piątek, 12 sierpnia 2016

11 sierpnia 2016



1. Spałem długo. Wyraźnie rąbanie mi służy. Nim udało mi się wstać przejrzałem przeglądy prasy. Od dobrych dziesięciu lat nie jestem jakoś specjalnie wiernym czytelnikiem „Polityki”. Jak chyba znakomita większość jej czytelników sprzed lat ponad dziesięciu. Ciekawe, kto jeszcze pamięta, że lat temu z piętnaście sprzedaż tego tygodnika potrafiła osiągać pół miliona egzemplarzy. Dziś nieco przekracza sto tysięcy. I nie jest to wina Internetu, Fejsbuka, czy czyjejś klątwy. To efekt ciężkiej pracy zespołu redakcyjnego.
No więc z przeglądu prasy się dowiedziałem, że redaktor Solska napisała iż „Prezydentowi rośnie nos, jak w bajce o kłamczuszku Pinokiu”. Nie tak dawno temu, rzeczona redaktor Solska tłumaczyła swoim czytelnikom, iż Pierwsza Dama nie wprowadziła się do Pałacu Prezydenckiego, tylko wciąż siedzi w Krakowie.
Cóż żyjemy w czasach, kiedy publicyści dzielą się z czytelnikami nie tyle wiedzą, co własnymi wyobrażeniami na temat rzeczywistości. I to jest zła informacja. Nic dziwnego, że czytelnicy coraz częściej mają te wyobrażenia gdzieś.

2. Jak tylko wstałem, zacząłem czekać na kuriera. Czekałem najpierw drwa rąbiąc, później drwa rżnąc krajzegą, później pilarką spalinową. Czekałem i czekałem. Z tego czekania zapaliłem sobie nawet ognisko. A właściwie nawet trzy.
Porąbałem prawie wszystkie pniaki. Wszystkie poza tymi, które porąbać się nie dały i wymagają klina. Zanim uruchomiłem krajzegę, ciąłem gałęzie takim większym sekatorem. Krajzega przypala drewno – znaczy jest już trochę tępa. I to jest zła informacja.
No dobra, nie chce mi się opisywać reszty moich sukcesów w walce z nieproszoną zielenią parkową. W każdym razie udało mi się odbić kilkadziesiąt kolejnych metrów kwadratowych.
W końcu zadzwoniłem do DHL, gdzie powiedziano mi, że kurier dziś nie przyjedzie, mimo iż według informacji na stronie przyjechać miał. Zasadniczo, o tym, że kurier nie przyjedzie DHL wiedział od jakiejś ósmej rano, więc mógł mnie o tym poinformować, a ja bym sobie inaczej ułożył dzień. Nie zrobił tego. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem było tak zimno, że zapaliłem w kominku. Prze chwilę oglądałem film z młodym Dolphem Lundgrenem. A wydawać by się mogło, że Dolph Lundgren nigdy nie był młody. Zupełnie jak Herod.
Wracając do „Raportu Pelikana”. Polski mógłby być o tym, jak ekipa prezydenta Wałęsy próbuje kupić od ruskich bombę atomową. I dziennikarz jakiś wpada na tego trop. No i starzy ubecy [naonczas funkcjonarousze UOP-u] próbują go uciszyć. Nie wiem tylko jaki by mógł być tego fnał. I to jest zła informacja.


czwartek, 11 sierpnia 2016

10 sierpnia 2016



1. Obudziło mnie koło piątej. I to jest zła informacja. Próbowałem spać dalej – bez efektu. Obejrzałem więc trzy odcinki serialu. Zasnąłem dopiero przy poranku TokFM. Zasnąłem na tyle dobrze, że nie zapamiętałem ani kto prowadził, ani kim byli goście.
Ubrałem się wyjściowo. Po roku w garniturach na wsi chodzę w byle czym. W pełnym tego określenia znaczeniu. Więc gdy wybieram się do miasta staram się wyglądać przynajmniej jak pracownik budowlany, który na chwilę porzucił miejsce pracy, by w pobliskim markecie kupić wodę o smaku „3 cytryny”.
No więc ubrałem się wyjściowo, zagoniłem koty do domu, otworzyłem bramę, wsiadłem do auta, przekręciłem kluczyk – a tu nic. Akumulator zdechł. Podłączyłem prostownik – nie dał rady. Poszedłem do sąsiadów po drugi. Zaczął ładować. Wylałem garnek nakapanej wody i zacząłem rżnąć drewno krajzegą. Zapełniłem cały wózek i dotarło do mnie, że nie za bardzo mam gdzie to drewno układać. Wziąłem więc siekierę i zacząłem rąbać zalegające pod murem pniaki. Rąbiąc zrozumiałem, że rąbanie to było coś, czego mi było bardzo brak. Od razu poczułem się lepiej. I przypomniało mi się, że mam naładowany akumulator, który został po przedświątecznej jeździe bez alternatora.
Akumulator w E32 jest pod tylnym siedzeniem. Mając praktykę można go wymienić dość szybko.

2. Pod Mrówką zaczepiło mnie trzech czerwonych z przepicia czterdziestoparolatków. Tłumaczyli, że wracają z Woodstock i że brakuje im do piwa. Było to o tyle dziwne, że piwa już mieli w rękach. Zastanawiałem się przez chwilę, czy gdyby powiedzieli, że wracają ze Światowych Dni Młodzieży to czy bym im dał. Ale chyba też nie.
W Mrówce kupiłem klucze potrzebne do dokręcenia cybantów. W Tesco – dziennik „Fakt” i pilarkę elektryczną Straus. Ponoć austriacką.
Kiedy wyszedłem – panowie od Woodstock leżeli w rowie koło parkingu i sącząc piwo kontemplowali Chrystusa. Na stacji próbowałem dopompować koła. Z tylnymi udało mi się bez specjalnego problemu. Z przednimi – wręcz przeciwnie. Kiedy ruszałem – panowie od Woodstock ładowali się do chyba Astry na dolnośląskich blachach. Więc chyba faktycznie wracali z Kostrzyna.
W domu skręciłem nyple tak, że przestało ciec. Przy okazji okazało się, że niskie ciśnienie ciepłej wody wynika nie z problemu z zaworem, tylko baterią. I to jest zła informacja, bo wymiana baterii wymaga sporej rujnacji.

3. Zmontowałem ponoć austriacką pilarkę marki Straus. Nalałem olej do smarowania łańcucha, przy okazji rozlewając go w paru miejscach, w których nie powinien być rozlany. Podłączyłem przewód zasilający. I okazało się, że ponoć austriacka pilarka marki Straus nie działa. Wylałem więc z niej olej do smarowania łańcucha, przy okazji rozlewając go w paru miejscach, w których nie powinien być rozlany. Rozmontowałem części pakując do odpowiednich foliowych worków. Wszystko wsadziłem do pudełka. Na koniec znalazłem paragon. No i wytarłem olej. W tych miejscach, w których musiał być wytarty.
Wróciłem do rąbania. Jako rębacz nie zarobiłbym na chleb, gdyż nie rąbię wystarczająco efektywnie. I to jest zła informacja, bo tak – miałbym jeszcze jeden fach w ręku.

Bartek – młodszy syn sąsiada Tomka mówi tylko końcówki wyrazów. Kto ma zrozumieć – zrozumie. Karol, jego brat zanim zaczął mówić, że tak powiem – werbalnie, mówił ręką. Robił to tak sugestywnie, że kto miał zrozumieć – zrozumiał. Ja miałem problem, kiedy opowiadał, że na polu za domem wylądował balon. Kiedy usłyszałem o co chodzi – dotarło do mnie, że Karol przed chwilą wszystko mi dokładnie pokazał.
W każdym razie Bartek mówi o mnie całym słowem. Nie wiem, czym sobie na taki przywilej zasłużyłem.


Wracając do „Raportu Pelikana”. Dr Cenckiewicz wyciągnął jakiś kwit, z którego może wynikać, że słynny wybuch gazu w Gdańsku, na początku lat dziewięćdziesiątych to spieprzona akcja służb specjalnych. Cóż, gdyby ktoś chciał pisać taki polski thriller polityczny powinien go osadzić w czasach prezydenta Wałęsy. Political fiction powinno być choć trochę prawdopodobne.


środa, 10 sierpnia 2016

9 sierpnia 2016


1. Ruszyłem do Świebodzina. Trochę z duszą na ramieniu, wyobrażając sobie próby tłumaczenia policjantowi z drogówki, żeby się wstrzymał chwilę z odsyłaniem dowodu rejestracyjnego do warszawskiego Wydziału Komunikacji bo przecież zaraz przegląd zrobię.
No więc jechałem. Pierwszy radiowóz (tajny) trzepał jakiegoś delikwenta pod elewatorem, którego właściciel chyba występuje w „Służbach specjalnych”. Następny – przy Łużyckiej.
W Krakowie z piętnaście lat mieszkałem przy Łużyckiej. Wyglądała zupełnie inaczej, niż ta w Świebodzinie. Na przykład nie było nad nią wiaduktu, pod którym podczas rzęsistych deszczów zbierałaby się woda. Był za to podjazd, z którego w czasie gołoledzi zsuwały się miejskie autobusy. Choć może, na tym odcinku, to była jeszcze Trybuny Ludów.
W Mrówce kupiłem zaworek, trójnik i dwa nyple. Musi istnieć jakieś polski tego słowa odpowiednik. Z czasów rugowania rzemieślniczej niemczyzny. Coś fajniejszego niż „złączka hydrauliczna”.
W Tesco wypłaciłem gotówkę na przegląd. Po drodze kupiłem pasek klinowy do kosiarki i wpadłem do Lidla, gdzie okazyjnie kupiłem wkrętarkę. I mniej okazyjnie – sześciopak Żywca.
Pan diagnosta ze średnim przekonaniem pozachwycał się przez chwilę 750. Rzucił, że kiedyś samochody miały dusze, a dziś komputery. Najwyraźniej nie wiedział, że E32 miała prawdopodobnie najdłuższą instalację elektryczną w historii samochodów osobowych.
Pod spodem się okazało, że korozja napoczęła podgryzanie przewodów hydraulicznych. I to jest zła informacja.

2. Pasek klinowy okazał się w sam raz. Mimo iż kupowany był na oko. Stuningowana kosiarka zyskała dodatkową efektywność. Kosiłem obserwując jednym okiem, jak na budowie domu sąsiada Tomka rurami wylewany jest beton.
Później się zabrałem za hydraulikę. Z podłączonej do wody lodówki zaczęło się lać. Zanim znalazłem przyczynę, którą okazała się przerwana rurka doprowadzająca wodę do drzwi – zrobiłem w kuchni straszny bałagan. Rurkę udało się połączyć takim czymś termokurczliwym i srebrną taśmą. I to była dobra informacja. Zła – ciekło spomiędzy nypla i trójnika.
Nie miałem czym dokręcić. Więc podstawiłem garnek i postanowiłem naprawić drzwi pasażera w 750 [otwierają się tylko z zewnątrz]. Okazało się, że klamka ma ułamane to coś, do czego przymocowany jest drut prowadzący do zamka. Czyli z naprawy nici.

3. Postanowiłem więc uruchomić radio. Przekonany, że musiałem sfotografować kod do radia, kiedy je montowałem – zacząłem przeglądać zdjęcia z ostatnich lat. To w połączeniu z muzyką z playlisty, do której wrzucam różne znaleziska, w znakomitej większości z lat osiemdziesiątych oraz testowaniem lodu ze świeżo uruchomionej kostkarki zaowocowało atakiem kryzysu wieku średniego.
Atak był całkiem mocny. Wyrwał mnie z niego sąsiad Gienek. Ale wcześniej, oglądając zdjęcia doszedłem do wniosku, że życie moje było dotychczas bardzo interesujące.
I gdybym zmarł dziś wieczorem, pochowajcie mnie w moich ulubionych żółtych lakierkach.

Z sąsiadem Gienkiem piliśmy piwo na jego podwórku. Z podwórka przegnała nas burza, która zalała mi skrzynkę z narzędziami. Mimo iż stała owa na ganku. Nie znoszę mieć mokrych narzędzi.

Wieczorem w telewizorze był „Raport Pelikana”. Chwilę oglądałem. I zupełnie nie wiem dlaczego przypomniał mi się taksówkarz z „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. Ten, który opowiada o pościgach w Ameryce.
Swoją drogą jakoś nie mogę sobie wyobrazić informacji czy tekstu prasowego, który by w Polsce mógł być dla kogoś tak niebezpieczny, że mógłby zmobilizować kogoś do takich takich działań, jak w tym filmie.
Może dlatego, że w Polsce zasadniczo nie ma mediów. I to jest zła informacja.  


poniedziałek, 8 sierpnia 2016

8 sierpnia 2016



1. Wygląda na to, że im będę starszy – tym ważniejszy dla mnie będzie fakt, że udało mi się wstać. I to jest zasadniczo zła informacja.
No więc wstałem. Zjedliśmy śniadanie. Sierpień, więc nie ma po co w niedzielę włączać telewizora.
Wyprowadziłem z szopy 750. Jej chęć życia jest godna pozazdroszczenia.|
Bożena pojechała na Warmię po dziewczyny, ja próbowałem robić nic – co zawsze wychodziło mi świetnie. Tym razem niekoniecznie.

2. Próbowałem czytać. Próbowałem oglądać telewizję. W końcu zabrałem się za naprawianie kosiarki. Niby nic, ale kiedy skończyłem – wymęczony byłem strasznie. No i się okazało, że po przeróbce pasek klinowy jest zdecydowanie za długi. No i to jest zła informacja.
Wieczorem siedliśmy przy piwie z sąsiadem Gienkiem. W ich podwórkowym klonie zagnieździły się szerszenie. Być może dla klonu to nieźle, ale dla nich – niespecjalnie dobrze. Jolka wykończyła szerszeni już ze trzydzieści.
Kupiłem kosiarkę listwową. Zobaczymy, co z tego wyniknie.

3. Rocznica. Druga. Znaczy – „Negatywy” wystartowały dwa lata temu. Złą informacją jest, że pierwszy wpis był dużo lepszy niż ten.

sobota, 23 lipca 2016

21 lipca 2016


1. Miałem na tyle nieprzyjemny sen, że zdecydowałem się wstać chwilę po szóstej. Sen dział się trochę w Krakowie. Występowało w nim trzech sadystów. W każdym razie się nie wyspałem. I to jest zła informacja.

2. Pojechaliśmy do Zielonej Góry spotkać się z Lubuską Panią Konserwator. Lubuska Pani Konserwator trochę zakręcona. Ale to chyba dobrze. Złą informacją jest, że tzw. biała karta pałacu jest nieco oderwana od rzeczywistości. Ale to się zmieni.
Wpadliśmy do chwilę do Castoramy. Castorama to najlepiej nam znany fragment Zielonej Góry. Niczego nie kupiliśmy, bo nie było ani pasty do podłogi, ani czegoś, co umożliwiłoby podłączenie lodówki do wody (żeby zadziałała kostkarka).
Wracając coś pomyliłem na jednym z tysiąca zielonogórskich rond i zamiast na most w Cigacicach wyjechaliśmy na prom w Pomorsku.
Dawno nie forsowaliśmy Odry promem.
Odra w Pomorsku stosunkowo wąska. Prom zaś ma silnik, który przyspiesza odbijanie. Forsuje się więc całkiem sprawnie. Swoją drogą – musiałem kiedyś to zobaczyć na własne oczy, by zrozumieć, że prom płynie sam – ża napędza go rzeczny prąd.

3. Sąsiad Gienek pomógł mi wymienić łożysko [6600] w silniku od krajzegi. Wymiana łożyska była stosunkowo prosta. Gorzej było z ponownym złożeniem urządzenia. Chiński projektant wybrał dziwnie małe śrubki w wkręty. Za to użył ich dużo i z bardzo złej jakości materiałów. I to jest zła informacja.


Dom sąsiada Tomka rośnie jak na drożdżach. I to jest informacja dobra.  

piątek, 22 lipca 2016

20 lipca 2016


1. Postanowiłem zmienić system koszenia. Zamiast robić spirale wielkie, postanowiłem robić mniejsze. Strasznie byłem dumny z tej innowacji. Niestety nie przełożyła się ona na efektywność koszenia. I to jest zła informacja.

2. Od niepamiętnych czasów chcieliśmy na wieś kupić lodówkę podobną do bramy triumfalnej. Frustracja spowodowana niemożnością przyklejenia ostatniego trójkącika zaowocowała determinacją. Zadzwoniłem do znalezionej na Allegro pani, która w miejscowości Trzciel [ehemalige Tirschtiegel] miała do sprzedania taką lodówkę Samsunga. Cztery lata temu zwiedzając fabrykę we Wronkach zamieniłem słów kilka z Panem Inżynierem Technologiem, od tego czasu jestem pełen wiary serwisowalność lodówek tej marki. Pani z Trzciela [ehemalige Tirschtiegel] zobowiązała się dostarczyć lodówkę podobną do bramy triumfalnej na miejsce darmowo małżonkiem.
My zaś musieliśmy się udać do Świebodzina po gotówkę. W Ołoboku były trzy bociany. Dwa te, co zwykle i jeszcze jeden na kominie kilka domów dalej. Najpierw wpadliśmy do Lidla, gdzie zasadniczo nie było nic ciekawego, później do Mrówki, gdzie Bożena kupiła doniczkę. Doniczki dziś nie muszą być ceramiczne. Mogą być plastikowe.
Z rok temu poznałem pana, który zarobił sporo pieniędzy na imporcie chińskich doniczek. Ceramicznych. Robił to pracując w naszej pekińskiej placówce. Wspominał te czasy z rozrzewnieniem.
Wróciliśmy równo z przyjazdem pana małżonka. Przyjechał z dwójką dzieci. Niestety żadne nie nadawało się do wyciągania lodówki podobnej do bramy triumfalnej z samochodu, którym przyjechał. Przez chwilę próbował namówić mnie, byśmy to zrobili we dwóch. Lodówka podobna do bramy triumfalnej waży ponad sto kilo, więc szybko spasowałem.
Poszedłem na budowę domu sąsiada Tomka. Majster w łaskawości swojej pozwolił ekipie udać się z pomocą. Przyszli w pięciu. Pomagali we trzech. Wszystkim dałem po piwie. Wszystkim pięciu.
Małżonek wręczył Bożenie paragon fiskalny i pojechał. Nam została lodówka podobna do bramy triumfalnej.
Będę musiał ją jakoś podłączyć do instalacji hydraulicznej. I to jest zła informacja, bo nie ma zestawu złączek, który temu służy.

3. Rozebrałem krajzegę. Na tyle, by wyciągnąć silnik. Czyli właściwie – zupełnie. Razem z sąsiadem Gienkiem rozebraliśmy rzeczony silnik. Przednie łożysko właściwie znikło. Łożysko 60 00 – to ponoć ważna informacja.
Uruchomiliśmy kupionego przez Bożenę Bang Olufsena. Przyszedł z płytą „Bach na śniadanie”. W związku z tym, że było już po południu wsadziłem pierwszą płytę, jaka mi wpadła w ręce. Niesłuchaną z dziesięć lat „Pogodno gra Fochmana”. Zapomniałem zupełnie piosenkę „Rozstaje”. I to jest zła informacja, bo przekaz jej jest ponadczasowy.


Kryminał ciąg dalszy:

Tak się złożyło, że tego dnia z wizyty u kolegów w bratnim Berlinie, do Warszawy wracało pięciu najlepszych w kraju funkcjonariuszy jednostek antyterrorystycznych. Mieli lekkiego kaca po pożegnalnej kolacji. Jeden słyszał kiedyś wiele dobrego o restauracji, więc postanowili się nawpierdalać. W środku było trochę duszno. Do tego dwa milioncalowe telewizory, połączone z odpowiedniej skali systemem audio, nadawały na przemian rosyjskie i niemieckie teledyski. Usiedli więc na zewnątrz. Akurat wolny był najbardziej na zachód wysunięty stolik.
Jedli milcząc. Kotlety schabowe, frytki i kapustę zasmażaną. Zamówili po dwa zestawy. I w momencie, w którym jeden zapytał resztę – czy też są głodni? – padł strzał. Później drugi i trzeci. Po trzecim (zupełnie jak na filmach) odezwały się kobiece krzyki.
Panowie wstali od stołu, z bagażnika samochodu wyjęli trzy pistolety Glock, i dwa maszynowe MP-5 chyba w wersji A5 (wszystkie – prezent od prezydenta berlińskiej policji) . Później taktycznym krokiem weszli do burdelu, gdzie, wzięci za żołnierzy konkurencyjnego gangu, zostali ostrzelani, (jeden nawet został lekko ranny). Odpowiedzieli ogniem. Po dziesięciu minutach organizacja przestępcza nieodwracalnie straciła szefa, (właściwie dwóch szefów – braci), ich cztery prawe ręce i sześciu żołnierzy.

Tak się złożyło, że tego dnia ta właśnie organizacja przestępcza przeprowadzała największy w swojej historii przerzut kokainy do Niemiec. Narkotyki ukryte w przeciwwagach wózków widłowych przywiezionych na remont do Polski wracały pociągiem za Odrę. Pociąg był ochraniany przez resztę organizacji przestępczej i specjalnie wynajętych do tego celu Ormian.

Tak się złożyło, że dzień wcześniej po półrocznej obserwacji Wydział Wewnętrzny Straży Granicznej zdjął opłacanego przez organizację przestępczą dowódcę strażnicy, ten szybko poszedł na układ – powiedział, że następnego dnia coś będzie przerzucane pociągiem. Dowództwo Straży informacje zinterpretowało błędnie i założyło, że pociągiem będzie przerzucana wielka grupa nielegalnych imigrantów i obstawiła stację oddziałem składającym się z prawie trzystu średnio wyszkolonych, lecz uzbrojonych funkcjonariuszy.
Gdy pociąg wjechał na stację został otoczony. Ormianie – trochę dzicy – zaczęli się ostrzeliwać. Wyszła z tego jatka, zwłaszcza, że wybuchły zbiorniki gazu w wózkach widłowych. To, że zginął tylko jeden strażnik, może świadczyć jedynie o tym, że Bóg lubi chroniących granice.

W każdym razie tego dnia organizacja przestępcza kierowana przez braci Gawronów z Kasznicy Wielkiej zakończyła definitywnie swoją prawie trzydziestoletnią działalność. No i właściwie tego dnia ta część województwa lubuskiego została całkowicie pozbawiona zorganizowanej przestępczości.

W burdelu w Płotach zaroiło się od policji. Komendant powiatowy próbował przez moment ukryć fakt, że przed śmiercią kierownik jego wydziału kryminalnego razem ze starszym Gawronem wypili chyba dwa litry wódki Chopin i jeszcze skorzystali z usług trzech – niestety 14-letnich – prostytutek, specjalnie prowadzonych z Tajlandii, na świętowanie największej akcji braci.
Próbował przez chwilę, ale szybko zrezygnował, widząc, że koledzy z Warszawy – jakby to powiedzieć – nadają na innych falach.
Starał się wyrzucić ze świadomości to, że gdyby nie zbieg okoliczności byłby w Płotach kilka godzin wcześniej i brał w imprezie udział. Jak to wcześniej bywało. (Trzecia Tajka zasadniczo czekała na niego)


czwartek, 21 lipca 2016

19 lipca 2016


1. Trawa. Gdybym był kozą, bodź kóz hodowcą – powinienem był być zachwycony. Rok mamy taki, że zielone rośnie jak szalone. Nie jestem. I to jest zła informacja.
Zadzwonili dwaj kurierzy. Pierwszy z kosiarką dla Bożeny,drugi z Bang Olufsenem, którego wypatrzyła na OLX. Swoją drogą trzeba być kimś dziwnym, żeby nazwę tablica.pl zamienić na OLX.
Kosiarka elektryczna. Bang Olufsen – Century. Jak ten, którego kupiłem z dziesięć lat wcześniej.

2. Cały dzień z parkietem. Układanie klepek może przypominać „Redutę Ordona”. A konkretnie ten kawałek, który opisuje proces ładowania i oddawania strzału. Cóż obrońcy reduty mieli gorzej. Funkcjonowali w stresie, a do tego nie mogli słuchać PolskiegoRadia24.
No dobra, ułożyłem. Znaczy kiedy miałem dociąć ostatni trójkącik cztery na cztery na pierwiastek kwadratowy z trzydziestu dwóch [chyba] – zdechła krajzega, znaczy: piła stolikowa. Łożysko. I to jest zła informacja, bo zasadniczo nie powinienem mówić, ze skończyłem. A chciałbym.

3. Przyszedł sąsiad Gienek. Ze swoim młodszym wnukiem Bartkiem. Bartek – rozsądny gość – trochę się mnie bał. Teraz mu przeszło.
Jego starszy brat Karol, w jego wieku mówił ręką, Bartek robi to werbalnie. Używając jedynie końcówek słów. Ma to jakiś sens. Wszyscy go rozumieją, Naładowałem kosiarkę, zabrałem się za akumulator 750. Nie zachowuje się zbyt dobrze. I to jest zła informacja.



środa, 20 lipca 2016

18 lipca 2016


1. eGazety przywróciły mi względną przyjemność porannej prasówki. Przeglądając tygodniki wybieram teksty, które powinienem później przeczytać. Później ich nie czytam. I to jest zła informacja. Zasadniczo czytanie prasowych tekstów sprowadza się u mnie do leadu i autora. Nie chce mi się czytać więcej, bo wydaje mi się, że wiem, co będzie dalej. Hoduję gdzieś nadzieję, że się mogę mylić.

2. Od nie pamiętam ilu lat [przynajmniej pięciu] kładę parkiet w górnym salonie, choć zasadniczo powinno się udać zrobić to w dni cztery. Tym razem postanowiłem się zawziąć i skończyć. Zacząłem po śniadaniu – koło południa. Kładłem z przerwą na obiad do wieczora. W jodełkę. Po nie pamiętam ilu latach [przynajmniej pięciu] wpadłem na pomysł racjonalizatorski, żeby pudełka z klepkami [są prawe i lewe] układać zgodnie z kierunkiem układania.
No dobra, nikt, kto nie układał parkietu w jodełkę nie zrozumie o co mi chodzi. I to jest zła informacja, bo jest to usprawnienie na miarę wynalezienia koła.

3. Układając słuchałem radio. Internetowo. TokFM. Słucham TokFM, bo lubię, kiedy radio gada. Najpierw był program „Połączenie” [chyba] o zagranicy. Niezły. Pod warunkiem, że się weźmie poprawkę na poglądy prowadzącego. Media w Polsce wymagają brania poprawki. I to jest zła informacja. Później była audycja redaktora Najsztuba, który najpierw dziwnym głosem czytał tzw. prawicową publicystykę. Później, razem z red. Piątkiem [chyba tak się on nazywa] czytali religijną poezję. To właściwie fascynujące, że ktoś [red. Piątek – o ile tak się on nazywa], kto w niegdyś najpoważniejszym polskim dzienniku wypowiada wojnę Ministrowi Obrony Narodowej w przerwach w tej wojnie występuje w niezbyt wysokich lotów programie satyrycznym.
Zresztą podobnie jest z redaktorem Najsztubem, który w pewnym momencie zaczął mówić, że na pewno jest na jakiejś liście proskrypcyjnej. Nie jest.
Redaktor Najsztub dekadę temu był moim szefem. Jego wywiady uchodziły wtedy za wybitne. Ciekawe kto dziś – poza mną – to pamięta.

Wieczorem się przełączyłem na PolskieRadio24. Trafiłem na audycję, w której redaktor Niziołek rozmawiała z trzema znanymi blogerkami. Było cieżko.
Coś się dziwnego stało i telefon sam się przełączył na Tok FM, w którym Wiktor Osiatyński rozmawiał o sporcie z redaktorem Wierzyńskim. No i zostałem przy tym programie. Chyba jestem już stary.  

poniedziałek, 18 lipca 2016

17 lipca 2016



1. Nulla dies sine linea. I to jest zła informacja.

2. Wstałem dziwnie wcześnie. Na tyle, że obejrzałem „Woronicza 18”. Dyrektor Magierowski w swoim żywiole. W kwestiach międzynarodowych nikt nie może mu podskoczyć.
Mam jakiś problem z tzw. instalacją satelitarną. Znaczy – część programów mi nie działa, inne się pojawiają i znikają. Na przykład TVN24. Właściwie bez wiary w potencjalny sukces wykonałem zestaw czynności mających na celu obejrzenie „Kawy na ławę”. Na tyle bez wiary, że nie zauważyłem, iż czynności te przyniosły sukces. Nie słyszałem więc europosła Szejnfelda, który odkrywał w Polsce dyktaturę. Ale może to i dobrze. Usłyszałem za to jak jedna z pań posłanek z Nowoczesnej – nie wiedzieć czemu wszystkie mi się zlewają – nazwała wyrażenie solidarności z rodzinami ofiar nicejskiego zamachu – solidaryzacją. Jakoś fascynują mnie moi, wydawać by się mogło – rozsądni znajomi, którzy wciąż nazywają Nowoczesną partią polskiej klasy średniej. Patrząc w ten sposób polska krasa średnia wygląda dość średnio.
Nie zauważyłem momentu w którym redaktor Passent nazwał „Marsyliankę” „Międzynarodówką”. I to jest zła informacja, bo by mi to zrobiło dzień.

3. Wymieniłem w beemce siłowniki [czy jak je tam nazwać] maski. Znaczy najpierw szukałem instrukcji tej czynności w internecie. Znalazłem dyskusję na jednym z forów. Człowiek pytał jak to zrobić, wszyscy darli z niego łacha. Jeden nawet dostał ostrzeżenie od moderatora po tym, kiedy zasugerował konieczność odpięcia akumulatora i – po wszystkim – wykonanie pełnej komputerowej diagnozy auta.
Gdybyście kiedyś chcieli wymienić siłowniki [czy jak je tam nazwać] maski w E32 – podzielę się doświadczeniem. Najpierw trzeba zdjąć stare. Później założyć nowe.
Siłowniki [czy jak je tam nazwać] kosztują jakieś grosze. I to, że się zdecydowałem wymienić tak późno – to zła informacja.

Ciąg dalszy słabego kryminału: 
[Kryminał miał być tylko słaby, nie miał być wcale brytyjski]

Zasadniczo, to nikt nie wiedział jak to się stało, że Stefan Nowak został policjantem. Nie, no, zasadniczo ktoś wiedzieć musiał. Ktoś, kto, doprowadził do tego, że w pewne letnie przedpołudnie na biurku komendanta powiatowego policji w Międzylesiu Lubuskim zadzwonił telefon.
I nie chodzi wcale o zastępce komendanta wojewódzkiego, który numer wykręcił. Tylko o kogoś, kto stworzył ten skomplikowany – mówiąc językiem postsowieckich służb specjalnych – montaż.

Komendant powiatowy policji w Międzylesiu Lubuskim nie miał zbyt dobrego czasu. Choć, tak właściwie w tym przypadku stwierdzenie „nie miał zbyt dobrego czasu”, to eufemizm. Bo tak naprawdę komendant miał przesrane. Przejebane (jak to woli). Był w najczarniejszej z czarnych dup. I siedział tam już od dwóch tygodni.

Dwa tygodnie wcześniej kierownik jego wydziału kryminalnego został zastrzelony. Zastrzelił go, szef specjalizującej się w napadach na tiry, porwaniach, sutenerstwie, przemycie narkotyków, przerzucie nielegalnych emigrantów, haraczach (i wszystkich innych rzeczach, w których się mogła specjalizować) organizacji przestępczej.

Policjanci czasem giną na służbie. Taka, niestety, praca. W tym przypadku, było jednak trochę inaczej. Tylko nie wiadomo od czego zacząć. Zacznijmy od końca. Albo raczej od topografii. Miejscowość Płoty leży przy trakcie łączącym Paryż z Moskwą. Dwieście lat temu bogobojni mieszkańcy wsi nazwanej wtedy Plotten na jej środku wystawili kościół. 180 lat później na dużym placu obok kościoła powstały parking dla TiRów wraz z restauracją.

Dwa lata później na sąsiadującym z kościołek kawałku placu wybudowano dziwny budynek, który miał stosunkowo małe okna, w które wstawiono witraże i czerwony neon z napisem „Gentelmen's Club – Paradise”. Jadąc od strony Berlina mijało się więc najpierw kościół, potem burdel, na koniec restaurację. Restaurację polecaną na portalach zajmujących się przydrożnymi restauracjami.

16 lipca 2016


1. Kiedy się obudziłem było już po tureckim puczu. Druh Podsekretarz, z którym rozmawialiśmy wieczorem podczas jazdy okazał się lepszym ode mnie znawcą Turcji. Być może dlatego, że w przeciwieństwie do mnie w rzeczonej bywał. Wymyślona przeze mnie skomplikowana geopolityczna intryga nie wytrzymała nocy. I to jest zła informacja, bo już się chciałem mieć za wybitnego analityka.

2. Na budowę domu sąsiada Tomka przyjechała pompa do betonu i trzy gruszki. Dom wystaje już z ziemi. I to dobra informacja.
Pojechaliśmy na targ do Świebodzina. Na stoiskach z koszulkami wśród heavy metalowych czaszek pojawili się żołnierze wyklęci. Może byli wcześniej, ale zauważyłem ich dopiero teraz. W Mrówce ruch jak na Marszałkowskiej. Jakby wszyscy się nagle wzięli za remontowanie.
Odwiedziłem Suburbana. Skrzynia znowu wyjęta, bo po założeniu się okazało, że nie działa tak samo, jak przed remontem. W przyszłym tygodniu ma wrócić do naprawiaczy.
Do tego zupełnie nowy przed awarią akumulator jest do wyrzucenia. I to jest zła informacja, bo nie był to akumulator zwykły, tylko amerykański z przykręcanymi klemami.

3. Po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy czytałem książkę w celach rozrywkowych przez dłużej niż kwadrans. Kryminał. Słaby. Brytyjski. O grubej czterdziestoletniej pani archeolog. Właściwie to gorzej niż słaby. Mógłbym taki napisać.
Kiedy rozstawiałem leżaki zauważyłem, że pod modrzewiem rosną maślaki. Zawsze tam rosły. Do momentu, kiedy panowie kopacze od kanalizacji dwa lata temu rozorali ten fragment działki. Rok temu maślaków nie było. Wróciły. Ciekawe, czy pojawią się odkryte niegdyś przez dyrektora Zydla rydze. Pojawiły się tylko raz. I to jest zła informacja.

Naprawdę mógłbym napisać słaby kryminał. O, proszę:


Padał deszcz ze śniegiem. Stefan Nowak patrzył, jak powoli lecz sukcesywnie przemakają mu buty. Przepełniało go poczucie bezsensu. Stał w lesie nad kanałem, słuchając leśniczego, rozwodzącego się o przepędzonej grupie ludzi próbujących, na pierwszy rzut oka – profesjonalnym sprzętem zrobić dziurę w wykonanym przez Niemców przed osiemdziesięciu laty betonowym murku oporowym.
Tak właściwie, to przestał słuchać leśniczego po tym, jak na generatorze zobaczył naklejkę wypożyczalni sprzętu budowlanego z nie najbliższego miasta wojewódzkiego.
Leśniczy, skądinąd sympatyczny człowiek, radny gminny –jak przypomniał sobie Stefan, zadał jakieś pytanie. Chyba zadał, Stefan tego nie jakoś nie usłyszał, zaś leśniczy, patrząc na Stefana wyraźnie oczekiwał odpowiedzi. Na szczęście policjant z gminnego posterunku również zapytał:
–Może faktycznie coś tu jest schowane, może trzeba to rozwalić do końca i wyciągnąć.
–Panowie, daję głowę, że nic tu nie ma. Tym… sprawcom, najwyraźniej coś się po… pomyliło.

Stefan był pewien swoich słów. Murek był monolitem z pobliskim jazem. Najwyraźniej od powstania, w latach 30-tych ubiegłego wieku, nic nie próbowało go naruszyć. Do dzisiaj.
A raczej mało prawdopodobne, by Niemcy schowali w nim coś sześć lat przed wybuchem wojny. Stefan był pewien. Znał historię murku, technikę wykonania, wiedział, że – na pierwszy rzut oka profesjonalny sprzęt, prędzej by się rozleciał, niż murek poważnie naruszył. Wiedział. Tak jak wiedział strasznie innych dużo rzeczy. Właściwie był najwięcej wiedzącym człowiekiem, że wszystkich jakich znał. Nie wiedział za to dwóch ważnych rzeczy: skąd wie to wszystko. I, jak to się stało, że został policjantem. Ne on jeden.





sobota, 16 lipca 2016

15 lipca 2016



1. Obudził mnie kurier. Przywiózł… No właśnie, nie wiem jak to nazwać… wygląda jak amortyzator, utrzymuje maskę w górze… siłownik? Chyba nie.
Kiedy beemka wyjechała od blacharza w zeszłym roku, dziwnym trafem się okazało, że przestały działać. Ciekawe, czy w remontowanej obok piątce nagle się nie naprawiły.
Ale pewnie nie. Człowiek poobraca się chwilę w geopolityce i wszystko zaczyna widzieć w czarnych barwach. I to jest zła informacja.

2. Wlazłem do wanny. Zacząłem przeglądać Tweetera. No i dotarło do mnie, że zapomniałem o tym, co się w nocy stało w Nicei. I to zła informacja.
Wczoraj mieliśmy iść wcześnie spać, ale oglądaliśmy „Lilyhammer”.
Mafiozo z Nowego Jorku trafia do norweskiej krainy powszechnej szczęśliwości i zaczyna ją nieco modyfikować. Oglądamy to z przerwami. Zaczęliśmy świeżo po moim powrocie z Norwegii. Mógłbym tam mieszkać. Mają bardzo fajnego króla, niesamowite krajobrazy i zdrowy stosunek do wschodniego sąsiada.
Mógłbym tam mieszkać, choć pewnie przez cały czas gdzieś z tyłku by się czaił strach, bym się tam na śmierć nie zapił. Dzień powinien się wszak różnić od nocy.
Poza widokami długo pamiętał będę kierowcę, który wiózł nas z Narwiku (dokładniej: z Håkvik) do Evenes. Miał pięćdziesiąt parę lat i chyba pierwszy raz w życiu prowadził szybciej niż z prędkością 90 km/godz. I wyraźnie sprawiało mu to przyjemność.

„Lilyhammer” jest nierówne. Początek śmieszny – autorzy fascynują się swoim pomysłem zestawienia dwóch nieprzystających kultur. Niestety fascynacja ta trwa nieco zbyt długo. Pod koniec pierwszej serii energia wraca. Druga – na razie wygląda bardzo dobrze.

3. Na wieś mieliśmy wyjechać rano. Wyjechaliśmy koło siedemnastej. Najpierw pojechaliśmy na Wiejską, żeby dać mojemu bratu klucze, by mógł doglądać słoneczników. Później na Mokotowską odebrać nowe okulary. Służba państwowa najwyraźniej nie służy mi na wzrok.
Jechaliśmy i jechaliśmy. A2 między Warszawą a Łodzią przytkana jak Autobahny w starym Reichu. Autobahny od lat parunastu poszerzane do trzech pasów.
Ciekawe o ile tańsze by było zbudowanie od razu pasów od poszerzania tego odcinka w przyszłości. Ciekawe? Chyba nie, bo nikt z tej wiedzy pożytku raczej mieć nie będzie.
Za Ołobokiem zobaczyłem na poboczu kanię. Pierwszą w tym roku. Kiedy wracałem do auta okazało się, że działa tylko jedno światło drogowe. I to jest zła informacja.


środa, 30 marca 2016

28 marca 2016



1. Postanowiłem przełożyć koła z 750 do 735, gdyż opony na tych pierwszych były wyraźnie lepsze. Wymiana koła w samochodzie osobowym wymaga wykonania serii czynności w pewnwj kolejności. Najpierw trzeba poluzować śruby. Później po zablokowaniu przynajmniej jednego z kół za pomocą podnośnika unieść samochód. Wtedy odkręcić śruby, zdjąć koło, założyć nowe, wkręcić koło nowe, wkręcić śruby, spuścić samochód, przykręcić śruby. Przy przekładaniu kół z jednego do drugiego auta trzeba czynności te wykonywać w obu naraz.
Więc zacząłem od luzowania śrub. Najpierw w 750. Udało się. Później w 735. Tył poszedł stosunkowo łatwo. Z lewego przodu udało się z trzema. Zostały dwie. I to była zła informacja.

2. Znalazłem nasadową 17, przedłużkę, grzechotkę i rurę, by ramię przedłużyć. Jedna poszła. Druga nie. Włożyłem drugą rurę. Kręcę. Strzeliła grzechotka. Wyszukałem takie coś, co się wkłada w to coś, co się nasadza na śrubę i z tego czegoś pod kątem prostym wystaje pręt. Pręt przedłużyłem jeszcze dłuższą rurą. Cięgnę – pręt się gnie. Czyli nic z tego nie będzie. Poszedłem do sąsiada Gienka. Wyszukał lepszy klucz, lepszą grzechotkę. Odkręcił. Przechodzimy na drugą stronę. Poszły cztery. Jedna nie chce. Zaczynają się rozsypywać kolejne klucze. Do akcji włączył się szwagier sąsiada Gienka – Darek. Męczymy kolejne klucze. Bezskutecznie. Główka śruby zatraca powoli swój wielokątny kształt. Darek mówi, że bez spawarki nie pójdzie. Znaczy – trzeba do śruby dospawać nakrętkę. Spawarki nie ma. Trzeba czekać na to, aż z Zielonej wróci Tomek. Zięć sąsiada Gienka.
[tu upływa parę godzin, które schodzą nam na powolnych przygotowaniach do wyjazdu]

Wraca z Zielonej Tomek. Nieźle wygląda w garniturze. Patrzy na śrubę, mówi, że trzeba spróbować z kluczem pneumatycznym. Bierzemy wózek od Gienka i jedziemy do garażu, który kiedyś był pierwszym warsztatem Tomka. Ładujemy na wózek sprężarkę i jedziemy nazad.
Przy aucie się okazuje, że nie wziąłem przewodu ciśnieniowego. Wracam więc do garażu. Po drodze się okazuje, że jednak go wziąłem, tylko po drodze spadł z wózka.
Podpinamy kompresor, zakładamy klucz. Przychodzi przyszły zięć Gienka. Mówi, że to nie zadziała, bo kompresor jest zbyt słaby. Nikt się tym nie przejmuje, bo mówi to po niemiecku – jest wszakże Niemcem. Próbujemy – nie idzie. Potem zaczyna, z tym, że nie tyle odkręcać, co okręcać się wokół śruby. Rozpoczynamy akcję spawarka. W ostatniej chwili przed wyruszeniem ekspedycji do garażu po spawarkę Tomek pyta, czy auto jeździ. Jeździ. Rezygnujemy więc z wiezienia spawarki. Jadę pod garaż. Na podwórku trzeba wykonać prosty Sokoban, bo na drodze stoi Polo. Nie ma do niego kluczyków, kierownica jest zablokowana. Przepychamy go więc najpierw do przodu, by mogła minąć go beemka, później do tyłu, by beemka mogła podjechać pod garaż.
Przychodzi Józek, ojciec Tomka. Pyta, co robimy. Mówimy, że nie możemy odkręcić śruby. Mówi, że ją odkręci. My odpowiadamy: dobra, dobra. Bierze młotek słusznej wielkości. Nieco mniejszy stalowy pręt. Wali młotkiem w przyłożony do śruby pręt. Później odkręca śrubę palcami.

Lat temu ze dwadzieścia. Na zwierzynieckim Placu na Stawach była budka z artykułami żelaznymi. Sprzedawał w niej siwy pan z siwą brodą. Wszedłem tam kiedyś byłem po przysłowiowe kilo gwoździ [nie pamiętam przysłowia o kilogramie gwoździ, ale w dzisiejszych czasach 'przysłowiowe' może być wszystko]. Nim się zdążyłem odezwać siwy pan patrząc na mnie powiedział: Bez majzla i młota chujowa robota. Czym mogę panu służyć?
I to był znak, którego naonczas nie dostrzegłem. I to jest zła informacja.

3. Zmieniłem koła. Auto mi w międzyczasie spadło z podnośnika. Bez strat w sile żywej i sprzęcie Bogu dzięki. Ruszyliśmy koło dwudziestej. Planowaliśmy o piętnastej. Przez pierwsze sto kilometrów tłukły się koła, a przynajmniej prawe przednie. Dopiero przed Poznaniem kupiłem na stacji odpowiedniej wielkości klucz i koło dokręciłem. Więc się zrobiło przyjemniej. Jechaliśmy i jechaliśmy aż dojechaliśmy do Strykowa, gdzie przed maską wyrósł nam policjant z świecącą na czerwono pałką. Najpierw kazał mi dmuchać w kierunku czegoś żółtego, aż się zapali zielona lampka. Kiedy się zapaliła na zielono po raz drugi pogratulował mi odpowiedzialności i tego, że nie prowadzę po alkoholu. Później koniecznie chciał od Bożeny dokument potwierdzający jej obywatelstwo. Dokument był zagrzebany w bagażniku, więc musiało mu wystarczyć nasze oświadczenie. Do końca miał z tym jakiś problem. Ale większym było, że się okazało, że zamiast potwierdzenia posiadania polisy OC, Bożena wydrukowała przez pomyłkę potwierdzenie wpłaty, na którym był numer polisy, ale nie było numeru rejestracyjnego auta, które ta polisa dotyczyła. Czyli mandat. Pan policjant bardzo chciał tego mandatu nie nakładać, sugerował, byśmy poszukali w mejlach, czy nie ma gdzieś polisy wersji elektronicznej – nie było. Więc potwierdził w CEPiK-u, że polisa jest, wypisał mandat, powiedział, że auto piękne. I się pożegnaliśmy.
Złą informacją jest, że trwało to wszystko z pół godziny. Więc zamiast być w domu koło północy, byliśmy przed pierwszą.

27 marca 2016




1. Świąteczny poranek rozpocząłem od rodzinnej scysji. Nikt poza mną nie był zainteresowany co do powiedzenia mają bardziej lub mniej światłe umysły polskiej polityki.
Rodzina miała rację – niczego się nowego nie dowiedziałem. I to jest zła informacja.
Wczesnym popołudniem nawiedzili nas goście. Poznany w Bukareszcie właściciel pałacu w Bojadłach wraz z rodziną. Poprzednim razem byli w okolicach Bożego Narodzenia, więc ich wizyty około świąteczne stają się tradycją. Poplotkowaliśmy na tematy z pogranicza kultury, sztuki i dyplomacji. Było miło.

2. Udało się nam zrobić świątecznie dobry uczynek.
Właściwie przypadkiem, stojąc na ganku usłyszałem dochodzące z rynny dziwne dźwięki. Byłem przekonany, że mi się zdawało, żeby nie kot, który najwyraźniej też je usłyszał. Dziwne dźwięki zawsze będą mi się kojarzyć z pionierskim obozem o swojsko brzmiącej nazwie „Артек”. Chyba w liceum była czytanka o tym, że ktoś będąc na owym obozie wyszedł na plażę i usłyszał странные звуки czyli dziwne dźwięki. Tamte dźwięki wydawał delfin i na pewno nie brzmiały jak te, które wydała rynna.
Wezwałem dziewczyny i zaczęliśmy odkręcać rewizję [czy jak się ta zatkana blachą dziura w rynnie nazywa]. Odkręcała się słabo, bo śruby były zardzewiałe. W końcu się udało. Zdjęliśmy blachę i nic, bo za nią było pełno czarno-brązowej masy powstałej z błota, opadłych liści i czegoś innego, nad czego pochodzeniem woleliśmy się nie zastanawiać.
Trochę z duszami na ramionach zaczęliśmy wydłubywać tę masę wydłubywać kijaszkiem, przy każdym dłubnięciu się zastanawiając, czy ze środka nie wyskoczy jakiś zmutowany krokodyl. Albo co. Wielki robak. Albo mrowie małych. Albo wąż. No więc dłubiemy i dłubiemy. W końcu przedłubaliśmy się na drogą stronę. I wtedy z rynny wyleciał ptak. Znaczy wyleciał to za słabo powiedziane. To było 'wyleciał' do kwadratu. Brakuje mi słowa. Prosto na najwyższe drzewo nad ruinami remizy. Na najwyższą gałąź. Gdyby to była kreskówka – historia wyglądałaby tak: ptak [ciemny, nieco większy od wróbla] wieczorem zapił. Usiadł na dachu. Przysnął. Zsunął się do rynny. Stamtąd do rury spustowej [jak się ta pionowa rynna fachowo nazywa]. Budzi się rano. Ciemno, ciasno, trochę śmierdzi. Wysoko nad głową jasny punkt. Podlecieć się nie da. Wyspindrać też nie za bardzo. Jedyne, co może robić, to sobie obiecywać, że już nigdy kropli alkoholu do dzioba nie weźmie. Do tego kac, czyli suszy. No nie jest dobrze. Ten stan trwa. Nie jest dobrze.
W pewnym momencie słychać coś spod spodu. Pierwsza myśl – coś zaraz wylezie i zje. Ale może to i lepiej, bo przestanie suszyć. Nagle czuć świeże powietrze. Ziemia się usuwa spod nóg. Światło. Trzeba spierdalać [nie ponoszę odpowiedzialności za wyrazy, jakie myśli sobie ptak]. Ptak leci. Na najwyższą gałąź. Siada. I zaczyna puszczać wiąchę za wiąchą. Wśród słów niecenzuralnych cenzuralne jest tylko 'nie wierzę'.
A my mamy dwa sukcesy: uratowany ptak i wyczyszczona rynna.

3. Wpadłem wieczorem na chwilę do sąsiadów. Darek, szwagier Gienka ma brodę większą ode mnie. Niestety zamierza ją zgolić. Z dużą to będzie dla świata stratą, bo świetnie z tą brodą wygląda.
Jego żona, pielęgniarka na m.in. SOR-ze opowiedziała dykteryjkę o tym, że powiat nie płacił okolicznym izbom wytrzeźwień za usługi, więc izby przestały delikwentów z powiatu przyjmować. Co więc robi z nimi Policja? Przywozi ich do szpitala, gdzie zajmują łóżka aż dojdą do siebie. Wszyscy zadowoleni – delikwenci, bo nikt od nich nie egzekwuje kasy, do tego lepiej są traktowani niż na izbie. Powiat, bo problem ma załatwiony. Policja, bo nie musi kilometrów robić. Prawie wszyscy, bo personel szpitalny musi się z pijaczkami użerać. A, kiedy się użera – nie może się zajmować tym, czym się zajmować powinien przede wszystkim.
Nadworny Fotograf, który mi właśnie patrzy na ręce [kiedy to piszę] skomentował, że PRL jest wiecznie żywy. I to jest zła informacja.

poniedziałek, 28 marca 2016

26 marca 2016


1. Śnił mi się Pałac. Nieco zmodyfikowany. Na przykład wyposażony w dziwną kolejkę z wagonikami wielkości deskorolek, na których się siadało i było wiezionym przez dziwne korytarze. Przy okazji śniła mi się też polityka, ale o tym już pisać nie będę.
Po późnym śniadaniu wróciliśmy do układania parkietu. Wieczorem wsypałem do trociniaka sieniawskie brykiety z brunatnego węglą, jakoś mi się udało je rozpalić. Płonęły przez jakieś dwanaście godzin. Nagrzały powietrze na tyle, że klepki przestały się aż tak prężyć.
Układaliśmy, aż się okazało, że zaraz braknie kleju. Bożena wsiadła w auto i pojechała z dziewczynami do Mrówki. My układaliśmy dalej. Po chwili zadzwoniła, że Mrówka klejów do parkietu już nie sprzedaje. Bo kiedyś próbowała na tyle bezskutecznie, że musiała wywalić, bo się na półce zestarzał.
W każdym razie klej się skończył zanim my skończyliśmy. I to jest zła informacja. Dobrą jest, że parkietu nie braknie. Nawet zostanie. Może na jakiś pokoik na strychu.

2. Przenieśliśmy się przed dom, gdzie Bożena z dziewczynami wygrabiała liście spod grabu. Udało nam się sprzątnąć całkiem sporą powierzchnię. Pogoda była idealna do palenia liści. Było sucho i prawie nie wiało, więc nie było niebezpieczeństwa, że zadymimy całą przedświątecznie posprzątaną wieś.
Zatęskniliśmy za dyrektorem Zydlem, który już wielokrotnie dowiódł swoich talentów w grabieniu. Z tym, że to grabienie jest ogrodniczym tego słowa znaczeniu. Dawno go u nas nie było. I to jest zła informacja.

3. Niestety nie udało się uniknąć rodzinnych rozmów o polityce. Berlińska wersja narracji na temat wydarzeń kolońskich brzmi: po śledztwie się okazało, że wiele z tamtych kobiet kłamało.
Za to o pani Merkel mówi się, że nie będzie kanclerzem, bo popełniła błąd.

Wieczór tak mi się przeciągnął, że zobaczyłem jak zegarek w komputerze przeskakuje z 01:59 na 03:00. I to jest zła informacja.