1. Położyłem się zbyt późno. Takie są skutki życia sąsiedzkiego. A bardziej: nocnej działalności publicystycznej. Rano obudziło mnie brzmienie szlifierki kątowej, wycinającej mur jakieś półtora metra od mojej głowy. I to było dotkliwe.
Jak już pisałem, na budowie mamy opóźnienie. Co prawda, formalnie to nie jest budowa, tylko prace konserwatorskie, ale realnie wygląda to tak samo.
Wydawało się, że wszystkie przeszkody zostały usunięte i ekipy przystąpią do pracy w poniedziałek. Nie przystąpiły. We wtorek. Nie przystąpiły. W środę. Nie przystąpiły. A potem się zaczął długi weekend. Nie wpadliśmy na to, że w piątek przyjadą blacharze i zaczną obrabiać parapety. Zaczną od okien, za którymi śpimy.
Trudno. Ważne, że zrobili. Tytan-cynk świeci się na razie, jak nie powiem co, jakiemu czworonożnemu zwierzęciu. Ale ma się zaraz zacząć patynować. Panowie blacharze mili. Było dwóch. Jeden, bardzo sympatyczny Ukrainiec, poprzednim razem opowiadał, żeby się do pszczół nie zbliżać na kacu, bo pszczoły nie lubią skacowanych. Nie lubią i żądlą. Jemu to opowiadał człowiek, którego ojciec sprowadzał na dobrą drogę, w sposób taki, że gdy człowiek ten szedł imprezować, mówił mu, że następnego dnia będą obaj pracować przy ulach. A uli było sporo.
2. Mieliśmy jechać do Żar. Nie pojechaliśmy. Pojedziemy jutro.
Pojechaliśmy więc do miasta. Małem wpaść do Starostwa, ale pocałowałem klamkę. Urzędy w piątki pracują zwykle krócej. Zdążyłem się od tego odzwyczaić. Obwodnica, czyli droga łącząca rondo przy galerii Hosso z nowym rondem koło elewatora wygląda na gotową.
Wiałem odwieźć kosiarkę elektryczną do naprawiacza, żeby wymienił linkę sterującą napędem. Nie zawiozłem, gdyż nie pracował. Staram się szanować to, że mimo iż mieszka tam, gdzie pracuje, nie pracuje na okrągło.
Zjedliśmy pierwszy tegoroczny bób. Tani nie był. Złą informacją jest, że go przesoliłem.
3. W związku z wielkim sukcesem wczorajszej notki: konkretnie fragmentu dotyczącego nowojorskiej restauracji, powinienem parę rzeczy do niej dopowiedzieć.
Doktor. Nie był to Jacek Siewiera, który prezydenckim lekarzem został cztery lata później. W 2015 wszyscy prezydenccy lekarze mieli na imię Jarosław.
Nie napiszę, że ten Jarosław był moim ulubionym, ale tylko dlatego nie napiszę, żeby innym nie było przykro.
Szymczuk napisał na Twitterze o Jarku: „świetny specjalista, wyjątkowo wrażliwy na «elitarne» chamstwo”. Coś w tym jest, bo ze dwa razy widziałem, jak ktoś próbował przeczołgać maluczkiego, a Jarek wtedy wkraczał i z uśmiechem na ustach wymierzał sprawiedliwość. I robił to z wielką gracją.
Ekscelencja Schnepf. Oczywiście, że rachunek płacił publicznymi, a nie swoimi pieniędzmi. Ale czy ta różnica miała jakieś znaczenie?
Wśród nagrań z afery podsłuchowej, można znaleźć rozmowę Radka Sikorskiego ze ś.p. Janem Kulczykiem. Wszyscy się koncentrują na słowach Sikorskiego dotyczących stewardessy Kulczyka. Chwilę wcześniej dr Kukczyk pyta o Schnepfa. Tu ten fragment:
Jan Kulczyk: A co z Rysiem? Rysiem ze Stanów?
Radosław Sikorski : Będzie dobrze.
Jan Kulczyk: Jakieś plany stosunkowo do niego? Tutaj w Warszawie?
Radosław Sikorski : On ma jeszcze 2,5 roku ambasadę. Spokojnie, jest ok.
Jan Kulczyk: Ja go bardzo lubię, to porządny facet jest, taki jajeczny.
Radosław Sikorski: Drobne błędy popełnił wiesz: przyjechała jakaś straszna biurwa z NIK-u…
Jan Kulczyk: Jakąś rezydencję remontował, tak?
Radosław Sikorski: Jakaś pizda wiesz, taka, zamiast ją dowartościować, przepierdolić jak trzeba, to dał jej jakieś biuro…
Jan Kulczyk: I napisała?
Radosław Sikorski : I się zemściła, suka, i cale ministerstwo miało kłopoty z tego powodu… a trzeba było się poświęcić.
Jan Kulczyk: Dla Ojczyzny.
Ochroniarze. Wtedy funkcjonowało jeszcze Biuro Ochrony Rządu. Duże chłopy, większość z doświadczeniem bojowym, zarabiające wtedy naprawdę skromnie. Śniadania w amerykańskich hotelach nie należą do specjalnie jadalnych. Po śniadaniu cały dzień z Głową Państwa, czyli bez szansy na to, żeby się wybrać na drugi koniec miasta, gdzie można coś zjeść za rozsądne pieniądze.
Biuro jakoś specjalnie o nich nie dbało.
Pamiętam sytuację z chyba 2016 roku, która mnie naprawdę zagotowała. Otóż jak cała Polska wie, Głowa Państwa jeździ na nartach. Większość Polski nie wie, że on na tych nartach jeździ naprawdę. W swoim czasie wygrywał zawody.
W związku z tym, że jeździł, jeździła też ochrona. No i musiała jeździć jak on. No i pewnego razu jeden z nich się jeżdżąc z Głową Państwa wywalił. Zrobił sobie poważną krzywdę w kolano. Krzywdę z tych, po których się nie chodzi, chyba że sobie człowiek to kolano zoperuje. No i się okazało, że NFZ tej operacji nie finansuje. Biuro też od tego nie ubezpiecza. Operację można zrobić prywatnie. Za pieniądze. Kilkadziesiąt tysięcy. Przekraczające możliwości funkcjonariusza BOR. Innymi słowy poszkodowany na służbie w ochronie Głowy Państwa oficer przestał się nadawać do służby. I właściwie powinien z tej służy odejść.
Dostałem piany. Zacząłem wydzwaniać.
Okazało się, że ci sami lekarze, którzy robią te operacje w prywatnej klinice, pracują też przy Szaserów, więc mogliby tam tę operację wykonać, problem polegał na tym, że szpital nie mógł kupić czegoś, co do tej operacji było potrzebne. Nie było to jakoś strasznie drogie, parę tysięcy złotych, ale przepisy zabraniały. Szef Szaserów wymyślił, że wszystko się uda, jeżeli kupi to ktoś inny. Okazało się, że mogła to kupić lekarz – żona jednego z funkcjonariuszy. Kupiła, dostarczyła na Szaserów, operacja się udała, oficer jest wciąż w służbie. Zachował się też ówczesny szef BOR, którego zbyt długo nie musiałem namawiać, by pieniądze na to coś potrzebnego do operacji wypłacił w formie premii, czy nagrody.
Po wszystkim dostałem flaszkę. Nawet nie było jak odmówić jej przyjęcia.
Nawet dziś, kiedy sobie tę sprawę przypominam jest mi wstyd. Państwowy wstyd.
Wylazł na wierzch wieloletni stosunek polityków, do narażających życie i zdrowie funkcjonariuszy. Większość ludzi mogła ten stosunek na własne oczy zobaczyć parę lat później, z związku z sytuacją na białoruskiej granicy.
Jeszcze jedno.
Gdyby mnie nie było, gdyby nie było moich interwencji, też by sobie pewnie jakoś poradzili. Więc to nie ma być opowieść o mojej omnipotencji. Raczej o impotencji. Państwa.