sobota, 13 stycznia 2024

12 stycznia 2024

 


1. Obudziłem się na tyle za wcześnie, by słuchać Żukowskiej u Mazurka w oryginale. Złą informacją jest, że nic z tej rozmowy nie zapamiętałem. Poza konstatacją, że tak wyśmiewane za niewchodzenie do rządu Razemki, okazują się dziś bardzo rozsądne. W znaczeniu, że ich decyzja o niewchodzeniu do rządu, okazuje się dziś bardzo rozsądna. Nie firmują tego, co się dzieje. 

Byłem na śniadaniu w Charlotte, tej w byłym Domu Partii. Zimne jajko sadzone. I w ogóle. Za to pełno ludzi. Warszawski standard. Gdy jest modnie, nie musi być dobrze. 

2. Z ciekawostek: usłyszałem, że po tym, jak nowa władza zrobiła Trójkę z TVP Info, widzowie przenieśli się gdzie indziej. A to gdzie indziej, to wcale nie jest Republika, tylko TVN24, które przebiło nawet główny TVN. 
Istnieje spora szansa, że TVP Info już się nie podniesie. 

Nie wiem czy tylko mnie bawi: zrobić z jakimś medium Trójkę.

Przez dzień cały spotykałem się z różnymi ludźmi. Kolega Grzegorz dał mi w prezencie czapkę z jamajki. Czapka w sumie trochę niewidka, jak ją ubrałem, byłem nie do poznania. Dał mi ją specjalnie, na wypadek, gdyby reżim moją osobę ścigał. W czapce bym mógł łatwiej zbiegać. 

Z kolegą Cezarym byliśmy w knajpie dla studentów na końcu Mokotowskiej. Siedzimy rozmawiając o aspektach prawnych próby zmiany osoby prokuratora krajowego, a tu nagle wkracza grupa ubranej na czarno młodzieży, wyglądającej jak grupa na czarno ubranej młodzieży z South Parku. Wkracza, zajmuje – ledwo się mieszcząc – dwa stoliki. Wtedy wkracza wielki pan ochroniarz. Żąda okazania dowodów osobistych. Dowodów grupa młodzieży nie ma. Któreś próbuje się wyłgać zdjęciem dowodu, co wielkiego pana ochroniarza nie przekonuje. Grupa na czarno ubranej młodzieży wychodzi. Konstatuję, że za moich czasów, nikt po knajpach nie sprawdzał dowodów osobistych. Ciekawe w sumie, kim bym był, gdyby sprawdzano. 
Złą informacją jest, że w przybytku tym można palić. Mimo kilku godzin, jakie upłynęły od stamtąd wyjścia, wciąż nie mogę się pozbyć wrażenia, że śmierdzę dymem. 

3. Wysłuchałem wywiad z panem premierem. Zdziwiła mnie forma „ojcowi rodziny”, jakiej użył mówiąc o sobie. Kiedyś by takiej formy nie użył. Ludzie się najwyraźniej jednak zmieniają. 
Mimo wszystko fascynujące dla mnie było przywiązanie do praworządności, jakie pan premier w co drugim chyba zdaniu podkreślał. Zwłaszcza w kontekście rozmowy, którą przeprowadziłem parę godzin wcześniej z wyrzuconym z PAP-u, przez przysłanego wraz z grupą silnych ludzi, przez ministra Sienkiewicza, człowieka. 
Rozmawiałem później o wywiadzie z uznanym dziennikarzem ekonomicznym. Był zachwycony wywiadem. Zwłaszcza obietnicą porządków i wymierzania sprawiedliwości za to, co się działo w spółkach. Zapytałem, czy nie ma wątpliwości w związku z działaniami Sienkiewicza i Bodnara. Odpowiedział, że to nie ma znaczenia, bo za pół roku obaj będą już w Europarlamencie, a nikt o wątpliwościach z nimi związanych nie będzie już pamiętał. Coś w tym może być. I to jest zła informacja. 

piątek, 12 stycznia 2024

11 stycznia 2024

 


1. Nim zdążyłem na dobre zasnąć, już mnie obudziło. I to jest zła informacja. W związku z tym nie będę opisywał czym zajmowałem się przed piętnastą.

2. Chwilę po piętnastej usiadłem w fotelu golibrody. Siadając, byłem przekonany, że wstanę zeń w trzy kwadranse. Niestety, golibroda stanął w jednym szeregu w utrudniającym poprzez praktykowanie szwedzkiego strajku, przyjazd do Warszawy, potencjalnym uczestnikom marszu Prawa i Srawiedliwości, funkcjonariuszom Inspekcji Ruchu Drogowego. Golibroda trzymał mnie na fotelu prawie dwie godziny. Bardzo się swoimi działaniami przejmował, nie zdając sobie sprawy z tego, że się przez pięćdziesiąt z okładem lat nauczyłem tego, że włosy odrastają, więc do efektów pracy golibrody mam wynikający z tego dystans. 
W każdym razie, na marsz dotarłem z godzinnym prawie opóźnieniem. Nie będę dam się namówić na dyskusję: ilu ludzi brało udział. Otóż brało bardzo dużo. Złą informacją jest, że – jak zauważył Krzysztof Stanowski – nie ma dziś w Polsce ni jednej służby, która by była na tyle wiarygodna, by bezdyskusyjnie stwierdzić, ilu ludzi brało w manifestacji udział. W każdym razie, z mojego pubktu widzenia, dużo. 

W czasie, gdy siedziała na golibrodzkim fotelu, Głowa Państwa ogłosił, że rozpoczyna procedurę ułaskawienia Kamińskiego, wąsika et consortes. Przez moment poczułem się zagubiony. Przez moment, nim dotarło do mnie, że w ten sposób PAD testuję rząd. Stwierdzili, że nie honorują ułaskawienia w trybie abolicji indywidualnej, to w takim razie rozpocznie procedurę w trybie, który nie budzi ich wątpliwości, by sprawdzić o co chodzi. Jeżeli o praworządność, to osadzeni zostaną natychmiast zwolnieni, jeżeli o politykę, to niekoniecznie.


3. Spod KPRM udałem się do Muzeum Powstania Warszawskiego, na promocję „Transnarodu” dr. Sokołowskiego. Dyskusja była interesująca, choć nie będę jej tu przytaczał. W każdym razie dyr Ołdakowski zawiózł nas po niej do Beirutu. Złą informacją jest, że dr Sokołowski bardzo szybko odpadł. Ale nim odpadł, przyznał się do tego, że opisywany kiedyś przeze mnie napis naprzeciw naszego liceum onże własnoręcznie dokonał. Wrócę jeszcze do tego tematu.
Dr Sokołowski odpadł, a ja najpierw – jak to częściej niż czasem bywa – wszedłem w dyskusję z byłym pracownikiem Komisji Europejskiej, o polskim Deep State (był niż ja trzeźwiejszy i mówił mądrze). Później, w zupełnie innej knajpie, rozmawiałem z prawdziwym oenerowcem, a w każdym razie człowiekiem o postoenerowskich poglądach. Życie miejskie dostarcza wiele rzadko spotykanych na wsi doznań.

czwartek, 11 stycznia 2024

10 stycznia 2024


 1. Wykańcza mnie to pisanie po nocach. I to jest zła informacja. 

Usłyszałem, że mamy najniższe pogłowie świń od zakończenia II wojny światowej. Aż się prosi napisać: kto by pomyślał? Ale ten żart jest nieco zbyt suchy. 

2. Zadzwonił brat mój Michał. Przeczytał na Wykopie, że Wyborcza napisała, że TK stwierdził, że Prezydent nie mógł ułaskawić panów Kamińskiego i Wąsika. Czy prawda w dzisiejszych czasach ma jakieś znaczenie? TK stwierdził coś przeciwnego. I to nawet kilka razy. Za pierwszym razem (później nie sprawdzałem) większość składu stanowili sędziowie, co do których nikt nie wysuwał żadnych wątpliwości. Ale jakie to ma znaczenie. Dla większości żadne. I to jest zła informacja.
KRS odmówił wpisania do KRS wyznaczonych przez ministra Sienkiewicza prezesów i rad nadzorczych publicznych mediów. Innymi słowy stwierdził, że minister Sienkiewicz naruszył prawo. Interesujące jest co, przy dzisiejszym orzecznictwie, czeka ministra Sienkiewicza. Skoro Kamiński i Wąsik za przekroczenie uprawnień, konkretnie: niedopełnienie procedur, dostali po dwa lata więzienia, to minister Sienkiewicz może dostać co najmniej tyle samo. Chyba, że nowy prezydent go ułaskawi. Jak ktoś zauważył, abolicja indywidualna nikomu nie przeszkadzała, nim jej nie zastosował prezydent Duda. Następny prezydent będzie się nazywał inaczej, więc może znowu abolicja indywidualna przestanie niektórym przeszkadzać. 

3. Pojechałem do Warszawy. Na samym wjeździe godzinny korek. Żeby nie jechać prosto do domu i zabierać się za pracę, pojechałem pod hotel Europejski i poszedłem pod Pałac zobaczyć, jak wygląda sytuacja. Całkiem spora grupa ludzi protestowała. Adam Borowski wzywał prezydenta, by ten wezwał go na wojnę. Później krzyczano też „Konstytucja”. Coś ten Namiestnikowski Pałac musi mieć takiego w sobie, że ludzie lubią pod niego przyjść i krzyczeć: „Konstytucja
Dziś dwie osoby prosiły mnie o to, bym nie napisał o spotkaniu z nimi. Wczoraj jedna. Może wprowadzenie opłaty za nietrafienie do „Negatywów” byłoby sposobem na ich monetyzację. 

Dojechałem w końcu do domu. Byłem twardy, nie poszedłem do żadnej z okolicznych knajp. I to jest zła informacja, bo nie jest powiedziane, czy gdybym w knajpie usiadł, nie pracowałoby mi się łatwiej. 
W Warszawie mamy sprawny telewizor. Zamiast pracować, zacząłem skakać po kanałach. Na dwóch szły filmy reżysera Bartkowiaka. Jeden z Seagalem. Trzydzieści parę lat temu, po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się zasnąć w kinie. Film był Seagalem. „Nico”. Na wszelki wypadek przełączyłem na powtórkę Marcina Mastalerka w Polsacie. Powiedział, że ma zaufanie do prezydenta Dudy. Ja w sumie też. Jednak, mimo wszystko: Доверяй, но проверяй


środa, 10 stycznia 2024

9 stycznia 2023


1. ZSL wiecznie żywy. Stefan Krajewski, wiceminister rolnictwa, którego nazwiska wciąż nie mogę spamiętać, choć w sumie kilka osób o tak brzmiącym nazwisku znam. 
ZSL wiecznie żywy, pomyślałem, gdy rzeczony wiceminister Krajewski nie bardzo wiedział, jak odpowiadać na pytania Mazurka o posła Lubczyka. Tego od ferrari i kilkuset tysięcy złotych wyciągniętych z Sejmu w związku ze własną kiepską sytuacją finansową. I o tym słyszałem wcześniej. O tym, że ma ten Lubczyk być wiceministrem cyfryzacji nie słyszałem. To świetny pomysł, gdyż niezależnie od tego, że jest dentystą, zna się na cyfryzacji, gdyż współpracował wcześniej z Huaweiem, jako poseł współpracował. A nie jest powiedziane, że nie współpracuje dalej. Chińskie firmy poważnie traktują swoich współpracowników, więc na pewno będą dbać o to, by wiceminister cyfryzacji był przygotowany do codziennej pracy dla dobra… dla czyjegoś na pewno dobra.
Słuchając takiego Krajewskiego, bardzo łatwo się człowiek leczy z mrzonek o tym, że Nowe PSL jest nowe i daje jakąś szansę na jakąś wersję nowoczesnego konserwatyzmu w Polsce. Nowe PSL jest tak nowe, jak Trzecia Droga, trzecią drogą. I to jest zła informacja.

2. Spisywałem rozmowę z Maćkiem Pertyńskim. To dziennikarz motoryzacyjny, polski juror World Car Of The Year. Precyzyjniej – spisała sztuczna inteligencja, ja tylko podredagowałem. Bardzo ciekawe rzeczy Maciek mówił. Jeżeliby poważnie podchodzić do elektryfikacji transportu, to proces należałoby zacząć od budowy elektrowni jądrowych, a nie zakazywania używania silników spalinowych. No i że nowoczesny diesel wypuszcza z rury wydechowej czystsze powietrze, niż to, które zasysa. Ale kogo to obchodzi, skoro wiemy, że diesle trują. 
Na spacer z psem wyszedłem przez to później niż zwykle. Pies nie był z tego powodu zadowolony, co dał odczuć odmawiając współpracy. Postanowił zwiedzać świat i nie bardzo był zainteresowany, co ja o tym sądzę. Na koniec, prawie po ćmoku, ruszył w wieś, wbił się w obejście jednego z sąsiadów i zaczął obszczekiwać siedzące w kojcu psy. Wtedy udało mi się go uwiązać i zaciągnąć do domu. Złą informacją jest, że znowu zmarzłem, ale tym razem tak, że nie miałem siły ruszyć do Warszawy.

3. A może to i dobrze, bo bym się na autostradzie mógł zabić, czytając tweety po wejściu Policji do Pałacu. Nie będę kolejny raz pisał o tym, że TK stwierdził, że panowie są prawidłowo ułaskawieni i SN nie ma nic do tego. Nie będę pisał, że właściwa – zgodnie z ustawą – Izba SN stwierdziła (między innymi) że wygaszenia mandatów marszałek Hołownia dokonał z błędem formalnym. Bardzo ładnie wszystko to wyjaśnił w RMF-ie Krzysztof Bosak. 

Podzielę się uwagami technicznymi:
Oburzenie: jak to możliwe, że SOP wpuścił Policję. 
Proste. SOP podlega MSWiA, czyli Kierwińskiemu. 

Było osiem lat na to, żeby stworzyć służbę specjalną zajmującą się wyłącznie ochroną prezydenta, podległą mu bezpośrednio. Skoro udało się stworzyć, dość operetkową w sumie, Straż Marszałkowską, razem mundurami, razem z musztrą paradną – trudno zachować powagę widząc, jak dwóch strażników z wyciągniętymi szablami, którzy jako asysta honorowa, maszerują na sztywnych nogach przed prezydentem, można byłoby stworzyć i Służbę Ochrony Głowy Państwa.
Nie, nie można było, bo z jednej strony nie ma zwyczaju robienia planów ewentualnościowych, z drugiej mogłoby to wzmocnić pozycję prezydenta, którego przecież nie zawsze się lubiło. 
Pomysły, aby ochronę Głowy Państwa przejęło wojsko brzmią pięknie. Pytanie: w jakim trybie to by się miało stać? 
W ochronie osobistej Prezydenta są naprawdę porządni ludzie. MSW będzie im teraz utrudniać życie, ale sobie poradzą.

Autobus przed Belwederem. Stał na światłach. Z pewnością. Jak wszyscy wiedzą, zmiana świateł pod Belwederem trwa pół godziny. Oczywiście, że na Belwederskiej bywają korki. Ale nie o tej porze. Zresztą wielokrotnie widziałem wyjazdy kolumny z Belwederu. Również w czasie korków. Skuteczne wyjazdy. Cóż autobus stanął niedaleko od słynnej budki pod rosyjską ambasadą.

Prezydent będzie informował o sytuacji władze innych państw. Mam nadzieje, że nie powtórzy się błąd kancelarii Lecha Kaczyńskiego, która – zgodnie z zasadami – korespondencje wysyłała poprzez protokół dyplomatyczny MSZ, a minister Sikorski – niezgodnie z zasadami – wysyłanie tej korespondencji blokował. No i zostawił tego blokowania ślady. Mając w pamięci, co się wtedy działo, Pałac przez osiem lat, mógł stworzyć własny protokół, by się od MSZ uniezależnić. Ale to by też wymagało współpracy rządu. 

Złą informacją jest, że tyle się już stało, a dopiero się skończył wtorek. 

wtorek, 9 stycznia 2024

8 stycznia 2024


1. Nieczęsto zdarzają się sytuacje, w których nie da się zachować neutralności. Słychać to było u Mazurka, który próbował jakoś równoważyć zdania obu stron konfliktu w sprawie ułaskawienia. A to się tak nie da. Zwłaszcza rozmawiając z Mariuszem Kamińskim. W tym przypadku nie da się stanąć pośrodku. A tym bardziej wymagać od Kamińskiego, żeby nie reagował na takie próby. Szkoda gadać. Złą informacją jest, że mało kto zdaje sobie sprawę, że to nie jest klasyczna nawalanka PiS vs PO. W tej sprawie front przechodzi gdzie indziej, w tym przypadku walczy władza sądownicza z wykonawczą. Oczywiście nie cała. Część sądowniczej wspieranej przez część korporacji prawniczej, walczy z prezydentem. O władzę, której trójpodział wcale nie znaczy – tego, co nam się próbuje od dłuższego czasu wmawiać – pełnej niezależności trzech jej rodzajów, bo demokracja funkcjonuje dzięki zasadzie równowagi i kontroli władz, czy też systemowi równoważenia i hamowania władz. Profesorowie prawa mówią, że zastosowanie abolicji w formie prawa łaski byłoby niczym innym jak ingerencją w wymiar sprawiedliwości. I to jest prawda, dokładnie o to w tym chodzi. Prezydent (władza wykonawcza) dostał narzędzie, którego może użyć w momencie, w którym sąd (władza sądownicza) zrobi coś, co z punktu widzenia Państwa nie jest dobre. Jak w przypadku Wąsika i Kamińskiego (i tych dwóch jeszcze, których nazwisk nikt chyba nie pamięta). Sądy chciałyby mieć władzę ostateczną. Ale co w sytuacji, gdyby zrobiły wtedy coś złego? 

No i – o czym z niewiadomych przyczyn nikt nie mówi – abolicja indywidualna, czyli możliwość uniewinnienia przed prawomocnym wyrokiem, poza Polską, w Europie, funkcjonuje w siedmiu państwach. I Izraelu (który przecież też jest w Eurowizji). Więc nie jest to jakaś aberracja. 

2. Nie przeczytam tekstu Kąckiego. Wyborcza usunęła go z sieci. Ciekawe, czy myślą, że to załatwi sprawę. 

A u nas mróz. I słońce. Odzwyczaiłem się od mrozu. I to jest zła informacja.

3. Donald Tusk zwołuje do Gdańska na manifestację, w rocznicę śmierci Pawła Adamowicza. Ciekawe, czy wyjaśni, dlaczego w 2018 roku, Platforma zdecydowała wycofać dla niego poparcie.
Znaczy, raczej na pewno nie będzie o tej sprawie mówił.

Odzwyczaiłem się od mrozu, niezbyt mądrze się ubrałem i miejscowo zmarzłem. Muszę jechać jutro do Warszawy, więc się pewnie zaraz rozchoruję. 
Nie mogę w sobie wykrzesać entuzjazmu do podróżowania do Warszawy. I to jest zła informacja. 

poniedziałek, 8 stycznia 2024

7 stycznia 2024


 1. Odzwyczaiłem się od codziennego pisania i to jest zła informacja. Kończy się tak, że zamiast spać, siedzę do piątej, śpię cztery godziny i cały dzień jestem nieprzytomny.


2. Przeżywam dziwną fascynację pokojami na Twitterze, (jakoś się nie mogę przekonać do nazywania Twittera X), (Jak to w ogóle zapisywać? Na „X”? Na Iksie?)
Parę dni temu trafiłem na pokój odpalony przez jakichś – użyję określenia prof. Żerki – Jebaćpisów. Zaprosili byli oni niejaką Jolę Rosiek, by opowiadała o swoim związku z Głową Państwa. No i opowiadała. Jestem złym człowiekiem, więc nieźle się ubawiłem. Rzeczoną Jolą i ludźmi, którzy traktowali poważnie jej wynurzenia. Dowodem, iż coś jest na rzeczy, ma być to, że ani Prezydent, ani Kancelaria nie zabrały w tej sprawie głosu. Jest w tym jakaś logika. 
Swoją drogą w pamiętnikach, tych, co je napiszę po 25 roku i zatytułuję zapożyczonym od płk. Górnickiego tytułem „Teraz już można”, muszę opisać historię z rzeczoną Jolą związaną. Historię śmieszną, bo bardziej o tym, jak Państwo działa, niż o inkryminowanej Joli. 

Dzisiaj, naprawiając prąd w bibliotece, bo z niewiadomych przyczyn rozłączyło się coś w jednym gniazdku, przez co prądu nie było w kilku innych i przez miesiące nie mogłem wpaść na to, o co chodzi, więc zrobiłem protezę polegającą na kablu z dwoma wtyczkami, który łącząc gniazdko z prądem z gniazdkiem bez prądu, do tego bez prądu i innych z nim połączonych prąd dostarczał i dopiero, gdy Bożena porządkując książki odsłoniła felerne gniazdko, po którym widać było, że coś jest nie tak, więc szybko odkryłem co się stało, słuchałem pokoju na temat sytuacji w publicznych mediach. Słuchałem piąte przez dziesiąte, gdyż walka z prądem była bardzo zajmująca. Zwłaszcza unikanie kopnięcia. Ale usłyszałem dwa razy, bo przynajmniej tyle razy to padło, jak Oskar Szafranowicz mówi, że Trybunał Konstytucyjny, pod przewodnictwem profesora Rzeplińskiego, wypowiedział się na temat konstytucyjności Rady Mediów Narodowych. Za pierwszym razem, myślałem, że się pomyliła RMN z KRiT-em, ale gdy padło to drugi raz, to aż sięgnąłem do uzasadnienia. Jak wiadomo, choćby z wczorajszego tu wpisu, prawa nie studiowałem, więc może czegoś nie rozumiem, ale z tego, co zrozumiałem z tego, co przeczytałem, wynika, że TK stwierdził, że konstytucyjności RMN nie badał. Najważniejsze chyba w tamtym wyroku jest to, że Trybunał podzielił wątpliwości profesora Bodnara w sprawie konstytucyjności powoływania szefów mediów publicznych decyzją ministra (Czyli tak, jak zrobił to minister Sienkiewicz). 
Ciekawe w sumie, jakie zdanie na ten temat profesor Rzepliński ma dzisiaj. Jakoś nie słychać, żeby komentował to w jakichś mediach, więc pewnie istnieje obawa, że wciąż takie samo. W przeciwieństwie do profesora Bodnara, który najwyraźniej zdanie zmienił. Ale właściwie nie ma się czemu dziwić, gdyż zachowuje się jak klasyczny prawnik. Kiedy był wynajęty na stanowisko Rzecznika Praw Obywatelskich, zachowywał się jak Rzecznik Praw Obywatelskich. Teraz, gdy jest wynajęty na stanowisko Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego, zachowuje się jak Ziobro. Tylko bardziej, bo może jest lepszym prawnikiem. 

Pies postanowił dziś, że idziemy na spacer gdzie indziej. Poszliśmy więc gdzie indziej. Asfaltem w stronę Skąpego. Choć ten asfalt taki bardziej w łódzkim stylu. Pies szedł z takim samozaparciem, że urwał smycz. I to jest zła informacja, bo to była ostatnia cała. Jakoś go uwiązałem i później mieliśmy półtoragodzinną dyskusję na temat tego, że jak ciągnie, to nie jest dobrze. Skończyło się na tym, że mnie boli ręka od szarpania się z nim, a on się na mnie obraził.

3. Zadzwoniono do mnie z pewnej telewizji, z propozycją, bym skomentował sprawę Kąckiego. Odmówiłem. Szczerze mówiąc nie wiem, jak to komentować. I to jest zła informacja. Nie wiem też, jak komentować kolejne oświadczenia redakcji „Wyborczej”. Ciekawe, co będzie jak się ktoś zacznie grzebać w latach dziewięćdziesiątych. Czasy inne, ale sensem MeToo jest przykładanie dzisiejszych zasad, do sytuacji z innych czasów. Pamiętam jak w mojej pierwszej redakcji (obie już nie żyją) moja szefowa przystawiała się do jednej z koleżanek, która się z tym czuła naprawdę mało komfortowo. A nikomu nawet przez myśl nie przeszło, żeby coś z tym robić. 


Oglądamy „Special Ops: Lioness”. Demokraci nie wygrają raczej najbliższych wyborów. Nawet w popkulturze opowiada się tym, że wśród migrantów, z Meksyku przechodzą arabscy terroryści.


niedziela, 7 stycznia 2024

6 stycznia 2024


1. Im dłużej trwa – tu eufemizm – zamieszanie w konstytucyjnych kwestiach, tym częściej zdarza mi się żałować, że nie wybrałem kariery prawnika. Żal nie trwa zwykle zbyt długo, gdyż przypomina mi się szybko, że te trzydzieści parę lat temu byłem tak znudzony edukacją, iż nawet maturę ledwo zdałem. 

Ale załóżmy, że mógłbym być kimś innym. Gdybym końcówkę liceum, miast na robienie głupot, z których pijaństwo było jedną z mniej – jakby to powiedzieć – radykalnych, przeznaczyć na pilną naukę i nie dość, że bym się dostał na UJ, na Prawo, ale też od razu uzmysławiam sobie, że nie chciałbym tam wtedy być, bo bym musiał z bliska oglądać, co się tam działo. 
Nie wiem, czy to kwestia Krakowa, Uniwersytetu, czy specyfiki środowiska prawniczego. Może to kwestia krakowskiego środowiska prawniczego? 

W każdym razie niesamowite jest, że nie pojawiła się jeszcze jakaś młoda dziennikarka, dziennikarz, albo grupa dziennikarzy, którzy na fali MeToo zajęliby się tym, co się trzydzieści lat temu w Krakowie działo. 
I uczestnicy tych sytuacji, i tych sytuacji świadkowie są teraz polską prawniczą elitą. A nie jest tak, że nikt nigdy o niczym nie słyszał. Był pewien profesor, który przez lata w jednym z moteli miał pokój, w którym egzaminował studentki. Potem sprawa trafiła do sądu. Tyle, że nie sprawa studentek, a tego, że profesor za pokój nie zapłacił. 
Cóż, rodzime MeToo jest na etapie mediów. I pewnie będzie jeszcze długo, bo i jest się czym, zajmować. I to jest zła informacja.

Nie przeczytałem tekstu Kąckiego. Nie płacę za dostęp do Wyborczej. Najpierw dotarło do mnie oburzenie, jakie ten tekst rozniecił, później przeczytałem, co napisała jedna z jego ofiar. Na koniec oświadczenie redakcji Wyborczej. Dość – powiedziałbym – lakoniczne. 
Żyłem w – jak mawiał pewien mój były kolega – mylnym błędzie. Wydawało mi się, że w mediach molestują ludzie starsi ode mnie, a Dziennikarz Roku Kącki jest ode mnie trochę młodszy. 
Dopiero teraz sobie przypomniałem, że to przecież on pisał o pracy za seks w Samoobronie. 

2. Donald Tusk zasugerował ponoć, że nie będzie blokady push-backów. To jest akurat dobra informacja. Ciekawe, jak sobie z tym poradzi zaangażowana w kwestie migracyjne lewicowa młodzież. Ciekawe, jak się z tym czuć będzie marszałek Hołownia. Ciekawe? Chyba jednak nie. Bo pewnie czuł się z tym będzie nijak. W sumie bardziej jest ciekawe, jak się z tym czuje minister Bodnar, który z dnia na dzień okazuje się coraz bardziej gorszym Ziobrą. Gorszym, bo Ziobro nigdy nie udawał, że jest kimś innym.

W sumie zabawne (o ile w takich sprawach można używać tego rodzaju określeń, nie wychodząc na Pietrzaka) jest to, że – o czym już można było przeczytać na oko.press – push-back jest błogosławieństwem dla migranta, który przecież wcale nie marzy zamieszkaniu w obozie w Polsce, tylko o Szwecji, czy Niemczech. Gdyby go Straż Graniczna przejęła, według obowiązującego unijnego prawa, już by z Polski nie mógł wyjechać. A tak ma szansę, że następnym razem uda mu się strażników minąć. Niemieckie kontrole na granicy wciąż trwają. I to jest zła informacja.

3. Przyszedł mróz. Co prawda niezbyt duży, ale zawsze jakiś. Poza tym wieje, więc jest nieprzyjemnie. Sąsiad Tomek palił ognisko na swojej nowej działce, na której będzie budował halę, żeby mieć gdzie pracować. Zapraszał. Wymówiłem się zimnem. Jak skończył palić i wrócił do domu, zaprosił po raz drugi. Znikł pretekst mrozu, więc poszedłem. Siedzieli z sąsiadami. Zeszło na tematy historyczne. Na polach za naszą wsią było niemieckie wojskowe lądowisko. A kawałek dalej rozwalił się samolot. Z ziemi wyłażą popalone aluminiowe blachy. Po wojnie przyjeżdżali tu szabrować Wielkopolanie. W 1945 zastrzelili matkę z córką. I chyba jeszcze kogoś. W ogrodzie domu, do którego parę lat temu kupił poznański lekarz, pochowany jest niemiecki oficer, który w 1945 roku wrócił do domu by się zastrzelić. Wrócił samochodem. Wojskowym. Pewnie kübelwagenem. Samochód przez lata wrastał w ogrodzie. Nikt nie wie, co się z nim stało. I to jest zła informacja. 

sobota, 6 stycznia 2024

5 stycznia 2024


1. Kancelaria w sprawie słynnego ułaskawienia prowadzi niestety komunikację nieco wsobną. Dla prostego człowieka, który wiedzę o kwestiach prawnych czerpie z amerykańskich seriali, niekoniecznie dotrze informacja o tym, że w najważniejszym polskim podręczniku prawa karnego napisano o abolicji indywidualnej. Dotrze – w znaczeniu, że człowiek zrozumie, co to znaczy.

Dużo łatwiejszym do przyjęcia jest komunikat: Jak można ułaskawić niewinnego? Przecież przed prawomocnym wyrokiem każdy jest niewinny. He, he. Zwłaszcza gdy jest to poparte tekstem: współczesne prawo nie zna takiej sytuacji.
A przecież zna. Dlaczego Nixon nie stanął przed sądem? Bo go Ford ułaskawił. A czy został skazany przez jakiś sąd? Nie został. Nie stanął przed sądem. Bo go Ford ułaskawił. Wszelkie przestępstwa, które mógł popełnić podczas pełnienia urzędu prezydenta. Amerykański prezydent może ułaskawić jeszcze przed postawieniem w stan oskarżenia. Nikt się jakoś specjalnie nie oburza. Jest traktowane jako element systemu checks and balances. Chodzi o to, żeby w sytuacji gdy władza sądownicza odwali jakąś manianę, władza wykonawcza mogła to skorygować.

He shall have Power to grant Reprieves and Pardons for Offences against the United States, except in Cases of Impeachment” – „He” czyli Prezydent Stanów Zjednoczonych. 

U nas wygląda to tak:
Prezydent Rzeczypospolitej stosuje prawo łaski. Prawa łaski nie stosuje się do osób skazanych przez Trybunał Stanu.

Można odnieść wrażenie, że ktoś od kogoś odpisywał. 
Tak, wiem, że w Ameryce biją murzynów. To jest zła informacja. Ja tego nie pochwalam. 

Gdyby się komuś chciało poszperać – przeczytałem gdzieś, że prawo do ułaskawienia, w dowolnym momencie procedury sądowej, ma prezydent Austrii, nie mogę teraz tego znaleźć. 
Austria jest bliżej niż Stany. Ale tam pewnie sami faszyści. 

2. Zdziwiony brakiem dzwonka listonosz przyniósł paczkę z Niemiec. Dzwonka nie było, bo się zepsuł. A to był porządny chiński dzwonek. Przestało działać gniazdo ładowania. Chwilę przed listonoszem przyjechał kurier, który przyniósł nowy dzwonek, więc zdjąłem stary. Listonosz miał podejrzenia, że dzwonek zniknął w noc sylwestrową. A tu nic sensacyjnego się nie wydarzyło. W paczce z Niemiec (spod Wuppertalu, a to w Niemczech) była kieszeń na dysk do XServe. 
XServe, to – jak sama nazwa wskazuje – serwer produkcji Apple. Bardzo piękny. Kupiłem sobie taki w prezencie, bo od lat marzyłem, by taki mieć. A kupiłem przez brata mojego Michała. Otóż alkoholizowałem się z kolegą moim Kubą w „Noli”, knajpie przy Wilczej. Wspominaliśmy ciężkie czasy COVID-u. Ja złapałem od Kuby. Później równolegle leżeliśmy w szpitalach. No i brat mój Michał wysłał mi wiadomość, że jest Xserve na Allegrze. Za grosze. Więc niewiele myśląc kliknąłem. Przez te wspomnienia, nie zwróciłem uwagi na to, że jest bez kieszeni na dyski. Więc, kiedy serwer przyszedł, musiałem jakieś kombinacje alpejskie stosować, by go uruchomić. System z pendrajwa na USB, dysk po FireWire. Chodził, ale nie za bardzo. Równocześnie się okazało, że kieszeni, których zawsze było na Allegrze multum, nie ma wcale. Dopiero po paru tygodniach trafiem na jedną na eBay-u. I ją listonosz przyniósł. No i serwer ruszył. Teraz będę musiał przeorganizować sieć w domu. I to jest zła informacja, bo robię to raz na ruski rok, więc za każdym razem muszę cobie przypominać o co chodzi z tymi maskami podsieci, adresami, portami etc.

3. Spadł śnieg. Ale tylko trochę. Niby biało, a jednak błoto. Do tego wiało. Piesek na spacerze był zasadniczo grzeczny. Dopiero na koniec bardzo się był zainteresował powieszonym na drzewie sąsiadów jedzeniem dla sikorek. Bogu dzięki powieszonym na tyle wysoko, że się nie zdecydował na próbę zerwania. No i jak go wyciągałem spod sąsiedzkiego drzewa, to się rozbrykał. I rozbrykany był właściwie do wieczora. Złą informacją jest, że nikt nie wymyślił smartfonów dla psów. Dostawałby taki pies smartfon i się wgapiał jak ludzkie dzieci. 

piątek, 5 stycznia 2024

4 stycznia 2024



1. Wipler. Nie przepadam. Odniosłem wrażenie, że przyszedł do Mazurka, by powiedzieć, iż Tomasz Karolak nie oddał mu trzydziestu tysięcy złotych. W pewnym momencie powiedział coś, co brzmiało, jakby uważał, że nie należy pozbawiać immunitetu profesora Grodzkiego. Bo wszyscy wiedzieli, o co jest oskarżany, a i tak na niego zagłosowali. Złą informacją jest, że Robert nie zapytał w takim razie czy Wipler, jak koledzy z Konfederacji, uważa, że należy szybko pozbawić mandatów Kamińskiego i Wąsika. Wszyscy wiedzieli o co z nimi chodzi. Kamiński dostał trzy razy a Wąsik dwa razy więcej głosów niż Wipler.


2. Musiałem podjechać do miasta. Do weterynarza i po ziemniaki. Psa coś ugryzło w plecy. Rozdrapał to. Zaczęło się jadzić. Smarowaliśmy maścią do krowich wymion. Bardzo jest skuteczna, ale się skończyła. Stąd weterynarz. Ziemniaki zaś potrzebne były na kolację. Drugi raz w życiu zapomniałem wziąć kwitek na lidlowym parkingu. I to jest zła informacja, mimo iż drugi raz uszło mi to płazem. Kiedyś może nie ujść. A zapłacenie opłaty podwyższonej jest jeszcze głupsze niż wędrówka do niezbyt działającego parkomatu, by wziąć darmowy parkingowy bilet. Zanieść go do samochodu, umieścić w widocznym miejscu i pójść do sklepu, zrobić zakupy. I po pewnym czasie wydłubywać dziesiątki tych biletów, które utknęły w niezbyt dostępnych miejscach. 

Zrobiło się zimno. Padało i wiało. Pogoda taka, że psa nie wygonisz. Ale co zrobisz, gdy pies nie zna tego powiedzenia i żąda wygonienia? Nic nie zrobisz. 


3. Szydzą z Pawła Wrońskiego, nowego rzecznika MSZ. Ja nie szydzę. Praca w rządowej komunikacji nie jest łatwa. Zwłaszcza dla kogoś, kto przychodzi z mediów. Najpierw człowiekowi się wydaję, że przecież jest mądrzejszy niż wszyscy wkoło, więc będzie świetnie. Po chwili się okazuje, że nawet jeżeli jest mądrzejszy, to i tak niewiele to może pomóc. No i się okazuję, że rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana. No i co chwilę wybucha jakiś pożar. Spokój osiąga się wtedy, gdy do człowieka dotrze, że ma tak mały wpływ na rzeczywistość, iż właściwie nie ma się czym przejmować.

Oglądałem jednym okiem awanturę, którą sprokurował Hołownia. Naszła mnie myśl, że gdyby ktoś kiedyś zaproponował mi stanowisko marszałka sejmu, to bym odmówił. Do pełnienia takiej funkcji potrzebne jest choć minimalne przygotowanie. I trochę pokory. 

Słyszałem kiedyś ogólnowojskowy dowcip. Dokładnie (a właściwie prawie wcale) go nie pamiętam. Było tam coś o punktowaniu za donosy. Najwięcej punktów było za doniesienie na samego siebie. Coś takiego zrobił dziś marszałek Hołownia, tłumacząc przed kamerami, że próbował wywrzeć wpływ na dobór składu orzekającego w Sądzie Najwyższym.

Szymon Hołownia marszałkiem niecałe dwa miesiące, więc dopiero się rozkręca. I to jest zła informacja. 




czwartek, 4 stycznia 2024

3 stycznia 2024


1. U Mazurka Gawkowski. Lewicowiec w starym SLD-owskim stylu. Czyli taki, co to ma gadane i nic tego nie może zmienić. Najpierw bronił legalności przejmowania telewizji. W najprostszy sposób. Nie przyjmując argumentów. No i cisnąć Mazurka, by zająć się poważnymi sprawami, czyli cyfryzacją i bezpieczeństwem w Sieci. A kiedy już do tego doszło, przez spory czas opowiadał o nieistniejącej infolinii. Mazurek zadzwonił ze studia. Nie mógł się połączyć (gdyż infolinia nie istnieje), Gawkowski zarzekał się, że istnieje i że potwierdzi to dziesięć minut po zakończeniu audycji. Kiedy Mazurek powiedział, że infolinii nie ma, Gawkowski bez zmrużenia oka zaczął opowiadać, że i tak by nie mogła działać, bo jest zbyt wiele zgłoszeń. 
To fascynujące w sumie, że wicepremier zachowuje się, jakby był w opozycji, znaczy mógł gadać, co ślina mu na język przyniesie zakładając, że nikt go z tego nie będzie rozliczał. To fascynujące, choć to zła informacja, bo znaczy że tacy ludzie, jak Gawkowski mentalnie nie są przygotowani do sprawowani władzy w naszej umęczonej latami pisowskiego reżimu Ojczyźnie. 

2. Pojechałem do miasta spotkać się z fizjoterapeutą. Spotkanie było dotkliwe, choć nie tak, że wcześniejsze. Po którymś z wcześniejszych kupiłem sobie atlas. Kiedy to mówię, zwykle pada pytanie: grzybów? Nie – odpowiadam – Świata, bo zawsze chciałem zobaczyć jak wygląda Ameryka. I śmiechom nie ma końca. No więc atlas skupiłem po tym, jak pan fizjoterapeuta stwierdził, że mam tak coś nie tak w plecach, że nie jest pewien, czy mi będzie w stanie pomóc. Atlas kupiłem w Międzyrzeczu, od pana, który trzymał go na strychu. Zeszło chwilę nim się udało atlas zdemontować. I później zmontować. W każdym razie, od tego czasu ćwiczę dwa razy dziennie po dziesięć minut. I przynosi to pozytywne efekty. I w tym zgadzamy się z panem fizjoterapeutą. Złą informacją jest, że sobie takiego atlasu nie kupiłem dwa lata wcześniej. Mniej bym wtedy żarł środków przeciwbólowych więc wątrobę bym miał zdrowszą. A wątroba to przecież bardzo ważny w życiu Polaka organ.

3. Przez pół dnia pisałem felieton. O tym samym, co zwykle. Na koniec się okazało, że muszę chyba wyciąć ustęp o ostatnim, wciąż funkcjonującym w KRS prezesie Telewizji. Wyciąć muszę, bo tekst wyszedł zbyt długi, a do tego sam ustęp nie jest specjalnie do tekstu pasujący. Ale żeby się nie zmarnował, zamieszczę go poniżej:
Nie płakałem po ostatnim, wciąż widniejącym w KRS, prezesie TVP. Prawdopodobnie dlatego, że mam go za żenującą postać. Nie od początku znajomości, gdyż najprzód był dla mnie niegroźnym intelektualistą. Przynależny z automatu każdemu szacunek straciłem do niego w 2017 roku, konkretnie 31 lipca. Nie przyszedł wtedy do Muzeum Powstania Warszawskiego odebrać Krzyż Zasługi, który miał wtedy dostać razem z Dawidem Wildsteinem za organizację festiwalu „Warszawa, miasto dwóch powstań”. To, że nie przyszedł, to nie był aż taki problem. Różne sytuacje się zdarzają. Niestety dotarło do mnie, że tłumaczył się z nieprzyjścia strachem przed prezesem Kurskim. Tym, że jeżeli Kurski zobaczy, że medal od prezydenta odbiera, to może się to Kurskiemu nie spodobać, więc może mieć kłopoty, a przecież od paru miesięcy kieruje TVP1 (to był ten moment, kiedy po sądowych wetach, Andrzej Duda był wrogiem numer jeden Prawa i Sprawiedliwości). Nie płakałem po nim, bo chyba nie ma po kim płakać.”
Kurier przyniósł część do gienkowego volvo. Złą informacją jest, że przez publicystyczne obowiązki nie miałem kiedy jej Gienkowi zanieść, więc kolejny dzień nie będzie miał dostępu do swojego bagażnika.

Rudolf okiem noktowizyjnej kamery, ustawionej by informować o chcących wrócić do domu zwierzętach wygląda zupełnie jak swój ojciec, gdyż w podczerwieni znikają żółte plamy. 


 

środa, 3 stycznia 2024

2 stycznia 2024


1. Kot u Mazurka. Nie jestem za bardzo w stanie zrozumieć powodów, dla których Robert rozmawia ze swoimi kolegami artystami. Znaczy, to nieprawda, że nie jestem w stanie. Jestem. Rozmawia z nimi dlatego, że są jego kolegami. Nie rozumiem raczej dlaczego tych rozmów słucham, skoro moimi kolegami nie są. W odległych czasach, kiedy byłem dziennikarzem lajfstajlowym (co samo w sobie jest tautologią), wywiady z aktorami, których zwykle nie rozpoczynałem na trzeźwo, zaczynałem od pytania: czy uważasz, uważa pan/pani, że inteligencja przeszkadza aktorom w pracy? Reakcje zwykle były dość zabawne. 

Koncept, że inteligencja przeszkadza aktorom w pracy nie był mój. Usłyszałem te słowa od kolegi z podstawówki, Jasia Sznajda. Z Jasiem łączyły nas wspólne klasówki z chemii. Otóż było tak, że rzeczonego przedmiotu uczył nas dr Paśko, który jako wykładowca ówczesnej WSP, testował na nas projekt podręcznika do chemii. Uczył chemii w sposób rewolucyjny. Teraz to mało co pamiętam, ale w liceum jeszcze rozwalałem system, gdyż wiedziałem więcej niż było trzeba. Dr Paśko robił co chwilę klasówki. Żeby nie było spisywania, dzielił nas na trzy grupy. Z siedzącym obok Jasiem, korzystając z prawa do robienia notatek – rozpisywania wzorów na brudno, używając wspólnej kartki, konsultowaliśmy się co do odpowiedzi na pytania, dzięki czemu zwiększaliśmy prawdopodobieństwo sukcesu. 

Lat parę po zakończeniu podstawówki wpadłem na Jasia, chwilę po tym, jak rzuciła mnie pierwsza narzeczona, co zasadniczo nie było prawdą, ale to zupełnie inna historia, w każdym razie nie chciałbym być znowu późnym nastolatkiem, bo to jednak żenujący był czas, no i rzeczona narzeczona zaczęła się spotykać z pewnym przedstawicielem arystokratycznej rodziny o spełnionych później aktorskich ambicjach. No i Jaś, syn aktorki i profesora medycy stwierdził właśnie, że inteligencja przeszkadza aktorom w pracy. I stąd to wziąłem. Narzeczona jest od trzydziestu lat żoną kolegi mojego z liceum, arystokrata jest grającym raczej ogony aktorem, a Jaś lekarzem. Nie widziałem do lat ponad trzydzieści. Słyszałem, że się kiedyś, z powodów politycznych, zachował jak excusez le mot chuj. Ale cóż, takie czasy. I to jest zła informacja. 


2. Co dzień (chyba, że mnie nie ma) chodzę ze psem (Drachem) na spacer. Procedura wygląda tak: wzuwam trzewiki wojskowe (Wojsko Polskie ma teraz bardzo dobre buty), ubieram (nie mogę sobie darować krakowskiego regionalizmu) za dużą kurtę, zabieram smycz behawioralną (zdarza się, że wszystkie te czynności pies (Drach) usiłuje mi uniemożliwić), przed bramką uwiązuję psa (Dracha) i wychodzimy. Przez chwilę jest spokój. Później pies (Drach) wchodzi w utarczkę z psem sąsiada. Bywa to dla mnie trudne, gdyż całą swoją pięćdziesięciokilową masą próbuje się wyrwać i polecieć pod sąsiedzką bramkę. Wtedy znikąd pojawia się pies sąsiada Gienka Lucky i sam przeprowadza atak na wymienioną wcześniej bramkę. Wtedy udaje się psa (Dracha) odciągnąć i udajemy się w stronę lasu. Razem z psem sąsiada Gienka Lucky'm (Choć właściwie Lucky jest bardziej psem żony sąsiada Gienka – Jolki). Ale ostatnio jest tak, że sąsiad, ten z bramką, gdzieś psa zamyka. Więc pies (Drach) nie próbuje atakować bramki, więc pies Lucky się nie pojawia. Wtedy pies (Drach), w połowie drogi do lasu rozpoczyna protest. Znaczy całym sobą nie chce iść dalej. Ja się excusez le mot wkurwiam i próbuję go wlec w stronę lasu, ale w końcu się poddaję. Idziemy wtedy przez wieś, gdzie w końcu pies Lucky się do nas dołącza. 

I tak było tym razem. Na koniec poszliśmy zupełnie do innego lasu. Pies Lucky się znudził i poszedł do domu, myśmy weszli w knieje. Pies (Drach) zaczął w pewny momencie świrować. Trwało to chwilę. Na koniec czmychnął przed nami albo duży koziołek, albo mały jeleń. Pies (Drach) by go pewnie dogonił. Ale był na smyczy, więc się nie dowiem co by się wtedy stało. I to jest zła informacja. Wilczarz mojej matki kiedyś poleciał za sarną, dopadł ją, przewrócił, całą wylizał, i puścił. Psychoterapia musiała ją później wiele kosztować. 



3. Musiałem pojechać do Zielonej. Nawet nie było specjalnych korków. Wracając słuchałem Przydacza w RMF-ie. Ze społecznościowych mediów wynika, że najbardziej rezonował fragment o możliwości wysłania budżetu do TK. No więc najświatlejsi przedstawiciele narodu się oburzali, najwyraźniej niedoczytując punktu drugiego, artykułu 224 Konstytucji: W przypadku zwrócenia się Prezydenta Rzeczypospolitek do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zgodności z Konstytucją ustawy budżetowej albo ustawy o prowizorium budżetowym przed jej podpisaniem, Trybunał orzeka w sprawie nie później niż w ciągu dwóch miesięcy id dnia złożenia wniosku w Trybunale.

Wieczorem obejrzeliśmy film „She Said”, co jakiś geniusz przetłumaczył na „Jednym Głosem”. W summie uwielbiam oglądać filmy o amerykańskich mediach. W Polsce to wszystko działa inaczej. I to jest zła informacja. 

wtorek, 2 stycznia 2024

1 stycznia 2024


1. Kochany pamiętniku, od niepamiętnych czasów pamiętam, że nie lubiłem pierwszego dnia roku. Definitywnie kończył świąteczne tygodnie i nie chodzi o czas, w którym we wszystkich sklepach słychać że man it doesn't show signs of stopping and I brought me some corn for popping, the lights are turned way down low. Let it snow! Let it snow!  Swoją drogą, w tym roku, podczas wizyty w zielonogórskim centrum handlowym, po raz pierwszy zrobiło mi się niedobrze, po wysłuchaniu czterdziestopięciominutowego zestawu okołoświątecznych piosenek. Chodzi mi o czas, który zaczyna św. Mikołaj, później są dziesiątki opłatków/śledzików, Święta, dziwny czas przed Sylwestrem, no i Sylwester właściwy. 
Przychodzi później ten pierwszy dzień roku. No i człowiek musiał się zbierać i wracać do Warszawy, do bardziej lub mniej idiotycznej pracy. Od czterech lat nie musimy do Warszawy wracać, ale dziwne poczucie żalu we mnie jakoś zostało. A może po prostu chodzi o kaca, choć właściwie nie dałem wcale w palnik, gdyż z sąsiadem Gienkiem zrobiliśmy niewiele ponad połówkę, a jak wiadomo, pół litra na dwóch to nic. No dobra, może trochę więcej, ale na pewno było mniej niż litr. A litr na dwóch, a właściwie na dwóch i pół, to niewiele więcej niż nic. Ale może chodzi o wspomnienia kacy sprzed lat.
Tak, czy inaczej nie lubię pierwszego dnia roku. I to jest zła informacja, bo właściwie powinienem się cieszyć, że udało mi się do kolejnego roku dożyć, co w dzisiejszych czasach wcale nie jest takie oczywiste. 

2. Kaca to miałem dzień wcześniej. Najpierw przez to, że wożę sobie tonik z Niemiec. „Thomas Henry Tonic Water”. Nie jest tak słodki, jak te dostępne u nas. Mogę więc wypić dużo więcej ginu. Od tego się zaczęło. Później Bożena z Józką oglądały drugą serię „Morning Show”. No i doszły do odcinka COVID-owego, który niestety zrobiony został tak dobrze, że nie mogę go oglądać. Niby prawie trzy lata upłynęły od moich przejść, ale jakieś mi się drzwiczki w głowie otwierają, a je nie chcę sobie tego przypominać. Poszedłem więc do sąsiadów, licząc na to, że zastanę jeszcze Gienka, który miał imieniny. Gienka nie było i to jest zła informacja, wypiłem więc z jego zięciem Tomkiem ze trzy piwa, które z wcześniejszym ginem, i kolacyjnym winem zaowocowały samopoczuciem tak takim sobie, że następnego dnia pierwszym alkoholem, jaki przyjąłem było otwarte o północy, bardzo zresztą dobre, musujące wino z Gostchorza. To ze dwadzieścia kilometrów ode mnie. Polski Francuz robi. 
No więc całą niedzielę byłem ledwo przytomny. Umartwiłem się przedpołudniową publicystyką. Z ciekawostek: dotarła, że o ile można próbować tłumaczyć likwidację TVP i rozgłośni radiowych prezydenckim wetem (wyraźnie piszę: próbować tłumaczyć, nie tłumaczyć), to z likwidacją PAP-u jest zupełnie inaczej, gdyż pieniądze na PAP są gdzie indziej, w innej ustawie. Innymi słowy, pan premier ze swoim podpułkownikiem od kultury nawet się nie starają zachowywać pozorów. To było u Rymanowskiego. U Piaseckiego, mam wrażenie, że wszyscy na wszystkich wrzeszczeli, poza Andrzejem Zybertowiczem, który bardziej milczał. Choć kolega Szczucki też chyba nie wrzeszczał. Chyba przeżywa na razie fakt, że w tego rodzaju programach raczej nie ma szans na merytorykę. Od telewizyjnej publicystyki oderwał mnie sąsiad Gienek, któremu się przestały otwierać piąte drzwi w volvo. Wyciągnął coś, co internet nazywa mikrostycznikiem. To coś według miernika działało – czyli wciśnięte zwierało, ale po podłączeniu do samochodu działo nie za bardzo. Samo podpięcie kostki powodowało otwarcie zamka. I tyle, bo późniejsze naciskanie mikrostycznika nie zmieniało nic. Analizowaliśmy sytuację we trzech, bo później dołączył Tomek, przez prawie trzy pół godziny i nic z naszych analiz nie wyszło. Poszliśmy więc z Gienkiem do Józka, który jeździ takim samym volvo (niegdyś tomkowym) i tam podłączyliśmy gienkowy mikrostycznik i też nie działał tak, jak powinien. Innymi słowy, wbrew temu, co pokazywał miernik, mikrostycznik jest zepsuty. Nowy, parę godzin później zamówiony został na Allegro. Powinien przyjść we czwartek. 

3. Winny jestem wyjaśnienia kwestii naszej domowej fauny. Otóż Kocia już z nami nie ma. Po tym, jak sprowadził do domu Rudzię z dzieckiem płci żeńskiej i zrobił Rudzi kolejne, czyli Rudolfa, zrobiło mu się w domu ciasno, poszedł po zapałki i tyle go widzieli. Jest jeszcze jedna kotka, która znalazła się nie wiadomo skąd pod płotem i wezwała na ratunek Bożenę. Kotka nazywa się Zaraza i jako jedyna z towarzystwa prawie nie ma rudego elementu. No i mamy psa, który mimo wieku młodzieńczego jest mądrzejszy od nas, a przynajmniej tak uważa. Pies ma rok z kawałkiem i jest owczarkiem środkowoazjatyckim, ale nie tak dużym, jak te, które na youtubowych filmach awanturują się z niedźwiedziami. Psu Bożena dała Drach. 
Zwierzęta przeżyły sylwestrowe strzelania. Przez cały wieczór Drach, po każdej eksplozji żądał wypuszczania i leciał by sprawdzić co i gdzie hałasuje. Przed północą dostał kość, porządną z prosciutto i zasadniczo przestał się hałasami interesować. 
Zresztą coś się przez ostatnie lata stało takiego, że mieszkańcy naszej wsi, poza paroma wyjątkami, przestali wystrzeliwać w powietrze równowartości minimalnych krajowych pensji. I nie chodzi o to, że minimalne krajowe poszły wielokrotnie w górę. Chodzi o to, że generalnie przestali strzelać w ogóle. Kolejny dowód na tezę doktora Sokołowskiego, że mieszkańcy wsi zostali nową klasą średnią i zmieniają swoje zwyczaje. Ale to nie jest zła informacja. Złą jest, że zmywarce na bardziej wysofistykowanych programach nie podoba się ciśnienie wody i nie wiem, co z tym zrobić. 


 

piątek, 22 lipca 2022

21 lipca 2022

1. Już zaczynałem pisać o amerykańskiej trzeciorzędnej kinematografii, ale zaczepił mnie dyrektor Lubuskiego Centrum Informacyjnego, biura w urzędzie marszałkowskim – pan Michał Iwanowski. 
Wbrew mojemu przekonaniu, prawdopodobnie do sporej Państwa części nie dotarło, że pani Marszałek Województwa Lubuskiego Elżbieta Anna Polak wypowiedziała nam („Gazecie Lubuskiej”) wojnę. Poszło o opisywaną przez nas od miesiąca aferę molestowania/mobingu w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego. Pani Marszałek w spotykany sposób próbowała wywrzeć presję na prezesa naszego oddziału, Grzegorza Widenkę. I w niespotykany, na redakcję, wysyłając podpisane przez swojego rzecznika pismo, w którym wzywa redaktora naczelnego do weryfikacji piszących w gazecie autorów. 
Spotykany – polskim politykom zdarzały się takie działania. 
Niespotykany – urzędnicy takich rzeczy w otwarty sposób nie robili. 
A przynajmniej ani ja, ani ludzie, ż którymi rozmawiałem nie słyszeli o czymś takim. Urzędy – jak zapisano w Konstytucji – działają na podstawie i w granicach prawa. Nie istnieje przepis, który upoważnia Urząd Marszałkowski do wpływania na skład redakcji. Istnieje za to przepis, który zabrania utrudniania krytyki prasowej. A czymże innym jest próba usunięcia autora niepochlebnych w jej mniemaniu tekstów?


2. Miałem pisać o wykwitach amerykańskiej kinematografii. Konkretnie o użytym w zylionie seriali motywie miasteczka na końcu świata, a konkretniej, na Środkowym Zachodzie, do którego przypadkiem trafia bohater, albo nie przypadkiem, i w tym miasteczku się okazuje, że rządzi twardą ręką burmistrz z szeryfem i sędzią. Burmistrz może być biznesmenem, albo biznesmen rządzi burmistrzem. Robią co chcą. Robią zło i nikt się im nie sprzeciwia, bo wszyscy się ich boją. 
No i bohater zaczyna z nimi walczyć. Z czasem pojawiają się jacyś sojusznicy – mieszkańcy widzą, że się można sprzeciwić. Bohater walczy skutecznie. Na koniec przyjeżdża kawaleria, FBI, albo Gwardia Narodowa, albo policja stanowa. No i wszystko się dobrze kończy. Bohater odjeżdża w siną dal, albo zostaje szeryfem. Albo burmistrzem. 
Te wykwity amerykańskiej kinematografii chodzą mi po głowie, gdy obserwuję zachowania pani Marszałek i jej akolitów. Otóż mam wrażenie, że jak antagonistom amerykańskiego bohatera, wydaje się im, że mogą wszystko. A przez to, że im się to wydaje – to robią. Wydaje się – to słabo powiedziane – oni wierzą, że mogą.

3. Wróćmy do pana dyrektora Iwanowskiego. 
[Tu link: https://www.lubuskie.pl/wiadomosci/18982/kto-nastaje-na-czyja-niezaleznosc-polemika]
W zamieszczonym na urzędowym portalu publicystycznym tekście opisuje zmiany właścicielskie w gazetach Polska Press. Generalnie zarzuca „Lubuskiej” zależność od rządu. I przede wszystkim to, że się zajmujemy ciągłym „wyciąganiem i eksponowaniem rzekomych afer w urzędzie marszałkowskim, mniej lub bardziej wydumanych.” 
Podstawowa różnica pomiędzy mną, a panem dyrektorem polega na tym, że gdyby do mnie zadzwonił któryś z członków rządu i wydał mi jakieś polecenie, to – w zależności od stopnia z nim znajomości, w bardziej lub mniej żołnierskich słowach – wysłałbym go tam, gdzie powinni trafiać ludzie, którym się coś poważnie pomyliło. 
Pan dyrektor zaś i jego pracownicy, jako urzędnicy, nie mają takiej wolności, gdyż nie są dziennikarzami. Są urzędnikami. I biorą pieniądze za realizowanie polityki urzędu. I muszą robić to, co im ich władza każe. 
Różnica: dziennikarz – urzędnik. Dziennikarz może. Urzędnik nie może. 
Wiem to bardzo dobrze, gdyż przez pięć lat byłem urzędnikiem. I pewnie, gdyby mnie te ograniczenia nie uwierały, byłbym nim dalej. 
Pan dyrektor z „Gazetą Lubuską” zestawia „Naszą Lubuską” wydawany przez urząd periodyk, który rozdawany jest mieszkańcom województwa. Przynajmniej niektórym, bo na moją wieś nie dochodzi. W moim urzędzie zajmowałem się bardzo podobnymi rzeczami, co pan dyrektor. Ale nigdy mi przez głowę nie przeszło, żeby działania mojego biura nazywać działalnością dziennikarską, czy porównywać z jakimkolwiek normalnym medium. Biuro prasowe, czy centrum informacyjne ma się zajmować nie publicystyką, tylko informowaniem o działalności urzędu. 

Dyrektor przypomina profesora Bodnara, który w sprawie Polska Press interweniował w UOKiK-u. Dyrektor może nie wiedzieć, że w biurze Rzecznika Praw Obywatelskich dyskutowano nad przepisami, które zabroniłyby samorządom wydawania swoich „gazet”. Mówiono, że udające normalne gazety periodyki dezinformują społeczeństwo. A do tego, wydawane za publiczne pieniądze, są w o niebo lepszej sytuacji niż normalne lokalne media. I to psuje rynek. 

W amerykańskim filmie zwykle bywa finałowa walka, po której przyjeżdża kawaleria. U nas – mam wrażenie – do finałowej walki nie dojdzie, gdyż nasi antagoniści, wcześniej, poprzewracają się o własne nogi.


niedziela, 17 lipca 2022

17 lipca 2022

Człowiekowi, który od trzydziestu lat funkcjonuje na medialnym rynku wydawać się może, że już wszystkie próby nacisków widział. A tu nagle, po serii krytykujących zaniechania urzędu tekstach, urząd ten postanawia, nie próbując zachować jakichkolwiek pozorów, doprowadzić do usunięcia z redakcji tych tekstów autora. Witamy w Lubuskiem, województwie, którym Platforma rządzi nieprzerwanie od 2006 roku. 



1. Mogą mi Państwo wierzyć bądź nie, ale sporo w swoim życiu widziałem. Byłem w redakcji „Wprost”, kiedy w czerwcu 2014 roku weszli tam funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Szarpanina przed kamerami wyglądała idiotycznie. Miesiąc później, na imprezie u ambasadora amerykańskiego, rozmawiałem z nieszczęsnym prokuratorem generalnym Seremetem. Powiedziałem mu, że skoro przyjechałem do redakcji „Wprost”, żeby solidarnie z innymi dziennikarzami utrudniać działania służb, to ktoś mi zarzut w związku z tym utrudnianiem powinien postawić. Przyznał mi rację. Ale jakoś nikt mnie na prokuraturę nie wzywał.
Później, pod koniec roku, chodziłem na proces Bogu ducha winnych reporterów TV Republika i Polskiej Agencji Prasowej, których policja wygarnęła z grupy dziennikarzy relacjonujących awanturę w PKW, godzinami trzymała na dołku, by na koniec postawić im przed sądem idiotyczny zarzut: naruszenia miru domowego. Sędzia Mrozek, po wysłuchaniu plączących się w zeznaniach policjantów, leśnych dziadków z PKW i przedstawicieli Kancelarii Prezydenta, stając na głowie, by problem rozwiązać, uniewinnił oskarżonych, tłumacząc, że doszło do pomyłki.
Wcześniej, w 2012 roku stałem przed redakcją „Rzeczpospolitej”, gdy po słynnym spotkaniu koło śmietnika, za artykuł „Trotyl na wraku tupolewa”,w którym, jak się później okazało, ani jedno słowo nie było nieprawdą, dokonano czystki w redakcji.
Później, kiedy funkcjonowałem na styku polityki i mediów, też widziałem różne rzeczy, ale czegoś takiego, jak to, co się teraz – excusez le mot – odwala w lubuskim województwie, muszę przyznać, nie widziałem.


2. Jakiś czas temu zaprosiliśmy do współpracy Roberta Bagińskiego. Gorzowskiego blogera. Postać mocno kontrowersyjną. Zrobiliśmy to z pełną świadomością tych kontrowersji. Z jednej strony chodziło o poszerzenie spektrum prezentowanych na naszych łamach poglądów, z drugiej – pozyskanie dobrego autora. Jego język jest dla mnie trochę może zbyt barokowy, ale w Lubuskiem trudno o lepsze pióro. Bagiński ma do tego coś, na czym zależy chyba każdej gazecie – wiedzę. Przez dekady funkcjonował na marginesie lubuskiej polityki i chyba wszystko, czego był świadkiem, zapamiętał. No i jeszcze jedno. W 2019 roku Urząd Marszałkowski nagrodził go... „za bezkompromisowe punktowanie mankamentów lokalnej polityki”.

Decyzja nasza zaowocowała sygnałami niezadowolenia kilku przedstawicieli prawej strony lubuskiej polityki. Te sygnały wzięliśmy – jak Jagiełło nagie miecze – za dobrą wróżbę. Jedną rzecz muszę wyraźnie zaznaczyć – żaden tych sygnalizujących nie przekroczył granicy pomiędzy sygnalizowaniem niezadowolenia, a próbą wywierania nacisku. (Zresztą niech by tylko który spróbował.)
Bagiński zaczął publikować. Teksty – jeżeli się nie ma uczulenia na barokowość języka – całkiem niezłe. Rozchodzące się ze sporym echem. Czyli dokładnie takie, jakie miały być.


3. Od roku wgryzam się w lubuską politykę. I od roku narasta we mnie wrażenie, że nasz samorząd wojewódzki jest jak polski rząd przed wyborami w 2015 roku. Mamy tu nawet swoją Ewę Kopacz. Taką Ewę Kopacz, tylko bardziej. Mamy przedziwną siatkę powiązań, interesów, zależności. Siatkę zdecydowanie ponadpartyjną. Przez jedenaście lat ten układ funkcjonował praktycznie bez żadnej medialnej kontroli. Sytuacja zmieniła się po przejęciu „Lubuskiej” przez Orlen. Znaczące jest, że większość dziennikarzy, którzy z niej odeszli, obawiając się ponoć politycznych nacisków, odnalazła się szybko jako urzędnicy w marszałkowskim Lubuskim Centrum Informacyjnym. Większość dziennikarzy regionalnych mediów wciąż zachowuje wstrzemięźliwość w rozliczaniu wojewódzkiego samorządu, mówiąc cicho, że nie wiadomo, co będzie po następnych wyborach.
W przypadku czystki w „Rzeczpospolitej” to nie Donald Tusk zadzwonił do Hajdarowicza, KPRM nie wysłał pisma z żądaniem zrobienia porządku z Gmyzem. Po zajeździe (w mickiewiczowskim znaczeniu) na „Wprost”, Tusk szybko zareagował zwołując konferencję prasową i wyciszając sprawę. Kwestię zatrzymania w PKW rozwiązał sędzia Mrozek. Pani Marszałek tej lekcji nie odrobiła. Zaczęła wydzwaniać. A później zaprosiła do urzędu naszego prezesa.

Na ścianie wisi mi świadectwo aplikacji administracyjnej. Większość pozyskanej tam zupełnie niepotrzebnej wiedzy zdążyłem zapomnieć. Ale coś tam mi zostało. Na przykład to, że artykule 7. tak popularnej w pewnych kręgach konstytucji napisano, że organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa. Urząd marszałkowski jest organem władzy publicznej. Może robić wyłącznie to, do czego prawo go upoważnia i wyłącznie w sposób, który prawa nie łamie. Można się zastanawiać, czy Elżbieta Anna Polak, gdy dzwoni do prezesa wydawnictwa, dzwoni jako urząd – marszałek województwa, czy dzwoni jako pani Elżbieta Anna Polak. Ale w sytuacji, gdy wręcza temu prezesowi pismo Zarządu Województwa, w którym wzywa do rzetelnej weryfikacji osób współpracujących z redakcją – jest to zdecydowanie działanie formalne. Działanie, które zdecydowanie przekracza prawne ramy, w których urząd może funkcjonować. Innymi słowy nie jest sprawą urzędu ustalanie składu redakcji. Co więcej, istnieje w Polsce coś, co się nazywa Prawo prasowe. Mimo, iż powstało w mrokach stanu wojennego, to wciąż obowiązuje. Ustawodawca poza obowiązkami dziennikarzy wpisał w nie ochronę prawa do medialnej krytyki. Tłumienie jej jest przestępstwem. Podobnie nadużywanie swego stanowiska i działanie na szkodę innej osoby z powodu krytyki prasowej. A jak inaczej nazwać presję mającą na celu usunięcie z redakcji autora krytycznych wobec urzędu tekstów. Gdyby prokurator generalny interesował się czymś poza walką polityczną w ramach rządzącej koalicji, mógłby się tym zająć.

Nikt z moich rozmówców nie był w stanie uwierzyć, że samorządowy urzędnik może robić coś takiego, w taki sposób. Chętnie bym zapytał partyjnych kolegów pani Marszałek, czy kiedy przejmą władzę w Polsce, to wszędzie tak będzie wyglądać?
Na razie do redakcji zgłaszają się kolejni ludzie, opowiadający kolejne historie, których wcześniej nikt tu nie chciał opisywać.

Na odchodnym pani marszałek zapowiedziała naszemu prezesowi, że rozpoczyna wojnę z „Gazetą Lubuską”. Najlepszym komentarzem wydaje się przypomniany przez prezydenta Dudę cytat: Nie strasz, nie strasz…