Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Babimost. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Babimost. Pokaż wszystkie posty

sobota, 2 października 2021

1 października 2021


1. No i znowu musiałem wcześnie wstać. Co jest oczywiście złą wiadomością. 

Podczas poprzedniej wizyty na lotnisku w Babimoście, usłyszałem dlaczego trzeba być nie później niż o 8:20. Więc się starałem na lotnisko zdążyć. I zasadniczo się udało. Lotnisko pełne młodzieży. Znaczy: studentów. Początek roku. Nigdy chyba nie leciałem tak aż pełnym bombardierem. Było chyba tylko jedno wolne miejsce. Akurat obok mnie. 
Podczas abordażu, uwagę mą zwróciło dziecko na półce. Niby plastikowe, ale jednak. 

2. Kiedy wyglądam przez okno, zwykle po chwili się okazuje, że rozpoznaję miejsce gdzie jesteśmy. Zwykle koło Konina. 
Z Okęcia do miasta pojechałem pociągiem. Nie jest on najszybszy na świecie, lub chociaż w środkowej Europie. I to jest zła informacja. Wysiadłem na Ochocie, przesiadłem się w tramwaj, podjechałem dwa przystani, wysiadłem i udałem się do dyrektora Ołdakowskiego, z którym poplotkowaliśmy trochę. 
Z Muzeum Mykoła zawiózł mnie na Wilczą. Chwilę mi zajęło wyprowadzenie z podwórka Lawiny. 
Pojechałem nie powiem gdzie na plotki. Nie powiem gdzie, bo jeszcze ktoś nie taki przeczyta i ktoś będzie miał kłopot. Usłyszałem, w każdym razie, że się przy przekazywania dowództwa nie macha sztandarem.

3. No i stamtąd ruszyłem na spotkanie z kolegami podstawówki. No i zadzwonił z nich jeden. No i poprosił, bym kupił baterie R14. No i się zrobił problem, gdyż musiałem zboczyć na poszukiwania. Nie było łatwo. Trafiłem dopiero w piątym sklepie. Rossmannie. Przez te wszystkie mecyje dotarłem na miejsce po zmroku. 

Złą informacją jest, że nie mam pojęcia, co jutro tu napiszę. 


 

piątek, 24 września 2021

23 września 2021


1. Na lotnisku w Babimoście jest tabliczka. Wtopiona w beton drogi kołowania. „W tym miejscu 21 07 1961 r stanął na polskiej ziemi pierwszy kosmonauta świata Jurij Gagarin, któremu nadano tytuł honorowego pilota J.W. 5037
Tablicę wmurowano w okrągłą dziewiątą rocznicę tego wydarzenia. 
Miałem nadzieję, że uda mi się na lotnisku wynegocjować prawo do przyjeżdżania na kwadrans przed odlotem. Płonną nadzieję. I to jest zła informacja. 

2. Znowu płynąłem promem w Pomorsku. Z tym, że tym razem przyjechałem kiedy prom był jeszcze po wschodniej stronie. Pełny. Musiałem więc czekać pełen cykl. I jeszcze potem płynąć. Złą informacją jest, że podwójne szyby audi potęgowały nikłość zasięgu. Więc cały czas bez dostępu do sieci. Trudno było wytrzymać. Ale jakoś dałem radę. 
W „Bagietce” nie było sernika. Wziąłem szarlotkę. Też dobra.

3. Praca poszła żwawo. Poszliśmy więc z Miśkiem do jednej z rozpoznanych przez niego knajp. Na ścianie wisiała wystawka dziecięcych rysunków. Brakowało tytułu: „alkohol w oczach dziecka”. Siedzieliśmy na zewnątrz, bo Misiek musiał palić. Przy stoliku obok siedziała grupa młodzieży o ciekawych imionach. O ile mnie słuch nie mylił był i Brajanek i Dżesika, Dawid, i jeszcze parę. Rozmawiali o jakiejś koleżance, której rodzice kupili auto za sto tysięcy. Jak tylko dostała prawko. I, że rodzice – jak tylko potrzebuje – dają. Cała rodzina umie wydawać pieniądze. Jak wujek do burdelu idzie, to wydaje trzydzieści tysięcy. 
Złą informacją jest, że nie potrafię oddać melodii tej rozmowy. 

Zaczęło strasznie wiać. Najpierw na S3 próbowało nas zwiać, później sypało nam liśćmi w oczy, no i jeszcze pozrzucało gałęzie na drogę. Na koniec się okazało, że gałąź jedna spadła na bramę. 


 

czwartek, 2 września 2021

2 września 2021



1. Zawsze, gdy mam ustawiony budzik się nie wysypiam, bo się co chwilę budzę i sprawdzam, czy aby nie dzwoni. Miałem budzik ustawiony. Na szóstą. I to jest zła informacja. 

2. Wstałem. Przyszła kocia rodzina. Zaczęła jeść. Nałożyłem jej – w znaczeniu: rodzinie – ile się dało, spakowałem się i poszedłem. Przed bramę. Po chwili przyjechał Mój Nowy Szef. Przyjechał i zawiózł mnie do Babimostu. Porządny człowiek. Właściwie, to zdążyłem w ostatniej chwili, bo kiedy wysiadałem z auta, ze środka wyszła pani i powiedziała, żeby się spieszyć, bo zamykają. I zamknęli. Parę minut po mnie przyjechał jeszcze ktoś. I go już nie wpuścili, choć błagał. I to jest zła informacja, bo mogli okazać trochę serca i go wpuścić. Samolot za to wystartował pięć minut przed czasem. A wylądował przed czasem z pół godziny. 

3. Złą informacją jest, że nie mogę napisać, co przez cały dzień robiłem w Warszawie. No i to, że przez to, że przez cały dzień to robiłem, nie wiem, co będzie w jutrzejszej Gazecie. 

wtorek, 9 czerwca 2020

7–8 czerwca 2020



1. Niedziela mi zupełnie wypadła. I to jest chyba zła informacja.

2. Babimost. Choć właściwie bardziej Nowe Kramsko. Żyłem – jak to zwykł mówić mój były kolega – w mylnym błędzie. Wydawało mi się, że lotnisko jest poniemieckie. Okazało się, że jest z lat pięćdziesiątych. A dokładniej z drugiej połowy lat pięćdziesiątych. Lotnisko wojskowe, po którym zostały obsypane ziemią hangary i pomalowany przez jakiegoś domorosłego artystę Lim przy wjeździe,
Po tygodniu pracy port lotniczy Zielona Góra-Babimost wyraźnie się rozkręca. Uruchomiono stoisko spożywcze. Za ladą stało dziewczę. Stało cały czas, mimo iż za mojej świadomości nikt się nią nie zainteresował. Łatwo sobie dopowiedzieć historię – zły kapitalista zabronił jej siadać –Jak zobaczę, że siedzisz z głową w telefonie, to zobaczysz.
Chwilę po mnie wparował lokalny senator partii opozycyjnej. Przywitał się z wszystkimi – jak na bywalca przystało. Później przez chwilę szeptał w kącie, za stoiskiem spożywczym z jakimiś dwoma panami. Jednym starszym, drugim młodszym. Jeszcze poźniej zniesmaczony tym, że pani sprawdzająca karty pokładowe poprosiła go o dokument tożsamości, tłumaczył, że zebrali 30 tys. podpisów.
Lot spokojny, niestety chmury nisko, nie mogłem więc bawić się w rozpoznawanie Polski z lotu ptaka.
Przespacerowałem się z Okęcia cywilnego na wojskowe. No i polecieliśmy Casą do miejscowości, której nazwy nie mogę zapamiętać. W każdym razie, blisko niej stoi w polu koń trojański. Stoi i wygląda dość irracjonalnie.
W Ustce, korzystając z chwili przerwy – obleciałem cztery sklepy z pamiątkami w poszukiwaniu paluszków AAA. W czasach mojej młodości paluszki nazywały się R6, ale były to te paluszki, które dziś nazywają się AA. Tych AAA wcale nie było. Podobnie w Ustce. Zupełnie, jak za komuny. Były tylko AA. Czyli niegdysiejsze R6. Niedostępność paluszków AAA bardzo śmieszyła moich kolegów. Nie wiem dlaczego.
Baterie potrzebowałem do słuchawek. Słuchawki – aktywnie wyciszające hałas w samolocie. Casa jest bardzo fajna. Ale nie jest cicha. Brak baterii – to zła informacja.

3. Oglądaliśmy ćwiczenia z rozwalania celów pływających na morzu. Złą informacją jest, że wojskowe ćwiczenia albo robione są pod media – wyglądają wtedy jak czołówka programu „Poligon”. (Profesor Żerko wraz z docentem Gibonem mogą opowiedzieć urodzonym po roku 90 o co chodzi) Albo są robione na poważnie. I wtedy lecący tak wysoko, że go właściwie nie widać samolot wystrzeliwuje rakietę w kierunku czegoś, coś jest oddalone o 20 kilometrów. Rakieta trafia, na horyzoncie coś chyba widać. Później chyba słychać. Napięcie jak na rybach. A fachowcy mówią, że stało się coś ważnego, bo to pierwszy użycie takiej rakiety. Mnie się wydaje, że taką rakietą w roku dziewięćdziesiątym niszczyłem lotnisko w Radomiu w grze symulującej F-15. A fachowcy mówią, że tamta rakieta różni się literkami w nazwie.

Kiedy wracaliśmy telefon poinformował mnie, że przyjechał stolarz. I coś zaczął robić. Kamera jest pod złym kątem, więc nie wiem co. 

sobota, 6 czerwca 2020

4 czerwca 2020


1. Jakże to dobrze, że gdy przechodziłem we wtorek obok Sejmu, coś mnie tknęło i zaszedłem do biura przepustek i odebrałem czekającą tam na mnie od kilku miesięcy Okresową Kartę Wstępu. Dzięki temu, wszedłem do Sejmu bez zbędnych ceregieli i zdążyłem na przemówienie Premiera.
Dziwnie wyglądają dziennikarze z półtorametrowymi tyczkami za końcu których zatknięte mają mikrofony. Budujący jest ten przykład poważnego traktowania antykowidowych zaleceń. Złą informacją jest, że można odnieść wrażenie, iż poważne traktowanie antykowidowych zaleceń sprowadza się do tego przykładu.

2. Puste Okęcie. Pełne parkujących samolotów. W Babimoście autobus jadący sto metrów do baraku przylotów. Jechaliśmy bardzo ładną trasą do Świebodzina. Mijaliśmy pole, na którym rosło bardzo dużo czegoś fioletowego. Z bliska wyglądało jak chwast, choć na pewno było zasiane.
W Tesco przedchrystusowym jest Inmedio, w którym można kupić tom drugi książki „The governance of China” Xi Jinpinga. Bajkopisarz Piątek powiązałby to z informacją o tym, że w zeszły piątek pobliską S3 przejeżdżał (dwukrotnie!) Prezydent.
Nie zapytałem, czy mieli w sprzedaży tom pierwszy.
W Lidlu pojawił się w końcu olej z winogronowych pestek. Wciąż nie ma szpinaku ze śmietaną. I to jest zła informacja.

3. Urodzinowy zegar chodzi akuratnie. Przybyły nowe meble. Prym wśród nich wiedzie tzw. kredens berliński – dwuipółmetrowy gigant. Złą informacją jest, że mamy przez chwilę więcej mebli, niż pomysłów na ich ustawienie.

środa, 3 czerwca 2020

1 czerwca 2020


1. Rok temu opuścił nas Pawełek. Od tego czasu nie mamy już żadnego kota. I to jest zła informacja.

2. Ze dwa tygodnie temu kupiłem bilet na samolot. Zasadniczo, kupiłem by wesprzeć narodowego przewoźnika ale skoro się okazało, że jednak lata – postanowiłem skorzystać. Bożena zawiozła mnie do Babimostu, Niby ja prowadziłem, ale nie ma to żadnego znaczenia. 
Na lotnisku przywitało mnie dwóch żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej. Jeden mierzył temperaturę, drugi go pilnował. Chciałbym jak towarzysze amerykańscy używać w takich sytuacjach zwrotu: Thank you, for your service. Niestety, nikt jeszcze nie spopularyzował polskiej wersji. I to jest zła informacja.

W rozmowie z panem z SOL-u użyłem słowa trotyl. Pan z SOL-u powiedział, żebym takich słów nie używał. Używam tego słowa zawsze kiedy bramka losuje mnie do sprawdzenia śladów materiałów wybuchowych. Opowiadam, jak kiedyś znaleziono na mnie trotyl. Wynik był taki, że byli przekonani że przed chwilą coś zdetonowałem. Było bardziej śmiesznie niż strasznie. SOL-e powtarzały test licząc na to, że za którymś razem wyjdzie negatywny. Niedoczekanie. Z czasem dotarło do mnie logiczne wyjaśnienie. Otóż kilka godzin wcześniej byłem na świątecznej imprezie w JW 2305. Wystarczyło uścisnąć kilka dłoni, by lotniskowa maszyna rozpoznała we mnie terrorystę.

Na lotnisku ekipa lokalnej telewizji robiła materiał o restarcie startów. Dzięki Bogu należałem do tej części pasażerów, których nie poproszono o wypowiedź.

Puste Okęcie ma swoje plusy. Można je szybko przejść.

3. Po pracy udaliśmy się z Druhem Sekretarzem na kolację. Znaleźliśmy przy Hożej nowego Wietnamczyka. Potem poszliśmy na chwilę do Krakena.
Kupiłem bilet na samolot do Zielonej Góry. Podrożał o prawie połowę. I to jest zła informacja. W sumie nie aż tak zła, bo podrożał do 120 złotych. 

piątek, 3 sierpnia 2018

2 sierpnia 2018



Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Przyleciałem w nocy do Babimostu. Najpierw na Okęciu lazłem do bramki na końcu świata. Trzydziestej którejś. Chwilę mi zeszło, bo nie wszystkie taśmociągi działały. Doszedłem, kiedy przez sąsiednią bramkę przelewała się kolejka zmierzających do Barcelony. Albo Madrytu. Ale raczej Barcelony. Linią lotniczą, jakiej wcześniej nie zauważyłem. Kolejka znikła. Wpuszczacze, którzy mają jakąś nazwę – Agenci? nie pamiętam – wezwali ze dwa razy, w dwóch językach, pasażerów by się stawili celem boardingu. Przyszła jakaś pani. Zniknęła za bramką. Wpuszczacze się rozpłynęli. Upłynęło z 10 minut. Z tego czegoś nieopodal, co trudno nazwać fotelami, bo fotele jednak są choć trochę wygodne – wstało trzech zalegających tam przynajmniej od czasu, kiedy przyszedłem młodych ludzi. Podeszło do moich wpuszczaczy i zaczęło pytać o samolot do Barcelony. Albo Madrytu. Ale raczej Barcelony. Moi wpuszczacze odpowiedzieli, że chyba odleciał. Młodzi ludzie zapytali, czy coś tym można zrobić. Moi wpuszczacze odpowiedzieli, że raczej nic. Zacząłem się zastanawiać, czy jeżeli ci młodzi ludzie by się udali do któregoś ze sklepów, celem kupienia flaszki (bo cóż innego im pozostało), to czy sklep by im tę flaszkę sprzedał, mimo i karty pokładowe mają na odleciany samolot. Nie dowiem się tego raczej i to jest zła informacja. Choć może nie tak bardzo, bo ta wiedza nie jest chyba warta przeżycia doświadczenia niezauważenia odlotu własnego samolotu. Rzut beretem od bramki.

2. No więc przyleciałem do Babimostu. Przyjechała po mnie Bożena. Wyszło, że jechała tyle, co ja leciałem. Stanęliśmy na rynku w Sulechowie. Rynek w tym przypadku nazywa się plac Ratuszowy. Poprzednio byłem tam w 2015 r. Dudabusem. Kandydat poprosił mnie, bym mu przyniósł kawę. Nie mogłem znaleźć kawiarni. Na rogu był bar, którym rządził – na oko – Wietnamczyk. Zrobił tę kawę, mimo iż nie należała do serwowanego asortymentu. Pogadaliśmy chwilę. Był przekonany, że będzie zmiana.
W domu poleciałem od razu zobaczyć jak się ma trawa. Miała się nieźle.
Rano obudził nas pan, który przywiózł kupioną przez Bożenę bibliotekę. I to jest zła informacja, bo środowy upał mnie wykończył, więc godzina snu więcej by się przydała.

3. Podłączyłem do A8 chińskie ustrojstwo umożliwiające podłączenie iPhone do klasycznej nawigacji z dwutysięcznego roku. Zadziałało od razu i muzyka via bluetooth i zestaw głośnomówiący. Niestety nie udało mi się dobrze ułożyć przewodów i nawigacja nie do końca siadła na swoje miejsce. I to jest zła informacja, bo chyba będę musiał dostać się do tych przewodów z innej strony a tak do końca nie wiem jeszcze jak to zrobić.

Pojechaliśmy do Łagowa popływać wodnym rowerem. Przez Poźrzadło. Na wysokości wieloma dyplomami docenianej restauracji Defka minął nas pan, który na nosie miał wariację na temat lustrzanych Aviatorów Ray-Bana. Na torsie zaś dumnie niósł T-shirt z napisem „jebać to gówno”. Po angielsku. Cienias.

czwartek, 17 sierpnia 2017

16 sierpnia 2017


1. Idąc do tramwaju, pod kebabem przy Marszałkowskiej minąłem towarzystwo: dziewczynę i dwóch panów. Towarzystwo, które najwyraźniej kontynuowało poprzedzający wieczór. Dziewczyna ładna, panowie – chyba nie w moim typie. Zachowywali się, jakby była piąta rano. Aż spojrzałem na zegarek. Było zdecydowanie później. Zjadłem coś niedobrego ze sklepu z kawą w przejściu pod rondem. Wsiadłem do tramwaju. Jakiś pan z walizką, o wyglądzie mieszkańca Kaukazu zapytał mnie, czy tramwaj jedzie na jakąś ulicę. Powiedziałem, że nie wiem. Wsiadł. Zaczął sprawdzać coś w telefonie. Pewnie tę ulicę. Sprawdził i poszedł do motorniczego chyba kupić bilet. Co było później – nie wiem, gdyż z tramwaju wysiadłem.
[Żeby nie było niedomówień – wygląd mieszkańca Kaukazu miał pan, nie jego walizka].

Tak jakoś zawsze wychodzi, że jeżeli już przez Ogród Saski przechodzę to robię to w świąteczne przedpołudnie. Na placu Piłsudskiego spokój, jaki może być tylko na godzinę przed początkiem kameralnej imprezy. BOR, Żandarmeria, Media. Postałem, pogadałem, zaczęli się pojawiać goście, którzy wcześniej byli na mszy w Katedrze. Przyjechał pan z nadprogramowym wieńcem.
Wieńce to jakieś chyba najważniejszy element naszej polityki historycznej. W każdym razie, z determinacji chcących wieńce składać można to wnosić. I to jest zła informacja.
W programie wieniec miał składać PAD w asyście Ministra Obrony Narodowej, szefa BBN-u i generałów. Jeden wieniec. Wieniec nadprogramowy ponoć miał być składany przez prezesa IPN-u. W scenariuszu imprezy tego nie było. Więc pan z wieńcem nadprogramowym zaczekał na koniec. Porządek być musi.

Spod Belwederu na plac Trzech Krzyży przejechałem aleje Ujazdowskie wojskowym defenderem, którym później tę samą trasę w przeciwnym kierunku pokonał PAD. Pożartowaliśmy z Panem Kierowcą z wyposażenia. Zwłaszcza klamek. Bardzo brytyjskich. Kiedy wracałem pod Belweder spotkałem grupę Amerykanów z generałem Hodgesem. Generał szedł Alejami mijany przez samochody naszych oficjeli. Droga szła mu wolno, bo co chwilę się zatrzymywał, by porozmawiać z żołnierzami.

2. Można się przyzwyczaić, że słuchanie przemówień PAD utrudniane jest przez grupki emerytów z KOD, wyposażonych w trombity, gwizdki czy bębny. Tym razem było inaczej. Chwilę po rozpoczęciu przemówienia nad trybuną zaczął dość nisko krążyć śmigłowiec Mi8.
Przed w reklamie, nie pamiętam którego OFE na stację benzynową podjeżdżał dziwnie tunigowany tarpan. Wypadała z niego grupa młodzieży. Jakiś jej przedstawiciel krzyczał do tankującego starszego pana – trzeba mieć fantazję, dziadku. Coś się wtedy z tego tarpana urywało, a starszy pan odpowiadał – trzeba mieć pieniądze, synku.
Kiedy się ma i fantazję i środki – można użyć śmigłowca. Tylko po co.
Defiladę oglądałem wśród dziennikarzy. W tym roku otworzyli ją rekonstruktorzy. Konkretnie – grupa rekonstruująca zespół akrobacyjny lotnictwa polskiego z początku lat siedemdziesiątych.
Dziennikarze zastanawiali się, co ma być tym nowym uzbrojeniem, które zapowiadał lektor. No i wyszło im na to, że chodziło o Raki. Ponoć świetne moździerze samobieżne.
Defilada wyszła super. Po niej impreza miała się zakończyć. Minister Obrony postanowił jednak złożyć wieniec. Złożył. Taką miał fantazję. I środki.

Impreza w Belwederze przyjemniejsza niż w zeszłym roku. I nie chodzi tylko o pogodę.
Dosiedziałem do końca. Razem z kolegą, który ma na imię jak rondo Babka. Dopijając ostatnie wino dopadła mnie konstatacja, że mój pradziadek-legionista byłby ze mnie dumny. Że sobie dopijam ostatnie wino na tarasie u Komendanta. Pradziadek chyba nigdy nie był w Belwederze. Nie mam już niestety kogo zapytać. I to jest zła informacja.


3. Na Okęcie jechałem z duszą na ramieniu. Kupiłem bilet dzień wcześniej, przez aplikację. Niestety nie został po tym żaden ślad. Poza zablokowaniem środków na karcie. Przez dobę próbowałem się na lotowską infolinię dodzwonić. Najdłużej muzyczki słuchałem przez godzinę. Nie było to zbyt interesujące. Bogu dzięki się okazało, że rezerwacja jest. Z kartą pokładową zacząłem się więc błąkać między sklepami a bramkami. W jednym ze sklepów wypatrzyłem niewidziany od dobrych paru lat – Absolut 100. Wziąłem flaszkę, pognałem do kasy, kasjerka popatrzyła na kartę pokładową i powiedziała, że Służba Celna zabroniła im sprzedawać alkohol na loty krajowe. Panie Premierze Morawiecki, jak żyć?
Z rozpaczy poszedłem do McDonald's. Restauracji innej niż wszystkie [czym tu się chwalić]. Obsługujący pan był trochę dziwny. Sytuacja przypominała grę w tchórza – tym razem, kto pierwszy się odezwie. Podchodzę. On patrzy. Ja patrzę. On patrzy. Ja patrzę. On patrzy. Przegrałem.
Kiedy czekałem na moje frytki od lady odeszła pani w mundurze Służby Ochrony Lotniska. Siadła kawałek dalej. Nagle mnie pyta: sorry sir, is it your luggage? [najwyraźniej w moim czarnym garniturku, czarnym krawacie, z biało-czerwoną w klapie wyglądałem zagranicznie]
Zaprzeczyłem. Wstała, zapytała głośno, choć bez efektu, czy ktoś się przyznaje do tej walizki. Później zażądała od obsługi dostępu do telefonu. Obsługa miała z tym jakiś problem, ale w końcu udało się ten problem jakoś rozwiązać. Po chwili przez głośniki poszukiwano właściciela tej walizki. Nikt się nie zgłosił. Pani w mundurze Służby Ochrony Lotniska sobie poszła. Walizka została. Przynajmniej przez dwadzieścia minut bo później poszedłem dalej. W każdym razie w tej walizce raczej nie było bomby, bo gdyby była, to byśmy o tym usłyszeli. Ciekawe, czy dalej ta walizka tam stoi. Szara. Kabinówka. Na czterech kółkach.

Samolot okazał się bombardierem w malowaniu nieodżałowanego Eurolotu. Leciał ze czterdzieści minut. Pani stewardessa witająca nas w Zielonej Górze brzmiała dość zabawnie, kiedy się ma świadomość w jakiej odległości od Zielonej Góry leży Nowe Kramsko.
Nie ma się co nabijać. Samolot prawie pełen, więc pasażerom to nie przeszkadza.

Przyjechały po mnie Bożena z Mileną. Bohatersko, bo to jednak prawie północ była. Zatankowaliśmy w Sulechowie. Wygląda na to, że drożeje gaz. I to jest zła informacja.