści majątkowej. Pojechaliśmy więc dalej. Pamiętam, że szukałem adresów na Era MDAII pierwszym telefonem produkcji HTC z jakim (bez świadomości, że to HTC) miałem do czynienia. Trafiliśmy na 17 stycznia, do – jak się później dowiedziałem – najdłużej działającej Stacji Kontroli Pojazdów w Warszawie. Było miło i profesjonalnie. Pan diagnosta dokładnie przejrzał auto i wbił w dowód pieczątkę. Ja zapłaciłem za Suburbana i się rozstaliśmy.
Od tego czasu tam jeżdżę. Z przerwą. O ile dobrze zrozumiałem – stacja należała do LOT-u, i kiedy kolega Mikosz zaczął LOT naprawiać – zlikwidował stację. Ale odrodziła się po pewnym czasie. Teraz już chyba nie jest LOT-u. I nie jest najstarsza, bo miała przerwę.

Czekając na moją kolej przejrzałem jakąś średnio aktualną „Rzepę” było w niej o przepisach, jakie chce wprowadzić Platforma Obywatelska, które z powodów ekologicznych uniemożliwiałyby wjazd starszych samochodów do miast. Rzecz wygląda słabo, bo mimo iż twórcy ustawy powołują się na przykład Berlina, zachowują się, jakby nie sprawdzili, jak niemieckie przepisy wyglądają.
Nie tak do końca nie chodzi tam o wiek samochodu, tylko o normę spalin, jaką spełnia. I tak, jak diesel musi się mieścić w Euro4, to benzynowemu wystarczy Euro1.
Niemcy od normy spalin uzależniają wysokość podatku drogowego. Sprawdza się więc czy auto wciąż wypełnia normy takie, jak w momencie pierwszej rejestracji. U nas nie ma to znaczenia.
Ważne, żeby spaliny mieściły się w ogólnej normie.
Nie rozpisując się – jeżeli ustawa wejdzie w wersji opisywanej – większość polskich samochodów nie będzie mogła wjeżdżać do centrów miast. Spełni się marzenie importerów i ludzi z pieniędzmi. Miasta bez korków, z wolnymi miejscami parkingowymi. A jak kogoś nie stać, niech jeździ rowerem. Polska racjonalna.
Lobbujący od lat za taką ustawą importerzy samochodów wierzą, że jeżeli wejdzie w życie – ludzie zaczną kupować nowe samochody. Głupi są. I to jest zła informacja.

2. Bożena poszła do teatru. Dramatycznego, na coś w ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych. Zawiozłem ją, chwilę po tym jak wróciłem do domu zadzwonił mój ulubiony wydawca i wyciągnął mnie na knucie do Krakena. Zanim przyszedł zdążyłem wypić piwo słuchając, jak przy sąsiednim stoliku pan tłumaczy pani co to jest Mordor. I gdzie są jego granice. Opowiadał o tysiącach przyjeżdżających eskaemką pracowników korporacji. Bardzo to było poetyckie, ale nie wszystko słyszałem, gdyż był hałas. Przyszedł Wydawca i poknuliśmy chwilę wypijając po dwa piwa. Jak się zaczęliśmy zbierać przyszedł kolega Krzysztof z Żydowskim Księgowym.

Wróciłem do domu i od razu trafiłem na twitterową dyskusję o problemie euro w kampanii.
Dla każdego, kto ma minimalne pojęcie o rzeczywistości polityczno-ekonomicznej oczywiste jest, że praktycznie nie ma szans na wprowadzenie euro w najbliższym czasie. Ale to nie znaczy, że nie ma o czym rozmawiać. IMHO sztab kandydata Dudy popełniał błąd sprowadzając komunikowanie problemu do Bronkosklepu i drożyzny na Słowacji.
Jak zauważył jeden z moich przyjaciół dziennikarzy – Bronkosklep to koncepcja z tej samej parafii, co Kluzik-Rostkowska przebrana za hipiskę tańcząca pod budynkiem telewizji w 2010 roku.
Słowacka drożyzna też jest słaba, bo zawsze można 'metodą Wimera' znaleźć takie dane, z których będzie wynikać, że coś podrożało, coś potaniało, a średnio ceny się nie zmieniły. Można by też – tym razem moją metodą – pojechać do Lidla we Frankfurcie, porównać ceny z tymi w Lidlu w Słubicach i wykazać, że w Niemczech coś tam jest taniej a w Niemczech jest euro.

Od razu muszę napisać, że zarzucanie hipokryzji kandydatowi Dudzie, że sam zarabia w euro, a mówi, że jest przeciwko euro jest tak idiotyczne, że nie warto tego komentować. Nie warto, ale skomentuję. Po pierwsze hipokryzją by było, gdyby teraz forsował wprowadzanie euro. Zarabia w tej walucie naprawdę nieźle i traci wymieniając na złotówki. Nie są to wielkie kwoty, ale piechotą nie chodzą. Po drugie: kandydat Duda właśnie ciężko pracuje na to, żeby niezłe pieniądze w euro zamienić na mniejsze w złotówkach.

Argument, żeśmy się kiedyś na euro zdecydowali też jest słaby, bo przez jedenaście lat zmienił się i świat i my.

Wydaje mi się, że „problem euro” dziś nie sprowadza się do wprowadzania euro, tylko do stosunku do tego wprowadzania.

To, że teraz nie ma specjalnej możliwości wprowadzenia euro nie znaczy, że nie powinien być to temat do rozmowy.
Jest na fejsie strona „Czytałem Fukuyamę dla beki zanim to się zrobiło modne”.
W ciągu ostatnich paru lat stało się tyle – wdawać by się mogło – niemożliwych rzeczy, że obywatele mają pełne prawo zastanawiać się nad planami ewentualnościowymi.
Bo co będzie z euro, jeśli PO z SLD uzyskują w jesiennych wyborach większość konstytucyjną.

[nie wierzę, że to napisałem]
Jak się wtedy zachowa prezydent Komorowski? Będzie przeć do referendum? Chyba niekoniecznie.
W niedzielę po Loży pasowej w TVN24 puszczono dokument. Usłyszałem, że jakieś brytyjskie miasto wprowadziło własną nibywalutę i że to wzmacnia lokalny biznes.
Chciałbym, żeby mi ktoś spróbował to wszystko wyjaśnił. Na razie z jednej strony mam Bronkosklep, z drugiej nieco pogardliwe milczenie przerywane z rzadka oświadczeniami typu – euro jest dobre dla naszego bezpieczeństwa. I to jest zła informacja.

3. Bożena wróciła w stanie upojenia alkoholowego. Sztuka („Red”) była tak zła, że musieli pójść później z naszym przyjacielem Marcinem do jakiejś knajpy i wypić po butelce wina na głowę. 
Moja niechęć do obcowania z polskim teatrem ma głęboki sens. I to jest zła informacja.

czwartek, 26 marca 2015

25 marca 2015


1. Co za tydzień. Tym razem o ósmej rano obudził mnie kurier, który przyniósł żwirek. Dwa razy, gdyż były dwa worki. Każdy po 40 litrów. Nawet nie mogłem mieć do niego za porę pretensji.
Dwie godziny później przyszedł SMS od firmy kurierskiej informujący o tym, że przesyłka została właśnie kurierowi wydana. Znaczy miałem do czynienia z najszybszym kurierem świata. Nie zapamiętałem jak się nazywa. I to jest zła informacja.

2. Idąc spokojnie ulicą Wilczą ledwo usłyszałem (miałem na łbie słuchawki), że woła mnie red. Jemielita. Ledwo, ale usłyszałem. Redaktor Jamielita opowiedział historię o opadniętych drzwiach przeciwwłamaniowych. Zawsze mi się wydawało, że ciężkie drzwi opadają na skutek działania grawitacji. Okazało się, że sama grawitacja nie wystarczy. Potrzebne są też skoki temperatury.
Redaktor Jemielita przez chwilę się zastanawiał nad startem w wyborach prezydenckich. W tych już nie zdąży. Może za pięć lat.

Koło południa spotkałem się w Krakenie z moim ulubionym Wydawcą i kolegą Grzegorzem. Pozowaliśmy do zdjęcia. Nie chciano nam sprzedać piwa, gdyż było jeszcze przed otwarciem, ale przyszedł kolega Krzysztof i rozwiązał problem. Pogoda taka, że właściwie można by było pić cały dzień. Niestety. Mieliśmy inne obowiązki.
Kolega Grzegorz pojechał robić jakieś dwa wywiady. Ja z kolegą Olszańskim (który się w międzyczasie objawił) udaliśmy się do domu. Kolega Olszański miał średni dzień, bo z jednej strony – udało mu się bezboleśnie autoryzować dwie rozmowy, z drugiej – najpierw Policja zabrała mu dowód rejestracyjny (okazało się, że jeździ bez przeglądu), później parkometr zjadł mu 2,50.
Kolega Olszański wypił kawę i pojechał autoryzować (bezboleśnie) drugą z rozmów, ja udałem się na galę „Internetowy Samochód Roku OtoMoto.pl – Volkswagen Golf”.
Gala odbywała się na dachu garażu przy Parkingowej. Ciekawe miejsce. Ciekawy pomysł. Fascynująca była pani (chyba) Ola, która prowadziła imprezę. Pochodziła ponoć z TVN Turbo i nie potrafiła zapamiętać nazwisk ludzi odbierających nagrody. Za to zupa była bardzo dobra. No i do tego pierwszy raz w życiu widziałem na własne oczy deloreana.
Internetowym Samochodem Roku staje się ten, który najczęściej wyszukują użytkownicy OtoMoto.pl – czyli Volkswagen Golf. Chyba od zawsze.
To właściwie strasznie miło, że OtoMoto.pl robi tę imprezę, bo właściwie nie musi. I tak jest największym portalem motoryzacyjnym w kraju.
Kawałek podwiózł mnie Tuaregiem pan z Volkswagena. Tuareg miał ogrzewaną elektrycznie przednią szybę. Tylko nie za pomocą zatopionych cieniutkich drucików. Zamiast tego jest specjalna folia, która grzeje, a do tego nie przepuszcza promieniowania UV. Człowiek przestaje jeździć na prezentacje motoryzacyjne i od razu nie ogarnia nowinek. I to jest zła informacja.

3. Wracając do domu wpadłem do Krakena. Siedziała tam Ula z ThinkTanka z jakimś dość sympatycznym kolegą. Rozmawialiśmy oczywiście o polityce.
ThinkTank znowu robi jakąś imprezę w Bukovinie z dość interesującym acz nieco może jednorodnym składem gości.
Przez te rozmowy o polityce zacząłem się zastanawiać nad kampanią wyborczą i problemem euro podnoszonym przez sztab kandydata Dudy. Zrozumiałem o co chyba chodzi dopiero następnego dnia (czyli chwilę parę godzin temu) nie bez udziału red. Hytrek-Prosieckiej.

Od godziny próbuję zapisać jak to widzę. Niestety nie jestem przez cały czas zadowolony – być może to kara boża za próbę złamania zasad – pisząc co się działo wczoraj chcę zapisać wnioski, do których doszedłem dzisiaj. Więc chyba muszę przerwać. I to jest zła informacja.

poniedziałek, 23 marca 2015

22 marca 2015



1. Dzień rozpocząłem przeraźliwie wcześnie. Wcześniej by się chyba nie dało – bo bym się właściwie nie położył. Chwilę po tym jak wstałem zadzwonił telefon. To był mój osobisty Doktor. Wracał z 24-godzinnego dyżuru, przypomniało mu się, że we środę coś od niego chciałem a nie zauważył, że jest sobota, siódma rano. W kwestiach medycznych, mimo wszystko zachował pełną trzeźwość umysłu. Gorzej było z próbą umówienia się na spotkanie. I to jest zła informacja, bo kończą mi się recepty.

2. Na pustej Wilczej minął mnie pies wyglądający trochę na Collie. Pomyślałem, że Lassie wciąż szuka Joego.
Racjonalnie doszedłem do tego, że powinienem coś sobie kupić do jedzenia. Skręciłem więc w Emilii Plater do „Galerii wypieków”. Niestety „Galeria wypieków” mimo tak nowoczesnej nazwy nie honorowały kart. Wyszedłem więc mając się z pyszna.
Na Nowogrodzkiej stał Dudabus z silną reprezentacją warszawskiej młodzieżówki PiS. I niezbyt dużym korpusem medialno-blogowym. Usiadłem obok kol. Rybitzkiego, który wyraził pretensje, że
piszę o nim „Rybitzki” a nie „Rybitzky”. Obiecałem, że będę się starał pamiętać.
Kolega Rybytzki czytał Sun Tzu, ja Mazurka z Wildsteinem. Wildstein mówił o judaizmie Wildsteina (Dawida), a mnie się przypomniało, jak jakiś czas temu w jakiś Piąteczek spotkaliśmy się z Dawidem na Placyku. Błąkaliśmy się większą grupą. W pewnym momencie Dawid kupił w tym dziwnym monopolowym smażoną kiełbasę i zaczął ją zżerać. Zażartowałem coś o kiełbasie w piątek. Odpowiedział coś o swojej religii. No to zażartowałem o jedzeniu kiełbasy ze świni. No i wtedy się naprawdę zdenerwował, bo akurat zaczynało się jakieś ważne żydowskie święto. –A pamiętałem – powiedział zmartwiony. Aż mi się go żal zrobiło.

Człowiek czasem coś bezmyślnie palnie i robi komuś przykrość. A kiedy chce specjalnie, to nie zawsze wychodzi. I to jest zła informacja.

Przejeżdżaliśmy przez Marki. Przypomniało mi się, jak z piętnaście lat temu, kiedy właśnie przestałem pracować w krakowskim „Przekroju” chciałem tam (w Markach) w kiosku „Przekrój” kupić. Ale usłyszałem, że od lat już nie wychodzi. Musi, w tych Markach jest jakaś nadprzestrzenna dziura, która łączy z przyszłością.

Zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji benzynowej. Orlenu. Autobus wysiadł i zaczął zamawiać hot-dogi. Próbowałem uzyskać od posła Szefernakera informacje na temat gejmczendrzera – tematu, który miał zmienić kampanię w przyszłym tygodniu. Piszę „posła”, bo zobaczyłem to przez nadprzestrzenną dziurę w Markach. Poseł (przyszły) Szefernaker odmówił współpracy. Zaczęliśmy więc rozmawiać o „Wprost”. Natychmiast pojawił się redaktor Fijołek. Z przetrzymanego newsa żaden pożytek. Mogłem to puścić przed nimi. Nie puściłem. Wszystko przez to, że mi się pomyliły dni tygodnia. Ale o tym może napiszę pojutrze.

3. Dojechaliśmy do Białegostoku. Ostatnio pewien niespotykanie spokojny człowiek zwrócił mi uwagę na to, że przed wojną to było miasto w środkowej Polsce. A teraz nie jest.
Pałac Branickich jest brzydki. Mimo to nazywa się go Wersalem. W rzeczonym Wersalu odbywało się spotkanie Kandydata z młodzieżą, której przybyło całkiem sporo. Kandydat mówił, młodzież pytała, kandydat mówił, młodzież pytała, kandydat mówił. Pytał też przedstawiciel partii Korwin. Zapytał też jeden przedstawiciel starszego pokolenia. O rolnictwo.
Na koniec przedstawiciele białostockiej młodzieży wręczyli Kandydatowi nielegalny periodyk z lat 80. z wierszem teścia Kandydata.
Ten straszny Białystok, do którego przez tyle czasu szedł min. Sienkiewicz nie jest wcale tak jednoznaczny.

Kandydat szybkim marszem przeszedł na rynek, gdzie spotkał się z mieszkańcami. Przemówił do niego miejscowy sobowtór marszałka Piłsudskiego. Zastanawiałem się jak to jest być białostockim sobowtórem marszałka Piłsudskiego. Chyba świetnie. Na koniec mieszkańcy odśpiewali „Sto lat”, Kandydat wsiadł do Dudabusu i odjechał chyba do Grajewa. 
Dwóch fotoreporterów, obserwujących odjazd stwierdziło, że nie ma szans zdążyć na czas. 
Mieliśmy parę godzin do autobusu do Warszawy. Udałem się więc z przyszłym posłem Szefernakerem i jego kolegami do jakiejś knajpy podającej jedzenie w stylu amerykańskim. Piłem tam ostentacyjnie Tyskie zamiast Żubra, którego ponoć należy pić w Białymstoku. Z tego wszystkiego nie kupiłem sobie szalika Jagiellonii. I to jest zła informacja, bo chciałem go dać dyrektorowi Zydlowi.

Autobus dowiózł nas pod Pałac Kultury. Wracając przeszedłem przez Kraken, żeby sprawdzić, czy kolega Krzysztof już wrócił.
Kolegi Krzysztofa nie zobaczyłem, za to usłyszałem, jak jakiś angielskojęzyczny młodzieniec pokazując mnie koledze mówi, że brodę mam jak Dostojewski. I to jest dobra informacja, bo się coraz częściej boję, że ktoś mnie pomyli z Duginem.


sobota, 21 lutego 2015

21 lutego 2015


1. Kiedyś mi się wydawało, że różnica pomiędzy dziennikarzem a blogerem polega na tym, że ten pierwszy musi swoją pracę wykonywać zgodnie ze sztuką. A blogera – nie. Czasy mamy takie, że pojęcie sztuki nabrało nowych znaczeń. Choć raczej zatraciło znaczenia stare.
Po ludzku: nie ma żadnych powodów, żebym miał opory związane z zapisywaniem czegokolwiek, co usłyszę. I to jest zła informacja.

Po pierwsze usłyszałem, że Gremi w osobie pana Hajdarowicz negocjuje zakup „Dziennika – Gazety Prawnej”. Parę godzin później usłyszałem, że Infor w osobie pana Pieńkowskiego negocjuje zakup zakup „Rzeczpospolitej”. To drugie jest jednak bardziej prawdopodobne. Małe szanse, żeby pan Pieńkowski uzyskał podobne warunki, jak wtedy, kiedy przejmował Der Dziennik. O ile się nie mylę zapłacił był za ten tytuł –10 milionów euro (to przed 10 to minus).

Pracujący w „Dzienniku” kolega opowiadał mi skądinąd fascynującą dykteryjkę o zachowaniu niektórych dziennikarzy (również społeczno-ekonomicznych) w momencie zmiany właściciela tytułu. Otóż zarabiający Springerowskie pieniądze, uprawnieni do trzymiesięcznego wypowiedzenia, godzili się na przejście do Inforu na gorsze warunki finansowe, po czym byli zwalniani z miesięcznym wypowiedzeniem. Dziennikarze piszący udzielający rad, jak się zachować na rynku pracy.

Dlaczego informacji, która jest poniżej nie zachowałem dla siebie?
Chodzi o człowieka, który ocenia i piętnuje dwulicowość, wydaje werdykty dotyczące innych osób, komentuje najważniejsze wydarzenia, Przez lata stał się autorytetem dla wielu młodych dziennikarzy. Obowiązują go nieco inne standardy niż gwiazdy rocka. Jego środowisko, środowisko mediów, obowiązują pewne reguły. (dalej mi się nie chce tego przepisywać)
Otóż usłyszałem, że redaktor Latkowski ma romans z podległą mu pracownicą. Niby się z tym kryje, ale świat jest mały, więc są też świadkowie.
Choć może to, z czym ci świadkowie mieli do czynienia to tylko poszlaki. Może wnioski, które z tych poszlak wyciągnęli są oparte o wadliwą logikę, spaczoną przez zwykłą niechęć. Bo przecież nieprawdopodobne jest, żeby red. Latkowski był takim idiotą.
Cóż, nie mogłem tego zachować dla siebie. Mam nadzieję, że jakieś medium zbada tę sprawę i wynikami śledztwa sukcesywnie się podzieli z opinią publiczną.

2. Poszedłem na piwo z kolegą Rybitzkim. Poszedłem bez grosza przy duszy. I to jest zła informacja. Kolega Rybitzki opowiedział mi o pierwszym forum blogerów w Gdańsku, na którym był w ekipie Salonu24. Ja byłem w Gdańsku rok później. I wiele słyszałem o tym, co ekipa Salonu24 tam wyprawiała. Cóż, nie usłyszałem wszystkiego.
Siedzieliśmy i plotkowali. Jak na mężczyzn przystało. Później dołączyła do nas narzeczona Rybitzkiego, która pracuje w internetowym Cosmo.
Pewna moja koleżanka była w Cosmo (analogowym) fotoedytorką. Była, Bo tę pracę rzuciła. Powiedziała, że co roku przychodzi miesiąc, w którym magazyn publikuje tekst o seksie analnym, a ona musi znaleźć do tego jakieś ilustracyjne zdjęcie. Po paru takich latach nie wytrzymała. Rozmawialiśmy o tym na skrzyżowaniu Wilczej i Poznańskiej. Przechodzący obok pan dziwnie na nas popatrzył, kiedy usłyszał, że ona rzuca pracę bo ma dość seksu analnego.
W Cosmo elektronicznym ponoć nie ma takich problemów.

3. Nie wiadomo kto, czyli chyba PiS zrobił śmieszny filmik z Panem Prezydentem. O tym, że Pan Prezydent niemożebnie nudzi, a jak nie nudzi, to mija się z prawdą.
Pan Prezydent wystąpił później w programie pani redaktor Pieńkowskiej. Uszom nie mogłem uwierzyć, kiedy powiedział, że Ukraina nie jest w NATO, bo nie chciała. Smaczków było więcej.
Uważam, że PiS marnuje pieniądze robiąc śmieszne filmy o panu Komorowskim. Wystarczyło by, gdyby rozsyłał linki do z nim wywiadów.

Wieczorem w Beiruto–Krakenie odbywała się impreza pożegnalna Krzysztofa, który na jakiś miesiąc leci z rodziną do Izraela. I to jest zła informacja, bo kto mi będzie teraz co dzień stawiał kawę.


sobota, 7 lutego 2015

7 lutego 2015


1. Z wanny wyciągnął mnie kurier, który przywiózł używane przednie amortyzatory do Suburbana – niegdyś żółte bilsteiny.
Pojechałem do Białołęki, gdzie jest firma zajmująca się regeneracją takich amortyzatorów. Bardzo miły pan najpierw się zmartwił, że są za bardzo skorodowane, później powiedział, że to wcale nie musi znaczyć, że nie będą działać. Nawet, jeżeli cylinder nie będzie do końca szczelny to i tak wciąż będzie bilstein. Do tego ustawiony na polskie drogi. A to ma naprawdę duże znaczenie.

Z pomocą Krzysztofa zawiozłem BMW do mechanika na Pragę. Ma zaspawać dziury w wydechu. Mechanik z Pragi kiedyś się mieścił obok szpitala przy Szaserów. Teraz jest przy Mińskiej. Poznałem go szukając miejsca, które napełni mi w jakiś upał klimatyzację na poczekaniu, a nie za tydzień. Jest generalnie w porządku. Choć kiedyś trzymał Suburbana przez dwa tygodnie, bo nie mógł zaspawać skraplacza do tylnej klimatyzacji.

Krzysztof docenił kierownicę w XC70. Wielkość też. I linię. Silnik był dla niego za słaby. Dokładnie o 30 koni. Ja tam nie narzekam. Gadałem wcześniej ze Staszkiem. Mówił, że XC70 kupuje specyficzny typ klientów. Którym niekoniecznie zależy na szybkim starcie spod świateł.

W Beirucie jest nowe piwo. Nazywa się „Dawne”. I jest bardzo dobre. Z browaru Konstancin (z siedzibą w Kamionce). Swoją drogą dla porządku mogliby nieco zmodyfikować nazwę – na Konstancin Wielkopolski.
Bardzo przyjemne piwo. To pierwsza warka. Ciekawe jakie jest butelkowe. I czy następne też będą takie.

Z Beirutu poszedłem do apteki, gdzie ustaliliśmy z panią farmaceutką, że taniej niż płacić za wizytę u specjalisty, który może konkretnie ten lek, o który chodziło, będzie kupić go na 100%. Zwłaszcza, że istnieje jego tańszy o 30 zł odpowiednik.

W Faster Dogu Pawełek zastanawiał się kim i dlaczego jest Lidia Popiel. Nie udało mi się mu pomóc. I to jest zła informacja.

2. Przez to cale kręcenie się po mieście nie widziałem konwencji PO. I przemówień pani Premier i pana Prezydenta. I to jest zła informacja.
Pana Prezydenta słuchał kolega Zbroja. Usłyszał, że „Stadion Narodowy jest dziełem ludzi Platformy”. To dobrze, że pan Prezydent zaczyna kampanię od wyznania grzechów swojej formacji.

3. Wieczorem kolega Jerzy wspaniałomyślnie podrzucił mi Galaxy S5. Niestety tablet jako telefon nie do końca zdaje egzamin. I to jest zła informacja. W Krakenie pojawił się jeszcze dyrektor Zydel. Porozmawialiśmy chwilę o telewizjach śniadaniowych, w których dyrektor Zydel mniej może bywać, bo ma na głowie całe miasto.

Wróciłem do domu na samą końcówkę występu pana Prezydenta w „Faktach po Faktach”. Bożena powiedziała, że niewiele straciłem. Słuchałem piąte przez dziesiąte prof. Buzka w „Piaskiem po oczach”. Pan profesor używał czasownika „włanczać”. Cóż, jest honorowym obywatelem Lublińca, Piekar Śląskich, Rudy Śląskiej, Rybnika, Gliwic, Gdyni, Puław, Warszawy, Ostrowa Wielkopolskiego i Zabrza, więc chyba sobie może na to pozwolić.

W konkursie Blog Roku 2014, w kategorii, w której startuję najwięcej SMS-ów jak na razie zebrał Matka Kurka. Jurorem w tej kategorii jest Kamil Durczok. Ciekawe jak Onet z tego wybrnie.




piątek, 30 stycznia 2015

30 stycznia 2015



1. Zamontowałem koledze Grzegorzowi akumulator. I wymyśliłem, że najlepszym sposobem na srające z drzewa ptaki będzie plandeka. Jak na jedno styczniowe południe – sporo sukcesów.
Poszedłem do Beirutu, gdzie tak właściwie czekał na mnie Krzysztof. Nie, żebyśmy się umawiali, ale kiedy przyszedłem powiedział , że właśnie o mnie myślał.
Porozmawialiśmy chwilę o rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Dyrektora Cywińskiego zna z pracy w Instytucie Adama Mickiewicza i zasadniczo ma o nim dobre zdanie. Jego wpadkę usprawiedliwiał w prosty sposób. Im większa impreza – tym większy bałagan. Im później, tym więcej idiotycznych telefonów z żądaniami zaproszeń. Irracjonalnych próśb ekip telewizyjnych, dziwnie zachowujących się gości. I, że czasem trudno wytrzymać.
Odpowiedziałem, że skoro tak się dzieje przy każdej dużej imprezie, to dyrektor Cywiński powinien był się do tego przygotować. Bo przecież sytuacja go nie zaskoczyła. Więc jeżeli nie dał sobie z tym napięciem rady, to może powinien zajmować się czymś innym.
W Krakenie zmienił się szef kuchni. Przetestowano na mnie zupę rybną. Zdała egzamin aż za dobrze. Znaczy – było jej wręcz zbyt dużo.
Zupę rybną stosował kolega Zbroja na kaca. Teraz nie stosuje, bo ponoć nie pije. I to jest zła informacja. Krzysztof przypomniał sobie, że jeszcze nie dawno kac był czymś z kolegą Zbroją związanym nierozerwalnie. Znaczy: kolega Zbroja albo miał kaca, albo pracował nad tym, żeby kaca mieć. Tertium non datur.

2. Wpadłem do Faster doga. Właściciele wrócili z Berlina. Będą mieć w sklepie kolejną markę butów, które zbudowały Amerykę. Chippewa. Trochę tańsza niż Frye.
Chippewa to jedna z nazw indiańśkiego plemienia zamieszkującego okolice Wielkich Jezior. W Polsce bardziej znanego jako Odżibwejowie.
Rozmawialiśmy o Niemczech. Pawełek oświadczył, że nigdy by nie pojechał tam na wakacje. Wymieniał różne niemieckie miasta, które zna. Skończył na Frankfurcie nad Odrą, w którym dwadzieścia lat temu Policja najpierw prawie rozebrała mu suzuki Grand Vitarę, a później zatrzymała go za brak zielonej karty. Z kajdankami, tłumaczem, przesłuchaniem. Wyszedł obronną ręką, ponoć pomogło mu, że wtedy pracował dla Axel Springer AG. Pozwolono mu wrócić do Polski, by wykupić polisę. Nie pamięta jednak, gdzie we Frankfurcie jest siedziba policji. I to jest zła informacja.

3. W „Czarno na białym” rozmawiano o szatanie i egzorcyzmach. Miałem wrażenie, że red. Morozowski nie do końca łapał o czym do niego mówią goście. Teolog i filozof. Albo obaj to byli księża, albo jeden był, a drugi był byłym.
Mnie się przypomniało, jak kilka lat temu byłem kierowcą ojca Bashobory. Jadąc z Łodzi pod Szczecinek wpadliśmy na obiad do klasztoru gdzieś za Poznaniem. Po obiedzie wylądowaliśmy w pokoju rekreacyjnym. Fotele, stereo, ekspres do kawy. Siedzimy, jeden z gospodarzy, niewysoki, trochę grubawy ksiądz zaczął narzekać, że ostatnio opętania się zrobiły strasznie modne. Przytaknęła mu siostra Tomasza (takie imię, nie chodzi o to, że jej brat miał na imię Tomasz)(choć mógł oczywiście mieć).
–No tak, teraz na dziesięć osób, to może dwie są naprawdę opętane. Wszystko przez te filmy.
Na co ksiądz:
–Ale też trzeba uważać, bo się można pomylić. Ostatnio taką historię miałem. Przyszła do mnie dziewczyna i mówi, że wywołała diabła. Ja jej powiedziałem, żeby na mszę wpadła, zdrowasiek parę zmówiła i wszystko będzie dobrze. Myślałem, że to jakaś dziewczyńska histeria.
Parę dni później idę do sklepu po mięso, tu niedaleko. No i sklepowa do mnie, proszę księdza, a ksiądz wie, co się stało? No i mi opowiada.
No bo tu u nas, to zagłębie narkotykowe jest. Stąd się do Poznania narkotyki wozi. No i dwóch takich od narkotyków, tej dziewczynie coś dali, no i ją potem jakoś brzydko wykorzystali. No i ona tego demona wezwała, żeby się zemścił.
I jeden z nich szedł z kolegą koło torów. I jak pociąg tez z Krakowa 17:15 szedł, to rzucił piwo, co je niósł i na tory wskoczył. A parę dni później tego drugiego znaleźli powieszonego na dziesięciometrowej sośnie. A z tej strony, co wisiał to wszystkie gałęzie i kora oderwane były. Nawet mnie policjant później pytał, czy nie wiem co to mogło być, to mu odpowiedziałem, że nie wiem, bo co mu miałem powiedzieć? Że to diabeł? Przecież by nie uwierzył.
A ta dziewczyna, to codziennie po tym, jak krakowski pociąg przejedzie, to tory w tym miejscu liże.

Ksiądz opowiadał to takim tonem, jakby mechanik o odkręcaniu zapieczonej śruby. Swoją drogą – był przekonany, że słuchają go wyłącznie ludzi zawodowo związani z walką ze złym.
Generalnie klimat bardziej niż „Egzorcystę” klimat przypominał „Nocną straż”.

Później w „Tak jest” wystąpił Jerzy Dziewulski. Tym razem jako specjalista od resocjalizacji. I to jest zła informacja.