poniedziałek, 15 sierpnia 2016

14 sierpnia 2016


1. Zabrałem się za nieco spróchniały klocek średnicy prawie metra. Wsadziłem na pniak do rąbania i za pomocą klina pękłem go na pół. Okazało się, że zamieszkany był przez mrówki. Część bardziej zamrówczoną przesunąłem na bok. Na pniaku do rąbania został tłum miotających się mrówek, próbujących bez ładu ciągnąć gdzieś jakieś chyba larwy. Przytoczyłem pniak do rąbania do zamrówczonego kawałka i zrzuciłem mrówczy tłum w jego stronę.
Po kwadransie mrówki opanowały sytuację – pochowały się razem ze swoimi chyba larwami.
Mrówki nie miały dobrego poranka. I to jest zła informacja.
Popadłem w nastrój filozoficzny. [Filozoficzny nie tyle od filozofii, co od filozofowania]
Zacząłem się zastanawiać czy czasem boskie działania, które taki wpływ mogą mieć na ludzkości losy nie są efektem tego, że Stwórca postanowił uporządkować kwestie drewna na swoim podwórku.

2. Później wróciłem na front walki z pokrzywami, lebiodą, jeżynami, samosiejkami klonu, dzikim bzem i tym wszystkim, z czego składała się dwumetrowa dżungla w parku. Po godzinie walki udało mi się opracować metodę. Stosunkowo skuteczną. Szło nieźle. Niestety kosiarce zaczął spadać pasek. I to jest zła informacja, bo przy każdym spadaniu dostaje coraz bardziej w skórę, więc coraz łatwiej będzie mu spadać.
Przyjechała Bożena z dziewczynami. Pobyła chwilę i pojechała do Frankfurtu zawieźć Józkę na Bahnhof. Dziewczyny zaczęły i pomagać – parkowa dżungla zaczęła mieć poważne kłopoty. Do wieczora oczyściliśmy spory kawałek. W tym tempie uporządkowanie parku zajęłoby tydzień. Niestety tyle czasu już nie mam.

3. Nie pamiętam jak do tego doszło, ale po kolacji oglądaliśmy „Mall rats” Kevina Smitha. Już zapomniałem jak ważny jest to dla mnie [mojego pokolenia?] film. Złą informacją jest, że nie ma żadnego polskiego filmu, o którym mógłbym coś takiego powiedzieć.

Jakiś czas temu Rafał Bauer opowiadał historię o – niestety – nie pamiętam kim. Chyba jakimś biznesowym guru, który przyjechał do Polski na wykład. Ktoś zapytał o najważniejsze dla niego filmy. Ten odpowiedział, że „Gwiezdne wojny” i [chyba] „Władca pierścienia”.
Sala poczuła się dotknięta, bo liczyła pewnie na jakiegoś Zanussiego [nie chce mi się szukać jakiego bardziej adekwatnego przykładu]. Facet, który zarobił jakieś zyliony dolarów stał się dla zgromadzonego towarzystwa jakimś głupkiem.
Cóż, nie sztuka przeczytać Prousta. Sztuka coś z tego zrozumieć.



sobota, 13 sierpnia 2016

13 sierpnia 2016


1. Myślałem że po raz pierwszy od lat posłucham trzódki red. Żakowskiego. Zamiast wakacjującego red. Lisa i niewiemcorobiącego prof. Władyki były jakieś dwie panie. Ze stałego składu został jedynie red. Wołek. Przypomniało mi się, jak lat temu z piętnaście, kiedy red. Żakowski nie był jeszcze lewicującym intelektualistą, tylko poszukującym swojego miejsca na ziemi człowiekiem z Czerskiej, prowadził w nie pamiętam której telewizji talk show z red. Najsztubem. Zaprosili oni do tego talk show red. Wołka, który wtedy był jeszcze konserwatystą walczącym na stanowisku redaktora naczelnego śp. dziennika „Życie”. Walczącym aż tak, że w ramach tej walki udać się do gen. Pinocheta, by wręczyć mu ryngraf z Matką Boską. I gdyby udał się był red. Wołek do Chile, można by pomyśleć, że przy okazji chciał odbyć pielgrzymkę śladami Ignacego Domeyki, ale red. Wołek udał się jedynie do Londynu, gdzie gen. Pinochet przebywał zatrzymany na polecenia jakiegoś hiszpańskiego sędziego.
Żakowski z Najsztubem zaprosili go właśnie w związku z tą wyprawą. Zaprosili razem z jakimś Chilijczykiem. No i za pomocą tego Chilijczyka rozjechali go na miazgę.
Chilijczyk krzywym polskim, drżącym głosem opowiadał o pinochetowych zbrodniach, red. Wołek próbował tłumaczyć, że sytuacja była bardziej skomplikowana. Chilijczykowi głos łamał się coraz bardziej, w końcu zapłakał on rzewnymi łzami, red. Wołek znów zaczął coś tłumaczyć. Na to odezwał się chyba red. Żakowski – Tomku, uszanuj.
Red. Wołek zamilkł, Chilijczyk płakał, po studio chodził pies. Prowadzący wyraźnie czekali na koniec programu, by gruchnąć śmiechem.

Złą informacją jest, że nie udało mi się dobrze tej sytuacji opisać. Przejdę więc od razu do wniosków. Otóż red. Wołek obiektem żartów red. Żakowskiego jest od kilkunastu lat. I raczej nie tyle nic sobie z tego nie robi, co jeszcze tego nie zauważył.

2. Znowu rąbałem. Tym razem również używając klina. Rąbać nauczyłem się w harcerstwie. Swoją drogą ciekawe, czy dziś też dają dwunastolatkom siekiery, czy może prawo na to nie zezwala. Używać klinów nauczył mnie sąsiad Gienek. Złą informacją jest, że nie mam młota. Siekierą wbijać klin się da, ale to nie to samo.
Ponoć austriacka pilarka marki Straus zdała egzamin. Góra drewna zdecydowanie zmniejszyła objętość. Ponoć austriacka pilarka marki Straus wyprodukowana została w mieście台州. Moja śp. prababcia urodziła się jako obywatelka Austrii. W Krakowie, w czasach, kiedy Austria była chyba największa w historii. I tak nie sięgała na brzeg morza Wschodniochińskiego.
Kiedy znudziło mnie drewno, zabrałem się za pokrzywy. W pokrzywach spotkałem padalca. „Padalec w pokrzywach” to niezły tytuł operetki.

3. Wieczorem przez chwilę oglądałem jednym okiem „Ojca chrzestnego”. Mam wrażenie, że film zaczyna się starzeć. I to jest zła informacja.


12 sierpnia 2016



1. Wstałem na tyle wcześnie, żeby posłuchać prowadzonego przez Jana Wróbla poranka Tok FM. Nigdy nie należałem do specjalnych wielbicieli dyrektora Wróbla. Jego konserwatyzm nie za bardzo pasował mi do opowieści absolwentów jego szkoły. Opowieści o tym, że przy Bednarskiej warszawskie elity kształciły się przede wszystkim w przyjmowaniu białego proszku.
Godzina z Tok FM była zdecydowanie stratą czasu. Ale są wakacje, więc można sobie na takie ekstrawagancje pozwolić.

Przyjechał kurier. Dużym – jak na kuriera – samochodem. Wyciągnęliśmy paletę z listwowym agregatem do Stigi. Kurier pojechał rozjeżdżając wcześniej trawnik koło przystanku, ja się zająłem uzbrajaniem kosiarki. Chwilę mi to zajęło.
Ruszyłem w park. O ile z trawą szło mi nie najlepiej, to chaszcze padały jak rosyjska piechota po zetknięciu z kulami wystrzelonymi z sześciu armat Reduty Ordona. Rozochocony wjechałem w jeżyny. I to był błąd. Kosiarka cięła pędy, ale niestety zaczęła się w nie plątać. Na tyle skutecznie, że ledwo udało mi się z tych jeżyn wyrwać.
Nie bez strat. Zeszło mi powietrze z prawego przedniego koła. I to jest zła informacja.

2. Zniechęcony wziąłem niedziałającą ponoć austriacką pilarkę marki Straus i pojechałem do Tesco. Chciałem wymienić ją na działającą, niestety żadna z trzech dostępnych nie dała się uruchomić. Kupiłem więc prostownik do ładowania akumulatorów. Cyfrowy. Cokolwiek by to miało znaczyć.

Po Tesco zwiedziłem jeszcze cztery sklepy. Ostatni był zakładem pogrzebowym, w którym nie udało mi się kupić jajek [bo się przed chwilą sprzedały]. I to jest zła informacja.
Ruszyłem do Boryszyna. Przed Ługowem trzy traktory orały ścierniska. Przy każdym z traktorów, przechadzał się bocian. Powoli, nic sobie nie robiąc z hałasu. Przedziwny widok.

W Boryszynie się dowiedziałem, że skrzynia do Suburbana jest ponoć gotowa. I może w przyszłym tygodniu będzie założona. I może w przyszłym tygodniu samochód znowu ruszy. Po ponad roku.

3. Okazało się, że cyfrowy prostownik nie działa. A powietrze z kosiarkowego koła zeszło, bo uszkodził się wentyl. Znowu więc pojechałem do miasta. Wymieniłem prostownik. Dopiero na drugim po włączeniu do prądu zapaliły się jakieś diody.
Przy okazji, ze zdziwieniem zauważyłem, że zwrócona przez mnie ponoć austriacka pilarka marki Straus znów jest na półce. Podzieliłem się moim zdziwieniem z kierownikiem sklepu. On zaczął się zarzekać, że musi działać. Ja – że sprawdzałem. Razem z ochroniarzem. On – że musi być jakiś hamulec. Ja – że hamulec jest, ale się nie da odblokować. On – poszedł do półki, zaczął ponoć austriacka pilarka marki Straus ze wszystkich stron oglądać, po czym zaczął czytać instrukcję. No i znalazł dodatkową blokadę, która ani mnie, ani ochroniarzowi znaleźć się nie udało. Kupiłem więc ponoć austriacką pilarkę marki Straus raz jeszcze.
Udałem się na poszukiwania wulkanizatora, by kupić wentyl. Trafiłem za drugim razem, gdyż pierwszy był już zamknięty. Po drodze zauważyłem, że w Świebodzinie wciąż jest ulica Michała Żymierskiego. W Rzymie jest ulica kurewek, więc w tu może być defraudanta.
W domu okazało się, że to, iż diody an prostowniku się świecą – wcale nie znaczy, że rzeczony działa.
Z moralną pomocą sąsiada Gienka udało mi założyć wentyl. Zaczęliśmy pompować, używając przerobionego kompresora z lodówki. Wyglądało na to, że ciśnienie jest zbyt słabe i nic z tego nie będzie. Wzięliśmy więc wózek i pojechaliśmy do Józka, ojca sąsiada Tomka, by pożyczyć porządną sprężarkę..
Kiedy dotargaliśmy ją przed dom, okazało się, że koło w międzyczasie się napompowało. Odwieźliśmy więc sprężarkę z powrotem.
Józek kładł panele. Równocześnie skonstruowana przez niego maszyna wyciskała olej. Z lnianki. Ponoć bardzo zdrowy.
Przed snem skosiłem jeszcze trochę pokrzyw. I przeciąłem pniaczek ponoć austriacką pilarką marki Straus. Piły elektryczne zachowują się zupełnie inaczej niż te spalinowe. I to jest zła informacja. W spalinowych łatwiej zarządzać momentem obrotowym, elektryczne od razu szarpią. Trzeba bardziej uważać.

piątek, 12 sierpnia 2016

11 sierpnia 2016



1. Spałem długo. Wyraźnie rąbanie mi służy. Nim udało mi się wstać przejrzałem przeglądy prasy. Od dobrych dziesięciu lat nie jestem jakoś specjalnie wiernym czytelnikiem „Polityki”. Jak chyba znakomita większość jej czytelników sprzed lat ponad dziesięciu. Ciekawe, kto jeszcze pamięta, że lat temu z piętnaście sprzedaż tego tygodnika potrafiła osiągać pół miliona egzemplarzy. Dziś nieco przekracza sto tysięcy. I nie jest to wina Internetu, Fejsbuka, czy czyjejś klątwy. To efekt ciężkiej pracy zespołu redakcyjnego.
No więc z przeglądu prasy się dowiedziałem, że redaktor Solska napisała iż „Prezydentowi rośnie nos, jak w bajce o kłamczuszku Pinokiu”. Nie tak dawno temu, rzeczona redaktor Solska tłumaczyła swoim czytelnikom, iż Pierwsza Dama nie wprowadziła się do Pałacu Prezydenckiego, tylko wciąż siedzi w Krakowie.
Cóż żyjemy w czasach, kiedy publicyści dzielą się z czytelnikami nie tyle wiedzą, co własnymi wyobrażeniami na temat rzeczywistości. I to jest zła informacja. Nic dziwnego, że czytelnicy coraz częściej mają te wyobrażenia gdzieś.

2. Jak tylko wstałem, zacząłem czekać na kuriera. Czekałem najpierw drwa rąbiąc, później drwa rżnąc krajzegą, później pilarką spalinową. Czekałem i czekałem. Z tego czekania zapaliłem sobie nawet ognisko. A właściwie nawet trzy.
Porąbałem prawie wszystkie pniaki. Wszystkie poza tymi, które porąbać się nie dały i wymagają klina. Zanim uruchomiłem krajzegę, ciąłem gałęzie takim większym sekatorem. Krajzega przypala drewno – znaczy jest już trochę tępa. I to jest zła informacja.
No dobra, nie chce mi się opisywać reszty moich sukcesów w walce z nieproszoną zielenią parkową. W każdym razie udało mi się odbić kilkadziesiąt kolejnych metrów kwadratowych.
W końcu zadzwoniłem do DHL, gdzie powiedziano mi, że kurier dziś nie przyjedzie, mimo iż według informacji na stronie przyjechać miał. Zasadniczo, o tym, że kurier nie przyjedzie DHL wiedział od jakiejś ósmej rano, więc mógł mnie o tym poinformować, a ja bym sobie inaczej ułożył dzień. Nie zrobił tego. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem było tak zimno, że zapaliłem w kominku. Prze chwilę oglądałem film z młodym Dolphem Lundgrenem. A wydawać by się mogło, że Dolph Lundgren nigdy nie był młody. Zupełnie jak Herod.
Wracając do „Raportu Pelikana”. Polski mógłby być o tym, jak ekipa prezydenta Wałęsy próbuje kupić od ruskich bombę atomową. I dziennikarz jakiś wpada na tego trop. No i starzy ubecy [naonczas funkcjonarousze UOP-u] próbują go uciszyć. Nie wiem tylko jaki by mógł być tego fnał. I to jest zła informacja.


czwartek, 11 sierpnia 2016

10 sierpnia 2016



1. Obudziło mnie koło piątej. I to jest zła informacja. Próbowałem spać dalej – bez efektu. Obejrzałem więc trzy odcinki serialu. Zasnąłem dopiero przy poranku TokFM. Zasnąłem na tyle dobrze, że nie zapamiętałem ani kto prowadził, ani kim byli goście.
Ubrałem się wyjściowo. Po roku w garniturach na wsi chodzę w byle czym. W pełnym tego określenia znaczeniu. Więc gdy wybieram się do miasta staram się wyglądać przynajmniej jak pracownik budowlany, który na chwilę porzucił miejsce pracy, by w pobliskim markecie kupić wodę o smaku „3 cytryny”.
No więc ubrałem się wyjściowo, zagoniłem koty do domu, otworzyłem bramę, wsiadłem do auta, przekręciłem kluczyk – a tu nic. Akumulator zdechł. Podłączyłem prostownik – nie dał rady. Poszedłem do sąsiadów po drugi. Zaczął ładować. Wylałem garnek nakapanej wody i zacząłem rżnąć drewno krajzegą. Zapełniłem cały wózek i dotarło do mnie, że nie za bardzo mam gdzie to drewno układać. Wziąłem więc siekierę i zacząłem rąbać zalegające pod murem pniaki. Rąbiąc zrozumiałem, że rąbanie to było coś, czego mi było bardzo brak. Od razu poczułem się lepiej. I przypomniało mi się, że mam naładowany akumulator, który został po przedświątecznej jeździe bez alternatora.
Akumulator w E32 jest pod tylnym siedzeniem. Mając praktykę można go wymienić dość szybko.

2. Pod Mrówką zaczepiło mnie trzech czerwonych z przepicia czterdziestoparolatków. Tłumaczyli, że wracają z Woodstock i że brakuje im do piwa. Było to o tyle dziwne, że piwa już mieli w rękach. Zastanawiałem się przez chwilę, czy gdyby powiedzieli, że wracają ze Światowych Dni Młodzieży to czy bym im dał. Ale chyba też nie.
W Mrówce kupiłem klucze potrzebne do dokręcenia cybantów. W Tesco – dziennik „Fakt” i pilarkę elektryczną Straus. Ponoć austriacką.
Kiedy wyszedłem – panowie od Woodstock leżeli w rowie koło parkingu i sącząc piwo kontemplowali Chrystusa. Na stacji próbowałem dopompować koła. Z tylnymi udało mi się bez specjalnego problemu. Z przednimi – wręcz przeciwnie. Kiedy ruszałem – panowie od Woodstock ładowali się do chyba Astry na dolnośląskich blachach. Więc chyba faktycznie wracali z Kostrzyna.
W domu skręciłem nyple tak, że przestało ciec. Przy okazji okazało się, że niskie ciśnienie ciepłej wody wynika nie z problemu z zaworem, tylko baterią. I to jest zła informacja, bo wymiana baterii wymaga sporej rujnacji.

3. Zmontowałem ponoć austriacką pilarkę marki Straus. Nalałem olej do smarowania łańcucha, przy okazji rozlewając go w paru miejscach, w których nie powinien być rozlany. Podłączyłem przewód zasilający. I okazało się, że ponoć austriacka pilarka marki Straus nie działa. Wylałem więc z niej olej do smarowania łańcucha, przy okazji rozlewając go w paru miejscach, w których nie powinien być rozlany. Rozmontowałem części pakując do odpowiednich foliowych worków. Wszystko wsadziłem do pudełka. Na koniec znalazłem paragon. No i wytarłem olej. W tych miejscach, w których musiał być wytarty.
Wróciłem do rąbania. Jako rębacz nie zarobiłbym na chleb, gdyż nie rąbię wystarczająco efektywnie. I to jest zła informacja, bo tak – miałbym jeszcze jeden fach w ręku.

Bartek – młodszy syn sąsiada Tomka mówi tylko końcówki wyrazów. Kto ma zrozumieć – zrozumie. Karol, jego brat zanim zaczął mówić, że tak powiem – werbalnie, mówił ręką. Robił to tak sugestywnie, że kto miał zrozumieć – zrozumiał. Ja miałem problem, kiedy opowiadał, że na polu za domem wylądował balon. Kiedy usłyszałem o co chodzi – dotarło do mnie, że Karol przed chwilą wszystko mi dokładnie pokazał.
W każdym razie Bartek mówi o mnie całym słowem. Nie wiem, czym sobie na taki przywilej zasłużyłem.


Wracając do „Raportu Pelikana”. Dr Cenckiewicz wyciągnął jakiś kwit, z którego może wynikać, że słynny wybuch gazu w Gdańsku, na początku lat dziewięćdziesiątych to spieprzona akcja służb specjalnych. Cóż, gdyby ktoś chciał pisać taki polski thriller polityczny powinien go osadzić w czasach prezydenta Wałęsy. Political fiction powinno być choć trochę prawdopodobne.


środa, 10 sierpnia 2016

9 sierpnia 2016


1. Ruszyłem do Świebodzina. Trochę z duszą na ramieniu, wyobrażając sobie próby tłumaczenia policjantowi z drogówki, żeby się wstrzymał chwilę z odsyłaniem dowodu rejestracyjnego do warszawskiego Wydziału Komunikacji bo przecież zaraz przegląd zrobię.
No więc jechałem. Pierwszy radiowóz (tajny) trzepał jakiegoś delikwenta pod elewatorem, którego właściciel chyba występuje w „Służbach specjalnych”. Następny – przy Łużyckiej.
W Krakowie z piętnaście lat mieszkałem przy Łużyckiej. Wyglądała zupełnie inaczej, niż ta w Świebodzinie. Na przykład nie było nad nią wiaduktu, pod którym podczas rzęsistych deszczów zbierałaby się woda. Był za to podjazd, z którego w czasie gołoledzi zsuwały się miejskie autobusy. Choć może, na tym odcinku, to była jeszcze Trybuny Ludów.
W Mrówce kupiłem zaworek, trójnik i dwa nyple. Musi istnieć jakieś polski tego słowa odpowiednik. Z czasów rugowania rzemieślniczej niemczyzny. Coś fajniejszego niż „złączka hydrauliczna”.
W Tesco wypłaciłem gotówkę na przegląd. Po drodze kupiłem pasek klinowy do kosiarki i wpadłem do Lidla, gdzie okazyjnie kupiłem wkrętarkę. I mniej okazyjnie – sześciopak Żywca.
Pan diagnosta ze średnim przekonaniem pozachwycał się przez chwilę 750. Rzucił, że kiedyś samochody miały dusze, a dziś komputery. Najwyraźniej nie wiedział, że E32 miała prawdopodobnie najdłuższą instalację elektryczną w historii samochodów osobowych.
Pod spodem się okazało, że korozja napoczęła podgryzanie przewodów hydraulicznych. I to jest zła informacja.

2. Pasek klinowy okazał się w sam raz. Mimo iż kupowany był na oko. Stuningowana kosiarka zyskała dodatkową efektywność. Kosiłem obserwując jednym okiem, jak na budowie domu sąsiada Tomka rurami wylewany jest beton.
Później się zabrałem za hydraulikę. Z podłączonej do wody lodówki zaczęło się lać. Zanim znalazłem przyczynę, którą okazała się przerwana rurka doprowadzająca wodę do drzwi – zrobiłem w kuchni straszny bałagan. Rurkę udało się połączyć takim czymś termokurczliwym i srebrną taśmą. I to była dobra informacja. Zła – ciekło spomiędzy nypla i trójnika.
Nie miałem czym dokręcić. Więc podstawiłem garnek i postanowiłem naprawić drzwi pasażera w 750 [otwierają się tylko z zewnątrz]. Okazało się, że klamka ma ułamane to coś, do czego przymocowany jest drut prowadzący do zamka. Czyli z naprawy nici.

3. Postanowiłem więc uruchomić radio. Przekonany, że musiałem sfotografować kod do radia, kiedy je montowałem – zacząłem przeglądać zdjęcia z ostatnich lat. To w połączeniu z muzyką z playlisty, do której wrzucam różne znaleziska, w znakomitej większości z lat osiemdziesiątych oraz testowaniem lodu ze świeżo uruchomionej kostkarki zaowocowało atakiem kryzysu wieku średniego.
Atak był całkiem mocny. Wyrwał mnie z niego sąsiad Gienek. Ale wcześniej, oglądając zdjęcia doszedłem do wniosku, że życie moje było dotychczas bardzo interesujące.
I gdybym zmarł dziś wieczorem, pochowajcie mnie w moich ulubionych żółtych lakierkach.

Z sąsiadem Gienkiem piliśmy piwo na jego podwórku. Z podwórka przegnała nas burza, która zalała mi skrzynkę z narzędziami. Mimo iż stała owa na ganku. Nie znoszę mieć mokrych narzędzi.

Wieczorem w telewizorze był „Raport Pelikana”. Chwilę oglądałem. I zupełnie nie wiem dlaczego przypomniał mi się taksówkarz z „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. Ten, który opowiada o pościgach w Ameryce.
Swoją drogą jakoś nie mogę sobie wyobrazić informacji czy tekstu prasowego, który by w Polsce mógł być dla kogoś tak niebezpieczny, że mógłby zmobilizować kogoś do takich takich działań, jak w tym filmie.
Może dlatego, że w Polsce zasadniczo nie ma mediów. I to jest zła informacja.  


poniedziałek, 8 sierpnia 2016

8 sierpnia 2016



1. Wygląda na to, że im będę starszy – tym ważniejszy dla mnie będzie fakt, że udało mi się wstać. I to jest zasadniczo zła informacja.
No więc wstałem. Zjedliśmy śniadanie. Sierpień, więc nie ma po co w niedzielę włączać telewizora.
Wyprowadziłem z szopy 750. Jej chęć życia jest godna pozazdroszczenia.|
Bożena pojechała na Warmię po dziewczyny, ja próbowałem robić nic – co zawsze wychodziło mi świetnie. Tym razem niekoniecznie.

2. Próbowałem czytać. Próbowałem oglądać telewizję. W końcu zabrałem się za naprawianie kosiarki. Niby nic, ale kiedy skończyłem – wymęczony byłem strasznie. No i się okazało, że po przeróbce pasek klinowy jest zdecydowanie za długi. No i to jest zła informacja.
Wieczorem siedliśmy przy piwie z sąsiadem Gienkiem. W ich podwórkowym klonie zagnieździły się szerszenie. Być może dla klonu to nieźle, ale dla nich – niespecjalnie dobrze. Jolka wykończyła szerszeni już ze trzydzieści.
Kupiłem kosiarkę listwową. Zobaczymy, co z tego wyniknie.

3. Rocznica. Druga. Znaczy – „Negatywy” wystartowały dwa lata temu. Złą informacją jest, że pierwszy wpis był dużo lepszy niż ten.