czwartek, 31 sierpnia 2017

30 sierpnia 2017


1. Dzień wyjazdu jest dniem straconym. I to jest zła informacja. Tym razem wyjeżdżałem dwa dni. I to jest informacja gorsza.
W poniedziałek wieczorem się okazało, że muszę jechać do apteki. Beemka jeździ w trybie awaryjnym – nie przekracza dwóch tysięcy obrotów. Znaczy – rozpędza się powoli. A jeżeli już, to do prędkości 70 km/godz. Ma to swoje plusy. Można obserwować przyrodę. Akurat w tym przypadku nie miało to specjalnego znaczenia, bo było już ciemno.
Z niewiadomych przyczyn dostępne w Sieci informacje o dyżurujących w Świebodzinie aptekach dotyczyły lat 2007–2012. Pojechałem więc do pierwszej apteki – koło której można stanąć – jaka mi do głowy przyszła. Znaczy na rondo Wileńskie. Objechałem je dwa razy, bo na miejscu się okazało, że wbrew temu, co mi się wydawało zatrzymać się nie da. Gdzieś się na moment przytuliłem na awaryjnych. Przeczytałem, że dyżuruje apteka przy Kilińskiego. Po drugiej stronie Rynku, znaczy – placu Jana Pawła II, bo Rynek, to plac targowy. Gdzie indziej. Przy aptece nie było jak stanąć. Przy Głogowskiej też nie. Stanąłem na Wałowej. Przeszedłem Głogowską na róg Kilińskiego. Do apteki. Kiliński musiał trwały ślad odcisnąć w historii Świebodzina. Ulicę ma tak blisko Rynku, przepraszam, placu Jana Pawła II. Ulica Żymierskiego jest teraz Sukienniczą, choć nikt nie zmienił tabliczek. Google też do końca nie jest przekonany, jaka to ulica. Jest w stanie w jednym oknie pisać starą, w drugim nową nazwę. Trudno.
Przed wojną Głowackiego nazywała się Herrenstrasse. Głogowska zaś – Głogowska.
W BZ-WBK przy Głogowskiej nie działały bankomaty. Na ekranach wyświetlały duży znak „STOP”.
Wracając, płoszyłem lisy albo jenoty. Sąsiad Gienek w lesie spotkał ostatnio wilka. Ja tam wilka widziałem parę lat temu w Bieszczadach. Niezły widok. A jeszcze do niedawna wilka złapać można było tylko siadając na ziemi.

2. We wtorek rano pojawił się komunikat CBOS „Oceny działalności parlamentu i prezydenta”. Badanie CAPI [cokolwiek by to miało znaczyć] 17–24 sierpnia 2017.
Od dobrych paru lat twierdzę, że socjologia to paranauka. A badanie na grupie 1009 osób, mówi co ankieterowi odpowiedziało 1009 osób. Pani dr Fedyszak-Radziejowska, dyrektor Zydel i miliony innych ludzi ma na ten temat inne zdanie. Więc wyjątkowo mogę się zgodzić, że wyniki tego badania mają znaczenie. Do wyborów prawie trzy lata.

Wyniki PAD [+/-/?] 65/28/7 – znaczy rekordowo dobre. Od lipca Przybyło 10 dobrych. Ubyło 7 złych i 3 niezdecydowanych.
Wyborcy [deklarujący głosowanie w następnych wyborach] PiS – 97/2/1. Kukiz'15 71/25/4. PO – 32/60/8. N. – 24/71/6. Ci, co nie wiedzą, czy zagłosują – 71/18/11. Niegłosujący 53/31/16.
Ci, którzy głosowali w wyborach prezydenckich: na PAD – 88/9/4; na PBK – 31/63/6; niegłosujący 59/30/12.

Wrzuciłem wynik na Twittera. Zaszumiało. Hardkorowa prawica zaczęła wypisywać, że to nie możliwe, bo wszyscy ich znajomi poczuli się po wetach zdradzeni o poranku. Red. Czarnecki, przypomniał, że PBK „był i popularny i miał zaufanie wysokie i to jeszcze w marcu 2015”. Problem polega na tym, że to nie był sondaż dotyczący zaufania, tylko ocena działalności. Czyli coś trudne do porównywania, bo PBK robił inne rzeczy niż PAD. Delikatnie mówiąc.
Ktoś napisał, że dwa procent wyborców PiS, oceniające źle – to przez takich ludzi, jak ja. No i nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Bo to dwa procent.
Ryszard Petru tym 24%, które oceniają dobrze, chyba zabroni na N. głosować.
Marszałek Borowski się zastanawiał, czy 97% to dobrze, czy źle. Zostawię to tak i się nie będę wyzłośliwiał. Bo mi się już nie chce.

Po raz kolejny się okazuje, że Twitterowe i Facebookowe tajmlajny nie do końca oddają rzeczywistość. Podobnie jak zaangażowane media. Przywiązując do nich zbyt dużą wagą można się zdziwić. I to jest zła informacja, bo siedzenie w informacyjnym silosie jest takie wygodne.

3. Mieliśmy wyjechać po południu. Wyjechaliśmy po 22. Już prawie w Warszawie skończył się gaz. Postanowiłem zatankować na taniej stacji przy Leclercu w okolicy ronda Dudajewa. Gaz tam jest tańszy na ogól o 20 groszy. A to przy 100 litrach robi 20 złotych. A to przy gazie po 1,80 robi ponad dziesięć litrów. A to przy oszczędnej jeździe daje 50 kilometrów. A to w mojej obecnej sytuacji robi dwa dni jeżdżenia. Okazało się, że na rondzie z alei Jerozolimskich nie da się skręcić, bo remontują drogę. Skręciłem wcześniej. Przed Microsoftem. Okazało się, że od tej strony też się nie da wjechać. Udało się od Jutrzenki [od strony torów]. Na stację wjechałem nie do końca po drodze – wszystko było zablokowane. Na stacji drzemał pan sprzedawca. Kibic Legii. Wydaje mi się, że tam sami kibice Legii pracują. Stała właściwie otoczona barierkami. Więc prawdopodobnie byłem jedynym klientem przez całą noc. Myślałem, że mi się ud znaleźć inną drogę wyjazdu – bezskutecznie.
Wróciłem po śladach. Wcześniej, jadąc słuchaliśmy „Jądra ciemności”. Ech, Conrad opisałby to kręcenie się po częściowo zablokowanych uliczkach w naprawdę ciekawy sposób. Mnie w Warszawie jednak się strasznie ciężko pisze. I to jest zła informacja.
Ważne, że do domu dojechaliśmy przed świtem.

wtorek, 29 sierpnia 2017

28 sierpnia 2017



1. Mimo kacowej pogody udało się wstać rześko. Chwilę po mnie w kuchni pojawił się Profesor. Nieco nieskładnie zacząłem przygotowywać śniadanie. Później Bożena. Przyszła i wyraziła pretensje, że śniadanie nieprzygotowane. Profesor wziął mnie w obronę: –Śniadanie może niegotowe, ale za to rozwiązaliśmy dwa geopolityczne problemy. To prawda, rozmawialiśmy o polityce. Złą informacją jest, że raczej byliśmy na etapie diagnozowania problemów, a nie ich rozwiązywania.

2. Po śniadaniu wsiedliśmy do auta i pojechali do Świebodzina, by odwieźć Profesora z Jasiem na stację. Przed wyjazdem sprawdziłem w mojej ulubionej aplikacji Infopasażer, czy pociąg aby nie jest opóźniony, bo gdyby był, to byśmy mogli jeszcze jedną herbatę wypić. Jechał zgodnie z rozkładem. Dojechaliśmy do Świebodzina. I stanęli przed przejazdem kolejowym. Na którym właśnie się zatrzymywał pociąg towarowy. My stoimy, pociąg stoi, towarowy, czas płynie. Zbliża się pora odjazdu pociągu profesorskiego. My stoimy, pociąg stoi, czas płynie. Objechać się nie da, bo ulica Cegielniana, którą się i przejazd i korki w mieście omija, jest w remoncie.
My stoimy. Pociąg rusza. Najpierw – powoli – jak żółw – ociężale. Zaczęliśmy się zastanawiać, co będzie, jeśli wagonów jeszcze ze czterdzieści będzie. Nie zdążyliśmy sprawy omówić, bo się okazało, że wagon, który stał na przejeździe był zasadniczo przedostatni. Pociąg przejechał. Szlaban zamknięty. Zaczęliśmy się zastanawiać, co będzie, jeśli szlaban zamknięty będzie czekał na następny – czyli profesorski – pociąg. Nie zdążyliśmy sprawy omówić, bo szlaban został podniesiony. Dojechaliśmy na stację na pięć minut przed odjazdem profesorskiego pociągu. Poszedłem z Profesorem i Jasiem na peron. Rozmawiamy sobie miło. A tu nagle z głośników, że pociąg opóźniony o pięćdziesiąt minut. Patrzę w moją ulubioną aplikację Infopasażer, a w niej widzę, że pociąg o czasie odjechał ze Świebodzina. A nie odjechał. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę. Pożegnałem się. Idę w stronę poniemieckiego podziemnego przejścia. Widzę panią, która już do tego przejścia ma zacząć schodzić, a tu krzyczy do niej przez okno pan kolejarz z nastawni. Krzyczy, żeby nie szła, bo ten pociąg, to będzie jednak za kwadrans, nie za pięćdziesiąt minut.
Sprawdziłem później w mojej ulubionej aplikacji Infopasażer – przyjechał opóźniony o minut dwadzieścia. Ciekawe ilu ludzi uwierzyło w komunikat o prawie godzinnym spóźnieniu i się na ten pociąg spóźniło.
Moja ulubiona aplikacja Infopasażer ściemnia. I to jest zła informacja.

W Świebodzinie ktoś chce oddać w dobre ręce 11-miesięcznego kota. Wywiesił ogłoszenia ze zdjęciem. Kot bardzo kontaktowy. Lubi spać na kolanach. A kiedy wstanie z kolan korzysta z kuwety. Albo je spokojnie karmę dla dorosłych kotów. Biały kot. Plamy na głowie i ogonie.

3. Pojechaliśmy do kantoru przy Orlenie, na którym trzy lata temu tankowałem przez czterdzieści minut gaz, bo tłum ludzi kupował hot-dogi.
Później przez Wilkowo, Borów i Ołobok do domu. Nie wiem po raz który zauważyłem jak duże jest Wilkowskie jezioro.
W domu Michał tuningował swoją Micrę. Ja próbowałem reanimować beemkę. Z takim sobie skutkiem. Pojechaliśmy z Michałem do Skąpego, żeby kupić jarzyny na zupę. Pierwszy raz byłem w skąpskim markecie Dino. Przy stoisku z warzywami zamiast foliowych worków, ktoś powiesił rękawiczki. Plastikowe. Zanim znalazłem worki [Właściwie – woreczki], zacząłem wpychać do rękawiczki marchewki. Z pięć to by i weszło.
W kolejce do kasy za nami stał pan w motocyklowym ubraniu BMW. Kupował chyba piwa, takie duże, w plastikowych butelkach. Wsadził je późnej do metalowych skrzynek przymocowanych do motocykla BMW, który stał pod sklepem.
Michał kiedyś wkręcił w windzie dwie ważne panie z korporacji, w której pracuje. Wyjaśnił, ze pan, który z windy wysiadł, a ubrany od stóp do głowy w motocyklowe skórzane wdzianko, wcale nie ma motoru. Tylko się tak ubiera, żeby trochę błysnąć. Pan był kiedyś wielką gwiazdą polskiego projektowania graficznego. Dziś już nie jest o nim tak głośno. Wtedy nie miał chyba motoru.

Sąsiad Tomek jest coraz bardziej sfrustrowany budową. Tym, że wciąż trwa. Układa panele. W ramach odreagowania w jednym z bardziej skończonych pokoi uruchomił sprzęt audio. Bardzo głośno.
Rano, przed śniadaniem słuchaliśmy przez chwilę Woronicza 17. Jednym uchem. Było bardzo hałaśliwie. Wyłączyłem i zrobiło się bardzo przyjemnie cicho.

Nim wyłączyłem rozmawiano o niesławnym wywiadzie Borysa Budki.
Przypomniało mi się, jak minister jednego z poprzednich rządów powiedział mnie i koledze Kapli, że gdyby, jak mu obiecano został ministrem obrony to by nie było Smoleńska. Później wyciął to w autoryzacji.
Dziennikarze z obcych krajów nie są w stanie zrozumieć, jak polityk może coś mówić i później to całkowicie przerabiać. Bo skoro taki jest politykiem, to chyba wie, co mówi.
Złą informacją jest, że likwidacja autoryzacji nie zdałaby egzaminu. Bo niejeden raz widziałem, co nasi dziennikarze potrafią zrobić z usłyszanym – wydawać by się mogło – prostym zdaniem.



poniedziałek, 28 sierpnia 2017

27 sierpnia 2017


1. Pojechaliśmy na grzyby. Ja, Profesor i Jaś. Profesor twierdził, że żaden z niego zbieracz. Jaś też nie miał raczej praktyki. Grzybów niewiele. Kurki – tam, gdzie zwykle. Jakiś pojedynczy podgrzybek. Pokazałem panom strzelnicę. Dawno tu nie byłem. Zauważyliśmy, że jak na polskie warunki ma bardzo długie tory [czy jak się tam to nazywa]. Betonowy kanał dla zmieniaczy tarcz też nie jest zbyt często spotykany.
Mam nadzieję, że kiedyś stanie się coś takiego, że Lasy Państwowe przekażą komuś ten teren i ten ktoś strzelnicę na nowo uruchomi. I będzie można sobie strzelać. Z różnych rzeczy do strzelania. W Dębniaku nie było śladu prawdziwków, w rydzowym miejscu – rydzów. Za to były dwa gigantyczne maślaki. Rydzowe miejsce zarosło. I to jest zła informacja, bo trudno się tam chodzi. Trudniej niż dwa lata temu.

2. Przypomniało mi się, że od paru miesięcy nie wiadomo po co płacę za Showmax. Przybyło trochę niezbyt pociągających polskich filmów. Ale też starych seriali. Na przykład „Jerycho”. Przypomniało mi się, że kiedyś nie dooglądałem go do końca. Zacząłem więc oglądać przygotowując obiad. Ładnie filmowane krajobrazy, sympatyczni bohaterowie, niby wszystko w porządku, ale powoli zaczęło mi się przypominać, że tego rodzaju seriale sprzed dekady są na dłuższą metę nudne. Dla oszczędności czasu wystarczy znaleźć w Internecie skrócony opis fabuły odcinków. I to jest zła informacja, bo już myślałem, że sobie znalazłem sposób na podróże.

Burmistrza Jercha gra Rajmond Tusk z HoC.

3. Kurek było trochę za mało jak na sos dla dziesięciu osób. Dołożyłem więc trzy sowy/kanie. I to był dobry pomysł. Jeśli las pozwoli – muszę przetestować sos z samych sów/kań.
Biesiadowanie z Profesorem było bardzo przyjemne. Próbowałem go namówić,
by napisał jeden z Negatywów. Tym razem odmówił. I to jest zła informacja. Może zrobi to następnym razem.  

niedziela, 27 sierpnia 2017

26 sierpnia 2017



1. Pokrajzegowałem wszystko drewno, jakie leżało koło domu. To, czego krajzega nie mogła ruszyć pociąłem ketenzegą z Lidla. Nie chciało mi się ułożyć pociętych pniaczków. I ich nie ułożyłem. I to jest zła informacja, bo jednak nie jest dobrze nie kończyć roboty.
Zadzwonił mechanik, że beemka jest do odbioru. Wymienione przewody paliwowe i hamulcowe. 1600 zł do zapłaty.

2. Bycie świeżym prezydentem zachodnioeuropejskiego kraju o odwiecznych mocarstwowych ambicjach jest jednak skomplikowane. Ma niby człowiek pałac w bardzo popularnym mieście, gwardzistów w białych portkach i złotych kaskach z pióropuszami. Media przez miesiące piszą, że jest wspaniały, tłumy wiwatują, dzieci kwiaty rzucają. Publicyści wszystkich krajów łączą się w bólu, pisząc, że potrzeba ich krajom kogoś takiego, jak ty.
A tu nagle się okazuje, że kiedy przychodzi do konkretów – nie jest tak prosto. Dzwoni się do środkowoeuropejskiego kraju, w którym ponoć psy tyłem szczekają i na pewno są białe niedźwiedzie. I mówi, że nie przyjedzie tam, póki kraj ten nie kupi produktów naszych zbrojeniowych fabryk. A ci, miast przybiec z kwiatami i kupić i mnóstwo helikopterów i okrętów podwodnych i rakiet przeciwokrętowych i takich innych rakiet, których jeszcze nie ma i nie wiadomo, kiedy będą – wszystko za podwójną wartość. I podziękować, że mogą kupować w naszych sieciach handlowych i rozmawiać przez naszą sieć telefoniczną i obiecać, że będą wyłącznie kupować nasze samochody zamiast niemieckich. I przeprosić, że u nich pracownicy pracują za mniej pieniędzy niż u nas. I oni, zamiast zrobić to wszystko – nie robią nic.
Zachowują się, jakby się zupełnie nie bali tego, że się na nich obrazimy.
I co? I nie wiadomo, co z tym zrobić.

Strasznie dużo ludzi jest złych na prezydenta Macrona. A tak naprawdę powinno im być go żal. Ludziom brakuje wrażliwości. I to jest zła informacja.

3. Jadąc do Świebodzina na stację, po prof. Zybertowicza, dotarło do mnie, że nie znam żeńskiej formy słowa Pers. Jedna z koleżanek Mileny, które gościmy jest córka irańskiej matki. Więc jest… Persjanką. Albo Persyjką. Chyba wolę Persjankę.
Byliśmy w Lidlu. Piąteczek, więc gęsto. Pojechaliśmy do Grene. Chyba jest już po żniwach, bo czynne jest teraz tylko do siedemnastej.

Pojechaliśmy odebrać beemkę. No i się okazało, że 1600 zł, to nie całość. Wcześniej zostawiłem 700 zaliczki. Pan mechanik zasugerował, że auto od spodu gnije. I to jest zła informacja.


Pamiętam, że w podstawówce, podczas zajęć przygotowujących do wyboru zawodu usłyszeliśmy, że jeżeli praca pozwala na poznawanie interesujących ludzi to znaczy, że jest dobra. Utrwaliło się mi to. Więc z tego powodu doceniam moją pracę.

Przyjechał mój brat. Niby po to, żeby zabrać reczy, których nie chciało mu się wieźć pociągiem. A realnie po to, żeby się z prof. Zybertowiczem spotkać. Jest wszakże jego psychofanem.

sobota, 26 sierpnia 2017

25 sierpnia 2017


1. Lampy do Suburbana wciąż są In Transit. I to jest zła informacja, bo w najlepszym wypadku miały być już wczoraj. W najgorszym – za tydzień. Czyli za późno.
Zderzak po zdjęciu z podnośnika wygląda na trochę wyprostowany. A może nie wygląda, tylko się mi tak wydaje.

Żona Radosława Sikorskiego udzieliła wywiadu Rzepie. Rzepa wykroiła lead: „Jeżeli wasz kraj nie będzie przestrzegać demokracji i zasad państwa prawa, przestanie być częścią tej samej cywilizacji co Zachód. W razie zagrożenia ze strony Rosji USA mogą nie przyjść Polsce z pomocą – mówi Jędrzejowi Bieleckiemu znana amerykańska publicystka.”
Wasz kraj – mówi polska [od 2013 roku] obywatelka.
W każdym razie, gdy spotkam Demokrację, to ją przestrzegę. Przed ludźmi, którzy źle znoszą wyniki demokratycznych wyborów.

2. Wydaje mi się, że przez cały dzień ciąłem różne rzeczy krajzegą. Wydaje mi się, że mi się to tylko wydawało, bo efekty nie były zbyt oszałamiające.

Przyjechał pocztowy kurier i przywiózł Bożenie rower. Zapytał ile robię kilometrów miesięcznie. Nie zrozumiałem. Rowerem ile robię, bo on tysiąc.
Składanie roweru było dość proste. Dwa razy musiałem zakładać koło przednie, bo nie przykręciłem wachlarza. Właściwie, to nie wiem, dlaczego rowerowy błotnik nazywa się wachlarzem. Później nie mogłem znaleźć śruby mocującej siodełko. Po kwadransie poszukiwań się okazało, że jest na miejscu, tylko jej nie zauważyłem. I to jest zła informacja, bo ostatnio parę razy zdarzyło mi się szukać okularów, które miałem na głowie [nad okularami, które miałem na nosie].

3. Postanowiłem się przejechać Suburbanem. Zrobiłem kółko Ołobok – Borów – Wilkowo – Lubrza – Boryszyn – Zarzyń –Pieski – Międzyrzecz – S3 – Świebodzin – Ołobok. W Zarzyniu w indyczej fermie stał samochód wyładowany indykami. Strasznie to jednak duże ptaki. Choć może to były gęsi. I ferma gęsia. W Borowie leją asfalt. Porządny, szeroki, na dwa auta. Kiedy wyleją – nic już nie będzie jak dawniej. Borów będzie wyasfaltowaną enklawą na niedoasfaltowanej drodze z Ołoboku do Wilkowa.
Bożena pomalowała drzwi balkonowe. Bohatersko z drabiny. Mimo lęku wysokości.
Ja tam nie lubię malować. I to jest zła informacja, bo gdybym lubił to bym mógł zostać na przykład malarzem.


piątek, 25 sierpnia 2017

24 sierpnia 2017


1. Wstałem i wpadłem na pomysł, jak spróbować wyprostować tylny zderzak w Suburbanie. Jeszcze przed śniadaniem pomysł zrealizowałem. Znaczy wyjąłem podnośnik, przyniosłem pieniek i podnośnikiem postawionym na pieńku podniosłem Suburbana za zderzak. Znaczy zderzak podparty podnośnikiem wrócił do swojej oryginalnej pozycji. Złą informacją jest, że nie ma pewności, czy w takiej pozycji bez podnośnika pozostanie.

Gazeta ograniczyła prawo komentowania swoich tekstów. Mogą to robić tylko czytelnicy, którzy zapłacili abonament. Od pewnego czasu twierdzę, że Agora kopiuje pomysł biznesowy red. Sakiewicza. Pomysł polegający na stworzeniu niezbyt dużej grupy czytelników o dość radykalnych poglądach i dostarczaniu jej odpowiednio radykalnych treści, tak by się ta grupa w swych radykalnych poglądach utwierdzała, wzmacniając swoje przywiązanie do medium.
Pomysł, by komentowanie wymagało opłacenia abonamentu to spora modyfikacja. Odważna. Jak rozumiem – chodzi o to, by czytelnicy mieli wrażenie, że cały świat myśli jak oni – mało prawdopodobne, by ktoś, kto ma inne niż Gazeta spojrzenie na świat chciał płacić za możliwość komentowania.
Jak na razie większość pomysłów Agory zbliżała jej część wydawniczą do upadku. Trudno uwierzyć, by z tym było inaczej.

2. Kontynuowałem cięcie krzaków. Niezbyt długo kontynuowałem, bo z jednej strony na drodze stanęły mi owocujące jeżyny. Z drugiej – zostały krzaki o pniach tak grubych, że łatwo było sobie wyobrazić, iż za rok będą jeszcze grubsze, czyli po ścięciu więcej będzie z nich pożytku.
Zabrałem się za czyszczenie bidetu. Częściowo skutecznie. Częściowo nieskutecznie. Robotnicy montujący bidet – excusez le mot – ujebali go cementem, który strach drapać, bo się może bidet porysować. Złą informacją jest, że co na bidet nie spojrzę w głowie zaczyna mi śpiwać Michael Jackson piosenkę „Beat it”. O to jest do wytrzymania trudne.

3. W parku, koło domu wyrósł podgrzybek. Niezbyt foremny, ale zawsze.
Strasznie luźny się zrobił pasek w krajzedze. Postanowiłem go naciągnąć. Zrealizowałem nawet to postanowienie. I to jest zła informacja, bo naciągnięty pasek wykręcił koło pasowe z silnika. I spadł. I nie było sensu go zakładać. Bo znowu by wykręcił. I spadł. Trzeba więc było tuningować.
Józek, ojciec sąsiada Tomka przejechał z walizkową spawarką i przychwycił koło pasowe.
Przy okazji zauważył, że koło pasowe na osi piły zamontowane jest w niechrześcijański sposób i bije. Znaczy – ma bicie. Umówiliśmy się, że przed wyjazdem przywlokę mu krajzegę, by w wolnych chwilach zrobił z nią porządek. Jak zrobi – będzie porządna. Będzie też dużo droższa niż zakładałem.
I to jest zła informacja.

Sąsiad Tomek układa panele. Od dwóch dni. Nie będę się z niego nabijał, choć straszył, że jak się zaweźmie, to w dzień skończy. Cóż, nie miał się jak zawziąć, bo ciągle mu ktoś przeszkadzał. Ludzie to jednak nie mają serca.








czwartek, 24 sierpnia 2017

23 sierpnia 2017


1. Przypomniał mi się dowcip. Carska Rosja. W przedziale pociągu z Moskwy do Petersburga jedzie dwóch obywateli. Rozmawiają. Zeszło na politykę. Wojnę Rosyjsko-Japońską. Rosyjskie klęski. Zaczęli niepochlebnie się wyrażać o carze Mikołaju. Na to do przedziału wpada żandarm i krzyczy, że ich aresztuje za obrazę majestatu. Jeden z obywateli – cwańszy – zaczął tłumaczyć, że rozmawiali o czarze niemieckim, a nie rosyjskim. Na co żandarm ryknął: Молчи, который царь дурак мы лучше знаем!
[Żeby nie było niedomówień – przypomniał mi się z powodów zupełnie niepolitycznych]

Wziąłem do ręki kupiony w Mrówce egzemplarz świebodzińskiego tygodnika „Dzień za dniem”.
„Dzień za dniem” to chyba jedyna gazeta [papierowa], jaką kupuję. Jeśli gdzieś zauważę.
Tygodnik jakiś czas temu został wchłonięty przez Polska Press [dawniej Polskapresse] czyli grupę wydawniczą z Pasawy. Przejęcie nie wpłynęło specjalnie na jakość tekstów. Mam wrażenie, że nawet skład redakcji się nie zmienił. Naczelną została żona naczelnego, albo coś w tym rodzaju.
Wbrew temu, co mówię głośno powodem kupowania tygodnika nie jest chęć wspierania prasy lokalnej. Kupuję dla nagłówków, które w znakomitej większości są nie do ogarnięcia.
No więc wziąłem do ręki kupiony w Mrówce egzemplarz świebodzińskiego tygodnika „Dzień za dniem”. I wciąż się od niego nie mogę oderwać. I to jest zła informacja.

HISTORIA Poznaj biografię druhny Zofii Kędzierskiej zwaną »Kaczuszką«”


2. Józek, ojciec sąsiada Tomka rozpoczął wykopki. Używa do tego zielonej maszyny ciągnionej przez czerwonego białorusa. Na zielonej maszynie wiezie krewnych, którzy oddzielają ziarna od plew, a konkretnie ziemniaki od nieziemniaków. Maszyna jest ponoć szwajcarska ale nieco przez Józka zmodyfikowana. Ważne, że wykopki nie powodują już bólu pleców, jaki powodowały przez stulecia, od kiedy ziemniaki pojawiły się w naszej okolicy.

WŁOSKI STUNT Paweł Karbownik trzecim jeźdźcem na kole w Italii

Tymczasem w Stanach Zjednoczonych przesyłka [lampy do Suburbana] dotarła na miejsce. Co prawda wg trackingu wylądowała w Cincinnati [Ohio] ale ebay napisał, że jest w Erlanger [Kentucky]. Znaczy ostatnie trzydzieści mil przesyłka pokonała w sobie wiadomy sposób.

Odszedł, choć nikt się tego nie spodziewał

Tymczasem do Rokitnicy dotarła paczka z kosą spalinową chińskiej produkcji reklamowanej przez sprzedawcę jako „oryginalna kosa Polskiej marki John Gardener”, „Proszę uważać na pseudo niemiecki marki podobnych kos z chin” [pisownia oryginalna].
Chwilę zajęły mi jej złożenie. Ale warto się było pomęczyć. Silnik [ponoć sześciokonny] daje radę. W zestawie była widiowa tarcza tnąca. Założyłem i zaatakowałem jeżyny. Zaatakowałem i zwyciężyłem. Złą informacją jest, że kupiłem tę kosę teraz, a nie dwa tygodnie temu. Z tą tarczą w tym czasie zrobiłbym z parku w stylu angielskim – francuski.

Świebodzin Zwłoki mężczyzny zostały znalezione w jego garażu. Nieszczęśliwy traf czy zabójstwo?

Wieczorem pojechaliśmy do Świebodzina do apteki. Kupowałem Solpadeinę. Chciałem duże opakowanie. Usłyszałem, że nie mogę kupić, bo jest limit kodeiny na pacjenta. W Warszawie nie ma. Przypomniało mi się „Pustkowie” czeski serial HBO dziejący się na pograniczu polsko-czeskim. Był tam motyw kupowania w polskich aptekach leków, z których robiono narkotyki.
„Pustkowie” – świetny serial. Przy nim widać, że „Belfer” to jednak cienizna. „Ojciec Mateusz” dla warszawki.
Świński biznes a opór mieszkańców


3. Wieczorem przyjechał Niemiec od Józki. Przywiózł ze sobą Bangladeszanina [nie napiszę „Banglijczyka”, bo mam wrażenie, że nikt nie będzie wiedział o co chodzi].
Bangladesz zawsze mi się będzie kojarzył z legendą miejską, którą opowiadał ojciec pewnego mojego kolegi. Otóż rzecz się działa w Krakowie „na miasteczku [studenckim]” w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych. W kolejce stał jakiś czarnoskóry student z bratniego afrykańskiego kraju, za nim student nasz, polski, z AGH. No i ten nasz zapytał tego czarnoskórego „Bangladesz?” myśląc, jak pewnie sporo wtedy ludzi, którzy nie mogli się jeszcze uczyć w szkole na geografii o położeniu tego, za czasów ich lekcji geografii, jeszcze nieistniejącego państwa, że Bangladesz leży w gdzieś w Afryce. Na to pytanie czarnoskóry wyciągnął rękę popatrzył na nią, by sprawdzić czy jest sucha. „Nie bangla” – odpowiedział.
To właściwie wcale nie jest śmieszne. I to jest zła informacja.

Bangladesz uzyskał niepodległość w 1971 roku. Wcześniej armia pakistańska wymordowała półtora miliona cywilów. Wcześniej pół miliona ludzi zginęło podczas ataku cyklonu Bhola. Później, w 1975 roku zamordowano pierwszego prezydenta Bangladeszu. Razem z prawie całą rodziną i wszystkimi pracownikami jego rezydencji. Prawie całą – przeżyły dwie córki, z których jedna jest teraz premierem. Rodzice naszego Bangliczyka byli w dzień zamachu na obiedzie u prezydenta. Zdążyli wyjść, nim przyszli zamachowcy. Później szybko wyjechać z kraju.

Oj wypadałoby znać historię najnowszą. Przynajmniej tę jej część, która się wydarzyła za świadomości.

Kibicu! Trzymasz kciuki za ich końcowy sukces?