wtorek, 24 lipca 2018

22 lipca 2018



Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Przewidywalność przedpołudniowych, niedzielnych programów publicystycznych jest właściwie przerażająca. I to jest zła informacja. Najciekawszy staje się dobór gości do „Loży prasowej”, czyli, czy red. Wołek będzie się zgadzał z jednym z braci Stasińskich, Passentem czy Michalskim a za PiS-owca będzie robił red. Stankiewicz, Czarnecki czy może Nizinkiewicz.
Zafascynowała mnie świadomość, że po latach cotygodniowego oglądania niedzielnej publicystyki nagle się okazuje, że nie chce mi się jej oglądać.

2. Druh Podsekretarz z rodziną wrócił do Krakowa. Miał jechać przez Kożuchów, pojechał trójką. I to jest zła informacja, bo im więcej ludzi zobaczy Kożuchów, tym lepiej, bo Kożuchów to niezłe miejsce. Może nie do końca jak Carcassonne, ale prawie.

3. Sąsiad Tomek przez większość niedzieli rozrzucał ładowarką górę ziemi, którą przywieziono we czwartek. Ładowarka była tak nowoczesna, że prawie jej nie było słychać. Słychać było jedynie sympatyczne buczenie.
Kiedy sąsiad tomek skończył rozrzucać swoją górę ziemi, rozrzucił dwie górki nasze, które od zyliona lat zalegały w parku. Wykazał się przy tym wirtuozerią, która przypomniała pana kopacza kanalizacji Janka. 
Tomek jeżdżąc ładowarką dzień trzeci, potrafił zegarmistrzowsko przenosić niezbyt duże kamienie.
Grupowo, wyrażając aplauz, namawialiśmy sąsiada Tomka, by kontynuował karierę operatora ładowarki. Odpowiedział, że go na to nie stać. I to jest zła informacja, bo wirtuoz ładowarki powinien jednak adekwatnie zarabiać.

poniedziałek, 23 lipca 2018

21 lipca 2018

Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. No i niestety praca mi się znowu przyśniła tak, jak mi się śni w Warszawie. I to jest zła informacja.

2. Pojechaliśmy do Świebodzina. Najpierw na targ zwany rynkiem, później do Lidla. Na targu zwanym rynkiem brzydki bób po pięć złotych za pół kilograma.
Ładny bób w Lidlu po siedem złotych. I to jest zła informacja.

Najmłodsza z córek Druha Podsekretarza fascynuje się Martyną Wojciechowską. Kolega Kapla przyszpanował, że Wojciechowską Martyną zna. Kolejne punkty nabił przyznając się do znajomości z Marcinem Mellerem, choć zna go nie tak dobrze jak Martynę Wojciechowską.

Najmłodsza z córek Druha Podsekretarza chodziła z książką o zwierzętach brendowaną Martyną Wojciechowską i „National Geographic”.
W czasach mojego dzieciństwa magazyn „National Geographic” to było coś, co ciocie z Ameryki prenumerowały swoim polskim bratankom. Dobre zdjęcia, porządnie robione materiały popularno-naukowe. Komuna upadła, pojawiła się polska edycja „National Geographic” – niezbyt wysokich lotów magazyn podróżniczy. Nikt nie czyta magazynów podróżniczych, więc mało kto zdaje sobie sprawę z tego jak niewysokich jest lotów.
Książka o zwierzętach, której zaczęliśmy czytać wyrywki przy kolacji, jest niestety na poziomie gimnazjalnym. W znaczeniu tego słowa takim, jakie dominowało w dyskusji o gimnazjów likwidacji.
W książce wydawca promował inne książki brendowane „National Geographic” i Martyną Wojciechowską. Bożena zauważyła pewną niezręczność okładek książek „Dzieciaki świata” i „Zwierzaki świata”. Wrzuciłem zdjęcie tych okładek na Twittera. Posądzono mnie o wykreowanie fejkniusa. Niesłusznie. I to jest zła informacja. Zachodni wydawca powinien mieć jednak większą wrażliwość.

3. Kolega Kapla z kolegą Wojciechem znaleźli wspólny temat. Kolega Wojciech, jako fotoreporter Gazety, fotografował kolegę kolegi Kapli w Świnoujściu. Po tym, jak ten kolega razem z kolegą Kaplą odkryli spisek, który kosztował Skarb Państwa miliony złotych. Grupa związanych z wojskiem złych ludzi wrzucała do wody fałszywe niewybuchy, które potem za państwowe pieniądze wyciągali i na niby detonowali. Potem znów wrzucali, znów wyciągali, znów detonowali.
W ten sposób kolega Kapla ze swoim kolegą uniemożliwili złym ludziom zarabianie milionów złotych, co się tym złym ludziom bardzo nie podobało. Kolega Kapla, razem ze swoim kolegą stali się obiektem poważniej akcji deflamacyjnej (do której użyto również zdjęć kolegi Wojciecha).
Rozpisywała się o nich ogólnopolska prasa. Robiono z nich wariatów. Koledze Kapli próbowano podpalić mieszkanie. Do tego wielokrotnie stawał przed sądem.

Dobrze by było, żeby kolega Kapla kiedyś się zdecydował na opisanie tej historii, bo tylko prawda jest ciekawa.
Niestety, jak go znam może nie chcieć, bo by musiał napisać, jak się wtedy zachowywali Czarek Łazarewicz, czy Czarkowa żona. I to jest zła informacja.
W każdym razie kolega Kapla jest zdecydowanym zwolennikiem zmian w sądownictwie. W przeciwieństwie do znakomitej większości tych zmian przeciwników – miał z sądownictwem do czynienia.


niedziela, 22 lipca 2018

20 lipca 2018


Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Pierwsza noc na wsi i od razu przyjemny sen o pracy. Przyjemny, w odróżnieniu od snów śnionych w Warszawie. Te są nieprzyjemne.

Wstałem, poszedłem po jajka do Józka (ojca sąsiada Tomka). Susza. I to jest zła informacja. W całej wsi tylko jego ziemniaki jakoś wyglądają, bo sąsiad Tomek uruchomił swoją głębinową studnię i je podlewał. Zboże dla laika wygląda w porządku. Niestety – jak powiedział Józek – jest bardziej słomą, bo ziarna 1/3 tego co być powinno.

W Warszawie leje, na południu – zalewa, w Rokitnicy napadało raptem z pięć centymetrów. Trawnik przed domem właściwie nie istnieje. Wyrosło tylko coś takiego, co pamiętam z dzieciństwa, z nieużytków wokół osiedla Piaski Nowe.

2. Facebook przypomniał, że rok temu odebrałem Suburbana po remoncie skrzyni. Pojeździł do końca roku. Przed samym powrotem do Warszawy zaczął jeździć tylko na dwóch pierwszych biegach. No i wracaliśmy z prędkością równą bądź niższą niż 80 km/godz. Można było znieść jajko.
Suburban trafił do Węgrowa, do bardzo sympatycznego pana, który wcześniej skrzynię robił. Pan zawszę, kiedy do niego dzwonię mówi, że auto będzie po niedzieli. Siódmy miesiąc to mówi. Ale jest naprawdę sympatyczny. I profesjonalny. Ile się rzeczy ciekawych dowiedziałem podczas cotygodniowych z nim telefonicznych rozmów.
Kiedyś (w czerwcu) pojechałem do niego Kaplowozem, który przestał być renaultem Megane, a zaczął być E46. Oklejonym rdzawą folią.
Kabriolet oklejony rdzawą folią budzi w społeczeństwie aplauz. Kapla opowiadał, że pod rdzawą folią jest folia „Hello Kitty”. Kabriolet w „Hello Kitty” pewnie budziłby aplauz jeszcze większy. Z „Hello Kitty” wygrała rdza. I to jest zła informacja.

Pan naprawiacz skrzyń z Węgrowa ugościł mnie herbatą. Porozmawialiśmy o różnych skrzyniach w różnych samochodach i umówiliśmy na telefon po niedzieli. Pan naprawiacz skrzyń z Węgrowa jest posiadaczem jakiegoś renaulta, którym z kolei jest bardzo zainteresowany red. Pertyński. Zainteresowanym jako obiektem do swojego youtubowego kanału. Renault ma – póki co – wydmuchaną uszczelkę pod głowicą. Ale pan naprawiacz skrzyń z Węgrowa ma zamiar to naprawić. Pewnie zrobi to po niedzieli.

3. Przyjechał Druh Podsekretarz z połową rodziny. Chwilę później kolega Kapla i jeszcze jeden kolega Wojciech. Druh Podsekretarz występował w koszulce polo, kolega zaś Kapla świeżo skończył drugi z kolei swój kryminał. Kolega Kapla to już pisarz pełną gębą. Wcześniej pisał, co prawda jakieś książki podróżnicze, ale jak wiadomo, książki podróżnicze czyta bardzo ograniczona grupka wariatów. Teraz wydrukowano mu już jeden kryminał, a zaraz wydrukuje się drugi. Po lekturze pierwszego, dyrektor jednego z warszawskich muzeów powiedział, że gdyby kolega Kapla był kobietą, to by się w koledze Kapli zakochał. Seksista. Ciekawe, co będzie po lekturze drugiego.
Miałem nadzieję, że drugi kryminał zakończy się wymyśloną przez mnie sceną na górze Herzla. Niestety kolega Kapla nie był w stanie doprowadzić do takiego zakończenia. I to jest zła informacja.

Przyczepił się do mnie red. Zieliński, w sprawie wczorajszych moich pretensji do panów Nowaka lub Grabarczyka.
Pretensje podtrzymuję. W imię doraźnego politycznego sukcesu (oddanie odcinka autostrady na Euro) zbudowano coś, co w dłuższym okresie było bez sensu. Odcinek Łódź–Warszawa powinien był być od początku projektowany jako trzypasmowy. I tyle.

piątek, 20 lipca 2018

19 lipca 2018





Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Kiedy człowiek nie wyjedzie wieczorem, wyjeżdża tak, by dojechać na wieczór. I to jest zła informacja.
Moim najwyraźniej nieziszczalnym marzeniem jest doprowadzić do tego, żebyśmy na wieś wyjeżdżali bez żadnego pakowania. Czytaj: bez wręcz wielogodzinnego kursowania trzecie piętro – parter – trzecie piętro.
Do mieszkania pod nami wprowadzała się jakaś pani. Rodzaj mebli mógłby świadczyć o tym, że nie będzie używać mieszkania biurowo. W ten sposób naszej części kamienicy coraz bliżej do biurowca.

W mieszkaniu pod nami mieszkała jakaś pani z anglojęzycznym panem, który zastukał pewnego wieczoru przerażony wodą lejącą się z naszego balkonu. Nie mogłem sobie przypomnieć słowa plants, ale jakoś mój pinglish chyba zrozumiał. Panią zawsze spotykałem z kabinową walizką. Z wyjątkiem jednego razu. Otóż na była na imprezie zorganizowanej w warszawskim Westinie przez amerykańską ambasadę w ichni wieczór wyborczy. Impreza była fascynująca – personel ambasady świętował zwycięstwo pani Clinton. Przynajmniej do momentu, kiedy wyszliśmy. Później ponoć było dziwnie. No i wtedy wpadliśmy na siebie z panią sąsiadką z dołu.
Większość wieczoru spędziliśmy z państwem Parysami.
Wydaje mi się, że dziś mało kto się orientuje w rozmiarach działań szefa gabinetu politycznego MSZ.

Przeprowadzkę wvykonywała firma, której nazwy nie zapamiętałem. A szkoda, bo jej pracownicy byli ujmująco uprzejmi. Kiedy przyszło nam do wyjeżdżania, a firmowy furgon blokował wyjazd, zasugerowano nam, by wyjeżdżać z bramy tyłem. Słusznie. Wyjeżdżałem przodem i musiałem pojechać kawałek pod prąd, bo nie udało mi się złożyć. Gdybym wyjechał tyłem – byłoby mi łatwiej.

2. Pojechaliśmy do Jacka do Japan Sport Service w poszukiwaniu kluczy do mieszkania. W JSS stoi beemka. Stoi, bo przed Bożym Ciałem woda zalała silnik. Wyglądało to tak: wróciliśmy ze wsi, na której przełożyłem hamulce z 750. Wracało się świetnie, bo wcześniej założyliśmy świeżo kupione koreańskie opony Nexen, które okazały się dużo, dużo lepsze od niewiele tańszych opon chińskich. Wróciliśmy. Na podwórku, kiedy zgasiłem silnik – zagotował się płyn w chłodnicy. Następnego dnia auto stało. Dzień później Bożena chciała pojechać do pracy. Wyjechała z bramy, beemka stanęła i już się jej nie udało odpalić.
Laweciarz zawiózł ją do Jacka. Dzień później zadzwonił, że po wykręceniu świec z cylindrów zaczęła lecieć woda.
Postanowiłem, że remont auta zacznę od blacharki. I że chwilę po Bożym Ciele do blacharza beemkę zawlokę.
Wciąż stoi u Jacka. I to jest zła sytuacja.

Przyjechaliśmy. Akumulator się rozładował, więc proces otwierania drzwi wymagał użycia zewnętrznego źródła prądu.

3. Jeździmy audi A8. Proces jej kupowania jeszcze opiszę. Jeździ się dobrze.
A2 Warszawa–Łódź to już permanentny korek. Już nie pamiętam, czy odpowiada za to pan Grabarczyk, czy pan Nowak. I to jest zła informacja.

Sąsiedzi prawie się wybrukowali. Skończyli by wcześniej, gdyby im nie brakło polbruku. Teraz będą czekać parę tygodni. I to jest zła informacja.
Kiedy przyjechaliśmy wielka wywrotka zrzucała zylion ton ziemi. Ziemię tę rozrzuci w weekend sąsiad Tomek używając pożyczonej od jakiegoś kolegi maszyny. Robił to samo w weekend poprzedni. Opowiadał, że proces uczenia się maszyny chwilę zajął ale już sobie dobrze radzi. Właściwie nić dziwnego, bo zdecydowanie jest zaradny.
Polbruku brakło na dojazd do przyszłej wiaty. Koło domu jest spory wybrukowany plac. Synowie Tomka jeżdżą na nim w kółko na rowerach. Z kolegami. Prawda jest taka, że kawałek równego, utwardzonego placu na wsi jest w ich sytuacji podobnie pożądany jak trawnik w mieście.

środa, 20 września 2017

19 września 2017



1. Poniedziałek nie jest tak dotkliwy, kiedy się jest na urlopie. Przyjemnie napisać czasem tak mądre zdanie.
Mazurek rozmawiał z Hofmanem. Bożena nie lubi Hofmana. Liczyła na to, że Mazurek Hofmana rozjedzie. A tu nic. Mazurek pozwalał Hofmanowi mówić. Była więc nieusatysfakcjonowana. Mnie tam się wydawało, że Mazurek miał plan i go zrealizował. Znaczy – Hofman powiedział to, na czym Mazurkowi zależało.
A tak w ogóle, to wygląda na to, że Mazurek się wciąż nie może rozkręcić. I to jest zła informacja. Wyjechał na chyba kwartał do tej Afryki, wrócił, a tu się w międzyczasie urodziła zupełnie nowa rzeczywistość.

2. Kurier przywiózł lusterko lewe do beemki. Było tak. Przyjeżdżamy w zeszły czwartek. Późno. Brama otwarta, lecz niewystarczająco. Nie chciało mi się wysiadać, więc postanowiłem delikatnie trącić bramę autem. No i trąciłem. Tak ledwo co. Lusterkiem. No i od tego ledwo co trącenia lusterko odpadło. Zamówiłem od razu na Allegro. No i przyszło. Bez wkładu. Za to w dobrym kolorze. Najpierw trzeba było wyjąć wkład ze starego. Od pewnego czasu większość napraw samochodowych wykonuję na podstawie Youtube. Czyli zadaję pytanie: Jak zrobić coś tam. I wyskakuje mi milion filmów, gdzie jakiś pan robi to coś tam. No i robię tak, jak on. Tylko wolniej, bo on ćwiczył przed nagraniem. No więc tak samo zrobiłem i tym razem. Wyskoczył mi jakiś podejrzany koleś, który wg opisu zajmuje się 'detailingiem'. Swag TV. Coś było z tym filmikiem nie tak, ale zacząłem robić to, co on zrobił, choć niekoniecznie pokazał to na filmie. Czyli wyrywać wkład siłowo. Wyrywałem, aż szkło pękło. I to jest zła informacja. Udało mi się wkład wyciągnąć. Wtedy zauważyłem, że inżynierowie BMW zaprojektowali pierścień, który obracając można odblokować wkład. Odblokowany łatwo wychodzi. Nic na siłę.
Kiedy mi się zdarza dzielić wiedzą dotyczącą Sieci, na ogół mówię na początku, że do wszelkich informacji należy podchodzić z rezerwą, bo łatwo można się dać wkręcić. Strasznie jestem mądry. Co nie?

3. Kosiłem słuchając komisji ministra Jakiego. Kamienica koło Beirutu wraca do Miasta. Chyba nie wróci tam już naprawiacz radyj samochodowych Wiesiek. A szkoda. Kosiłem, aż spadł mi klinowy pasek. Kiedy próbowałem założyć, okazało się, że wyprowadziło się łożysko osi, do której przymocowane jest koło pasowe. [Dzieje się tak mniej-więcej co pięć lat]. Poszedłem do Józka, ojca sąsiada Tomka. Przerabiał pług z cztero na pięcioskibowy. Popatrzył na ośkę, popatrzył na koło pasowe. Zauważył, że założyłem złe łożyska, bo z metalowymi osłonami. A powinny być z plastikowymi, bo mogą pracować w trudnych warunkach. Albo wytoczy nową oś, albo będzie napawać starą. I założy mocniejsze łożyska. Ale to potrwa, więc tym razem nici z koszenia. Kosiarką. Kosić więc będę kosą, którą Józek mi nieco stuningował.

Sąsiad Gienek wyciągnął mnie na grzyby. Jechaliśmy jego bzykiem – japońskim klasycznym motorem. Mam wrażenie, że pierwszy raz w życiu byłem pasażerem motocykla. Ciekawe doświadczenie. Ciekawie też musieliśmy wyglądać. Grzyby dopiero się zaczynają. I to jest zła informacja. Znaleźliśmy trochę prawdziwków, mało podgrzybków, garść kurek i cztery sowy/kanie. Te ostatnie na kulochwycie drugiej strzelnicy. Przez lata żyłem w przekonaniu, że strzelnica jest jedna. Teraz się dowiedziałem, że były dwie. Ta druga mniejsza, w dużo gorszym stanie.
Ciekawe, czego jeszcze w tym lesie nie widziałem.


wtorek, 19 września 2017

18 września 2017




1. Niedziela, więc poranek przed telewizorem. Zawsze kiedy chcę coś napisać o którejś z pań z Nowoczesnej muszę sprawdzać jak się pisze jej nazwisko. Joanna Scheuring-Wielgus. Google translator twierdzi, że Scheuring to po holendersku rozdarcie, ale kto by mu tam wierzył.
Pani poseł śniadała w Radiu Zet. Zdecydowanie mniej jadła niż mówiła.
W pewnym momencie powiedziała, że Nowoczesnej udaje się czasem „strzelić gola w bramkę”. Jakże się cieszę, że nie znam angielskiego, bo strzelanie gola kojarzy mi się wyłącznie z futbolem. A w tym przypadku bramki, jakie sobie mogę przypomnieć były samobójcze.
Nowoczesna komunikacyjnie coraz częściej przypomina mi Samoobronę. I to jest zła informacja, bo to jednak uproszczenie, a za Samoobroną jednak szła jakaś idea.

2. Nastoletni dekoder Cyfry zaczął się excuse le mot pierdolić. I to jest zła informacja. Znaczy przestaje działać w najmniej odpowiednich momentach. Na przykład w apogeum dyskusji „Kawy na ławę”.
Dzięki temu przypomniało mi się, że się da słuchać TVN24 w Internecie. W Polsce. Kiedyś mieliśmy na wsi Internet z satelity. Wtedy się TVN24 słuchać nie dało, bo adres IP, jaki mieliśmy był belgijski. Cóż, imperialne ambicje można realizować w różny sposób.

Właściwie cała niedziela zeszła mi na nie wiem czym. Na pewno asystowałem przy sadzeniu winobluszczu. Ale trudno mi sobie przypomnieć bym robił coś innego.
Piliśmy piwo u sąsiadów na podwórku. Jolka opowiedziała, że oglądała prezydenckie dożynki i przez chwilę wypatrywała mnie w otoczeniu Głowy Państwa. Przez tę chwilę, po której dotarło do niej, że nie może mnie być tam, skoro jestem tu.

3. Wieczorem oglądałem film „Olimp w ogniu”. I to jest zła informacja, bo ten film głupi był już wcześniej. Z obecnym doświadczeniem wiem, że film ten jest jeszcze głupszy. I do tego źle zrobiony.


poniedziałek, 18 września 2017

17 września 2017



1. Przyśnił mi się król Stanów Zjednoczonych. Państwowa wizyta. Wszystko się logicznie trzymało kupy do momentu, kiedy zauważyłem, że konni gwardziści z honorowej asysty ubrani byli w stroje przypominające… no właśnie… jakiś czas temu chodził po Sieci filmik chyba z Irlandii o dwóch panach ubranych stroje sugerujące, że niesieni są na barana przez jakieś ichnie skrzaty. Kto widział, wie o co chodzi. Kto nie widział – pewnie nie zrozumie, bo jakoś brakuje mi pomysłu jak to opisać. W każdym razie wcześniej śnił mi się pojazd, który przypominał powóz silnikowy Gottlieba Daimlera. Wyposażony w nowoczesną elektronikę, zamaskowaną w bardzo kulturalny sposób.
No i gwardziści, którzy wskakując na konie machali przymocowanymi do mundurów dodatkowymi nogami. No i przez te machające nogi dotarło do mnie, że sympatyczny dziad w czerwonym mundurze, który mi się przyśnił wcześniej nie może być królem USA, bo tam króla nie ma.

Monarcha wziąć się musiał z wieczornej rozmowy, ze Szwedką, którą Józka przywiozła na wieś. Szwedka do instytucji monarchii podchodziła sceptycznie. Podobnie jak do Norwegów. Król jej nie pasował, bo robi błędy ortograficzne i jest drogi. Do Norwegów ma zaś stosunek postkolonialny. Bardzo podobny do tego, jaki niektóry nasi rodacy do państw orientalnie ościennych.

Szwedka jest artystką. W naszej stołówce robi pomnik, który stanie gdzieś w Finlandii z okazji stulecia jej niepodległości. Stołówka po latach nabiera nowego życia. Szwedce się na wsi podoba. Bardziej niż w Nowym Jorku. Bo w Nowym Jorku jakość życia jest zdecydowanie niższa niż by powinna wynikać z ceny. W Szwecji za to jest zbyt cicho. Kultywowanie ciszy, to w Szwecji niby religia.

W każdym razie się nie wyspałem. I to jest zła informacja.

2. Przeczytałem Mazurka z Kosiniakiem-Kamyszem. Nowe PSL jednak się różni od starego. Kosiniak-Kamysz ojciec jest dyrektorem szpitala im. Dietla w Krakowie. Jego Kuzynka jest wicedyrektorem. Kosiniak-Kamysz podkreślił, że kuzynka bardzo daleka. Później opisywał pewne swoje z pracy w szpitalu doświadczenie. Z opisu się można było domyśleć, że chodzi o szpital im. Dietla. Stare PSL było dumne z tego, że wspiera rodziny. Własne rodziny. Nowe – jakoś specjalnie się tym nie chwali.
W Plusie-minusie red. Witwicki przeprowadził wywiad z jakimś młodzieńcem ogarniającym internety Nowoczesnej. Muszę przyznać, że red. Witwicki był bezwzględny, co mi nie do końca pasuje do człowieka, który się nazywa jak bohater „Transformersów”.
Mam nadzieję, że Plusa-minusa nie czytają mój kolega, który dwa lata temu się zastanawiał nad głosowaniem na Nowoczesną. Po lekturze tego wywiadu by się mógł chcieć ze wstydu własną pięścią zabić.
Kawałek dalej był wywiad z Kazikiem. W nim: „jak może istnieć kolektyw, który nie potrafi na siebie patrzyć”. Kazik „boleje z powodu braku wywiadów Roberta Mazurka”. Ja tam Mazurka czytam w der Dzienniku. Boleję z powodu tego, że Mazurek odchodząc zabrał najwyraźniej korektę. I to jest zła informacja.

Zdjąłem z kosiarki plandekę. Wylazło spod niej mnóstwo robactwa. Robaki najwyraźniej nie lubią, kiedy im pada na czułki. Trawa pod kosiarką zbielała. Kiedyś usłyszałem, że włosy to nie trawnik. Ale chodziło o to, że nie rosną równiej od strzyżenia, a nie, że siwieją od czapki. Wykosiłem trochę parku, ale bez specjalnej przyjemności, bo nie mogłem znaleźć odpowiedniego rytmu.
Zabrałem się więc za sprzątanie gałęzi. Z nieco lepszym skutkiem.

3. Pojechaliśmy do Świebodzina po Józkę. Na stacji stał niemiecki pociąg pełen volkswagenów. Niemiecki pociąg. Niemiecka lokomotywa, niemieckie wagony. Na wagonach volkswageny. Polskie, bo pociąg z Poznania do Niemiec. Niemiecki maszynista przyglądał się beemce. Był w takim wieku, że mógł kiedyś o takiej marzyć. Choć chyba niekonicznie, bo mam wrażenie, że Niemcy marzą o samochodach, które są w ich zasięgu.
Na drugim peronie trzech młodych ludzi komórką nagrywało chyba raperski teledysk. Jeden w kominiarce mocno gestykulował. Obok wjeżdżał pociąg. Później gestykulował inny. Bez kominiarki. Pociąg pojechał, wrócili na pierwszy peron podziemnym przejściem. Raperzy legaliści.

Beemka po wymianie przewodów paliwowych i hamulcowych zaczęła ciec z hydrauliki. I to jest zła informacja, bo miałem nadzieję, że przez chwilę będzie z nią spokój.