Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Świebodzin. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Świebodzin. Pokaż wszystkie posty

środa, 30 marca 2016

27 marca 2016




1. Świąteczny poranek rozpocząłem od rodzinnej scysji. Nikt poza mną nie był zainteresowany co do powiedzenia mają bardziej lub mniej światłe umysły polskiej polityki.
Rodzina miała rację – niczego się nowego nie dowiedziałem. I to jest zła informacja.
Wczesnym popołudniem nawiedzili nas goście. Poznany w Bukareszcie właściciel pałacu w Bojadłach wraz z rodziną. Poprzednim razem byli w okolicach Bożego Narodzenia, więc ich wizyty około świąteczne stają się tradycją. Poplotkowaliśmy na tematy z pogranicza kultury, sztuki i dyplomacji. Było miło.

2. Udało się nam zrobić świątecznie dobry uczynek.
Właściwie przypadkiem, stojąc na ganku usłyszałem dochodzące z rynny dziwne dźwięki. Byłem przekonany, że mi się zdawało, żeby nie kot, który najwyraźniej też je usłyszał. Dziwne dźwięki zawsze będą mi się kojarzyć z pionierskim obozem o swojsko brzmiącej nazwie „Артек”. Chyba w liceum była czytanka o tym, że ktoś będąc na owym obozie wyszedł na plażę i usłyszał странные звуки czyli dziwne dźwięki. Tamte dźwięki wydawał delfin i na pewno nie brzmiały jak te, które wydała rynna.
Wezwałem dziewczyny i zaczęliśmy odkręcać rewizję [czy jak się ta zatkana blachą dziura w rynnie nazywa]. Odkręcała się słabo, bo śruby były zardzewiałe. W końcu się udało. Zdjęliśmy blachę i nic, bo za nią było pełno czarno-brązowej masy powstałej z błota, opadłych liści i czegoś innego, nad czego pochodzeniem woleliśmy się nie zastanawiać.
Trochę z duszami na ramionach zaczęliśmy wydłubywać tę masę wydłubywać kijaszkiem, przy każdym dłubnięciu się zastanawiając, czy ze środka nie wyskoczy jakiś zmutowany krokodyl. Albo co. Wielki robak. Albo mrowie małych. Albo wąż. No więc dłubiemy i dłubiemy. W końcu przedłubaliśmy się na drogą stronę. I wtedy z rynny wyleciał ptak. Znaczy wyleciał to za słabo powiedziane. To było 'wyleciał' do kwadratu. Brakuje mi słowa. Prosto na najwyższe drzewo nad ruinami remizy. Na najwyższą gałąź. Gdyby to była kreskówka – historia wyglądałaby tak: ptak [ciemny, nieco większy od wróbla] wieczorem zapił. Usiadł na dachu. Przysnął. Zsunął się do rynny. Stamtąd do rury spustowej [jak się ta pionowa rynna fachowo nazywa]. Budzi się rano. Ciemno, ciasno, trochę śmierdzi. Wysoko nad głową jasny punkt. Podlecieć się nie da. Wyspindrać też nie za bardzo. Jedyne, co może robić, to sobie obiecywać, że już nigdy kropli alkoholu do dzioba nie weźmie. Do tego kac, czyli suszy. No nie jest dobrze. Ten stan trwa. Nie jest dobrze.
W pewnym momencie słychać coś spod spodu. Pierwsza myśl – coś zaraz wylezie i zje. Ale może to i lepiej, bo przestanie suszyć. Nagle czuć świeże powietrze. Ziemia się usuwa spod nóg. Światło. Trzeba spierdalać [nie ponoszę odpowiedzialności za wyrazy, jakie myśli sobie ptak]. Ptak leci. Na najwyższą gałąź. Siada. I zaczyna puszczać wiąchę za wiąchą. Wśród słów niecenzuralnych cenzuralne jest tylko 'nie wierzę'.
A my mamy dwa sukcesy: uratowany ptak i wyczyszczona rynna.

3. Wpadłem wieczorem na chwilę do sąsiadów. Darek, szwagier Gienka ma brodę większą ode mnie. Niestety zamierza ją zgolić. Z dużą to będzie dla świata stratą, bo świetnie z tą brodą wygląda.
Jego żona, pielęgniarka na m.in. SOR-ze opowiedziała dykteryjkę o tym, że powiat nie płacił okolicznym izbom wytrzeźwień za usługi, więc izby przestały delikwentów z powiatu przyjmować. Co więc robi z nimi Policja? Przywozi ich do szpitala, gdzie zajmują łóżka aż dojdą do siebie. Wszyscy zadowoleni – delikwenci, bo nikt od nich nie egzekwuje kasy, do tego lepiej są traktowani niż na izbie. Powiat, bo problem ma załatwiony. Policja, bo nie musi kilometrów robić. Prawie wszyscy, bo personel szpitalny musi się z pijaczkami użerać. A, kiedy się użera – nie może się zajmować tym, czym się zajmować powinien przede wszystkim.
Nadworny Fotograf, który mi właśnie patrzy na ręce [kiedy to piszę] skomentował, że PRL jest wiecznie żywy. I to jest zła informacja.

czwartek, 23 kwietnia 2015

22 kwietnia 2015


1. Mam dwie historyjki na później. Jedną strasznie śmieszną, drugą trochę straszną. Ani jednej, ani drugiej teraz nie opiszę. Ale postaram się to zrobić za jakiś czas. Gdybym zapomniał – w tym miejscu zostawię sobie podpowiedź. „Problem wykrywaczy metali”

Zacząłem czytać „Ubeka” red. Rymanowskiego. Mam poważne obawy, że Molke (pod takim poznałem go nazwiskiem) zrobił w konia autora. I to jest zła informacja. Chyba, że później coś się zmieni. Nie mam za bardzo czasu na czytanie, więc dokończenie chwilę mi zajmie. I to jest jeszcze gorsza informacja.

2. Naszła mnie dziwna konstatacja. W Nowej Soli stoi największy na świecie krasnal. Ma nawet certyfikat Guinnessa. Jest – nie bójmy się tego słowa – brzydki. Jak krasnal. Tylko bardziej. Bo jest wielki.
Wpadłem kiedyś na pomysł, żeby zrobić sobie krasnala większego o pięć centymetrów. Postawić w parku i złośliwie chichotać na myśl o prezydencie Nowej Soli, który w okolice swojego krasnala zainwestował jakieś worki pieniędzy.

Z sześćdziesiąt kilometrów na północ, w Świebodzinie stoi inna, przez jakiś czas największa na świecie figura. Też estetycznie dyskusyjna. Choć nie aż tak jak krasnal.
Obie figury generują ruch turystyczny. Z tym, że ta druga bardziej. O wiele bardziej W powstanie tej drugiej nie zaangażowano publicznych pieniędzy. I teraz zgadnijcie, która powoduje większy hejt. Której sensowność powstania jest bardziej podważana?
Krasnal vs Chrystus? Problem jak z pilotowego odcinka „South Parku”. Tylko pozbawiony właściwej serialowi głębi.

O świebodzińskim Chrystusie wszyscy opowiadają ten sam dowcip. Z tym, że nikomu się nie chce sprawdzić kiedy zbudowano „Tesco”. I to jest zła informacja.


3. Od rana było wiadomo, że MON podjął decyzję o zakupie Patriotów i francuskich helikopterów. Przy takich przetargach strasznie trudno jest cokolwiek ogarnąć, bo dziewięćdziesiąt procent dostępnych informacji generowane jest przed lobbystów. Nauczyłem się nie zastanawiać nad tym, co jest technologicznie lepsze, co gorsze, bo często się okazuje, że na dłuższą metę nie ma to znaczenia.
Dziesięć lat temu byłem redaktorem naczelnym serii „II wojna światowa [coś tam dalej w tytule było, ale nie pamiętam]”. Do książek dodawane były filmy produkcji Discovery. Jeden był o PzKpfw VI i M4. Znaczy o tym jak wyglądały pojedynki Tygrysa z Shermanem. Znaczy trudno to nazwać pojedynkami, bo na jednego Tygrysa potrzeba było trzech Shermanów. A może nawet czterech. Nie pamiętam. Wydawać by się więc mogło, że Tygrys był lepszym czołgiem. Ale z filmu wynikało, że niekoniecznie. Bo czasem najlepsza broń wcale nie jest najlepsza.

Kiedyś, po informacjach że będziemy się starać o Tomahawki. Mój wewnętrzny trol kazał mi się wdać w dyskusję z jednym z twitterowych specjalistów od bezpieczeństwa, kiedy ten załamał ręce nad decyzją i zaczął wychwalać jakieś francuskie odpowiedniki. Wieloletnie doświadczenie odebrało mi wiarę we francuską myśl techniczną. Francuscy inżynierowie potrafią zrobić ładne i ciekawe rzeczy. Ale jakoś zawsze się później okazuje, że jest z nimi coś nie tak.
Mój oponent wychwalał francuskie rakiety pisząc o ich bojowych zastosowaniach. Ja poddawałem je pod wątpliwość na podstawie przeczuć związanych z francuską elektroniką użytkową. W końcu doszło do wojny o Falklandy, kiedy Argentyńczycy z starszych francuskich rakiet zatopili jakieś brytyjskie okręty. Wypadało już sięgnąć do źródeł. No i przeczytałem, że obie rakiety okazały się być niewybuchami. Znaczy walnęły w okręty. Nie wybuchły. Tylko wylało się z nich paliwo i wybuchły pożary, który okręty zatopił.

No i właściwie tyle chciałem napisać o pomyśle kupowania francuskich śmigłowców. Które – jakby nie były świetne, są francuskie. I to jest zła informacja.
Gdyby były francusko-polskie to bym się pewnie nie czepiał.


Gdyby były francusko-polskie to bym się pewnie nie czepiał.



niedziela, 7 września 2014

7 września 2014



1. No więc przyjechaliśmy na wieś. Złą informacją jest, że w niedzielę musimy już wracać.
Mercedes na literę V okazał się świetnym bohaterem dla mojej serii: „Co by było gdybym nie był takim idiotą i dwadzieścia lat temu za namową Leszka Maleszki poszedł do UOP-u, a dziś był emerytowanym funkcjonariuszem pracującym jako szofer”.
Wcale nie jest powiedziane, że bym musiał zostać najgłówniejszym kierowcą pracodawcy. Mógłbym być jednym z wielu. Czyli na przykład zostać kierowcą sześcioosobowego busa.

Jadąc na targ wpadliśmy na ekipę kopiącą kanalizację. Mieli podłączyć nas w kwietniu. Ale ciągle coś wychodziło. Teraz kierownik powiedział, że powinno im się udać pod koniec września. Zachwycił sie mercedesem. To chyba było pierwsze auto, które skomentował. A załapali się chyba na pięć.

Na targu pomidory drogie. A miesiąc temu narzekali na klęskę urodzaju. I bądź tu człowieku mądry. Sklep ze śmieciami z Niemiec przeniósł się z budynku dworca kolejowego w okolice targu (nazywanego rynkiem – nie mylić z rynkiem, który jest placem Jana Pawła II). Wcześniej były tam śmieci i trochę mebli. Teraz są tylko śmieci. Rozczulająca była owieczka wisząca na płocie z napisem „Willkommen”.

2. Później podjechaliśmy do Tesco. Obok Tesco jest Mrówka (taka sieć polskich składów budowlanych). Przed Mrówką był jakiś festyn z nadmuchiwanymi zwierzętami. Na pierwszym planie widać było tyłek gigantycznego nadmuchiwanego tygrysa. Nadmuchiwany tyłem nieco przesłaniał Mrówkę nad którą górował prostopadłościan Tesco. Zza którego wyrastała figura świebodzińskiego Chrystusa.

Przypomniał mi się profesor Zin. Nie potrafię opowiadać jak on. I to jest niedobra informacja.

3. W Tesco, na wyprzedaży kupiliśmy piłę spalinową i elektryczną podkaszarkę. Piła kosztowała 200 zł, podkaszarka – 50.
Nowa spalinowa piła za 200 zł nie ma prawa działać. A Tesco gwarantuje, że będzie działać przez dwa lata. Może wiedzą coś więcej o przyszłości tej części Europy. W znaczeniu, że się wydarzy coś, co spowoduje, że nikt nie będzie o tych gwarancjach pamiętał.

Piła do pracy potrzebuje paliwa. Na stacji benzynowej chciałem przy okazji dolać parę litrów do mercedesa. Dość niedawno się dowiedziałem, że strzałka przy wskaźniku poziomu paliwa informuje o stronie, po której jest wlew paliwa. Strzałka w mercedesie wskazywała prawą stronę, więc podjechałem w odpowiedni sposób. Pełen zaufania do firmy dwa razy dokładnie przeszukałem prawy bok auta. Wlew był jednak po drugiej stronie. Świetny żart.
Pewnie się okaże, że mercedes na V produkowany jest gdzieś we Francji, czy Włoszech i ma bliźniaków, które się nazywają Fiat, Peugeot bądź Citroën. Ma lepsze wyposażenie niż rodzina, pewnie też spełnia nieco wyższe normy jakościowe. Ale francuscy czy włoscy pracownicy mszczą się za II wojnę i robią takie drobne żarciki.

Słyszałem kiedyś historię o tym, że Niemcy stworzyli najlepsze działo przeciwlotnicze. Chyba chodziło o 128 mm FlaK 40. Działo było świetne. Bardzo skomplikowane. Amunicja do niego była bardzo wrażliwa na niedokładności przy montażu. Przy montażu pracowali robotnicy przymusowi. Większość amunicji była nie do użytku. Niemcy nie mogli zrozumieć, jak można sabotować produkcję.

Złożyłem piłę. Odpaliłem ją. Dźwięk miała, jak średniej wielkości motocykl. Sąsiad Tomek ma nowego pracownika. Też Tomka. Pracował wcześniej przy kasacji samochodów. A jeszcze wcześniej w lesie z piłą.
Powiedział, że chińskie piły są ciężkie, głośne i źle się odpalają. Są za to mocne. Ludzie używają ich póki nie trafi ich szlag (ludzi, nie piły). Wtedy kupują stihla.

Zapytałem, czy coś ciekawego demontował w poprzedniej pracy. Opowiedział, że najciekawszym autem, który do nich przyjechał był Golf jedynka. Wyremontował go i ma na podwórku. Uturbił i dalej modyfikuje.
Najczęściej kasowali Golfy III i Escorty.

Pozbieraliśmy trochę śliwek. Są tradycyjnie świetne. Niestety nie ma ich tyle, żeby wypełniły beczkę. Wiec w tym roku nie będzie śliwowicy. I to nie jest dobra informacja.


sobota, 23 sierpnia 2014

23 sierpnia 2014


1. No więc zebrane przeze mnie podgrzybko-babki okazały się szatanami. Przyszedł Gienek (sąsiad) popatrzył i kazał wyrzucić. Opowiedział, że parę dni temu mówił Jolce (żonie), że dobrze by było, gdyby podgrzybki, których zebraniem się chwaliłem nie okazały się szatanami. Prorok. Człowiek, jeżeli nie jest pewien, że ma do czynienia z szatanem powinien go polizać. Jest gorzki. To chyba najłatwiej rozpoznawalna postać szatana. Ja niestety przez mocne alkohole i ostre przyprawy tej goryczy tak łatwo nie czuję i to nie jest dobra informacja.
Mam nadzieję, że wśród wcześniej wysuszonych grzybów szatanów nie było. Jakby co, to z góry ewentualnych poszkodowanych przepraszam.
Ostatnio, kiedy się spóźnia Intercity, kierownik pociągu przeprasza z góry. „Pociąg przyjechał z dziesięciominutowym opóźnieniem, za co z góry państwa przepraszamy”. Kolejny zwrot, który robi karierę używany w sposób sprzeczny ze znaczeniem. Podobnie jest z „bynajmniej”. Mój kolega morderca długo nie mógł zrozumieć o co mi chodzi, kiedy próbowałem mu opowiadać o sekretarce w jednym z tygodników, w których pracowałem.
–Mówi „bynajmniej” zamiast „przynajmniej”.
–Ale jak, jak to możliwe? Daj przykład.
–O, powiedziałaby: „Jestem bynajmniej inteligentna”
Nie mógł w to uwierzyć. Sekretarka robiła później karierę w TVP, a on odsiaduje dwanaście lat.

Zeznawałem na jego procesie. Pamiętam, że sędzia przewodnicząca o mały włos nie parsknęła śmiechem, kiedy zauważyła, że liczę na palcach ile mam lat.
Swoją drogą skoro alkohol mogę już kupować, a na emeryturę nie liczę – po co mi ta wiedza.

2. Pojechałem na targ do Świebodzina po pomidory. Na rynku, bo tak się tu targ nazywa, porozmawiałem chwilę o geopolityce z producentem również pomidorów, który nie narzeka, bo produkuje tyle, ile sam sprzeda. I kupiłem 15 kg za 28 zł. W Broniszach ponoć jest taniej.
Wpadłem do stolarza, który miał na środę skleić dwa krzesła. Skleił jedno, ale miał dobre wytłumaczenie. On zawsze ma dobre wytłumaczenia. Bez umiejętności tworzenia w czasie rzeczywistym dobrych wytłumaczeń nie ma co liczyć na sukces w branży usług.
Po drodze zaćwierkał telefon. Pół mojego tajmlajnu podawało dalej twitta rzecznika Kurii Warszawsko-Praskiej o suspendowaniu księdza Lemańskiego.
Nareszcie.
Lemańskiego spotkałem 4 lipca na imprezie u amerykańskiego ambasadora. Przyprowadził go prof. Śpiewak. Lemański łaził w tłumie łypiąc na prawo i lewo. Pewnie liczył ile osób go rozpoznało. Żenująca postać. Najlepsze, że jego losem najbardziej się przejmują ludzie, którzy najchętniej zdelegalizowaliby Kościół w Polsce.
Wpadłem wtedy na pomysł, żeby sobie z nim zrobić zdjęcie. Jakoś nie wyszło i to nie jest dobra informacja.

3. Wieczorem przeczytałem, że Wojewódzki Sąd Administracyjny uchylił zakaz palenia węglem w Krakowie. To dobra informacja. Jako wieloletni użytkownik pieców nie wyobrażam sobie, żeby w mieście ktoś, kto ma możliwość zmiany sposobu ogrzewania tego nie zrobił.
To był przepis typu: skoro nie lubimy odśnieżać uchwalmy, że zawsze będzie lato.

Kraków dalej będzie jednym z bardziej zanieczyszczonych miast w Unii Europejskiej (nie: Europie, jak niektórzy piszą – bo w tej konkurencji wyniki są nieco inne ). Teraz pewnie będzie próba wprowadzenia zakazu wjazdu do miasta samochodów starczych niż ośmioletnie. Z uzasadnieniem, że w Niemczech tak zrobili. Już widzę te teksty red. Kublika. Twórcy przepisu będą pewnie jak red. Kublik pomijać drobny szczegół, że przepisy niemieckie tak restrykcyjne są tylko dla diesli.
Tak to bywa, kiedy pod pretekstem ekologii chce się załatwiać inne biznesy.

No i zła wiadomość. Definitywnie skończyła mi się butelka Famous Grouse. Grouse to nie jest gęś, to głuszec. Whisky – jak na blended – bardzo dobra. I tak muszę się truć czarnym Johnym Walkerem. Życie to nie jest bajka. Życie to nieustająca walka.

środa, 13 sierpnia 2014

10 sierpnia 2014

1. Śnił mi się aligator. Nie będę sprawdzał w senniku, bo się może okazać, że to że był duży i zielony nie wystarczy, by oznaczało pieniądze. 
Pojechaliśmy Z4 na targ do Świebodzina. Targ w Świebodzinie nazywany jest rynkiem. Rynek zaś placem Jana Pawła II. Jest w tym jakaś logika.
Pomidory gruntowe kosztują już 1,50 zł. znaczy – urodzaj będzie.
Kiedy obładowani pomidorami wracaliśmy do samochodu zastaliśmy przy nim pana, który zapytał o pojemność silnika, po czy skomentował, że Niemiec jak coś chce zrobić, to to robi dobrze. Nie chciałem wchodzić w dyskusję o II wojnie światowej, więc pojechaliśmy dalej do Lidla, w którym można kupić świetne tempranillo, którego nazwy nie jestem w stanie podać, bo zapisana jest w sposób wykluczający jej odczytanie.

2. Z4 jest dokładnie takim samochodem, jakim powinno być. Bożena uważa, że koło siedemdziesiątki mogłaby takim jeździć. I to nie jest dobra informacja, ja ją zawsze widziałem w 911.
I, o ile uzasadnienie niemożności niekupienia 911 dość łatwo znaleźć, to już z Z4, na które powinno być stać każdego pracującego uczciwie na jako-takim stanowisku Europejczyka tak prosto nie będzie.

3. Wieczorem u sąsiadów było ognisko. Znaczy grill. Organizował je Darek, szwagier sąsiada. Normalnie strasznie wyluzowany człowiek. Zawodowo jeżdżący ładowarką kilometr pod ziemią. Tym razem miał stres, bo pełnił honory, gdyż gospodarze pojechali na trzydniowe wakacje.
Pozytywną informacją jest, że pani Iwaszkiewiczowa, nestorka rodu – ma się całkiem nieźle. Miała operację, podczas której coś spieprzyli i było niewesoło. Polscy lekarze – jak powszechnie wiadomo – nie leczą, tylko wykonują procedury medyczne. Za które płaci NFZ niezależnie od ich skuteczności.
Pani Iwaszkiewiczowa wyjaśniła co znaczy używany przez jej córkę Jolę zwrot „Chorego pytasz”, kiedy Gienek (Joli mąż) pyta mnie, czy wypiję. Otóż, czy wypiją pyta się tylko chorych. To, że zdrowi piją jest oczywiste.
Rozmowy zeszły na tematy historyczne. Przy okazji dowiedziałem się od Leszeka (mojego taty), że akcją zdobycia więzienia w Wiśniczu dowodził jego kuzyn. W lipcu 44 r, uwolniono 128 więźniów, na kilka godzin przed wywiezieniem ich do Auschwitz.
Wieciechowie – kuzyni ojca (było ich więcej) rządzili w AK w Lipnicy Murowanej. Kiedy padła komuna postanowili oddać karabin maszynowy, który trzymali od wojny. I to jest zła informacja. Czasy takie, że karabin maszynowy lepiej mieć, zwłaszcza, kiedy się człowiek potrafi nim posługiwać.