Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Golf R. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Golf R. Pokaż wszystkie posty

piątek, 19 września 2014

19 września 2014



1. Obudził mnie telefon. Chwilę zajęło, zanim zrozumiałem, że dzwoni Przemek z Połczyńskiej w sprawie golfa. 
Walnięta miska olejowa. Ja nie walnąłem, ale co z tego. Niby naprawa będzie z ubezpieczenia, ale niesmak jest.

Zawiozłem kolegę Wojtka do Świebodzina na blablacara. W lesie potwierdziłem, że nie ma grzybów i wróciłem do domu wciąż nienawidząc C1.
Pisząc C1 czuję ból pleców. 
Nie rozumiem. Citroen robi naprawdę niezłe samochody. C5 – polecam wszystkim. Na DS5 nawet namówiłem kolegę Piotra. C-Elysse też ok. Berlingo – w porządku.
Najgorsze jest to, że C1 jeżdżę na własną prośbę. Zażądałem dostępu do niego, żeby sprawdzić jak działa system łączenia auta z telefonem komórkowym, ale nawet tego nie sprawdzę, bo wersja z tym systemem będzie dopiero w grudniu. I to jest zła informacja, bo będę musiał C1 jeździć jeszcze raz.

W lesie, jakiś grzybiarz zgubił grzebień. Ciekawe czym się teraz czesze.

2. W domu włączyłem twittera i zakrztusiłem się herbatą, bo przeczytałem cytat z pani premier Kopacz: „To będzie rząd merytoryczny, pełen silnych osobowości i będzie spajał PO”.
Trzeba nie mieć wstydu, żeby nazywać tych ludzi „merytorycznymi”.
No cóż prawda to taka jak z „metrem w głąb”.
„Silne osobowości”. Np. Arłukowicz.
„Będzie spajał PO”. Jest szansa, że będzie.
Lokalni działacze grupowo będą się zastanawiać przy wódce „Co ta baba gada?!?” i szukać telefonu do Gowina, który wykasowali jakiś czas temu.Wybory  idą.
 Można oczywiście do pani Kopacz podchodzić tak, jak robią to niektórzy moi PiS-owscy koledzy – czyli „Im gorzej, tym lepiej”. Ale się obawiam, że będzie aż tak źle, że aż strasznie. I to jest zła informacja.

3. Zabrałem się za drzewa w parku. Mówią, że prawdziwy mężczyzna powinien zasadzić drzewo. Zasadziłem kilka – i nie jest to specjalnie skomplikowane.
Wyzwaniem to jest drzewo ściąć. Najpierw trzeba załatwić zgodę z gminy, albo powiatu (w zależności od tego, na jakiej działce drzewo rośnie). Ale jak się już tę zgodę ma, to trzeba wziąć piłę i ciąć. I to jest wyzwanie. Bo przy sadzeniu zginąć jest raczej trudno. Można oczywiście zrobić sobie krzywdę łopatą, dostać gangreny, ale to wymaga naprawdę sporo samozaparcia.
To, żeby sobie nie spuścić drzewa na głowę czy nie obciąć nogi spalinową piłą jest już bardziej skomplikowane. Potem trzeba drzewo pociąć, zwieźć, porąbać. Nie każdy sobie z tym da radę.
Walczyłem do zmroku. Coś tam zrobiłem, ale niezbyt wiele. Przyjedzie kolega Zydel – pójdzie szybciej.

Sąsiad Tomek postanowił kupić mercedesa. W124, trzylitrowy diesel. Kamila, jego żona, potrzebuje samochód, więc zamiast kupować jej jakieś byle co, da jej volvo, a sam będzie rządził w baleronie (nie jestem mądry w mercedesach, ale chyba to baleron był po beczce).
Zła informacja – samochód nie ma klimatyzacji. Nie jest też coupe. 
Zobaczymy, co z tego wyniknie.

czwartek, 18 września 2014

18 września 2014


1. Nie, żebym był jakoś specjalnie wyspany, ale z drugiej strony – nie był to najgorszy poranek w moim życiu. Pojechałem odwieźć moje buty do cholewkarza. Hipsterskość – hipsterskością, ale na to, żeby w skórzanych butach dziury mieć na wylot, raczej nie mogę sobie pozwolić.
Cholewkarz okazał się nie mieć zakładu w miejscu, gdzie mi się wydawało, że ma, więc buty dalej są dziurawe.
Podjechałem golfem po mojego kolegę Wojciecha na Żoliborz, by stamtąd wrócić do domu. Z podwórka zabrać BMW i pojechać je oddać. Golf R na koledze Wojciechu wywarł bardzo dobre wrażenie. A to się nie zdarza zbyt łatwo, bo mój kolega Wojciech jest osobą zasadniczą. I zasadniczo woli BMW. Pojechaliśmy do BMW na Wołoską, gdzie z Kamilem porozmawialiśmy o geopolityce. Zwłaszcza tej jej części, która dotyka nas bezpośrednio. Ja – na wszelki wypadek – zapytałem Kamila, czy by mi nie mógł tego BMW zostawić na dłużej. On opowiedział żart, którego nie powtórzę. Pozwolił mi jeszcze wjechać 640i do garażu. Tam gospodarskim ruchem złożył lusterko w mini ­– różni ludzie korzystają z parkingu, więc lepiej nie kusić losu. Pożegnaliśmy się, Kamil wrócił na górę, ja z kolegą Wojciechem pojechałem do Citroena na aleję Krakowską. Tam czekając na panią Emilię podsłuchiwałem, jak pan sprzedawca namawiał jakiegoś pana na używane C4 Picasso. Potencjalny nabywca był zachwycony roletami przeciwsłonecznymi w tylnych drzwiach.
Pani Emilia przyszła, wręczyła mi dokumenty i zadała pytanie, czy miałem dostać kartę paliwową. Ja, zamiast odpowiedzieć, że na pewno, powiedziałem, że nic mi na ten temat nie wiadomo.
Karta paliwowa to rzecz powoli przechodząca do historii. Kiedyś, przed laty dziennikarze motoryzacyjni tankowali za darmo, w znaczeniu – za pieniądze z budżetów firm motoryzacyjnych. Teraz już tak prawie nie ma. Może dlatego, że liczba ludzi piszących o samochodach na różne sposoby wzrosła tak, że Audi zrezygnowało z pięciogwiazdkowych hoteli na polskich prezentacjach.

Wsiadłem do C1. Po chwili już wiedziałem, że Bóg postanowił mnie zdyscyplinować, za doszukiwanie się minusów w naprawdę porządnie wymyślonych i robionych samochodach.
Dojechaliśmy do Audi na Połczyńską. Napakowałem kieszenie cukierkami, oddałem golfa, z którego olej lał się już w sposób nie pozwalający na wątpliwości. Samochód wypadnie więc na czas jakiś z prasowego parku. I to nie jest dobra informacja, również dlatego, że zawsze wieszam różne rzeczy na dziennikarzach psujących samochody. A tu, mimo iż się do winy nie poczuwam – jestem, jako zgłaszający problem – zamieszany.

2. Poszedłem do Krakena, gdzie Krzysztof i jego wspólnik Grzegorz z małżonką. Wspólnik Grzegorz skończył to samo, co ja, Jan Rokita i Bolesław Tejkowski – krakowskie liceum. Poczęstowano mnie kalmarami ze szpinakiem w środku. Nie jestem kalmarów specjalnym wielbicielem, ale to było ok. Wspólnik Grzegorz z małżonką poszli, ich miejsce zajął właściciel pobliskiej knajpy, który opowiadał, że jest całkiem nieźle, mimo iż ma zamknięte. Właściciel pobliskiej knajpy jeździ audi R8, które parkuje na różne zakazane sposoby. Doprowadzając do furii sąsiadów, którzy zamiast się cieszyć, że mogą na co dzień oglądać supersamochód wzywają straż miejską. Kamienica, w której są Beirut z Krakenem jest ponoć na sprzedaż za 20 milionów złotych. Ja nie kupię, gdyż uważam, że w związku z zagrożeniem wojną nie należy inwestować w warszawskie nieruchomości.

Kiedy właściciel pobliskiej knajpy poszedł, przyszedł człowiek, który handluje secesyjnymi meblami z Czech. Ma gdzieś w okolicy showroom, ale trzeba dzwonić, żeby się umówił. Człowiek ten opowiadał mi kiedyś, że Vaclav Klaus, kiedy był ministrem finansów, rozdawał Czechom pieniądze, za które oni remontowali kamienice, podnosili ich standard, przerabiali na hotele. Dzięki temu Praga dziś wygląda, jak wygląda, a nieruchomości są w czeskich rękach.

Człowiek, który handluje secesyjnymi meblami z Czech czymś się struł, więc pije tylko wodę i kawę. Krzysztof zaś się odchudza. Miał umówiony trening na siłowni z dietetyczką. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie treningu z dietetyczką.
Przed rozejściem się próbowaliśmy piwo, o dźwięcznej nazwie „Delirium tremens”. Ciekawa propozycja. Najciekawsze, że ma ze dwa razy więcej alkoholu niż normalny lager. I wcale tego nie czuć. I to nie jest dobra informacja. Człowiek wypije dwa takie piwa, wsiądzie do porsche, zagapi się, walnie w jakiegoś Qashqaia i będzie z tego niepotrzebna afera.

3. Wieczorem ruszyliśmy z kolegą Wojciechem na wieś. Z przykrością muszę stwierdzić, że citroen C1 to najgorszy samochód, z jakim ostatnio miałem do czynienia. Mając świadomość, że wersją, którą jeżdżę kosztuje 50 tys. zupełnie inaczej się patrzy na 200 tys. za Golfa R. Czy prawie 600 tys. za kabriolet BMW 640i.
To była najgorsza droga na wieś – jak to się teraz mówi – ever.
I to jest bardzo zła informacja, bo Francuzi potrafili kiedyś porządnie robić małe samochody.
Teraz też potrafią porządnie robić samochody niezbyt drogie. Citroen C-Elisee jest naprawdę OK, a wersja z montowaną przez dilera instalacją LPG ma sporo sensu. C1 sensu nie ma. Nie ma ani w trasie, ani w mieście. Może na zdjęciu, ale ten dizajn raczej próby czasu dobrze nie zniesie.

W Świebodzinie zatrzymała nas policja. Najwyraźniej wiedzieli, że normalni ludzie takimi samochodami w trasę się nie wybierają.

.  

poniedziałek, 15 września 2014

14 września 2014


1. Dla mnie dzisiaj, to jest dzisiaj nawet po północy. Znaczy, to samo dzisiaj, co to, które było przed północą. Linia zmiany daty przechodzi więc u mnie chwilę po tym, kiedy się kładę spać.

Już prawie spałem, kiedy obudziły mnie piski ściganej po domy myszy. Wstałem (zabrało mi to z dwadzieścia minut), wziąłem latarkę i poszedłem w kierunku awantury. Po ciemku. Włączyłem latarkę, w kręgu światła była mysz zagoniona w róg i trzy koty. Światło mysz sparaliżowało. Wziąłem więc ją w dwa palce i wyniosłem za drzwi.
Mogę sobie wyobrazić, o czym rozmawiano w mysiej rodzinie:
„I wtedy z nieba błysnęło światło i jakaś wielka siła przeniosła mnie w bezpieczne miejsce.”
I wtedy by się odezwał nestor mysiej rodziny: „Gdybyś, jak Stefan był ateistą i głosował na Palikota skończyłbyś tak marnie jak on”.

Zła informacja: później nie mogłem zasnąć, więc się nie wyspałem.

2. Bożena przywiozła BMW 640i. Kabriolet. Biały. Człowiek jedzie i nie słyszy silnika. Zupełnie. Ciekawa odmiana po Golfie R. Pojechaliśmy do Lidla na zakupy. Znaczy wcześniej pojechałem chevroletem na grzyby. Konkretnie – rydze. W miejsce, które pokazał mi na googlowym zdjęciu sąsiad Tomek. Przywiozłem rydze, prawdziwki i kanie. Rydze rządzą.

W Lidlu w końcu kupiłem sól do zmywarki. Nasza zmywarka to tysiącletnia Miele, kupiliśmy ją w Czarnowie pod Kostrzynem. Można odnieść wrażenie, że cała ta miejscowość żyje z przywożenia z Niemiec używanego sprzętu AGD, naprawianiu i sprzedawaniu go. Nastoletnie Miele kupiliśmy w cenie nowego Boscha. To były dobrze wydane pieniądze. Zmywarka ma dodatkową szufladę na sztućce. Kiedyś takie robiło wyłącznie Miele. Dziś jest to bardziej popularne. Uwielbiam sprzęt AGD. Prowadzi to do dość zabawnych sytuacji. Dziennikarzy trudno jest zagnać na prezentacje pralek czy lodówek. Chodzą z musu. Ja z przyjemnością wchodzę w dyskusje z tzw. produktowcami. Kiedyś jeden był przekonany, że jestem z konkurencji i chcę wyciągnąć tajemnice firmy. Bo kto z poza branży by pamiętał, że pierwsze bąbelkowe pralki w Polsce sprzedawało Daewoo.

Samsung wypuścił teraz nową zmywarkę działającą w rewolucyjny sposób. (Woda nie wylatuje z tego niby śmigła, tylko leci ścianą – jakby odwróconym wodospadem.)
I to jest zła wiadomość, bo może się okazać, że nasze tysiącletnie Miele jest już passé.

3. Z przykrością skonstatowałem, że jednak jestem w wieku, do którego bardziej niż Golf R przystaje BMW serii szóstej. Monika Olejnik dała się ostatnio sfotografować w trójce coupe. Powinna sobie kupić coś bardziej odpowiedniego. Małe BMW zostawić wnukom.

Wieczorem było ognisko. Potem lunął deszcz i być ognisko przestało. Bożena wymacała na kocie Pawełku kleszcza.
Dzięki czemu, w wieku, do którego pasuje BMW serii szóstej, dowiedziałem się, że poprawne jest słowo pinceta, a pęseta się pisze nie przez „en”.
Człowiek się uczy całe życie. 
Kot Pawełek zwiał podczas próby kleszcza wyciągania. I to jest zła informacja.

sobota, 13 września 2014

12 września 2014


1. Nawiedził mnie brat z córką. Córka wymagała włączenia telewizora, na któryś z tych potwornych kanałów, na jakich ludzie mówią cienkimi głosami i śpiewają dziwne piosenki.
Kiedy moja bratanica pojechała zwiedzać okolicę, a konkretnie do miejsca, gdzie dorośli wrzucają dzieci do zbiornika pełnego kolorowych kulek, przełączyłem na TVN24.

Trafiłem na breaking news, że na polu wylądowały helikoptery. Od razu mi się przypomniał dowcip o UFO, które wylądowało na polu. Nie przytoczę go w tym miejscu, bo nie chcę wyjść na antysemitę, a – jak wiadomo – każdy dowcip, w którym pada słowo „Żydzi” jest z definicji antysemicki. I lepiej z tym nie dyskutować.
Kiedyś wdałem się w bezsensowną dyskusję z twitterowym profilem „Amerykanie w Polsce” (albo jakoś tak). Napisałem, że „Jebać żydów” nasprajowane naprzeciw prokuratury w podkrakowskiej Bochni nie jest antysemickie, bo nie dotyczy ani ludzi pochodzenia żydowskiego, ani obywateli Izraela, ani wyznawców judaizmu tylko kibiców klubu sportowego „Cracovia”. Czyli, że nie ma to nic wspólnego z kwestiami narodowościowymi. Z podobnych powodów, kiedy kibice klubu sportowego „Cracovia” piszą na murze „Jebać psy” nie sugerują wykonywania wciąż jeszcze zabronionych przez prawo czynności zoofilskich, zresztą w obu przypadkach nie chodzi o nic związanego z seksem. Tu „jebać” znaczy – w uproszczeniu – nie darzyć szacunkiem. Zaś „psy” to kibice Towarzystwa Sportowego „Wisła”.
No i się dowiedziałem, że nie mam racji. Od tego czasu staram się nie używać słowa „Żyd”. Zwłaszcza w piśmie.

Helikoptery wylądowały. Reporterzy TVN24 przeprowadzili zakrojone na szeroką skalę dziennikarskie śledztwo. Wylądowały w trzech miejscach naraz. Gdzieś chciały zamówić pizzę, ale się nie udało. Gdzieś dostały ciasto. Gdzieś pozwoliły komuś zasiąść za sterami. Gdzieś przyjechała polska Żandarmeria i zabraniała podejść. Ktoś dostał – o ile dobrze zrozumiałem – medal za wspieranie amerykańskiej armii. W jednym z miejsc była studentka, która znała angielski, więc z helikopterami porozmawiała. Słowem – cała prawda, całą dobę.
Matka Madzi zjadła już śniadanie.

Rano pan ambasador Mull powiedział, że helikoptery lądowały związku z procedurami bezpieczeństwa. Nasi eksperci – jak powszechnie wiadomo, mamy najwięcej i najlepszych ekspertów lotniczych na świecie – powątpiewali. Mówiąc, że wojskowe helikoptery mogą latać – cokolwiek to znaczy – na przyrządach.

Później była konferencja pani rzecznik od gazu. Powiedziała ona, że Rosjanie przysyłają nie tyle gazu ile chcemy. A powinni tyle ile chcemy. Jakiś orzeł z TVN24 koniecznie chciał się dowiedzieć, czy wcześniej przysyłali więcej, czy my więcej chcemy. Pani rzecznik od gazu nie chciała odpowiedzieć. Zadał więc to pytanie więcej razy niż cała „Gazeta Polska” pytała premiera Tuska o to, kiedy się poda do dymisji.
Później orzeł z TVN24 był strasznie dumny, że przyparł panią rzecznik od gazu do muru.

Powiedziałem bratu, że coraz częściej dziennikarze telewizji informacyjnych przypominają tych z magazynów typu „Party”, „Gala” czy „Show” [więcej tytułów nie wymieniam, ale wiadomo o co chodzi]. Brat odpowiedział, że się mylę. Że jeszcze nie przypominają.

I to jest zła informacja, bo znaczy, że może być jeszcze gorzej.

2. Kolega Jakóbczyk wrzucił informację, że nowy samochód Opla będzie się nazywał Karl. Chwilę nie mogłem sobie przypomnieć, co mi to imię w kontekście maszyny mówi.
Ale sobie przypomniałem.
Najcięższy samobieżny moździerz 60-cm Karl Gerät 040. Ten, z którego pocisk w tak widowiskowy sposób walnął w Prudential. Zdjęcie tego walnięcia (zrobione przez Sylwestra „Krisa” Brauna) Bożena dała na obwolutę albumu o Powstaniu, który robiliśmy dziesięć lat temu.
Ze zdjęcia PAP-u dowiedziałem się, że prezydent Kaczyński dał w prezencie ten album Benedyktowi XVI. Niestety jakoś specjalnie oprawiony, więc obwoluty ze zdjęciem nie było.

Warszawski Karl ochrzczony był „Ziu” [to nie chodzi o dźwięk pocisku]. Przetrwał wojnę, stoi w Muzeum Czołgów w Kubince. I to jest zła informacja, bo kto by tam teraz jechał.

Karle produkowała Rheinmetall AG. Dziś należąca do niej firma KSPG produkuje części do samochodów. Również opli.

3. Pojechałem z sąsiadem moim Tomkiem do Świebodzina. Docenił możliwości Golfa, choć było mokro i jechałem bardziej niż rozsądnie. Wracając wpadliśmy do pracownika sąsiada Tomka, Tomka. Tego, który wcześniej prasował przy kasacji aut. Zwłaszcza Golfów III. Tomek, pracownik sąsiada Tomka, Golfa R również docenił. Uważa jednak, że gdyby miał wolne 200 tysięcy, to by raczej dom wybudował, zwłaszcza, że Golfa już ma. Golfa I. Ze zdrową blachą.
Tomek, pracownik sąsiada Tomka obiecał żonie, że nie będzie już jeździł na ścigaczu i chce sobie kupić jakiś fajny samochód. Odradziłem mu mitsubishi 3000GT, bo wszystkie które widziałem na własne oczy były zepsute. Zrobiłem chyba dobry uczynek. Opowiedziałem mu za to o silniku M70 BMW. I to może być zły uczynek. Może, ale nie musi.

Smutne jest to, że te 200 tys. za tego Golfa to naprawdę nie jest dużo pieniędzy. I każdego z nas powinno być na niego stać. Sąsiada Tomka, to już stać.
Kiedy usłyszał cenę, powiedział „O tyle samo, co moja plazma” [nie chodziło mu o duży telewizor, tylko o sterowaną komputerem maszynę do robienia dziur w blasze] „Tyle, że moja plazma zarabia na siebie”. Golf nie zarobi. Chyba, że znajdziemy jakiś sposób na monetyzację radości, której dostarcza prowadzenie go. Dużej radości.

Informację o helikopterach na polu przekazały światowe media. Ze zdjęciami wsi fotografującej się pod jednym z nich. Cały świat już wie, że do tego, żeby mieć na polu amerykański helikopter nie trzeba mieć amerykańskiej bazy.

czwartek, 11 września 2014

11 września 2014



1. Poranek zrobił mi szef małopolskiej Platformy, kolega Lipiec. Napisał na fejsie, że nie wiedział, iż Dumbledore był gejem.
Ciekawe, czy kiedy będzie zmieniał barwy partyjne też powie, że był w PO, bo o niczym nie wiedział.

Wstałem. Ubrałem spodenki, w których była osa. Użarła mnie w nogę. I to jest zła informacja, choć mogła być dużo gorsza.

2. Po śniadaniu obserwowałem przez chwilę kolejne łańcuszki wodno-książkowo-filmowe. I z tego obserwowania wpadłem na pomysł, żeby zrobić swój. Łańcuszek z założenia wadliwy, bo nikogo nie chciałem „wyzywać”. Łańcuszek: wymień trzy niezaprzeczalne sukcesy rządów Donalda Tuska. Niezaprzeczalne, czyli takie, z którymi nie będzie mógł dyskutować najbardziej zatwardziały Platformy wróg.

Przypomniało mi się jak do projektu polskiego „GQ” obdzwaniałem różnych ludzi, by się dowiedzieć jakie są według nich największe wady prezydenta Kaczyńskiego. Odpowiedzi sprowadzały się do: jest niski, nosi złe garnitury i sepleni. Z tego wyciągany był wniosek, że to najgorszy polski prezydent w historii.
Dzwoniłem do – wydawać by się mogło – poważnych wtedy dziennikarzy.

Mnie się udało wynaleźć dwa sukcesy rządów PDT. Rozliczanie PIT-ów przez Internet bez drogiego i skomplikowanego podpisu elektronicznego. I zrobienie ze mnie pisowca.

Mam wrażenie, że większość komentujących nie zrozumiała założeń i wymieniała „sukcesy” zamiast sukcesów. I to jest zła informacja. Miałem nadzieję, że więcej ludzi potraktuje to wyzwanie poważnie.
O dwóch nadesłanych by można dyskutować. o tym, że coś drgnęło w polityce rodzinnej. Drgnęło. Jak ruszy na poważnie, to się zgodzę.
No i zniesienie przepisów o wsadzaniu do więzienia rowerzystów. To z kolei inicjatywa min. Gowina. Więc się nie do końca liczy.
Zresztą człowiek, który o tym napisał uważał, że wsadzanie rowerzystów to pomysł Ziobry i Kaczyńskiego. W rzeczywistości przepis wprowadzono za Cimoszewicza.

3. Pojechałem do Lidla. Przełączyłem Golfa R w tryb Racing. I przed początkiem lasu miałem ponad dwie paczki. Do Ołoboku nie trzeba było jakoś specjalnie zwalniać. Niesamowity samochód.
Nigdy nie byłem koneserem dźwięków wydawanych przez silniki. Raczej śmieszyli mnie dorośli ludzie, którzy się tym ekscytują. Golf R jednak świszcze, prycha i gulgoce w taki sposób, że aż żałuję, że w okolicy nie ma tunelu.

W Lidlu jest szpinak (gdyby ktoś był zainteresowany).

To strasznie śmieszne, że w tej krainie Golfów i Passatów, R stał pod sklepem nie budząc niczyjego zainteresowania. Pewnie zbyt wiele samochodów tuningowano, żeby wyglądał jak ten, więc nikt nie wierzył, że ten jest tym naprawdę.

Wracając podjechałem do dębniaka sprawdzić, czy są grzyby. Jadąc leśną drogą naszła mnie refleksja – jak to ci Niemcy zrobili, że droga, której nikt nie naprawiał od dobrych siedemdziesięciu lat wciąż się nadaje do tego, żeby jechać po niej samochodem, o takim jak ten Golf zawieszeniu, nie urwać spojlera, nie uszkodzić felgi.
Zupełnie inaczej niż na niektórych, parę lat temu remontowanych warszawskich ulicach


Znalazłem kilka prawdziwków i z dziesięć sów nazywanych też kaniami.
Niemcy sówko-kanie nazywają parasolami. Szkoda, że nie znam żadnego sposobu na ich (kań, nie Niemców) przechowywanie. Będę musiał je wszystkie zjeść. I to nie jest dobra informacja. Bo ileż można zjeść grzybów naraz.

10 września 2014



1. No więc wtorek okazał się kolejnym dniem, w którym postępowcy nadawali na właściciela nadmorskiej knajpy, który postanowił nie obsługiwać Rosjan. Odezwał się nawet znany i lubiany redaktor Reszka, który w zylion razy podawanym dalej felietonie napisał, że to źle, a ma prawo się na ten temat wypowiadać, bo dostał wpierdol w Moskwie i w imię wyższych celów nie żywi urazy.
To niesamowite do jakiej jedna kartka, treści „NIE OBSŁUGUJEMY ROSJAN” doprowadziła eksplozji grafomanii . 
I to jest zła informacja. Można oczywiście dyskutować, ale autor, który jedną ręką pisze, drugą… nie napiszę co robi drugą ręką, czytając, co napisał, bo mój kolega Wojtek prosił, bym bardziej ważył słowa.

Ludzie, który obcują z domowymi zwierzętami mają zwyczaj nadawania tym zwierzętom cech ludzkich, czyli, że jeżeli kotek popatrzy tak, to coś tam, a jeżeli piesek, to coś tam. Naukowcy to zbadali, wynika to ponoć z tego, że ludzie wolą funkcjonować w znanej rzeczywistości.

Podobnie jest ze stosunkiem do Rosjan.

Żeby nie było niedomówień – ja nie porównuję Rosjan do zwierząt, ja porównuję tzw. Zachodnioeuropejczyków (w tym niektórych naszych rodaków) do właścicieli zwierząt domowych.

Rosjanie są zupełnie inni niż my. Rosja jest krajem funkcjonującym w zupełnie dla nas abstrakcyjny sposób. To, co dla nas jest oczywiste, dla Rosjan oczywiste jest niekoniecznie.
Ale, jako że nawet nie próbujemy tego ogarnąć – udajemy, że jest inaczej.

Na pierwszej swojej solowej płycie Sting śpiewał, że „I hope the Russians love their children too”.
Gdyby oni „love their children” w naszym znaczeniu, to by towarzysz Lenin dość szybko zakończył karierę. Oni jednak woleli funkcjonować w zdecydowanie jednej z najgorszych rzeczywistości w historii.

Swoją drogą, gdyby do tej nadmorskiej knajpy przyszedł jakiś protestujący przeciw polityce Putina Rosjanin, właściciel pewnie by go serdecznie przyjął, bo w przeciwieństwie do większości jego krytyków, on akurat ma pojęcie na temat tego, co się w Rosji dzieje. I wie z własnego doświadczenia, jak to jest walczyć z reżimem.

2. Golf R. Kolega redaktor Pertyński zawiózł mnie do Audi na Połczyńską, bym mógł odebrać Golfa R. Bez kolegi redaktora Pertyńskiego bym się pewnie tym autem nie zainteresował, bo na słowo „golf” mam uczulenie – nie lubię, gdy mnie coś w szyję pije.
W Audi przy Połczyńskiej tradycyjnie naładowałem sobie kieszenie leżącymi na recepcji cukierkami. Lubię te cukierki tak bardzo, że właściwie powinienem zacząć je sobie kupować.

Golf R podbił me serce tym, że w przeciwieństwie do innych volkswagenów da się w do niego podłączyć telefon komórkowy w logiczny sposób. I – po wcześniejszych doświadczeniach z innymi volkswagenami – to jest niesamowite. I to jest za razem zła informacja. No bo skoro potrafią zrobić, by działało w logiczny sposób, to dlaczego nie robią tego w innych autach?

3. Zanim ruszyłem na wieś, musiałem wykonać trochę skomplikowanych czynności, bo jazda na raz dwoma samochodami. Jedną była jazda do Góry Kalwarii. I z Góry Kalwarii powrót. Przez ulicę Wiejską, gdzie przez chwilę stanąłem pod sklepem z zegarkami, gdzie – poprzez pośredników – zaopatrywał się (wciąż) poseł Nowak. Zauważyłem, że niefajne zegarki zaczynają się tam już od 860 zł. Znaczy afery mogło nie być.

Z Wiejskiej na Wilczą jechaliśmy przez plac Trzech Krzyży, kierujący pojazdem (nie mogę powiedzieć kto) zobaczył rowerzystkę.
–O, Kasia Tusk na rowerze – rzucił
–Nie, to nie ona – kontynuował wewnętrzny dialog.
–Kasia Tusk ma inny tyłek, wiem o tym, obrabiałem ją już wiele razy.


Coraz więcej ludzi prosi, bym nie pisał co mówili bądź robili. I to jest zła wiadomość.
Zagadka – czym się zawodowo zajmuje kierujący pojazdem na placu Trzech Krzyży?