Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zbigniew Urbański. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zbigniew Urbański. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 4 grudnia 2014

3 grudnia 2014


1. Chwilę po tym jak wstałem okazało się, że wyszedł Esquire. 
Kiedy przyszedłem do Krakena, by się spotkać z wydawcą Marcinem miałem już egzemplarz. Pierwsze wrażenie – wstydu nie ma. I to bardzo dobra informacja, bo z Harpersem było dużo gorzej.
Wpadł kolega Zbroja. Przejrzał magazyn i od razu zauważył, że parę stron jest żywcem zerżnięta z brytyjskiego GQ. Co jest właściwie zabawne, bo wstępniak naczelny zaczyna od słów „Masz przed sobą oryginał. Jest wiele pism dla mężczyzn, również na polskim rynku, które garściami czerpią z »Esquire«. Cóż, naśladuje się najlepszych.”
Nie miałem czasu się dokładniej przyjrzeć. I to jest zła informacja, bo wypuszczenie „Esquire” to chyba najważniejsze wydarzenie w polskich mediach od czasów magazynu „Max”.

2. Redaktor Komisarz Urbański zachwycił się na fejsie spalaniem hybrydowego volvo. Że siedem z czymś po mieście.
Siedem z czymś po mieście, to z mojego doświadczenia dla diesla żaden wynik. Udało mi się uzyskać taki wynik BMW 428i GranCoupe.
Zawsze tłumaczyłem, że testy robione przez dziennikarzy niemotoryzacyjnych mają sens. Bo spojrzenie ich może być bliższe normalnemu użytkownikowi. Niestety nie zawsze to działa. Może być jak z moim kolegą Grzegorzem, który każdy samochód porównuje do swojej renówki. Oczywiście wspaniałej, kochanej, acz nieco nadgryzionej zębem czasu.
[Zresztą nawet w momencie premiery, Megane Cabrio nie była specjalnie wybitną konstrukcją]
Więc wszystkie testowe samochody, którymi jeździ, są dla niego najwspanialsze na świecie.

Hybryda Volvo jest samochodem mającym sens wyłącznie w krajach, w których kupujący „ekologiczne” samochody dostają premię z publicznych pieniędzy.
W Polsce bardziej się opłaca kupować inne modele. Wszystkie. Nawet te z silnikiem T6. Dostarczającym chyba najwięcej radości.
Plotka niesie, że Volvo niedługo przestanie te silniki produkować. I to jest zła informacja.


3. Obejrzeliśmy dwa odcinki „Homeland”. Niestety następny będzie dopiero 7. I to jest zła informacja.

czwartek, 2 października 2014

1 października 2014



1. Wstałem rano, poszedłem do Krakena-Beirutu, gdzie kręcono film. Film był polsko-niemiecki. Człowiek krzyczący „na miejsca” krzyczał z akcentem funkcjonariuszy Geheime Staatspolizei z filmów o Klossie. No może nieco mniej dotkliwym tonem.
Krzysztof zauważył, że produkcja filmowa przypomina proces robienia z gówna sera. Trudno się z tym nie zgodzić.

W centrum ciągle kręcą jak nie serial, to fabułę. Jak nie fabułę, to reklamę. Zaczyna się zawsze od tego, że przyjeżdża firma ochroniarska i zawłaszcza miejsca parkingowe, z którymi i tak jest zawsze problem.
Film kręcony w Krakeno-Beirucie zawłaszczył kilka miejsc, w tym dwa dla inwalidów. Były zawłaszczone, aż przyjechał właściciel kamienicy i jedno odbił, tłumacząc, że go nie interesuje to, że film kręcą. Jeden z ochroniarzy wyraził zdziwienie, że inwalidzi jeżdżą tak dobrymi autami. Ciekawe, czy by się chciał wymienić zdrowiem, na np. ośmioletnią A6.
Później ten ochroniarz mi się przyglądał i w końcu zagadał, że skądś mnie zna. Odpowiedziałem, że nie jestem na to wstanie nic poradzić. I poszedłem do tramwaju.

Miasto powinno jakoś uporządkować kwestie filmowania. Ekipy potrafią zablokować połowę miejsc parkingowych na ulicy i nic z tego nie wynika. ZDM-owi łatwiej czepiać się mieszkańców.
I to może być zadanie dla kolegi Zydla, który rozpoczyna pracę na dyrektorskim stanowisku w Urzędzie Miasta.

Pod Marquardem wpadłem na redaktora Jemielitę, który właśnie parkował pięknego mercedesa 190. Dwulitrowy, benzynowy. Pierburg, znaczy z gaźnikiem.
To ciekawe, ale wielu ludzi słowo gaźnik dopiero, kiedy przestał jeździć ich skuter. Albo kosiarka nie chciała się odpalić i zawlekli ją do serwisu. I to jest zła informacja, bo gaźnik jako taki, to bardzo interesujący wynalazek.

Jak dziś pamiętam, jak lat temu ze dwa, w lobby hotelu w Vence redaktor Jemielita mówił, że używane samochody są bezsensu, i że ma C2(C3?) i że to optymalne dla niego auto. Ale najwyrażniej – żartował.

2. Tramwajem pojechałem na konferencję SkyScannera. (To taka wyszukiwarka biletów lotniczych) To już trzecia z kolei ich impreza. Nie chciałbym zajmować się PR-em tej firmy. Nie wiem, czy by mi się udało coś wymyślić. Bo tak naprawdę, to mamy usługę, która działa, i jak się wejdzie na stronę (czy zainstaluje aplikację) to wszystko jasne. Wpisujesz, klikasz, działa.
Na konferencji się dowiedzieliśmy, że najtaniej jest latać w listopadzie. I najlepiej kupować bilety wcześniej.
Impreza odbywała się w Izumi Sushi na Mokotowie. Niedobre jedzenie, beznadziejna obsługa.
Przy stole siedziałem obok komisarza (zdymisjonowanego) Urbańskiego, który wcześniej imprezę prowadził. W klapkach, żeby się kojarzyło z urlopem.

Komisarz (zdymisjonowany) Urbański wybiera się z HTC do Stanów. Dreamlinerem. Narzekał, że LOT chce ekstra kasę za rezerwowanie konkretnego miejsca.
Kolega Mikosz robi z LOT-u tanie linie. Choć właściwie nie tyle tanie, co drogie, ale o standardach tanich.

Poradziłem komisarzowi, by spróbował – jak to robi zwykle redaktor Pertyński – podnieść komfort podróży zużywając mile. Udało mu się to zrobić, i był bardzo wdzięczny za pomysł. Powiedziałem, że wdzięczność powinien skierować do redaktora Pertyńskiego, bo gdybym od niego nie usłyszał o tym sposobie, to bym się tą wiedzą nie dzielił.

Komisarz miał tego wielkiego iPhone, ale nie był z niego zadowolony. I to nie jest dobra informacja. Miałem nadzieję, że jest świetny.

3. Komisarz siedział po mojej lewicy, po prawicy siedział młody człowiek, z którym, kiedy komisarz wymawiając się koniecznością spotkania z kurierem – zniknął, wdałem się w rozmowę na tematy polityczne. Zaczęliśmy od Rosji, przeszliśmy na sprawy krajowe nakręcając się nawzajem. Ktoś próbował z nami polemizować, że nie jest aż tak źle, że rozwój, że autostrady, ale szybko go (w tym przypadku ją) zgasiliśmy. Strasznie się ucieszyłem, że na takiej imprezie znalazłem bratnią duszę. Że tak narzekać mogę nie tylko na Twitterze. Ale, kiedy sąsiadowi zadzwonił telefon, podejrzałem, że dzwonił Jan Piński, więc to nie mógł być żaden nawrócony leming.

Kolega z – jak się okazało – „Uważam Rze” podrzucił mnie pod Galmok. Udałem się stamtąd do Samsunga, gdzie wywarłem presję na koledze Jerzym, i ten zapgrejdował mi Note2 na Note3 i jeszcze dołożył Geara. Oswajałem się z nimi przez całą drogę domu. Więc dopiero później dotarła do mnie zadyma literacko-feministyczna.
Włączyłem się w dyskusję na Twitterze. I po raz kolejny skonstatowałem, że nic tak nie wyprowadza z równowagi kobiet (niekoniecznie feministek) jak stwierdzenie, że potrafią być równie agresywne jak mężczyźni.

To właściwie interesujące, że warszawska kawiorowa lewica z coraz większym zaangażowaniem popełnia zbiorowe seppuku.

Eryk Mistewicz wrzucił na chwilę na Twittera zdjęcie wręczenia krzyża Bundeswehry profesorowi Niesiołowskiemu. Na zdjęciu widać płk. Franke, który wydaje się do Eryka podobny. W rzeczywistości pułkownik jest objętości dwóch Eryków. Znaczy – mały nie jest. Przesadziłem 1 Franke = 1,33 Mistewicza.

Koty nie ruszyły jedzenia, które dzień wcześniej kupiłem im w Biedronce. Zachowywały się, jakby nie istniało. No i jest to zła informacja, bo było tańsze, niż to z Lidla.


Ja też wolę Lidla. Tylko skąd koty mogą wiedzieć, że Lidl jest fajniejszy, skoro nigdy tam nie były?