Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nissan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nissan. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 19 kwietnia 2015

18 kwietnia 2015


1. Wstałem rano. Dość – jak na mnie – wcześnie. Metrem i autobusem dojechałem do Nissana przy Puławskiej.
Strasznie zadowolony z siebie pan, w spodniach koloru jednego ze sweterków Włodzimierza Czarzastego, za ponad 700000 zł. kupił sobie nissana GTR NISMO. Bardzo porządne auto. 600 koni. Strasznie z siebie zadowolony pan miał ładnie rozbudowaną masę mięśniową. Nie nabijam się. Zazdroszczę. Dostał od Nissana butelkę szampana. Chyba chodziło o to, żeby auto ochrzcił. Strasznie zadowolony z siebie pan głupi nie jest. Nie wylał. Schował. Jakoś te 700 tys. zarobił.

Red. Śliwa zauważył, że inne marki nie robią fet z okazji przekazania kluczyków. A niektóre sprzedają droższe auta.
NISMO pochodzi od Nissan Motor Sport. Można sobie kupić Juke NISMO. Ale w pakiecie nie ma zdjęcia na fejsbukowym profilu polskiego Top Gear. Juke NISMO jest za to z sześć razy tańszy i ma pięć razy mniej koni. Mimo wszystko wolę jednego GTR niż sześć Juke'ów. Ale gdyby posiadanie GTR-a wiązało się z koniecznością latania na siłkę, to chyba jednak bym zrezygnował.

Wracałem z red. Śliwą. Narzekał na 435i, że po mercedesie za słabe, za miękkie, za ciche i nie kręci. Wracaliśmy Dolinką Służewiecką. Zakorkowaną. Powiesiliśmy kilkanaście psów na polityce komunikacyjnej Miasta Stołecznego Warszawy. Odpowiedzialny za nią człowiek ponoć uchyla się przed udzieleniem red. Śliwie wywiadu. Właściwie nie powinien się bać, bo o tym, że jest idiotą i zajmuje się czymś, o czym nie ma specjalnego pojęcia wie chyba każdy w Warszawie kierowca. I to jest zła informacja.


2. Dzięki redaktorowi Śliwie zwiedziłem agorowy garaż. Nigdy wcześniej tam nie byłem i raczej się nie zanosi, żebym tam kiedyś trafił.
W holu grupa ludzi wciągała ponadnaturalnej wielkości figurę Wiedźmina walczącego z jakąś brzydką panią. Strasznie się męczyli.

Wpadłem do Faster Doga. Pawełek dyskutował z małżonką o tym, czy emigracja nie byłaby najlepszym wyjściem dla wokalisty Szpaka (który właśnie od nich wyszedł). Dyskutowaliśmy o wyborach i kandydatach. Pawełek logicznie doszedł do tego, że należy głosować na kandydatkę Ogórek. Z powodów seksistowskich. Oglądaliśmy różne zdjęcie i filmy. Z różnych czasów pani Ogórek.
No i później prześladowały mnie różne jej wersje. Czyli idąc ulicą ciągle jakąś widziałem. I to jest zła informacja.

3. Okazało się, że po 23 z Berlina przyjeżdżają dziewczyny. Przespacerowałem się na Centralny. Pociąg spóźnił się trochę. Przyjechało Pendolino z Krakowa nie wiem czy wysiadło 100 osób. Chyba taniej by było przywieźć ich wszystkich samolotem.
Makieta w piwnicy teatru Kamienica przypomniała mi jak wyglądał dworzec w 1939 roku. Kawał porządnej architektury. Lepszej niż dzisiejszy Centralny. To, że nie przetrwał to zła informacja.  

środa, 14 stycznia 2015

14 stycznia 2015


1. Chwilę po tym, jak się obudziłem wyjaśniono mi, że pociąg „Matejko” wyleciał z rozkładu nie dlatego, że trzeba było zrobić miejsce Pendolino, tylko brakło do niego wagonów.
Te, które jeździły musiały być użyte gdzie indziej. Te, które zostały były zbyt wolne, żeby jeździć po CMK.
Pendolino nie zajęło torów.
Zjadło za to kasę. Ciekawe ile za jeden skład Pendolino by można kupić normalnych wagonów. Choć właściwie nie wiem czy ciekawe.

Jaki pożytek z Pendolino ma mieszkaniec podszczecińskiej wsi? Może poczuć dumę oglądając je w 48 calowym telewizorze LCD kupionym na kredyt od Providenta. Naprawdę wielką dumę.

Słuchałem powtórkę jakiegoś programu na TokFM. Prowadzący rozmawiał z panią, która pracowała w jakimś laboratorium którejś z przeznaczonych do likwidacji, przepraszam: wygaszenia kopalni. Pani opowiadała o profitach. Dostaje trzynastkę, z czternastek dobrowolnie zrezygnowały. Podstawę ma poniżej płacy minimalnej. Tylko dzięki bonusom przekracza próg. Pracuje w administracji, więc w przypadku zamknięcia kopalni dostanie trzymiesięczną odprawę. Ale jest w stosunkowo dobrej sytuacji, bo do emerytury brakuje jej tylko kilkanaście miesięcy. Dostanie więc zasiłek przedemerytalny – kilkaset złotych. Jej młodsze koleżanki tak fajnie mieć nie będą. Kiedy nie będzie kopalni, w okolicy właściwie nie będzie nic, więc mają małą szansę na jakąkolwiek pracę.
Górnicy mają lepiej. Choć też nie są to kwoty oszałamiające, bo normalny górnik zarabia u nich mniej–więcej cztery tysiące. Więcej zarabia nadzór. Ci z dołu mają dostać dwuletnie zarobki.
Dziennikarz się oburzył, że inni nie dostają. I zacytował włókniarkę z Łodzi, która wcześniej dzwoniła i mówiła, że jak jej zakład likwidowano, to nic nie dostała.
Pani odpowiedziała, że to nie jest tak, że tylko górnicy dostają, że jak ostatnio były zwolnienia w jakiejś śląskiej spółce kolejowej (nie zapamiętałem jakiej), to wszyscy zwalniani dostali odprawy w wysokości trzyletnich zarobków. Wszyscy. Pracownicy biurowi też.
Dziennikarz zacytował na to emerytkę z Warszawy, która powiedziała, że ma jakąś małą emeryturę i nie chce, żeby z jej podatków dawać pieniądze na górników.
Ciekawe co będzie, kiedy kopalnie pozamykają, a importowany węgiel pójdzie w górę. Pani emerytki może wtedy nie być stać na prąd zużywany przez jej telewizor i nie będzie mogła już oglądać „Szkła kontaktowego”.

Po tym jak zobaczyłem redaktora Durczoka złorzeczącego na rząd w obecności redaktora Kuźniara mam podejrzenia graniczące z pewnością, że w całej kopalnianej zadymie chodzi o coś zupełnie innego. I nie wiem o co. I to jest zła informacja.

Bo – tu użyję modnego ostatnio słowa – hejt na górników, kanały, którymi do mnie dociera wygląda na robotę niezłej agencji PR.

2. Teatr Wielki Opera Narodowa w łaskawości swojej w końcu zapłaciła mi za krzyżówkę, którą przygotowałem do druku wydanego z okazji wystawy o Dygacie. Poszedłem więc do sklepu „Perełka” by kupić ogórki kiszone i kabanosy dębowe. Kiedy kupujemy kabanosy dębowe ludzie patrzą na nas dziwnie. Są najtańsze i prawdopodobnie zrobione z czegoś dziwnego. Koty je uwielbiają, choć już coraz mniej. I to jest zła informacja.
Po drodze wpadłem do Faster Doga. Zaczęli sprzedawać jedwabne szaliki Knightsbridge. Chciałem się z nimi podzielić wrażeniami z oglądania „Watahy”. Pawełek oglądał jeden odcinek. Przedostatni. Nie pozwolili mi narzekać na film, bo spora część aktorskiej ekipy to ich klienci. Pawełek oglądał odcinek, żeby zobaczyć, czy Topa ma buty. Znaczy – pewnie aktor Topa kupił frye'e.

Przyszedł klient oglądać biżuterię. Powiedział, że nosił srebro, później złoto i teraz chce wrócić do srebra. Przymierzył, nie kupił, poszedł. Razem z Pawełkiem rozpoznaliśmy w nim funkcjonariusza państwowego. Ja stawiałem na MSW, Pawełek miał podejrzenia, że jakieś służby specjalne.
Patrycja się dziwiła – po czym rozpoznajemy. Pan był ogolony na łyso, w garniturze, płaszczu – to było ok. Buty miały zdarte obcasy. Więc pan nie z biznesu. Gdyby był z biznesu, miałby na tyle dużo par, że nosił by do szewca. Do tego jakoś tak się ruszał, że czuć było szeroko rozumiane MSW.
Kiedyś latem, kiedy do nich przyszedłem palili na schodach sklepu. Zobaczyłem przez okno, że w lombardzie są cywilni policjanci. Pawełek natychmiast się zgodził. Patrycja też się dziwiła po czym poznajemy. Ale jak policjanta po cywilu nie rozpoznać.

Wracając do domu wpadłem na pocztę. Policja ze Świebodzina przysłała pismo, że umarza dochodzenie w sprawie uszkodzenia samochodu Nissan Navara na szkodę firmy Nissan Sales Central & Eastern Europe.
Jestem wielbicielem świebodzińskiej Policji. Są szybcy. Jak się da, to włamywaczy w miesiąc złapią, jak się nie da, to w dwa dni umorzą.
Na poczcie wciąż można kupić kieszonkowe kalendarze ze św. Janem Pawłem II.

3. Korespondowałem na Twitterze z Parlamentem Europejskim. Dało się obejrzeć przemówienie przewodniczącego Tuska, dało przewodniczącego Junckera. Nie dało dyskusji. Parlament tłumaczył, że ma jakieś techniczne problemy.
W końcu ktoś wrzucił na youtube przemówienie Andrzeja Dudy. Niezłe muszę przyznać. Gdybym wiedzę o polityce czerpał z amerykańskich filmów byłbym przekonany, że od jakiegoś czasu nad kandydatem Dudą pracuje grupa mistrzów od retoryki.
Informacje o polityce czerpię z innych źródeł, więc bliższy jestem stwierdzenia, że kandydat Duda to samorodny talent.
Fakty TVN, które oglądałem nie dał piętnaście sekund z przemówienia przewodniczącego Tuska, nie wspomniały o tym Dudy. Było za to o proboszczu, który nazywał wikarego cha. i cha. (cokolwiek by to miało znaczyć).

W „Kropce nad I” redaktor Olejnik rezonowała z profesorem Niesiołoswkim. Wydawało mi się, że jestem na tyle uodporniony, że red. Olejnik nie uda się mnie zniesmaczyć. Myliłem się. I to jest zła informacja.



wtorek, 30 grudnia 2014

30 grudnia 2014


1. Przyśnił mi się amerykański ambasador. Ambasada była w stupiętrowym wieżowcu z dziwnymi windami, w mieście ze średniowiecznym centrum. Pamiętam, że zapytałem Jego Ekscelencję o możliwość zmniejszenia opłat za wydanie wizy, ale nie pamiętam, co odpowiedział. Dużo się rzeczy działo, które zdążyłem zapomnieć. Pamiętam tylko, że na koniec okazało się, że zaparkowałem samochód na płatnym parkingu a nie mam pieniędzy. No i wtedy się obudziłem.

Przyjemne przedpołudnio-popołudnie. Słońce świeciło za oknem. A ja podłączyłem antenę satelitarną do dekodera w tak sprytny sposób, że przewód szedł przez piwnicę i na parter dostawał się przez dziurę dostarczającą powietrze do kominka. Bożena (kiedy zauważy) będzie zachwycona, bo z niewiadomych powodów nie lubi plączących się po domu kabli.

Dziewczyny obejrzały więc na HBO drugiego „Hobbita”. Przez lata mieliśmy rodzinny zwyczaj – w każde święta oglądaliśmy „Władcę pierścieni”. Ale nam (konkretnie – dziewczynom) przeszło.
W przyszłym roku pewnie będziemy już oglądać pełnego „Hobbita”
Czytam miażdżące recenzje trzeciej części. Że długa. A mam cichą nadzieję, że reżyser weźmie się znowu za „Władcę” i dołoży te wszystkie wycięte wątki. Przede wszystkim zakończenie, bo w obecnej wersji widać jak Hobbici zmienili świata nie ma jak wyprawa zmieniła Hobbitów.
Mała szansa na nową wersję i to jest zła informacja.

2. Zadzwoniła Dorota z Nissana, żeby wyrazić wdzięczność za dostarczenie do Warszawy Navary. Dyrektor Zydel prócz tego bohaterskiego czynu wykazał się wczoraj – mimo trudnych warunków – jasnością umysłu i szybkością myślenia. Otóż, chwilę po jego wyjeździe wrzuciłem na fejsa zdjęcie nissana z wybitą szybą. I po chwili zdjęcie to zalajkował prezydent obywatel Jóźwiak. Już chciałem zrobić zrzut, żeby pokazać społeczeństwu jak to prezydent obywatel Jóźwiak lajkuje cudze nieszczęścia, ale nim zdążyłem to zrobić, zdjęcie zalajkował również dyrektor Zydel.
Dyrektora Zydla warto mieć po swojej stronie.

Bożena miała jechać po Józkę. Sprawdziłem na stronie PKP Intercity pociąg miał przyjechać zgodnie z planem. Bożena z dziewczynami pojechała. Ja wyciągnąłem akumulator z kosiarki. Puściłem pranie. Sprawdzam znowu na stronie, pociąg wyjechał z Rzepina. Patrzę, a Józka pisze na fejsie, że właśnie wjechali do Frankfurtu.
Wyraziłem na na Twitterze swoje oburzenie, odezwał się kolega @bartiniPL, tłumacząc że po pierwsze dane są aktualizowane co 20 minut (w opisie systemu na stronie jest „na bieżąco”), a dane musi wpisać dyżurny ruchu. Jeśli nie wpisze – w systemie wszystko jest w porządku. Po pięciu minutach na stronie pojawiło się 30 minutowe opóźnienie pociągu. Znaczy system nie jest godny zaufania. I to jest zła infrmacja.

3. W „Tak jest” oglądałem przez chwilę moją ulubioną poseł platformy – Ligię Krajewską. Pani Ligia dyskutowała z Morozowskim i Kuźmiukiem, że grzywna Sławomira Nowaka to nie wyrok.
Cóż, kiedyś się mówiło „rok nie wyrok”. Więc co dopiero grzywna.
A poza tym, że wcale nie jest powiedziane, że wszyscy, którzy pojawili się tego dnia w hotelu „Belweder” byli na imprezie Nowaka. „Tam tyle osób przychodzi…”

Później była konferencja ministra Arłukowicza, któremu najwyraźniej pali się pod… pod którym się najwyraźniej pali. Opowiadał jakieś dziwne rzeczy, o tym, że w KRS znalazł, że negocjatorzy z „Porozumienia Zielonogórskiego” są w zarządzie jakiejś spółki. Plątał się tak, że trudno było zrozumieć o co chodzi.
Jakiś orzeł z TVN24 zapytał, że będzie w tej sprawie zawiadomienie do Prokuratury.

Minister powtarzał, że ci lekarze, którzy nie podpiszą do pierwszego umów z NFZ nie będą mogli liczyć na publiczne pieniądze.
Dorn chciał zmusić lekarzy do pracy powołując ich do wojska. Arłukowicz się obraża. Chyba, że ma plan – przywiezie na ich miejsce lekarzy z Ukrainy. Dlatego MSW zawiesiło ewakuację z Donbasu. Żeby mieć moce na przerzucenie lekarzy.

A poważnie – Minister Zdrowia raz na jakiś czas, przed Sylwestrem odkrywa, że system nie działa. Platforma miała siedem lat, żeby to naprawić. Nic z tym nie zrobiła. I to jest zła informacja.

Arłukowicz mówił, że ułatwi pacjentom zmianę lekarze pierwszego kontaktu. Już to widzę. W gminie u mojej matki jest jeden. Zarabia niewyobrażalne pieniądze. Ciekawe w jaki sposób ludzie będą jeździć do innego lekarza złapią PKS, który właściwie nie istnieje. Pociąg? A, tory rozebrane.

A najgorsze jest to, że kiedy Arłukowicz zostanie posunięty, to nic się nie zmieni, bo posuwać go będzie pani, która była jego poprzedniczką. Zamieni go na jakąś przyjaciółkę. A, jak powtarzała mi matka – kobiety przyjaźnią się z ładniejszymi, bądź mądrzejszymi.
W tym przypadku brzydszą może być trudno znaleźć.  

poniedziałek, 29 grudnia 2014

29 grudnia 2014



1. Od dobrych dwudziestu lat czuję więź z Adrianem Mole'em. Jest on ode mnie co prawda trochę straszy, żyje w innym kraju, takim, gdzie życie jest zdecydowanie prostsze. Ale więź czuję. Mam wrażenie, że go bardzo dobrze rozumiem.
No i zadzwoniłem do matki, żeby się z nią umówić, bo miałem ją odwieźć na dworzec kolejowy w Świebodzinie. Matka od paru lat pracuje w Niemczech – wracała do pracy. Nie ma tu samochodu, bo po tym jak pojeździła czymś nowym w Bawarii, w końcu do niej dotarło, że kia Pride nie jest ani samochodem wygodnym, ani bezpiecznym, ani ładnym. No i postanowiła ją wyrzucić.
Zadzwoniłem i usłyszałem historię, która jakby żywcem wyszła spod pióra Sue Townsend. I to jest zła informacja.

[Właśnie przeczytałem, że pani Sue zmarła 10 kwietnia, więc nie będzie już więcej części. I zrobiło mi się strasznie smutno]

Nie będę tej historii przytaczał. Może kiedyś. W każdym razie moja matka to nietuzinkowa postać.

2. No więc już miałem odpalać Navarę, miałem nawet pomysł, żeby do Boryszyna pojechać lasami, a tu niespodzianka. Szyba w przednich prawych drzwiach wybita. Częściowo. Dziura wielkości pięści u góry, kawałki szkła na siedzeniu kierowcy. Kamienia nie widać, więc raczej wiatrówka.
Zadzwoniłem do Doroty z Nissana. Niedziela, po Świętach, dziesiąta. Odebrała [wszyscy kochają Dorotę]. Zasugerowała, żeby Navarą przyjechać jednak do Warszawy, ale wcześniej pojechać na Policję.
Dałem znać matce, że jej nie zawiozę. I pojechałem do Świebodzina. W Ołoboku wziąłem
autostopowiczów. Trochę musieli zmarznąć.
Budynek Policji jest nowy (znaczy ma z pięć lat). Stary był zbudowany przez Niemców. Był ładny. Przynajmniej z zewnątrz.
Policja w Świebodzinie bardzo dobrze mi się kojarzy. Kiedy włamano się do nas ze cztery lata temu, po trzech miesiącach sprawcy byli już skazani.
Przyjął mnie policjant o nazwisku, żywcem wziętym z polskiego kryminału. Obejrzał auto pokiwał głową i spisał zgłoszenie. Właściwie sam sobie podyktował moje zeznanie. Ja tam być może nieco innym językiem mówię, ale sens udało mu się antycypować.
Zgłoszenie przygotowywał w komputerze używając OpenOffice. I to jest dobra informacja. Znaczy, że ktoś myślał podejmując decyzję o wdrożeniu oprogramowania.
Słownik nie podkreślił mu Warszawy małą literą. Mnie też nie podkreśla. Twórcy słownika pamiętają o warszawach. Generalnie było miło i profesjonalnie.
Nowy budynek świebodzińskiej Policji jest potwornie brzydki. Do tego na stropie widać było dziwne zacieki, znaczy coś jest nie tak z dachem. I to jest zła informacja.

Wróciłem przez las. Na dziurach Navara dobrze sobie radzi. Dzwoniły tylko kawałki szkła.

3. Drę łacha z niesamochodowości dyrektora Zydla. A tu się zachował. Zdecydował się wrócić Navarą do Warszawy. Wcześniej streczową folią zabezpieczyliśmy drzwi. Rozpędziłem auto do 160 km/godz. i zabezpieczenie działało. Tylko było głośno.
Przyszedł sąsiad Gienek ze swoim szwagrem Darkiem. Pokiwali głowami. Zastanawiali się, kto mógł strzelać. Stwierdzili, że nie Tomek. Podjechałem do Józka, ojca Tomka po jajka, żeby wyposażyć w nie dyrektora Zydla. Józek, ojciec Tomka, powiedział, że Tomek raczej nie strzelał.
Sąsiad Tomek przed laty znany był we wsi ze swojego strzelania z wiatrówki. Ale teraz jest poważnym biznesmenem, więc to nie on.

Zadzwoniła Dorota z Nissana, żeby powiedzieć, że rano była półprzytomna, po weselu, i żeby tego samochodu nie przywozić, jeżeli byłby problem z widocznością, że sobie jakoś poradzą. Bohaterski dyrektor Zydel był zdecydowany. Ruszył i w całkiem niezłym tempie dojechał do Warszawy. Po wszystkim powiedział, że własnych myśli nie słyszał. Cóż, za możliwość takiego wyciszenia ludzie na stanowiskach potrafią zapłacić wiele pieniędzy.

Goście pojechali.
Wieczorem dziewczyny oglądały film o dobrych Niemcach, których najechali faszyści. I ci dobrzy Niemcy ukrywali przed tymi faszystami Żyda. I przyleciały samoloty i tych dobrych Niemców zbombardowały. I zabiły przyjaciela bohaterki.
Oglądałem piąte przez dziesiąte ale i tak chcę zaśpiewać: Deutschland, Deutschland über alles, über alles in der Welt…
I to jest zła informacja.

niedziela, 28 grudnia 2014

28 grudnia 2014




1. Dyrektor Zydel wstał wcześnie i rozpalił w kuchennym piecu nieco tylko zadymiając dom. Później – jak to dyrektor Zydel – poszedł pobiegać, choć ponoć lekarz mu zabronił. Jak się jest aż tak ważnym dyrektorem, to trzeba chyba słuchać lekarza.

Po śniadaniu dyrektor Zydel wziął Navarę i pojechał do powiatu, skąd przywiózł chleb (z Tesco) i węgiel (z Mrówki). Navara na wsi nabiera sensu. Jest miejsce i na chleb (kabina) i na węgiel (skrzynia).

No i przyszli kolędnicy. W liczbie pięć. Syn leśniczego z wąsami i akordeonem, Maryja z dzieciątkiem, człowiek w dresie – na Józefa zbyt młody, więc pewnie pastuszek, Ula – nosicielka gwiazdy (i – jak się później okazało – kasjerka) i śmierć w rajtuzach w czaszki.
Śmierć raz pomyliła tekst, ale jakoś z tego zgrabnie wybrnęła.
Dyrektor Zydel był wniebowzięty. Etnograf – bądź co bądź. Zrobił sobie serię zdjęć z kolędnikami. Ciekawe, co by poczuli, gdyby wiedzieli z jaką ważną personą się fotografują.

Istnieje poważne niebezpieczeństwo, że sytuacja tak się dyrektorowi Zydlowi tak spodobała, że w przyszłym roku zamiast tego potwornie denerwującego spotu, na końcu którego pani Waltzowa mówi, co by się zakochać w Warszawie w Święta, tego, co na okrągło chodzi w TVN24, a dyrektor Zydel nie chce mi powiedzieć ile to Was, mieszkańcy Warszawy kosztowało – po mieście będą operować oddziały kolędników, przekładający opowieść o Bożym Narodzeniu, pieśniami o sukcesach pani Waltzowej.
I to może być zła informacja.

Tu pewna zaległość. Obiecałem, że zamieszczę tu dowcip. Miało być przed Świętami. Jest po. Ale się z kolędnikami jakoś kojarzy.
Trzej królowie wchodzą do stajenki. Baltazar walnął łbem w nadproże –O, Jezu! – jęknął. I na to święty Józef –I to jest dobre imię, a nie jakiś tam Stefan.

Później trafił nas wielki zaszczyt, zadzwonił do nas sam prezydent obywatel Jóźwiak. Znaczy zadzwonił do dyrektora Zydla, żeby się skonsultować przed występem w telewizji.
Obserwować na własne oczy, jak robi się politykę, to niesamowite doświadczenie.

Gdyby tutejszy Wójt był jak pani Waltzowa, to kanalizację by może jeszcze ze dwa lata kopali, ale za to jak pięknie wieś by była na święta przystrojona.

Udało mi się zrobić krewetki. Takie jak w Krakenie, tylko bardziej.

2. Przyjechali goście. Z Łodzi, choć z Wrocławia. Szybko zaczęli opowiadać o prezydent Zdanowskiej. Dyrektor Zydel dyplomatycznie poszedł spać, i to jest zła informacja, bo później rozmowa przeszła na temat szkolnictwa wyższego.

3. Akademia Sztuk Pięknych ma przygotowywać ludzi do zawodu. Takie są wytyczne Ministerstwa. Kształci więc spawaczy. Z licencjatem. Zamiast płacić kilkanaście tysięcy za kurs spawanie, człowiek idzie na kilkuletnie studia. Niczego poza spawaniem się nie chce uczyć, bo nie jest to do niczego mu potrzebne. Nie ma egzaminów, więc uczelnia przyjmuje ludzi, o których nic nie wie. Szkoła za to przoduje w wysyłaniu ludzi na Erasmusa. Wracają z zaklepaną posadą spawacza. Mniej-więcej to opowiadał mi wieloletni nauczyciel akademicki. Jeszcze parę lat temu był w pewien sposób typowym wyborcą PO. Dziś uważa, że w zorganizowany sposób polskie szkolnictwo wyższe jest sprowadzane do poziomu techników z czasów PRL. I to jest zła informacja.

Pani Minister Nauki i Szkolnictwa napisała na Twitterze, że cała Polska ma odchudzać redaktora Semkę. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że wśród współpracownic ma osoby, którym też się odchudzanie może należeć. Nie jestem złośliwy, nie napiszę.

Napiszę za to, że w zmywarce zamieszkała nam mysz. Może nie tyle zamieszkała, co lubi tam siedzieć.

Nie, nie mogę.
Skąd Tusk wytrzasnął te wszystkie baby?



czwartek, 25 grudnia 2014

24 grudnia 2014


1. Mieliśmy wstać o świcie i ruszać. Obudziło mnie po dziewiątej, ale zanim się zebraliśmy zrobiło się południe. Pakowanie samochodu w ulewie nie należy do specjalnie przyjemnych. 
Bożena chciała przed wyjazdem coś załatwić. Woziłem ją słuchając konferencji pani Premier. To było interesujące doświadczenie. O pani Premier zdanie mam jak najgorsze. Była złym Ministrem Zdrowia, delikatnie mówiąc – nie zdała egzaminu w Moskwie, była strasznym Marszałkiem Sejmu – dlaczego by miała być dobrym premierem?
Zdanie miałem jak najgorsze, ale nie aż tak złe, jakie miałem po wysłuchaniu konferencji. Pani Premier nie potrafiła odpowiedzieć na proste pytania. Szkoda gadać. Każdy może sobie posłuchać.
Ze dwa dni wcześniej zauważyła, że na wystawie optyka na rogu z Wilczą leży „Viva” i oprawki użyte w sesji. Problem sesji w „Vivie” stał się najbardziej palącym w kraju.
To właściwie zabawne, bo bywały już podobne. Pamiętam profesora Buzka przebieranego w ubrania Rage Age. To było, kiedy był kierownikiem PE. Kolega fotograf opowiadał, że się pan profesor tak bardzo fasonami podekscytował, że aż chciał te ubrania kupić. W Parlamencie zarabiał tyle, że go było stać.

Na czym więc polega problem z sesją pani Premier w „Vivie”? Chyba na sumie elementów. Ale nie chce mi się o tym pisać
Nie udało mi się zatrzymać przy optyku, żeby zrobić zdjęcie wystawy. Znalazłem miejsce dopiero przy Pięknej. Bożena poszła do jakiegoś sklepu, ja walczyłem z zaparowanymi szybami. Chyba trzeba dołożyć czynnika do klimatyzacji. Zadzwonił kolega. Okazało się, że przechodził właśnie koło tamtego optyka. Zrobił zdjęcie i mi wysłał.
Wrzuciłem na Twittera. Tweet zaczął żyć swoim życiem. Miał wielkie powodzenie wśród dziennikarzy mejnstrimu.

W końcu zaparkowałem BMW na podwórku i ruszyliśmy Navarą. Trzy godziny później, niż zakładaliśmy. I to jest zła sytuacja.

2. To właściwie zabawne – Navara na autostradzie pali tyle, co pięciolitrowa klasa-G. Z tym, że nissan ropy, a mercedes benzyny. Szumiały relingi, szumiało okno w tylnych lewych drzwiach, ale poza tym było całkiem spoko. Bluetooth nie przekazywał muzyki, nie ma gniazda USB jest za to wejście małym jackiem (zupełnie jak w prasowym R8, z zeszłego roku). Więc zamiast Dołęgi-Mostowicza słuchaliśmy Trójki.
Pani Minister z Kancelarii Prezydenta opowiadała o inicjatywie ustawodawczej Bronisława Komorowskiego. Pan Prezydent pochylił się nad losem polskich rodziców i w – wydaje się – dość rozsądny sposób postanowił zmodyfikować prawo pracy. Brzmiało to naprawdę nieźle.
Poza jednym minusem. Większość moich znajomych, ludzi w moim wieku i młodszych pracuje na umowach o dzieło albo się samo zatrudnia. Czyli zmiany w prawie pracy ich nie dotyczy.
Prezydencki projekt ma ułatwiać życie młodym ludziom decydującym się na dziecko. Ułatwi młodym ludziom pracującym na etatach. Gdybym był złośliwy – zacząłbym się zastanawiać gdzie na etatach młodzi mają szanse na pracę? W administracji.

Pod Poznaniem zrobiłem coś z radiem i znikła Trójka. Pojawiło się za to TokFM z codziennym programem motoryzacyjnym. Koledzy zachwycali się Pulsarem. Zachwycali się Qashqaiem i jeszcze jakimiś innymi nissanami. Zachwyty przedzielali westchnieniami, że może dostaną Pulsara na test długoterminowy. Kiedyś słuchałem ich codziennie. Teraz rzadko. Ostatnio, kiedy na nich trafiłem zachwycali się BMW. Że to firma ze świetnie prowadzonym parkiem prasowym. Trudno się nie zgodzić.

Nie obejrzałem „Faktów”, więc nie wiem jak skomentowały konferencję pani Premier. I to jest zła inforamcja.

3. Zanim rozpakowałem samochód zrobiła się dziesiąta. Czyli nici z zielonogórskiego Makro. Pojechaliśmy do Tesco. Postaliśmy chwilę przy stoisku z prasą. „Vivy” nie było. Była za to „Grazia” z sesją, na którą dostarczyliśmy z kolegą Grzegorzem lancię. Warto było. Lancia wystąpiła na zdjęciach. Zupełnie za to nie wystąpiła willa, w której robiono zdjęcia. W sumie – żadna ta sesja. Stoiska z polską prasą działają na mnie depresyjnie. I to jest zła informacja.

Obejrzeliśmy do końca „Homeland”. Na podjeździe domu Dara Adala (nie mam pojęcia, jak się to odmienia) stał nissan Qashqai. Marszałek Sikorski też ma takie auto. Przypadek?





środa, 24 grudnia 2014

23 grudnia 2014


1. Zanim przyjechał mój brat zdążyłem przeczytać, że Jacek Żakowski uważał materiał Wprost o taśmach za PR-owski.
Chciałem jakoś zażartować, że w związku z zaangażowaniem w pewien budynku w centrum Warszawy panu Jackowi musiało się wszystko przewartościować. On, jako wielki intelektualista i autorytet moralny nie mógł przecież brać udziału w działaniach PR-owskich. Czyli działania, w których brał udział PR-owskie nie były. A jakie więc działania nazywamy PR-owskimi? Te inne.

Pojechaliśmy z bratem odebrać Navarę i oddać TT. Samochody prasowe Nissana wydaje pan tak miły, że kiedy firma postanowiła zmienić dilera, który prasową flotą się będzie zajmował w warunkach konkursu było przejęcie pana, który zajmuje się prasówkami.
Navara to był wielki sukces rynkowy Nissana. Nie był to samochód specjalnie ładny. Specjalnie wygodny. Specjalnie dobrze wyposażony. Normalne rolnicze auto. Niezłe właściwości terenowe, skrzynia, pięcioosobowa kabina. Świetna rzecz dla robotników leśnych, drogowych, budowlanych. Proste użytkowe auto.
W Polsce używane przez właścicieli firm.
Dlatego wersja, którą dostałem miała skórzane siedzenia, automat, dwustrefową klimatyzację i stosunkowo mocnego diesla.
Dlaczego właściciele polskich firm kupowali farmerskie auto? Przez urzędników Ministerstwa Finansów. Przez lata można było odliczać pełen VAT od samochodów ze skrzynią ładunkową.
Ktoś właściwie mógłby się doktoryzować na temat wpływu urzędników na rynek motoryzacyjny w Polsce. Kratki, bankowozy, skrzyniowe limuzyny. W tym roku, przez błąd Ministerstwa Finansów miało sens kupowanie samochodów z kratką. W związku z tym Volvo w ciągu pierwszych trzech miesięcy sprzedało – przepraszam za wyrażenie – wolumen, jaki miało sprzedać przez cały rok.
Pewnie wciąż piją zdrowie tego urzędnika, który się pomylił.
VAT to jedna sprawa. Drugą jest akcyza. Ma utrudniać bezsensowne wydawanie pieniędzy. Samochody z silnikami trzylitrowymi są obłożone wyraźniej większą, niż te dwulitrowe. Doświadczenie mówi, że trzylitrowe diesle lepiej jeżdżą, mniej palą – są więc wyraźnie bardziej ekologiczne. Co z tego, skoro przez akcyzę mniej opłaca się je kupować.
Polityka fiskalna bywa pozbawiona sensu. I to jest zła informacja.

2. Oddałem TT. Przemek (człowiek opiekujący się prasową flotą Audi i VW) nie był specjalnie zainteresowany moimi wątpliwościami co do prowadzenia się tego auta przy większych prędkościach. Rok temu wydał mi R8, które miało wahacz wiszący na jednej śrubie. Cóż, on tymi samochodami jeździ tylko do najbliższej stacji benzynowej, więc osobiście nie jest nimi zainteresowany.
Odwiozłem brata do Edipresse i pojechałem do Baniochy po opał. Po TT skrzynia biegów w Navarze sprawiała wrażenie zepsutej, albo ze 40 lat technologicznie starszej. Lało. A miałem kupić brykiety. Dość wrażliwe na wilgoć. Kupiłem po drodze plandekę. Po drodze pogadałem z dyrektorem Ołdakowskim. Podzielił się ze mną obserwacją na temat dziennikarzy TVN, ale nie jestem pewien, czy mogę o tym napisać, więc nie napiszę. W każdym razie są wśród nich tacy, których lubi.
Lało. Nic nie widziałem, bo nie zabrałem okularów. Teoretycznie są do czytania, ale świetnie się sprawdzają w deszczu podczas prowadzenia auta. Dojechałem. Okazało się, że firma mam zrobiła sobie wolne. Święta to święta. Pilnujący terenu pracownik miał plenipotencje, żeby sprzedać mi opał. Ładowaliśmy worki w wietrze i deszczu. Nie było to przyjemne. Jakoś udało mi się zakryć wszystko plandeką. Niestety po kilku kilometrach zaczęło ją podwiewać. Jakoś dojechałem.
Poszedłem do apteki, żeby zrealizować recepty, które przywiozłem z Krakowa. Okazało się, że nie mogę, bo pesel wpisany jest innym długopisem. Nie ważne, że dotyczy osoby, która jest wymieniona z imienia, nazwiska i adresu zameldowania. NFZ taką receptę by odrzucił z powodu koloru długopisu. Leki, które musiałem wziąć wziąłem na 100% z reszty zrezygnowałem.

Mieliśmy jechać na wieś. Kiedy Bożena wróciła z pracy postanowiliśmy, że jesteśmy zbyt zmęczeni. I to jest zła informacja.

3. W „Kropce nad I” wystąpił Kurski. Jacek Kurski – rzecz jasna. Jak urzeczeni patrzyliśmy jak pobija red. Olejnik jej własną bronią. Zagadał ją tak, że na koniec życzyła mu, żeby został członkiem sztabu Andrzeja Dudy i wygrał z Komorowskim.

Gdyby Kurski, Jacek Kurski otworzył szkołę rozmawiania z redaktor Olejnik, ta szybko by przeszła na zasłużoną emeryturę. Nie otworzył i to jest zła informacja.  

piątek, 5 grudnia 2014

4 grudnia 2014


l. Chciałem w wannie rozpocząć analizę „Esquire”. Niestety okazało się, że czytanie bez okularów jest męczące. Ledwo zmęczyłem pierwszy wywiad. Za mała interlinia, bezszeryfowy font.
Tak właściwie, to miałem tego wywiadu nie czytać, bo redakcja nazwała autorkę „weteranką prasy lajfstajlowej”.
Zestaw promowanych współpracowników może na niektórych potencjalnych czytelników działać odstręczająco, bo kogo do lektury może przyciągnąć Paweł Smoleński?
No więc mamy weterankę, słynnego śledczego Gazety i jedynego właściwie ciekawego w tym zestawieniu Kubę Dąbrowskiego, o którym w informacji nie piszemy akurat tego, co jest najbardziej interesujące.

Wyprowadziła mnie z równowagi pomyłka Idziaka. Opisując stroje uczniów w swojej stalinowskiej podstawówce, użył określenia: skautowskie. Siedzi chłop w tej Ameryce to zapomniał, że u nas to harcerze. A w Stalinogrodzie ewentualnie pionierzy. Weteranka łyknęła. Redakcja łyknęła. Niby nic, a jednak zła informacja.
Choć gorszy jest napis na okładce.
„Nowy męski świat".
Jeżeli ten świat jest dla redakcji nowy to bardzo zła wróżba.

2. Zmęczyło mnie wytężanie wzroku. Wyszedłem wanny. Przedwcześnie.
Zostawiłem sobie „Esquire” na później i udałem się do Nissana.
Pod koniec września na prezentacji Pulsara poznałem dyrektora Nissana najważniejszego na naszą część Europy. Został beta testerem mojego tegorocznego calvadosu.
Po teście obiecałem mu butelkę dostarczyć.
Najpierw nie było butelki, później nie było okazji.
W końcu zostałem poinformowany, że dyrektor najważniejszy jest w Polsce. Skonfekcjonowałem butelkę. I pojechałem.
Wczoraj nie napisałem, że red. Pertyński z Ameryki przywiózł mi śrubę do amerykańskiej klemy. Usunąłem dzięki temu rzemieślniczą rzeźbę, która strasznie mi się nie podobała. Samochód od razu zaczął lepiej odpalać.

W Nissanie było strasznie miło. Wszyscy się ucieszyli z flaszki. Miałem wrażenie, że niektórzy jeszcze bardziej niż najważniejszy dyrektor.
Z Nissana było blisko do Castoramy. Zasadniczo, to po opał miałem jechać tam gdzie zwykle, za Baniochę, ale się zrobiło późno. Kupiłem więc brykiety w Castoramie. I to jest zła informacja. Bo są droższe.
W Castoramie dostępna jest nowa gama zlewozmywaków. Gama.


3. Byliśmy umówieni z Mateuszem w Mei. Znaczy umówił się wydawca Marcin. O 18. Miał mnie po drodze zabrać taksówką. O 18 dotarło do mnie, że nie siedzę w taksówce. Zadzwoniłem do wydawcy Marcina, okazało się, że wciąż czeka. Odpaliłem więc mytaxi. I po pięciu minutach jechałem z panem Przemysławem na Powiśle.
Na miejscu się okazało, że spotykamy się nie tylko z Mateuszem, ale też z Henrykiem i Jerzym. I to była bardzo miła niespodzianka. Po pewnym czasie pojawił się wydawca Marcin, któremu kierowca mytaxi nie przyjął karty. Jeździli więc w poszukiwaniu bankomatu.
Kuchnia koreańska jest super. Kuchnia w Mei jest super. Towarzystwo było super.
Jerzy pokazał mi jak używać rozpoznawania pisma w Note3.
Większość tego tekstu napisałem na Note3. Pisząc po ekranie. Niewyraźnie. Super.

Miałem się kiedyś za mistrza w rozkminianiu urządzeń. Teraz jest ze mną gorzej. I to jest zła informacja. Starość.

piątek, 26 września 2014

25 września 2014


1. Picie powoduje pragnienie. Tak napisał na swym rysunku Mistrz. W moim przypadku wczorajsze picie spowodowało dzisiejsze pragnienie niepicia.

Zasnąłem przy telewizorze. Przyśniły mi się telezakupy, więc się obudziłem i wyłączyłem telewizor. Łóżka w Sheratonie – tradycyjnie świetne. Kładłem się z bólem pleców, obudziłem – bez. Istnieje oczywiście szansa, że prawdą jest, że boleć może tylko jedna rzecz, ale wolę wierzyć, że ból z pleców wygnał materac, nie – kac. Nawet gdyby to kac był – jak to potrafią dziś napisać w „Gazecie Wyborczej” – panaceum na moją dolegliwość, to mimo wszystko samo jego istnienie było złą informacją.

2. Zszedłem na śniadania. Dosiadłem się do redaktor Anny dwojga nazwisk Lubertowicz-Sztorc. Siedziała przy stole z krajanem kolegi Podłogi i sączyła szampana. Drugą butelkę.
Rozmowa zeszła na temat homoseksualizmu, gdyż redaktor Anna dwojga nazwisk stwierdziła, że zawsze pociągały ją kobiety, ale w czasach jej młodości nie istniało coś takiego jak lesbijki. Oczywiście przesadzała. Mimo iż lubi podkreślać, że jest starsza niż wszyscy, aż tak stara na pewno nie jest. Nikt nie jest.

Po nas – w szerokim tego słowa znaczeniu – dziennikarzach, nowe nissany prezentowano – cokolwiek by to słowo miało znaczyć – flotowcom. Flotowcy charakteryzowali się tym, że było ich dużo i wyglądali jak przedstawiciele handlowi na wyjazdowej konferencji. Na zewnątrz, od strony mola zrobiono dla nich wystawę wszystkich chyba modeli nissanów. Były wśród nich elektryczne ciężarówki, które bardzo chciałbym bliżej poznać. Niestety nie dało się tego zrobić, bo dziennikarzom mają być zaprezentowane później. I to jest zła informacja.

Przespacerowałem się po plaży. Jest nieco przereklamowana. Otuchą napawał mnie fakt, iż byłem w zasięgu baterii artylerii nadbrzeżnej z Helu. Niegdysiejszym zasięgu. Szedłem kawałek. Na wysokość Grand Hotelu, który niestety po wybudowaniu Sheratona trochę zniknął.
We wrześniu 1939 roku zameldowany był Hitler. Adolf syn Aloisa. Hotel był w zasięgu helskich armat. Dowodzący obroną Wybrzeża admirał Unrug stwierdził, że nie można hotelu ostrzelać, bo by to było niehonorowe. Trudno mu nie przyznać racji.
Admirał Unrug urodził się w Brandenburgu jako Joseph von Unruh. Był oficerem niemieckiej marynarki. W 1919 r. postanowił, że będzie polskim obywatelem. I był z zaangażowaniem rzadko dziś spotykanym.
W obozie jenieckim z niemieckim komendantem rozmawiał przez tłumacza. Kiedy ten zdziwiony zapytał: Nie zna pan admirał niemieckiego? Odpowiedział: Nicht immer. Niesamowita z dzisiejszego punktu widzenia postać.

Nissan coś tam robi z Ligą Mistrzów, więc obdarował nas piłkami. To jeden z tych ulubionych prezentów co nie wchodzą do walizki. Narzekałem, więc redaktor Pawlak zaproponowała, że przywiezie mi piłkę do Warszawy samochodem. Później zapytała, czy nie może się piłką bardziej zaopiekować, bo ma na razie jedną piłkę dla dwóch chłopaków, a gdybym dał jej drugą, to by się lepiej dzieliło. Zapytałem, skąd wzięła dwóch chłopaków. Odpowiedziała, ale to tajemnica, więc nie będę o tym pisał.

Obejrzałem jeszcze raz Pulsara i myślę, że to będzie wielki sukces. Wielbicielom nissanów będzie się podobał. A nowe kolory Juke doprowadzą ich do ekstazy. Zwłaszcza żółty.

3. Pojechaliśmy na lotnisko imienia Lecha Wałęsy. Nie jest to ten rodzaj portu lotniczego, na którym chciałbym spędzić więcej niż godzinę. Samolot z Warszawy się spóźnił, więc później wylecieliśmy z powrotem. W związku z tym kapitan leciał krócej niż zwykle, a przynajmniej tak obiecywał.
Zauważyłem, że na papierowych torebkach do rzygania napisane jest „Welcome on board”. To właściwie śmieszne.
W magazynie pokładowym przeczytałem, że prędkość maksymalna bombardiera – samolotu Eurolotu to 666 km/godz. Nic dziwnego, że się tak często psują.
Redaktor Anna dwojga nazwisk narzekała, że LOT, na krajowych połączeniach nie podaje alkoholu. Że nawet się nie da kupić. I to jest zła informacja. Tak, ludzie by kupowali. Wynik finansowy był jeszcze lepszy. A LOT to państwowa firma, więc im lepszy jest wynik, tym lepiej jest nam wszystkim. Polakom.    

czwartek, 25 września 2014

24 września 2014



1. Lubię latać. Lubię być niewyspany na Okęciu i lubię potem narzekać, że jestem zmęczony.
Najmniej lubię lotniskową gastronomię i sklepy. W znaczeniu, że na Okęciu, bo w Monachium sklepy są w porządku. Zwłaszcza papierniczy przy drodze do polskiego kąta. Podobny papierniczy, tylko dużo mniejszy, był w baraku na Tegel. Ale nie wiem, co teraz na Tegel słychać, bo byłem tam ostatnio chyba w styczniu. To wtedy kolega Labuda pozbawiony został całego zakupionego alkoholu przez niezbyt przyjaźnie nastawionych ludzi od bezpieczeństwa.
AirBerlin w tym przypadku sucks.

Pani, która za sześć złotych sprzedała mi małą wodę Żywiec powiedziała, ze też by chciała polecieć do Gdańska. Ciekawe, czy naprawdę chciałaby do Gdańska, czy poleciałaby gdziekolwiek, byle by nie być w Warszawie.

Czekałem na samolot patrząc na przewijającą się reklamę na której piłkarz pokazuje coś na ekranie smartfonu Sony hokeiście. Przez głośniki wzywano Muhammada Abdula jakiegoś tam, który miał ze mną lecieć do Gdańska. Zaczęły mi się wymyślać rasistowskie dowcipy: Sir, niestety przepisy nie zezwalają na przesyłanie żony w bagażu rejestrowanym. Albo inny suchar: Sir, z pańskiej walizki dochodzi dźwięk cykania.

Do samolotu wchodziłem za bokserem Michalczewskim. Kapitan samolotu nazywał się kapitan Wasiak. Lot trwał ze czterdzieści minut. Bokser Michalczewski nie musiał w jego czasie czynnie wspierać mniejszości. Próbowałem sobie zrobić z nim z ukrycia selfie, ale mi nie wyszło. I to jest zła informacja.

2. W Sopocie prezentowano samochody Nissan. Pod Sheratonem wsiedliśmy do jednego. Nazywał się Pulsar. Jechaliśmy tym Pulsarem do Bytowa, nazwanego przez mojego kolegę Wojciecha – Odbytowem. Kolega Wojciech nie opowiada dowcipów, kiedy je słyszy stara się nie śmiać. Skoro pozwolił sobie na taki żarcik – to musi coś znaczyć.

Piszę wsiedliśmy, bo jechałem z redaktor Anną dwojga nazwisk Lubertowicz-Sztorc.
Z redaktor Anną mam tak, że wydaje mi się, że pierwszy raz spotkałem ją dwadzieścia parę lat temu i wtedy wyglądała identycznie jak dziś.

Jechaliśmy przez miejscowości o podwójnych nazwach. Były takie, których nazwa kaszubska i polska (nie żebym twierdził, że Kaszubi to nie Polacy, ale jak nazwać nazwę, która nie jest kaszubska? Normalną? Też źle) zapisane były tak samo. Wyglądało to idiotycznie.

Pulsar chyba w porządku. Nie jestem amatorem kompaktów, więc trudno się wypowiadać. Miałem problem ze znalezieniem obrotów, przy których się dało wyprzedzać (diesel 1,5), ale po co wyprzedzać, skoro widoki takie piękne.
W każdym razie redaktor Pertyński powiedział, że samochód jest w porządku. On się zna, więc powtórzę tę opinię.

Redaktor Anna dwojga nazwisk Lubertowicz-Sztorc, należy do tego typu ludzi, którzy za punkt honoru mają podtrzymywanie konwersacji. Nie było to trudne, bo wspólnych tematów mieliśmy wiele. Alkohol, samochody, Kraków sprzed 20 lat, alkohol.

Redaktor Anna opowiedziała, jak wypiła Amol prezesowi krakowskiego „Czasu”. A może to nie był prezes, tylko naczelny – w znaczeniu Polkowski, nazywany Pol Potem?
Opowiadała też jak zwyzywała na nartach prezesa Gazety Krakowskiej od chujów, a on jej nie poznał, i tylko pytał wszystkich: kto to.
Prezesa Krakowskiej znałem, kolegował się z Jankiem Miczyńskim. Ale nie pamiętam już, jak się ten prezes nazywa. Były prezes.
W Bytowie na zamku był obiad. Ponoć dobra kaczka. Dostali za nią złotą patelnię. Nie jadłem.

Do Sopotu wracaliśmy X-Trailem. Kierowała redaktor Anna dwojga nazwisk Lubertowicz-Sztorc. X-Trail bardziej mi pasował niż Pulsar. Był wyposażony w elektroniczny system tłumienia wstrząsów. Niestety jechaliśmy egzemplarzem przedprodukcyjnym, w którym ten system nie działał, więc co mnie wytrzęsło – to moje.
W każdym razie wróciliśmy na skróty, bo organizatorzy chcieli nas przewieźć jakimiś esami-floresami, żeby pokazać ładne widoki i możliwości terenowe samochodu.
Koledzy sprawdzili – w terenie X-Trail sobie radzi.

Po powrocie wyszedłem w Sopot, żeby kupić pastę do zębów. Wpadłem na BWA. Przypomniało mi się, że jest wystawa Axentowicza, o której słyszeliśmy kiedyś w radio. Niestety odbiłem się do zamkniętych drzwi. Wystawa zamknięta była do czwartku. I to jest zła informacja.
No i zauważyłem, że plac przy BWA jest strasznie brzydki. Nie wiem, co ludzie w tym Sopocie widzą.

3. Wieczorem była konferencja, na której opowiadano o Pulsarze, X-Trailu i jeszcze jednym nissanie, który się nazywa Juke. Potwornie brzydkim, ale ponoć świetnie się sprzedającym.
Nie mogłem słuchać, bo pisałem 3 negatywy, a jak tylko przestawałem, to redaktor Pertyński wywierał na mnie presję, bym kontynuował.
Dlatego nie udało mi się zadać pytania, o to czy występujący na początku konferencji mistrz świata w odbijaniu piłki wszystkim dzięki swoim umiejętnościom uzyskuje sukcesy towarzyskie.

Redaktor Pertyński nie wyjaśnił mi też co to jest sprzęgło proszkowe. I to jest zła informacja. Bo jak tylko sobie o mojej w tym względzie niewiedzy przypominam – próbuję zgadywać, a to bez sensu.

Po konferencji była kolacja. Kolację uświetnił swoją obecnością dyrektor zarządzający Nissanem w naszej okolicy. Andriej Akifiew.
W ogóle było dużo dyrektorów.
Z jednym siedzieliśmy przy stole. Siedział tam też pan inżynier. W każdej firmie motoryzacyjnej jest taki pan inżynier do odpowiadania na pytania techniczne, ale w związku z tym, że coraz więcej dziennikarzy pisze o swoich emocjach zamiast o samochodach, taki pan inżynier ma coraz mniej roboty.

Pan inżynier powiedział, że chciał zaprosić do Polski swojego odpowiednika z Moskwy.
Ten odpowiedział, że nie przyjedzie, bo się boi, że go tu zabiją polscy nacjonaliści.
Zasugerowałem rozwiązanie: że mogę przygotować dokument, na którym będzie napisane, żeby polski nacjonalista okaziciela tego dokumentu nie zabijał. Z dużą pieczątką dokument.
Pan inżynier opowiedział, że jego rosyjski odpowiednik ma pewną traumę związaną z przekraczaniem polskiej granicy. Otóż jego dziadek ożenił się z Polką. Ta nie chciała żyć w ZSRR, więc postanowili wyjechać do Polski. I na granicy zastrzelili go rosyjscy żołnierze.
Na to też znalazłem sposób – niech leci przez Frankfurt. W ten sposób nie będzie przekraczał polsko-rosyjskiej granicy.

Później posiedziałem chwilę w palarni z redaktor Pawlak (po raz pierwszy na motoryzacyjnej imprezie) i redaktorem Wieruszewskim (jeździ MX-5 i nie jest gejem). Redaktor Wieruszewski robi coraz większą karierę na Youtubie, i trochę o tym rozmawialiśmy.

Później redaktor Wieruszewski poszedł spać, redaktor Pawlak nad morze, a ja do baru, gdzie jeden dyrektor uczył drugiego dyrektora rosyjskiego. Uczony nie mógł zapamiętać słowa двигатель.

Zaś dyrektor najważniejszy narzekał, że kiedy przylatuje do Budapesztu, gdzie ma siedzibę,  spotyka go zawsze bardzo nieprzyjemna kontrola paszportowa, której na przykład nie ma we Francji.

Wyjaśniłem mu to w prosty sposób.
Zapytałem:
–W którym roku rosyjskie wojsko ostatnio wkraczało do Paryża?
–1814
–A na Węgry?
–1944
–Którym?
–1945?
–Którym?
–…

–1956. I może dziadka tego kogoś, kto teraz tak nieprzyjemnie jakoś kontroluje paszport jakiś rosyjski żołnierz zastrzelił.

Dyrektor najważniejszy bardzo się pilnował. Dużo bardziej niż jego polscy podwładni. To bardzo ciekawa sytuacja. Mogę sobie wyobrazić jak się zachowują zaangażowani w interesy z Rosjanami Francuzi.

Wymieniliśmy się dowcipami o Czapajewie. Zdziwił się, że w ogóle to nazwisko coś mi mówi. Odpowiedziałem, że mój pradziadek i jego bracia brali udział w tamtej wojnie.
Może dlatego opowiedział o Czapajewie w Azji Środkowej (Этому зайцу 300 лет).

Powiedział bardzo interesującą rzecz, że Rosjanie teraz nie czytają Dostojewskiego, bo nie podoba im się to co pisze. Wolą Tołstoja.

Na koniec zaordynowano Macallana. Przypomniało mi się, jak na Sycylii piłem Macallana z Łotyszem, który opowiadał, jak Rosjanie (Sowieci) przez 50 lat wykończyli milion z dwóch milionów żyjących w 1939 roku Łotyszy. Niestety mój rosyjski był zbyt słaby, by tę historię opowiedzieć.