niedziela, 11 maja 2025

10–11 maja 2025


1. Sobota. No więc pojechaliśmy do Niemiec, żeby zawieźć wnuczkę na pociąg. Przy okazji się dowiedziałem, że w Słubicach jest jeden ze starszych w Polsce żydowskich cmentarzy. 
Niemiecka policja federalna nie podjęła decyzji o podjęciu działań kontrolnych mających na celu sprawdzenie, czy wśród nas nie ma nikogo, kto chciałby nielegalnie wedrzeć się na terytorium Republiki Federalnej. Kontrolowano jakiś pojazd na niemieckich numerach. A kiedy wracaliśmy kontrolowano rowerzystę. Przebranie nielegalnego migranta za rowerzystę najwyraźniej nie działa. 

Błądziłem chwilę po Frankfurcie, gdyż nie skręciłem gdzie trzeba. W końcu dojechałem do ulubionego sklepu z alkoholem. 
W ramach rozproszonej walki o reparacje, wożę do Niemiec butelki, których w Polsce nie da się oddać. Z miliardów, jakie Niemcy są nam winne udało mi się odzyskać ze dwa euro. Ale to nie jest moje ostatnie słowo. 
Kupiłem dwie skrzynki piwa i wino, które nazywa się „The Guvnor”. Mimo 53 lat, wciąż do końca nie dorosłem. Ale się tego nie wstydzę.
Kiedy wróciliśmy do domu, piesek zajmował się gonieniem ptaków. W znaczeniu: jeżeli jakiś ptak usiadł gdzieś w zasięgu wzroku pieska, ten biegł w jego kierunku na tzw. pełnej. Gdy piesek biegał za gołębiami, miało to jakiś sens. Zaczął za szpakami. Tu sensu znaleźć trudno.

2. Odsłuchałem na raty debatę w „Republice”. Najdziwniejsze – przyznać muszę – było zdziwienie komentujących w „Zero”, że debata w całości nie dotyczyła mieszkania kupionego przez Karola Nawrockiego. Wyborcy z pewnością są niepocieszeni. Każdy marzy o tym, żeby jeszcze raz wysłuchać te same pretensje i te same tłumaczenia.

3. Niedziela zeszła mi zasadniczo na niczym. Miałem oczywiście serię rozmów telefonicznych, podczas których zadziwiająco często pojawiało się nazwisko doradcy Rzepeckiego, w kontekście jego jednoznacznego poparcia dla Sławomira Mentzena. Cóż, nawet gdy przestałem pracować w Pałacu, dzwonili do mnie gospodarze weekendowej publicystyki pytając, czy nie mógłbym coś zrobić, by rzeczonego nie wysyłano do ich programów, gdyż zaniża poziom. Cóż, nie mogłem pomóc. 

Rzepecki jest najwyraźniej ostatnim assetem pałacowego demiurga, któremu posypały się kolejne scenariusze. Stąd Rzepeckiego nadaktywność.


 

sobota, 10 maja 2025

9 maja 2025

 


1. No więc w związku z wizytą kolegi Kuby położyłem się późno. Za to wstałem wcześnie, gdyż musiałem kolegę Kubę zawieźć na pociąg. Bardzo wcześnie. Gdyż kolega Kuba miał w południe wystąpić w Warszawie w radio. Dojechaliśmy na dworzec, doszliśmy na peron. Postaliśmy chwilę. Z głośników popłynął głos, tym razem nie nieco bełkoczącego kolejarza, lecz jakiejś sztucznej inteligencji. Informujący, że pociąg przybędzie z dziesięciominutowym opóźnieniem. Po dziesięciu minutach usłyszeliśmy, że opóźnienie wzrosło do minut siedemdziesięciu. Czyli nie było szansy na to, żeby kolega Kuba dojechał na tę dwunastą. Postanowił więc, że będzie z radiem rozmawiał przez telefon. Wróciliśmy więc do domu. I to jest w sumie zła informacja, bo gdyby podjął tę logiczną decyzję wcześniej, spałbym dłużej niż trzy godziny. A brak snu wzmógł u mnie urodzinową depresję. 

2. Szedłem z psem słuchając, jak kolega Kuba komentuje epokowy traktat pomiędzy Tuskiem a Macronem. Rozsądnie nie przywiązywał do rzeczonego traktatu zbyt wielkiej wagi. 
Ubawił mnie prowadzący, który powiedział, że Polska po latach wraca – nie pamiętam, która to była kalka – do pierwszej ligi światowej polityki.
Dowodem miało być, że premier jedzie do Kijowa z europejskimi przywódcami. 
Pamiętam czasy, kiedy to Polskę pytano, czy może z nami do Kijowa jechać kanclerz Niemiec. A my odpowiadaliśmy, że nie może. I nie jechał. I generalnie wielu było nam za to wdzięcznych, bo Niemiec nie powinien jeździć na gapę.
Wcześniej w rzeczonym radio ktoś opowiadał, że najważniejsze francuskie gazety piszą, że Polska jest ważna i że to dla nas jest ważne. A to jednak nie tak działa. Gazety te pisząc, że Polska jest ważna robią dobrze nie Polsce, tylko Macronowi, który jak kania dżdżu, wygląda sukcesu.
Z ciekawych rzeczy usłyszałem, że Putin dziękował Chińczykom za wkład w walkę z państwami Osi. Ciekawe, jak się czuł Xi, przecież nie jest z tych, którzy kultywują tradycję Kuomintangu.

Piesek całą drogę był grzecznym pieskiem. Co mu się chwali. 

3. Jack Daniel's zrobił bardzo dobrą żytniówkę (Bonded Rye). Wypiliśmy pół butelki z Głównym Wykonawcą, który nas nawiedził w celu sprawdzenia, czy architekt na pewno dokładnie wymierzył schody, bo będzie zamawiał piaskowiec. 
Rozmawialiśmy o polityce, narciarstwie, polityce, portugalskich i wielkopolskich zwyczajach weselnych, samorządowcach, alkoholu. Generalnie było miło. Złą informacją jest, że nie obejrzałem przez to debaty. Obejrzeć więc muszę Trzaskowskiego i debatę. 

Korzystając z tego, że piszę to już parę lat, przypomniałem sobie, co mi się zdarzało robić tego dnia poprzednimi laty. Napisać, że to zła wiadomość, to nic nie napisać.









piątek, 9 maja 2025

8 maja 2025


1. Panowie tynkarze narobili w międzyczasie gzymsów. Mieli obawy w kwestii zewnętrznego tynku. Kiedy przyjdzie. Czy przyjdzie na czas. Mieszanie go, gdzieś w Czechach, może potrwać ze dwa tygodnie. 
Tymczasem radio, którego słuchają, nie nadaje pana, który próbuje łączyć rozstane pary. Za to piosenki, jak ta, której refren utkwił mojej osobie: „Nie ma mocnych na Mariolę, którą całowałem w szkole”. Chyba wolałem pana. Może dlatego, że nie znałem żadnej Marioli. W każdym razie żadnej nie pamiętam. 
Dom w każdym razie zaczyna wyglądać.

Awantura związana z tweetem śląskiego parlamentarzysty, w którym komentował morderstwo na warszawskim uniwersytecie przypomniała mi, co kiedyś opowiadał zaprzyjaźniony lekarz. To było dawno temu. Mówił o jednej z krakowskich klinik. Że gdyby miał trafić tam na stół, przed operacją zażądałby użycia alkomatu. I jeśli chirurdzy mieliby poniżej dwóch promili, nie pozwoliłby się im kroić. 
Rzeczony parlamentarzysta, kiedy wypije – a tylko takim go widziałem – to jest naprawdę miłym, wrażliwym chłopakiem. Może więc nie powinien trzeźwieć. 

2. Za pomocą spalinowej kosy poczyniłem pewne spustoszenia. Czyniłbym je dalej, ale się paliwo skończyło. 
Postanowiłem więc wyrychtować kosisko. Udało mi się zdjąć środkowy nóż. Co jest pewnym sukcesem. Złą informacją jest, że rozleciało się łożysko wałka tego noża. Jeszcze gorszą informacją jest, że nie bardzo wiem, co z tym fantem zrobić. 

3. Przyjechał na chwilę kolega Kuba. Raz chyba w miesiącu wykłada coś na zielonogórskim uniwersytecie. Przyjechał pekaesem. Pekaes był bardziej niż punktualny. 
Przyjechaliśmy do domu. Otworzyłem bramę. Już miałem wjechać, kiedy piesek czmychnął na wieś. Poleciał tym razem w stronę byłego sklepu. Poszczekał sobie przez bramę z dwoma czarnymi psami, które zwykle szczekają na niego przez bramę, drogę, stawek i płot. I dał się spacyfikować. Trzymałem go za tzw. wszarz i nie bardzo wiedziałem, co zrobić. W końcu sznurkiem poratował mnie sąsiad mieszkający za przystankiem. Swoją drogą nie widziałem, żeby piesek zjeżył się tak na jakiegoś obcego człowieka. Zwykle tak jeży się na mnie, kiedy wkraczam w jego strefę komfortu, w której leży coś, do czego jest akurat bardzo przywiązany. 
Najwyraźniej sąsiad ze sznurkiem nie skojarzył mu się dobrze. 

Wieczór spędziliśmy słuchając opowieści o domu na Mazurach. Kolega Kuba, z urodzenia Lubuszanin, mówi, że na Mazurach jest ładniej niż tu. Nie jestem przekonany. 

Złą informacją jest, że nie obejrzałem Trzaskowskiego ze Stanowskim. Znaczy, to samo z siebie złe nie jest. Złe jest, że będę to musiał kiedyś zrobić, a tak miałbym to z głowy. 




 

czwartek, 8 maja 2025

7 maja 2025

 


1. Jak się wybiję z pisania, ciężko mi zacząć. I to jest zła informacja. Nie napiszę więc zgryźliwości o reakcjach na wizytę Nawrockiego w Białym Domu. Skoncentrowałbym się pewnie na Bosackim, któremu nie mogę wciąż zapomnieć, jak w 2016, w przerwach w piastowaniu obowiązków ambasadora w Kanadzie, nadawał do kolegów z „Wyborczej” o tym, że wizyta PAD jest czymś niepoważnym i pozbawionym znaczenia. Reagowałem wtedy na Twitterze, podsyłając dowody na to, że jest zupełnie odwrotnie. Gdyby w Polskiej polityce występowało coś takiego jak honor, tacy ambasadorowie, po tym jak zmienia się władza, na taką, która im nie pasuje, zamiast robić bydło, podawaliby się do dymisji. 
Nie chodzi, żeby robili to en masse, jak w Stanach. Wystarczy, żeby robili to ci, którym nie nowa władza nie pasuje. I nie robili bydła.
Nie opiszę też obrazków z 3 maja. Z ostatniej takiej imprezy w ogrodach Pałacu Prezydenckiego. 
Więc nie będzie o tym, że pałacowy demiurg imprezę spędził na dole przy grillach, by zaznaczyć pewnie obecność, ale się jednak za bardzo przed oczy nie pchać.
Nie będę ukrywał, że go nie lubię, więc – jako że jestem małym człowiekiem – wielką radość sprawia mi, że demiurgowe wielkie, globalne wręcz plany trafia szlag. Najpierw obecność PAD w Łodzi, później Nawrocki w Białym Domu. Nie tak miało być. Zresztą spore środki zaangażowane były w to, by tak nie było. 




2. Nie napiszę też o aferze mieszkaniowej. Przypomniała mi aferę z ułaskawieniem pedofila, która pięć lat temu miała zatopić kandydata Dudę. Nie zatopiła, mimo iż wtedy też, sztab nie był do końca ogarnięty. 
Czy będzie to miało wpływ na wynik wyborów? Zobaczymy. Warto jednak pamiętać, że ludzie mają ograniczoną pojemność. Bandyta, dziwkarz, sutener, złodziej oczywiście. Wszystko było. A tu się okazuje, że staruszka jednak nie zabił. 

A poważniej, to excusez le mot wkurwia mnie jedna rzecz. Opowiadanie o tym, że za aferą stoją służby, że stoi ABW. To, że jakiś funkcjonariusz łamie prawo i dostarcza oklauzulowane materiały politykom Platformy, którzy z kolei dostarczają je pracownikom mediów nie znaczy, że za aferą stoi ABW. Znakomita większość pracujących tam ludzi to porządni patrioci, którzy chronią nas przed bardzo poważnymi zagrożeniami. I robią to często wręcz wbrew nadzorującym ich politykom. 

Byłem we wtorek na premierze książki kolegów Gajcego i Muchy o krakowskiej kampanii prezydenckiej w 2024 roku („Kampania, jak wygrać wybory i nie dać się złapać”). To jest naprawdę poważna rzecz, bo wygląda na to, że tamte wybory były poligonem dla kampanii, którą właśnie obserwujemy. Nie będę się rozpisywał, bo obiecałem większą recenzję. Wystarczy posłuchać, co mówią autorzy. 



3. Trzy rozmowy w Kanale Zero. Marii Stepan z Hofmanem, Lodowskim i Protasiewiczem; Mazurka z Rokitą; Stanowskiego z Hołownią. 
W pierwszej bardzo ciekawe rzeczy mówił Lodowski. Takie rzeczy, których nie usłyszycie gdzie indziej. 
Drugą warto, choćby dlatego, by zobaczyć jak wygląda Mazurek, kiedy robi się malutki. 
Trzecia to najbardziej zmarnowane przeze mnie trzy godziny w tym roku. A w związku z tym, że marnuję większość życia, konkurencja była spora. 

Swoją drogą przypomniało mi się, że byłem parę lat temu na spotkaniu z Hołownią w Gorzowie. Wszystkie właściwie jego wypowiedzi składały się ze sprzecznych komunikatów, tyle że podanych w telewizyjnym stylu, więc większość publiki tego nie zauważała – każdy słyszy, co chce. 
Wczoraj się okazało, że był w tym głębszy sens. Hołownia o wszystkim może mówić, że już to powiedział. Co prawda, jednocześnie mówił coś innego, ale jako to ma znaczenie, ważne że mówił to pierwsze. Ale to drugie też. Ale to pierwsze też. 

W tych milionach słów nikt pewnie nie zauważył, że powiedział, iż jego żona lata MiG-ami 29. Nie lata. Nie mamy już takich samolotów. 

***

Napisałem na Twitterze o smętnym dowodzie na istnienie czegoś takiego jak polska prezydencja UE. Czyli słupku z informacją, że trwa, a punkt kontaktowy jest na Okęciu, przy taśmie nr 1A.
Smutna to jest historia. 


piątek, 2 maja 2025

1 maja 2025


1. Obudziłem się w przekonaniu, że mamy sobotę. Nie mieliśmy. I to jest zła informacja. Z braku Mazurka ze Stanowskim słuchaliśmy do śniadania Mazurka z Czarnkiem. Doktrynerstwo Mazurka jest rozczulające. Dziesięć lat temu postanowił, że z Pawła Szefernakera nic nie będzie, więc wciąż nie wierzy, że Paweł Szefernaker zarządza coraz lepiej wyglądającą kampanią Karola Nawrockiego. I żąda, by Czarnek to potwierdzał. 

2. Zwątpiłem w kosiarkę, zacząłem się zastanawiać nad tym, jaka powinna być następna. Wymyśliłem, że najlepszym wyjściem jest Grasshopper. Znalazłem używaną pod Łodzią. Choć właściwie bliżej Kielc. Wykonałem nawet czynności sprawdzające w kwestii finansowania. Przy śniadaniu mieliśmy gorącą dyskusję na ten temat, w której efekcie doszedłem do wniosku, że do sprawy wrócę z chłodnym umysłem po weekendzie.
Postanowiłem zepchnąć traktorek z trawnika, żeby nie zarósł. Pchałem i pchałem. I nagle odpadło koło. Tylne. Napędowe. Kiedy je nakładałem na oś, dotarło do mnie, że mój brak w kosiarkę wiary jest nieusprawiedliwiony. Skoro koło odpadło, to nie było przymocowane do osi. Mechanizm różnicowy nie ma blokady, więc cały moment szedł na oś nieprzymocowaną do koła. Więc drugie koło stało. Więc kosiarka nie jechała. Więc jest tak, jak tłumaczyłem parę dni temu koledze (który zaprotestował w związku z nazwaniem go kolegą z Przesmyku Suwalskiego, gdyż do Przesmyku Suwalskiego ma on kawałek równy temu, którego rosyjska armia na Ukrainie nie jest w stanie przez dwa lata pokonać) w kosiarkach Stiga hydrostatyczne przekładnie się nie psują. Jeżeli działają nieskutecznie, to pewnie chodzi o jakąś pierdołę. 
U mnie musiało być tak: pan naprawiacz kosiarek, kiedy wymieniał opony, zdjął koło. A kiedy je zakładał, nie założył klina. Przykręcił śrubę. Przykręcił, ale nie za bardzo. Śruba się rozkręciła, wypadła, klina nie było, więc oś zaczęła się kręcić w kole. Więc kosiarka przestała jechać. 
Sąsiad Gienek znalazł odpowiednią śrubę. Przykręciłem. Kosiarka jeździ. Złą informacją jest, że powinienem kupić gdzieś klin, bo śruba nie powinna przenosić momentu, tylko blokować koło, żeby się nie zsunęło. 

3. Wróciliśmy do „Major of Kingstown”. Siódmy odcinek. Mam mieszane uczucia. Parę postaci jest naprawdę niezłych, ale serial wciąż mnie nie przekonuje. 


 

czwartek, 1 maja 2025

30 kwietnia 2025


1. Za dziesięć tysięcy złotych można sobie kupić „Pakiet Ambasadorski »Gazety Wyborczej«”, a w nim trzy dożywotnie prenumeraty i spotkanie z Adamem Michnikiem.
Lecha Wałęsę można sobie wynająć na wieczór kawalerski, ale nie wiem za ile. 
Przypomniała mi się dykteryjka, którą ostatnio usłyszałem w Krakowie. Otóż ktoś szedł przez miasto z Adamem Michnikiem. Ten skręcił do jakiegoś sklepu typu „Żabka”, sięgnął na półkę i zaczął wertować „Wyborczą”. – Wysłałem tym gówniarzom tekst i nie wiem, czy wydrukowali – wyjaśnił. 
Ktoś powinien napisać książkę o tym, jak człowiek, który miał wielki wpływ na Polskę doprowadził się do funkcji gadżetu dodawanego do prenumeraty gazety, która tak właściwie przestała być już jego gazetą. 

2. Obserwowałem dziś ciągnięcie gzymsu w klasyczny sposób. Najwięcej chyba czasu zajęło wycinanie szablonu (o ile tak się to nazywa). 
Pracują teraz dwie ekipy. Każda ma swoje radio. Jedno jest Makity, drugie – nie wiem. Dzisiaj po raz pierwszy w obu grała ta sama stacja. Wcześniej stojąc w pewnym miejscu można było doznać kakofonii. 
Nie zauważyłem, co to za stacja. Ale rano mają program, w którym prowadzący próbuje łączyć zerwane związki. Najpierw dzwoni jedna strona. Opowiada, że się pomyliła, że nie chciała, że się dała zwieść. Później prowadzący dzwoni do drugiej strony i namawia, żeby wybaczyła. 
Wczoraj dzwonił człowiek, który zerwał związek przez zaborczą siostrę i matkę. Mówił, że to był błąd i że siostra i matka obiecały, że już takie nie będą. Prowadzący zadzwonił do drugiej strony. Druga strona nie była zainteresowana powrotem. Powiedziała, że znowu będzie tak samo, czyli jak nie matka, to straż pożarna. O straży pożarnej wcześniej nie słyszeliśmy. Mam podejrzenia, że druhowie strażacy będą się z nieszczęśnika przez lata całe nabijać. A może nie? W końcu zajmowało się nim radio. 
Strasznie się amerykanizujemy. I to jest zła informacja. 

3. Obejrzałem wczorajszego Stanowskiego o rozmowach na temat debaty w TVP. Mocna rzecz. Celnie napisała na Twitterze Kataryna, że od tego, kto wygra wybory, zależeć będzie nominacja męża pani Schnepfowej. A tym samym i pani Schnepfowej nominacja na funkcję ambasadorowej. Trudno nie widzieć tu konfliktu interesów.
Trudno?

W każdym razie, jeżeli wybory nie pójdą po myśli państwa Schnepfów, zostaje im zawsze „Pakiet Ambasadorski »Gazety Wyborczej«” i spotkanie z ciekawym człowiekiem. W tym przypadku z Adamem Michnikiem.




 

środa, 30 kwietnia 2025

29 kwietnia 2025

 


1. Ktoś wrzucił na fejsa film, na którym przejeżdża koło niego kolumna SOP. Prezydent albo premier. Po bożemu. Z policyjnym pilotażem. Kierowca czuł się niekomfortowo. Bał się zjechać, tłumacząc, że podmuch wiatru mógłby go rzucić na bariery albo na kolumnę. 
Pod postem zawiązała się dyskusja. Posty w znakomitej większości niezbyt mądre. 

W Polsce, pancernymi autami w tak długich kolumnach jeżdżą prezydent i premier. Czasem zagraniczni goście. SOP, z powodów bezpieczeństwa, zawsze woli, gdy latają. Więc takie kolumny nie są codziennym problemem krajowych dróg. Umówiliśmy się, że prezydent i premier są ważni dla funkcjonowania państwa. 

W sporej części europejskich krajów kierowca mijany przez kolumnę pojazdów uprzywilejowanych powinien zjechać na pas awaryjny i się zatrzymać.

W Niemczech podczas przejazdu kolumn uprzywilejowanych odcinki dróg są wyłączane z ruchu.

Są kraje, w których jadący niezjeżdżający kierowca zostałby zepchnięty do rowu, a później ukarany bardzo wysokim mandatem.

W krajach bardziej odległych nam kulturowo, jak USA, ochrona mogłaby użyć broni i nikt nie byłby zdziwiony.

U nas na kursach na prawo jazdy nikt nie uczy, jak się zachować w takiej sytuacji.

Stosunek zaś do przepisów dotyczących pojazdów uprzywilejowanych wynika chyba z genetycznej pamięci czasów demokracji szlacheckiej. I to jest zła informacja. 

2. Byłem w mieście kupić pasek klinowy do kosiarki. Na początku sezonu dotarło do mnie, że na koniec sezonu poprzedniego urwał mi się pasek napędzający kosisko. Zamówiłem. Przyszedł. Właściwie – przyszły, gdyż po raz pierwszy wpadłem na pomysł, żeby zamówić więcej, bo przecież i tak będzie trzeba wymieniać. 
Jak przyszły, założyłem, skosiłem kawałek łąki przy stołówce. No i strzelił pasek między silnikiem a kołem centralnym. Dostał w kość od tamtego paska, który się urwał na koniec poprzedniego sezonu. Zamówiłem. Miał przyjść dzisiaj. Nie przyszedł. A nawet nie wyszedł. 
Dlatego pojechałem do miasta. Kupiłem w byłym Grene, który teraz zmienił kolor na czerwony i nazywa się Kramp. 
Założyłem. Skosiłem spory nawet areał. Traktorek stanął. Jakby skrzynia biegów nie chciała robić. Wczoraj koledze z Przesmyku Suwalskiego, posiadaczowi podobnej kosiarki, tłumaczyłem, że skrzynie w nich się nie psują. Że to zwykle jakaś pierdoła. Miałem rację. U niego był to problem zawieszającego się pedału hamulca. 
U mnie – nie wiem co. I to jest zła informacja, gdyż przeraża mnie wizja ładowania traktorka na przyczepę, wiezienia do naprawiacza kosiarek, czekania miesiąca, aż zadzwoni i powie, że to była pierdoła. Choć z drugiej strony, koszenie jest niemodne. 

3. Zadzwonił dzwonek. Pod bramką stał pan. Przedstawił się. Z sąsiedniej wsi, tej za lasem. Powiedział, że wspiera Karola Nawrockiego. Zapytał, czy może powiesić baner. 
Pięć lat temu sam wieszałem. Długo nie powisiał. Dziesięć wisiał dłużej. 
Poradziłem, żeby powiesił dalej od bramki, bo tam, gdzie chciał, całymi dniami stoi samochód jednej z ekip od tynków, więc baneru by nie było widać.

Obejrzeliśmy film o dobrym Afroamerykaninie po przejściach („1992”). Tłumacz „palec rozdzielacza” nazwał „wirnikiem zapłonu”. Kreatywnie. Nie było to arcydzieło.
Później „Upgraded”, nazwany po polsku „Pierwsza klasa”. Tego to już wcale nie warto oglądać. 
A wszystko po to, by nie zacząć drugiej serii serialu o morderczych grzybach.





wtorek, 29 kwietnia 2025

28 kwietnia 2025


1. Wstałem zbyt wcześnie. Potem czekałem na pana sztukatora. Potem pan sztukator przyjechał. Później nie byłem tak twardy, jak chciałem. I to jest zła informacja. Pozostaje mi tłumaczyć sobie, że dzięki temu uda się wszystko jakoś doprowadzić do końca. 

2. Piesek, który w związku z obecnością tłumu ludzi na budowie staje się psem łańcuchowym, gdzie funkcję łańcucha pełni trzydziestometrowa linka, nie chciał iść na spacer. Przeszliśmy kawałek przez wieś, poźniej położył się na dwadzieścia minut przy tylnej bramie domu za agroturystyką. Oglądał jakichś ludzi. Potem wstał i wróciliśmy do domu. Gdzie znowu został psem łańcuchowym.
W międzyczasie stolarz przywiózł drzwi, które kupiłem pod Międzychodem. Stolarz doprowadzał je do porządku. Wyszło jak wyszło. Przy okazji złamał szyld, ale się nie przyznał. I to jest zła informacja, bo będę musiał coś z tym zrobić. 

3. – Z przykrością muszę powiedzieć, że debatę wygrał Nawrocki – powiedziała u Moniki Olejnik profesor Wigura. Nie zgodził się z nią magister Sierakowski. 

Profesor Gwiazdowski stwierdził na Twitterze, że oburzającym się na antysemityzm Brauna nie przeszkadza antysemityzm europejskiej prohamasowskiej lewicy. Taki niby stary, a nie wie, że „nie można porównywać”. A poza tym Braun to nazista, a lewica nie. Bo lewica nie jest prawicą. 

Ech, szkoda gadać. 


 

poniedziałek, 28 kwietnia 2025

26–27 kwietnia 2025


1. Sobota. Zaczęła się od tweeta dyrektora Dębskiego. Wolę go tytułować „dyrektorem” niż „profesorem”. Sarkastycznie napisał, że „na szczęście jeszcze tylko dwa miesiące polskiej prezydencji w Radzie UE i będziemy się mogli aktywnie włączyć w ten krytycznie ważny dla bezpieczeństwa Europy proces dyplomatyczny. Dopust Boży z tą prezydencją… prawdziwy pech, że w takim czasie padło na nas.” Napisał w kontekście braku udziału Polski w rozmowach na temat Ukrainy. 

Pamiętam plany, które jeszcze w 2023 roku czynione były w związku z prezydencją. Mieliśmy, jako Polska, zajmować się odbudową relacji transatlantyckich. Władza się zmieniła. Nowa postanowiła abdykować. 
W 2014 roku, Polska nie usiadła do stołu, przy którym negocjowano Porozumienia Mińskie, bo prezydent Komorowski (na obchodach D-Day) nie był zainteresowany. Albo nie zrozumiał, że zainteresowany być może. 
Swoją drogą, powinno się na tym – przepraszam za wyrażenie – kejsie uczyć dyplomatów, dlaczego powinni reagować, kiedy widzą, że VIP nie ogarnia sytuacji, w której jest, a sytuacja ta może mieć bardzo ważne polityczne skutki.

Dekadę później trudno uwierzyć, by Donald Tusk, czy Radosław Sikorski, nie zdawali sobie sprawy z tego, że prezydencja dawała nam pewne miejsce przy negocjacyjnym stole. Postanowili do tego stołu nie siadać. O tym też się kiedyś będzie uczyć. 

Później ktoś wrzucił zdjęcie Hołowni z pogrzebu papieża Franciszka. Potem ktoś wrzucił inne zdjęcie, na którym widać z jakim niesmakiem na fotografującego marszałka patrzy Kozioł z ochrony osobistej Prezydenta.
Nie należy łączyć funkcji pajaca z funkcją marszałka Sejmu. Dlatego nigdy bym nie chciał być marszałkiem Sejmu. 

2. Niedziela. Obejrzałem całą konwencję Karola Nawrockiego. Coraz częściej czuję się, jakbym był dziesięć lat młodszy. Coraz częściej widzę podobieństwa z kampanią z 2015 roku. Powinienem o tym napisać, ale mi się nie chce. Mógłbym komuś udzielić wywiadu. 
W 2015 roku, gejmczendżerem była konwencja. Po niej coś się zmieniło. W znaczeniu: ludzie, najpierw cicho, żeby nie zapeszyć, zaczęli mówić, że Andrzej Duda może te wybory wygrać. Tym razem gejmczendżerem były Końskie. Po których ludzie zaczęli mówić, że Trzaskowski może wybory przegrać. Jeżeli odpowiednio wielu ludzi mówi coś cicho, to przestaje być cicho. 
Konwencja była bezbłędna. Jak ta w 2015, tylko bardziej. Pawłowi Szefernakerowi udało się przekonać Andrzeja, żeby się w Łodzi pokazał. Udało się to zachować w tajemnicy, również wobec pewnych ludzi z otoczenia Prezydenta. Tych, którym bardzo zależało na tym, żeby się w Łodzi (i gdziekolwiek indziej w tym kontekście) nie pokazał. Pojawił się, walnął przemówienie w najlepszym swoim stylu. No i powiedział to, co już wielokrotnie sugerował, czyli że zagłosuje na Karola. Podkreślając, że mówi to, jako obywatel Duda, a nie prezydent Duda. 
Zresztą nawet formalnie to była jego prywatna wizyta, więc czepianie się, że złamał słowo, bo wcześniej mówił, że prezydent nie będzie uczestniczył w kampanii, jest nieco naciągane. Obywatel Andrzej Duda nie stracił praw obywatelskich. 
Karol Nawrocki nauczył się przemawiać. A w związku z tym, że niesie go fala, będzie to robił coraz lepiej.
Jestem się gotów założyć, że Paweł Szefernaker będzie tu kiedyś premierem. A jak będzie, to ja będę z tego dumny, jakby to była moja zasługa. 

Tymczasem w Poznaniu występował Rafał Trzaskowski. Kilkunastu polityków Platformy napisało na Twitterze, że na wiecu było ponad 10 tys. ludzi. 

Tweety na ten temat policzył Paweł Olszewski. 

Policzył i napisał, że na wiecu było tysięcy kilkadziesiąt.

 

3. Oglądamy na Applu „Your Friends and Neighbors”. Bożena mówi, że się trochę ciągnie. Dla mnie serial jest wyśmienity. 
Bohatera gra ten gość z „Mad Men”. Ten co chwilę temu wystąpił w „Landman”. 

Pierwszy raz w życiu zrobiłem czerwony barszcz nie w grudniu. Złą informacją jest, że nie wyszedł taki, jakbym chciał. 





 

sobota, 26 kwietnia 2025

25 kwietnia 2025


1. Nic mi się raczej nie śniło. Za to spałem obraźliwie krótko. Spać powinno się dłużej. Do śniadania obejrzeliśmy pana Kożuszka. Pan Kożuszek zastąpił eremefowe wywiady Roberta Mazurka.

O istnieniu rzeczonego dowiedziałem się u przyjaciół, którzy w całej Republice, oglądają tylko jego. To w sumie nieprawda, bo oglądają też inne rzeczy, ale rzadziej się do tego przyznają. 
W każdym razie najpierw zacząłem oglądać „Codziennie Burzę”, a później „Kożuszka zza szafy” i „Trzech Panów K.”. I to jest zła informacja, bo w tak wielu kwestiach zgadzam się z Maciejem Kożuszkiem, że nie chce mi się uprawiać publicystyki, bo on mówi, co ja bym chciał napisać. Więc pisać mi się nie chce. A Kożuszek z Kitą i Kuziem są interesujący w bardzo ożywczy sposób. Chyba że – excusez le mot – pierdolą, ale to im się zdarza raz na ruski rok.

2. Mieliśmy kontrol służb konserwatorskich. W znaczeniu nasz remont miał tę kontrol. Ciekawe doświadczenie, jak człowiek w wieku lat ponad pięćdziesięciu, po dwóch dekadach obcowania z zabytkiem dostrzega, że to co przez lata uważał za formalistyczne czepianie się konserwatorskich służb, ma jednak głęboki sens, bo nie chodzi o to, żeby ładnie wyglądało, tylko o to, żeby wyglądało dobrze przez dekady. A fachowcy tłumaczący, że można coś zrobić lepiej, bo jest taka świetna nowa technologia i teraz tak się robi, mogą mieć nieco inny interes, w znaczeniu: na czym innym im może zależeć. 
Złą informacją jest, że nabieram wiedzy z kolejnej zupełnie nieprzydatnej mi do życia działki. Jeszcze parę tygodni i będę mógł dyskutować ze specjalistami o adhezji, hydroksylacji i tych innych procesach, których nazw teraz nie pamiętam, ale w przyszłym tygodniu pamiętać będę. 

3. Obejrzeliśmy „Havoc” na Netfliksie. Wy nie musicie. 


 

piątek, 25 kwietnia 2025

23–24 kwietnia 2025

 


1. Środa. Śniło mi się, że przytarłem czyjś służbowy samochód. Znaczy prowadziłem czyjegoś służbowego Passata albo Camry, nie wyrobiłem się na zakręcie i przytarłem. I nie wiem, co z tego miało wyniknąć, bo obudził mnie dawno nie używany budzik. 

Dawno mnie nie widzieli na lotnisku w Babimoście. Leciałem z liderem miejscowego ZSMP (niektórzy są wiecznie młodzi) i posłem, niegdysiejszym senatorem znanym z rekordowej liczby przelotów za sejmowe pieniądze. Nie czepiam się, uważam, że stać Polskę na to, by parlamentarzyści latali sobie nawet codziennie. Byle robili to LOT-em. Są to dwójnasób dobrze wydane pieniądze. Parlamentarzyści się przemieszczają, narodowy przewoźnik ma się lepiej i nikt nawet nie pomyśli o niedozwolonej pomocy publicznej. 
Przy całej mojej niechęci do polskiego parlamentaryzmu, irytuje mnie populistyczne czepianie się poselskich wydatków. Zmieńmy ordynację, tak żeby trudniej było wprowadzać do Sejmu półgłówków, dosypmy im pieniędzy, niech zarabiają jak ci z Europarlamentu. Mają przecież zdecydowanie bardziej odpowiedzialną pracę. Dołóżmy kasę na biura, żeby pracowników nie musieli opłacać z fałszowanych kilometrówek, wybierajmy mądrze i dopiero się czepiajmy, jak będzie czego. Taką mam propozycję. Niemożliwą do zrealizowania. I to jest zła informacja. 

2. Trafiłem do Sejmu. Właściwie przypadkiem. Szwendałem się po korytarzach, kiedy exposé wygłaszał minister Sikorski. Przez to nie wiem, co mówił. Znaczy trochę wiem, bo słuchałem później w „Zero” komentarza Sławomira Dębskiego. Bardzo słusznie pojechał po naszych stosunkach transatlantyckich. Nie tylko tych, których nie buduje MSZ.
Piąte przez dziesiąte słuchałem wypowiedzi PAD, bardziej zajmowałem się plotkowaniem z jednym z pałacowych dyrektorów, co bardzo denerwowało jednego z pałacowych ministrów. A może go nie ja denerwowałem, tylko on taki po prostu jest. A jest dziwny. 

Miałem potem spięcie z funkcjonariuszem Straży Marszałkowskiej. Dwa razy miałem spięcie. Najpierw chodziło o to, że nie mam na wierzchu przepustki. Co jest problemem excusez le mot z dupy, gdyż bez przepustki bym do Sejmu nie wszedł. Chyba, że problem polega na tym, iż Strażnicy Marszałkowscy nie mają do siebie zaufania i uważają, że któryś, kogoś bez przepustki może wpuścić. I to miałoby sens, choć odbierałoby sens istnienia służby specjalnej, jaką to jest Straż Marszałkowska. 
Druga scysja była o to, że chciałem wyjść głównym wyjściem, a miałem na przepustce literkę Z. Zawsze wychodziłem głównym, ale chyba faktycznie miałem inną literkę. 
Generalnie uważam, że stworzenie służby specjalnej ze specjalną musztrą paradną, szablami mundurami galowymi etc., nie świadczy specjalnie dobrze o rozsądku funkcjonariuszy PiS-owskiej dyktatury. Podobnie jak nie stworzenie osobnej służby, która zajmowałaby się ochroną Prezydenta i wyjęta byłaby spod Ministra Spraw Wewnętrznych. Gdyby taka służba istniała, nie sądzę, żeby ktoś się decydował na zajazd na prezydencki Pałac. 
Ktoś by kiedyś mógł napisać białą księgę idiotycznych decyzji i zaniechań poprzedniej władzy wraz z tym, co z nich wynikło. 

Spotkałem się z redaktorem Muchą, który miał imieniny. Siedliśmy w ogródku baru kawowego „Piotruś”, przy Nowym Świecie i zaczęliśmy kontemplować rzeczywistość. A było co kontemplować. Ciągle ktoś interesujący przechodził. Różni funkcjonariusze państwowi, którzy podchodzili, by się przywitać, ale szybko uciekali, widząc, że my rzeczywistość kontemplujemy nie na sucho. Przejeżdżały autobusy. W większości z portretami Rafała Trzaskowskiego na plecach. Były też z zaproszeniami na mecz Polonii. Nigdy nie byłem, a powinienem się wybrać. 
Redaktor Mucha (z redaktorem Gajcym) napisał bardzo ważną książkę, o której coś powinienem napisać. I to pewnie zrobię. Ale raczej nie tu, tylko we „Wszystko Co Najważniejsze”.

Z Nowego Światu, autobusem pojechałem na lotnisko. Z lotniska poleciałem na lotnisko, z którego autobusem pojechałem do hotelu. W Krakowie, w autobusach (a przynajmniej w tym, którym jechałem) reklamują imprezy, które były rok temu. Ponad. To może świadczyć o konserwatyzmie miasta, albo o problemach z jego zarządzaniem. 

Później wykonywałem obowiązki. Na koniec dnia udałem się na róg Brackiej i Reformackiej, gdzie spotkałem się z profesorem Klocem, który na czas jakiś zarzucił pisanie książki o Stempowskim i tworzy teraz dzieło poświęcone polskiej inteligencji. Rozmawialiśmy więc o kryzysie polskich uczelni. Mogłem na ten temat mówić z odpowiednim dystansem, gdyż z żadną nie miałem bliższych kontaktów. Profesor Kloc nie słyszał historii o tym, że Lenin brał ślub u św. Floriana. W legendzie, którą słyszałem chodziło o to, że nie chcieli zameldować Lenina z Krupską w jednym numerze, bo nie mieli jak udowodnić, że są po ślubie, więc wzięli ślub jeszcze raz. Wiedział za to, co za moich czasów było wiedzą mniej popularną, że przy Kopernika ślub wziął Feliks Dzierżyński.
Profesor zaczął publikować dzienniki: https://przedsmiertnefigle.blogspot.com. Co mu się chwali. 

3. Czwartek. Śniło mi się tym razem, że prowadzę ciężarówkę. Wielką, wojskową, która przewozi system rakietowy obrony przeciwlotniczej. No i tą ciężarówką najeżdżam jakieś auto na autostradzie. Bo ciężarówka była tak wielka i ciężka, że hamowała, jak pociąg. Nic poważnego się nie stało, ale dociera do mnie, że mam problem, bo przecież jak się kładłem spać, to zupełnie trzeźwy nie byłem. Drugi dzień śniły mi się wypadki samochodowe. Aż strach się położyć spać. 

Spałem w hotelu, który się nazywa Riverside. Zastanawiałem się czy chodzi o to, że Madalińskiego w tym miejscu nieco meandruje. Ale chyba ważniejsze było, że w naprzeciwko telewizora było duże zdjęcie opactwa w Tyńcu. 

Po wykonaniu obowiązków, udałem się autobusem (właściwie dwoma) na lotnisko. Na lotnisku tłumy takie, że się właściwie nie dało przejść. Ciekawe, co na to powiedziałby taki strażak. Z lotniska, na lotnisko samolotem, później pociągiem, tramwajem, spotykałem się, rozmawiałem, później poszedłem kupić makaron. Skutecznie. A miało już tego makaronu nie być. Potem spotkałem Marcina Mellera, który przede mną uciekł, tłumacząc na migi, że prowadzi ważną rozmowę telefoniczną, a chciałem mu podziękować za polecenie bardzo przyjemnego kryminału (James Kestrel „5 grudniów – jest na Audiotece). Później autobusem na lotnisko. Na lotnisku, w saloniku spotkałem inkryminowanego wyżej posła, niegdysiejszego senatora znanego z rekordowej liczby przelotów za sejmowe pieniądze. Poza nim w autobusie do samolotu była jeszcze paru parlamentarzystów z moją ulubioną byłą marszałek Polak na czele. 
Samolot doleciał do Babimostu, tam wsiadłem w Lawinę i dojechałem do domu. 
I poszedłbym właściwie spać, ryzykując, że znowu będą śnić mi się samochodowe wypadki, ale piesek postanowił być dziś psem stróżującym i nie chce się dać zagnać do domu. I to jest zła informacja. 



wtorek, 22 kwietnia 2025

22 kwietnia 2025


1. I po Świętach. Rano przyjechali panowie robotnicy w mocno okrojonej liczbie. Odbezpieczyli boczne wejście. Powiedzieli, że potrzebują gipsowej masy szpachlowej. Takiej, jakiej resztkę miałem. 
Pojechałem więc do miasta. A najpierw do podmiejskiej hurtowni. W hurtowni nie mieli konkretnie takiej. Pan hurtownik odwiódł mnie od koncepcji kupowania innej. Wytłumaczył mi, że do zamówień fachowców należy podchodzić z szacunkiem, bo się skończy tak, że kupię inną, oni stwierdzą, że taką robić nie będą i będę musiał jechać jeszcze raz.
Pojechałem więc do Mrówki. W Mrówce była. Była też zadziwiająco duża kolejka. Jakby ludzie przez te Święta postanowili, że koniecznie muszą coś pomalować, przybić albo posadzić. 

2. Wróciłem i poszliśmy się przespacerować z pieskiem. Piesek ostatnio jakoś niespecjalnie lubi maszerować. Znów poprowadził mnie w okolicę miejsca, gdzie myśliwi mają swoją wieżyczkę strzelniczą. Na przedpolu wieżyczki rozsypują kukurydzę. Zupełnie jak wędkarze. Z tym, że ci drudzy, przed rozsypywaniem, kukurydzę gotują. Poza tym w lesie jest bardzo ładnie. Niestety nie ma grzybów, bo huby się raczej nie liczą.

3. Obejrzeliśmy dwa ostatnie odcinki „1923”. Bardzo to jest dobre, jak chyba wszystko, czego dotknął Taylor Sheridan. Serial powinien się podobać w Krakowie, bo najczarniejszym z charakterów jest Brytyjczyk chcący rozhulać biznesy w branży turystycznej. W serialu robią na koniec z nim porządek. W Krakowie się to nikomu nie udało. 


 

poniedziałek, 21 kwietnia 2025

21 kwietnia 2025


1. No i przeżyłem piątego papieża. Istnienia pierwszych dwóch prawie nie zanotowałem. Z trzecim spotkałem się tylko raz, w Castel Gandolfo, ale później pracowałem w wydawnictwie, które zarabiało na jego kulcie spore pieniądze. Czwarty, od prezydenta Kaczyńskiego, dostał w prezencie książkę, której byłem współautorem. Wychodzi na to, że najwięcej miałem do czynienia z piątym. Na Twitterze przez chwilę – wydawać by się mogło – wszyscy wrzucali swoje zdjęcia Franciszka bądź z Franciszkiem. Przejrzałem moje zbiory. W moich zbiorach przeważają zdjęcia moich byłych koleżanek z pracy i ich partyjnych koleżanek, które fascynuje przebywanie w bezpośredniej bliskości Ojca Świętego. Efektem tej fascynacji jest to, że się fotografują. To był czas, kiedy się jeszcze nie przyzwyczaiły do swoich limuzyn, o ile tylko Passata można nazwać limuzyną. 
No i oczywiście przypomniała mi się historia, którą przypomniałem tu w sierpniu 2021 roku. Przy okazji opisywania permanentnych spóźnień Jacka Kurskiego:
Najbardziej widowiskowe spóźnienie Kury uniemożliwił wtedy chyba jeszcze BOR-owik z Czasówek. Miało to miejsce na Jasnej Górze. Otóż Franciszek (papież) zaczął odprawiać mszę na wałach. No i ta msza już chwilę trwała. Pod wałami ludzi tysięcy setki, transmisja pewnie nie tylko do polskich telewizorów. Wpada Kura. No i zamierza przejść między Franciszkiem a światem. Widzi to BOR-owik z Czasówek. Nie wierzy własnym oczom. W ostatniej chwili szczupakiem się rzuca i blokuje Kurę, mówiąc, że może jednak przejdzie inną drogą.” 
Gdyby nie przerwy w pisaniu, mógłbym się tu zajmować wyłącznie autocytowaniem. Złą informacją jest, że mój opis nie oddaje w pełni dramatyzmu sytuacji. 

Czasówki to ci funkcjonariusze kiedyś BOR, a teraz SOP, którzy jadą na miejsce czasowego pobytu osób ochranianych i tam wspierają funkcjonariuszy z ochrony osobistej. 

2. Zgodnie z zapowiedzią, wóz bojowy OSP jeździł po wsi i polewał chętnych wodą. Bogu dzięki, jedynym sygnałem dźwiękowym, jakiego używano był klakson. 
Wszystko wina PiS-u. Wcześniej wóz bojowy był mniejszy i chyba nie dało się z niego polewać. 
PiS-owski reżim doposażył Ochotnicze Straże Pożarne. Nasza nie dostała nowego, tylko starego stara od OSP, która dostała coś nowego. 
Nikt już nie pamięta, że PiS-owski reżim na początku nie patrzył na OSP łaskawym okiem. Nawet nieco je głodził w ramach walki z PSL-em. Było to tak głupie, że nie trwało zbyt długo. 

Ludzie z miasta nie rozumieją idei OSP. I pewnie nie dociera do nich fakt, że to właśnie strażacy ochotnicy wyciągają ich z aut, którymi wbili się w drzewo, bo Państwowa Straż Pożarna zwykle przyjeżdża druga. 


3. Obejrzeliśmy drugiego „Gladiatora”. Dowiedziałem się, że piłkę nożną wymyślono w Numidii, w Rzymie wydawano gazety, a Lucylii, córki Marka Aureliusza, wcale nie wysłał na śmierć Kommodus. Kolega Misiek zapytał mnie, czy zauważyłem w filmie cokolwiek dobrego. Odpowiedziałem, że jest 19:30.

Przez sporą część dnia kropiło. Później wyszło słońce i pierwsza – mam wrażenie – w tym roku tęcza.
Odwiozłem kolegę Miśka do Zielonej, po drodze nieźle lało, później wyszły mgły. Kolory takie, że Fałat miałby używanie.

Wróciłem. Kiedy wystawiałem kubeł ze śmieciami (jutro zabierają zmieszane) piesek postanowił ruszyć na zwiedzanie wsi. I to była zła informacja, gdyż nie miałem go czym przytroczyć. 

 

niedziela, 20 kwietnia 2025

20 kwietnia 2025


1. Obejrzeliśmy „Commando”, niegdysiejszy przebój magnetowidów. Film okazał się lepszy, niż zapamiętałem. Nie zapamiętałem żartu o Boy George'u. Schwarzenegger przeglądając magazyn o gwiazdach pop mówi do córki, że wszystkim by było łatwiej, gdyby nazywał się Girl George. Teraz się tak nie żartuje. Chyba, że znów można. 
Swoją drogą, córka Schwarzenegger – moja rówieśnica – kontynuowała karierę. Była chyba nawet jurorką w jakimś amerykańskim „Top Model”.
Ktoś policzył, że Schwarzenegger zabija w filmie 81 osób. Liczyliśmy z kolegą Miśkiem, ale pogubiliśmy się koło sześćdziesięciu.
Nie mogę powiedzieć, że dziś się takich filmów nie robi. Robi się. Tylko gorsze. I to jest zła informacja.

2. Wiosna wróciła. Zrobiło się cieplej. W kuchni pojawiła się pierwsza w tym roku mucha. Próbowałem ją walnąć gazetą. Niestety „Wszystko Co Najważniejsze” ma za gruby papier. Nieco ogłuszoną złapałem do szklanki i świątecznie wywaliłem za drzwi. 

Jan Grabiec wrzucił na Twittera życzenia świąteczne. Zilustrował je zdjęciem stacji benzynowej Baltica z cenami: PB95 i ON – 5,15 zł; LPG – 2,89 zł. Tankowałem wczoraj audi. Zostawiłem na stacji prawie sześć stówek. Starałem się to wyprzeć, ale pan Jan mi to przypomniał. Mnie i sporej grupie odbiorców jego tweeta. Przypomniał jednocześnie o niespełnionej obietnicy Tuska. Tej o tańszym paliwie. Tym samym o innych niespełnionych obietnicach. A wszystko to w świąteczny poranek. Na chwilę przed tym, kiedy ludzie siadają do śniadania. Istnieje oczywiście jakaś grupa ludzi, która z tego tweeta mogła wyciągnąć wniosek, że paliwo znacznie potaniało, a za PiS-u było drożej.
Pan Jan, pisząc tweeta, przecenił pewnie wielkość tej grupy. Generalnie niemiłosiernie panująca nam władza ma swoich poddanych za idiotów. Istnieje oczywiście szansa, że jesteśmy wszyscy idiotami, ale szansa ta nie jest chyba zbyt duża. 


3. Spacerowaliśmy z pieskiem. Piesek nie miał na spacer specjalnej ochoty, więc szybko nam poszło. Przez resztę dnia piesek biegał po obejściu i szczekał na ptaki. I dzieci na elektrycznych hulajnogach jeżdżące za ogrodzeniem. Nam reszta dnia zeszła na patrzeniu na pieska, który biega po obejściu i szczeka na ptaki. Zwłaszcza gołębie. I dzieci na elektrycznych hulajnogach jeżdżące za ogrodzeniem. 

Jutro, w Śmigus Dyngus, koło naszego płotu, miejscowa straż pożarna ma polewać młodzież z motopompy. Wolę chyba jednak Boże Narodzenie.