piątek, 15 maja 2020

13 maja 2020



1. 6:30. I to jest zła informacja.

Jeszcze zanim się zdążyłem dobrze obudzić – zaczął dzwonić telefon. Jak zaczął, nie mógł przestać. Skończył po 21:00. Dwa razy musiałem ładować słuchawki. Plusy takie, że mimo takiej sobie średniej prędkości – jazda mi się nie dłużyła. Minusy – właściwie nic z drogi nie pamiętam. Na pierwszym Orlenie za Strykowem nie dość, że był płyn odkażający, to jeszcze orlenowa pani namawiała mnie, bym go kupił. Nieskutecznie. 

Pojawiły się informacje, że kandydatka Kidawa-Błońska ma już nie być kandydatką Kidawą-Błońską. Kandydatem ma zostać prezydent Trzaskowski. Można odnieść wrażenie, że kampanię prowadzi ci on już od dłuższego czasu. No i że jest to kampania z pomysłem. Warszawa to ponad milion głosów. Grubo ponad. Prezydent Trzaskowski od wielu miesięcy pracuje nad tym, by wszyscy mieszkańcy Warszawy rzucili się do urn i zagłosowali za tym, by go z funkcji prezydenta miasta usunąć.

2. Chwilę po tym, jak dojechaliśmy na polu za Leśniczym wylądował śmigłowiec LPR-u. (Ciekawe, czy tylko mnie ten skrót się kojarzy z partią Romana Giertycha z czasów, kiedy co poniektórzy czytelnicy „Gazety Wyborczej” pokrzykiwali „Giertych do wora, wór do jeziora”.)
Śmigłowiec stał na polu, na drodze stały wóz bojowy OSP i karetka pogotowia. W karetce ktoś bawił się syreną. Ale przestał. Po czym znowu się bawił. I przestał.
Śmigłowiec przyleciał po pewną sąsiadkę. Ale stan jej się poprawił i odleciał bez niej.

Stolarz zabrał się za taras. Znaczy, na razie oczyścił sobie plac i przyniósł dwie belki. Nie wygląda to oszałamiająco. Miejmy nadzieję, że z czasem prace przyspieszą.

Po drodze z paczkomatu wyciągnęliśmy Apple TV. Nie było łatwo, bo nadawca źle wpisał mój numer telefonu.
Kupiłem Apple TV, żeby obejrzeć „The Morning Show”. Bożena wypatrzyła gdzieś recenzję. Mnie po analizie wyszło, że najprostszym sposobem, by obejrzeć serial na telewizorze będzie zakup używanego Apple TV. Skonfigurowałem, odpaliłem i muszę przyznać, że chyba jednak wolę Chromecasta.
Zasubskrybowałem. No i się okazało, że w abonamencie jest pięć filmów na krzyż. A za resztę trzeba ekstra płacić. I to jest zła informacja, bo najwyraźniej prawdziwe są pogłoski, że nowym pomysłem Apple na biznes jest monetyzowanie miłości miłośników marki.
Serial dobrze się zapowiada. Nigdy nie pracowałem w newsowej telewizji. I pewnie dlatego ekscytują mnie filmy o telewizyjnych redakcjach. Z tego, co pamiętam największe wrażenie zrobił na mnie „Newsroom”. Pierwszoodcinkowy wykład bohatera. No i odcinek o tym, jak siedzą w samolocie i nie mają jak się podzielić newsem o Osamie. „The Morning Show” się dobrze zapowiada. Ale już to napisałem.

3. Kolega wyleciał z roboty. I to jest zła informacja. Uczciwy gość. Przez prawie dwa lata prowadził nierówną walkę z systemem (zasadniczo powinienem napisać – układem, ale to słowo zmieniło znaczenie). No i system jednak niestety wygrał. 



środa, 13 maja 2020

12 maja 2020


1. 6:30. Czyli jeszcze gorzej. Zwłaszcza, że im wcześniej wstaję, tym później wychodzę z domu.
Do pracy jechałem elektryczną hulajnogą. Niby ruch mniejszy, a rachunek wyższy. I to jest zła informacja.

2. Pałac wciąż stoi. Okrągły Stół zepchnięto pod ściany, by zrobić miejsce dla drukarek 3D, które drukują przyłbice. W godzinach pracy doglądają je urzędnicy, później funkcjonariusze SOP. Piszę „funkcjonariusze”, gdyż nie wszyscy są oficerami. Niestety różnica ta jest trudno dostrzegalna dla tłumaczy list dialogowych.
W najważniejszym sekretariacie kraju wsparłem obsługę w walce z termometrem bezdotykowym, który z niewiadomych powodów postanowił podawać temperaturę w stopniach Fahrenheita. Przyrodnia siostra mojej śp. babci większość życia przeżyła w Gdańsku. Gdańsku Oliwie konkretnie. Przy ulicy Podhalańskiej. Swoją drogą, co trzeba mieć w głowie, żeby ulicę 700 km od tatrzańskich hal nazwać „podhalańską”. Byłem u cioci Krysi na wakacjach w sierpniu 1980 roku i nie mogłem przeboleć, że przez strajk nie mogę przepłynąć wodolotem na Hel. Znaczy, moja matka mówiła, że nie można. Ale dziś, kiedy jestem w wieku potencjalnego ojca mojej matki w roku 1980, podejrzewam, że ściemniała, bo wolała jeździć pod Stocznię, by na własne oczy obserwować historię, niż płynąć z ośmiolatkiem i pięciolatkiem wodolotem na Hel. W każdym razie chodzi mi o to, że moje związki z Gdańskiem nie są tak bliskie, bym preferował skalę Fahrenheita nad skalą Celsiusza. Ale to wcale nie znaczy, bym miał jakieś szczególe związki z Uppsalą, miastem rodzinnym tego drugiego. No, może tyle, że w „Potopie” słowo „Uppsala” było hasłem Szwedów oblegających Częstochowę. (Odzewem była korona). (Niby Uppsala, ale w książce przez jedno „p”).
No więc trzeba było od Fahrenheita wrócić do Celsiusza. Pełen wiary we własną inteligencję próbowałem ten problem jakoś rozgryźć. Nieskutecznie. W końcu pani Sekretarka znalazła instrukcję obsługi najpierw czeską (jednak się nie udało). Później angielską (tym razem był sukces).

Ważne dyskusje polityczne odbywały się „na polu” – czyli bocznym dziedzińcu, gdzie wychodzi się na papierosa. Wychodzi się „na pole”, a nie „na dwór” przez szacunek dla krakowskiej mniejszości w Pałacu. Nazwa zresztą została rozpropagowana przez rodowitych warszawiaków, którzy wrócili do stolicy po wieloletnich studiach w Krakowie. No więc odbywały się „na polu”. Teraz zaczęły się odbywać przy pingpongu. W podziemiach Pałacu stoi stół. Koledzy to odkryli i by porozmawiać, schodzą pograć. Co jest dla mnie złą informacją, bo mało jest rodzajów ludzkiej działalności, na którą mam taką alergię jak na uprawianie tenisa stołowego.

Mieliśmy wyjechać z Warszawy wieczorem. Zbyt późno wyszedłem z roboty. Nie wyjechaliśmy. I to jest zła informacja, bo w Warszawie słabo się pisze Negatywy. 

11 maja 2020



1. I znowu 7:30. Jak z zegarkiem w ręku. Jak tak dalej pójdzie, to się już nigdy nie wyśpię. I to jest zła informacja.

2. Uczestniczyłem w ważnej telekonferencji. Później przyszło dwóch gminnych hydraulików, by wymienić wodomierz. Na taki, który radiowo łączy się z urządzeniem, które nosi inkasent. Ma to w naszym wypadku głębszy sens, gdyż zdarza nam się nie widzieć inkasenta przez prawie rok. Mam wrażenie, że już u nas kiedyś byli. Jeden – ważniejszy – mniejszy, lecz szerszy. Drugi wyższy lecz chudszy. Nie mogli odkręcić. W końcu odkręcili. Później, kiedy zakręcili okazało się, że cieknie. Wyższy lecz chudszy skonstatował, że pewnie dlatego wcześniej mniejszy lecz szerszy założył dwie uszczelki (doszli wcześniej do tego, że mniejszy lecz szerszy montował poprzednio wodomierz). Kiedy założyli dwie uszczelki przestało ciec. We czwartek przyjadą założyć drugi wodomierz. Podwodomierz. Opłata za ścieki liczona jest na podstawie zużycia wody. Jeżeli się używa wody do podlewania – nie trafia ona do ścieków. W związku z tym powinno się za nią płacić inaczej. Woda nie trafiająca do ścieków jest warta 1/3 wody zwykłej. I to jest zła informacja, gdyż mieliśmy jeden licznik, więc za całą wodę płaciliśmy pełną stawkę. Gdybyśmy mieli podlicznik mierzący zużycie wody, która do ścieków nie trafi – by się tę wodę odliczało.

3. Zrobiło się zimno. Ruszyliśmy na nasze nieszczęście do Warszawy. Kiedy wyjeżdżaliśmy było osiem stopni. Kiedy wjeżdżaliśmy do Warszawy było dwadzieścia trzy. Nie bez satysfakcji opowiadałem kolegom z pracy, że zimność idzie moim śladem. Nie kłamałem. I to jest zła informacja.

wtorek, 12 maja 2020

10 maja 2020


1. Jak krótko bym nie spał, jak bym nie spał źle – zrywa mnie ostatnio o 7:30. I to jest zła informacja, bo człowiek w czasie pandemii powinien się wysypiać.
Wszystko mnie bolało, od przerzucania drewna – jednak wiek robi swoje.

2. Nasza mysz utorowała sobie drogę do szafki z jedzeniem. W tym przypadku utorowała – znaczy wygryzła. Dziurę w mojej prowizorycznej blokadzie. Dobrała się do mojej koreańskiej zupki. Bez specjalnego zaangażowania. Przegryzła opakowanie nadgryzła makaron i tyle. Z większym zaangażowaniem dobrała się do plastikowego pudełka z pestkami dyni. Przegryzła i wlazła do środka. I to zła informacja. Przyjdzie wszystko wyrzucić.
Wysunąłem szafkę i przykręciłem kawał deski – teraz przegryzać się będzie ruski rok.

Oglądałem niedzielną publicystykę. Właściwie jednym okiem. Skończyło się na tym, że zasnąłem przy Loży prasowej. Nie wiem więc jak bardzo zażarta była dyskusja pomiędzy
Renatą Grochal i Jackiem Żakowskim. I które z nich uważało, że to źle, że się wybory nie odbywają w terminie, a które, że to bardzo źle, że się wybory nie odbywają w terminie. Ja tam osobiście uważam, że to źle, bo już bym wolał, żeby było po wyborach.

3. Żeby nie przespać całego dnia przed telewizorem – zwlokłem się przed dom. I dotarło do mnie, że Renata stoi wyładowana drewnem. No i że wypadałoby ją rozładować, bo sąsiad Tomek może chcieć ją do czegoś użyć. No i przypomniało mi się, że przed ułożeniem trzeba by co większe klocki porąbać. Więc po raz pierwszy od jakichś pięciu lat zabrałem się za rąbanie. Ech, jaka to by była przyjemna czynność, żeby nie to, że tak jest męcząca. Jakże przyjemne jest to uczucie panowania nad materią (w moim przypadku dość złudne, bo nigdy do końca nie wiem w co trafię). Parę pniaczków udało mi się porąbać. Z niemałą pomocą Bożeny rozładowaliśmy samochód (prawda wyglądała tak – kiedy ja się bawiłem siekierą – ona rozładowywała). Później się okazało, że nie mam już na nic siły. Do tego nie wiadomo skąd zaczął wiać zimny wiatr.

Wieczorem na TV Puls trafiłem na film „12 Strong”, z rok temu widziałem kawałek tego filmu w samolocie United Airlines, teraz udało mi się dooglądać do końca. Historia (prawdziwa) amerykańskiego oddziału, który po WTC w Afganistanie nawiązuje współpracę z dowodzącym częścią Sojuszu Północnego generałem Dostumem. Współpracę, która prowadzi do odbicia Mazar-i Szarif. Film porządnie zrobiony. Złą informacją jest, że twórcom nie udało się dobrze pokazać szarży. Kawaleryjskiej szarży. A to był – jak na razie – ostatni przypadek, kiedy amerykańscy żołnierze atakowali konno. 

Swoją drogą liczba dwanaście jest bardzo popularna w amerykańskiej kinematografii. Szkoda, że nikt przy tłumaczeniu tytułów nie używa klasycznego słowa „tuzin”. „Tuzin małp”. „Tuzin gniewnych ludzi”… 

poniedziałek, 11 maja 2020

9 maja 2020


1. Urodziny nie są moim ulubionym dniem w roku. Zdecydowanie wolę czas je poprzedzający. Zresztą podobnie mam ze świętami – kiedy już się zaczną to wiadomo, że zaraz się skończą. I to jest zła informacja.
Rok temu świętowałem w trasie między San Francisco a Reno. Dwa lata temu zorganizowałem imprezę w Beirucie. Trzy lata temu – nie pamiętam, Cztery – w Kanadzie, pięć – w ciszy wyborczej, osiem w barze Tektura – tym, którego miejsce zajął Kraken. Wtedy kolega z harcerstwa ofiarował mi książkę z dedykacją Jarosława Kaczyńskiego. To była pierwsza taką dedykacja. Drugą dostałem już osobiście. W „Porozumieniu przeciw monowładzy” książce, dzięki której – muszę przyznać – sporo zrozumiałem z dzisiejszej rzeczywistości.
W międzyczasie była jeszcze jedna impreza. Urządziłem proszony obiad. Głównym daniem były krewetki z pomidorami. W pewnym momencie się okazało, że osiemdziesiąt (około) procent męskiej części gości zadziwiająco długo na balkonie pali papierosy (w tej grupie również kilku niepalących). Wyszedłem na balkon, by sprawdzić co się dzieje. Wszyscy w milczeniu podglądali sąsiadkę z przeciwka.To właściwie połowa historii. Drugiej nie napiszę. I to jest zła informacja.

2. Przyjechał Piotr z kolegą swoim Mrówą i Dyziem. Dyzio to wilczarz – chart irlandzki. Wilczarz, czyli pies na wilki. Naprawdę wielki pies. Dyzio jest młody, sprawia wrażenie nie do końca pozbieranego. No i jest chartem. Piotr opowiadał, jak rzucił się w pogoń za sarną, dogonił ją (nie był to dla niego jakiś specjalny problem) przewrócił, po czym dokładnie wylizał i porzucił. Sarna wstała i poszła w swoją drogę. Pewnie nie opowiadała kolegom, co ją spotkało, bo i wstyd, i pewnie by nie uwierzyli.
Dyzio się wyraźnie nudził. Brakowało mu kogoś do zabawy. W końcu zaległ w trawie i zaczął drzemać.
Nie wiedzieć czemu przypomniał mi się „Dreamcatcher” Kinga i Duddits z jego niepasowaniem do świata i jednym celem życia. (Najstarszy Analityk Szacki powinien wiedzie o co mi chodzi, bo zawsze występuje z kolekcją książek Kinga w tle.) Więc z Dyziem jest tak samo. Jego wielkość, potencjalna krótkość życia, chorowitość, niepozbieranie straci znaczenie, kiedy się pojawi wilk zły. Dyzio stanie się wtedy sobą i sprawi mu łomot.

Zasadniczo, to Piotr przyjechał by zobaczyć co udało mi się odkuć w stodoło-stołówce. Ale kiedy już zobaczył, namówił mnie, byśmy się zajęli zbieraniem drewna zalegającego przy płocie. Pocięciem i zbieraniem. Wydawało mi się, że to będą resztki po ściętej rok temu suchej sośnie i parę kawałków akacji. Wyszło tyle, że musiałem pożyczyć od sąsiada Tomka Renatę, której skrzynię w całościśmy zapełnili. I to jest zła informacja, bo wciąż to czuję, W rękach, plecach, nogach. Zajmowanie się drzewem lepsze efekty daje niż siłownia. (Zgaduję bo nigdy z siłownią nie miałem na poważnie do czynienia).

3. Pisarz Piątek odkrył, że przy Baltic Pipe będzie pracować ta sama firma, która pracowała przy Nord Stream 2. W sumie, to powinienem napisać Tomasz Piątek bajkopisarz z Pruszkowa. Wciąż przeżywam lekturę ostatniego jego dzieła tego autora. Dzieła poświęconego Prezydentowi. Głupie to strasznie i byle jak zrobione. Gdyby się znalazł jakiś adwokat – mógłbym pozwać bajkopisarza z Pruszkowa Piątka i jego wydawcę. Wydałem na to dzieło ze cztery dychy, a autorom (jako drugi występuje właściciel wydawnictwa Marcin Celiński) nie chciało się nawet sprawdzić kiedy ogłoszono decyzję o starcie w wyborach.
W każdym razie tylko jedna firma dysponuje technologią układania podmorskich rurociągów. I ta firma przestała układać Nord Stream, za to zacznie układać Baltic Pipe. Obawiam się, że nie jestem w stanie wymyślić jakie wnioski z tego wyciągnie bajkopisarz z Pruszkowa Piątek. I to jest zła informacja, bo mam się za człowieka o szerokich horyzontach.

sobota, 9 maja 2020

8 maja 2020


1. Brytyjski Ambasador z okazji 75. rocznicy zakończenia II Wojny Światowej, dla upamiętnienia polsko-brytyjskiej przyjaźni wykutej we wspólnej walce przeciwko tyranii – wciągnął na maszt przy ambasadzie polską flagę. Bardzo ładny gest.
Natychmiast rzucono mu się do gardła wypominając Jałtę, wrzesień, defiladę zwycięstwa. Wśród tych, którzy się rzucili sporo było codziennych zwolenników normalizacji stosunków z naszym wschodnim sąsiadem. Coś w tym może być. Sąsiad ten wiele razy nas najeżdżał, mordował, wywoził na Syberię, okradał ale nie przypominam sobie, żeby nas kiedykolwiek zdradził. Raczej zawsze zachowywał się w łatwy do przewidzenia sposób.

Jadwiga Emilewicz rozmawiała rano w telewizorze z Waszym Krzyśkiem. Kiedy tylko zaczęła mówić rzeczy niepasujące do założeń wywiadu – jakość połączenia spadła na tyle, że trzeba było przerwać rozmowę. Kiedyś pandemia się skończy, skończą się rozmowy przez Skype. Ciekawe jak wtedy rozwiązywany będzie problem rozmówców mówiących rzeczy niepasujące do założeń. 
Pierwszy od dawna słoneczny dzień, więc od rana nad wsią zaczął się unosić szum kosiarek. 
Wiedziony odruchem standym też zabrałem się za koszenie. Ale nie wykosiłem tyle ile bym chciał, bo trawa urosła za bardzo. I to jest zła informacja.


2. Postanowiłem uruchomić młotowiertarkę z Lidla. Nasz największy budynek użytkowy to stodoła przerobiona za środkowego Gierka na stołówkę. Jednym z elementów przebudowy było przemurowanie wjazdów na wejścia. Od kilku lat chodziła za mną koncepcja powrotu do oryginału i doprowadzenia do tego, żeby do stodoło-stołówki dało się wjechać samochodem. 
Chciałem zbić tynk, żeby sprawdzić jak duże szkody wtedy zrobiono. Młotowiertarka dała radę. Dość szybko się okazało, że wjazdy zamurowano byle jak i dość łatwo będzie się dało te przemurowania usunąć. I to jest dobra informacja. Złą jest, że będę musiał wymyślić co zrobić z gruzem. Kiedy człowiek ma do dyspozycji prawie dwa hektary ziemi – trudno podjąć taką decyzję.

Złamałem się, wykorzystałem moje dygnitarstwo i korzystając z pomocy na poziomie ministerialnym dobiłem się do wysoko postawionych przedstawicieli InPostu, w związki z czym odnalazły się wszystkie moje przesyłki z żabą warsztatową lewarkiem warsztatowym 2T na czele. Równo miesiąc po tym, kiedy rzeczoną żabę-lewarek zamówiłem. Mogłem więc zmienić koła, na te z letnimi oponami. Trochę czasu mnie kosztowało znalezienie sposobu na przedłużenie klucza do kół. W końcu użyłem do tego, tego czegoś, co się wkłada w młotowiertarkę, by tym kuć. Muszę sobie jednak kupić jakieś do tego odpowiednie narzędzie.

3. Pojechałem do paczkomatu odebrać pasek do kosiarki i ram do komputera. 16GB. Pierwszy Mac, którego używałem miał osiem tysięcy mniejszą pamięć. Strasznie jestem już stary. Pod paczkomatem stała karetka pogotowia, więc najpierw poszedłem na zakupy. Tym razem nie kupiłem żadnej rzeczy, której przydatność by była dyskusyjna.

Zatankowałem w Tesco jeszcze tańszą benzynę. Nalałem też do kanistra. Podczas płacenia, obsługujący mnie pan zauważył, że przed tankowaniem do kanistra powinienem go poinformować. Ciekawe, czy następnym razem to zrobię.

Wracałem przez Skąpe. Zatrzymałem się przy moście obok którego parę miesięcy zginęła piątka nastolatków. Wylecieli na zakręcie z drogi i wpadli do kanału. To nie były pierwsze ofiary śmiertelne w tym miejscu. Tak jak mi się wydawało, kiedy poprzednim razem tamtędy przejeżdżałem – bariery energochłonne znowu nie są przymocowane do podłoża. Istnieje więc spore prawdopodobieństwo, że kiedy znowu ktoś na drodze od Ciborza będzie sprawdzał jaką prędkość maksymalną może uzyskać jego pojazd i znowu – jak to kilka razy wcześniej bywało – straci panowanie nad samochodem i wyrżnie w te bariery, to pewnie razem z nimi znajdzie się w kanale. I to jest zła informacja.




7 maja 2020


1. Pamiętam z końca lat osiemdziesiątych legendę, że pod Krakowem, w miejscowości Krzywaczka mieści się zaopatrująca całe miasto plantacja marihuany. Człowiek nazywany Krzywaczką miał ją prowadzić u swojej babci. Według legendy robił to całkowicie bezinteresownie. Przypomniało mi się to, bo przyszły zraszacze pulsacyjne metalowe. Niepozorne wielkością, acz skomplikowanie konstrukcyjnie urządzenia, które mogą (każdy z nich) pokryć wodą kilkaset metrów kwadratowych. Przyszły właśnie z podkrakowskiej Krzywaczki. I przypomniały mi tę historię.
Test krzywaczkowych zraszaczy wypadł świetnie. Nie dość, że moczyły odpowiednią powierzchnie, to robiły to w nietuzinkowy sposób. Było po deszczu, więc się nie zdecydowałem na sprawdzenie, jak działają w kaskadzie. I to jest zła informacja. 

2. Uruchomiłem strug (po angielsku planer) Musiałem skrócić nieco okna. Lata temu świebodziński stolarz zamontował nam własnoręcznie wykonane parapety. Materiał najwyraźniej był taki sobie, bo parapety zaczęły żyć własnym życiem. I nie było to życie proste. Pokrzywiło je na tyle, że cieżko było okna otwierać – skrzydła szorowały po parapetach. Zestrugałem (splanowałem) kilka milimetrów i sytuacja wróciła do normy. Złą informacją jest, że nie ma wcale gwarancji, że parapety wybiorą życie w prostocie.

Skręciłem półkę. Zajęło mi to pół godziny mniej. Zostało jeszcze osiem. Jeżeli uda mi się utrzymać krzywą, to ostatnią półkę skręcał będę przez dziewięć minut. 

3. W zupełnie nie wskazującym na taką zawartość pudełku znalazłem swój pierwszy dowód osobisty. Przez dekadę używałem go jako notatnika, większość zapisanych w nim numerów telefonów się zdezaktualizowała, reszta przestała mieć znaczenie. Ale to nie jest aż tak zła informacja. Gorszą jest, ze przyjrzałem się swojemu zdjęciu i muszę przyznać, że wolę wyglądać tak, jak wyglądam trzydzieści lat później. A to jakoś nie pasuje do wszechogarniającego nas kultu młodości.