czwartek, 18 marca 2021

18 marca 2021


1. Zabiłem pierwszego w tym roku komara. Obudził się z niewiadomych przyczyn i zaczął robić to, co komary zwykle robią. Swoją drogą ciekawym, jakie zdanie ma młoda lewica na mówienie na samicę komara – komar. Przecież to nie może być w porządku. 

Nie wiem, czy wygrałem, czy przegrałem zakład, gdyż rozmowę Piaseckiego z marszałkiem Grodzkim oglądałem od połowy. W tym przypadku istnieje szansa zakładu wygranego w połowie: Piasecki zapytał o AstraZenekę, gość zaś nic mądrego nie odpowiedział. 
Cóż, zakład wygrany w połowie jest jednak przegrany. 

2. Posadziliśmy choinkę. Zostały nam do posadzenia jeszcze trzy. Sadzimy w części parku, w której jest dużo gruzu. Tak duża, że raczej mała jest szansa, by kiedykolwiek zrobić tam trawnik. Będzie więc zagajnik. Iglasty. 
Przez cały dzień właściwie było słonecznie. Trochę słonecznie. No i nagle zaczął padać śnieg. Najpierw było i słońce i śnieg, później się zrobiło ciemno i śnieżnie. Marzec. 
Kocio śpi cały dzień. Wieczorem wyszedł tylko na chwilę. Łomot musiał być dotkliwy.

3. Oglądamy „For All Mankind”. Naprawdę niezły serial. Między pierwszą a drugą serią upływa kilka lat. Jako materiał dodatkowy Apple wrzucił kilka programów informacyjnych pokazujących co się w przerwie wydarzyło w tej alternatywnej historii. 
Rozbawił mnie błąd tłumacza: pani Thatcher powiedziała, że jeżeli Związek Radziecki dalej będzie coś tam robił, to rozmieścimy rakiety Cruise. Tłumacz z rozmieszczenia zrobił wystrzelenie. 

Codziennie się dowiaduję, że ktoś znajomy jest zarażony. Bogu dzięki, póki co wszyscy przechodzą lekko. Miejmy nadzieje, że tak zostanie. 



 

środa, 17 marca 2021

17 marca 2021


 

1. Kocio wyszedł późnym wieczorem. Wrócił na moment przed tym, jak kładłem się spać. Spał do rana. Rano nie chciał wyjść. Okazało się, że utyka. Cały dzień przespał. Pewnie dostał łomot. 

2. O co rano pytał Piasecki Dworczyka? O AstraZenekę. Co Dworczyk odpowiedział? Mniej-więcej to samo, co wczorajsza pani profesor. Zakładamy się o co Piasecki zapyta jutrzejszego gościa i co ten gość odpowie?
U Mazurka nie znany bliżej eseldowiec. Były wiceprezydent Łodzi. Opowiedział, że jak kiedyś Bogusław Linda powiedział, że Łódź to miasto meneli, to on Bogusława Lindę zaprosił na kawę. No i Bogusław Linda nie przyszedł. Strasznie smutna historia. 
Chwilę wcześniej w Polsat News był Kosiniak-Kamysz. Przyznał, że był wielbicielem Kajka i Kokosza. To była chyba jedyna warta z tej rozmowy zauważenia rzecz.  

3. Nareszcie jakiś motoryzacyjny sukces. Kiedy byłem w szpitalu przyszła z Chin tzw. opornica. Choć w tym przypadku nie jest to zwykła opornica, tylko coś bardziej elektronicznie skomplikowanego. Lawina ma automatyczną klimatyzację. Prędkość wentylatora reguluje komputer. Znaczy: wysyła cyfrowy sygnał do opornicy, która puszcza odpowiedni prąd do silnika. Poprzedniemu właścicielowi opornica się zepsuła. No i pojechał do jakiegoś kowala-geniusza, który z elementów opornicy z jakiegoś BMW, dwóch metrów kabli do żelazka – no dobra, może niekoniecznie żelazka, raczej radiomagnetofonu Grundig – i czteropozycyjnego przełącznika zmajstrował niezależne sterowanie wentylatorem. Narobił się przy tym. Dołożył przekaźnik, poprowadził masę przez pół samochodu. Było to o tyle irracjonalne, że nowa opornica kosztowała z przesyłką 91 zł 51 gr. Założenie nowej zajęło pięć minut. Wycinanie wydumki – prawie godzinę. Klimatronik działa. No i jeszcze silnik wentylatora przestał wyć. Gniazdo zapalniczki wróciło na miejsce. 
Ale żeby nie było za fajnie: opornica jest zamontowana w kanale powietrznym, tak, by chłodziło ją powietrze tłoczone przez wentylator. Kowal-geniusz, by zmieścić swoją konstrukcję wyciął większą dziurę, przez którą teraz zimne powietrze wieje na nogi pasażera. Udało mi się to jakoś zakleić taśmą. Zobaczymy na jak długo. 

Kiedy wczoraj czekałem na wyniki zauważyłem jak cieknie mi prąd z baterii w iPhonie. Po procencie. Telefon ma dwa lata. Swoje przeżył. Więc bateria miała pełne prawo się skończyć. Za całe sześć dych zamówiłem nową. Przyszła. Wymiana w 8 plus jest dużo prostsza niż w starym CE. Co nie zmienia sytuacji, że jedna ze śrubek, wielkości małej, raczej małości wielkiej, wzięła i znikła. Dokumentnie. To może być jakaś klątwa, bo zawsze kiedy rozbieram jakiegoś iPhone'a jakaś śrubka znika. Bateria założona. Telefon się ładuje. Powinien się przestać grzać. Zobaczymy. 

wtorek, 16 marca 2021

16 marca 2021

 


1. Rano nie było prądu. Obudziły mnie piski UPS-ów. Kiedy następnym razem będę miał pieniądze – kupię agregat. I jakieś zmyślne sterowanie, które będzie w stanie ogarnąć prąd z paneli. 
Ruszyłem do Gorzowa. Przez całą S3 lał deszcz. Miejscami nic nie było widać. Nic, a zwłaszcza samochodów, które jadąc na automatycznie włączonych światłach do jazdy dziennej nie miały z tyłu zapalonej ni żarówki. 
Mam wrażenie, że większość użytkowników nowoczesnych samochodów nie zdaje sobie sprawy z tego, że kiedy automat włącza im światła do jazdy dziennej – nic nie świeci się z tyłu. Do tego, żeby automat włączył światła mijania musi się zrobić ciemno. Mgła czy deszcz często nie wystarczają. 

Na wysokości Międzyrzecza słuchałem rozmowy Piaseckiego z jakąś panią profesor. O szczepionkach. Bardzo rozsądnie tłumaczyła, że prawdopodobieństwo poszczepionkowych powikłań jest wielo-wielokrotnie niższe niż prawdopodobieństwo śmierci z powodu wirusa. 

Przez Gorzów jechałem słuchając Mazurka nietypowo rozmawiającego z człowiekiem z Instytutu Pileckiego o kwitach, które w szafie na Śląsku trzymał pozytywnie zweryfikowany ubek. Znaczy esbek. Bo mimo wszystko jest różnica.


2. Do szpitala trafiłem na czuja. Znaczy przypomniało mi się, że z okna było widać logo Castoramy. Więc jechałem do Castoramy – zgodnie z drogowskazami stojącymi przed każdym skrzyżowaniem. Przy Castoramie zaś pojawił się drogowskaz „szpital”. Do szpitala wpuszczała pani, która wymagała wypełnienia ankiety. Czy w ciągu ostatnich dwóch tygodni miałeś kontakt z osobą zakażoną. Tak. Ale jak to? Byłem chory. A kiedy się panu kwarantanna skończyła? Nie wiem. Wyszedłem w piątek ze szpitala. Aha. Swoją drogą dotarło do mnie, że po teście, który zrobiono mi w szpitalu system wysłał mnie na domową izolację, na którą nie mogłem się udać, bo byłem w szpitalu. 
Pani od ankiety zwracała się do mnie – najpierw panie Marcinie, później: panie Mariuszu, panie Marku. Panie Macieju chyba jednak nie. Z kłopotami trafiłem do przychodni. Zostałem zbadany, EKG, no i oczywiście pobrano krew. Musiałem zaczekać na wyniki krwi. Chwilę to trwało. 
Podsłuchałem – co nie było trudne – rozmowę dwojga czekających na chemioterapię pacjentów. 
Bo widzi pani, ja na PiS głosowałem. –Ja też proszę pana. –Syn mnie zapytał na kogo głosowałem. Powiedziałem, że na PiS. No to mi powiedział, że żebym nie był jego ojcem, to by mnie z domu wyrzucił, bo tak tych pisowców nienawidzi. Ja co – mówi – tak telewizor ustawię, żebyś tej cholernej pisowskiej telewizji oglądać nie mógł. I co ja na to – proszę pani – poradzę?

Przeczytałem połowę Studnickiego. Zdziwiłby się widząc jak wygląda dziś nasz kawałek Europy. 
Wyniki dobre. Nawet bardzo dobre. Chcą mnie widzieć za miesiąc. Wychodząc zrobiłem zdjęcie okna, przez które oglądałem śmigłowce LPR-u. Z góry nie było widać, że przed budynkiem jest parking. 

3. Zachłyśnięty wolnością wszedłem do Castoramy. Kupiłem płyty gipsowo-kartonowe. Robią teraz takie zgrabne małe – jednoosobowe. Może się uda wykończyć kominek. Dwa lata już straszy. 
Kiedy mnie nie było, Bożena posadziła kolejną choinkę. I wykopała dziury na jeszcze dwie. Choinek do posadzenia mamy jeszcze cztery. Muszę przyznać, że jakoś mnie do łopaty nie ciągnie. Ale to też z czasem powinno przejść. 

Profesor Żerko – mniejsza z tym, co – nazwał pajacjadą klaunolewicy. Przez jakiś czas będzie to chyba móje ulubione politologiczne określenie.

poniedziałek, 15 marca 2021

15 marca 2021


 

1. Kocio postanowił zaszaleć. Poszedł wieczorem i nie wrócił. Nie wracał całą noc. Co chwilę się budziłem, żeby zerknąć monitoring, czy nie siedzi aby pod drzwiami. 
Cały czas czuję się winny tego, że jadąc do szpitala go porzuciłem. 
Wstałem o szóstej. Wrócił – jak gdyby nigdy nic – o przed ósmą. Zjadł i poszedł spać. 

2. Obejrzeliśmy wieczorem „Działa Navarony”. Film wciąż daje radę. 
Zauważyłem coś, na co wcześniej nie zwróciłem uwagi. Otóż kostiumograf dokonał zbrodni na projektach Hugona Bossa. Mundur oficera SS, to chyba brytyjski lotniczy tyle, że z niemieckimi naszywkami. Mundury żołnierzy Wehrmachtu wyglądają bardziej na armię bułgarską. Oficerskie – jakby z NRD. Jakoś łatwiej mi wybaczyć, że cały sprzęt (poza samotnym Kübelwagenem) jest aliancki. Ale żeby piętnaście lat po wojnie nie móc znaleźć dwudziestu porządnych mundurów?

3. Postanowiłem pogrzebać przy Lawinie. Zacząłem od wymiany czegoś, co się nazywa door lock actuator. I zasadniczo jest siłownikiem centralnego zamka. Z dodatkowymi czujnikami. Lawina uważa, że ma przez cały czas otwarte drzwi kierowcy. Awanturuje się w związku z tym dzwoniąc po amerykańsku. Nie gasi światła w środku, no i nie uzbraja alarmu. 
Dawniej w samochodach czujnikiem otwarcia drzwi był bolec, który wciskały zamykane drzwi. Przy otwartych – wysunięty bolec zwierał z masą. 
W Lawinie czujnik jest elementem siłownika centralnego zamka. I nie bardzo wiadomo jak działa. Rozebrałem drzwi. Wyjąłem stary siłownik. Okazało się, że nie nowy nie jest do końca taki sam. Musiałem z dwóch zrobić jeden. Udało się. Założyłem. Złożyłem drzwi. Wszystko zajęło mi prawie dwie godziny. Pan na Youtube poradził sobie w dwanaście minut. 
Sprawdziłem. Nic się nie zmieniło. Dalej ten sam błąd. Czyli albo kable, albo BCM – body control module. 

Postanowiłem w takim razie założyć moduł bluetooth do takiego czegoś, co dodaje gniazdo AUX do fabrycznego radia. Rozebrałem deskę, wyjąłem radio, podłączyłem moduł, założyłem radio. Sprawdzam. Nie działa. I tak pięć razy zanim się poddałem. Moduł wygląda jakby nie żył.

Dwie próby, dwie porażki. Jak tu żyć. 

niedziela, 14 marca 2021

14 marca 2021


1. Zaczęliśmy oglądać „For All Mankind” na AppleTV. Alternatywna historia podboju kosmosu po tym, jak Sowieci pierwsi lądują na księżycu. 
Usłyszałem kiedyś, że podczas konferencji prasowej, na której von Braun opowiadał o rakiecie Jupiter C, jakiś brytyjski dziennikarz zapytał: panie von Braun, jaką mamy gwarancję, że pierwszy człon tej rakiety nie spadnie na Londyn?


2. „Siódmy dzień tygodnia.” Wytrzymałem kwadrans. Umówmy się, że chodziło o problemy techniczne, a nie dobór gości dokonany w taki sposób, że i bez słuchania wiadomo było jakie słowa padną.
Później jednym okiem oglądałem resztę niedzielnych programów. Wzorcowa strata czasu. Można odnieść wrażenie, że polska telewizyjna publicystyka polityczna funkcjonuje równolegle do rzeczywistych problemów. Na koniec programu próbował to Konradowi Piaseckiemu powiedzieć Andrzej Zybertowicz. Spłynęło jak po – nomen-omen – kurze. 

Morawiecki w lecie powiedział, że wirus się cofa, a teraz widzimy, że się nie cofnął. Jak on mógł? Morawicki nie kupił szczepionek z terminem dostawy styczeń przyszłego roku, a teraz brakuje szczepionek. Jak on mógł?
Brakuje covidowych łóżek, a NFZ zalecił przesuwanie planowych zabiegów, przecież to niebezpieczne. Rząd nie przygotował nas do trzeciej fali, a teraz zamyka hotele. Można by dość łatwo przygotować automat do tworzenia treści telewizyjnej publicystyki. Tylko po co, skoro mamy żywych ludzi, którzy będą to opowiadać sami z siebie. To, że nie ma poważnej dyskusji o przyszłości Polski? Ważne, że się klika, że oglądalność jest. Że dobrze wyjdzie w Nielsenie (czy jak się tam to nazywa). 
Nikt chyba tego dziś nie pamięta. Kiedy PiS był w opozycji, jego posłów oczywiście toczyła choroba opozycyjności. Walczyli o złotą patelnię w kategorii najgłośniejszy medialny cytat. Często gadali chwytliwe głupoty. Ale jednocześnie była „Polska – Wielki Projekt”, był kongres w Katowicach. Coś planowano, nad czymś pracowano. 
A dziś? Ktoś coś słyszał? Ktoś coś zauważył? Może jest coś przykryte przez kolejne dziesiątki konferencji prasowych, których już nawet Polsat News nie transmituje przez szacunek dla czasu widzów. Zostaje sam TVN24. Ciekawe jak długo. Bo się może okazać, że widz jednak woli nawalankę w studio. 
To nie jest kraj dla starych ludzi.

3. Wiało. Tak wiało, że poprzewracało choinki w doniczkach. Obeszliśmy gospodarstwo. Idzie wiosna. Na każdym kroku jakieś nowe pędy. Obiecywałem sobie, że dokonam spustoszeń w zieleni. Nie udało się. 

Lucky, pies sąsiadów dokopał się do zwłok pochowanego przeze mnie jesienią lisa. Nie przez przypadek mówią, żeby kopać przynajmniej na metr. 

Kiedy szliśmy przez park, przypomniało mi się, że kiedy ostatni raz zbierałem liście – mam taką maszynę, którą ciągnę za traktorkiem – słuchałem radia. I tego dnia ogłoszono koniec testów szczepionki AstraZeneca. 






 

sobota, 13 marca 2021

13 marca 2021


 1. 5:45. Nie uwolnię się od tego. Tym razem jednak nie pielęgniarka z zestawem probówek, tylko Kocio, który postanowił sprawdzić czy tam, gdzie go nie ma nie jest aby bardziej interesująco. 

Borys Budka u Ziemca jednym głosem z pryszczatymi Konfederatami. Skłamałbym mówiąc, że mnie to jakoś specjalnie dziwi. Ale poddawanie pod wątpliwość obajtkowego Tourette’a, to jednak kolejne przekroczenie granic. 

2. Obejrzeliśmy wieczorem „The Wizzard of Lies” Levinsona. O Madoffie. Nie pamiętam, czy De Niro był jednym z Madoffa klientów. Gdyby był – byłoby to jakoś zabawne. Przypomniała mi się od razu nasza piramida – Amber Gold, a konkretnie sytuacja, kiedy w ekonomicznym programie Tok FM goście – po wysłuchaniu reklam Amber Gold w przerwie reklamowej – wbrew prowadzącemu próbowali tłumaczyć słuchaczom, że ten poziom zysków jest niemożliwy. Że jest to bardziej niż podejrzane. 
O piramidach finansowych powinno się uczyć w szkole. Najlepiej podstawowej. Dzieci mają zwykle sporo zdrowego rozsądku, który tracą z wiekiem. 

3. Covid ma jednak też plusy. Muszę sobie zrobić nowe dziurki w pasku, gdyż się mniej zrobiło obywatela o prawie dziesięć kilo. 
Mój pradziadek-legionista – dzięki prof. Cenckiewiczowi się dowiedziałem, że odznaczony Krzyżem Walecznych w 1920 roku – góral. Choć nie skalny, bo z Klikuszowej. Kapitan Wojska Polskiego, doktor praw po UJ. Wcześniej po Nowodworku. Pozostawił po sobie w rodzinnym języku kilka zwrotów. Na przykład: „snuje się jak smród za wojskiem”. Używała tego moja babcia. Złapałem się na tym, że tempo, w jakim się po domu poruszam bardzo dobrze ten zwrot obrazuje. 
Postanowiłem zrobić w końcu trzy gniazdka pod telewizorem. Znaczy decyzja zapadła ze trzy miesiące temu. Postanowiłem ją zrealizować. Niby żadna robota, ale same przerwy, które sobie musiałem robić zajęły pół dnia. 

Rano było słońce. Później lało. Na koniec wyszło znowu i pojawiła się tęcza. Pierwsza dla mnie w tym roku. Kiedy byłem w szpitalu sąsiedzi z drugiej strony ulicy położyli blachodachówkę. 


piątek, 12 marca 2021

12 marca 2021


1. Entuzjazm profesora Cenckiewicza doprowadził do tego, że kupiłem „Polskę za Linią Curzona” Studnickiego. Na razie przeczytałem wstęp. Ale już się cieszę. 
Jedną z pierwszych moich świadomych decyzji politycznych było niedołożenie się do tablicy ku pamięci płk. Becka, z którym skończyliśmy jedno liceum. On rzecz jasna wcześniej. Pomyślałem, że od Minister Spraw Zagranicznych oceniany być powinien nie za przemówienia, tylko efekty prowadzonej przez siebie polityki. 
Dziś nie dołożyłbym się jeszcze bardziej. Bezkrytyczne uwielbienie Dwudziestolecia, w którym przez ostatnie lata brałem udział nie świadczy o nas najlepiej. 

2. No i zwolniłem miejsce. Wcześniej jeszcze trzy razy pobierano krew. Ma to jakiś sens, skoro jutro mnie już nie będzie. Ciekawe, czy foliarze wpadli na pomysł, że pandemia została wykreowana, by od wsadzanych do szpitali wyciągnąć krew dla wampirów. Cóż, na pewno któryś z nich na ten pomysł wpadł. 

3. Wracaliśmy z Bożeną S3. Świat jest jednak piękny. W Świebodzinie – apteka. Chwilę zeszło, bo recepta długa. No i się okazało, że jednak muszę usiąść. Będzie lepiej. 
Przyszła masa części do Lawiny. Aż mnie skręca, żeby się za nie zabrać. Ale dogadany z organizmem rozsądek mówią – jeszcze nie czas.



 

czwartek, 11 marca 2021

11 marca 2021


1. Równo cztery tygodnie temu zaraziłem się koronawirusem. 
No i nie wyszedłem ze szpitala. Wieczorem zaczęło nie boleć gardło. Więc postanowiono mi się jeszcze poprzyglądać. Potrzeba jeszcze trochę czasu, nim mój układ odpornościowy wróci na dobre tory. A teraz trzeba dmuchać na zimne. 

2. Równo cztery tygodnie temu zaraziłem się koronawirusem. Przez dezynwolturę. Przez prawie rok pandemii człowiek zaczął się przyzwyczajać. Funkcjonował w jako-takim reżimie. W związku z pracą – w ograniczonej grupie stosunkowo często testowanych ludzi. Później odcięty na wsi. Kiedy przyjeżdżałem do Warszawy, znowu spotykałem się z tymi samymi ludźmi. Niby pamiętając o zasadach. Ale nie zawsze je stosując. 
No i przez ten prawie rok było bezpiecznie. 
Wirusem zaraził mnie kolega, który przyjechał oglądać tamten dom w lesie. Za pierwszym razem był świeżo po teście. Zdrowy. Później wpadł drugi raz. Cztery dni później. Już chory. Istnieje spora szansa, że gdybyśmy byli w maseczkach, byłbym pozbawiony doświadczeń z ostatniego miesiąca. Na przykład bym się nie spotkał z określeniem „burza cytokinowa”. Gdybyśmy byli w maseczkach. Nie byliśmy. Nie dopilnowałem tego. 
Przez rok łatwo się przyzwyczaić. Przyzwyczaić do tego, że pandemia jest, ale jakoś nas omija. Czasem na żyletki, czasem większym łukiem. Maska pod nosem? Imprezka z kolegami? Krupówki? Pozbawiony realnego znaczenia uliczny protest? Otwierana dla znajomych knajpa? Spoko. 
A wirus się zmienia. Pojawia się taki „brytol” i się nagle okazuje, że wcale nie jest tak, jak wcześniej. Że przebijamy 20 tys. Dziś. Zobaczymy co będzie jutro. Co będzie za tydzień. Szpitale nie są z gumy. I nie byłyby z gumy niezależnie od tego, kto by nie rządził. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że byłoby lepiej, gdyby u władzy byli koledzy tych dwóch żenujących młodzieńców, którzy najpierw się awanturowali, że Państwo wyrzuca setki publicznych milionów na tymczasowe szpitale, by teraz się awanturować, że tych szpitali jest za mało. 
Swoją drogą – po moich ostatnich doświadczeniach – mało mnie rzeczy tak denerwuje, jak ludzie bezmyślnie krytykujący te tymczasowe szpitale. Denerwuje – słabo powiedziane. Budzi agresję, która by się mogła przerodzić w przemoc fizyczną. 

3. Witold Waszczykowski. I tu mógłbym skończyć. 

Choroba opozycyjności dotyka nie tylko posłów opozycji. Możliwość rzucenia bon motu, który na pewno trafi do rzeszy trzystu naszych potencjalnych wyborców, być może tych, którzy będą potrzebni by następny na liście nas nie przeskoczył. 

Pięć lat temu, nowopowołany Minister Spraw Zagranicznych udzielił zupełnie niepotrzebnego wywiadu „Bildowi”. Wywiadu, z którego przebiło się jedno zdanie: „nie chcemy świata złożonego z rowerzystów i wegetarian”.
–Ja nie wiem, o co Witkowi chodziło z tymi rowerzystami. Miał rower. Jeździł na nim. Aż mu go ukradli – jakiś czas później skomentowała te słowa jego żona. 

Siadł mi wzrok. Być może pocovidowo. Być może się to cofnie. Na razie mam problem – nie widzę literówek.  


środa, 10 marca 2021

10 marca 2021


1. Miałem rano jakieś kosmiczne badanie. Wsadzono mnie do tuby, która coś tam wykrywała. Trwało to ze czterdzieści minut. Musiałem leżeć bez ruchu. No i leżałem. Drzemiąc. No i w tym półśnie przypomniało mi się ni stąd, ni zowąd przemówienie Bundespräsidenta Gaucka wygłoszone przed Bundestagiem w związku z siedemdziesiątą rocznicą wyzwolenia Auschwitz. Bardzo dobre przemówienie. Chyba jedno z lepszych, jakie w życiu słyszałem. Choć w tym przypadku bardziej precyzyjnie by było stwierdzić – czytałem. Polscy politycy tak nie przemawiają. U nas przeważa wiecowość. 
Bundespräsident powiedział, że każdy Niemiec musi pamiętać, że Auschwitz to Niemcy. To część historii Niemiec. Mówił to do Niemców, który dziadkowie nie byli w Wehrmachcie. Mówił to do Niemców, których dziadkowie byli rolnikami w Turcji, pasterzami w północnej Afryce, Bóg wie kim na dalekim wschodzie. Powiedział im, że skoro są Niemcami, to razem z plusami bycia obywatelem bogatego europejskiego państwa muszą też dźwigać odpowiedzialność za Holocaust, resztę wojennych okropieństw. Muszą i już. Bo Auschwitz to Niemcy i nic tego nie zmieni.
Maszyna szumiała. Nie do końca wiem, czy to ja się przesuwałem, czy przesuwało się coś wokół mnie. Naszła mnie konstatacja, że podobnie jest z nami. Znaczy, że kiedy postanowiliśmy, że jesteśmy częścią wielkiej europejskiej rodziny wzięliśmy na siebie wszystkie tej rodziny grzechy. Mimo iż nic z nimi nie mamy wspólnego. Kolonie? To wspólne europejskie doświadczenie. Prawa kobiet? Szanowaliśmy je pół wieku wcześniej niż niektóre dziś tak progresywne państwa. Nie wsadzaliśmy do więzień gejów? Europa wsadzała. Musimy się więc wstydzić jej wstydem. Jesteśmy wszakże europejczykami. Chcemy być jak reszta? Musimy oddać naszego niewinnego murzynka. Antysemityzm? Europa zawsze była antysemicka. Więc my też. Mimo iż Żydzi Polskę nazywali Polin. I tu przetrwali przez tysiąc lat i tu przetrwała ich kultura.
Wybraliśmy. I płacimy rachunek. Cudzy. Ale inaczej się raczej nie uda. 

2. Wózek, którym drobne pielęgniarka wiozła mnie na badanie nie miał powietrza w prawym kole. Ciężko było jej mnie pchać. Zbuntowałem się i wróciłem na oddział na własnych nogach. Protestowała. Trochę. Drugi raz dziś bym takiej trasy nie zrobił. Ale – w tym tempie – za tydzień nie powinno być problemu. 

3. Po wenflonie przyszła pora na elektrody monitora (czy jak się tam to pikające urządzenie nazywa). Został tylko czujnik pulsoksymetru. 

Ratownik 24 latał chyba tylko dwa razy. Może to dobry znak. W przeciwieństwie do liczby nowych przypadków. 





 

wtorek, 9 marca 2021

9 marca 2021



1. „Ballada o Busterze Scruggsie” Cohenów. Perełka. Przez ostatnie dni oglądanie Netfliksa, Prime czy HBO jednak mnie męczyło. Nic nie mogłem znaleźć, więc się umartwiałem oglądając pierwsze seria „Archiwum X”, które niestety nie dało rady. Choć pomysły bywały niezłe. Aktorstwo jak w polskim filmie. Telewizyjnym. Nie najświeższym.

No i nagle, wieczorem wyskoczyli mi ci Cohenowie, których jakoś wcześniej nie zauważyłem. Ileż tam smaczków.


2. Tym razem nie zasnąłem po porannym toczeniu krwi. Obejrzałem Jakiego u Piaseckiego. Żart „Pewnie jak Platforma dojdzie do władzy będę siedział.” był słaby. Zresztą cała rozmowa była słaba. Przewidywalna. Wiadomo było, że Piasecki będzie parł do upadku Zjednoczonej Prawicy a Jaki opowiadał, że głosowanie przeciw rządowi nie znaczy chęci wyjścia z koalicji.

Później Izabela Leszczyna u Mazurka. Bożena dawno temu nazwała ją Renatą Beger obecnego Sejmu. Renata Beger miała jednak trochę więcej stylu. 
Przerażająca jest choroba opozycyjności posłów. Polega ona na tym, że poseł opozycji zasadniczo za nic nie odpowiada. Więc mówi. Co chce. Jedyna przyszłość, jaką ma przed oczami, to następne wybory, w których nie tyle zależy mu na zwycięstwie jego formacji, co pilnowaniu, by jakiś konkurent z listy go nie przeskoczył. Chodzi więc do tej telewizji czy radia, tłucze w społecznościówkach – wszystko by mieć te parę tysięcy głosów. Kilka więcej niż konkurent. Żadnych większych planów, żadnych poważnych strategii na czas po przejęciu władzy. Walka o lajki i recenzje: ale go zaorała…
Nic dziwnego, że ludzie tacy jak Mazurek nie wytrzymują. No bo jak wytrzymać w sytuacji, w której rozmówca twierdzi, że aborcja na życzenie to nie aborcja na życzenie. 

3. Zaczęły się ruchy związane z moim wypisem, choć niekoniecznie powinienem się przyzwyczajać do czwartku. Chodziłem dziś ponad dwie godziny. Powoli. 
Wieczorem pielęgniarka wyjęła mi wenflon. Najlepszy z serii. Najdłużej wytrzymał. Koniec lekami z dożylnymi. Czyli wychodzę.

poniedziałek, 8 marca 2021

8 marca 2021


1. 8 marca. Dzień, w którym mężczyźni wrzucają na media społecznościowe swoje zdjęcia z bukietami kwiatów. 
Zaspałem. Znaczy przed szóstą przyszły panie pielęgniarki wytoczyć ze mnie codzienną porcję krwi. Później zasnąłem i obudziłem się w połowie Mazurka. Nieprzytomny. Akurat w momencie dyskusji na temat imienia pani minister Maląg. Jakoś lubię posła Cymańskiego. On przynajmniej próbuje jakoś tłumaczyć wszystkie nielogiczności na jakich jest łapany. Na pewno na niego nie zagłosowałbym w żadnych wyborach. Mimo, iż wolę go od następnego pokolenia posłów. O, od takiego Marcina Kierwińskiego, który złapany za rękę krzyczy, że to nie jest jego ręka. Głośno krzyczy. 

2. Zebrało się nade mną dostojne konsylium lekarskie. Usłyszałem, że jestem wzorowym pacjentem. Że słucham poleceń. Nie bardzo sobie wyobrażałem, jak w takiej sytuacji można nie nie słuchać. Najwyraźniej można. 
Jednak nie wyjdę w środę. Coś mi tam będą robić dzień później. Spacerowałem przez dwie godziny. Jednak chyba zbyt wolno, by dojść na Zamek. 
Bożena wysłała zdjęcie – w Rokitnicy wystawiły łby przebiśniegi. Ratownik 24 leciał dziś ze trzy razy. 

3. Rafał Jemielita przysłał mi PDF swojej książki. Na pewno ją kupię – od pewnego czasu staram się kupować książki znajomych, niezależnie od prób pozyskiwania dedykowanych egzemplarzy autorskich. „Crash Historie czyli jak wypadki zmieniają świat”. Prawie czterysta stron zajęło mi niecałe pięć godzin. Świetnie się czytało. 
Nie byłem wielbicielem Rafała w poprzednim wcieleniu Automaniaka. Teraz widać, jak się tam marnował. 


 

niedziela, 7 marca 2021

7 marca 2021


 1. Godzinę chodziłem w kółko po pokoju słuchając „Śniadania w Polsat News”. Zasmucająca strata czasu. Choć z drugiej strony Piotrek Witwicki tłumaczący Czarzastemu czym powinny się zajmować elity polityczne – jakoś było budujące. 

Chyba się nauczyłem kleić elektrody tak, żeby monitorowi się nie wydawało, że stanęło mi serce. Widza przydatna, która z drugiej strony lepiej by nie była do niczego potrzebna. Podobnie jak z obsługą MP-5. 

2. Raczej wyjdę we środę. Czyli zaraz. Resztę terapii mogę przejść w domu, a tu potrzeba miejsc. Helikopter znów lata. Ratownik 24.

3. Nie ma już żadnego z kotów, przy których porodzie asystowałem w styczniu 2010 roku. Ostatnia była Kaśka mojego ojca. Też nerki. Kociąt było pięć. Drugiego Miśka nie zdążyła wylizać, bo zaczęła rodzić trzecie. Próbowałem je resuscytować, ale było już za późno. 
Miśka i Stary były rodzeństwem. Z Bełchatowa. Z dziwnej hodowli na najwyższym piętrze bloku. Jechaliśmy po Miśkę. Stanęliśmy w Jankach, żeby kupić wyprawkę. Dwóch gejów w zoologicznym było tak zbulwersowanych pomysłem brania od matki tak małego kotka, że wzięliśmy również Starego. Żeby Miśka nie była sama. Chwilę później się okazało, że kocięta zarażone są katarem. Jakoś z tego wyszły. Potem się zagapiliśmy i Miśka zaszła w ciążę. Było zupełnie inaczej niż opowiadał słynny weterynarz z Książęcej. Stary włączył się w wychowywanie kociąt. Miśka najpierw trzymała je w szafie z bielizną, ale dość szybko przyniosła do łóżka. Życie z dużą kocią rodziną było – muszę przyznać – fascynujące. 
Pierwszy kot, duży, biały trafił do koleżanki Bożeny. Mój ojciec wziął Szymka (identycznego jak Pawełek) i Kasię. Pawełek został u nas. Koty podróżowały między Warszawą a Rokitnicą nic sobie z tego nie robiąc. Ciężko się więc nam przyzwyczaić do niezadowolenia z podróżowania Kocia. Koty potrafiły współpracować. Kiedyś do histerii doprowadziły Beagle'a znajomych. Zachodziły go z trzech stron, w końcu w piskiem zaczął się ładować na kolana właściciela. 
Najpierw się okazało, że Miśka ma jedną nerkę. I ta nerka przestała pracować. Później Staremu przerosło serce. Na koniec Pawełek miał problem i z nerkami i z sercem. Pierwszy – Aleksander – serce. Szymek i Kasia – nerki. Zła hodowla pomnożona przez chów wsobny. Genetyki się nie oszuka. Z jednej strony człowiek myśli, że już nigdy nie będzie mieć przerasowionych kotów, z drugiej – były to koty niesamowite. Miśka, zanim jej nie przeszło potrafiła rzucać mi się na szyję. Z podłogi wskakiwała na mnie jednym susem i obejmowała za szyję przednimi łapami. Stary za to sikał na stojąco. Opierając się o ścianę. A Pawełek… Ech. 

Teraz jest Kocio. Ktoś zupełnie inny. 

sobota, 6 marca 2021

6 marca 2021


 

1. Pierwsza noc bez tlenu. Postcovidowcy ponoć często czują dyskomfort nie mając koło siebie butli. Mnie to chyba ominęło. Saturacja trzyma się na bezpiecznym poziomie. Jakoś specjalnie się nie wyspałem, ale to przez monitor. Elektrody generowały jakiś błąd, który maszyna rozpoznawała jako coś na tyle złego, że świeciła na czerwono wyjąc bardziej niż zwykle. Chwilę mi zajęło, nim wpadłem, że wystarczy się po prostu odpiąć.

2. Po śniadaniu chwilę pospacerowałem. No i w końcu się zdecydowałem pójść pod prysznic. Niezbyt mądrze się spakowałem, kiedy pogotowie zabierało mnie do Torzymia. Bogu dzięki, na dnie walizki znalazłem mydło z rzymskiego hotelu Flora. Koło willi Borghese. Zabieranie resztek hotelowych mydeł ma jednak głęboki sens. 
Pięciominutowy prysznic wykończył mnie tak, że po powrocie do lóżka przespałem parę godzin.  

3. Pogrzeb Teresy ponoć był piękny. Z panem na trąbce i reanimacyjną karetką, która przyjechała pożegnać ją pod cmentarz. 
Dopiero na sam koniec koledzy doktorzy powiedzieli mi, że ten rodzaj choroby mógł ją zabrać w ciągu trzech miesięcy. Przeżyła dwa lata. 

Dziś nie latają śmigłowce. To chyba dobry znak.



piątek, 5 marca 2021

5 marca 2021


 

1. 
Can you hear them?
The helicopters?
I'm in New York
No need for words now

Z każdym przelotem airbusa H135 LPR-u przypomina mi się ta piosenka. Choć tam pewnie raczej nie latają europejskie śmigłowce. Zresztą na pewno inaczej brzmią. 

2. Wczoraj minęły trzy tygodnie od dnia, kiedy się zaraziłem. Plan jest taki, że ze szpitala wyjdę za tydzień.
Zacząłem spacery po pokoju. Na Wysoki Zamek we Lwowie. Dziś spacerowałem godzinę. Jakoś mi nawet szło. Ale w tym tempie, na Zamek bym raczej nie doszedł. Choć – szczerze mówiąc – nie mam pojęcia jak to daleko.
Moja lekarz prowadząca jest z Iwano-Frankiwska. Zdecydowanie za młoda na to, żeby być ze Stanisławowa. Mówi, że jak wyzdrowieję, to się muszę koniecznie wybrać do Lwowa. Jest to jakiś plan. Lwów przed pięćdziesiątką. 

3. Cały dzień zasadniczo świeciło słońce. Nagle przyszła chmura, która tak właściwie słońca wcale nie zasłoniła, ale zaczął z niej sypać śnieg. Tylko przez chwilę. Cóż. Mamy marzec.