piątek, 8 maja 2020

6 maja 2020



1. Powinienem postawić barszcz. Nie zrobiłem tego i to jest zła informacja.

2. W ramach wspierania odmrażania gospodarki pojechaliśmy pod Gorzów, gdzie w stodole należącej kiedyś do książąt von Anhalt mieści się magazyn pana handlującego sprowadzanymi z Danii (chyba) meblami. Stodoła piękna, meble porządne, ceny negocjowalne. Bożena kupiła mi prezent urodzinowy. Nie powiem co, bo to niespodzianka. Przyjedzie razem zresztą zakupów pewnie z tydzień po urodzinach, bo zegarmistrz musi go uruchomić i wyregulować.
Za ścianą pokoju krakowskiego mieszkania mojej babci był zegar. Bijący. Kiedy pradziadek rozbudowywał dom, który przyjął w posagu, dogadał się z sąsiadem i oparł się o jego ścianę. Dlatego słychać było zegar z sąsiedniej kamienicy. No i człowiek zawsze czuł, która jest godzina. Bardziej czuł, niż wiedział. Podobnie mieli ci wszyscy, którzy mieszkali w zasięgu strażaka z wierzy kościoła Mariackiego. Swoją drogą ponoć wciąż żyją ludzie przekonani, że strażak trąbi tylko w południe. Legenda krakowska miejska głosi, że w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku pewien przewodnik zbierał pieniądze od wycieczek, by przekupić strażaka, żeby zatrąbił nie tylko w południe. Zarabiał na tym spore pieniądze ale w końcu wpadł.
Byłem w kiedyś na wieży i widziałem mikrofon philipsa, który zamontowano tam, kiedy Polskie Radio zaczęło transmitować hejnał. Dziewięćdziesiąt trzy lata temu. Złą informacją jest, że właściwie nie jestem pewien, czy radio dalej transmituje hejnał.

Spod Gorzowa wracaliśmy na około. Znaczy przez Lubniewice. Bardzo ładne miasto. Z wielkim drzewem i kamieniem upamiętniającym osadników wojskowych. Nie widzieliśmy pałacu, który zagrał w filmie o Wisłockiej. Jest w remoncie. Kupiony ponoć przez Kulczykównę.

3. Wracając wyciągnąłem z paczkomatu dobry zestaw filtrów powietrza do kosiarki i kawałek plastiku osłaniający halogen w audi. Cóż, pobyt obok Lidla zaowocował młotowiertarką i lutownicą. I, choć na obie mam rozsądnie brzmiące uzasadnienia – to jest zła informacja.

Serwisujący (do czasu) Suburbana mechanik samochodowy, który się zarzekał iż był wiceministrem w MON w rządzie Jana Olszewskiego (minister Parys jakoś sobie go nie przypominał) zaraził mnie ceramizerem. Czarodziejską chemią, która niweluje skutki zużycia powierzchni metalowych. Od dziesięciu lat wierzę, że działa. Wierzę, gdyż nie za bardzo mam narzędzia by to sprawdzić. Zwykle kupowałem ceramizer do silnika, tym razem zamówiłem również ten do układów hydraulicznych – wspomagania kierownicy. Proces aplikacji wymagał siedzenia w samochodzie i kręcenia kierownicą w prawo i lewo. Przez dobre 20 minut. Siedziałem i kręciłem patrząc jak dumnie powiewająca polska flaga odbija się podniesionej klapie silnika.

środa, 6 maja 2020

5 maja 2020


1. Ledwo się z łóżka zwlokłem. Najwyraźniej nie mam już zdrowia na takie trasy. I to jest zła informacja. Ech, żeby Lot zaczął latać. Z drugiej strony, gdybym poleciał samolotem, to bym nie wymienił klocków. Musiałbym się na to umawiać w Świebodzinie koło Lidla. Więc pewnie znowu bym nakupił jakichś dziwnych rzeczy, które potem wypadałyby na mnie z półek. Jak na przykład urządzenie do ostrzenia łańcuchów w piłach, którego od dwóch lat nie udało mi się zmontować i uruchomić.

2. Po kilkutygodniowych sugestiach Bożeny przeniosłem się z pracą z kuchni do mojego pokoju na piętro. Pokój zająłem piętnaście lat temu. Dość szybko został wyremontowany i od tego czasu pełni funkcję czegoś, co Niemcy nazywają słowem Abstellraum (od: abstellen – odstawić). Znaczy, kiedy nie wiem, co z czymś zrobić, to to coś odstawiam do mnie do pokoju. Żeby opróżnić biurko, musiałem sobie do niego przebić drogę. Największy problem robiło pudło po piecyku na pellet. Niby tylko tekturowe. Ale jednak ta tektura (jak napisano z boku) is suitable for overseas shipment, więc swoje waży. Trzeba było minąć kolekcję komputerów Apple Macintosh: Quadrę 650, Performę 5300, G4, dwie G5, kilka Powerbooków G3. Monitor aplowski – ten fikuśny [fikuśny? Co to za słowo?!) największy kineskopowy, jaki zrobili. Barco – nieosiągalne marzenie grafika-kolorysty końca lat dziewięćdziesiątych. Kilka bardziej lub mniej niedziałających drukarek, jeszcze jakieś dwa monitory ciekłokrystaliczne, kolekcję tonerów do drukarki, której od dziesięciu lat już nie mam. To był chyba Phaser 750. Trochę dziwnego sprzętu sieciowego – na przykład przegląd modemów do Neostrady. I mnóstwo kabli. Przeróżnych. FireWire 400, 800, 400 na 800, dziwne USB, nawet jakiś ADB.
Pamiętam, jak lat temu z dziesięć integrowałem się z młodymi deweloperami aplikacji mobilnych i na piwie zapytano mnie jak łączyło się sieć LocalTalk. Muszę sprawdzić, bo nie pamiętam, ale chyba Quadrę z Performą można po LocalTalku połączyć. Tylko by trzeba znaleźć transceivery.
O ile dobrze pamiętam, to na Quadrze 650 pracowałem kiedyś w wakacje składając ogłoszenia w Gazecie Krakowskiej. W jednym pokoju z żoną Leszka Maleszki. Miała ci ona taki talent, że materiały spod jej ręki permanentnie buntowały RIP naświetlarki. (Przed chwilą, na dni parę przed moimi czterdziestymi ósmymi urodzinami, pierwszy raz w życiu sprawdziłem skąd nazwa RIP. Otóż to akronim od Raster Image Processor). Ech, to były czasy sprzed technologi PDF. Ważniejszym niż to, że pracowałem z żoną Leszka Maleszki, było to, że pracowałem z kolegą Jankiem Miczyńskim. Choć od tego, że z nim pracowałem, ważniejsze było jak żeśmy razem imprezowali. Redakcja Gazety Krakowskiej mieściła się w budynku Ilustrowanego Kuriera Codziennego. Ale to już zupełnie inna historia.
Półki, które skręcam przeznaczone są na moje komputerowe zbiory. By miały gdzie czekać na czas, kiedy – będąc już na emeryturze – je sprzedam z wielkim zyskiem. Niestety od niedzieli nie skręciłem żadnej. I to jest zła informacja.

3. Im dłużej siedzę na wsi, tym bardziej z inteligencji pracującej zamieniam się w przedstawiciela proletariatu. W poprzek temu procesowi postanowiłem uinteligencnić dom wyposażając do w czujniki temperatury, wilgotności i ciśnienia kompatybilne z HomeKitem Appla. Czujniki – oczywiście chińskie. Walczyłem z nimi przez kilka godzin. Walka była ciężka. Zwycięska po tym, kiedy przeczytałem, że w ustawieniach regionalnych zamiast „Polska” trzeba wpisać „Chiny Kontynentalne”. Cóż, mają chłopaki rozmach. Choć właściwie, kiedy u nas się zabijano nienaostrzonymi kołkami, oni już świętowali milenium państwowości. 
W każdym razie udało mi się system uruchomić. I teraz z zaangażowaniem wartym lepszej sprawy monitoruję temperaturę w czterech pomieszczeniach na piętrze. Temperaturę, która waha się między 16 a 18 stopni Celsjusza. I to jest zła informacja, bo jeszcze nie doszedłem, skąd aż takie różnice. 

Cały dzień było zimno. Chwilę po tym, kiedy zdecydowaliśmy się wyjść na zewnątrz – zaczęło lać. Znaczy: i lało, i świeciło słońce. I po chwili nad domem pojawiła się tęcza. Minister Ardanowski to chyba prorok jakiś Powiedział, że w maju będzie padać i pada. Nawet w słoneczne popołudnie.






4 maja 2020


1. Długi dzień. I to jest zła informacja. Dzień długi, bo się zaczął w swój przeddzień koło dziesiątej wieczór, kiedy to się dowiedziałem, że rano będzie briefing (ten poświęcony rozpoczęciu budowy Baltic Pipe). Potem był tekst red. Stankiewicza, który nadał nowe znaczenie hasłu „tylko w Onecie”.

Tekst zainicjował serię telefonów. Telefony zaczęły się chwilę po siódmej. Nikomu nie udało się mnie obudzić – udaremniłem to wstając wcześniej. Później był rzeczony briefing – nasza administracja nadała nowe znaczenie temu słowu, kiedyś nazywało się to oświadczenie. Później były kolejne telefony. Aż się okazało, że muszę jechać do Warszawy. Służba nie drużba. Pojechałem, dojechałem, wróciłem. Koło drugiej w nocy. Pozytyw jest taki, że w Warszawie wymieniłem klocki hamulcowe. Złą informacją jest, że tarczom do końca ich życia brakuje po pół milimetra. 

2. Rano zdążyłem zauważyć ładowanie harwestera na podczołgówkę. I przeczytać „Wyborczą”. Mocna rzecz. I nie chodzi mi właściwie o tekst Wojtka Czuchnowskiego, choć fakt, że w procesie egzekwowania zaocznego komingautu, autorów wspiera wieloletni sekretarz zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka profesor Andrzej Rzepliński nie powinien zostać niezauważony. Chodzi mi o komentarz Piotra Stasińskiego. A konkretnie o zdania: Prawnik, który zrobił imponującą karierę, choć mimo biegłości w paragrafach nie powinien był, bo brak mu kwalifikacji etycznych. A zrobił ją nie pomimo wstydliwych zachowań, ale dlatego, że woli je ukryć.
W listopadzie 2014 roku, kiedy Policja zatrzymała w PKW– nielegalnie, jak później orzekł Sąd – dwóch dziennikarzy, Stasiński wzywał, by postawić im cięższy niż naruszenie miru domowego zarzut. Wciąż jest wicenaczelnym „Wyborczej”. I to jest zła informacja. Dobrą, być może jest to, że periodyk ten ma jakiekolwiek znaczenie wyłącznie dla dziadów takich jak ja. Tych, którzy pamiętają, jak ważne to było medium na początku lat dziewięćdziesiątych.
Jeżeli mam być szczery (a ja od dzisiaj chcę być szczery), mam nadzieję, że jak najwięcej czytelników nie będzie wiedzieć o co w tym punkcie chodzi.

3. W Warszawie w JSS Jacek zmienił mi klocki. Zanim mną się zajął, rekonstruował dotyczący prawego kierunkowskazu fragment instalacji elektrycznej w jeepie swojego znajomego. Na placu stał Hilux. Stał na tyle długo, że w skrzyni zdążyło się zebrać parę centymetrów deszczówki. Właściciel mógłby wystąpić o dotację z programu małej retencji.
Do wymiany klocków w A8D2 nie trzeba zdejmować zacisków. Żeby nie to, że następnym razem wymiana klocków, będzie wymagała wymiany tarcz i serwisu zacisków – spokojnie bym mógł sam to zrobić.
Swoją drogą, gdyby kierowcy zajeżdżający mi drogę do Warszawy wiedzieli w jakim stanie mam hamulce, być może nie robili by tego tak radykalnie. Właściciel jeepa zasugerował, żeby następnym razem wywiesić kartkę.
W latach osiemdziesiątych dość popularnym było obserwowanie pojazdów z dużym napisem – brak świateł stop – z tyłu. Kartka – Uwaga, brak hamulców! – winna być umieszczana z przodu. I najlepiej podświetlana niebieskim, migającym światłem.

W Świebodzinie zatrzymał mnie przejazd kolejowy. Pociąg towarowy. Lory – wagony platformy. Puste. Tylko na kilku jechały kontenery. Szlaban zasłaniał wagony, kontenery wyglądały trochę jak z Harrego Pottera.

Kilometr przed domem drogę przecięła mi dzicza rodzina. Odyniec, locha i warchlaki będące zresztą jeszcze pasiakami. Dawno temu przejrzałem myśliwych – generalnie chodzi im o to, żeby się przebrać w zielone ubranka i gdzieś w lesie się upić bez żon. Przy okazji nadając dziwne nazwy wszystkiemu, co się rusza w zasięgu ich wzroku.
W każdym razie dzicza rodzina wlazła mi przed zderzak z podobną dezynwolturą jak – kilka godzin wcześniej – ciężarówka z napisem Waldek-Trans. Swoją drogą, o ile zwykle uważam rebranding za sposób na wyprowadzanie kasy, to są przypadki, kiedy zmiany społeczne nadają nazwie nowe znaczenie i jej zmiana nabiera sensu.
Już miałem ruszać, kiedy z krzaków wypadł ostatni pasiasty warchlak. Przypominał trochę świnkę morską. Z pięć razy większą. Na dłuższych nóżkach. I w paski.

Kawałek za dzikami spotkałem lisa. Szedł wzdłuż drogi. Nawet się na mnie nie obejrzał. I to jest zła informacja, bo mam się za kogoś na tyle ważnego, że byle lis nie powinien mnie ignorować.








poniedziałek, 4 maja 2020

3 maja 2020


1. Witaj, majowa jutrzenko! 
Znaczy – bez przesady – wstałem po siódmej. Wcześnie, jak na niedzielę, lecz raczej zbyt późno by witać Wenus, bo Słońce u nas wstało o wpół do szóstej. Wyglądało na to, że dzień będzie deszczowy, ale koło dziewiątej się wypogodziło.

Marcin Parzyński na Fejsie: „Niesamowita jest potęga symboliki.
3 maja 1791 metodą klasycznego zamachu stanu, bez formalnego zwołania obrad, jedynie z imiennymi zaproszeniami dla »pewnych« posłów, przy obecności niespełna 37% składu, pod strażą wojska połączone stany uchwaliły Ustawę Rządową. Jej pełna treść została przekazana wybranej grupie posłów poprzedniego wieczoru. Co zresztą miało o tyle znikome znaczenie, że Ustawę uchwalono bez jej czytania. Ustawa raz na zawsze likwidowała Rzeczpospolitą, w jej miejsce wprowadzając dziedziczną monarchię, tron królewski przewidując dla władcy ościennego państwa. Radykalnie ograniczono liczbę obywateli z prawem wyborczym do władzy ustawodawczej. Religię rzymsko-katolicką formalnie uznano za panującą. Przewidziano możliwość zmian w konstytucji, jednak nie częściej, niż raz na 25 lat.
Zakazano zawiązywania konfederacji i sejmów »pod węzłem konfederacji« - co było o tyle ciekawe, że sama Konstytucja 3 Maja przez taki właśnie sejm została uchwalona. Wobec takiego postępowania władz państwa grupa obywateli zwróciła się o pomoc za granicę – do instytucji, która była formalnym gwarantem praw i wolności w Polsce. Ale to już zupełnie inna historia… 
Tak narodziło się polskie święto demokracji.

Od kilku dni zbierałem się, żeby coś takiego napisać. Nie zdążyłem. Może i dobrze – tak dobrze bym nie napisał. 
Mam wrażenie, że mało kto w Polsce nauczył się czegoś na historii. I to jest zła informacja. 

2. Postanowiłem świętować Święto skręcaniem półek, które jakiś czas temu kupiła Bożena. Każdy ma swój sposób na świętowanie. Na przykład pani prezydent Gdańska Dulkiewicz złożyła pod pomnikiem Jana III Sobieskiego kwiaty „w hołdzie tym, którzy tę konstytucję wywalczyli.” Ja postanowiłem skręcać. Zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara. 
Plan był taki, żeby zmontować z pięć. Wyszła jedna. Zajęło mi to ponad dwie godziny, gdyż projektanci półki wymyślili, że trzeba ją skręcić osiemdziesięcioma śrubami. Osiemdziesiąt śrub, osiemdziesiąt podkładek, osiemdziesiąt nakrętek, pięć poprzeczek wzmacniających półki, dziesięć dłuższych elementów półek, dziesięć krótszych elementów półek, pięć płyt przykrywających półki, osiem elementów pionowych, cztery plastikowe podkładki. Można oszaleć. Do zestawu producent dołożył w bonusie pół podkładki. Może się kiedyś do czegoś przyda. 

Gdyby nie to, że gdzieś około roku 1975 rodzice kupili mi pierwszy zestaw Lego pewnie bym sobie nie dał rady. Samochód wywrotka, trochę jak kopalniany wagonik, bo rozładowująca się na boki. To się musi jakoś nazywać. Nie wiem jak i to jest zła informacja. 

3. Lasy Państwowe parę lat temu wyprodukowały aplikację „Czyj to liść?”. Wczoraj przetestowałem jej wersję rozszerzoną. Czyli, jeżeli aplikacja nie daje rady – wysyłasz zapytanie do zaprzyjaźnionego przedstawiciela Lasów Państwowych. W tym przypadku odpowiedź brzmiała: Czeremcha amerykańska. Bardzo inwazyjny gatunek, który trafił do Europy w XVII wieku. Amerykanie robią z niej meble. Pewnie ciężkie, bo ma dużo drewna w drewnie. U nas większość czeremchy to krzaki ale są też spore drzewa. Rośnie wszędzie, choć nie aż tak jak klony. Tych jest wszędzie pełno i strasznie trudno się ich pozbyć. Mamy też parę kasztanów. Jednego posadziliśmy z czternaście lat temu. Są też stare. Zadziwiająco dużo jest małych dębów. Ponoć jakieś ptaki je sieją – muszę posłuchać, o co z tym chodzi. Jakoś trudno mi uwierzyć, że ptak bierze w dziób żołędzia po czym go gubi. Leci po następnego i gubi prawie w tym samym miejscu?
Nie tak łatwo być ogrodnikiem. I to jest zła informacja. 







niedziela, 3 maja 2020

2 maja 2020



1. Wstałem o świcie i wciągnąłem specjalnie kupioną w tym celu flagę na maszt. Z tym, że najpierw ją musiałem nieco zmodyfikować, bo był to model nasadzany na kij, a nie wciągany sznurkiem. Sznurek – mam wrażenie, że ze dwa lata temu kupiony – dał się nadgryźć zębowi czasu. Ale kiedy już urwało się wszystko, co się miało urwać okazało się, że jest w porządku.
Doktor Sibora zarzucił Prezydentowi na Twitterze, że na co dzień nie dba o flagę. Bardzo żałuję, iż Pan Prezydent nie zabiera głosu gdy wokół niego widzę dziesiątki, setki polskich popisanych flag. Tak jest zawsze podczas imprez sportowych. Wielkie flagi z napisami leżą na śniegu a Pan milczy.
Pierwszy raz zobaczyłem pana Doktora w telewizorze prawie dziesięć lat temu. Mówił chyba o brytyjskiej królowej. Bardzo ciekawie. A tak przynajmniej mi się wydawało. Kilka lat później, na samym początku mojej obecnej pracy, użyłem nazwiska pana Doktora przy ówczesnej dyrektor Protokołu Dyplomatycznego MSZ. Reakcja nie była specjalnie dyplomatyczna. Usłyszałem, że pan Doktor nie ma pojęcia o czym mówi, ale mówi to w telewizorze, co czasem słyszą politycy, którzy mają pretensję do Protokołu, że coś jest nie tak, bo usłyszeli to w telewizorze, Protokół musi potem udowadniać, że nie jest wielbłądem, co nie jest – jak powszechnie wiadomo – proste.
Po kilku wizytach zagranicznych zrozumiałem o co chodzi. Im więcej było tych wizyt, tym więcej rozumiałem. Jako że nie jestem pracownikiem Protokołu – pan Doktor bardziej mnie śmieszył niż denerwował. Szczytem było, jak przez godzinę komentował przylot Prezydenta USA. Płakałem ze śmiechu. Kamery pokazywały znanych mi ludzi, wykonujących oczywiste dla mnie czynności, a pan Doktor opowiadał niestworzone rzeczy, plótł duby smalone, banialuki, farmazony, androny (wymieniam te wszystkie słowa, by uniknąć zwrotu: pierdolił jak potłuczony). Rzewnymi łzami płakałem. Znaczy – wręcz przeciwnie, akurat tych łez rzewnymi nie można określać.

Przed uroczystościami 80 rocznicy wybuchu II wojny światowej ludzie z TVN24 poprosili mnie o pewną przysługę związaną w wizytą wiceprezydenta Pence'a. (zauważyliście, że podczas najwyższego szczebla spotkań polsko-amerykańskich TVN24 jest bardziej zachwycony naszą polityką zagraniczną niż TVP? Jak to było? Przejrzystość, wolność słowa oraz niezależne i odpowiedzialne dziennikarstwo. W tym przypadku trudno się nie zgodzić.)
Oczywiście pomogłem. A przypomniawszy sobie moich przyjaciół z PD poprosiłem, by może zaprosili do komentowania jakiegoś innego eksperta, nie pana Doktora.
–To daj nam kogoś. Nikogo innego nie ma – odpowiedzieli. I to jest zła informacja. Dyplomaci, nawet emerytowani bronią się rękami i nogami przed chodzeniem do telewizji. Etyka zawodowa. Chodzą zaangażowani politycy typu ekscelencji Schnepfa. Więc cóż mogą zrobić wydawcy? Dzwonią pod sprawdzone numery. Stąd doktor Sibora, stąd pułkownik Dziewulski. Dzwonisz – masz. Człowiek mówi po polsku, nie jąka się. Jak trzeba, ma bibliotekę na tle której można go filmować. Wypowie się na każdy temat. Kiedyś taką rolę pełnił też profesor Rzepliński – oczywiście przed karierą w Trybunale Konstytucyjnym. Ale kto to dziś pamięta.

A co do flag w śniegu. W mrokach stanu wojennego milicja stawiała przed kolegiami ds, wykroczeń za znieważenie flagi państwowej obywateli, którzy na demonstracjach nieśli biało-czerwone flagi z napisem „Solidarność”. Oskarżeni bronili się – na ogół – skutecznie. Tłumaczyli, że flaga państwowa jest biało czerwona. Flaga biało-czerwona z napisem – państwową nie jest. I tak jest do dziś. Znaczy: leżąca w śniegu biało-czerwona płachta materiału z wielkim napisem „Wieluń” flagą państwową nie jest. Albo – jeszcze lepiej – jest flagą państwową w takim samym stopniu, jakim pan Doktor jest specjalistą od protokołu dyplomatycznego.

2. Zadzwoniła rano pani Wydawca z jednej z telewizji informacyjnych, żeby dopytać, co Prezydent będzie robić. Rano PAP puścił depeszę, która była nie do końca aktualna i wyszło zamieszanie. Zacząłem referować, kiedy doszedłem do żłożenia kwiatów pod pomnikiem Korfantego, powiedziała, że to brzydki pomnik, i że Ślązacy powinni sobie go na Śląsk zabrać. I po co te kwiaty. Odpowiedziałem, że rocznica jest wybuchu III powstania śląskiego. Ona na to, że jak powstanie to tylko warszawskie. Najwyraźniej cała nasza kilkuletnia opowieść o Ojcach Niepodległości nie trafiła wszędzie tam, gdzie powinna. I to jest zła informacja. Swoją drogą – wyrazy szacunku dla dyrektora Ołdakowskiego – on ze swoim przekazem trafił. Panią Wydawcę co roku spotykam na śpiewankach 1 sierpnia na placu Piłsudskiego.

3. Najpierw zaczął padać deszcz, później zaczęło grzmieć i spadł grad. Nie pamiętam kiedy ostatnio ktoś rzucał we mnie z takim zaangażowaniem małymi kamieniami. Kara to musiała być boska za to, że przez moment rozważaliśmy przyjęcie zaproszenia na grilla, które wystosowali sąsiedzi. Poluzowanie dopiero od poniedziałku.

Obejrzeliśmy na Netfliksie „Into the night”. I to jest zła wiadomość. Pomysł dobry, realizacja słaba. Po czterogodzinnym maratonie Bożena miała słuszne pretensje, że obejrzeliśmy po raz chyba dwudziesty „Drużyny pierścienia”.

sobota, 2 maja 2020

1 maja 2020


1. Pierwszy maja. Święto Pracy. Rocznica wejścia Polski do Unii Europejskiej. Szesnasta. Zarazem rocznica ostatniego naszego wyjazdu na wakacje.
Od tego czasu jeździmy wyłącznie na wieś. O, i dokładnie piętnasta rocznica naszej pierwszej wizyty w Rokitnicy.

Po latach obcowania z 735 nie mogę się przyzwyczaić do tego, że audi bierze olej. Kiedy już sobie przypominam, trzeba dolewać litrami. Ciekawe dlaczego Komisja Europejska nie zmusiła producentów do podawania informacji o zużyciu oleju na 100 km. Obok dwutlenku węgla i paliwa. Swoją drogą audi ze swoim litrem na 3000 kilometrów to właściwie nic przy kancelaryjnych Passatach. Ech ten cholerny downsizing.

No więc dolałem i pojechałem do paczkomatu po filtry i świece do kosiarki. Wymieniłem olej. Nie wymieniłem świec – lepsze bywa wrogiem dobrego. Zabrałem się za filtr powietrza, co nie jest specjalnie proste, bo wymaga wyjęcia zbiornika paliwa. Kiedy zdjąłem obudowę – okazało się, że kupiłem nie taki filtr jak trzeba. I to jest zła informacja, bo sobie przypomniałem, że popełniłem ten błąd już po raz trzeci. Zamawiając pamiętałem, że coś jest nie tak – są dwie wersje – ale przecież w płaskiej obudowie nie może być okrągłego filtra. A jednak.
Filtr prawdopodobnie nie był wymieniany od dobrych 15 lat. Briggs&Stratton potrafią najwyraźniej robić silniki.

2. Posadziliśmy orzech. Instrukcja internetowa zalecała wykopanie dziury metr na metr na metr. Zrobiłem mniejszą. Bardzo lubię glinę. Lubię gliniane naczynia, gliniane figurki, cegły lubię. Nie lubię w glinie kopać.
Później posadziliśmy jagody kamczackie. Duet, Jolantę i Wojtka. Później przesadziliśmy dwie aronie, które – rosnąc w cieniu – nie owocowały.
Później skosiłem kawałek parku. Parę dni za późno, bo żółte zielsko rozrosło się na tyle, że przestało się poddawać nożowi kosiarki. I to jest zła informacja, bo będę musiał je zaatakować kosą, a zepsuł kabel od słuchawek. A bez słuchawek z kosą nie za bardzo.

3. Pani dwojga nazwisk Mecenas postanowiła chwalić się na Twitterze swoją znajomością łaciny. Przypomniało mi się jak w Jachrance per aspera ad astra przetłumaczyła – przez ciernie do gwiazd. Po przemówieniu podszedłem do niej i powiedziałem, że gdyby Rzymianie chcieli mówić o cierniach, użyli by słowa spinae. Nie zrozumiała. Muszę pracować nad komunikatywnością. I to jest zła informacja, bo chyba już na to za późno.

Przeczytałem, że pan marszałek Grodzki wystąpił z okazji Dnia Polonii i Polaków za Granicą. Współpracownicy bali mu się powiedzieć, że to święto jest drugiego maja?

piątek, 1 maja 2020

30 kwietnia 2020



1. Nie ma kotów, więc są myszy. Myszy bywały też, kiedy były koty. Ale o ich istnieniu dowiadywaliśmy się, kiedy koty jakąś dopadały. No więc nie ma kotów, są myszy. Właściwie mysz. Dyskretna. Potrafi wsadzić głowę do kuchni i popatrzeć chwilę i powoli się wycofać w związku z naszą w kuchni obecnością. Bożena zastała ją kiedyś w łazience. Grzała się na ciepłej podłogowo grzanej podłodze.
Siedziałem sobie przy kuchennym stole szukając na Allegro kolejnej dyskusyjnie potrzebnej rzeczy. Usłyszałem nagle (tak właściwie to „nagle” nie jest dobrze oddającym tę sytuację słowem, bo to jednak był proces ale jakoś pasuje do „usłyszałem”) dziwne dźwięki dochodzące z szafki koło pieca. Dziwne dźwięki. Странные звуки. Były w czytance rosyjskiej об Артеке, mekce pionierów nad Czarnym Morzem. Konkretnie na Krymie. Artek powstał na chwilę przed urodzinami mojej świętej pamięci babci. Przed rewolucją teren był własnością łódzkiego przemysłowca Gustawa Biedermanna, który miał tam winnicę. Biedermann był synem farbiarza i wnukiem pastora. Winnicę pewnie wycięto.
Podmiot liryczny czytanki usłyszał dziwnie dźwięki, których sprawcą był delfin. Ja – mając świadomość, że nie przebywam w mekce sowieckich pionierów nad Morzem Czarnym nie spodziewałem się delfina. Wyjąłem jedną szufladę – nic. Wyciągnąłem drugą – mysz. Zaczęliśmy się sobie przyglądać. W końcu mysz nie wytrzymała napięcia i uciekła. Była dużo większa niż te, które dziesiątkowały koty. No i miała jasny brzuszek. Nie zdążyłem jej zrobić zdjęcia. I to jest zła informacja.
(A może Rosja zajęła Krym, bo pionier Putin nie zakwalifikował się na pobyt w Arteku i miał w związku z tym kompleks, który postanowił rozwiązać? Nie takie rzeczy się zdarzają w wielkiej polityce.)
Nie miałbym nic do myszy, żeby nie to, że tak brudzą.

2. Obejrzeliśmy „15:17 do Paryża”. Bożenie podobał się mniej. Mnie podobał się bardziej. Od „Gran Torino” przewartościowałem mój stosunek do Eastwooda. Znaczy zmieniłem zdanie, ale „przewartościowanie” brzmi mądrzej.
Filmy Eastwooda pokazują co robić, by zachować się jak trzeba. Żaden z naszych reżyserów nie potrafi robić takich filmów. I to jest zła informacja. Lepszym filmem niż „15:17 do Paryża” jest „Sully”. O pilocie, który wylądował na Hudson. U nas nikt nie zrobił filmu o kapitanie Wronie. Może i dobrze. Historia niesprawdzonego bezpiecznika. W finale pan Kapitan zaprasza gości podczas lotu, lat parę po wypadku do kabiny pilotów, żeby sobie z nimi zrobić selfie.

3. Matka wróciła do Polski. Polskie służby konsularne wsparte zostały przez przedstawiciela niemieckiego medium. Na dźwięk tytułu das Amt natychmiast ustawił się w pozycji zasadniczej. Muszę przyznać, że zdecydowanie wolę współpracować z dziennikarzami niemieckimi, niż polskimi z niby tych samych wydawnictw. Niby tych samych, choć niekoniecznie. Lat temu wiele usłyszałem, że menedżerowie z niemieckich mediowych koncernów traktują pracę w Polsce jak zsyłkę. Znaczy – nie jest to pierwszy garnitur. I to jest zła informacja. Choć często garnitur ten jest od Hugo Bossa. Dlatego ponoć prezydent Kwaśniewski, kiedy chciał coś załatwić w naszych mediach, dzwonił do Niemiec.