niedziela, 13 sierpnia 2017

13 sierpnia 2017


1. Michał rano pojechał spawać wydech. Zostawiłem mu na fotelu kupon na pięć groszy mniej przy tankowaniu w Tesco. Pięć groszy razy sto litrów, to jednak coś. Kiedy zadzwoniłem sprawdzić, czy zrozumiał aluzję okazało się, że zatankował gdzie indziej. Dziesięć groszy drożej. I to jest zła informacja. Spawanie wydechu zajęło z pięć godzin. W końcu objawił się jakiś pan, który wiedział jak to zrobić i zrobił tak dobrze, jak nigdy za mojej świadomości nie było.

2. Zacząłem składać krajzegę. Wtyczka, włącznik, silnik. No i przy silniku się okazało, że nie ma pewności jak przewody podłączyć. Dyskutowaliśmy z Michałem przez jakieś dwie godziny. Ja byłem za rozwiązaniem prostym, on wczytywał się w internetowe fora. Ja tam do for mam pewien dystans po tym, jak usłyszałem, że parę osób próbowało przeprowadzić opisany na jednym z takich reset komputera w BMW poprzez odwrócenie polaryzacji akumulatora.
W końcu przyszedł sąsiad Tomek. Podłączyliśmy trzy fazy do bolców i zero do obudowy. Wywaliło stopki. Zrobiliśmy kilka prób innych ustawień. Wywalało stopki. Sąsiad Tomek zadzwonił po swojego stryja, który się zna, przez lata pracował w telekomunikacji i – przynajmniej dla mnie – jest podobny do Toma Hanksa. Przyjechał Kangoo. Ma jeszcze [chyba] dacię Logan. Kupował równo z Tomkiem. Tomek paroletnie V50. Za podobne pieniądze. Z dziesięć lat temu. V50 wygląda jak wyglądało. Logan chyba też. Bo Logan od nowości wygląda jak dziesięcioletnie auto. A przynajmniej tak skrzypi.
Stryj pomierzył i powiedział, że silnik spalony. I to porządnie, bo zwarcia są międzyfazowe. Cokolwiek by to miało znaczyć. Powiedział, że Józek – ojciec Tomka ma jakieś silniki. Poszedłem więc do Józka. Pytam o silniki. Zdziwił się, że wiem. Kazał krajzegę przywieźć. Przywieźliśmy tocząc przez wieś ku uciesze piesków. Józek popatrzył. Przymierzył i powiedział, że za kwadrans będzie gotowe. No i było. Za silnik dałem stówkę i spalony silnik.
Uruchomiliśmy krajzegę. Przeciąłem nawet jedną gałąź. Silnik pracuje cicho. Jak tnie – piła hałasuje jak piła.
Dotarło do mnie, że jedyne siłowe gniazdo jest w kuchni, pod zlewem. Mniej więcej tam, gdzie w każdym polskim domu śmietnik. Śmietnika tam nie mamy. Więc może coś jest w tym, co o mnie niektórzy piszą na Twitterze. Kabel do krajzegi musi iść przez kuchnię, hol, drzwi wejściowe, schody. I to jest zła informacja. Muszę zrobić gniazdo na zewnątrz. Jak mi się uda – okaże się, że pozyskałem kolejną praktyczną umiejętność – modernizowania instalacji trójfazowej.

3. Dzień wcześniej coś się urwało w lewym, tylnym suberbanowym oknie. I zaczęło opadać. Okno. Zdjąłem tapicerkę – całkowicie przerdzewiała listwa [listwa?][raczej kanał?][w każdym razie miejsce, w którym przesuwały się rolki, które podnosiły szybę]. I to jest zła informacja, bo nie wiem skąd taką wziąć. Ech, gdyby gdzieś koło domu mieć żywcem przeniesiony szrot ze środkowego zachodu…
Udało się rolki wepchnąć i okno zablokować. A tak się cieszyłem, że mim o dwóch lat stania auto jest mniej-więcej sprawne.
W nocy miały spadać gwiazdy. Niestety były chmury, więc nie wiadomo, czy to aby nie była tylko plotka.

12 sierpnia 2017



1. W nocy padało. Wieczorem się na to zanosiło. Obudziło mnie koło siódmej. Z braku pomysłu na życie zająłem się czyszczeniem wentylacji w Suburbanie. Model z 1995 roku nie ma kabinowego filtra, więc cały syf, który wpada przez wlot powietrza na podszybiu wbija się w parownik.
I wbity – rzeczony parownik zatyka. Parownik zatkany, kompresor klimatyzacji kompresuje, silnik wentylacji dmuch, a w środku efekt żaden.
Bogu dzięki wymyślono Googla i Youtube. Nie chwaląc się [cóż to za idiotyczne stwierdzenie] poznałem panią, w której garażu wymyślono Googla, która jest prezesem Youtube.
Otóż mogę się założyć, że jeżeli istnieje jakaś czynność, którą kiedykolwiek będzie trzeba wykonać z jakimś samochodem, istnieje człowiek, który ją już wykonał, nagrał to komórką i wrzucił na Youtube. Pan, który czyścił, gdzieś na środkowym zachodzie klimatyzację w Suburbanie z 1995 roku sugerował, że uda się wyjąć wentylator bez wyciągania komputera samochodu. Mnie się nie udało. Z pomocą Józki [ma drobne dłonie] udało się wydłubać sporo syfu z czegoś, co mieszkaniec środkowego zachodu nazywał airboksem. Zgodnie z sugestiami napchałem do środka mnóstwo czyszczącej chemii, skręciłem wszystko, później z radością obserwowałem jak z poszczególnych kanałów wylatuje piana. Cała procedura była zasadniczo prosta. Jedyny kłopot – musiałem iść do Józka, ojca sąsiada Tomka pożyczyć małą grzechotkę z osprzętem, którego nazw nawet nie znam. Na przykład taką sprężynę, którą się z jednej strony przypina do grzechotki, z drugiej do tego niby klucza [bo jak się tam nazywa to coś z numerem w tym przypadku siedem].
Naprawianie tej wentylacji zajęło mi parę godzin, nie miałem więc czasu na przeglądanie mediów. I to jest zła informacja.

2. Bożenie urwał się koniec wydechu. Dzień wcześniej, kiedy wróciliśmy z krajzegą, porwała Suburbana i ruszyła nad jezioro w Łąkiem, żeby przywieźć stamtąd dziewczyny. Niestety drogi są trzy. Bożena pojechała przez las, chwilę po jej wyjeździe dziewczyny wróciły przez Ołobok. DO tego nie wzięła telefonów, więc mogliśmy sobie dzwonić z dobrą nowiną. Pozytyw jest taki, że wracając przez las znalazła końcówkę, którą wcześniej zgubiła.
No więc wydech był w dwóch, różnej długości kawałkach. Trzeba było coś z tym zrobić. Pojechaliśmy z Michałem i dziewczynami do Świebodzina. Jeździliśmy o jeździli, okazało się, że znalezienie spawacza chcącego się spawaniem wydechu zająć jest problemem. Znalezienie w ojczyźnie spawalnictwa. Problem udało się w końcu rozwiązać – umówić na piątek.

W calu nabycia podzespołów koniecznych do remontu krajzegi udałem się do hurtowni elektrycznej przy Lidlu. Wchodzę i słyszę jak dwóch panów z obsługi rozmawia o wpływie geopolityki na politykę polską. Aż żal było przerywać. Cóż, przerwałem kiedy doszli do Traktatu lizbońskiego „mówię ci, to jednak była zdrada”. Nie wiedziałem, czy gniazdo siłowe, które mamy w kuchni to 16 czy 32. Bożena musiała mi przysłać zdjęcie. Zanim doszło, panowie zaczęli rozmowę o Polinie [upraszczając: Żydzi rządzą światem i kazali nam to muzeum postawić]. Odbierając kupione rzeczy próbowałem tłumaczyć sensowność Polinu z punktu widzenia naszej racji stanu. Mam wrażenie, że bez specjalnego efektu. I to jest zła informacja. Swoją drogą na Twittetrze już zacząłem występować jako „ten Żyd z pałacu”. Po tym, co o Żydach usłyszałem od panów z hurtowni – to chyba komplement.

3. Wróciliśmy, coś trzasło i szyba w tylnych lewych drzwiach przestała się zamykać. To zła informacja.
Dokończyliśmy „Władcę pierścieni”. Mam nadzieję, żę jakiś Netflix zamówi od reżysera zrobienie remake'u. Kompletnego. Niech trwa swoje dwadzieścia godzin.
To, że w obecnej wersji nie ma sceny, w której hobbici wracają do domu i robią powstanie może świadczyć, że autor filmu mało z książki zrozumiał. ​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​

Tomasz Lis ogłosił, że w związku z tym, że PAD objął patronatem Maraton Warszawski – nie weźmie w nim udziału.
Wcześniej biegał w maratonie patronowanym przez prezydenta Komorowskiego. W „Newsweeku” wisi na ścianie zdjęcie red. Lisa z panią Clinton. Ciekawe, czy rośliny z którymi się fotografuje też usychają.  

piątek, 11 sierpnia 2017

11 sierpnia 2017




1. W nocy padało, choć się wieczorem wcale na to nie zanosiło. Choć, w związku z tym, że wczoraj w nocy padało, choć się wieczorem wcale na to nie zanosiło, do tego niezanoszenia można było podejść z pewną rezerwą. Nie dość, że padało, to grzmiało i – co przed tym idzie – błyskało.
Błyśnięcie takie o 4:25:57 zapisała kamera monitoringu. W tej samej sekundzie zapisała również brak błyśnięcia. I to jest zła informacja, bo wydawać się mogło, że błyśnięcie trwa przynajmniej chwilę.

2. Dziewczyny rozpoczęły proces sprzątania drugiego piętra. Asystowałem Michałowi w rozwaleniu rusztowania, jakie od dobrych ośmiu lat zajmowało tam dobre dwadzieścia procent powierzchni. Nie należę do tej, wielkiej grupy, której członkom rozwalanie sprawia jakąś specjalną satysfakcję.
Później kosiłem. Kosiłem aż razem z paskiem spadła sprężyna ten pasek napinająca. Nie wiadomo jakim sposobem udało mi się tę spadniętą sprężynę skosić. I skoszona sprężyna się trochę przekosiła.
Grafomania moja najwyraźniej narasta. I to jest zła informacja.

3. Obraziłem się na kosiarkę i zabrałem się za kosę. Dwa dni temu zgubiłem jej obudowę filtra powietrza. Odpalanie jest łatwiejsze, ale obawiam się, że bez filtra powietrza silnik rychlej zakończy swój i tak, jak na sprzęt za złotych trzysta zadziwiająco długi żywot.
Z rzeczy, za złotych chyba trzysta – zaniemogła krajzega. Mimo świadomości tego, że należy chronić język przed germańskimi makaronizmami używam tej nazwy, bo przecież nie będę pisał „stołowa piła tarczowa z napędem elektrycznym”. W każdym razie – zaniemogła. Prąd wychodzi w stronę silnika i nic z tego nie wynika.
Wypatrzyłem na OLX pana, który w okolicy krajzegę sprzedawał. Porozmawialiśmy chwilę przez telefon. Piła odziedziczona. Na siłę. On siły nie ma. Wcześniej pożyczał od sąsiada. Teraz kupił piłę na 220. Stara mu zawadza. Działa świetnie, choć stara. I można by wymienić pasek.
Pojechaliśmy do Starego Dworu. Pan mieszkał koło kościoła. Kiedy wysiadłem z samochodu – śpiewano „Boże coś Polskę”. Przypomniało mi się, jak 10 listopada 2015, w Katedrze odśpiewano „pobłogosław Panie”. Historyczne doświadczenie.
Pana nie było. Był jego syn i syna wuj. I pies. Sympatyczny z lekkim ADHD. Krajzega trochę wrosła w grunt. Viribus unitis udało się ją wepchnąć do auta. 
W Rokitnicy zawlekliśmy ją pod siłowe gniazdo sąsiada Gienka. Natychmiast wywaliła stopki. Istniało podejrzenia, że winę za to ponosi woda w gniazdku. Szybko udało się je rozwiać. Krajzega wywala stopki i już. I to jest zła informacja.
Sąsiad Tomek, który przez cały czas się wyzłośliwiał, opowiedział historię o edukacji.
Sąsiad Tomek jest biznesmenem w branży spawalniczo-metalowej. Firma mu się rozwija. Nie może znaleźć ludzi do roboty. Wymyślił więc, że pójdzie do szkoły, której jest absolwentem, a konkretnie do szefa warsztatów, żeby się dowiedzieć, czy któryś z uczniów rokuje, bo chętnie by takiego rokującego zatrudnił i zapłacił mu bardzo poważne pieniądze. Spawacz może zarobić wielokrotność płacy praktykanta w gazeta.pl. Do tego na legalu, nie żadnej śmieciówce.
Plan prosty: uczeń zobaczy, że praca na niego czeka, więc się będzie pilniej uczył. Niestety okazało się, że nierealizowalny. Samorząd, który nad tą szkołą ma pieczę, postanowił, że raczej będzie inwestował w szkoły średnie, bo zawodowa nie jest odpowiednio nowoczesna. Szkoły średnie z kierunkiem np. hotelarstwo.
Świebodzin jest jednym z kilku miejsc na świecie, gdzie produkuje się do bardzo dawna kotły próżniowe [cokolwiek to znaczy]. Miejsc pracy dla spawaczy jest zdecydowanie więcej niż dla absolwentów hotelarstwa. Ale hotelarstwo brzmi tak europejsko.
Wieczorem oglądaliśmy „Dwie wieże”. Moją ulubioną sceną jest powrót do zdrowia króla Teodena. Mam wrażenie, że w pierwszym numerze tygodnika „Do rzeczy” był tekst o tym, że Polacy są jak hobbici. Głupi tekst. Nie są. Polska bardziej przypomina Rohan. Widać to jak na dłoni. Wystarczy obejrzeć „Władcę pierścieni” ze dwadzieścia razy.  

10 sierpnia 2017


1. W nocy padało, choć się wieczorem wcale na to nie zanosiło. Nie wiem, co mnie obudziło. Czy ból głowy, czy młot rozbijający stodołę sąsiadów z naprzeciwka. Za mojej świadomości, we wsi znikły trzy stodoły. Wszystkie z powodów podatkowych. Ludzie, którzy nie mają odpowiedniego areału muszą płacić podatek od budynków gospodarczych. Na przykład czterysta złotych rocznie. W związku z tym, że nie są rolnikami [nie uprawiają ziemi], nie mają pomysłu do czego te stodoły wykorzystać. Czują się więc niesprawiedliwie dotknięci podatkiem. Więc, żeby nie płacić czterystu złotych rocznie burzą stuletnie, poniemieckie zabudowania gospodarcze, których wybudowanie kosztowałoby dziś pewnie równowartość podatku płaconego przez lat dwieście. Armia Radziecka paląca w ogniskach parkietowe klepki zostawiła jednak u nas niezatarty ślad. I to jest zła informacja.

2. W prasówce wyskoczyło mi czasopismo „Myśl Polska”. Ciekawe doświadczenie. Rozpiętość poglądów jak na stadionie Cracovii podczas derbów. Piszę – Cracovii, bo mi bliżej. Na stadionie Wisły podczas derbów – identycznie. Ciekawe doświadczenie, bo dziś człowiek zdążył się przyzwyczaić do tego, że poglądy redakcji związane są z interesami wydawcy. Tu tzw. gwiazdka z objaśnieniem: nie dotyczy Piotra Zaremby.
Przyszła brakująca część do kosiska. Trochę pokosiłem, ale jakoś bez przyjemności. Przyszedł młynek do gałęzi zwany rozdrabniaczem. Zgodnie z założeniem zżera gałęzie wraz z liśćmi. W zimie namówił mnie na ten zakup kolega Fajala. Opowiedział, jak mieli, suszy i później, to co wysuszone i zmielone – pali. Namówił mnie również, bym wyczyścił moje czarnoprochowce. Influencer, że tak powiem.

Z braku trzeźwego kierowcy zawiozłem dziewczyny nad jezioro w Łąkiem nazywanym przez miejscowych Łąkami. Łąkie [za Niemca – Lanken] to wieś od średniowiecza ułożona w kółko. Od średniowiecza do niedawna, bo dziś, prawdopodobnie przez jezioro i fajną plażę zaczyna obrastać letniskowymi domkami. Więc średniowieczny układ traci. I to jest zła informacja. Jechaliśmy dziwną leśną, pożarową drogą. Drogą, jaką z niewiadomych powodów Lasy Państwowe postanowiły wysypać szutrem, ubić, wzmocnić pobocza, gdzieniegdzie wzmocnić jej odwodnienie.
Kiedy las się kończył, droga z równej szutrówki zmieniała się w od 1945 roku niszczony niemiecki bruk. Bogu dzięki, że było go tylko kilkaset metrów.
Plaża czysta, pusta z ładnym widokiem. Dziewczyny zaczęły się moczyć, ja – na Twitterze – wszedłem w dyskusję z jednym z tuzów naszego medialno-politycznego rynku. Oj, dużo ludzi postanowiło napisać, co o mnie sądzi.
Parę dni temu Witek Gadowski postanowił zapisać mnie do grupy byłych pracowników Gazety Wyborczej. Powinien uważać, bo jeżeli wejdzie w życie ustawa o fejkniusach posła Tarczyńskiego – może mieś problemy z wypłacalnością.
Mnie, cała sytuacje przypomniała rasistowski [rzecz jasna] dowcip o tym, jak Icek chciał księgowym w Hucie Lenina zostać. Liczył świetnie, ale jako niepiśmienny się nie nadawał. Ćwierć wieku później u Tifanny'ego ten sam Icek za dwa miliony dolarów kupował kolię. Przyszło do płacenia. Icek wyciąga walizkę z gotówką. Sprzedawca pyta – a dlaczego pan czeku nie wypisze? Na co Icek: – Ech, gdybym ja pisać umiał, to bym 25 lat u Hilmana świetna posada dostał.

3. Wieczorem połączone siły młodego pokolenia zażądały seansu „Władca pierścienia”. Przed laty, przy każdym pobycie na wsi „Władca” był grany.
Pomiętam, jak dziesięć lat temu, po analizie postaci Aragorna doszedłem do wniosku, że ludzie powinni żyć dłużej, bo z wiekiem mądrzeją. Dziś, po ostatnich obserwacjach zmieniłem zdanie. Można mieć 69 lat i zachowywać się jak trzynastolatek. I to jest zła informacja.  

czwartek, 10 sierpnia 2017

9 sierpnia 2017


1. Miejscem roweru jest piwnica. Nie mogłem wstać, gdyż bolały mnie mięśnie. Te, o których istnieniu zdążyłem zapomnieć. A to było tylko 16 kilometrów.
Coś mi się wiesza Press Service. I to jest zła informacja, bo poranne prasówki weszły mi w krew. Przeczytałem tekst red. Krzymowskiego o pani Premier. Śmieszny.
Nie rozumiem dlaczego red. Krzymowski ze swoim niezaprzeczalnym talentem nie zajmuje się tworzeniem powieści political fiction. Pieniądze większe. Stres mniejszy. Mogłyby być nawet te powieści oparte na motywach jego tekstów z tygodnika na N.

2. Z pomocą brata odpaliłem kosę. Wykosiłem trochę. Zgasła. Z bólem odpaliła. Zgasła. Michał wykręcił świecę. Nie wyglądała zbyt dobrze. Pojawił się pretekst by zawiesić próby koszenia i pojechać do Świebodzina.
Najpierw pojechaliśmy na targ nazywany rynkiem. Rynek w Świebodzinie jest placem Jana Pawła II i stoi na nim ławeczka z brązowym Niemenem.
Później do „Atelier u Iwonki”. W budynku dworca kolejowego jest sklep z przywożonymi z Niemiec śmieciami. Interes prowadzi bardzo miłe małżeństwo. Udało się nam pozyskać tam kilka perełek. Na przykład dość porządny gramofon firmy Perpetuum-Ebner za jedyne pięć dych. Gramofon odtwarzający również z prędkością 78 obrotów na minutę, a nie wiadomo skąd miałem dwie płyty z ariami z lat trzydziestych.
Torbę na garnitur nazywaną przez oficerów [bardziej w angielskim tego słowa znaczeniu] likwidowanego Biura Ochrony Rządu – szafą. Za jedyne trzydzieści złotych. Była ze mną w Gruzji. Nie do końca zdała egzamin, gdyż nie zapiąłem uchwytu na wieszaki i wszystko się pomięło.
Firma Perpetuum-Ebner przestała istnieć rok przed moim urodzeniem. Znaczy nie tyle znikła, co została wchłonięta przez Dual.
Kupiłem też za jakieś grosze komplet urządzeń firmy Devolo umożliwiający zsieciowanie domu przez przewody z prądem. Fachowcy się na to krzywią, a mi działa.
Firma Perpetuum-Ebner siedzibę miała w St. Georgen im Schwarzwald. Mam wrażenie, że przejeżdżałem lat temu kilka przez to miasteczko w czasie objeżdżania Cayenne GTS. Bardzo to przyjemny był wyjazd. Zwiedziliśmy muzeum Porsche w Stuttgarcie, dzięki czemu z czystym sumieniem mogę powtarzać za redaktorem Pertyńskim, że wszystko w motoryzacji zostało wymyślone wiek temu. [Wszystko, poza elektroniką, lepszymi materiałami i smarowaniem].
Bożena zazwyczaj kupuje u Iwonki ceramikę. Tym razem kupiliśmy stół. Okrągły. Z marmurowym blatem, więc zupełnie niepodobny.
Później pojechaliśmy do Mrówki, gdzie wśród sześciu rodzajów zapłonowych świec nie było takiej jak trzeba.
Z Mrówki do Grene, gdzie świec nie było wcale.
Z Grene do Stihla. W Stihlu świece były. Pan przede mną też po świecę przyjechał. Kiedy przyszło co do czego, się okazało, że zapomniał wziąć starej. Zrobił jej, co prawda zdjęcie, ale w sposób taki, że nie było widać gwintu. Metodą dedukcji sprzedawca wybrał najbardziej prawdopodobną.
–Jeżeli nie będzie pasować, będę mógł zwrócić? – zapytał klient.
–Tak, ale niech pan przywiezie też starą – odpowiedział sprzedawca.
–A Pile świecę starą, nie pańską starą – dodał.
Świeca kosztowała siedemnaście złotych. Moja też siedemnaście.
–Wszystko u pana kosztuje siedemnaście złotych – zapytałem.
–Tak, to taki sklep. Wszystko za siedemnaście – odpowiedział.
Na parkingu przed Biedronką dopadła mnie informacja, że 15 VIII nie będzie generalskich nominacji. Cóż, jak napisał kiedyś red. Skwieciński: „
Nie jest mądrze doprowadzać do desperacji kogoś, kto może wywrócić stolik”.
Zaczęli dzwonić do mnie przedstawiciele mediów. Wśród nich jedna Gwiazda. Po paru minutach rozmowy z Gwiazdą dotarło do mnie, że rzeczona Gwiazda ni w ząb nie rozumie, co do niej mówię. Nie rozumie, ale mimo to stworzy z tego jakiś przekaz. Zupełnie oderwany od rzeczywistości. I to jest zła informacja.
W Lidlu promocja tego ich podstawowego piwa. Kupujesz 18 butelek – płacisz za 12. „Słuchajcie, to jest butelka, z siedemnastego wieku, do której dziedzic nalewał wódkę. I rozpijał tą wódką pańszczyźnianych chłopów.” Tym razem się nie uda. Poza mną chyba nikt nie pije lidlowego Perlenbachera, bo to jednak sikacz.

3. Kosą z nową świecą odpaliła. Zacząłem kosić. Nie pokosiłem zbyt długo, bo kolega dyrektor Marcin przysłał mi zdjęcie stojącej przy A2 tablicy „Świebodzin zaprasza”.
Poszedłem w ślady Świebodzina i też zaprosiłem. Przyjechali [Marcin z żoną i synem]. Zwiedzili posiadłość. Kolega dyrektor Marcin skomentował, że Iwaszkiewiczowski klimat. Nie napiszę, co odpowiedziałem. I to jest zła informacja, bo autocenzura świadczy o słabości charakteru.
Pojechali, choć syn jednorocznoisiedmiomiesięczny nie chciał zejść z kosiarki. Za jakieś siedem lat może być z niego pożytek – nogi dosięgną do pedałów.
Pojechali nad morze. Może wpadną, kiedy będą wracać. Mnie nie będzie, bo to będzie piętnasty. Ponoć pierwszy taki piętnasty od czasu, kiedy Święto Wojska Polskiego przestano świętować swoje święto w rocznicę bitwy pod Lenino.







środa, 9 sierpnia 2017

8 sierpnia 2017




1. Przyśniło mi się, że Bóg mnie pokarze za to, że nie notuję tego, co się wokół mnie dzieje. Nie notuję i zapominam. Powie do mnie grubym głosem: nie po to zmajstrowano tyle zbiegów okoliczności, które doprowadziły cię, Marcinku tu, gdzie jesteś, żeby zostało po tym tak mało śladów. Stać nas, co prawda na marnowanie naszej nieskończonej energii, jesteśmy również miłosierni, ale żeby nie było, że jest nam wszystko jedno, co się dzieje z rozdawanymi przez nas talentami postanawiamy, że po wieczność (lub póki się nam nie odwidzi) będziesz redagował teksty praktykantów z natemat.pl i gazeta.pl. A żebyś Marcinku od czytania tych arcydzieł zbytnio nam się nie sprawicowił, na małym ekraniku będą ci puszczane wykwity intelektów pana Michalkiewicza, dr. Targalskiego i Witka Gadowskiego. Z youtuba, poprzedzane reklamami specyfików paramedycznych.

Że Bóg mnie pokarze. W wyżej wymienionym portalu napisano by „pokaże”. Autokorekta w Wordzie tego nie podkreśla. I to jest zła informacja.

2. Redaktor Mazurek wrócił z Afryki. Chyba. Ja tam, po śniadaniu postanowiłem się zabrać za koszenie. Nie chcąc przeszkadzać Bożenie, która zajęła naprawioną przez siebie z użyciem pozostałości po wiele lat temu zwianym przez wichurę ogrodowego namiotu huśtawkę – zacząłem kosić park Mam wrażenie, że w poprzednim zdaniu powinno być więcej przecinków. Ale nie będę się tym zajmował. Przecinków, bądź innych znaków przestankowych.
No więc jeździłem kosiarką po parku z narastającym przekonaniem, że bez kosy [spalinowej] się nie obejdzie. Udało mi się wykosić wkoło Miśki [pochowaliśmy ją sadząc nad nią sosenkę]. Nie znalazłem resztek po kaczych jajkach – w chyba kwietniu dziewczyny spłoszyły kaczkę, która jajka wysiadywała. Kolega Zegarek – rzeczoznawca od ptactwa, do którego zadzwoniłem powiedział, by się nie przejmować. Parę tygodni później zauważyłem kaczkę kosząc. Kątem oka zobaczyłem jak się skrada, by wystartować w bezpiecznej od gniazda odległości.
No więc kosiłem. Kosiłem, aż na jakimś kamieniu szlag trafił piastę środkowego noża. I tyle było z kosiarkowania. Wyciągnąłem kosę [spalinową]. Przez dobre pół godziny nie udało mi się jej odpalić.
Postanowiłem odwrócić karmę. Wsiadłem na rower by pojechać do Radoszyna, gdzie od pół roku stoi mocna beemka, której zła rdza zżarła przewody hamulcowe, paliwowe i ciśnieniowe od zawieszenia. Wsiadłem na rower, który w ramach przełamywania kryzysu wieku średniego kupiłem, gdy skończyłem lat czterdzieści. Kupiłem, przejechałem się nim ze trzy razy i wstawiłem do piwnicy. Był tam lat z pięć. Kiedy odzyskałem Suburbana, wyciągnąłem rower z piwnicy i zawiozłem na wieś. Wsiadłem i jadę. Po chyba kilometrze dotarło do mnie, że przerzutka przednia [ta przy pedałach] nie przerzuca na bieg najwyższy. Więc muszę kręcić bardziej niż gdyby rzeczonej przerzutki nie było. Do tego zainstalowałem sobie Endomondo. Zapomniałem, że w słuchawkach co kilometr będę słyszał ile czasu zajęło mi tego kilometra przejechanie. Wyniki były deprymujące. Przejechałem przez Skąpe, w którym otwarto market Dino. Przez moment chciałem się nawet zatrzymać, by się nawodnić jakimś napojem, którego nazwę zapomniałem. Hydro-coś tam. Zrezygnowałem. Rower nie wiózł żadnego zapięcia, a brat mój Michał powiedział, że ma bardzo porządną ramę. I koła. Choć osprzęt raczej słaby, skoro się zepsuł.
Dojechałem do Radoszyna. Mechanik emablował dziewczę w Transporterze. Czekałem w dyskretnej odległości. Czekałem. Endomondo zmniejszało średnią prędkość. W końcu się mną zainteresował i przerwał emablację. Wręczyłem mu zaliczkę w zamian otrzymując zapewnienie, że za dwa tygodnie auto będzie gotowe. Na pobliskiej stacji benzynowej wypiłem jabłkowo-miętowy Tymbark. Wciąż lubię, choć coraz mniej mi smakuje. Wsiadłem na rower i wróciłem do domu. Ledwo wróciłem. A to byłe raptem szesnaście kilometrów. I to jest zła informacja.

3. Brat mój Michał odpalił kosę [spalinową] od prawie pierwszego razu. Skosiłem nieco rosnącej w miejscu tarasu zieleni no i skończyła się żyłka. Nawinąłem nową. Kosy [spalinowej] nie udało się już odpalić.

Wieczorem oglądaliśmy „Grę o tron”. Odcinek ze smokami. Odcinek, który ponoć wcześniej wypłynął. Mała strata. I to jest zła informacja.