niedziela, 26 lipca 2015

25 lipca 2015



1. Pojechaliśmy z Panem Kolegą Wojtkiem do Pałacu, gdzie Pan Kolega Wojtek rozmawiał o Narodowym Dniu Czytania. Obawiam się, że powinniśmy się zastanowić nad zmianą nazwy tej imprezy, bo teraz ktoś dojrzy w słowie „narodowy” blask płonących książek. No dobra. Ten żart nie wyszedł. I to nie jest dobra informacja, bo potencjał na żarty jest.
W każdym razie Pan Kolega Wojtek zwiedził wystawy w Pałacu z przewodnikiem.
Po wszystkim odwiozłem go do roboty, a sam udałem się do Ratusza. Byłem tam chyba drugi raz w życiu. Luksusów nie ma, ale kubatury większe. W Ratuszu prezydent obywatel Jóźwiak wraz ze swym wiernym dyrektorem Zydlem zaprosili mnie przed ściankę. Dyrektor Zydel zrobił zdjęcie, zdjęcie wrzuciłem na fejsa i wszystkim się podobało. Trzech panów z brodami.

2. Wróciłem do biura, w biurze ruch jak na Marszałkowskiej. Nawiedził mnie reprezentant prasy niepokornej, ale żeby pogadać, musiałem go zabrać na Wołoską i gadać po drodze, bo wcześniej ciągle coś się działo.
W komorze czytałem kryminał wydrukowany na chwilę przed mnię poczęciem. Seria z konikiem morskim. Zły bardzo, ale nawiązujący do problemu służby Kaszubów w Wehrmachcie i SS. Bohaterem jest dziennikarz radiowy, który ma kolegę milicjanta, i ten kolega pozwala mu brać udział w śledztwie. Zły ten kryminał był jak mój dowcip wyżej. I to jest zła informacja.

3. Pojechałem do mechanika Jacka, który się okazał… znaczy, go nie było, bo był na wakacjach. Konsylium mechaników po fajrancie stwierdziło, że BMW nie jedzie, bo się posuł potencjometr od pedału gazu. Silnik w tej 750 to właściwie dwa silniki rzędowe połączone wałem. Ma dwie pompy paliwa, dwa przepływomierze, dwa komputery, dwie przepustnice. No i żeby jednym pedałem gazu otwierać dwie przepustnice potrzebna jest elektryka. No i ona się ze starości (chyba) zepsuła. I to jest zła informacja.
Wróciłem do domu. Spotkałem się z kolegą Wojciechem, poźniej z jeszcze jednym Wojciechem. Trzech Wojciechów w jednej notce. Taka sytuacja.




24 lipca 2015



1. Działo się. Najsamprzód pojszłem do Sejmu. Idąc będąc, zadzwoniłem do ojca, który kupił w końcu mieszkanie w Hiszpanii i emigruje. I to – wbrew pozorom – wcale nie z powodu strachu przed PiS, tylko dlatego, że lubi kiedy ma cieplej, a do tego jego amerykańska emerytura wypłacana w Hiszpanii będzie nienadgryziona przez podatki. Kwota wolna – te sprawy.
W Sejmie, z kolegą, który na imię ma tak samo jak rondo Babka, a na nazwisko, jak wynalazca barszczu, udaliśmy się do biura prasowego, by wyjaśnić sytuację z dnia poprzedniego.
Otóż jakiś pan, znany z nic mi nie mówiącego nazwiska (nie znam się na polityce), opowiadał państwu sejmowym dziennikarzom, że w związku z liczbą zaproszonych przez #PAD gości nie będzie miejsca dla dziennikarzy. Stąd był się wziął, dnia poprzedniego, telefon z natemat.pl.
Biuro Prasowe Sejmu stwierdziło, że to jakieś bzdury. Podobnie jak ta o usunięciu stolików prasowych. Udałem się więc do rzeczonych stolików i wygłosiłem kilkakrotnie oświadczenie, że to wszystko bzdury. Nie wiem tylko, czy byłem odpowiednio skuteczny. I to jest zła informacja.

2. Później objawił się Pan Kolega Wojtek, z którym wpadliśmy na chwilkę do Kancelarii, żeby wymienić uszanowania z pewnym archetypem urzędnika. Było miło. Ale przede wszystkim owocnie, bo kurtuazyjne spotkanie nie wiedzieć kiedy zmieniło się w robocze.

Przy Foksal spotkaliśmy się z pełnym pomysłów człowiekiem, niestety wany telefon przerwał spotkanie i się nie udało wszystkich pomysłów wysłuchać.

No dobra, ale najważniejsze, że się przejechałem beemką. Znaczy – zostałem przewieziony, bo do prowadzenia chyba trzeba C. A C nie mam i to jest zła informacja.

3. W komorze kontynuowałem Kirsta. Wróciłem na Foksal skąd po kilku owocnych spotkaniach pojechaliśmy z Panem Kolegą Wojtkiem najpierw do Beirutu, gdzie się miałem jeszcze jedno spotkanie, później na dolny Mokotów, gdzie wysłuchiwaliśmy rad wieku mądrych. Zostawiłem tam Pana Kolegę Wojtka i wróciłem do domu. Gdzie wypiłem butelkę przywiezionego przez Pana Kolegę Wojtka z Chorwacji wina. I to powinna być zła informacja. Ale nie była, bo dnia następnego wstałem jak skowronek.

No więc trzecia zła informacja? Nie mogę napisać, że jeździłem lepiej wyposażonymi beemkami, bo w tym przypadku najważniejszego nie widać.  

sobota, 25 lipca 2015

23 lipca 2015




1. Piechotą do pracy. Miał przyjść na Foksal pan kolega Wojciech. Nie przyszedł, gdyż go zassano jeszcze na dworcu, więc na Foksal nie doszedł. I to jest zła informacja, bo nam Wojtka brakowało.

2. Odbyłem kilka owocnych spotkań z przedstawicielami mediów. Po czym się udałem na lancz z dyrektorem Ołdakowskim i jego Wicedyrektorem Habilitowanym. Dyrektor Ołdakowski przegrał zakład, gdyż pierwsza rozmowa telefoniczna, jaką odbyłem w po zasięściu do stołu trwała krócej niż 10 minut. Niestety, chwilę po niej dotarło do mnie, że zapomniałem o komorze. I musiałem szybko zamówić taksówkę. I znikać. I to jest zła informacja, bo rozmowa sprowadziła się do wymiany złośliwych uprzejmości i nie doszło do knucia, na jakie tak bardzo ostrzyłem sobie zęby.

3. W komorze zrezygnowałem z pana Anatola i zabrałem się za „Ein manipulierter Mord” Kirsta. Zawsze mi się wydawało, że Kirst żył wcześniej. Ale chyba po prostu zlał mi się z Remarquem.
Po komorze taksówką nerwowo wracałem do Foksal, gdzie jeszcze trwały spotkania na najwyższym szczeblu.
Kiedy towarzystwo się rozjechało, przeprowadziłem kolejne spotkania z przedstawicielami mediów. Ostatnie odbyło się w Krakenie, gdzie się w końcu pojawił pan kolega Wojciech.
Na koniec dnia autoryzowałem wypowiedź do natemat.pl
Jak się to rozejdzie, to mnie do PiS-u nie przyjmą i nigdy nie zostanę lubuskim senatorem. I to jest zła informacja, bo jako mianowany przez redaktora Mazurka zawodowy krasnal ogrodowy byłbym świetnym reprezentantem regionu, gdzie ogrodowe figury mają taką popularność.   

piątek, 24 lipca 2015

22 lipca 2015


1. No i ten sam problem, co wczoraj. Czyli najlepiej by było, gdybym zgubił dwa dni. I to jest zła informacja.

2. V12, które ledwo wspina się na Tamkę – ciekawe doświadczenie. Naprawię to auto i jeszcze będę rządził.
Znowu nie mogę opisać najciekawszych rzeczy, z którymi miałem do czynienia. I to jest zła informacja.
W komorze męczyłem dalej pana Anatola. Znaczy raczej to pan Anatol mnie męczył. [Pod koniec życia został członkiem partii komunistycznej]

3. Wieczoru nie pamiętam. Bez sensu ten wpis. I to jest zła informacja. Bo jest druga, a ja na nogach muszę być znowu koło szóstej. Bez sensu.  

czwartek, 23 lipca 2015

21 lipca 2015


1. Piszę o poniedziałku, a jest środa, więc nic właściwie z poniedziałku nie pamiętam. I to jest zła informacja.

2. Od rana kontynuowany był temat toskański. Później, w związku z tym że wystąpiłem w kilku tekstach w mejnstrimowej prasie, a zwłaszcza w roli ogrodowego krasnala u redaktora Mazurka, dużo ludzi postanowiło chcieć mnie poznać. Więc przedpołudnie mi zeszło na oddzwanianiu na telefony, których nie mogłem odebrać bo oddzwaniałem, na telefony, których nie mogłem odebrać.
Pojechałem do komory, po drodze odbierałem, w komorze – nie. Więc kiedy wyszedłem z komory znowu musiałem oddzwaniać. W komorze za to przeczytałem cały „Plus Minus”. Znaczy – nie cały, bo minąłem tekst o piłce nożnej. I to jest zła informacja, bo ponoć był ciekawy.

3. Z komory (oddzwaniając) pojechałem po Bożenę, która zawiozła mnie na Kępę. Saską Kępę, gdzie umówiłem się z kolegą Piotrem, który przywiózł mi naszą jeszcze jedną beemkę. E32, 750. Beemkę, której nie widziałem ze dwa lata. Wciąż piękną, choć nadgryzioną zębem czasu. No i się niestety okazało, że coś się z nią stało niedobrego i nie jest w stanie przekroczyć 2500 obrotów, więc auto mimo dwunastu cylindrów i pięciu litrów pojemności – prawie nie jedzie. Złą informacją jest, że nie będę miał czasu podjechać do kogoś mądrego, kto popatrzy i powie, że jedna pompa paliwa stanęła, albo filtr się zamulił, albo coś w przepustnicach nie styka, albo Bóg jeden wie co.

Wieczorem obejrzeliśmy zaległego i nowego „Detektywa”. Strzelanina była mocna.

środa, 22 lipca 2015

20 lipca 2015


1. Z tego upału ciężko się spało, więc wstałem przy pierwszym pretekście. Znowu się zasiedziałem w wannie, więc wylatując z domu zapomniałem zabrać „Plusa Minusa” z mazurkowym Bujakiem i panią Jakubiak. Na miejscu, obok sterty kolorowych tygodników Bauera leżały książki. Pismo Święte w kilku wersjach, jakiś thriller Mastertona, ze dwa Harlequiny i wydana w pięćdziesiątym którymś roku „Zbrodnia Sylwestra Bonnard” Anatola France'a.
Nie zabrałem do komory Mastertona. I to jest zła informacja. W komorze ciśnienie psuje wzrok. Czytanie książki wydrukowanej chyba siódemką jest trudne samie w sobie. Przy ciśnieniu 1,5 bara jest złe bardzo. Pierwsza część, żeby nie forma – potwornie pretensjonalna. Pniaczek. Jak w „Twin Peaks”.

2. Z Wołoskiej na Szaserów. Próbowałem oglądać Woronicza 17, ale ciągle ktoś dzwonił. Ogólnie ciągle ktoś dzwonił. I to jest zła informacja. Fascynujące doświadczenie: komentowanie afery, którą jest – excusez le mot – z dupy, dziennikarzom, którzy mają pełną świadomość, że afera jest – excusez le mot – z dupy i – co właściwie najbardziej racjonalne – właśnie to zamierzają napisać.

Poszedłem do apteki. Leki kosztowały prawie 300 zł. Lepiej być młodym i zdrowym. I to jest zła informacja. Na bycie młodym i zdrowym szanse coraz mniejsze.

3. Znowu Szaserów. Ostatnia kroplówka. Wychodząc już poczułem tęsknotę. Strasznie jestem sentymentalny.

Wieczorem przyszedł do mnie nowy numer „Newsweeka”. Nie wypada mi nazywać ten – bądź, co bądź – światowej sławy tygodnik – satyrycznym. I to jest zła informacja.
Rzuciłem się na materiał redaktora Krzymowskiego. Było warto. Z nieprawdziwych (łatwych do zweryfikowania) informacji autor wyciągał piętrowe wnioski.
To fascynujące. Wielokrotnie słyszałem, że polskie dziennikarstwo śledcze w znakomitej większości polega na puszczaniu dalej bez weryfikacji informacji uzyskiwanych ze służb. Redaktor Krzymowski udowadnia, że tak samo można działać pisząc o polskiej polityce. Z tym, że w miejsce służb wchodzą partyjne frakcje. Partyjne, bądź już poza partyjne. Taka sytuacja.  

wtorek, 21 lipca 2015

19 lipca 2015



1. Żeby być na Wołoskiej o 7:30, wstałem o 6:30. Zdrzemnąłem się w wannie, wyszedłem więc z domu w ostatniej chwili. W związku z tym, że nikogo nie było na ulicach dojechałem na czas.
Do komory wziąłem sobie nowego Eco. I to jest zła informacja.

2. „Temat na pierwszą stronę” zepsuł mi nastrój. Wytrzymałem do wątku sprostowań.

Pojechałem na Szaserów, gdzie odkryłem, że zastrzyki domięśniowe można przyjmować na stojąco. Zastrzyki w tyłek to jedno z najbardziej traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa. Miałem z sześć lat, przychodziła pani pielęgniarka, waliła suchary i robiła strasznie bolący zastrzyk.
Teraz zastrzyki tak nie bolą. Pewnie to zasługa lidokainy. Panie pielęgniarki nie walą sucharów takich jak: umiesz liczyć po włosku? Jeden włosek, drugi włosek…Robiła to oczywiście wyrywając. Było śmiesznie. Boki zrywać.
Mieliśmy pojechać na Koło, ale się zrobiło zbyt gorąco.
Na Twitterze zaczęła się zadyma z tekstem z „Pulsu biznesu”. W połączeniu z porannym Eco. Do tego jeszcze jednoczenie Lewicy pod sztandarami z przekreślonym krzyżem.
Zawsze, kiedy Palikot zaczyna coś mówić o katolikach przypomina mi się (opisywana już przeze mnie) historia, kiedy przysłał do „Ozonu” kierowcę, bo zapomniał u urodzinach syna i potrzebował prezent. Wydrukowano zdjęcie Benedykta XVI z domontowanymi życzeniami i papieskim podpisem. Kierowca zabrał. W „Ozonie” było więcej takich historii. Ludzie może zmieniają poglądy, ale charaktery pozostają takie same. I to jest zła informacja.

3. Po wieczornej kroplówce okazało się, że wenflon przestał dawać radę. Albo raczej znudził się mojej żyle. Podobają mi się rośliny rosnące przez szpitalem. Posadziłbym je w parku, ale nie wiem czy mogą rosnąć w cieniu drzew. I to jest zła informacja.
Wcześniej byłe, w Makro i kupiłem pomidory. I paprykę, bo modyfikuję przepis na zupę. Zobaczymy do czego dojdę.






poniedziałek, 20 lipca 2015

18 lipca 2015


1. Szósta, zastrzyk, śniadanie, obchód, wypis, kroplówka, taksówka, marynarka, Katedra. Niestety żadnego paparazzo nie było, żeby mnie uwiecznić z wystającym z ręki wenflonem. I to jest zła informacja, bo mógłbym występować jako bohaterski współpracownik, który ze szpitala uciekł, żeby pilnować spraw.

W Katedrze zwiedziliśmy kryptę, która była w remoncie. Znaczy remont się już prawie skończył. Archikatedra św. Jana to jednak nie Opactwo Westminsterskie. Wawelska Katedra zresztą też. Szkoda, że nie mamy takiego jednego miejsca, gdzie by można prowadzić dzieci i pokazując epitafia uczyć historii.

2. Znowu zwiedzałem Pałac. Trzy razy przechodziłem obok okrągłego stołu i go nie zauważyłem. Prawdopodobnie wzrok mój przykuwała średniego sortu sztuka. W tym obraz artysty, na temat którego prac mamy z redaktorem Mazurkiem odmienne zdanie.

Porządne malarstwo wisi piętro wyżej. Niestety powieszone w wołający o pomstę do nieba sposób. Widziałem ogród zimowy pani Kwaśniewskiej. Niestety nie ma w nim ni jednej palmy.
Byłem też w prezydenckich apartamentach. Nie wyglądają jak na zdjęciach „Faktu”. I to jest zła informacja.

3. Pojechałem na Wołoską do komory, było nieco lepiej. I na kroplówkę na Szaserów. Parking na Wołoskiej kosztuje 13 złotych. I to jest zła informacja. Przy Szaserów da się zaparkować przed szpitalem.

Wieczorem pierwsze spotkanie z telewizorem po kilkudniowej przerwie. Niestety przestało działać NC+, więc na razie nici z telewizji informacyjnych.  

niedziela, 19 lipca 2015

17 lipca 2015


1. Znowu szósta. Kroplówki, zastrzyki, śniadanie, obchód (w takiej, bądź innej kolejności). Zaczęło mi się podobać. I to jest zła informacja.

2. Zjadłem przedwczesny obiad. Chwilę później przyszedł po mnie kierowca karetki. Wsiadłem do przegrzanego volkswagena i pojechałem na Wołoską. Z przez okno karetki świat wygląda inaczej. Pan kierowca jechał, jakby prowadziła go nawigacja. Poniatowski, Jerozolimskie, Chałubińskiego, Niepodległości, Wołoska.
Dużo bardziej skomplikowana była droga przez szpital. Dojechałem, wysiadłem, zostałem zarejestrowany, przebrałem się w gustowne niebieskie wdzianko i wlazłem do komory hiperbarycznej. Przyjemność średnia. Batyskaf z fotelami. Nie mam klaustrofobii. Trochę się w życiu nalatałem, więc zmiany ciśnienia nie są mi obce. Ale jednak nie aż takie. Generalnie – męczące doświadczenie. I to jest zła informacja, bo komorę odwiedzać będę z dziesięć razy.

W drugą stronę jechałem chyba iveco. Większym, więc mniej nagrzanym. Tym razem kierowca kombinował. Nie pamiętam w jaki sposób znaleźliśmy się na Rozbrat, później przez Świętokrzyski, Skaryszewską i Żupniczą dojechaliśmy na Szaserów. W komorze prawie skończyłem Górnickiego. Mimo bezkrytycznej miłości do generała Jaruzelskiego nie udało mu się nie dać dowodów na to, że towarzysze radzieccy raczej w 1981 nie chcieli wejść. Mam wrażenie, że jak sobie z tego zdał sprawę dopisał parę rzeczy. Ale jednak nie udało mu się głównego przekazu przykryć.

3. Jeszcze czekając na wejście do komory udzielałem mediom informacji. O strojach PAD, jak również o domu wynajętym w Toskanii. Mam wrażenie, że wszyscy zapomnieli, że PAD prezydentem zostanie dopiero 6 sierpnia. I to jest zła informacja.
Teraz jest zwykłym (bezrobotnym) obywatelem. Tyle, że z ochroną BOR.

Przy wieczornej kroplówce obejrzałem odcinek „Wired”. Faktycznie, ten serial jest o dopalaczach.  

piątek, 17 lipca 2015

16 lipca 2015


1. Spałem słabo, choć łóżko było zadziwiająco wygodne. Dzień – jak to w szpitalu – zaczął się o szóstej rano. Pobrano mi krew, zrobiono zdjęcie klatki, próby uczuleniowe, wbito wenflon, w mięsień zastrzyk, w żyłę zastrzyk, dwie kroplówki. Uwielbiam być zaopiekowany.
Zostało mu to po dwóch doświadczeniach z dzieciństwa. Po tym, kiedy się obudziłem na intensywnej po zatruciu tlenkiem węgla. Swoją drogą na pomysł żeby jedenaście piecyków gazowych (nazywanych naonczas junkersami) podłączyć do jednego przewodu kominowego to chyba tylko za późnego Gierka można było wpaść. No i drugie, czyli kiedy dwa szpitale nie mogły zdecydować, czy mam żółtaczkę niepotwierdzoną czy niewykluczoną i miotały mną jak piłeczką w tym dziwnym tenisie bez siatki dla biznesmenów. Chyba na s. Nie, nie scrable.
Jeździłem od izby przyjęć do izby przyjęć i robiło się mnie coraz mniej. Squasch, mówiłem, że na s.
Kiedy w końcu postanowiono, że jeżeli żółtaczka jest niepotwierdzona i mnie z niej zaczną leczyć, to jeżeli się przy okazji nią zarażę, to mnie przecież wyleczą. To było tak dawno, że jeszcze nie było wenflonów. W dugim tygodniu chciano mnie kłuć w stopy. Wyglądało to nieźle, ale na narkomana wyglądałem zbyt młodo. Po tym doświadczeniu kroplówki mi się dobrze kojarzą. Wtedy leżałem u dr Anki, przemianowanej później na Jana Pawła II. No i były karaluchy. Tłukliśmy codziennie przed snem 100. Taki czyn społeczny.
Teraz są wenflony i nie ma karaluchów. Jest też wifi. Bardzo mi się tu podoba. I to jest zła informacja.

2. Pani poseł Witek udzieliła wywiadu red. Kondzińskiej. Do obu pań mam słabość. Pani Poseł mówi piękną polszczyzną. Pani Redaktor wzięła udział w kampanii. Stanęła za Dudą w miejscu Kaczyńskiego.
Pani Poseł opowiedziała o bibliotecznym zbiorze zastrzeżonym, że były tam przedwojenne gazety i że stamtąd się dowiedziała o pakcie Ribbentrop–Mołotow i o Katyniu. Co trzeba mieć w głowie, żeby nie zrozumieć, że teksty o Katyniu i pakcie były w zbiorze zastrzeżonym? Nie wiem, ale chyba nie chcę trepanować czołowego reportera RMF-u.
Nawet mi smakował obiad. I to jest chyba zła informacja, bo normalnie wszyscy narzekają na szpitalną kuchnię.

3. Korzystając z okazji zacząłem czytać przywiezionego mi wcześniej przez red. Pertyńskiego szpanerskim lexusem – tak, ten samochód jest szpanerski – płk. Górnickiego. „Teraz można”.
Wspomnienia z czasów, kiedy był doradcą generała Jaruzelskiego.
Czytam i chylę czoła. Pan Pułkownik manipuluje czytelnikiem w naprawdę wybitny sposób. Pół roku temu nie widziałbym tego tak jak dziś dokładnie. I to jest zła informacja.


środa, 15 lipca 2015

15 lipca 2015




1. Rano pojechałem na Szaserów, gdzie zamknięto mnie w małym pomieszczeniu i kazano naciskać przycisk. Naciskałem jak umiałem. No i wyszło, że muszę na Szaserów wieczorem wrócić.
Pojechałem do MSZ. Znaczy chciałem pojechać pod MSZ, ale się okazało, że nie ma gdzie stanąć. Po kilku kółkach stanąłem na Flory. Choć bardziej przy Flory, bo na chodniku.
W MSZ się dowiedziałem, że rzeczy na pierwszy rzut oka skomplikowane stają się proste, jeżeli wyjaśni je ktoś, kto ma w nich praktykę.
Złą informacją jest to, że się może okazać, iż coś co za smoking uważałem, smokingiem nie jest. I trzeba będzie smoking obstalować.

2. Kolega Mikołaj zachwycił się SVX-em. Zachwyciłem moich kolegów opanowaniem i maestrią w prowadzeniu samochodu, gdy na rondzie na Tamce jadąc z prędkością 20 km/godz. nie walnąłem w panią, która chyba starą A-Klasą wymusiła na mnie pierwszeństwo. Gdybym jechał Suburbanem, to może bym nie stanął. Ale bym jednak stanął, bo nie jestem taki.
Redaktor Pertyński strasznie szpanerskim lexusem przywiózł mi książkę. Napiszę o niej później. Strasznie szpanerski lexus wydawał dźwięki.
Z kolegą, który ma na imię jak rondo poszliśmy zjeść do Kameralnej. Zamówiłem Ruskie odsmażane. I to jest zła informacja, bo były bardzo niedobre. Przez okno oglądaliśmy parę bardziej siedemdziesięcio niż sześćdziesięciolatków, którzy zamówi dwie pięćdziesiątki (które najprawdopodobniej były czterdziestkami) i jedną galaretę. Wypili, zjedli i poszli.

3. Wieczorem spotkałem się z jednymi znajomymi, później z drugimi. A na koniec Bożena zawiozła mnie na Szaserów, gdzie na oddziale wylądowałem po północy, a przyjmująca mnie pielęgniarka nie uwierzyła w moje tłumaczenie (dlaczego tak późno). Sam bym nie uwierzył.

Okazało się, że jednak szpital to nie hotel, więc trochę się nieodpowiednio przygotowałem. I to jest zła informacja.  

14 lipca 2016



1. Pierwszy raz w życiu byłem w Pałacu. Szału nie ma. Za to jest fontanna. I porządny fortepian. Naprawdę porządny. Do tego z historią.
Klatka schodowa przypomniała mi Ermitaż. Tam niby większa, ale tu przynajmniej nie kapie na głowę.

Pojechałem na Szaserów. Spóźniłem się pół godziny. I to jest zła informacja. Wracałem przez mechanika. Ma w przyszłym tygodniu zacząć rozbierać beemkę. Żeby złożyć trzeba rozebrać.
Ciekawe, czy będzie gotowa przed wrześniem.

2. Przeczytałem o sobie w „Newsweeku”. Kolejny dowód na to, że istnieję.
Dotarła do mnie konstatacja, że byłbym świetnym informatorem redaktora Krzymowskiego. Na Nowogrodzkiej już właściwie nie bywam, więc informacje mam niezbyt świeże, do tego lubię podkolorowywać – czyli spełniam wymagania. Jedna rzecz, niestety mnie dezawuuje – i to jest zła informacja – nie można mnie nazwać politykiem, czy członkiem PiS

3. Wieczorem integrowałem się w Krakenie z przedstawicielem mediów. Tym razem krajowych. Było bardzo miło, bo mogliśmy sobie koheletowo ponarzekać. Stultorum infinitus est numerus.

Człowiek się najpierw cieszy, że znalazł bratnią w ocenie świata duszę, później dociera do niego, że nie ma się z czego cieszyć, bo wychodzi na to, że diagnoza jest słuszna. I to jest zła informacja.

13 lipca 2015


1. Obudziłem się z lekkim kacem o wschodzie słońca. Wcześniej rzadko mi się to zdarzało. Znaczy nie tyle lekki kac, co wstawanie o wschodzie słońca. Na wsi ma to o tyle sens, że wschodzące słońce oświetla kuchnię niesamowitym kolorem. Trwa to tylko chwilę, ale wrażenie jest niesamowite.

W telewizji nie było literalnie nic. Zacząłem więc czytać tekst z „Wyborczej”. Tekst pod nieco może częstochowskim tytułem „Kraków: stolica prawdziwych Polaków”. No i muszę przyznać, że tekst – jak to się dziś mówi w pewnych kosmopolitycznych kręgach – zrobił mi dzień.


Autorzy parę tygodni wcześniej nie byli w stanie ogarnąć imion latorośli Wojtka Kolarskiego, tym razem postanowili podzielić się ze światem swoimi wyobrażeniami na temat intelektualnego zaplecza #PAD. No i dla każdego, kto ma na ten temat choć blade pojęcie tekst był potwornie śmieszny.
„Kierunki polskiej polityki na najbliższe pięć lat wytycza grupa znajomych w wilgotnej księgarni pod Wawelem”.
Jest coś takiego w krakowskich dziennikarzach – wiem, bo sam tak miałem – że wydaje im się, iż w związku ze swoją krakowskością są najmądrzejsi na świecie. Problem polega na tym, że gdyby faktycznie byli najmądrzejsi na świecie, to by ten świat ich zauważył i zatrudnił w tym „New Yorkerze” albo innym „Economiście”. A tu nic. Czasem tylko jakaś warszawska redakcja daje się nabrać i drukuje te bzdury. I to jest zła informacja mimo iż bywa to strasznie śmieszne.
Swoją drogą wyobrażam sobie, że niektórzy z mianowanych zapleczem intelektualnym #PAD będą gotowi w to uwierzyć. I to dopiero będzie śmieszne.

2. Obejrzałem trzy odcinki profesora Tutki. Dziś się już takich filmów nie robi. I to jest zła informacja. Nie pamiętam niczego z „Kawy na ławę”. Poza tym, że to był ostatni odcinek przed wakacyjną przerwą.


3. Odkryłem w sobie wrodzony talent dekarski. Znaczy: pozatykałem dziury w dachu. I to właściwie jest bardzo proste. To niesprawiedliwe, że w aż tyle talentów mnie wyposażono.
Powinienem jeszcze poprawić rynnę i piorunochron. Ale tego bez podnośnika nie zrobię. I to jest zła informacja.

Wróciliśmy do Warszawy. Cóż, służba nie drużba.  

wtorek, 14 lipca 2015

12 lipca 2015


1. Wstałem, obszedłem gospodarstwo, straty dużo większe niż myślałem. Urwany kawałek topoli przygniótł kilkunastoletnią lipę, inny kawałek – brzozę. W sadzie legł jakiś klon, no i jeszcze jakiś poniemiecki iglak stracił czubek. Do tego lipy… Cóż, przez moment przez głowę przeleciała mi myśl, że klimat się zmienia. I to jest zła informacja.

2. Pojechaliśmy do Świebodzina. Zaczęliśmy od pana od drzew. Tym razem poznaliśmy nestora rodu. Obiecał, że w tygodniu podjadą. Zobaczą, co trzeba przyciąć, co zabezpieczyć, żeby było dobrze.
Później wpadliśmy do Lidla. Nie było Châteauneuf-du-Pape w promocji. I to jest zła informacja.
Ze Świebodzina pojechaliśmy do Gronowa, do mechanika, który miał ogarnąć problem skrzyni w Suburbanie. Niestety go nie zastałem. I to jest zła informacja. Za to zobaczyłem kilka dziwnych samochodów, jakie (najprawdopodobniej) sprowadził z Ameryki kuzyn rzeczonego mechanika.
Po drodze, przez cały czas mijaliśmy motocyklistów. Parafrazując popularny w pewnych kręgach dowcip – poznawaliśmy ich po kaskach.
W Łagowie najprawdopodobniej był motocyklowy zjazd. Zjazd w pierwotnym tego słowa znaczeniu.
Przypomniało mi się, jak lat temu kilka, wysłałem do Łagowa pewnego motoryzacyjnego dziennikarza telewizyjnego z rodziną. Tłumaczyłem, że to takie spokojne miejsce. No i właśnie kiedy przyjechali, okazało się, że jest zjazd motocyklistów. Tysięcy. Taka sytuacja.

3. Wieczorem integrowaliśmy się z sąsiadami. Christian, przyszły zięć sąsiada Gienka integrował się z sąsiada Gienka ojcem. Kominiarzem. Christian – jakby na to nie patrzeć – Niemiec, nie dość, że związał się z Polką (co od setek lat w Niemczech uchodzi za świetny pomysł), to jeszcze trafił na niemieckojęzycznego dziadka.

Impreza zaczęła się rozkręcać, polsko-niemieckie rozmowy zaszły na temat trzeciej wojny, masonów, grupy Bilderberg i kapitalizmu – słowem: zaczęło być ciekawie. No i wtedy Bożena kazała mi iść do domu. I to jest zła informacja. Choć i dobra, bo gdybym kontynuował, to bym rano pewnie umierał. A miałem naprawdę poważne przed sobą zadania.