Pokazywanie postów oznaczonych etykietą VaclaV Klaus. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą VaclaV Klaus. Pokaż wszystkie posty

sobota, 26 marca 2016

24 marca 2016




1. Mamy w piwnicy kolekcję automatycznych pralek. Pierwsza przyjechała z meblami po ś.p. teściowej mojego stryja. [Stryj jest tak podobny do Gorbaczowa, że kiedy go spotykałem na ulicy myślałem: O, Gorbaczow! Ale tylko przez chwilę: Nie to jednak niemożliwe, żeby krakowską ulicą szedł Gorbaczow! No tak, to wujek Janusz!] Pralka była marki Indesit. Ładowana od góry. Najpierw szlag trafił jej grzałkę. Nie był to wielki problem, bo w zimnej wodzie też trochę prała. Później urwał się pasek. Wtedy Józka przywiozła z Berlina pralkę marki, której nie pamiętam. Z nią problem polegał na tym, że zawieszała się jedna ze szczotek. Musiałem ją rozbierać, wyciągać silnik, później składać. Tak często, że w końcu przestałem zakładać obudowę. Działała do momentu, kiedy szczotka przestała się dać poprawiać.
Wtedy prać zaczął Siemens od naszego kolegi, który raczej woli być anonimowy, żeby jego znajomi nie zarzucili mu, że wspiera niszczenie demokracji. Siemens podróżujący. Bożena miała go ze sobą w Pradze, czyli [poza drogą z fabryki do sklepu] przejechał z Warszawy do Rokitnicy, z Rokitnicy do Pragi [przez Drezno]. No i z Pragi do Rokitnicy. Siemens prał, aż dęba stanęło łożysko bębna. Ostatnią pralką była miniaturowa Candy od tego samego kolegi, którego nazwiska nie wymienię. Kolega pożycza mi smoking, w którym godnie reprezentuję Najjaśniejszą.
Miniaturowa Candy działała najkrócej. Puściłem pranie. Wracam po godzinie. W piwnicy śmierdzi spalenizną, w bębnie woda, do tego się okazało, że wywalony został bezpiecznik.
Nie wiem, co bardziej mnie przeraża – konieczność pozyskania kolejnej pralki, czy wynoszenie tych, co są z piwnicy. W każdym razie brak sprawnej pralki to zła informacja.

2. Postanowiłem wyprowadzić 750 na spacer. Akumulator okazał się martwy. Przez dobra pół godziny walczyłem z zamkiem w stodole zwanej stołówką, przedłużaczem, prostownikiem. Diody na prostowniku sugerowały, że akumulator nie chce współpracować. Postanowiłem się tym nie przejmować. I dobrze – po godzinie się okazało, że coś tam się naładował. Nie na tyle, żeby zapalić – ale zawsze coś.

Przyjechali panowie hydraulicy z Gminy. Weszli do piwnicy, popatrzyli na rury i stwierdzili, że nie założą wodomierza, bo rury mamy w technologii niekompatybilnej z ich technologią. I to jest zła informacja.

3. Wracając do pożyczanego od anonimowego kolegi smokingu. Świat schodzi na psy. Na oficjalnych posiłkach w Pradze i Budapeszcie wystarczał ciemny garnitur. Dobrze, że jeszcze na świecie są miejsca, gdzie należy [no dobra – poddam się dyktatowi purystów i nie napiszę 'ubierać'] zakładać frak.
Jest gdzieś na jakiejś wyspie placówka dyplomatyczna. Złożenie listów uwierzytelniających wymaga tam białego fraka ze złotym lampasem. Nikt oczywiście sobie takiego nie szyje ale jest na tej wyspie wypożyczalnia białych fraków ze złotym lampasem. Nie wiadomo, czy nie należy ona aby do jakiegoś krewnego gubernatora, który rzeczone listy przyjmując wymaga fraka białego ze złotym lampasem.
Oficjalne śniadanie czeski Prezydent wydał na Hradczanach. Do stołu podawali uczniowie jakiejś gastronomicznej szkoły – taka tam ponoć tradycja. Jednej dziewczynce coś się potłukło. Po wszystkim czeski Prezydent podszedł do niej i powiedział, żeby się nie przejmowała. To pewnie też tradycja.
Młodzież była strasznie zaangażowana. Blada, z wypiekami. 
Najpierw było wino białe. Później czerwone. Białe wypiłem, skosztowałem czerwonego. Przyszedł młody człowiek z piwem. Jak tu odmówić. Dopiłem czerwone. Piję piwo. Kelner nalewa mi czerwone. Trochę się zdziwiłem. Po chwili nalewa białe. Nie lubię, kiedy się dobro marnuje. Już miałem się zabierać za wypicie wszystkiego, co przede mną stało, kiedy skonstatowałem, że jeżeli wypiję, to mi znowu naleją. Więc przestałem. Nie dam z siebie zrobić Syzyfa.

Jednym z gości był poprzedni prezydent Czech, pan Klaus. Słyszałem historię, że kiedy był ministrem finansów doprowadził do tego, że państwo gwarantowało kredyty dla właścicieli odzyskiwanych kamienic. Dzięki temu wyremontowane praskie kamienice są własnością czeskiej klasy średniej, a nie – jak w Warszawie – dziwnych deweloperów z obcym kapitałem, którzy dość tanio odkupywali je od właścicieli. Czesi mają klasę średnią, my za to znanego i cenionego w świecie profesora Balcerowicza. Znaczy wygrywamy. I to jest zła informacja.



niedziela, 12 kwietnia 2015

11 kwietnia 2015




1. Zbieram się od dawna, żeby spisać rozmowę, którą w listopadzie 2013 r. razem z kolegą Grzegorzem przeprowadziliśmy z Janem Sechterem. Jego Ekscelecją Janem Sechterem. Pana Jana poznaliśmy na dość idiotycznej imprezie zorganizowanej przez PR Kompanii Piwowarskiej sprzedającej u nas Pilsner Urquell (przypadkowo, acz niezbyt szczęśliwie) akurat w rocznicę wkroczenia oddziałów Ludowego Wojska Polskiego do Czechosłowacji. Pan Jan – czeski ambasador – wygłosił krótkie przemówienie, z którego zapamiętałem, że Czesi załatwili sobie niższą niż w reszcie Unii akcyzę na piwo, bo piwo to ich dobro narodowe.
Razem z kolegą Grzegorzem podeszliśmy do jego ekscelencji by wyrazić ubolewanie, że nie udało się jeszcze wyciągnąć konsekwencji wobec odpowiedzialnych za to, że w inwazji w 1968 roku wzięli udział polscy żołnierze. Pan ambasador wysłuchał nas spokojnie, po czym powiedział: Panowie, to już tyle czasu… Porozmawialiśmy chwilę o polityce, prezydentach, i samochodach. Politykę zostawmy, prezydent Klaus na Śnieżkę wychodził piechotą z jednym ochroniarzem, Komorowskiego wywoził BOR, a jeżeli chodzi o samochody to tylko Skoda.
Następnym razem spotkaliśmy się z jego ekscelencją na otwarciu jakiejś wystawy kartograficznej w Muzeum Geodezji. Wystawiane były czeskie mapy. Pan Jan przemówienie rozpoczął od żartu, że poprzednim razem tylu polskich i czeskich geodetów w jednym miejscu było chyba w Kotlinie Kłodzkiej w 1945 roku. Miałem wrażenie, że mało kto dowcip zrozumiał. W 1945 mieliśmy z Czechosłowacją regularną wojnę graniczną.
Później przeprowadziliśmy z panem Janem wywiad do „Malemena”. Jestem wciąż dumny z tytułu „Lech, Czech i już”. Kolega Grzegorz przypomniał, a pan Jan potwierdził, że w oryginale było tylko dwóch braci.
To właściwie zabawne (nie przyznam się przecież, że mnie to żenuje) pierwszym człowiekiem, który w jakiś wpłynął na mój stosunek do Czechów był Sapkowski. (Nie, nie chodzi o „Wiedźmina”). (Tak, chodzi o trylogię husycką). (Tak wiem, że to fantasy). Drugi był ambasador Sechter. Wyjaśnił, że oni wybrali inną drogę. Na czym ta droga polega. I że właściwie nie ma się z czego śmiać. To, że wciąż się tu naśmiewamy z Czechów jest po części efektem komunistycznej propagandy z 1968 roku. Realizowanej przez tak żenujące postaci jak red. Mazan. (Jeżeli nie wiecie o co chodzi to wasze szczęście)
Następnie się spotkaliśmy na raucie z okazji rocznicy odzyskania niepodległości. Z udziałem prezydenta (natenczas już byłego) Klausa. Rozmawiałem tam przez chwilę z policjantem z Nachodu. Misiowaty gość. W typie Rumcajsa. (zdecydowanie bardziej niż ja).
Siwego Rumcajsa. Powiedział, że jeżeli zwiedzać Pragę, to o czwartej nad ranem. Bo wtedy na ulicach nie ma tych pierdolonych ruskich turystów.
Nabijamy się z czeskiej spolegliwości, a kiedy Rosja zajmowała Krym w Warszawie, pod ambasadą protestowało z 300 osób. A w Pradze 10000.
Ostatnie spotkanie było parę dni później. Dowiedzieliśmy się, że pan Jan wyjeżdża z Polski i umówiliśmy się na podsumowującą rozmowę. No i tak wyszło, że większa jej część dotyczyła 10 kwietnia 2010 roku. No i nie mogę tej rozmowy teraz zacytować, bo się umówiliśmy, że będzie autoryzowana. I jak normalnie uważam, że autoryzacja to wymysł diabła, tak tu robię wyjątek.
W każdym razie wbrew temu, co niektórzy sądzą 10 kwitnia 2010 to data, która dotyka nie tylko Polaków. I nie chodzi mi o kurtuazję.
Powinienem był spisać tę rozmowę wcześniej, wysłać panu Janowi do Wiednia, gdzie teraz jest ambasadorem i teraz gdzieś, choćby tu opublikować. Nie zrobiłem tego i to jest zła informacja.

2. Dzień przed telewizorem. No dobra, dzień w części spędzony przed telewizorem. Oglądałem w TVN24 transmisję z posiedzenia Zespołu Macierewicza. Wbrew temu, co próbują udowodnić operatorzy TV Republika, posła Szczerskiego da się tak zbalansować, że nie ma czerwonej twarzy.
Gdyby wierzyć w to, że w piwnicy przy Wiertniczej siedzi grupa emerytowanych oficerów WSW, która na bieżąco steruje przekazem, to by można dojść do wniosku, że się już tak zestarzeli, że przestali ogarniać. Abstrahując od pana Antoniego, który i tak był, jak na siebie powściągliwy, przemówienia pani Błasikowej, pani Skrzypkowej i mecenasa Pszczółkowskiego robiły wrażenie. Nawet całkowicie niezainteresowany teorią zamachu słuchacz mógł zauważyć że coś jest nie tak. A TVN24 to transmitował.
To, że posiedzenia zespołu Macierewicza sprowadzane są do wybuchów, gniecenia puszek i nie pamiętam czego to duży sukces tych panów oficerów w tamtej piwnicy. I tak naprawdę to bym wolał, żeby ci oficerowie istnieli, bo jeżeli to wszystko robi się samo t bardzo zła informacja.

3. Nie pamiętam kiedy ostatnio „Gazeta” wzbudziła we mnie taką ekscytację, Doczekałem chyba do drugiej, żeby przeczytać tekst o kandydacie Dudzie. I to jest zła informacja, bo tak naprawdę rozbawił mnie dopiero rano. Ludzie ekscytują się zaćmieniami słońca czy przelotem komety. A tu, na wyciągnięcie ręki można obserwować upadek czegoś tak wielkiego i zasłużonego jak Gazeta Wyborcza.


Zdjęcie Robert Laska.

czwartek, 18 września 2014

18 września 2014


1. Nie, żebym był jakoś specjalnie wyspany, ale z drugiej strony – nie był to najgorszy poranek w moim życiu. Pojechałem odwieźć moje buty do cholewkarza. Hipsterskość – hipsterskością, ale na to, żeby w skórzanych butach dziury mieć na wylot, raczej nie mogę sobie pozwolić.
Cholewkarz okazał się nie mieć zakładu w miejscu, gdzie mi się wydawało, że ma, więc buty dalej są dziurawe.
Podjechałem golfem po mojego kolegę Wojciecha na Żoliborz, by stamtąd wrócić do domu. Z podwórka zabrać BMW i pojechać je oddać. Golf R na koledze Wojciechu wywarł bardzo dobre wrażenie. A to się nie zdarza zbyt łatwo, bo mój kolega Wojciech jest osobą zasadniczą. I zasadniczo woli BMW. Pojechaliśmy do BMW na Wołoską, gdzie z Kamilem porozmawialiśmy o geopolityce. Zwłaszcza tej jej części, która dotyka nas bezpośrednio. Ja – na wszelki wypadek – zapytałem Kamila, czy by mi nie mógł tego BMW zostawić na dłużej. On opowiedział żart, którego nie powtórzę. Pozwolił mi jeszcze wjechać 640i do garażu. Tam gospodarskim ruchem złożył lusterko w mini ­– różni ludzie korzystają z parkingu, więc lepiej nie kusić losu. Pożegnaliśmy się, Kamil wrócił na górę, ja z kolegą Wojciechem pojechałem do Citroena na aleję Krakowską. Tam czekając na panią Emilię podsłuchiwałem, jak pan sprzedawca namawiał jakiegoś pana na używane C4 Picasso. Potencjalny nabywca był zachwycony roletami przeciwsłonecznymi w tylnych drzwiach.
Pani Emilia przyszła, wręczyła mi dokumenty i zadała pytanie, czy miałem dostać kartę paliwową. Ja, zamiast odpowiedzieć, że na pewno, powiedziałem, że nic mi na ten temat nie wiadomo.
Karta paliwowa to rzecz powoli przechodząca do historii. Kiedyś, przed laty dziennikarze motoryzacyjni tankowali za darmo, w znaczeniu – za pieniądze z budżetów firm motoryzacyjnych. Teraz już tak prawie nie ma. Może dlatego, że liczba ludzi piszących o samochodach na różne sposoby wzrosła tak, że Audi zrezygnowało z pięciogwiazdkowych hoteli na polskich prezentacjach.

Wsiadłem do C1. Po chwili już wiedziałem, że Bóg postanowił mnie zdyscyplinować, za doszukiwanie się minusów w naprawdę porządnie wymyślonych i robionych samochodach.
Dojechaliśmy do Audi na Połczyńską. Napakowałem kieszenie cukierkami, oddałem golfa, z którego olej lał się już w sposób nie pozwalający na wątpliwości. Samochód wypadnie więc na czas jakiś z prasowego parku. I to nie jest dobra informacja, również dlatego, że zawsze wieszam różne rzeczy na dziennikarzach psujących samochody. A tu, mimo iż się do winy nie poczuwam – jestem, jako zgłaszający problem – zamieszany.

2. Poszedłem do Krakena, gdzie Krzysztof i jego wspólnik Grzegorz z małżonką. Wspólnik Grzegorz skończył to samo, co ja, Jan Rokita i Bolesław Tejkowski – krakowskie liceum. Poczęstowano mnie kalmarami ze szpinakiem w środku. Nie jestem kalmarów specjalnym wielbicielem, ale to było ok. Wspólnik Grzegorz z małżonką poszli, ich miejsce zajął właściciel pobliskiej knajpy, który opowiadał, że jest całkiem nieźle, mimo iż ma zamknięte. Właściciel pobliskiej knajpy jeździ audi R8, które parkuje na różne zakazane sposoby. Doprowadzając do furii sąsiadów, którzy zamiast się cieszyć, że mogą na co dzień oglądać supersamochód wzywają straż miejską. Kamienica, w której są Beirut z Krakenem jest ponoć na sprzedaż za 20 milionów złotych. Ja nie kupię, gdyż uważam, że w związku z zagrożeniem wojną nie należy inwestować w warszawskie nieruchomości.

Kiedy właściciel pobliskiej knajpy poszedł, przyszedł człowiek, który handluje secesyjnymi meblami z Czech. Ma gdzieś w okolicy showroom, ale trzeba dzwonić, żeby się umówił. Człowiek ten opowiadał mi kiedyś, że Vaclav Klaus, kiedy był ministrem finansów, rozdawał Czechom pieniądze, za które oni remontowali kamienice, podnosili ich standard, przerabiali na hotele. Dzięki temu Praga dziś wygląda, jak wygląda, a nieruchomości są w czeskich rękach.

Człowiek, który handluje secesyjnymi meblami z Czech czymś się struł, więc pije tylko wodę i kawę. Krzysztof zaś się odchudza. Miał umówiony trening na siłowni z dietetyczką. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie treningu z dietetyczką.
Przed rozejściem się próbowaliśmy piwo, o dźwięcznej nazwie „Delirium tremens”. Ciekawa propozycja. Najciekawsze, że ma ze dwa razy więcej alkoholu niż normalny lager. I wcale tego nie czuć. I to nie jest dobra informacja. Człowiek wypije dwa takie piwa, wsiądzie do porsche, zagapi się, walnie w jakiegoś Qashqaia i będzie z tego niepotrzebna afera.

3. Wieczorem ruszyliśmy z kolegą Wojciechem na wieś. Z przykrością muszę stwierdzić, że citroen C1 to najgorszy samochód, z jakim ostatnio miałem do czynienia. Mając świadomość, że wersją, którą jeżdżę kosztuje 50 tys. zupełnie inaczej się patrzy na 200 tys. za Golfa R. Czy prawie 600 tys. za kabriolet BMW 640i.
To była najgorsza droga na wieś – jak to się teraz mówi – ever.
I to jest bardzo zła informacja, bo Francuzi potrafili kiedyś porządnie robić małe samochody.
Teraz też potrafią porządnie robić samochody niezbyt drogie. Citroen C-Elisee jest naprawdę OK, a wersja z montowaną przez dilera instalacją LPG ma sporo sensu. C1 sensu nie ma. Nie ma ani w trasie, ani w mieście. Może na zdjęciu, ale ten dizajn raczej próby czasu dobrze nie zniesie.

W Świebodzinie zatrzymała nas policja. Najwyraźniej wiedzieli, że normalni ludzie takimi samochodami w trasę się nie wybierają.

.