środa, 17 sierpnia 2016

16 sierpnia 2016


1. Wciąż nienawidzę używać budzika. Budzę się z półtorej godziny wcześniej, niż ma zadzwonić, na ogół po czterech godzinach snu. I to jest zła informacja.

2. Nowe doświadczenie – w końcu mogę porównywać wydarzenia z tymi z roku poprzedniego.
Pod Belwederem, przy pomniku Piłsudskiego były rozstawione różne media. Wśród nich ekipa Superstacji. Operator i pani reporterka. W momencie, kiedy przygotowywano się do złożenia wieńca pani reporterka zapaliła papierosa i usiadła sobie obok kamery.
Nie wiem dlaczego, ale przypomniał mi się dowcip z podstawówki:
–Wiesz czym się różni kibel od szafy?
–Nie
–No to cię do domu nie wpuszczę.
Polityka kadrowa telewizji prezesa Kurskiego wydrenowała rynek w sposób taki, że czekam, aż na antenie którejś z polskich stacji pojawi się southparkowy klaun w bikini. I to jest zła informacja.
W belwederskich ogrodach ambasador Jones zapytał mnie „how are you?”. Poprzednim amerykańskim obywatelem, który mnie o to zapytał był jego szef, prezydent Obama.


3. Wieczorem ruszyłem na wieś. Skręciłem najpierw na stację, by zatankować gaz tańszy o 83 grosze, od tego dostępnego na autostradzie. 0,83 to więcej niż połowa 1,40 i to jest raczej przegięcie. Gazu weszło mi dziwnie mało. Okazało się, że beemka musiała się wczoraj, w pewnym momencie przełączyć sama na benzynę. I to jest zła informacja.
Ruch w stronę Lizbony był niezbyt duży. W stronę przeciwną było wręcz przeciwnie.
Zjechałem za Koninem, by oszczędzić 36 złotych na dwóch bramkach przed Poznaniem i ze 20 zł na cenie paliwa. Jakoś się zagapiłem i zamiast S5 na A2 pojechałem prosto do Swarzędza.
Na stacji BP trzy panie nie podjęły się wytłumaczenia mi, jak się najszybciej dostać na autostradę – my tu jeździmy swoimi skrótami. Jeżeli chodzi o tę trasę, którą wytyczyły mi google – nic dziwnego.
Między Lubogórą a Ołobokiem zobaczyłem na poboczu dwie kanie. Ale były tak małe, że nie chciało mi się stawać. Słyszałem legendę, że grzyb raz zobaczony przestaje rosnąć. Doświadczenie mi mówi, że w tej legendzie prawdy jest tyle, co w mądrościach prof. Hartmana, ale mam nadzieję, że uda mi się to jeszcze raz sprawdzić.    

wtorek, 16 sierpnia 2016

15 sierpnia 2015


1. Niedzielny poranek był tak dawno, że właściwie nie pamiętam co robiłem. I to jest zła informacja. Znaczy, pamiętam, że sąsiad Gienek wrócił z ryb. Coś tam złowił, ale nie był to taki rodzaj, o jaki chodzi. Chciał mi nawet ten połów ofiarować, ale się szybko zreflektował, że raczej bym tych ryb sam nie filetował [czy jak się tam ta czynność nazywa].
Pojechałem do miasta, żeby zwrócić kolejny niedziałający cyfrowy prostownik. Stanąłem przy ladzie, ochroniarz pokazał mi kartkę – w związku z awarią systemu zwrotów nie przyjmujemy. Kupiłem więc prostownik jeszcze jeden.
W Lidlu sprzedają makrelę. Surową. Do smażenia. Polecam.
Nowy prostownik zadziałał, ca samo z siebie jest dobrą informacją. Do tego wykonał serię dziwnych czynności i martwy akumulator z Suburbana jakby ożył. Znaczy – zaczął się ładować.

2. Późnym popołudniem wpadł Cyfrowy Szogun z rodziną. Porozmawialiśmy o starych czasach. Złą informacją jest, że i ja, i oni musieliśmy jechać, więc nie porozmawialiśmy odpowiednio długo.
3. Ruszyłem w kierunku Warszawy. Tłoku specjalnego nie było. Więcej aut jechało w kierunku przeciwnym.
Zatrzymałem się na Orlenie przed Koninem. Gaz za 2,23, a w Warszawie, przed wyjazdem tankowałem z 1,37.
Na stacji była pani, która koniecznie chciała dolać olej do swojego Lupo, nikt nie mógł jej pomóc wybrać jak olej dolać powinna. Lupo miało lat nieco ponad dziesięć. Zasadniczo olej wlany mógł być dowolny. Zapytałem, czy świeci się kontrolka ciśnienia oleju. Pani powiedziała, że nie. Ale informacja, że trzeba zmienić. Powiedziałem, że powinna do Warszawy dojechać. No i pewnie dojechała.
A ja, się przez dobre pięćdziesiąt kilometrów zastanawiałem, jak rozwiązać problem, kiedy nie wiemy, jaki olej jest, a koniecznie trzeba dolać. Chyba bym dolał półsyntetyk. Ale nie jestem pewien. I to jest zła informacja.
Dojechałem do Warszawy przed północą. Wpadłem na moment do hotelu do Druha Podsekretarza. Właśnie rozstawiano barierki i znaki zakazu ruchu 15 sierpnia. Trójka w serwisach nadawała, że warszawscy kierowcy przeżyją gehennę.
Muszę sprawdzić, czy o warszawskich maratonach informuje w taki sam sposób.

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

14 sierpnia 2016


1. Zabrałem się za nieco spróchniały klocek średnicy prawie metra. Wsadziłem na pniak do rąbania i za pomocą klina pękłem go na pół. Okazało się, że zamieszkany był przez mrówki. Część bardziej zamrówczoną przesunąłem na bok. Na pniaku do rąbania został tłum miotających się mrówek, próbujących bez ładu ciągnąć gdzieś jakieś chyba larwy. Przytoczyłem pniak do rąbania do zamrówczonego kawałka i zrzuciłem mrówczy tłum w jego stronę.
Po kwadransie mrówki opanowały sytuację – pochowały się razem ze swoimi chyba larwami.
Mrówki nie miały dobrego poranka. I to jest zła informacja.
Popadłem w nastrój filozoficzny. [Filozoficzny nie tyle od filozofii, co od filozofowania]
Zacząłem się zastanawiać czy czasem boskie działania, które taki wpływ mogą mieć na ludzkości losy nie są efektem tego, że Stwórca postanowił uporządkować kwestie drewna na swoim podwórku.

2. Później wróciłem na front walki z pokrzywami, lebiodą, jeżynami, samosiejkami klonu, dzikim bzem i tym wszystkim, z czego składała się dwumetrowa dżungla w parku. Po godzinie walki udało mi się opracować metodę. Stosunkowo skuteczną. Szło nieźle. Niestety kosiarce zaczął spadać pasek. I to jest zła informacja, bo przy każdym spadaniu dostaje coraz bardziej w skórę, więc coraz łatwiej będzie mu spadać.
Przyjechała Bożena z dziewczynami. Pobyła chwilę i pojechała do Frankfurtu zawieźć Józkę na Bahnhof. Dziewczyny zaczęły i pomagać – parkowa dżungla zaczęła mieć poważne kłopoty. Do wieczora oczyściliśmy spory kawałek. W tym tempie uporządkowanie parku zajęłoby tydzień. Niestety tyle czasu już nie mam.

3. Nie pamiętam jak do tego doszło, ale po kolacji oglądaliśmy „Mall rats” Kevina Smitha. Już zapomniałem jak ważny jest to dla mnie [mojego pokolenia?] film. Złą informacją jest, że nie ma żadnego polskiego filmu, o którym mógłbym coś takiego powiedzieć.

Jakiś czas temu Rafał Bauer opowiadał historię o – niestety – nie pamiętam kim. Chyba jakimś biznesowym guru, który przyjechał do Polski na wykład. Ktoś zapytał o najważniejsze dla niego filmy. Ten odpowiedział, że „Gwiezdne wojny” i [chyba] „Władca pierścienia”.
Sala poczuła się dotknięta, bo liczyła pewnie na jakiegoś Zanussiego [nie chce mi się szukać jakiego bardziej adekwatnego przykładu]. Facet, który zarobił jakieś zyliony dolarów stał się dla zgromadzonego towarzystwa jakimś głupkiem.
Cóż, nie sztuka przeczytać Prousta. Sztuka coś z tego zrozumieć.



sobota, 13 sierpnia 2016

13 sierpnia 2016


1. Myślałem że po raz pierwszy od lat posłucham trzódki red. Żakowskiego. Zamiast wakacjującego red. Lisa i niewiemcorobiącego prof. Władyki były jakieś dwie panie. Ze stałego składu został jedynie red. Wołek. Przypomniało mi się, jak lat temu z piętnaście, kiedy red. Żakowski nie był jeszcze lewicującym intelektualistą, tylko poszukującym swojego miejsca na ziemi człowiekiem z Czerskiej, prowadził w nie pamiętam której telewizji talk show z red. Najsztubem. Zaprosili oni do tego talk show red. Wołka, który wtedy był jeszcze konserwatystą walczącym na stanowisku redaktora naczelnego śp. dziennika „Życie”. Walczącym aż tak, że w ramach tej walki udać się do gen. Pinocheta, by wręczyć mu ryngraf z Matką Boską. I gdyby udał się był red. Wołek do Chile, można by pomyśleć, że przy okazji chciał odbyć pielgrzymkę śladami Ignacego Domeyki, ale red. Wołek udał się jedynie do Londynu, gdzie gen. Pinochet przebywał zatrzymany na polecenia jakiegoś hiszpańskiego sędziego.
Żakowski z Najsztubem zaprosili go właśnie w związku z tą wyprawą. Zaprosili razem z jakimś Chilijczykiem. No i za pomocą tego Chilijczyka rozjechali go na miazgę.
Chilijczyk krzywym polskim, drżącym głosem opowiadał o pinochetowych zbrodniach, red. Wołek próbował tłumaczyć, że sytuacja była bardziej skomplikowana. Chilijczykowi głos łamał się coraz bardziej, w końcu zapłakał on rzewnymi łzami, red. Wołek znów zaczął coś tłumaczyć. Na to odezwał się chyba red. Żakowski – Tomku, uszanuj.
Red. Wołek zamilkł, Chilijczyk płakał, po studio chodził pies. Prowadzący wyraźnie czekali na koniec programu, by gruchnąć śmiechem.

Złą informacją jest, że nie udało mi się dobrze tej sytuacji opisać. Przejdę więc od razu do wniosków. Otóż red. Wołek obiektem żartów red. Żakowskiego jest od kilkunastu lat. I raczej nie tyle nic sobie z tego nie robi, co jeszcze tego nie zauważył.

2. Znowu rąbałem. Tym razem również używając klina. Rąbać nauczyłem się w harcerstwie. Swoją drogą ciekawe, czy dziś też dają dwunastolatkom siekiery, czy może prawo na to nie zezwala. Używać klinów nauczył mnie sąsiad Gienek. Złą informacją jest, że nie mam młota. Siekierą wbijać klin się da, ale to nie to samo.
Ponoć austriacka pilarka marki Straus zdała egzamin. Góra drewna zdecydowanie zmniejszyła objętość. Ponoć austriacka pilarka marki Straus wyprodukowana została w mieście台州. Moja śp. prababcia urodziła się jako obywatelka Austrii. W Krakowie, w czasach, kiedy Austria była chyba największa w historii. I tak nie sięgała na brzeg morza Wschodniochińskiego.
Kiedy znudziło mnie drewno, zabrałem się za pokrzywy. W pokrzywach spotkałem padalca. „Padalec w pokrzywach” to niezły tytuł operetki.

3. Wieczorem przez chwilę oglądałem jednym okiem „Ojca chrzestnego”. Mam wrażenie, że film zaczyna się starzeć. I to jest zła informacja.


12 sierpnia 2016



1. Wstałem na tyle wcześnie, żeby posłuchać prowadzonego przez Jana Wróbla poranka Tok FM. Nigdy nie należałem do specjalnych wielbicieli dyrektora Wróbla. Jego konserwatyzm nie za bardzo pasował mi do opowieści absolwentów jego szkoły. Opowieści o tym, że przy Bednarskiej warszawskie elity kształciły się przede wszystkim w przyjmowaniu białego proszku.
Godzina z Tok FM była zdecydowanie stratą czasu. Ale są wakacje, więc można sobie na takie ekstrawagancje pozwolić.

Przyjechał kurier. Dużym – jak na kuriera – samochodem. Wyciągnęliśmy paletę z listwowym agregatem do Stigi. Kurier pojechał rozjeżdżając wcześniej trawnik koło przystanku, ja się zająłem uzbrajaniem kosiarki. Chwilę mi to zajęło.
Ruszyłem w park. O ile z trawą szło mi nie najlepiej, to chaszcze padały jak rosyjska piechota po zetknięciu z kulami wystrzelonymi z sześciu armat Reduty Ordona. Rozochocony wjechałem w jeżyny. I to był błąd. Kosiarka cięła pędy, ale niestety zaczęła się w nie plątać. Na tyle skutecznie, że ledwo udało mi się z tych jeżyn wyrwać.
Nie bez strat. Zeszło mi powietrze z prawego przedniego koła. I to jest zła informacja.

2. Zniechęcony wziąłem niedziałającą ponoć austriacką pilarkę marki Straus i pojechałem do Tesco. Chciałem wymienić ją na działającą, niestety żadna z trzech dostępnych nie dała się uruchomić. Kupiłem więc prostownik do ładowania akumulatorów. Cyfrowy. Cokolwiek by to miało znaczyć.

Po Tesco zwiedziłem jeszcze cztery sklepy. Ostatni był zakładem pogrzebowym, w którym nie udało mi się kupić jajek [bo się przed chwilą sprzedały]. I to jest zła informacja.
Ruszyłem do Boryszyna. Przed Ługowem trzy traktory orały ścierniska. Przy każdym z traktorów, przechadzał się bocian. Powoli, nic sobie nie robiąc z hałasu. Przedziwny widok.

W Boryszynie się dowiedziałem, że skrzynia do Suburbana jest ponoć gotowa. I może w przyszłym tygodniu będzie założona. I może w przyszłym tygodniu samochód znowu ruszy. Po ponad roku.

3. Okazało się, że cyfrowy prostownik nie działa. A powietrze z kosiarkowego koła zeszło, bo uszkodził się wentyl. Znowu więc pojechałem do miasta. Wymieniłem prostownik. Dopiero na drugim po włączeniu do prądu zapaliły się jakieś diody.
Przy okazji, ze zdziwieniem zauważyłem, że zwrócona przez mnie ponoć austriacka pilarka marki Straus znów jest na półce. Podzieliłem się moim zdziwieniem z kierownikiem sklepu. On zaczął się zarzekać, że musi działać. Ja – że sprawdzałem. Razem z ochroniarzem. On – że musi być jakiś hamulec. Ja – że hamulec jest, ale się nie da odblokować. On – poszedł do półki, zaczął ponoć austriacka pilarka marki Straus ze wszystkich stron oglądać, po czym zaczął czytać instrukcję. No i znalazł dodatkową blokadę, która ani mnie, ani ochroniarzowi znaleźć się nie udało. Kupiłem więc ponoć austriacką pilarkę marki Straus raz jeszcze.
Udałem się na poszukiwania wulkanizatora, by kupić wentyl. Trafiłem za drugim razem, gdyż pierwszy był już zamknięty. Po drodze zauważyłem, że w Świebodzinie wciąż jest ulica Michała Żymierskiego. W Rzymie jest ulica kurewek, więc w tu może być defraudanta.
W domu okazało się, że to, iż diody an prostowniku się świecą – wcale nie znaczy, że rzeczony działa.
Z moralną pomocą sąsiada Gienka udało mi założyć wentyl. Zaczęliśmy pompować, używając przerobionego kompresora z lodówki. Wyglądało na to, że ciśnienie jest zbyt słabe i nic z tego nie będzie. Wzięliśmy więc wózek i pojechaliśmy do Józka, ojca sąsiada Tomka, by pożyczyć porządną sprężarkę..
Kiedy dotargaliśmy ją przed dom, okazało się, że koło w międzyczasie się napompowało. Odwieźliśmy więc sprężarkę z powrotem.
Józek kładł panele. Równocześnie skonstruowana przez niego maszyna wyciskała olej. Z lnianki. Ponoć bardzo zdrowy.
Przed snem skosiłem jeszcze trochę pokrzyw. I przeciąłem pniaczek ponoć austriacką pilarką marki Straus. Piły elektryczne zachowują się zupełnie inaczej niż te spalinowe. I to jest zła informacja. W spalinowych łatwiej zarządzać momentem obrotowym, elektryczne od razu szarpią. Trzeba bardziej uważać.

piątek, 12 sierpnia 2016

11 sierpnia 2016



1. Spałem długo. Wyraźnie rąbanie mi służy. Nim udało mi się wstać przejrzałem przeglądy prasy. Od dobrych dziesięciu lat nie jestem jakoś specjalnie wiernym czytelnikiem „Polityki”. Jak chyba znakomita większość jej czytelników sprzed lat ponad dziesięciu. Ciekawe, kto jeszcze pamięta, że lat temu z piętnaście sprzedaż tego tygodnika potrafiła osiągać pół miliona egzemplarzy. Dziś nieco przekracza sto tysięcy. I nie jest to wina Internetu, Fejsbuka, czy czyjejś klątwy. To efekt ciężkiej pracy zespołu redakcyjnego.
No więc z przeglądu prasy się dowiedziałem, że redaktor Solska napisała iż „Prezydentowi rośnie nos, jak w bajce o kłamczuszku Pinokiu”. Nie tak dawno temu, rzeczona redaktor Solska tłumaczyła swoim czytelnikom, iż Pierwsza Dama nie wprowadziła się do Pałacu Prezydenckiego, tylko wciąż siedzi w Krakowie.
Cóż żyjemy w czasach, kiedy publicyści dzielą się z czytelnikami nie tyle wiedzą, co własnymi wyobrażeniami na temat rzeczywistości. I to jest zła informacja. Nic dziwnego, że czytelnicy coraz częściej mają te wyobrażenia gdzieś.

2. Jak tylko wstałem, zacząłem czekać na kuriera. Czekałem najpierw drwa rąbiąc, później drwa rżnąc krajzegą, później pilarką spalinową. Czekałem i czekałem. Z tego czekania zapaliłem sobie nawet ognisko. A właściwie nawet trzy.
Porąbałem prawie wszystkie pniaki. Wszystkie poza tymi, które porąbać się nie dały i wymagają klina. Zanim uruchomiłem krajzegę, ciąłem gałęzie takim większym sekatorem. Krajzega przypala drewno – znaczy jest już trochę tępa. I to jest zła informacja.
No dobra, nie chce mi się opisywać reszty moich sukcesów w walce z nieproszoną zielenią parkową. W każdym razie udało mi się odbić kilkadziesiąt kolejnych metrów kwadratowych.
W końcu zadzwoniłem do DHL, gdzie powiedziano mi, że kurier dziś nie przyjedzie, mimo iż według informacji na stronie przyjechać miał. Zasadniczo, o tym, że kurier nie przyjedzie DHL wiedział od jakiejś ósmej rano, więc mógł mnie o tym poinformować, a ja bym sobie inaczej ułożył dzień. Nie zrobił tego. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem było tak zimno, że zapaliłem w kominku. Prze chwilę oglądałem film z młodym Dolphem Lundgrenem. A wydawać by się mogło, że Dolph Lundgren nigdy nie był młody. Zupełnie jak Herod.
Wracając do „Raportu Pelikana”. Polski mógłby być o tym, jak ekipa prezydenta Wałęsy próbuje kupić od ruskich bombę atomową. I dziennikarz jakiś wpada na tego trop. No i starzy ubecy [naonczas funkcjonarousze UOP-u] próbują go uciszyć. Nie wiem tylko jaki by mógł być tego fnał. I to jest zła informacja.


czwartek, 11 sierpnia 2016

10 sierpnia 2016



1. Obudziło mnie koło piątej. I to jest zła informacja. Próbowałem spać dalej – bez efektu. Obejrzałem więc trzy odcinki serialu. Zasnąłem dopiero przy poranku TokFM. Zasnąłem na tyle dobrze, że nie zapamiętałem ani kto prowadził, ani kim byli goście.
Ubrałem się wyjściowo. Po roku w garniturach na wsi chodzę w byle czym. W pełnym tego określenia znaczeniu. Więc gdy wybieram się do miasta staram się wyglądać przynajmniej jak pracownik budowlany, który na chwilę porzucił miejsce pracy, by w pobliskim markecie kupić wodę o smaku „3 cytryny”.
No więc ubrałem się wyjściowo, zagoniłem koty do domu, otworzyłem bramę, wsiadłem do auta, przekręciłem kluczyk – a tu nic. Akumulator zdechł. Podłączyłem prostownik – nie dał rady. Poszedłem do sąsiadów po drugi. Zaczął ładować. Wylałem garnek nakapanej wody i zacząłem rżnąć drewno krajzegą. Zapełniłem cały wózek i dotarło do mnie, że nie za bardzo mam gdzie to drewno układać. Wziąłem więc siekierę i zacząłem rąbać zalegające pod murem pniaki. Rąbiąc zrozumiałem, że rąbanie to było coś, czego mi było bardzo brak. Od razu poczułem się lepiej. I przypomniało mi się, że mam naładowany akumulator, który został po przedświątecznej jeździe bez alternatora.
Akumulator w E32 jest pod tylnym siedzeniem. Mając praktykę można go wymienić dość szybko.

2. Pod Mrówką zaczepiło mnie trzech czerwonych z przepicia czterdziestoparolatków. Tłumaczyli, że wracają z Woodstock i że brakuje im do piwa. Było to o tyle dziwne, że piwa już mieli w rękach. Zastanawiałem się przez chwilę, czy gdyby powiedzieli, że wracają ze Światowych Dni Młodzieży to czy bym im dał. Ale chyba też nie.
W Mrówce kupiłem klucze potrzebne do dokręcenia cybantów. W Tesco – dziennik „Fakt” i pilarkę elektryczną Straus. Ponoć austriacką.
Kiedy wyszedłem – panowie od Woodstock leżeli w rowie koło parkingu i sącząc piwo kontemplowali Chrystusa. Na stacji próbowałem dopompować koła. Z tylnymi udało mi się bez specjalnego problemu. Z przednimi – wręcz przeciwnie. Kiedy ruszałem – panowie od Woodstock ładowali się do chyba Astry na dolnośląskich blachach. Więc chyba faktycznie wracali z Kostrzyna.
W domu skręciłem nyple tak, że przestało ciec. Przy okazji okazało się, że niskie ciśnienie ciepłej wody wynika nie z problemu z zaworem, tylko baterią. I to jest zła informacja, bo wymiana baterii wymaga sporej rujnacji.

3. Zmontowałem ponoć austriacką pilarkę marki Straus. Nalałem olej do smarowania łańcucha, przy okazji rozlewając go w paru miejscach, w których nie powinien być rozlany. Podłączyłem przewód zasilający. I okazało się, że ponoć austriacka pilarka marki Straus nie działa. Wylałem więc z niej olej do smarowania łańcucha, przy okazji rozlewając go w paru miejscach, w których nie powinien być rozlany. Rozmontowałem części pakując do odpowiednich foliowych worków. Wszystko wsadziłem do pudełka. Na koniec znalazłem paragon. No i wytarłem olej. W tych miejscach, w których musiał być wytarty.
Wróciłem do rąbania. Jako rębacz nie zarobiłbym na chleb, gdyż nie rąbię wystarczająco efektywnie. I to jest zła informacja, bo tak – miałbym jeszcze jeden fach w ręku.

Bartek – młodszy syn sąsiada Tomka mówi tylko końcówki wyrazów. Kto ma zrozumieć – zrozumie. Karol, jego brat zanim zaczął mówić, że tak powiem – werbalnie, mówił ręką. Robił to tak sugestywnie, że kto miał zrozumieć – zrozumiał. Ja miałem problem, kiedy opowiadał, że na polu za domem wylądował balon. Kiedy usłyszałem o co chodzi – dotarło do mnie, że Karol przed chwilą wszystko mi dokładnie pokazał.
W każdym razie Bartek mówi o mnie całym słowem. Nie wiem, czym sobie na taki przywilej zasłużyłem.


Wracając do „Raportu Pelikana”. Dr Cenckiewicz wyciągnął jakiś kwit, z którego może wynikać, że słynny wybuch gazu w Gdańsku, na początku lat dziewięćdziesiątych to spieprzona akcja służb specjalnych. Cóż, gdyby ktoś chciał pisać taki polski thriller polityczny powinien go osadzić w czasach prezydenta Wałęsy. Political fiction powinno być choć trochę prawdopodobne.