sobota, 23 lipca 2016

21 lipca 2016


1. Miałem na tyle nieprzyjemny sen, że zdecydowałem się wstać chwilę po szóstej. Sen dział się trochę w Krakowie. Występowało w nim trzech sadystów. W każdym razie się nie wyspałem. I to jest zła informacja.

2. Pojechaliśmy do Zielonej Góry spotkać się z Lubuską Panią Konserwator. Lubuska Pani Konserwator trochę zakręcona. Ale to chyba dobrze. Złą informacją jest, że tzw. biała karta pałacu jest nieco oderwana od rzeczywistości. Ale to się zmieni.
Wpadliśmy do chwilę do Castoramy. Castorama to najlepiej nam znany fragment Zielonej Góry. Niczego nie kupiliśmy, bo nie było ani pasty do podłogi, ani czegoś, co umożliwiłoby podłączenie lodówki do wody (żeby zadziałała kostkarka).
Wracając coś pomyliłem na jednym z tysiąca zielonogórskich rond i zamiast na most w Cigacicach wyjechaliśmy na prom w Pomorsku.
Dawno nie forsowaliśmy Odry promem.
Odra w Pomorsku stosunkowo wąska. Prom zaś ma silnik, który przyspiesza odbijanie. Forsuje się więc całkiem sprawnie. Swoją drogą – musiałem kiedyś to zobaczyć na własne oczy, by zrozumieć, że prom płynie sam – ża napędza go rzeczny prąd.

3. Sąsiad Gienek pomógł mi wymienić łożysko [6600] w silniku od krajzegi. Wymiana łożyska była stosunkowo prosta. Gorzej było z ponownym złożeniem urządzenia. Chiński projektant wybrał dziwnie małe śrubki w wkręty. Za to użył ich dużo i z bardzo złej jakości materiałów. I to jest zła informacja.


Dom sąsiada Tomka rośnie jak na drożdżach. I to jest informacja dobra.  

piątek, 22 lipca 2016

20 lipca 2016


1. Postanowiłem zmienić system koszenia. Zamiast robić spirale wielkie, postanowiłem robić mniejsze. Strasznie byłem dumny z tej innowacji. Niestety nie przełożyła się ona na efektywność koszenia. I to jest zła informacja.

2. Od niepamiętnych czasów chcieliśmy na wieś kupić lodówkę podobną do bramy triumfalnej. Frustracja spowodowana niemożnością przyklejenia ostatniego trójkącika zaowocowała determinacją. Zadzwoniłem do znalezionej na Allegro pani, która w miejscowości Trzciel [ehemalige Tirschtiegel] miała do sprzedania taką lodówkę Samsunga. Cztery lata temu zwiedzając fabrykę we Wronkach zamieniłem słów kilka z Panem Inżynierem Technologiem, od tego czasu jestem pełen wiary serwisowalność lodówek tej marki. Pani z Trzciela [ehemalige Tirschtiegel] zobowiązała się dostarczyć lodówkę podobną do bramy triumfalnej na miejsce darmowo małżonkiem.
My zaś musieliśmy się udać do Świebodzina po gotówkę. W Ołoboku były trzy bociany. Dwa te, co zwykle i jeszcze jeden na kominie kilka domów dalej. Najpierw wpadliśmy do Lidla, gdzie zasadniczo nie było nic ciekawego, później do Mrówki, gdzie Bożena kupiła doniczkę. Doniczki dziś nie muszą być ceramiczne. Mogą być plastikowe.
Z rok temu poznałem pana, który zarobił sporo pieniędzy na imporcie chińskich doniczek. Ceramicznych. Robił to pracując w naszej pekińskiej placówce. Wspominał te czasy z rozrzewnieniem.
Wróciliśmy równo z przyjazdem pana małżonka. Przyjechał z dwójką dzieci. Niestety żadne nie nadawało się do wyciągania lodówki podobnej do bramy triumfalnej z samochodu, którym przyjechał. Przez chwilę próbował namówić mnie, byśmy to zrobili we dwóch. Lodówka podobna do bramy triumfalnej waży ponad sto kilo, więc szybko spasowałem.
Poszedłem na budowę domu sąsiada Tomka. Majster w łaskawości swojej pozwolił ekipie udać się z pomocą. Przyszli w pięciu. Pomagali we trzech. Wszystkim dałem po piwie. Wszystkim pięciu.
Małżonek wręczył Bożenie paragon fiskalny i pojechał. Nam została lodówka podobna do bramy triumfalnej.
Będę musiał ją jakoś podłączyć do instalacji hydraulicznej. I to jest zła informacja, bo nie ma zestawu złączek, który temu służy.

3. Rozebrałem krajzegę. Na tyle, by wyciągnąć silnik. Czyli właściwie – zupełnie. Razem z sąsiadem Gienkiem rozebraliśmy rzeczony silnik. Przednie łożysko właściwie znikło. Łożysko 60 00 – to ponoć ważna informacja.
Uruchomiliśmy kupionego przez Bożenę Bang Olufsena. Przyszedł z płytą „Bach na śniadanie”. W związku z tym, że było już po południu wsadziłem pierwszą płytę, jaka mi wpadła w ręce. Niesłuchaną z dziesięć lat „Pogodno gra Fochmana”. Zapomniałem zupełnie piosenkę „Rozstaje”. I to jest zła informacja, bo przekaz jej jest ponadczasowy.


Kryminał ciąg dalszy:

Tak się złożyło, że tego dnia z wizyty u kolegów w bratnim Berlinie, do Warszawy wracało pięciu najlepszych w kraju funkcjonariuszy jednostek antyterrorystycznych. Mieli lekkiego kaca po pożegnalnej kolacji. Jeden słyszał kiedyś wiele dobrego o restauracji, więc postanowili się nawpierdalać. W środku było trochę duszno. Do tego dwa milioncalowe telewizory, połączone z odpowiedniej skali systemem audio, nadawały na przemian rosyjskie i niemieckie teledyski. Usiedli więc na zewnątrz. Akurat wolny był najbardziej na zachód wysunięty stolik.
Jedli milcząc. Kotlety schabowe, frytki i kapustę zasmażaną. Zamówili po dwa zestawy. I w momencie, w którym jeden zapytał resztę – czy też są głodni? – padł strzał. Później drugi i trzeci. Po trzecim (zupełnie jak na filmach) odezwały się kobiece krzyki.
Panowie wstali od stołu, z bagażnika samochodu wyjęli trzy pistolety Glock, i dwa maszynowe MP-5 chyba w wersji A5 (wszystkie – prezent od prezydenta berlińskiej policji) . Później taktycznym krokiem weszli do burdelu, gdzie, wzięci za żołnierzy konkurencyjnego gangu, zostali ostrzelani, (jeden nawet został lekko ranny). Odpowiedzieli ogniem. Po dziesięciu minutach organizacja przestępcza nieodwracalnie straciła szefa, (właściwie dwóch szefów – braci), ich cztery prawe ręce i sześciu żołnierzy.

Tak się złożyło, że tego dnia ta właśnie organizacja przestępcza przeprowadzała największy w swojej historii przerzut kokainy do Niemiec. Narkotyki ukryte w przeciwwagach wózków widłowych przywiezionych na remont do Polski wracały pociągiem za Odrę. Pociąg był ochraniany przez resztę organizacji przestępczej i specjalnie wynajętych do tego celu Ormian.

Tak się złożyło, że dzień wcześniej po półrocznej obserwacji Wydział Wewnętrzny Straży Granicznej zdjął opłacanego przez organizację przestępczą dowódcę strażnicy, ten szybko poszedł na układ – powiedział, że następnego dnia coś będzie przerzucane pociągiem. Dowództwo Straży informacje zinterpretowało błędnie i założyło, że pociągiem będzie przerzucana wielka grupa nielegalnych imigrantów i obstawiła stację oddziałem składającym się z prawie trzystu średnio wyszkolonych, lecz uzbrojonych funkcjonariuszy.
Gdy pociąg wjechał na stację został otoczony. Ormianie – trochę dzicy – zaczęli się ostrzeliwać. Wyszła z tego jatka, zwłaszcza, że wybuchły zbiorniki gazu w wózkach widłowych. To, że zginął tylko jeden strażnik, może świadczyć jedynie o tym, że Bóg lubi chroniących granice.

W każdym razie tego dnia organizacja przestępcza kierowana przez braci Gawronów z Kasznicy Wielkiej zakończyła definitywnie swoją prawie trzydziestoletnią działalność. No i właściwie tego dnia ta część województwa lubuskiego została całkowicie pozbawiona zorganizowanej przestępczości.

W burdelu w Płotach zaroiło się od policji. Komendant powiatowy próbował przez moment ukryć fakt, że przed śmiercią kierownik jego wydziału kryminalnego razem ze starszym Gawronem wypili chyba dwa litry wódki Chopin i jeszcze skorzystali z usług trzech – niestety 14-letnich – prostytutek, specjalnie prowadzonych z Tajlandii, na świętowanie największej akcji braci.
Próbował przez chwilę, ale szybko zrezygnował, widząc, że koledzy z Warszawy – jakby to powiedzieć – nadają na innych falach.
Starał się wyrzucić ze świadomości to, że gdyby nie zbieg okoliczności byłby w Płotach kilka godzin wcześniej i brał w imprezie udział. Jak to wcześniej bywało. (Trzecia Tajka zasadniczo czekała na niego)


czwartek, 21 lipca 2016

19 lipca 2016


1. Trawa. Gdybym był kozą, bodź kóz hodowcą – powinienem był być zachwycony. Rok mamy taki, że zielone rośnie jak szalone. Nie jestem. I to jest zła informacja.
Zadzwonili dwaj kurierzy. Pierwszy z kosiarką dla Bożeny,drugi z Bang Olufsenem, którego wypatrzyła na OLX. Swoją drogą trzeba być kimś dziwnym, żeby nazwę tablica.pl zamienić na OLX.
Kosiarka elektryczna. Bang Olufsen – Century. Jak ten, którego kupiłem z dziesięć lat wcześniej.

2. Cały dzień z parkietem. Układanie klepek może przypominać „Redutę Ordona”. A konkretnie ten kawałek, który opisuje proces ładowania i oddawania strzału. Cóż obrońcy reduty mieli gorzej. Funkcjonowali w stresie, a do tego nie mogli słuchać PolskiegoRadia24.
No dobra, ułożyłem. Znaczy kiedy miałem dociąć ostatni trójkącik cztery na cztery na pierwiastek kwadratowy z trzydziestu dwóch [chyba] – zdechła krajzega, znaczy: piła stolikowa. Łożysko. I to jest zła informacja, bo zasadniczo nie powinienem mówić, ze skończyłem. A chciałbym.

3. Przyszedł sąsiad Gienek. Ze swoim młodszym wnukiem Bartkiem. Bartek – rozsądny gość – trochę się mnie bał. Teraz mu przeszło.
Jego starszy brat Karol, w jego wieku mówił ręką, Bartek robi to werbalnie. Używając jedynie końcówek słów. Ma to jakiś sens. Wszyscy go rozumieją, Naładowałem kosiarkę, zabrałem się za akumulator 750. Nie zachowuje się zbyt dobrze. I to jest zła informacja.



środa, 20 lipca 2016

18 lipca 2016


1. eGazety przywróciły mi względną przyjemność porannej prasówki. Przeglądając tygodniki wybieram teksty, które powinienem później przeczytać. Później ich nie czytam. I to jest zła informacja. Zasadniczo czytanie prasowych tekstów sprowadza się u mnie do leadu i autora. Nie chce mi się czytać więcej, bo wydaje mi się, że wiem, co będzie dalej. Hoduję gdzieś nadzieję, że się mogę mylić.

2. Od nie pamiętam ilu lat [przynajmniej pięciu] kładę parkiet w górnym salonie, choć zasadniczo powinno się udać zrobić to w dni cztery. Tym razem postanowiłem się zawziąć i skończyć. Zacząłem po śniadaniu – koło południa. Kładłem z przerwą na obiad do wieczora. W jodełkę. Po nie pamiętam ilu latach [przynajmniej pięciu] wpadłem na pomysł racjonalizatorski, żeby pudełka z klepkami [są prawe i lewe] układać zgodnie z kierunkiem układania.
No dobra, nikt, kto nie układał parkietu w jodełkę nie zrozumie o co mi chodzi. I to jest zła informacja, bo jest to usprawnienie na miarę wynalezienia koła.

3. Układając słuchałem radio. Internetowo. TokFM. Słucham TokFM, bo lubię, kiedy radio gada. Najpierw był program „Połączenie” [chyba] o zagranicy. Niezły. Pod warunkiem, że się weźmie poprawkę na poglądy prowadzącego. Media w Polsce wymagają brania poprawki. I to jest zła informacja. Później była audycja redaktora Najsztuba, który najpierw dziwnym głosem czytał tzw. prawicową publicystykę. Później, razem z red. Piątkiem [chyba tak się on nazywa] czytali religijną poezję. To właściwie fascynujące, że ktoś [red. Piątek – o ile tak się on nazywa], kto w niegdyś najpoważniejszym polskim dzienniku wypowiada wojnę Ministrowi Obrony Narodowej w przerwach w tej wojnie występuje w niezbyt wysokich lotów programie satyrycznym.
Zresztą podobnie jest z redaktorem Najsztubem, który w pewnym momencie zaczął mówić, że na pewno jest na jakiejś liście proskrypcyjnej. Nie jest.
Redaktor Najsztub dekadę temu był moim szefem. Jego wywiady uchodziły wtedy za wybitne. Ciekawe kto dziś – poza mną – to pamięta.

Wieczorem się przełączyłem na PolskieRadio24. Trafiłem na audycję, w której redaktor Niziołek rozmawiała z trzema znanymi blogerkami. Było cieżko.
Coś się dziwnego stało i telefon sam się przełączył na Tok FM, w którym Wiktor Osiatyński rozmawiał o sporcie z redaktorem Wierzyńskim. No i zostałem przy tym programie. Chyba jestem już stary.  

poniedziałek, 18 lipca 2016

17 lipca 2016



1. Nulla dies sine linea. I to jest zła informacja.

2. Wstałem dziwnie wcześnie. Na tyle, że obejrzałem „Woronicza 18”. Dyrektor Magierowski w swoim żywiole. W kwestiach międzynarodowych nikt nie może mu podskoczyć.
Mam jakiś problem z tzw. instalacją satelitarną. Znaczy – część programów mi nie działa, inne się pojawiają i znikają. Na przykład TVN24. Właściwie bez wiary w potencjalny sukces wykonałem zestaw czynności mających na celu obejrzenie „Kawy na ławę”. Na tyle bez wiary, że nie zauważyłem, iż czynności te przyniosły sukces. Nie słyszałem więc europosła Szejnfelda, który odkrywał w Polsce dyktaturę. Ale może to i dobrze. Usłyszałem za to jak jedna z pań posłanek z Nowoczesnej – nie wiedzieć czemu wszystkie mi się zlewają – nazwała wyrażenie solidarności z rodzinami ofiar nicejskiego zamachu – solidaryzacją. Jakoś fascynują mnie moi, wydawać by się mogło – rozsądni znajomi, którzy wciąż nazywają Nowoczesną partią polskiej klasy średniej. Patrząc w ten sposób polska krasa średnia wygląda dość średnio.
Nie zauważyłem momentu w którym redaktor Passent nazwał „Marsyliankę” „Międzynarodówką”. I to jest zła informacja, bo by mi to zrobiło dzień.

3. Wymieniłem w beemce siłowniki [czy jak je tam nazwać] maski. Znaczy najpierw szukałem instrukcji tej czynności w internecie. Znalazłem dyskusję na jednym z forów. Człowiek pytał jak to zrobić, wszyscy darli z niego łacha. Jeden nawet dostał ostrzeżenie od moderatora po tym, kiedy zasugerował konieczność odpięcia akumulatora i – po wszystkim – wykonanie pełnej komputerowej diagnozy auta.
Gdybyście kiedyś chcieli wymienić siłowniki [czy jak je tam nazwać] maski w E32 – podzielę się doświadczeniem. Najpierw trzeba zdjąć stare. Później założyć nowe.
Siłowniki [czy jak je tam nazwać] kosztują jakieś grosze. I to, że się zdecydowałem wymienić tak późno – to zła informacja.

Ciąg dalszy słabego kryminału: 
[Kryminał miał być tylko słaby, nie miał być wcale brytyjski]

Zasadniczo, to nikt nie wiedział jak to się stało, że Stefan Nowak został policjantem. Nie, no, zasadniczo ktoś wiedzieć musiał. Ktoś, kto, doprowadził do tego, że w pewne letnie przedpołudnie na biurku komendanta powiatowego policji w Międzylesiu Lubuskim zadzwonił telefon.
I nie chodzi wcale o zastępce komendanta wojewódzkiego, który numer wykręcił. Tylko o kogoś, kto stworzył ten skomplikowany – mówiąc językiem postsowieckich służb specjalnych – montaż.

Komendant powiatowy policji w Międzylesiu Lubuskim nie miał zbyt dobrego czasu. Choć, tak właściwie w tym przypadku stwierdzenie „nie miał zbyt dobrego czasu”, to eufemizm. Bo tak naprawdę komendant miał przesrane. Przejebane (jak to woli). Był w najczarniejszej z czarnych dup. I siedział tam już od dwóch tygodni.

Dwa tygodnie wcześniej kierownik jego wydziału kryminalnego został zastrzelony. Zastrzelił go, szef specjalizującej się w napadach na tiry, porwaniach, sutenerstwie, przemycie narkotyków, przerzucie nielegalnych emigrantów, haraczach (i wszystkich innych rzeczach, w których się mogła specjalizować) organizacji przestępczej.

Policjanci czasem giną na służbie. Taka, niestety, praca. W tym przypadku, było jednak trochę inaczej. Tylko nie wiadomo od czego zacząć. Zacznijmy od końca. Albo raczej od topografii. Miejscowość Płoty leży przy trakcie łączącym Paryż z Moskwą. Dwieście lat temu bogobojni mieszkańcy wsi nazwanej wtedy Plotten na jej środku wystawili kościół. 180 lat później na dużym placu obok kościoła powstały parking dla TiRów wraz z restauracją.

Dwa lata później na sąsiadującym z kościołek kawałku placu wybudowano dziwny budynek, który miał stosunkowo małe okna, w które wstawiono witraże i czerwony neon z napisem „Gentelmen's Club – Paradise”. Jadąc od strony Berlina mijało się więc najpierw kościół, potem burdel, na koniec restaurację. Restaurację polecaną na portalach zajmujących się przydrożnymi restauracjami.

16 lipca 2016


1. Kiedy się obudziłem było już po tureckim puczu. Druh Podsekretarz, z którym rozmawialiśmy wieczorem podczas jazdy okazał się lepszym ode mnie znawcą Turcji. Być może dlatego, że w przeciwieństwie do mnie w rzeczonej bywał. Wymyślona przeze mnie skomplikowana geopolityczna intryga nie wytrzymała nocy. I to jest zła informacja, bo już się chciałem mieć za wybitnego analityka.

2. Na budowę domu sąsiada Tomka przyjechała pompa do betonu i trzy gruszki. Dom wystaje już z ziemi. I to dobra informacja.
Pojechaliśmy na targ do Świebodzina. Na stoiskach z koszulkami wśród heavy metalowych czaszek pojawili się żołnierze wyklęci. Może byli wcześniej, ale zauważyłem ich dopiero teraz. W Mrówce ruch jak na Marszałkowskiej. Jakby wszyscy się nagle wzięli za remontowanie.
Odwiedziłem Suburbana. Skrzynia znowu wyjęta, bo po założeniu się okazało, że nie działa tak samo, jak przed remontem. W przyszłym tygodniu ma wrócić do naprawiaczy.
Do tego zupełnie nowy przed awarią akumulator jest do wyrzucenia. I to jest zła informacja, bo nie był to akumulator zwykły, tylko amerykański z przykręcanymi klemami.

3. Po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy czytałem książkę w celach rozrywkowych przez dłużej niż kwadrans. Kryminał. Słaby. Brytyjski. O grubej czterdziestoletniej pani archeolog. Właściwie to gorzej niż słaby. Mógłbym taki napisać.
Kiedy rozstawiałem leżaki zauważyłem, że pod modrzewiem rosną maślaki. Zawsze tam rosły. Do momentu, kiedy panowie kopacze od kanalizacji dwa lata temu rozorali ten fragment działki. Rok temu maślaków nie było. Wróciły. Ciekawe, czy pojawią się odkryte niegdyś przez dyrektora Zydla rydze. Pojawiły się tylko raz. I to jest zła informacja.

Naprawdę mógłbym napisać słaby kryminał. O, proszę:


Padał deszcz ze śniegiem. Stefan Nowak patrzył, jak powoli lecz sukcesywnie przemakają mu buty. Przepełniało go poczucie bezsensu. Stał w lesie nad kanałem, słuchając leśniczego, rozwodzącego się o przepędzonej grupie ludzi próbujących, na pierwszy rzut oka – profesjonalnym sprzętem zrobić dziurę w wykonanym przez Niemców przed osiemdziesięciu laty betonowym murku oporowym.
Tak właściwie, to przestał słuchać leśniczego po tym, jak na generatorze zobaczył naklejkę wypożyczalni sprzętu budowlanego z nie najbliższego miasta wojewódzkiego.
Leśniczy, skądinąd sympatyczny człowiek, radny gminny –jak przypomniał sobie Stefan, zadał jakieś pytanie. Chyba zadał, Stefan tego nie jakoś nie usłyszał, zaś leśniczy, patrząc na Stefana wyraźnie oczekiwał odpowiedzi. Na szczęście policjant z gminnego posterunku również zapytał:
–Może faktycznie coś tu jest schowane, może trzeba to rozwalić do końca i wyciągnąć.
–Panowie, daję głowę, że nic tu nie ma. Tym… sprawcom, najwyraźniej coś się po… pomyliło.

Stefan był pewien swoich słów. Murek był monolitem z pobliskim jazem. Najwyraźniej od powstania, w latach 30-tych ubiegłego wieku, nic nie próbowało go naruszyć. Do dzisiaj.
A raczej mało prawdopodobne, by Niemcy schowali w nim coś sześć lat przed wybuchem wojny. Stefan był pewien. Znał historię murku, technikę wykonania, wiedział, że – na pierwszy rzut oka profesjonalny sprzęt, prędzej by się rozleciał, niż murek poważnie naruszył. Wiedział. Tak jak wiedział strasznie innych dużo rzeczy. Właściwie był najwięcej wiedzącym człowiekiem, że wszystkich jakich znał. Nie wiedział za to dwóch ważnych rzeczy: skąd wie to wszystko. I, jak to się stało, że został policjantem. Ne on jeden.





sobota, 16 lipca 2016

15 lipca 2016



1. Obudził mnie kurier. Przywiózł… No właśnie, nie wiem jak to nazwać… wygląda jak amortyzator, utrzymuje maskę w górze… siłownik? Chyba nie.
Kiedy beemka wyjechała od blacharza w zeszłym roku, dziwnym trafem się okazało, że przestały działać. Ciekawe, czy w remontowanej obok piątce nagle się nie naprawiły.
Ale pewnie nie. Człowiek poobraca się chwilę w geopolityce i wszystko zaczyna widzieć w czarnych barwach. I to jest zła informacja.

2. Wlazłem do wanny. Zacząłem przeglądać Tweetera. No i dotarło do mnie, że zapomniałem o tym, co się w nocy stało w Nicei. I to zła informacja.
Wczoraj mieliśmy iść wcześnie spać, ale oglądaliśmy „Lilyhammer”.
Mafiozo z Nowego Jorku trafia do norweskiej krainy powszechnej szczęśliwości i zaczyna ją nieco modyfikować. Oglądamy to z przerwami. Zaczęliśmy świeżo po moim powrocie z Norwegii. Mógłbym tam mieszkać. Mają bardzo fajnego króla, niesamowite krajobrazy i zdrowy stosunek do wschodniego sąsiada.
Mógłbym tam mieszkać, choć pewnie przez cały czas gdzieś z tyłku by się czaił strach, bym się tam na śmierć nie zapił. Dzień powinien się wszak różnić od nocy.
Poza widokami długo pamiętał będę kierowcę, który wiózł nas z Narwiku (dokładniej: z Håkvik) do Evenes. Miał pięćdziesiąt parę lat i chyba pierwszy raz w życiu prowadził szybciej niż z prędkością 90 km/godz. I wyraźnie sprawiało mu to przyjemność.

„Lilyhammer” jest nierówne. Początek śmieszny – autorzy fascynują się swoim pomysłem zestawienia dwóch nieprzystających kultur. Niestety fascynacja ta trwa nieco zbyt długo. Pod koniec pierwszej serii energia wraca. Druga – na razie wygląda bardzo dobrze.

3. Na wieś mieliśmy wyjechać rano. Wyjechaliśmy koło siedemnastej. Najpierw pojechaliśmy na Wiejską, żeby dać mojemu bratu klucze, by mógł doglądać słoneczników. Później na Mokotowską odebrać nowe okulary. Służba państwowa najwyraźniej nie służy mi na wzrok.
Jechaliśmy i jechaliśmy. A2 między Warszawą a Łodzią przytkana jak Autobahny w starym Reichu. Autobahny od lat parunastu poszerzane do trzech pasów.
Ciekawe o ile tańsze by było zbudowanie od razu pasów od poszerzania tego odcinka w przyszłości. Ciekawe? Chyba nie, bo nikt z tej wiedzy pożytku raczej mieć nie będzie.
Za Ołobokiem zobaczyłem na poboczu kanię. Pierwszą w tym roku. Kiedy wracałem do auta okazało się, że działa tylko jedno światło drogowe. I to jest zła informacja.