środa, 27 stycznia 2021

26 stycznia 2021


1. Siemoniak u Mazurka. Fascynujące jest tempo w jakim potrafi diametralnie zmieniać zdanie. Przypomniał mi zabawkę mojego brata. Latający talerz. Jeżdżący znaczy. Z napisem Mars z boku. To były jakieś wczesne lata osiemdziesiąte. Od tego czasu wiem co znaczy „mars” od tyłu. Wyprowadziłem kiedyś z równowagi – dzięki tej wiedzy – pracownika firmy tytoniowej. Prywatnie męża koleżanki mojej z „Gazety Krakowskiej”. Przyniósł kiedyś przedpremierowo parę paczek marsów. Wyciąga. Z dumą pokazuje. Mówi, że to hit będzie. A ja na to – a wiesz jak jest „mars” od tyłu. Nie wiedział. Sprawdził. 

Jeżdżący latający talerz jeździł prosto, kiedy na coś wpadał, praktycznie bez zmiany prędkości zmieniał kierunek. Znowu jechał prosto. Aż na coś wpadł. Zmieniał kierunek. I tak dalej. Zupełnie jak Siemoniak u Mazurka. Mówił jedno. Mazurek go punktował. Zmieniał zdanie. Dalej jechał. Znowu zderzenie z Mazurkiem. Znowu zmiana. Zupełnie jakby miał z boku napis Mars. Zła informacją jest, że robił to w takim tempie i takim przekonaniem, że pewnie mało kto to zauważył. 


2. Siemoniak przypomniał wczorajszego Hołownię. Bożena była pod wrażeniem pustki, którą wypełnione były jego słowa. Zasadniczo trudno jest wypełnić coś pustką. Najpopularniejszym wyjątkiem są słowa polityków. Naprawdę mogą być pełne pustki. Zauważyła, że jedyne co miał konkretnego do powiedzenia, to zgrabnie przeprowadzona krytyka władzy. Ale nic więcej. Żadnej wizji. Zacząłem jej tłumaczyć, że najwyraźniej z badań wyszło, że do uzyskania dwucyfrowego wyniku w wyborach to wystarczy. Że plany – przepraszam za wyrażenie – konstruktywne, się robi, kiedy się idzie po władze. A po władzę aktualnie nikt się nie wybiera. 
Badacze nie wymyślą idei która może ponieść. [Jedyny, znany mi, który miewał takie przebłyski, to Tęgi Łeb] Badacze będą będą pytać na fokusach. A, że ludzie na fokusach nie mają pojęcia, jak należy zmieniać świat, więc zapytani czy walić w PiS kulturalnie, czy ostro? Odpowiadają jak chcą badacze. Kulturalnie, bądź ostro. Ci od Hołowni wolą kulturalnie.
Czy się komuś to podoba czy nie – jak na razie jedynym poważnym politykiem, który ma jakąś spójną wizję politycznej przyszłości jest Jarosław Kaczyński. 
W 38 milionowym kraju wypadałoby, żeby było takich ludzi więcej. Nie ma i to jest zła informacja. 

3. Pojechaliśmy w do gazownika. W dwa auta. Gazownik, jak gazownik. Tylko czystszy niż średnia. Wymieni świece. Siedem. Złą informacją jest, że zapomniałem, którą z ośmiu wymienił Jacek. Może zostanie rozpoznana po stanie. Gazownik powiedział, że zrobi auto jutro. Albo pojutrze. Gdyby zrobił pojutrze – rozwaliłoby to moje plany. Ale powinien jutro. Chyba, że coś znajdzie, co się nie uda jutro zrobić. 

Od Gazownika pojechaliśmy do skupu palet. Wcale nie po to, żeby sprzedać paletę, tylko kupić skrzynie, które Bożena wypatrzyła na OLX. OLX* kiedyś nazywał się tablica.pl. Jakiś marketingowiec pewnie wymyślił, że to nie jest wystarczająco nowocześnie, bo nie ma V, Q albo X w nazwie. Pewnie to jeszcze przebadał i wyszło mu oczywiście to, co chciał. Tak to zwykle z badaniami jest. {Dyrektor Zydel to teraz Dyrektor Muzeum Zydel, więc się nie powinien – jako były badacz – oburzać. Ma większe problemy.]
Skrzynie, w których Bożena chce sadzić różne rosnące rzeczy, okazały się opakowaniami na coś, co przyszło z Niemiec. Porządnie zrobionymi opakowaniami. Nie na tyle porządnie, żeby wyglądały na opakowania na rakietową amunicję, ale i tak na tyle porządnie, że będzie można w nich siać i sadzić. Podwiózł je sympatyczny młody człowiek. Sztaplarką. Ze strasznie długimi widłami. Skoro wózek widłowy, to pewnie są to widły. Pomógł mi załadować je na pakę chevroleta. Paka, to po amerykańsku bed. Jakoś to mnie – nie wiedzieć czemu – śmieszy. 
Otwarta klapa paki przedłuża ją o dobre pół metra. 

Ze skrzyniami na pace pojechaliśmy do Lidla. Szczerze mnie ubawiły przecenione wegańskie hamburgery w lodówce z mięsem. 

Nie chciało mi się ściągać skrzyń z paki, więc wstawiłem chevroleta do stołówki. Żeby wjechać trzeba składać lusterko. Ale się mieści. Nawet przedłużony o pół metra otwartej klapy. 
Wieczorem przez moment oglądałem Paszporty Polityki. Dziadersi łaszący się do progresywnej młodzieży. Nawet śmieszne. 


*Historia z nazwą OLX jest nieprawdziwa. Zmienił się właściciel. Nowy miał już globalną sieć o tej nazwie. 

wtorek, 26 stycznia 2021

25 stycznia 2021


 

1. Słuchaliśmy rano prof. Horbana u Mazurka. Naszła mnie konstatacja, że nikt już chyba nie chce słuchać jak jest. Ludzie przyzwyczaili się do rzeczywistości, w której słyszą to, na co mają ochotę. Nic innego ich nie interesuje. I to jest zła informacja. 
Z całej rozmowy z Horbanem przebiło się tylko, że jak ktoś musi ćwiczyć, to niech se hantle kupi. Nie przebiło się coś, co ze słów Horbana wynika. Mianowicie, że przy tak nieprzewidywalnej przyszłości, plany ewentualnościowe to jedynie propaganda.

2. Wieczorem, w Faktach po Faktach wystąpił Aleksander Smolar. Dawno temu, we Free Pubie poznałem jego brata Eugeniusza. Zapytał mnie: –A kolega zasadniczo, to czym się zajmuje?Zasadniczo, to niczym – odpowiedziałem. I tyleśmy porozmawiali. 
Ale nie o tym. Teraz, na stronie TVN24 są fragmenty rozmowy. Fragmenty krytyczne o Platformie i o nadziejach związanych z Hołownią. Nie ma tych, których prawdopodobnie nie chcieliby słyszeć wierni widzowie stacji. I to jest zła informacja. Nie ma na przykład o tym, jakie są we Francji obostrzenia. No i nie ma o obywatelskim nieposłuszeństwie. Otóż, że nie chodzi w nim tylko o to, żeby się nie podporządkowywać prawu, z którym się człowiek nie zgadza. Otóż, że chodzi w nim o to, żeby być gotowym na konsekwencje niepodporządkowania się prawu, z którym się człowiek nie zgadza. Konsekwencjami mogą być więzienie, grzywna, tradycyjne oberwanie po grzbiecie pałką lub bliskie spotkanie z gazem łzawiącym. 
Po Smolarze był Hołownia. U Moniki Olejnik. Był w okularach. Jak wiadomo, ludzie w okularach wyglądają inteligentniej. 

3. Odezwał się nabywca beemek. Chce je w tym tygodniu zabrać. We środę jadę do Warszawy, więc pewnie uda się to zrobić dopiero w weekend. Jutro wstawiam audi go gazownika na przegląd instalacji, bo mam wrażenie, że gdzieś jest jakaś nieszczelność. Wypadałoby też wymienić w Avalanche olej. Może to zrobię w Warszawie. Znowu się wybieram tam z długą listą rzeczy do zrobienia. I to jest zła informacja, bo im dłuższa lista, tym mniejszy procent planów uda mi się zrealizować. 

poniedziałek, 25 stycznia 2021

24 stycznia 2021


 1. Rano było biało. Mokrym, ciężkim śniegiem. Na połamanej topoli wisi od wakacyjnej burzy ułamana gałąź. Wisi wysoko, bo topola jest wciąż wysoka, mimo iż jej urwany czubek rozwalił bramę do sąsiadów. Przysypana mokrym śniegiem gałąź poskrzypiwała, dając nadzieję, że w końcu spadnie. Złą informacją jest, że niestety śnieg się roztopił zanim się to dokonało. 

Nim się roztopił – było bardzo ładnie. 
Kocio nocował w domu. Rano, właściwie bez śniadania, przy pierwszej możliwości czmychnął z domu. Wrócił coś zjeść późnym popołudniem. Znowu czmychnął. I wrócił koło dziesiątej. Teraz śpi zadowolony. 

2. Bożena odkryła, że sfilcowałem jej sweter. I to jest zła informacja. Poczułem się jak bohater polskiego serialu z lat osiemdziesiątych. Mąż stara się tak progresywnie pomagać w domu, ale za co się nie zabierze, to spierdoli. Więc żona woli, żeby lepiej już nie pomagał. Nie pierwszy raz coś takiego mi się udało. Ale tym razem byłem już po odkryciu, że jest specjalny program do wełny. Specjalny płyn do prania. I że można w zimnej wodzie prać. Teraz już wiem, że trzeba czytać informacje wszyte na metkach, bo istnieją wełniane rzeczy, które nie dość, że należy prać wyłącznie ręcznie, to jeszcze przewrócone na lewą stronę. 

3. Po leniwym dniu postanowiłem zrobić coś konkretnego, czyli założyć w maku Pro moduł bluetooth. To nie takie proste, bo komputer stoi na UPS-ie wepchnięty między ścianę a biurko. Po-odpinałem kable, wyrwałem go z dziury. Każdy, kto nosił kiedyś Pro, wie jaki jest ciężki i jak uchwyt wrzyna się w rękę. Jeszcze za czasów G5 działy IT w firmach pracujących na makach miały specjalną rękawiczkę do ich noszenia. 
No więc wyrwałem, położyłem na kuchennym stole, zgodnie z instrukcją wyjąłem dysk nr 2 i zacząłem szukać miejsca na moduł. Wymontowałem wifi, znalazłem anteny, ktoś skleił je taśmą, która się prawie zwulkanizowała, udało mi się jej pozbyć nie wyrywając niczego potrzebnego. Znalazłem miejsce na moduł – było podpisane. Próbowałem podłączyć, okazało się, że ktoś, kiedyś urwał gniazdo. Założyłem wifi, podpiąłem anteny. Podpinając nie byłem do końca pewien, czy dobre, bo ich odpinając nie oznaczyłem. Postanowiłem przełożyć Superdrive wyżej, gdyż się blokował. Kiedy odkręcałem – wypadła mi śrubka. Poleciała gdzieś w płytę główną. Próbowałem ją wytrząsnąć – bezskutecznie. Zdecydowałem się złożyć i podłączyć komputer. Uruchomił się. Znaczy – śrubka znalazła sobie niczego-nie-zwierające miejsce. Wifi zadziałało, czyli trafiłem anteny. Superdrive dalej się blokuje. Moduł bluetooth spróbuję zamontować w warszawskim komputerze. Cała robota psu w dupę. I to nie jest tak zła informacja, jak to, że prawdopodobnie nikt nic z tego, co napisałem nie zrozumie. 
Poza tymi kilkoma osobami, które wiedzą o co chodzi. Osobami, które czują drżenie serca spowodowane tą śrubką w płycie głównej. 


niedziela, 24 stycznia 2021

23 stycznia 2021


1. Śniła mi się Rada Gabinetowa. W takim ni to biurowcu, ni to hotelu. Chciałem pokazać Bożenie, jak taka rada wygląda. Siedliśmy pod ścianą, nagle mi się przypomniało, że Rada Gabinetowa jest zastrzeżona, więc musimy jednak wyjść. Bożena powiedziała, że to samo jej mówiła Zofia Romaszewska, więc nie rozumie, dlaczego ją ciągnąłem. Później, chciałem znaleźć pokój, gdzie zostawiłem płaszcz i torbę z komputerem, ale jakiś łysy pan odebrał mi przepustkę – tłumacząc, że już nie mam uprawnień żeby tam być. No i szukałem sposobu, żeby się do tego pokoju, zmylając ochronę dostać. Z tego wszystkiego obudziłem się niewyspany. I to jest zła informacja. 

2. Zasadniczo, to nie wyspałem się z jeszcze jednego powodu. Otóż jeszcze we śnie zaczęli mi w głowie śpiewać Pudelsi głosem Maleńczuka – „Jestem pudel z Gwadelupy, nogi proste mam jak słupy”. No i trwało to przez pół dnia. 
Parę dni temu zmarł Pudel i to jest zła informacja. Parę dni temu, jadąc do Ołoboku po pomarańcze włączyłem Trójkę no i właśnie, w związku ze śmiercią Pudla jakiś młodzieniec puścił tę piosenkę. Trochę przy okazji trochę bredził. Ale nie chce mi się o tym pisać. 
Trójka przez całą swoją historię kolaborowała z władzą. W końcu pojawiła się władza, która zamiast pozwolić Trójce ze sobą kolaborować – postanowiła Trójkę zwalczać. I zrobiła to skutecznie. 
Bez sensu.

3. „Moja matka to wodołaz, ślepia czarne ma jak smoła. Moje dzieci pekińczyki, Porypane małe friki.” 
Pod koniec mojego mieszkania przy Filareckiej, kawałek dalej, bliżej stadionu Cracovii, mieszkała Katarzyna T. Nowak. Wtedy jeszcze nie pisarka. Jeszcze dziennikarka. Jeszcze wcześniej znana z próby porwania samolotu z Balic na Tempelhof. Lotnisko Tempelhof od 2008 roku nie działa. I to jest zła informacja. Bo to było naprawdę ładne lotnisko. Kilka osób – w tym ja – zawdzięcza Kaśce początek medialnej kariery. Ale to zupełnie inna historia
Do Kaśki na telewizję wpadał Maleńczuk. Wydaje mi się, że chodziło o oglądanie festiwali polskiej piosenki. To było dawno. Jeszcze przed tym, gdy Maciek został gwiazdą kultury popularnej. 
Siedział przed telewizorem, wypatrywał znanych mu muzyków przygrywających gwiazdom. I gdy któregoś zobaczył – komentował. –O i ten też się skurwił. Ze trzy razy brałem udział w takich sesjach. I zawsze wyglądały tak samo. Lato, otwarte okna. Za oknami rosnące na Filareckiej drzewa. Sopot, czy Opole w telewizorze i złorzeczący Maleńczuk. 
Jestem Pudlem z Guadelupy. Nosze z kota piękne buty. Jestem piękny i puszysty, ojcem moim ratler bystry.”

Na „bela pupa”, pierwszej płycie Pudelsów, Maleńczuk śpiewa dwie piosenki („Morrisona” i „W krainie ciemności”). Robi to wybitnie. O wiele lepiej niż Kora pozostałych piosenek siedem. Usłyszałem kiedyś, że to Maciek miał je wszystkie śpiewać, ale się pokłócił i nie zaśpiewał. No i zaśpiewała Kora. I na okładce napisano Kora i Pudelsi. 
Saksofonista Pudelsów, niejaki Biedrona był barmanem we Free Pubie. Nie przepadaliśmy za sobą. Ale to od niego odegrałem pierwszą kasetę zespołu Morphine. 
Drogie dzieci, to były czasy, kiedy twórca Spotify chodził jeszcze do powszechnej szkoły. 

Kocio wychodzi za dnia. Nocuje w domu.  


 

piątek, 22 stycznia 2021

22 stycznia 2021


1. Kocio wyszedł wieczorem, wrócił o po czwartej. I to jest zła informacja, bo czekałem aż wróci. Profesora Żerkę oburzyła forma we środę. Mimo iż od wczoraj jestem dumnym Lubuszaninem, nie odetnę się od moich krakowskich korzeni i do końca życia będę ubierał płaszczyk. Jak również stosował inne formy w warszawskiej polszczyźnie uważane za niedopuszczalne. Nie przypomnę sobie które, gdyż przez czekanie na Kocia, cztery godziny spałem i jestem nieprzytomny. 

2. Wczoraj z sąsiadem Tomkiem rozebraliśmy instrumental panel, w okolicach Warszawy nazywany – nie wiedzieć czemu – szafą, a reszcie Polski chyba zegarami. Gdyż prędkościomierz pokazuje co chce, zaś wskaźniki ładowania i temperatury – nic. Z youtubowych filmów z cyklu How to fix GMC instrumental panel można było odnieść wrażenie, że problem jest w zimnych lutach. A jednak nie. Okazało się, że chodzi o krokowe silniczki nadające ruch wskazówkom. Silniczki, które na skutek swej bylejakości stają, bo się im bebechy krzywią. Sąsiad Tomek próbował coś naprawić, ja zamówiłem w Chinach paczkę silniczków. Zobaczymy. Jak na razie prędkościomierz zaczął wskazywać środek ziemi. I to jest zła informacja.  

3. Złą informacją jest też, że pojechaliśmy do Świebodzina na zakupy, bo wydaliśmy worek pieniędzy. Pani przy kasie stwierdziła, że to przez wina. Węgierskie. Z Szekszárdu. Były w promocji, więc miało być tanio. Ale skoro były w promocji, kupiliśmy ich tyle, że wyszło drogo. Do win z Szekszárdu mam słabość, bo piłem kiedyś z szekszárdskimi winiarzami. I Prezydentem Węgier. Znaczy wszyscy pili wino, a ja palinkę. No i wszyscy śpiewali. Ja nie. Gdyż nie znam węgierskiego. A śpiewali pięknie. Historycznie. Na przykład o froncie włoskim. Tym, gdzie walczył mój pradziedek. 
Następnego dnia prezydent Áder był pod dużym wrażeniem tego, że po takiej ilości palinki jestem w stanie funkcjonować. Cóż, po naszej stronie Karpat klimat jest trudniejszy, więc twardszym być trzeba. 

Kocio, rano, przy pierwszej okazji wyskoczył z domu. Wrócił wieczorem. Gdyby udało się ten model utrzymać – byłoby super. 



 

21 stycznia 2021


1. Kocio. Musimy się cofnąć do wtorku. Plany były inne. Bożena miała wrócić wieczorem. Wszystko się posypało, pojechaliśmy do Warszawy i byliśmy dopiero we środę. Bożena chciała zabrać Kocia, mnie się wydawało, że to nie ma sensu, więc przeze mnie Kocio siedział sam. Kiedy wróciliśmy, nie był jakoś specjalnie obrażony, ale wyraźnie zażądał, byśmy go wypuścili. 

Poszedł. Nie wracał. Wrócił koło drugiej brudny jak nieboskie stworzenie i do tego z poważnymi śladami stoczonej walki. Złą informacją jest, że on sobie najwyraźniej z ran nic nie robi. My się przejmujemy. Puszczać go, czy nie puszczać? Może te nocne nawalanki nadają sens jego życiu? 
Czekając obejrzeliśmy film o brzydkim i złym angielskim królu, templariusza grał taki aktor, co gra w brytyjskich filmach, a jego późniejszą narzeczoną – ta pani, co ją Frank Underwood wepchnął pod metro. Swoją drogą wciąż nie mogę uwierzyć, że w Waszyngtonie jest metro. Spędziłem tam w sumie ze dwa tygodnie i jedyny ślad metra był koło knajpy, gdzie Obama jadł hot-dogi, do której zawiózł mnie redaktor Wrona. 

2. Pojechałem wymienić opony. Avalanche jest był letnich, z zimówkami na pace. Panowie gumiarze załamali ręce i nad zimówkami, i nad letnimi. Założyli zimówki, bo letnie były zbyt letnie na jeżdżenie zimą. Ale kazali kupić nowe, wielosezonowe. Zgodzili się ze mną, że skoro inżynierowie wydumali, że rozmiar opon powinien wynosić 265/70, to zakładanie 285/75 jest jednak fanaberią. 
Po wymianie opon odezwał się czujnik ABS-u. Byłem na to przygotowany, gdyż oglądałem na Youtube „Top 5 Problems Chevy Avalanche 1st Generation”. No i było, że się czujnik brudzi i połączenia śniedzieją. Zadzwoniłem do Aleksandrowa Łódzkiego i usłyszałem, że zwykle pomaga restart samochodu. Czasem nawet na pół roku. Złą informacją jest, czujnik ABS-u odzywa się w głośnikach dzwoniąc po amerykańsku, a jeszcze nie znalazłem w instrukcji informacji o tym, jak to można ściszyć.

3. Zostałem Lubuszaninem. Po prawie 49 latach wymeldowałem się z Krakowa. Gmina Skąpe ma teraz pięć tysięcy – coś tam – dziewięciu mieszkańców. I to ja jestem tym dziewiątym.
Przez dobre dwie godziny walczyłem z e-dekleracjami, żeby wysłać PCC-5. Mam nadzieję, że skutecznie. 
Złą informacją jest, że do rejestrowania samochodów są zapisy. Więc chwilę potrwa nim z dumą przypnę rejestrację FSW.





środa, 20 stycznia 2021

20 stycznia 2021


 

1. Michał Majewski został prawomocnie skazany za utrudnianie działań ABW w redakcji „Wprost” w czerwcu 2014 roku. Byłem tam wtedy. Swoją obecnością również utrudniałem działania ABW. Złą informacją jest, że najwyraźniej żyjemy w państwie z dykty, bo skoro Michał jest winny i skazany, to dlaczego nikt mnie nawet nie przesłuchał w tej sprawie. Brałem wszakże najwyraźniej udział w grupowym łamaniu prawa. 
Swoją drogą, z miesiąc później, rozmawiałem o tym z prokuratorem Seremetem, który się ze mną zgodził, że też powinienem być w tej sprawie ścigany. I co? I nic.

2. Po co zbierać śnieg, skoro można zaczekać i w końcu się stopi? No właśnie. 
Rano, przez zabłoconą pośniegowo Warszawę pojechałem do banku, żeby mi wycięli w plastiku nową kartę do konta. I wypłacili pieniądze. Dotarło do mnie, że jeszcze nigdy żadna z moich krat nie doczekała wymiany na nową ze starości. I to jest zła informacja. Pan bankowiec musiał najpierw zaktualizować ileś tam danych, gdyż poprzednim razem w oddziale byłem ze trzy lata temu. Po poprzednią kartę. 
W kolejce przede mną pani – pochodząca chyba z Wietnamu – wypłacała dolary i wpłacała złotówki. Wyglądało na to, że maszynka do liczenia pieniędzy potrafi rozpoznawać nominały. A może mi się wydawało. 
Pana bankowca nurtowało, czy aby nie jestem amerykańskim obywatelem. Dwa razy mnie o to pytał. A ja wyjątkowo nie miałem ze sobą czapeczki „Keep America Great”.


3. Pojechaliśmy do Aleksandrowa Łódzkiego. A2 do Strykowa. Jak zwykle w takich sytuacjach – woda słabo spływała z drogi, robiły się kałuże, które koła samochodów zmieniały w mgiełkę, przez którą chwilami nic nie było widać. Taki mamy klimat na tym odcinku drogi. Ważne, że ukończonym przed Euro.
Gdzieś koło Skierniewic zrobił się korek. Zwężenie. Panowie na pomarańczowo zatykali dziurę w asfalcie. Dziurę pierwszą z serii. Bo później było ich więcej. Niezbyt głębokie, średniej wielkości. Wyglądało, jakby ktoś z elektrycznym młotem wykuwał je co chwilę. Co jest właściwie mało prawdopodobne. Domyślam się, że ojcem dziur tych jest atak zimy. Jak je zmajstrował – nie jestem sobie w stanie wyobrazić. 

W Aleksandrowie, który jest obok Konstantynowa kupiliśmy samochód. Amerykański. Złą informacją jest, że po usunięciu zapachowej choinki nie udało się na razie wyzbyć jej zapachu. 

19 stycznia 2021


 

1. Śniło mi się, że się obudziłem. Podszedłem do okna i zobaczyłem, że rozpoczął się remont drogi. Była w tym jakaś logika, bo jakiś czas temu do słupa koło przystanku przymocowano tablicę z napisem objazd, co może świadczyć o tym, że jakiś remont drogi rozpocznie się w bliższym, choć trudnym do określenia czasie.
No więc patrzę przez okno i widzę rozpoczęty remont. Ale zauważam również kolumnę. I to nie naszą, tylko amerykańską. Czarne Suburbany, Bestia. Dociera do mnie, że na otwarcie remontu drogi przyjechał do nas Donald Trump. Postanowiłem, że pobiegnę szybko i zrobię sobie z nim zdjęcie. Nie mogę znaleźć telefonu, łapię więc starego Samsunga. Schodzę na parter – salon zrobił się dużo większy. Na tyle większy, że w rogu stanął kiosk Ruchu. No i w tym kiosku siedzi Donald Trump. Z jedną panią z Secret Service. Pani na mój widok łapię za broń. Ja tłumaczę, że chcę selfie zrobić. Donald Trump mówi, że nie ma sprawy. Włączam Samsunga, próbuję znaleźć aparat, nie mogę. To trwa. Trump jest coraz bardziej zniecierpliwiony. Potem już mi się śniło coś innego. Złą informacją jest, że nie mam zdjęcia z Donaldem Trumpem. Miałem mieć. Gdybym miał, to bym wrzucał je co jakiś czas na Fejsa doprowadzając do szewskiej pasji część moich znajomych. Większą część jak sądzę.

2. Pojechaliśmy do Łodzi. Przedpołudniowa jazda, to ciągłe spotkania z wyprzedającymi się TIR-ami. Mżawka, do tego woda spod kół samochodów i wycieraczki, które dostały w kość, kiedy nie chciało mi się drapać szyb przed poprzednią jazdą z Warszawy. Taka sobie przygoda.
Mijaliśmy ciężarówkę, która na tyle miała duże zdjęcie pana przed taką ciężarówką z napisem I'm proud to be a truck driver. Nie udało mi się sprawdzić, czy ten pan ze zdjęcia kierował. I to jest zła informacja. 

3. W Łodzi poddawałem się badaniom, by zyskać zaświadczenie. Przyjechałem przed drugą, wyszedłem przed siódmą. Najpierw pani psycholog spóźniła się godzinę, bo pracuje w Wojsku i jest nabór. I przychodzi bardzo dużo wspaniałych młodych ludzi. Zmotywowanych. A pan Macierewicz był dobrym ministrem i żołnierze go lubią. Zanim pani psycholog mnie przyjęła obrabiała grupę kierowców, którzy zasadniczo mieli uprawnienia, ale w związku z tym, że im się spółki łączyły i zmieniał pracodawca – musieli zrobić badania raz jeszcze. Wcześniej po raz pierwszy w życiu miałem problem z tablicą z literkami u okulisty. Psychiatra mnie zapytał, cz chciałbym mieć moździerz. Chyba odpowiedziałem dobrze. Powiedziałem, że tak, ale nie jest to takie proste. No i jeszcze musiałem szukać bankomatu. A najważniejsze, że się system sypał. Wprowadzono przepis, że poradnie muszą mieć system komputerowy. System komputerowy sprzedaje tylko jedna firma. Za pięć tysięcy złotych. System nie bardzo działa. I to, co zwykle trwało dwie godziny, dziś trwa pięć. W każdym razie mam zaświadczenie. 
Przez to wszystko cały misterny plan się zawalił. I to jest zła informacja. Musieliśmy więc podjechać do Warszawy. Z mżawki zrobił się śnieg. W Warszawie zima zaskoczyła drogowców. Pożytek taki, że sobie zakręty robiłem bokami. Najładniej mi wyszedł skręt z Hożej w Marszałkowską. 
Kiedyś, by żeby zobaczyć nieodśnieżoną w zimie drogę, trzeba było jechać w głębokie lubuskie. Dziś trzeba do Warszawy. Nowe czasy.


wtorek, 19 stycznia 2021

18 stycznia 2021


 1. Obejrzeliśmy wczoraj na Netfliksie „L'incredibile storia dell'isola delle rose”. Czyli opowieść o chyba największym sukcesie włoskich sił zbrojnych w XX wieku. 

Od razu mi się przypomniał mój sto lat starszy kolega z liceum – Bogumił Franciszek Nowotny. Dowodzony przez niego SMS Scharfschütze w maju 1915 roku, wpłynął tyłem do Porto Corsini i zrobił Włochom kuku. 

Teraz sobie myślę, że specyficzny stosunek, który mam do Włochów i ich sił zbrojnych – to jakaś pamięć genetyczna. Pradziadek mój, legionista po kryzysie przysięgowym wylądował na włoskim froncie. Pradziadek zmarł czternaście lat przed moim urodzeniem. I to jest zła informacja, bo teraz większość wiedzy na jego temat mam z teczek z Centralnego Archiwum Wojskowego. 

2. Pojechaliśmy po chleb do Tesco. W Radoszynie skręciłem na Darnawę. Nie wiem iledziesiąt razy jechałem przez Radoszyn a w Darnawie nigdy nie byłem. Prosta droga przez pola. Bez drzew. Tylko słupy telekomunikacji. Jeden dostał strzała i leżał. Idealnie prosta droga przez pola prowokuje, żeby z niej wylecieć. Darnawa ładna. W dolince. Z kościołem na środku. 
Wracaliśmy tą samą prostą drogą. Okazało się, że zorientowana jest na wieżę kościoła, tego, który się wali. W Radoszynie są dwa kościoły. Jeden obok drugiego. Jeden ma się nieźle, drugi się wali. Ten, który ma się nieźle jest z końca XV wieku, ten się walący z roku 1802.
Złą informacją jest, że w realnym czasie ten walący się w końcu zawali. 

3. W Świebodzinie można było odnieść wrażenie, że ktoś ukradł Chrystusa. Ledwo go było widać. W Tesco nie ma sera z kminkiem. Od dawna nie ma. I to jest zła informacja, bo nigdzie indziej nie można go dostać. 



poniedziałek, 18 stycznia 2021

17 stycznia 2021


 1. Coraz częściej niestety dzieje się tak, że w głowie gra mi jakaś piosenka. Nie jest to raczej związane z jakimś wszczepionym we mnie czipem, gdyż sobie wszczepiennej sytuacji nie przypominam, choć to właściwie nic nie znaczy. 

No więc wstałem i z trudnych do określenia powodów zaczęło mi się śpiewać w głowie „Orlątko”. Kawałkami. 

Z prawdziwym karabinem
U pierwszych stałem czat
O, nie płacz nad swym synem,
Że za Ojczyznę padł!”

Do tego niekoniecznie w kolejności

„Ta krew, co z piersi broczy,
Ta krew – to za nasz Lwów!
Ja biłem się tak samo
Jak starsi – mamo, chwal!
Tylko mi ciebie, mamo,
Tylko mi Polski żal!”


Śpiewa to człowiekowi w głowie, człowiek – chcąc nie chcąc – zaczyna się zastanawiać nad tym, co mu się śpiewa. Choć zdaje sobie sprawę z tego, że lepiej się nad tego rodzajem liryki nie zastanawiać, bo jeżeli – nie daj Boże – z tego zastanawiania wyjdą jakieś rozsądne wnioski, to kresowa mafia rzuci się człowiekowi do gardła. I to jest zła informacja, bo IMHO trudno Lwów nazywać kresami.
Dzieło Or-Ota poznałem byłem w harcerstwie. I – o ile dobrze pamiętam – nie bardzo wiedziałem, przed kim podmiot liryczny Lwowa bronił 

Baczność za Lwów! Cel! Pal!

Pewnie mi się wydawało, że przed komunistami. Co jednak prawdą nie było. 

2. „Orlątko” na miękko przeszło w „Malowanych”, a konkretnie fragment:

Nauczyli nas galopem lecieć,
Na paradach w barwnych strojach stać,
I po stogach zbędne robić dzieci.
Tylko nikt nas nie nauczył,
Jak przed śmiercią wiać.


Stanęła mi przed oczami scena, gdy grupa dwunastolatków z zaangażowaniem wartym lepszej sprawy śpiewała o zbędnych dzieciach robionych po stogach. Harcerstwo zostawia niezapomniane wspomnienia. 

Dziś na ścianach szable pordzewiałe,
Dawnych czasów niepotrzebna broń.
Tylko czasem ktoś zalawszy pałę,
Udowadnia cztery nogi
Miał ułański koń.


Nie pamiętam, kto jest autorem tej piosenki. I to jest zła informacja. Cóż, mam wrażenie, że tak jak „Orlątko” większość śpiewa „Malowanych” bez specjalnego zrozumie treści. 

3. Kiedy poszedłem po drewno w głowie Nick Cave zaczął mi śpiewać cover „By the time I get to Phoenix”.

By the time I get to Phoenix, she'll be rising
She'll find the note I left hanging on her door
She'll laugh when she reads the part that says
I'm leaving 'cause I've left that girl so many time before


Złą informacją jest, że chyba jednak wolę, gdy w głowie śpiewa mi ktoś po angielsku. 




niedziela, 17 stycznia 2021

16 stycznia 2021


 

1. Osiągnąłem taki poziom degrengolady, że zapomniałem podciągnąć ciężarki w faszystowskim zegarze no i biedaczek stanął. Koło czwartej nad ranem. I to jest zła informacja, bo nie ma ci on sekundnika i ciężko trafić tak, by zaczynał bić kiedy trzeba.
Śnieg jest. Niestety go nie przybywa. Jest też mróz. Na naszym przydomowym betonie jest półcentymetrowa warstwa lodu przysypana śniegiem. Można wywinąć orła. 

2. Długo sobie nie mogłem przypomnieć, jaki serial – poza „The Crown” mieliśmy obejrzeć, bo kiedy się pojawił męczyliśmy „The Americans”. Ale sobie w końcu przypomniałem. No i od śniadania oglądaliśmy „The Undoing”. Od śniadania do końca. Z przerwą na naniesienie opału. Kiedy oglądaliśmy pomyślałem, że właściwie można łatwo rozpoznać, czy serial jest HBO, Amazonu czy Appla. I nie chodzi mi o logo w rogu ekranu. Najtrudniej mi chyba rozpoznawać produkcję Netfliksa. 
The Undoing” jest jakoś typowym serialem HBO. Złą informacją jest, że z nieco rozczarowującym zakończeniem.

3. Kocio spał cały dzień. Wstał. Wyszedł. Wrócił. Znowu wyszedł. Wrócił. Zjadł. Padł i śpi. 
Kupiłem książkę prof. Żerki. „Stosunki polsko-niemieckie 1938–1939”. Nie, żebym się dotąd jakoś specjalnie fascynował stosunkami polsko-niemieckimi w latach 1938–1939. Dotarło do mnie, że każdy, kto profesora Żerkę kojarzy powinien mieć jego książki. Ta przyszła w kopercie z pieczątką „Instytut Zachodni im. Zygmunta Wojciechowskiego 61-854 Poznań, ul. Mostowa nr 27A”. 
Nazwa: Instytut Zachodni przypomina mi od zawsze – a przynajmniej od prawie czterdziestu lat – dykteryjkę, którą opowiadała ciocia Bogusia, kuzynka mojej matki. 
Otóż ciocia Bogusia była numizmatykiem [dziś pewnie by była numizmatyczką, ale mówimy o latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku]. No i była na jakiś zjeździe, sympozjum czy czymś takim. No i na tym czymś najpierw występował ktoś z Instytutu Zachodniego, po nim jakiś Słowak. I rzeczony Słowak prelekcję swoją zaczął od nawiązania, do instytucji, której przedstawicielem był jego przedmówca. Powiedział, że u nich jeszcze instytutów od takich spraw nie ma. [Jeżeli ktoś nie wie o co chodzi, niech poprosi Googla, by mu przetłumaczył słowo „zachod” ze słowackiego na polski].
Mnie to wciąż śmieszy. Jestem raczej prostym człowiekiem i śmieszą mnie prostackie żarty. I to jest zła informacja. 








piątek, 15 stycznia 2021

15 stycznia 2021


 1. Za oknem biało. Od razu się zrobiło jaśniej. 

PiS to Europa Wschodnia, PO – Europa Zachodnia – powtarzał u Mazurka Schetyna.
Za trzecim chyba razem Mazurek nie wytrzymał: Ja bym prędzej powiedział, że wy to raczej jesteście Europa południowa, konkretnie Włochy. Piękny klimat i co siódmy zaszczepiony poza kolejnością.
Wymieniłem baterię w iPhone SE. Kolejne zarobione przez niewydanie pieniądze. Sześć śrubek było wielkości takiej, że właściwie ich nie widziałem. Przyjdzie znowu wymienić okulary. I to jest zła informacja, bo w sklepie przy Mysiej nie handlują już prefabrykowanymi po 150 zł, o wyglądzie dziesięć razy droższych.

2. Zadzwonił kupiec beemek. Gdzieś musi pojechać, więc po samochody przyjedzie później. Trudno, co robić. 
Pojechaliśmy do Świebodzina, bo pan od mebli spod Gorzowa nie oddzwaniał. Plan był, by pojechać za Gorzów, by popaść oczy zimą a przy okazji sprawdzić, czy pan do mebli nia ma czegoś, co nam jest koniecznie potrzebne, choć jeszcze o tym nie wiemy. Skończyło się na Lidlu, w którym na moich ulubionych przemysłowych półkach pustki. Za to pojawił się szpinak ze śmietaną, za to nie ma podpałki. I to jest zła informacja, bo bez podpałki jest słabo. 

3. Mam jeszcze jeden techniczny sukces. Poza wymianą baterii w iPhone. Otóż udało mi się na dobre uruchomić system chińskich czujników temperatury, wilgotności i ciśnienia. I takie gniazdko, które sprawdza ile zużywa prądu. W tym przypadku panel podczerwieni. Na razie 3,4 kWh. 
Złą informacją jest, że nie udało mi się doprowadzić do porozumienia gniazdka z czujnikiem temperatury. Tak, by jedno sterowało drugim bez mojego udziału. Gdy zarządzałem kilkudziesięcioosobowym zespołem ludzkim to bardzo lubiłem delegować. 

Podjęliśmy kolegialnie decyzję, że Kocio jest zdrowy. Więc gdy chciał – został więc wypuszczony na mróz. Chyba mu się nie podobało.

14 stycznia 2020


 1. Wciąż Warszawa. Wieczorem dałem się namówić na niejechanie: śniegiem sypnęło, pełne zwierza bory i pełno zbójców na drodze. 

Tym razem wstałem za wcześnie. Mimo iż położyłem się za późno. I to jest zła informacja. Wlazłem do wanny, żeby się obudzić. Odsłuchałem Mazurka, co nie było łatwe, bo minister Kurtyka brzmiał jak z blaszanej studni. Nie wiem, czy gdziekolwiek istnieje blaszana studnia, ale gdyby istniała, to dźwięk, jaki by wydawał trzymany w niej minister Kurtyka byłby prawdopodobnie właśnie taki. Przy szerokim kadrze widać było, że w gabinecie ministra Kurtyki flagi ustawione są niezgodnie z precedencją. Gdyby ktoś nie wiedział, w jakiej kolejności ustawiać flagi – polecam się pamięci. Przez ostatnie lata Protokół Dyplomatyczny MSZ z uporem wartym lepszej sprawy tłumaczył mi to na tyle skutecznie, że zapamiętałem.

2. Odwiedził mnie dziennikarz portalu. Nie dość, że nie napiszę którego, to nie napiszę również jakiego, bo przyszedł towarzysko. Po latach odkrywam na nowo możliwość towarzyskich spotkań z dziennikarzami. Zrobiłem mu kawę. Podałem w kubku jednej z telewizji. Rozmawialiśmy. W przerwie zadzwonił do niego pan z serwisu francuskiej marki, do którego wstawił swój dwuletni samochód. Wstawił w celu apdejtowania komputera. No i dlatego, że się czekendżin świecił. Czekendżin się świecił, bo przyszła pora na przegląd. Jeżeli się przeglądu nie zrobi i czekendżin się będzie dalej świecił, to silnik przejdzie w tryb awaryjny i straci moc – mówił pan z serwisu. Nie mógł błędu skasować, bez zrobienia serwisu. Zrobienie serwisu – 2000 zł.
Jakże się cieszę, że nie mam dwuletniego francuskiego samochodu. Gdybym miał – to bym się musiał nauczyć kasować błędy komputera. Wymienić olej to już potrafię. Choć nie wiem, czy francuscy inżynierowie nie stworzyli procedury, według której do wymiany oleju trzeba samochód odwrócić do góry kołami. Bo inaczej dlaczego ma to kosztować 2000 zł?
No więc rozmawialiśmy. W końcu dziennikarz portalu poszedł. Po chwili zadzwonił z pytaniem, czy nie zostawił rękawiczek. Skórzanych. Nie zostawił. Przy okazji zauważyłem, że nie wypił też kawy. Kubek jednej z telewizji najwyraźniej zadziałał odstręczająco. 
Po sukcesie z Kartą pojazdu postanowiłem poszukać zewnętrznego napędu Superdrive do Macbooka. Ostatni raz widziałem go z siedem lat temu. Po pół godzinie brakło mi determinacji. I to jest zła informacja. 

3. Robiło się już ciemno, kiedy ruszałem. Zwykle, kiedy nie wyjadę wieczorem, by wyjechać rano – wyjeżdżam wieczorem dnia następnego. I to jest zła informacja. 
Może nie byłe jeszcze bardzo ciemno, ale jeśli się wsiada do samochodu nie odśnieżywszy go zawczasu, w środku jasno nie jest. Globalne ocieplenie wygnało z audi drapaczki, więc ruszyłem licząc, że z czasem się ten śniegolód roztopi. Za Łodzią kupiłem na Orlenie odmrażacz do szyb. Trochę pomógł. Poddałem się za Koninem. Zjechałem z autostrady zatankować i skorzystałem z myjni. I to był dobry pomysł. Wyszło na to, że wzrok jednak aż tak mi się nie popsuł. 

Wieczorem obejrzeliśmy dwa odcinki netfliksowego „Lupina”. Oj chciałbym, żeby Netflix zrobił „Krzyżaków”. Ciekawe, kto by zagrał Zawiszę Czarnego. 
Jestem dziadersem.  

czwartek, 14 stycznia 2021

13 stycznia 2021


1. Wciąż Warszawa. Zaśnieżona. Wstałem za późno, gdyż położyłem się za późno spać. Nie zjadłem więc śniadania. I to jest zła informacja. Kiedy poprzednim razem nie zjadłem śniadania – o włos źle się to nie skończyło. Oj, bardzo źle. 
Odbyłem serię spotkań i znowu, dzień skończył się przed czasem. Ledwo zdążyłem do zoologicznego przy Hożej, żeby kupić Kociowi jedzenie, które mu kiedyś smakowało. 

Beirut/Kraken do hamburgera z tuńczykiem dodaje frytki z batatów. Właśnie się dowiedziałem, że batat to tak naprawdę wilec ziemniaczany. 
Cóż, nazwa: frytki z wilców – nie brzmi najlepiej marketingowo. 
Wilec ziemniaczany to jakiś kuzyn naszego powoju. 
Na Krakowskim Przedmieściu i Nowym Świecie – króluje grzaniec. Osobiście nie jestem wielbicielem. Kojarzy mi się z kacem. W punktach sprzedaży tłum się kłębi. Przy Domu Bez Kantów wystawiono nawet stoliki z gazowymi ogrzewaczami. 
W Świebodzinie w poniedziałek zdejmowano z latarni świąteczne iluminacje. Warszawa wciąż świętuje. Bogatemu wszystko wolno. 

2. Skończyła się bateria w dzwonku do drzwi. Wyszedłem kupić baterie AAA. Mam wrażenie, że kiedyś takich baterii nie było. Nie pamiętam jak się nazywały w wersji z literą R. AA to były R6. Grubsze, do radia Major, które stało w kuchni, to były R14. Z bateriami bywało krucho, kiedy się kończyły, radio zaczynało – excuse le mot – pierdzieć. Wtedy wkładało się je na chwilę do piekarnika i działały przez parę dni dłużej. Radio Major na stole w kuchni. Trójka – rano, Głos Ameryki – wieczorem. Pełen pluralizm. 
Baterie AAA kupiłem w Carrefourze przy Hożej. Naprzeciwko sklepu stał kontener pełny dębowego, świeżo zerwanego parkietu. Parkietu nie klejonego po warszawsku jakąś smołą, tylko przybijanego gwoźdźmi. Jak w Krakowie. Parkietu, który jeżeli się zniszczy, jeżeli się już nie da przecyklinować, można zdjąć, odwrócić i jeszcze raz ułożyć. Przeżył taki parkiet wojną, komunę, trzydzieści lat wolnej Polski, w końcu ktoś postanowił go wymienić. Ciekawe na co. Może na hiszpańskie (czy włoskie?) płytki, jak u nas w kamienicy. 
Gdybym miał duże auto, to bym podjechał naładował tego parkietu po dach, mimo iż zrywany był barbarzyńsko – coś by można z niego zrobić. Złą informacją jest, że nie mam dużego auta. 

3. Osiem lat temu zmarł Marek Eminowicz mój również nauczyciel historii z liceum. Przypominał mi się ostatnio, przy słuchaniu Jasienicy. (Słuchamy audiobooków przed snem). Odkryłem, że Stary (ja nie nie jestem z grupy, która go nazywała Eminem) często mówił Jasienicą. 
Kiedy dziś zauważyłem, że to już osiem lat – przypomniał mi się pogrzeb. Salwa honorowa. I dwie starsze panie – najwyraźniej emerytowane nauczycielki, które tę salwę skomentowały: „nawet po śmierci nie ma wstydu”. 
Coś w tym jest. Stary raczej nie miał wstydu. Ale naprawdę nikomu rozsądnemu to nie przeszkadzało. Dziś niestety byłoby inaczej. I to jest zła informacja.