piątek, 27 lipca 2018

25 lipca 2018


Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Pszczoły przestały. Rano wypuściłem jeszcze z pięć. I tyle. 
Z dziesięć lat temu mieliśmy w ścianie mrowisko. Było to zupełnie bezbolesne. Prawie. Otóż w lecie przez niecały tydzień mrówki się roiły i w te dni działo się coś bardzo dziwnego. Każdego dnia, sobie tylko znaną drogą wyłaziły do łazienki, gdzie w południowo-zachodnim rogu przez mniej-więcej godzinę siedziały w wielkiej liczbie na ścianie. Później znikały. Doprowadzało to do zabawnych sytuacji. Ktoś (w tym przypadku – mój były kolega Skoczylas) wchodził do łazienki, widział mrówki i wypadał z krzykiem, po chwili, wezwane tym krzykiem towarzystwo wpadało do środka. A tam po mrówkach już nie było śladu. Więc na wypadającego z krzykiem patrzono dziwnie. Dziwnie czuł się też krzyczący.
Pewnego roku mrówki znikły. I to nie jest zła informacja. Złą jest, że jeżeli pszczoły będą nachodzić dom cyklicznie, może nas kiedyś nie być. I wtedy nikt ich szklankami nie wyniesie. A każda pszczoła to coś tam, jak pisze chyba Greenpeace.
W roku 1989 byłem na wymianie szkolnej w Związku Radzieckim. Chwilę później ten kawałek Związku Radzieckiego został stolicą Niepodległej Ukrainy, ale nie o tym. W księgarni kupiłem wtedy kilka płyt. Wśród nich dwupłytowy album Greenpeace. Wydany przez wytwórnię „Мелодия”. U2, Sting, Brian Ferry, Simple Minds, R.E.M., Brian Adams i nasza swojska Basia. Z okładki albumu wynikało, że Greenpeace od wielu jest wspierany przez Związek Radziecki, państwo – jak powszechnie wiadomo – bardzo zainteresowane ekologią. Z tym, że raczej poza swoimi granicami.
Lubiłem utwór „Гордость” zespołu Ю 2.

2. Przez większość dnia, z uporem wartym lepszej sprawy słuchałem transmisji z obrad Senatu. Najpierw na siedząco, później stojąc przy krajzedze. Udało mi się nie obciąć sobie palców, co nie było zbyt łatwe. Brat mój Michał ciął parkowe bzy. Z całkiem sporym samozaparciem.
Późnym popołudniem pojechaliśmy z ojcem na zakupy do Świebodzina. Zapomniałem niestety kupić większość rzeczy, po które pojechaliśmy. I to jest zła informacja. Podobnie jak ta, że straciłem umiejętność dającą możliwość stosunkowo precyzyjnego szacowania wartości towarów na taśmie do kasy.
Ojciec kupił promocyjną flaszę J&B, którym to J&B kolega Wojciech od dwóch wieczorów nas sprowadza na złą drogę, opowiadając różne dykteryjki. Najlepsza chyba była o tym, jak w jakimś samolocie wręczono mu plastikową piersióweczkę z J&B. Zaczął wtedy protestować, że plastikowa a nie szklana. Kolega z którym podróżował wyjaśnił mu, że plastikowa piersióweczka ma sens taki, że kiedy się wywróci, to się nie rozbije i odłamki nie wbiją się mu w serce.

3. Sąsiad Tomek wciąż użycza nam wody ze swojej głębinowej studni. Studnię głębinową mamy i my. Wodą gminna kosztuje za kubik ponad cztery złote, więc biorąc za przykład sąsiada Tomka postanowiłem naszą studnię uruchomić.
Najpierw z sąsiadem Tomkiem usunęliśmy betonowy dekiel, który przykrywał studnię betonową, na dnie której jest wylot rury od studni właściwej. Studnia betonowa ma ponad dwa metry, żeby sprawdzić jak się ma studnia właściwa – zmierzyć głębokość i wysokość lustra wody – trzeba na jej dno zleźć. Okazało się, że nie dość, że jest zasypana wełną mineralną (przechodzi przez nią przyłącze wody gminnej i tą wełną było ocieplane, żeby w zimie nie zamarzać), to aż tętni życiem. Najbardziej tego życia jaskrawym przykładem były pająki, które miały – tu naprawdę nie ściemniam – dobre piętnaście centymetrów od końca przednich do końca tylnych odnóży (czy jak to się tam u pajęczaków nazywa). Widząc to sąsiad Tomek stwierdził, że musimy chyba kogoś znaleźć, kto tam wejdzie, bo przecież my tego robić nie będziemy. Dla mnie oczywistym kandydatem był mój brat. Prawie się udało. Niestety sąsiad Tomek ma strasznie mocną latarkę i kiedy do studni zaświecił, mój brat natychmiast zobaczył pająki i się obraził, że go tak perfidnie chciałem wykorzystać. Znaczy – plan spalił na panewce. Przez chwilę, prawie się udało namówić na wejście do studni jego ośmioletnią córkę. Niestety usłyszał. I z tego też nic nie wyszło. Byłaby to zła informacja, ale wejścia się podjął kolega Wojciech, który pająków się nie boi.

Ojciec przywiózł ze sobą swoje koty, które są dziećmi naszego Starego, czyli rodzeństwem kota Pawełka. Wieczorem, na trawie przed domem próbował je z naszymi kotami integrować. Nie szło to najlepiej. I to jest zła informacja, bo w niedzielę wyjeżdża i do tego czasu, z integracji może nic nie wyjść. 

czwartek, 26 lipca 2018

24 lipca 2018




Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Wstałem, ubrałem czyste jasne spodnie, gdyż poprzednie przez pył z grabienia i włóczenia stały się strasznie ciężkie i pojechałem z bratem do Świebodzina, żeby trawę. Wybór traw w Mrówce był całkiem spory, niestety każde pudełko z trawą, jaką byłem zainteresowany było pojedyncze. I to była zła wiadomość.

Nad Rokitnicą, ni stąd, ni zowąd przeleciały dwa Herculesy. (Znaczy, że tego iż były dwa dowiedziałem się poźniej, bo zauważyłem jednego) Znaczy ze wschodu, na zachód leciały. Nisko. Na tyle, że gdybym miał na nosie okulary, mógłbym się upewnić, że jednym z nich leciałem w grudniu do Kuwejtu. A tak pozostaje mi świadomość, że prawdopodobieństwo tego, że jednym z nich leciałem w grudniu do Kuwejtu wynosi pięćdziesiąt procent.
Hercules, którym w grudniu leciałem do Kuwejtu był – mniej-więcej – moim rówieśnikiem, ale trzymał się ode mnie zdecydowanie lepiej. Ja bym nie potrafił bez tankowania przelecieć naraz do Kuwejtu.
W Kuwejcie widziałem startujące Ospreye. Niesamowity widok. I rozwalone przez Amerykanów w 1991 schrony na samoloty.
Schrony budowali Francuzi gwarantując ich niezniszczalność. Do dziś Kuwejt się z nimi o to procesuje.
Ciekawe jak się bronią.
Wysoki Trybunale, to przecież niemożliwe, żeby ktoś tak rozsądny jak powód uwierzył w istnienie niezniszczalnych schronów, poza tym to nie powód użytkował w schrony w czasie ich zniszczenia, tylko Irak, więc schrony, w okresie użytkowania ich przez powoda nie zostały zniszczone. 

2. Rozmyślania o międzynarodowym arbitrażu szybko wywietrzały mi z głowy, bo po włóczeniu i grabieniu zająłem się walcowaniem ziemi pod trawnik. Sąsiad Tomek ma
walec do ciągania kosiarką. Napełniony wodą waży ze sto pięćdziesiąt kilo. Walec waży, nie sąsiad. Po wywalcowaniu przyszła kolej na siew. Kolega Wojciech nabijał się ze mnie, że jestem jak żołnierz od Berlinga, który z pepeszą na plecach sieje na ziemi świeżo odzyskanej. Siałem, Wojciech z Bożeną zagrabiali. Siałem, aż się siemię skończyło. Po raz kolejny dałem się nabrać opisom na opakowaniach. I to jest zła informacja, bo człowiek w wieku Herculesa powinien się już nauczyć, żeby nie wierzyć w słowo pisane.
Mój osobisty ojciec przywiózł kolejne dwa worki trawy, przy okazji złorzecząc na obsługę w Mrówce. Kupienie kawałka plastikowej rurki zajęło mu ze trzy kwadranse, bo nikt nie chciał jej dociąć.
Zasiałem resztę. Zagrabiliśmy. I zaczęli podlewać wielce wydajnym urządzeniem do podlewania pożyczonym od sąsiada Tomka, wodą ze studni sąsiada Tomka, dzięki której ziemniaki ojca sąsiada Tomka są zielone, w przeciwieństwie do innych ziemniaków w okolicy.

3. Od paru lat mieszkają u nas pszczoły. W zamurowanych oknach z górnej łazienki. Znaczy, pomiędzy warstwami zamurowania jest przestrzeń, gdzie pszczoły prowadzą swoje pszczele życie. No i przez cały dzień pszczoły wariowały. Rano część się wyroiła. Później strasznie – jak na pszczoły – hałasowały. Nie zwracaliśmy na to specjalnej uwagi, gdyż zajmowaliśmy się przyszłym trawnikiem. Do momentu, kiedy się okazało, że jest ich mnóstwo w domu. Przy oknach klatki schodowej i w łazienkach. Bzyczało.
Bożena najpierw sama, później z moją pomocą zaczęła je łapać i wyrzucać na zewnątrz. Wyrzuciliśmy dobrą setkę, kiedy dotarło do mnie, że wcale ich nie ubywa. Po krótkim śledztwie odkryłem, że wyłażą ze ściany w górnej łazience (tej, w której zamurowanych oknach mieszkają). W pięknych, kupionych za jakieś grosze kafelkach Villeroy&Boch jest dziura na przyłącze wody do kompaktowej toalety, która ma tam stanąć w przyszłości. Przyłącze – zawór – rozetka. No i spod tej rozetki wyłaziły. Zakleiłem szparę szarą taśmą i przestało pszczół przybywać. Wyłapaliśmy resztę. Bożeny rekord to było pięć naraz złapanych do jednej szklanki.
Jednej rzeczy możemy być pewni – nie boimy się pszczół. I to jest dobra informacja. Złą jest, że nie mam pewności, czy pszczoły nie znajdą sobie jakiejś innej drogi.

środa, 25 lipca 2018

23 lipca 2018



Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Poniedziałek. Tygodniki. Rubryki plotkarskie. Tradycyjnie słaby „Wprost”. W zeszłym tygodniu panie napisały, że Krzysztof Szczerski próbował blokować wyjazd Marka Magierowskiego do Tel Awiwu. Gdyby Krzysztof Szczerski chciał kogokolwiek blokować, to ktokolwiek by był zablokowany.
Gociek z Gmyzem trzymają swój średni poziom. W „Sieciach” pustka po Mazurku i Zalewskim. Nieważne, że Mazurek jest socjopatą, a rubryka w stanie agonii była – nie bójmy się tego słowa – słaba. Pustka wyje.
Sygnalista wciąż nie czuje na czym powinna polegać rubryka plotkarska.
[Plotka głosi, że przed laty Sygnalista wkroczył do działu foto der Dziennika i zażądał zdjęć prymasa Wyszyńskiego z obrad Okrągłego Stołu.]
W „Super Expresie” zdjęcie lokalnego celebryty przy wypożyczonym porsche. Z podpisem, że gdyby celebryta takie kupił, wydałby 250 tys.
Red. Pertyński, z którym się podzieliłem tą wiadomością, zauważył, że za 250 tys. to on natychmiast bierze takie dwa. Dziennikarze tabloidów nie potrafią czytać cenników motoryzacyjnych. Gdyby się nauczyli – życie wielu ludzi stałoby się znacznie trudniejsze. Pamiętam pewnego polityka, któremu wytknięto range rovera Evoque, ale cena, która dla tabloidu była bardzo wysoka, w rzeczywistości stanowiła wartość nieznanego w przyrodzie modelu zupełnie pozbawionego wyposażenia.

2. Za pomocą grabi, z pomocą kolegi Kapli wyrównywaliśmy wyrównany przez sąsiada Tomka fragment parku. Wyrównywaliśmy, by posiać na nim trawę. Kolega Kapla pojechał do Warszawy, by pędzić życie literata, ja za pomocą traktorka–stigi zacząłem wlec włókę, zrobioną przez pracowników sąsiada Tomka ze sporej wielkości dwuteownika z dorobionemi zębami. Włóka okazała się niezwykle skuteczna. I to jest dobra informacja. Złą jest, że za każdym przejazdem wznosiła ścianę kurzu, a kurz według Wikipedii jest niezdrowy.
Po którymś z kolei przejeździe z ziemi wylazły duże kamienie. Koledzy Kapla i Wojciech w pocie czoła wyciągnęli dwa. Wielkie. Kiedy wyciągnęli dwa. Wielkie. Wylazł trzeci. Wielki. Kolega Kapla stwierdził, że to musi być jakiś fundament, albo co. Miał rację. Mnie się przypomniała dykteryjka sprzed lat, bez mała trzydziestu, o chodzeniu z wykrywaczem gdzieś, koło Dynowa.
No więc chodzą z wykrywaczem. Wykrywacz piszczy. Kopią. Dokopali się do koła napędowego od T-34. Próbują wyjąć. Nie idzie. Kopią dalej. Dokopują się do następnego koła od T-34. Też nie idzie wyjąć. Kopią dalej. Kolejne koło. Kopią bardziej. T-34.
Kamieni było więcej. Przez chwilę byliśmy przekonani, że odkryliśmy coś średniowiecznego – wszakże Rokitnica istniała już w XIII wieku, ale przyszła sąsiadka Jolka i powiedziała, że na przełomie lat 70. i 80. XX wieku obozujący w parku harcerze z resztek po poniemieckich chlewniach stworzyli kilka przykładów małej parkowej architektury.

3. Na rosnącym przed domem modrzewiu uaktywniła się mała wiewiórka. Koty postanowiły na nią zapolować. Nieskutecznie, gdyż wystrychnęła je na dudków.
Wiewiórka to jednak nie mysz. Nawet mała.
Wieczorem, kiedy przygotowywałem kolację pochyliłem się nad garnkiem, w którym powstawał sos pomidorowo-gorgonzolowy no i z nosa spadły mi do tego sosu okulary. Śmiechu było co niemiara. Sos wyszedł niezły. Za to makaronu ugotowałem za mało. I to jest zła informacja, bo Karol, syn sąsiada Tomka, wielbiciel mojej kuchni, wstawał od stołu nie do końca usatysfakcjonowany. 

wtorek, 24 lipca 2018

22 lipca 2018



Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Przewidywalność przedpołudniowych, niedzielnych programów publicystycznych jest właściwie przerażająca. I to jest zła informacja. Najciekawszy staje się dobór gości do „Loży prasowej”, czyli, czy red. Wołek będzie się zgadzał z jednym z braci Stasińskich, Passentem czy Michalskim a za PiS-owca będzie robił red. Stankiewicz, Czarnecki czy może Nizinkiewicz.
Zafascynowała mnie świadomość, że po latach cotygodniowego oglądania niedzielnej publicystyki nagle się okazuje, że nie chce mi się jej oglądać.

2. Druh Podsekretarz z rodziną wrócił do Krakowa. Miał jechać przez Kożuchów, pojechał trójką. I to jest zła informacja, bo im więcej ludzi zobaczy Kożuchów, tym lepiej, bo Kożuchów to niezłe miejsce. Może nie do końca jak Carcassonne, ale prawie.

3. Sąsiad Tomek przez większość niedzieli rozrzucał ładowarką górę ziemi, którą przywieziono we czwartek. Ładowarka była tak nowoczesna, że prawie jej nie było słychać. Słychać było jedynie sympatyczne buczenie.
Kiedy sąsiad tomek skończył rozrzucać swoją górę ziemi, rozrzucił dwie górki nasze, które od zyliona lat zalegały w parku. Wykazał się przy tym wirtuozerią, która przypomniała pana kopacza kanalizacji Janka. 
Tomek jeżdżąc ładowarką dzień trzeci, potrafił zegarmistrzowsko przenosić niezbyt duże kamienie.
Grupowo, wyrażając aplauz, namawialiśmy sąsiada Tomka, by kontynuował karierę operatora ładowarki. Odpowiedział, że go na to nie stać. I to jest zła informacja, bo wirtuoz ładowarki powinien jednak adekwatnie zarabiać.

poniedziałek, 23 lipca 2018

21 lipca 2018

Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. No i niestety praca mi się znowu przyśniła tak, jak mi się śni w Warszawie. I to jest zła informacja.

2. Pojechaliśmy do Świebodzina. Najpierw na targ zwany rynkiem, później do Lidla. Na targu zwanym rynkiem brzydki bób po pięć złotych za pół kilograma.
Ładny bób w Lidlu po siedem złotych. I to jest zła informacja.

Najmłodsza z córek Druha Podsekretarza fascynuje się Martyną Wojciechowską. Kolega Kapla przyszpanował, że Wojciechowską Martyną zna. Kolejne punkty nabił przyznając się do znajomości z Marcinem Mellerem, choć zna go nie tak dobrze jak Martynę Wojciechowską.

Najmłodsza z córek Druha Podsekretarza chodziła z książką o zwierzętach brendowaną Martyną Wojciechowską i „National Geographic”.
W czasach mojego dzieciństwa magazyn „National Geographic” to było coś, co ciocie z Ameryki prenumerowały swoim polskim bratankom. Dobre zdjęcia, porządnie robione materiały popularno-naukowe. Komuna upadła, pojawiła się polska edycja „National Geographic” – niezbyt wysokich lotów magazyn podróżniczy. Nikt nie czyta magazynów podróżniczych, więc mało kto zdaje sobie sprawę z tego jak niewysokich jest lotów.
Książka o zwierzętach, której zaczęliśmy czytać wyrywki przy kolacji, jest niestety na poziomie gimnazjalnym. W znaczeniu tego słowa takim, jakie dominowało w dyskusji o gimnazjów likwidacji.
W książce wydawca promował inne książki brendowane „National Geographic” i Martyną Wojciechowską. Bożena zauważyła pewną niezręczność okładek książek „Dzieciaki świata” i „Zwierzaki świata”. Wrzuciłem zdjęcie tych okładek na Twittera. Posądzono mnie o wykreowanie fejkniusa. Niesłusznie. I to jest zła informacja. Zachodni wydawca powinien mieć jednak większą wrażliwość.

3. Kolega Kapla z kolegą Wojciechem znaleźli wspólny temat. Kolega Wojciech, jako fotoreporter Gazety, fotografował kolegę kolegi Kapli w Świnoujściu. Po tym, jak ten kolega razem z kolegą Kaplą odkryli spisek, który kosztował Skarb Państwa miliony złotych. Grupa związanych z wojskiem złych ludzi wrzucała do wody fałszywe niewybuchy, które potem za państwowe pieniądze wyciągali i na niby detonowali. Potem znów wrzucali, znów wyciągali, znów detonowali.
W ten sposób kolega Kapla ze swoim kolegą uniemożliwili złym ludziom zarabianie milionów złotych, co się tym złym ludziom bardzo nie podobało. Kolega Kapla, razem ze swoim kolegą stali się obiektem poważniej akcji deflamacyjnej (do której użyto również zdjęć kolegi Wojciecha).
Rozpisywała się o nich ogólnopolska prasa. Robiono z nich wariatów. Koledze Kapli próbowano podpalić mieszkanie. Do tego wielokrotnie stawał przed sądem.

Dobrze by było, żeby kolega Kapla kiedyś się zdecydował na opisanie tej historii, bo tylko prawda jest ciekawa.
Niestety, jak go znam może nie chcieć, bo by musiał napisać, jak się wtedy zachowywali Czarek Łazarewicz, czy Czarkowa żona. I to jest zła informacja.
W każdym razie kolega Kapla jest zdecydowanym zwolennikiem zmian w sądownictwie. W przeciwieństwie do znakomitej większości tych zmian przeciwników – miał z sądownictwem do czynienia.


niedziela, 22 lipca 2018

20 lipca 2018


Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Pierwsza noc na wsi i od razu przyjemny sen o pracy. Przyjemny, w odróżnieniu od snów śnionych w Warszawie. Te są nieprzyjemne.

Wstałem, poszedłem po jajka do Józka (ojca sąsiada Tomka). Susza. I to jest zła informacja. W całej wsi tylko jego ziemniaki jakoś wyglądają, bo sąsiad Tomek uruchomił swoją głębinową studnię i je podlewał. Zboże dla laika wygląda w porządku. Niestety – jak powiedział Józek – jest bardziej słomą, bo ziarna 1/3 tego co być powinno.

W Warszawie leje, na południu – zalewa, w Rokitnicy napadało raptem z pięć centymetrów. Trawnik przed domem właściwie nie istnieje. Wyrosło tylko coś takiego, co pamiętam z dzieciństwa, z nieużytków wokół osiedla Piaski Nowe.

2. Facebook przypomniał, że rok temu odebrałem Suburbana po remoncie skrzyni. Pojeździł do końca roku. Przed samym powrotem do Warszawy zaczął jeździć tylko na dwóch pierwszych biegach. No i wracaliśmy z prędkością równą bądź niższą niż 80 km/godz. Można było znieść jajko.
Suburban trafił do Węgrowa, do bardzo sympatycznego pana, który wcześniej skrzynię robił. Pan zawszę, kiedy do niego dzwonię mówi, że auto będzie po niedzieli. Siódmy miesiąc to mówi. Ale jest naprawdę sympatyczny. I profesjonalny. Ile się rzeczy ciekawych dowiedziałem podczas cotygodniowych z nim telefonicznych rozmów.
Kiedyś (w czerwcu) pojechałem do niego Kaplowozem, który przestał być renaultem Megane, a zaczął być E46. Oklejonym rdzawą folią.
Kabriolet oklejony rdzawą folią budzi w społeczeństwie aplauz. Kapla opowiadał, że pod rdzawą folią jest folia „Hello Kitty”. Kabriolet w „Hello Kitty” pewnie budziłby aplauz jeszcze większy. Z „Hello Kitty” wygrała rdza. I to jest zła informacja.

Pan naprawiacz skrzyń z Węgrowa ugościł mnie herbatą. Porozmawialiśmy o różnych skrzyniach w różnych samochodach i umówiliśmy na telefon po niedzieli. Pan naprawiacz skrzyń z Węgrowa jest posiadaczem jakiegoś renaulta, którym z kolei jest bardzo zainteresowany red. Pertyński. Zainteresowanym jako obiektem do swojego youtubowego kanału. Renault ma – póki co – wydmuchaną uszczelkę pod głowicą. Ale pan naprawiacz skrzyń z Węgrowa ma zamiar to naprawić. Pewnie zrobi to po niedzieli.

3. Przyjechał Druh Podsekretarz z połową rodziny. Chwilę później kolega Kapla i jeszcze jeden kolega Wojciech. Druh Podsekretarz występował w koszulce polo, kolega zaś Kapla świeżo skończył drugi z kolei swój kryminał. Kolega Kapla to już pisarz pełną gębą. Wcześniej pisał, co prawda jakieś książki podróżnicze, ale jak wiadomo, książki podróżnicze czyta bardzo ograniczona grupka wariatów. Teraz wydrukowano mu już jeden kryminał, a zaraz wydrukuje się drugi. Po lekturze pierwszego, dyrektor jednego z warszawskich muzeów powiedział, że gdyby kolega Kapla był kobietą, to by się w koledze Kapli zakochał. Seksista. Ciekawe, co będzie po lekturze drugiego.
Miałem nadzieję, że drugi kryminał zakończy się wymyśloną przez mnie sceną na górze Herzla. Niestety kolega Kapla nie był w stanie doprowadzić do takiego zakończenia. I to jest zła informacja.

Przyczepił się do mnie red. Zieliński, w sprawie wczorajszych moich pretensji do panów Nowaka lub Grabarczyka.
Pretensje podtrzymuję. W imię doraźnego politycznego sukcesu (oddanie odcinka autostrady na Euro) zbudowano coś, co w dłuższym okresie było bez sensu. Odcinek Łódź–Warszawa powinien był być od początku projektowany jako trzypasmowy. I tyle.

piątek, 20 lipca 2018

19 lipca 2018





Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Kiedy człowiek nie wyjedzie wieczorem, wyjeżdża tak, by dojechać na wieczór. I to jest zła informacja.
Moim najwyraźniej nieziszczalnym marzeniem jest doprowadzić do tego, żebyśmy na wieś wyjeżdżali bez żadnego pakowania. Czytaj: bez wręcz wielogodzinnego kursowania trzecie piętro – parter – trzecie piętro.
Do mieszkania pod nami wprowadzała się jakaś pani. Rodzaj mebli mógłby świadczyć o tym, że nie będzie używać mieszkania biurowo. W ten sposób naszej części kamienicy coraz bliżej do biurowca.

W mieszkaniu pod nami mieszkała jakaś pani z anglojęzycznym panem, który zastukał pewnego wieczoru przerażony wodą lejącą się z naszego balkonu. Nie mogłem sobie przypomnieć słowa plants, ale jakoś mój pinglish chyba zrozumiał. Panią zawsze spotykałem z kabinową walizką. Z wyjątkiem jednego razu. Otóż na była na imprezie zorganizowanej w warszawskim Westinie przez amerykańską ambasadę w ichni wieczór wyborczy. Impreza była fascynująca – personel ambasady świętował zwycięstwo pani Clinton. Przynajmniej do momentu, kiedy wyszliśmy. Później ponoć było dziwnie. No i wtedy wpadliśmy na siebie z panią sąsiadką z dołu.
Większość wieczoru spędziliśmy z państwem Parysami.
Wydaje mi się, że dziś mało kto się orientuje w rozmiarach działań szefa gabinetu politycznego MSZ.

Przeprowadzkę wvykonywała firma, której nazwy nie zapamiętałem. A szkoda, bo jej pracownicy byli ujmująco uprzejmi. Kiedy przyszło nam do wyjeżdżania, a firmowy furgon blokował wyjazd, zasugerowano nam, by wyjeżdżać z bramy tyłem. Słusznie. Wyjeżdżałem przodem i musiałem pojechać kawałek pod prąd, bo nie udało mi się złożyć. Gdybym wyjechał tyłem – byłoby mi łatwiej.

2. Pojechaliśmy do Jacka do Japan Sport Service w poszukiwaniu kluczy do mieszkania. W JSS stoi beemka. Stoi, bo przed Bożym Ciałem woda zalała silnik. Wyglądało to tak: wróciliśmy ze wsi, na której przełożyłem hamulce z 750. Wracało się świetnie, bo wcześniej założyliśmy świeżo kupione koreańskie opony Nexen, które okazały się dużo, dużo lepsze od niewiele tańszych opon chińskich. Wróciliśmy. Na podwórku, kiedy zgasiłem silnik – zagotował się płyn w chłodnicy. Następnego dnia auto stało. Dzień później Bożena chciała pojechać do pracy. Wyjechała z bramy, beemka stanęła i już się jej nie udało odpalić.
Laweciarz zawiózł ją do Jacka. Dzień później zadzwonił, że po wykręceniu świec z cylindrów zaczęła lecieć woda.
Postanowiłem, że remont auta zacznę od blacharki. I że chwilę po Bożym Ciele do blacharza beemkę zawlokę.
Wciąż stoi u Jacka. I to jest zła sytuacja.

Przyjechaliśmy. Akumulator się rozładował, więc proces otwierania drzwi wymagał użycia zewnętrznego źródła prądu.

3. Jeździmy audi A8. Proces jej kupowania jeszcze opiszę. Jeździ się dobrze.
A2 Warszawa–Łódź to już permanentny korek. Już nie pamiętam, czy odpowiada za to pan Grabarczyk, czy pan Nowak. I to jest zła informacja.

Sąsiedzi prawie się wybrukowali. Skończyli by wcześniej, gdyby im nie brakło polbruku. Teraz będą czekać parę tygodni. I to jest zła informacja.
Kiedy przyjechaliśmy wielka wywrotka zrzucała zylion ton ziemi. Ziemię tę rozrzuci w weekend sąsiad Tomek używając pożyczonej od jakiegoś kolegi maszyny. Robił to samo w weekend poprzedni. Opowiadał, że proces uczenia się maszyny chwilę zajął ale już sobie dobrze radzi. Właściwie nić dziwnego, bo zdecydowanie jest zaradny.
Polbruku brakło na dojazd do przyszłej wiaty. Koło domu jest spory wybrukowany plac. Synowie Tomka jeżdżą na nim w kółko na rowerach. Z kolegami. Prawda jest taka, że kawałek równego, utwardzonego placu na wsi jest w ich sytuacji podobnie pożądany jak trawnik w mieście.