czwartek, 24 marca 2016

22 marca 2016



1. Opony stały ostatnio się ważnym elementem mojego życia. Mieliśmy wyjechać w poniedziałek. Jak najwcześniej. Znaczy miałem z pracy wyjść jak najwcześniej. Wyszło jak zwykle. Czyli, że im wcześniej chcę wyjść, tym wychodzę później. 
Wróciłem do domu, zdjąłem ubiór roboczy, przystąpiłem do próby zmiany koła w beemce, gdyż stała na flaku. Gdyby flak był PAX-em [powinno się pisać 'paksem', ale wtedy chyba nikt już by nie zgadł o co chodzi], mógłbym na flaku pojechać do męczygumy. I to byłby plus. Minusem by było, że bym pewnie męczygumy ze sprzętem do zakładania PAX-ów zbyt łatwo nie znalazł.
No więc próbuję zmienić koło. Znaczy najpierw nie mam czym ściągnąć plastikowego dekielka, który zasłania śruby. Szukam. Otwieram schowek. Niczego, co by się nadawało nie ma. Próbuję zamknąć. Przypominam sobie, że już trzy lata temu miałem się zająć naprawieniem zamknięcia, bo prawie nie działa. Prawie – czyli proces zamykania trwa dobre pół godziny, po którym się na czas jakiś zapamiętuje, że schowka otwierać nie należy. Szukam dalej. Bez skutku. W końcu próbuję użyć kluczyk do skrzynki na listy. Skutecznie i bez strat. Próbuję odkręcić śruby. Najpierw po dobroci. Później na siłę. Bezskutecznie. Myślę skąd wziąć kompresor, by na podpompowanym kole dojechać do męczygumy. Bezskutecznie. Wpadam na pomysł wezwania męczygumy samobieżnego. Dzwonię. Mówi, że może być za godzinę. Dobrze. Zaczekam. 
Idę do apteki. W aptece się przypominam sobie, że kartę zostawiłem na stole. Wracam do domu. Wracam do apteki. Moja ulubiona pani mówi, że widziała mnie w telewizji. Że fryzura mnie postarza. Zwłaszcza z tyłu. I to jest zła informacja. 
Przyjeżdża męczyguma. Porządnym kluczem z porządną przedłużką odkręca nieodkręcalne dla mnie śruby. Konstatuje, że jest młodszy od beemki. Na pierwszy rzut oka nie jest to takie oczywiste. Pytam jak idzie mu interes. Mówi, że myślał, że będzie lepiej. Nie znajduje dziury. Zakładamy, że rozszczelniło się przy feldze. Ściąga gumę, smaruje tym dziwnym smarem, zakłada, pompuje. Przed wyważeniem jeszcze raz dokładnie ogląda oponę. Znajduje gwóźdź. Ściąga gumę, wyciąga gwóźdź, łata, zakłada, pompuje, wyważa, przykręca, przeprasza, że tak długo trwało. Bez sensu, bo wcale długo nie trwało. [Gdyby ktoś potrzebował rozwiązać gumowy problem – szczerze polecam 504049142]

2. Z tego wszystkiego pojechaliśmy rano. Beemce należą się nowe amortyzatory, opony, przegląd instalacji elektrycznej. Zestaw naprawczy do skrzyni Suburbana czeka pod Waszyngtonem. Zanim trafi do Poznania, gdzie ta skrzynia leży. A później (już w skrzyni) do Boryszyna, gdzie stoi Suburban – upłynie jeszcze z miesiąc. Jak nie dwa.

Dom zimny. Nim się wypakowaliśmy – zaczął sypać grad. W związku z tym, że sypał na mnie pomyślałem, że lepiej by było, gdyby się dalej zajmował energetyką jądrową. Przestał sypać. Ubrałem gumofilce i udaliśmy się na obchód.
Za stodołą zwaną stołówką rosły śliwki. Węgierki. Bardzo smaczne. Tak bardzo, że rzadko udawało się nam je jeść, bo zazwyczaj, kiedy dojrzewały – dostawały nóg i gdzieś sobie szły. Od dobrych dziesięciu lat obiecywaliśmy sobie, że o nie zadbamy. Tak, by owocować mogły bardziej. Już nam się nie uda. Ktoś, podczas naszej nieobecności je ściął. Równo przy ziemi. Krzaki ułożył w dwóch rzędach. Nie dość, że pożytku z nich już nie będzie, to trzeba je będzie jeszcze uprzątnąć. Excusez le mot – kurwa mać.
W parku kilka przebiśniegowych dywaników. Bardzo ładnych dywaników.

Jakiś czas temu wywiozłem z domu do Pałacu telewizor. Patrzono na mnie dziwnie – wcześniej modny był transfer sprzętu RTV i AGD w przeciwną stronę. 
Miałem oglądać przy pracy. Okazało się, że nie mam właściwie czasu – ostatnio prawie mnie nie ma przy biurku.
Jestem więc od przekazu telewizyjnego odzwyczajony. A tu trafiłem na Brukselę. Ciężkie doświadczenie. Utkwiły mi dwie sceny. Młody psycholog nadużywający określenia „cholernie” i exposeł Zalewski siedzący obok pana Dziewulskiego. Jak by na to nie patrzeć – upadek naprawdę nigdyś niezłego specjalisty od spraw europejskich.
Jeszcze był sądowy rzeczoznawca od materiałów wybuchowych, który nim jeszcze cokolwiek było wiadomo zarzekał się, że materiały użyte w zamachach były zrobione na miejscu, z ogólnie dostępnym środków. Generalnie z tych w sumie trzech godzin, przez które oglądałem dwa informacyjne kanały – po wyciśnięciu waty – można by mieć informacji na jakieś trzy tweety. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem, nie pamiętam dlaczego, przypomniała mi się uratowana flaga.
W zeszłą sobotę [tę zeszłą tydzień temu] pojechałem na Szaserów stomografować sobie głowę. Liczę na to, że dostanę zaświadczenie o posiadaniu mózgu. Na własne potrzeby – nikt, jak na razie, ode mnie takiego zaświadczenia nie wymagał. Tomograf kojarzył mi się z czymś strasznie hałaśliwym. Pani technik wyjaśniła mi, że najwyraźniej myliłem go z rezonansem.

Wracałem Trasą Łazienkowską. Przed mostem, na pasie dla autobusów leżała biało-czerwona flaga. Nie będę się wyzłośliwiał wymyślając skąd się tam wzięła, kto, w drodze na jaki marsz ją porzucił. Leżała. Kierowca autobusu, który mijałem delikatnie skręcił by na nią nie najechać. W połowie mostu postanowiłem po nią wrócić. Musiałem Wisłostradą dojechać do Poniatowskiego. Pomyliły mi się pasy, ale jakoś w końcu wbiłem się na most. Pogubiłem się trochę jadąc przez Saską Kępę. W końcu udało mi się wrócić na Łazienkowską. Stanąłem trochę utrudniając ruch. Wysiadłem i zebrałem flagę. Kiedyś bym czegoś takiego nie zrobił.
Miałem zagwozdkę z praniem flagi. Czerwona część sprawiała wrażenie farbującej białą. Zawierzyłem programowi pralki. Słusznie. Mam flagę. Nie mam kija. I to jest zła informacja. 

Obejrzeliśmy kawałek „Pulp fiction”. Nigdy wcześniej nie wsłuchałem się w cytat z Ezechiela. Reklamowa przerwa przerzuciła nas na „American Beauty”. Poprzedni raz oglądany z dziesięć lat temu. Tym razem jestem starszy od bohatera. Daje to inne spojrzenie. Niestety w połowie zasnąłem. Obudziłem się chwilę po strzale.
Generalnie dobrze się po strzale móc obudzić.  

piątek, 18 marca 2016

17 marca 2016



1. Zasadniczo, to nie jest moja sprawa. Bo z redakcją „Rzeczpospolitej” dyskutować powinno Biuro Ochrony Rządu. No i pewnie będzie.
Ja się niestety nie mogę powstrzymać. Zwłaszcza, że z nazwiska wywołano mnie w tekście. Demokracja wymaga istnienia wiarygodnych mediów. Bez tego obywatel nie ma możliwości kontroli władzy – sam nie jest w stanie weryfikować informacji i łatwo może być manipulowany. Dziennikarz ma narzędzia, wiedzę i etykę, która daje mu szansę na to weryfikowanie. A przynajmniej mieć powinien. Jeżeli tego nie robi – jego praca nie ma sensu. Jest – tu użyje mojego ulubionego trudnego słowa – przeciwskuteczna.
Kiedy jeszcze pracowałem w redakcjach różnych – zawsze mówiłem, że wiarygodność gazety buduje stosunek do najmniej ważnych rzeczy. Drobiazgów. Jeżeli czytelnik może łatwo złapać redakcję na błędzie – jak ma mieć zaufanie w sprawach poważnych?
Tekst w „Rzepie” pokazuje niestety kondycję polskiego dziennikarstwa. I to jest zła informacja.

2. Mam nadzieję, że nikt nie wpadnie na pomysł traktowanie tego, co piszę jako oficjalnego zdania jakiegokolwiek urzędu. Piszę we własnym imieniu. Nie mogę się odnosić do całości tekstu. Mogę tylko do fragmentów opisujących sytuacje, których byłem świadkiem, jednakże to, że o czymś nie piszę – nie znaczy, że to musi być prawda.

Tekst jest tak wiarygodny, jak najmniej ważny jego element.

Z naszych informacji wynika, że prezydent miał dolecieć z Warszawy do Karpacza śmigłowcem i wylądować na lądowisku hotelu Gołębiewski w kurorcie. Ustalenia w dniu wyjazdu zmieniła Kancelaria Prezydenta.

No, nie. 
Od początku było wiadomo, że lecimy samolotem do Wrocławia. Pomysł lotu śmigłowcem z Warszawy do Karpacza jest w tym przypadku niedorzeczny. Osoba, która tych informacji „Rzepie” udzieliła nie ma pojęcia o procedurach obowiązujących w Kancelarii.

Stromego, 100-metrowego odcinka od ulicy do stacji wyciągu na Śnieżkę nie mógł pokonać żaden samochód poza terenowym GOPR-u. Szef ochrony prezydenta Bartosz Hebda, który siedział obok prezydenckiego kierowcy, podjął decyzję o próbie wjazdu 3,5-tonowym bmw. Na pełnym gazie, z rozpędu mimo kamieni, lodu. Wiele wskazuje na to, że sparciała opona wtedy została uszkodzona.

Teorię „stromego podjazdu” generał Janicki sufluje od samego początku. Dla każdego, kto nie wie, jak sytuacja wyglądała na miejscu [dokąd dojechały auta] brzmi wiarygodnie. Zima, śnieg, góry. A naprawdę asfalt był czarny. Droga umiarkowanie dziurawa. Kąt podjazdu normalny. I dla 3,5-tonowego BMW. I reszty aut. I tych przodem, i tyłem, i na cztery pędzonych. Opis wjazdu „na pełnym gazie” – robi wrażenie. Niestety z rzeczywistością nie ma specjalnie wiele wspólnego.

Dodam, że opowieści generała Janickiego na temat konieczności użycia samochodu z napędem na cztery koła powodują ataki śmiechu zarówno u kierowców BOR-u, jak i znanych mi dziennikarzy motoryzacyjnych.

Tu zrobię coś, czego obiecywałem sobie nie robić – użyję osobistego, nie do końca przystającego do tamtej sytuacji doświadczenia: otóż jest różnica pomiędzy jazdą na kapciu (oponie, z której uchodzi powietrze) a opony wystrzałem.

Co więcej, zalecenia BMW mówią, że na pękniętej oponie można przejechać do 100 km, tyle że z prędkością nie większą niż 80 km na godzinę.” – to prawda.

Pod warunkiem, że opona istnieje, a nie rozpada się w ciągu kilkudziesięciu sekund na kawałki.

W kolumnie z prezydentem jechał także samochód nieuprzywilejowany, czego zakazuje prawo i zarządzenia wewnętrzne BOR. Był to cywilny volkswagen sharan Kancelarii Prezydenta.
Samochody Kancelarii (i inne) jeżdżą w kolumnie z Prezydentem bardzo często i od bardzo dawna. Jest specjalna procedura dopuszczania ich do tego [z powodów oczywistych nie będę jej opisywał]. Mam wrażenie, że istnienie tych wzmiankowanych przez „Rzepę” przepisów to taka sama prawda jak to, że „prezydent miał dolecieć z Warszawy do Karpacza śmigłowcem i wylądować na lądowisku hotelu Gołębiewski w kurorcie”.

Szefowie BOR zapowiedzieli wymianę opon we wszystkich samochodach Biura, które mają powyżej dwóch lat i 10 tys. przebiegu. To oznacza wydatek kilkuset tysięcy złotych i unieruchomienie na pewien czas co najmniej połowy floty.” – ciekawe dlaczego BOR miałby zastosować normy dotyczące opon specjalnych do wszystkich aut w Biurze. ”

Wstyd się przyznać, ale wypadku mam nawyk sprawdzania daty produkcji opon w prezydenckich autach. Informator „Rzeczpospolitej” funkcjonuje chyba w innej rzeczywistości. I to nie jest zła informacja. Złą jest, że redakcji nie chciało się wykonać prostej pracy polegającej na obdzwonieniu fotoreporterów dokumentujących aktywności Prezydenta – fotografowanie opon to ich od wypadku hobby.

3. Nie odniosę się do rewelacji o wyciąganiu opon ze śmietnika. Nie bywam w garażach BOR-u. Mogę jedynie zauważyć, że skoro autorka tekstu łyknęła tyle rzeczy, o których wiem, że są nieprawdą wielce jest prawdopodobne, że jej informatorzy wkręcili ją również tutaj.


Pozostaje pytanie – gdzie była redakcja? I czy ktoś weźmie na siebie odpowiedzialność za publikację tych bzdur. Gdybym miał zgadywać – nie sądzę. 
I to jest zła informacja.
Jest moda na nadawanie słowom nowych znaczeń. „Prawda” w tytule tekstu może być tego przykładem.

Nikt chyba nie zwrócił uwagi na to, że jeżeli wersja podana przez BOR jest prawdziwa, to generał Janicki ponosi odpowiedzialność za narażanie życie prezydenta Komorowskiego, premiera Tuska, premier Kopacz [nie wiem, kto jeszcze mógł jeździć pancernymi autami].
Może tu leży klucz do obecnej medialnej awantury.  

poniedziałek, 14 marca 2016

12 marca 2016



1. Piątek rozpoczął się dla mnie upiornie wcześnie. Upiornie, bo czwartek zakończył się już w piątek. I to jest zła informacja.
Próbowałem pisać. Bez efektu. Próbowałem czytać. To z efektem, ale zdecydowanie niezamierzonym. Znaczy: zacząłem dostawać szewskiej pasji, bo liczba bzdur, na jakie trafiałem przekraczała moją tolerancję. Znaczy – nie było dobrze. Kiedy już miałem się pogodzić z tym, że cały dzień będzie bez sensu, nad autostradą przeleciały dwa bociany. Abstrahując od przesądów z tym związanych – widok bociana świadczy o szybko zbliżającej się wiośnie. A na wiosnę czekam coraz bardziej nerwowo, bo mój wyjściowy płaszczyk domaga się czyszczenia i chętnie by poznał jakiegoś krawca. Ech, ciężkie to urzędnicze życie.
Resztę drogi uprzykrzałem sobie za pomocą Spotify'a wyszukałem przebój i słuchałem 20 jego kowerów. W Gnieźnie tekst znałem na pamięć. W dwóch wersjach – z chórkiem i bez.

2. W Gnieźnie rozpoczynał się X Zjazd Gnieźnieński. Dawno temu czytałem książkę o Brunonie z Kwerfurtu, kapelanie Ottona III. Została mi po niej pamięć o Zjeździe, Pięciu Braciach Męczennikach i oczywiście świętym Wojciechu.
Tym razem do Gniezna na bosaka nie przyszedł żaden Divina favente clementia Romanorum imperator semper Augustus. Był za to biskup Sawa, którego jestem coraz większym wielbicielem.
Kiedy Jego Świątobliwość obserwuję, przypomina mi się „Wybór wiary przez księcia Włodzimierza” z cerkwi św. Andrzeja w Kijowie i myślę sobie, że książę Włodzimierz nie przez przypadek nazywany jest Wielkim.

Zwiedzaliśmy Muzeum Początków Państwa Polskiego. Przypomniał mi się nasz kolega Grzela, który zbuntował się przeciwko pani od plastyki i w ramach tego buntu napisał [w ramach kartkówki], że rzeźby [i tu niestety nie pamiętam, czy chodziło o romańskie i gotyckie, czy gotyckie i renesansowe] różnią się jedne od drugich tym, że tym starszym już poodpadały nosy, a tym drugim nie.
No więc tu były te młodsze.
Pani od plastyki nie miała z nami lekko. To był tzw. brak chemii.
Mnie się zdarzyło w związku z nią mieć na półrocze obniżone zachowanie. Zupełnie niechcący. I to jest zła informacja. Otóż na którejś z lekcji rozrabiałem. Z czegoś się tam śmialiśmy. Pani od plastyki zapytała –Kędryna, z czego się śmiejesz? Ja niewiele myśląc rozejrzałem się po sali. I odpowiedziałem –Z lampy. Zrobiło się cicho. Pani od plastyki się zrobiła czerwona. Po chwili i ja się zrobiłem czerwony, bo dotarło do mnie, że pani od plastyki na nazwisko ma Lampa.
Nauczka na całe życie. Kiedyś, już w liceum, opowiadałem na lekcji przysposobienia obronnego koledze Grzeli historie ze studiów naszego nauczyciela przysposobienia obronnego, które w wczasie wakacji opowiedział mi kuzyn mojego ojca, który z rzeczonym nauczycielem przysposobienia obronnego studiował. Nauczyciel przysposobienia obronnego zapytał: –z czego się Kędryna śmiejesz. Powiedz głośno, to się wszyscy pośmiejemy. Nauczony tamtym doświadczeniem odpowiedziałem: –Panie profesorze, nie wszystkim może być do śmiechu, więc nie powiem. No i nie powiedziałem. Zresztą nauczyciel przysposobienia obronnego nie naciskał.

W podstawówce, pod koniec, mieliśmy zajęcia, które miały nas przygotowywać do wyboru zawodu. Pamiętam, że jedną z pożądanych w zawodowej karierze możliwości było poznawanie ciekawych ludzi. Mimo, iż w podstawówce jakoś specjalnie tego nie planowałem – teraz ciekawych ludzi poznaję bardzo często. W Gnieźnie – byłego Nuncjusza i Prymasa (w jednej osobie). Ekscelencja wspominając Pałac Prezydencji opowiedział dykteryjkę. Otóż prezydent Kuczma przywiózł prezydentowi Kwaśniewskiemu dwie słusznej wielkości mozaiki (w stylu – rzecz jasna – bizantyjskim). Jedna przedstawiała świętego Aleksandra, druga świętą Jolantę.
Widząc je prezydent Kwaśniewski powiedział, że on się na sprawach duchowych zna słabo, ale jest tu Nuncjusz, który się zna z powodów oczywistych, więc może on skomentuje. Ekscelencja na to: Z tego, co się orientuję mozaiki mogą być hiperrealistyczne, bądź profetyczne. I tu mamy do czynienia z tą drugą możliwością. Artysta przedstawił, jak państwo będą wyglądać w przyszłości.
Cała sala klaskała. Prawie cała. Nie klaskali prezydent Kwaśniewski i jego małżonka. Jolanta.
Właściwie żałuję, że nie widziałem tych mozaik.

3. Do Warszawy wracaliśmy z Druhem Podsekretarzem. Z namaszczeniem założyliśmy nogę na nogę, majestatycznie się oparliśmy i prowadziliśmy długie, abstrakcyjne, filozoficzne rozmowy.

W Warszawie, wieczorem spotkałem Prezydenta Obywatela Jóźwiaka, z jego wiernym dyrektorem Zydlem. Pod Beirutem. Rzucili się na mnie w kwestii wykształcenia Marii Pereirowej.
Jest to o tyle zabawne, że trudno by mi było sobie wyobrazić kogoś, kto dziś ma jakieś wykształcenie w temacie mediów społecznościowych. Ci, którzy mają pojęcie – pracują. A jest ich jak na razie niewielu. Ale o tym Prezydent Obywatel Jóźwiak powinien wiedzieć – zdając sobie sprawę z tego ile pieniędzy jego matka-partia wywaliła podczas dwóch ostatnich kampanii na specjalistów, którzy pojęcie w tym temacie mieli ograniczone.
Sam bym chętnie pracował z Marią Pereirową, teraz to już niemożliwe bo podkupiła ją konkurencja.  I to jest zła informacja.  

piątek, 11 marca 2016

9 marca 2016


1. Z Pałacu do Biura Bezpieczeństwa Narodowego idzie się po schodach. W dół. Czyli szybciej niż w drugą stronę. By wyjść z Pałacu trzeba przejść przez piwnice, gdzie prezydent Wałęsa grał w ping-ponga. Swoją drogą hałas tam wtedy musiał być niezły.
Wychodzi się na fontannę. Jak zauważył jeden z oficerów BOR-u – nadejście wiosny najłatwiej można poznać po tym, że w fontannie pojawia się woda.

Rada Bezpieczeństwa Narodowego ma to do siebie, że obraduje ile chce, a w związku z tym, że obraduje w zamknięciu – nie wiadomo, kiedy obradować skończy. Wszyscy więc czekają bardziej lub mniej pod drzwiami, w większym, bądź mniejszym napięciu.
Ja mniej pod drzwiami i w mniejszym napięciu. Siedziałem u naszego nowego generała. Rozmawialiśmy na tematy ogólnowojskowe, z których powoli przeszliśmy na koszarowe. Z koszarowych na ekskrementalne. Defekacja w Iraku na przykład jest trudna, gdyż temperatura w toi toi-u w ciągu dnia może osiągać 70 stopni Celsjusza.
Generał opowiadał, jak kiedyś wiózł Gwiazdę Estrady wraz z zespołem. Z lotniska do bazy. Helikopterem. Wsiedli. Generał załadował taśmę do kaemu (zespół Gwiazdy był na tyle duży, że brakło miejsca dla strzelca). Gwiazda Estrady zbladła –Po co to – zapytała. –Szanowna Pani, znajdujemy się w strefie działań wojennych. Jeżeli zaczną do nas strzelać, odpowiem ogniem – odpowiedział Generał. Helikopter wystartował. Leciał bojowo, czyli nie prosto. Bardziej we wszystkie strony. Generał w pewnym momencie zauważył, że jeden z członków zespołu wygląda na dotkniętego dolegliwościami żołądkowymi, które potęgowane są ruchami śmigłowca. Członek zespołu wyglądał coraz gorzej. W związku z niemożliwością zatrzymania na poboczu – Generał zasugerował, że w takich sytuacjach można wziąć nylonowy worek i udać się na tył śmigłowca. –Przy damach? Nigdy! – członek zespołu odkrył w sobie siłę, która pomogła mu doczekać do końca podróży.
Złą informacją jest, że mimo mojego wieku wciąż się zdarza, że fascynują mnie opowieści o defekacji. Zupełnie, jakbym miał lat sześć i był właśnie uchroniony przed koniecznością pójścia do podstawówki.
Z drugiej strony jakże to cudowny obrazek. Black Hawk nad iracką pustynią. Generał [wtedy pewnie pułkownik] lustrujący znad kaemu perymetr, Gwiazda Estrady z zespołem.
Ten polski serial o Afganistanie był tak beznadziejny, bo zamiast prawdziwych historii opowiadał historie wydumane. A tylko prawda jest ciekawa. Również ta nieco podkręcona.

2. Rada Bezpieczeństwa Narodowego w końcu zakończyła obrady. Uczestnicy się rozeszli. My pojechaliśmy na lotnisko. W BBN-ie dostałem pendrive w kształcie pistoleciku. Nie pozwolono mi go wnieść do samolotu. I to jest zła informacja. Mógłbym wpaść na pomysł sterroryzowania nim BOR-owców i załogi i zażądania lotu na Tempelhof. Mógłbym się wmieszać w tłum mieszkających tam uchodźców i rozpocząć nowe życie jako ofiara niemieckiego przemysłu zbrojeniowego.
W Monachium widziałem demonstrację pięciu niemieckich komunistów, którzy z użyciem obrazków tłumaczyli, że niemiecki przemysł zbrojeniowy produkuje broń, broń używana jest w Syrii do burzenia domów, których mieszkańcy jadą do Niemiec. Złą informacją jest, że brakowało obrazka, na którym zaczynają pracę w przemyśle zbrojeniowym. Niemieckim, który ponoć potrzebuje rąk do pracy. 

3. Mój brat miał urodziny. Nie zadzwoniłem do niego. I to jest zła informacja.

czwartek, 10 marca 2016

8 marca 2015


1. Na kredensie stoi u nas kotek. Złoty. Chiński. Stoi i macha łapką. Ponoć jak macha, to przybywa pieniędzy. Nie jestem do końca o tym przekonany, ale pilnuję, żeby zawsze były na wymianę baterie. Proszę, nie mówcie o tym Robertowi Tekielemu, bo jak się dowie, to mnie zapisze do satanistów, bo kotek – w jego rzeczywistości – na pewno ma coś wspólnego z jakimś demonem.
Od pewnego czasu, w okolicy kredensu słyszałem dziwne dźwięki. Jakby coś kapało. Wydawało mi się, że mi się to wydaje, bo się okazało, że chiński kotek tłukł w łeb aniołka, który był elementem stojącego obok świecznika. Wojna kultur. Chiński plastik versus europejski alabaster. Nierozstrzygnięta wojna kultur.
Tłuczenie w łeb aniołka ograniczało ruch łapki kotka. Znaczy, kotek machał mniej. Machał mniej – istnieje poważne podejrzenie, że gdyby machał bardziej, to pieniędzy by bardziej przybywało. Więc mogę być stratny. Nie ma tego jak sprawdzić. I to jest zła informacja.

2. Szarym Sharanem jechaliśmy do Świerku. Trasą lubelską. Bogu dziękować nie muszę zbyt często tamtędy jeździć. Najpierw dojechaliśmy pod zamkniętą bramę pilnowaną przez policyjny radiowóz, którego załoga z pełna skondensowanej przez nudę energii odesłała nas do właściwego wjazdu. Narodowe Centrum Badań Jądrowych o tej porze roku wygląda dość smutno. W środku trzeba było ubrać fartuch. Postaliśmy chwilę nad reaktorem. Reaktor ma na imię Maria. Jak – na przykład – małżonka redaktora Pereiry. Z tym, że Maria-reaktor jest starsza.
Oprowadzający nas pan profesor tłumaczył, że Maria-reaktor została przerobiona, by móc działać na uboższym paliwie, bo ze starszego – bogatszego dało się zrobić bombę.
Bomby są przereklamowane. Ostatnio, grając w samolocie w Cywilizację, zbombardowałem Moskwę i wcale to nie rozwiązało problemu.
Po wyjściu znad reaktora zmierzyłem się licznikiem Geigera-Müllera. Wyszło, że jedną rękę mam bardziej radioaktywną niż drugą. Niestety nie pamiętam która jest ta bardziej. I to jest zła informacja.
Swoją to właściwie całe to Centrum to mogłaby być mistyfikacja. Jak lądowanie na księżycu. Wiele lat temu grupa naukowców zaczęła udawać, że buduje reaktor. Później, że go zbudowała. Że reaktor działa. Jeżeli ktoś jest zainteresowany scenariuszem – proszę się nie krępować.

3. Oglądamy „House of Cards”. Zasadniczo, dlatego zacząłem płacić za Netflix. Kiedy przyszło co do czego, okazało się, że muszę i tak ściągać tłumaczenia grupy Hatak, bo mojego angielskiego nie staje do wszystkich niuansów.
Przy okazji: na 'motorcade' mówi się u nas 'kolumna', nie 'eskorta'. A G7 spotkałoby się raczej w 'Brandenburgu' niż 'Brandenburgii'.
UWAGA BĘDĄ SPOJLERY!
Wyparłem jak bardzo od międzynarodowej rzeczywistości oderwana była poprzednia seria serialu. Wyparłem, później „Homeland” [IV i V] przyzwyczaił mnie do wrażenia, że twórcy próbują się rzeczywistości trzymać. Więc teraz, kiedy usłyszałem, że problemem jest cena ropy spowodowana zmniejszaniem przez Rosję wydobycia – poplułem ekran, a później sprawdziłem, czy aby odcinka nie reżyserowała Agnieszka Holland.

Po południu, kiedy wracaliśmy zza Wisły, jeden z kolegów zaczął opowiadać o książce, którą kupił na wyprzedaży. „Osobista ochrona Hitlera” – tytuł oddaje treść, ale to ponoć częste wśród książek historycznych. No więc Kolega, po lekturze zachwycał się tym, jak dokładnie planowana była Hitlera ochrona, żeby były warianty na wiele okazji i inne takie. „A BOR tego nie robi” – powiedział podsumowując. Myślałem, że zabiję go śmiechem.

Ostatnio wszyscy się znają na ochronie osobistej. Wszyscy, czyli ja też. Z tym, że moja wiedza bierze się z obserwacji. No więc, gdy zobaczyłem scenę zamachu na Underwooda – pomyślałem: czemu ci agenci tak dziwnie są rozstawieni. Już miałem przyszpanować – zgadując, że zaraz Frank dostanie w łeb jakimś jajkiem. No i nie zgadłem. I to jest zła informacja.



niedziela, 6 marca 2016

4 marca 2016


1. To będą Negatywy nietypowe. I to jest zła informacja.

2. Zasadniczo miało mnie w Karpaczu nie być. W piątek Facebook otwierał swoje polskie biuro. A jak bardziej, bądź mniej wiadomo życie moje z fejsem jest związane, wypadało więc się na imprezie z okazji otwierania tego biura pojawić. Niestety parę godzin później w Wiśle było coś, w czym musiałem wziąć udział. A do Wisły jest kawałek. Wybrałem obowiązek.
Nie będę opisywał zawodów narciarskich parlamentarzystów i samorządowców. Ani demonstracji KOD-u. Złą informacją jest, że nie udało mi się zrobić selfie z panem, który jeździł na nartach w kamizelce, na której z przodu napisane miał „precz z dyktaturą”, a z tyłu coś o demokracji. Też jestem przeciw dyktaturze i za demokracją.
Nie będę opisywał obiadu w restauracji u Ducha Gór, gdzie Ważny Dyrektor posadził mnie z miejscowymi samorządowcami, którzy narzekali na sześciolatki [zmianę przepisów], bo teraz mają wybór i muszą się zastanawiać co robić, a wcześniej wyboru nie było, czyli było prościej. [Tak to przynajmniej zrozumiałem, ale mogłem coś pomylić, bo narzekali cicho, a w sali było głośno]
Nie będę opisywał piękna Dolnego Śląska, bo dziś bym to zrobił słabo. Przejdę do rzeczy.

3. Jechaliśmy w kolumnie A4 na wschód. Między naszym Sharanem a prezydenckim BMW jechało jedno BOR-owskie audi. Na kolanach miałem komputer. Męczyłem Negatywy, choć właściwie raczej przeglądałem Twittera.
Minęliśmy Wrocław – droga zaczęła mieć awaryjny pas. Przejechaliśmy przez bramki, minęliśmy korek spowodowany przez wypadek, zmieniliśmy prowadzący radiowóz. Jedziemy. Ja z głową
w komputerze. W pewnym momencie kierowca [nie pamiętam jak] zasygnalizował, że się coś dzieje. Podniosłem wzrok i zobaczyłem, że z beemki lecą kawałki gumy. Samochód traci stabilność. Ściąga go w prawo. Kierowca kontruje. Łapie lewymi kołami trawę. Spod kół lecą kamienie. Zjeżdża z trawy. Ściąga go znowu w prawo. Kierowcy znowu się udaje z tego wyjść. Prawie. Opony już chyba nie ma. Auto wylatuje z drogi i tyłem wpada do płytkiego rowu.

Stajemy. Nim się zdążyłem ogarnąć i wysiadłem, wkoło beemki byli już BOR-owcy. Otwierają drzwi. PAD wychodzi. Podjeżdża X5. Szybko przekładają bagaże. PAD wsiada. Ruszamy. Nie wiem, czy staliśmy dwie minuty. Jedziemy.

Zjeżdżamy na Shella. Pan Jacek, prezydencki kierowca pali papierosa. Z dużym zaangażowaniem.
PAD w automacie robi sobie kawę. Rzuca jakimś żartem o sensowności jeżdżenia w pasach.

Jedziemy dalej. Do mnie zaczyna dochodzić, czego byłem świadkiem. I to jest zła informacja.
Mam pewne motoryzacyjne doświadczenia. Widziałem parę wypadków. Wiem co nieco o 760 High Security. O oponach, w jakie jest wyposażona. O tym, ile waży i co z tego wynika.
Jestem w stanie wyliczyć krytyczne błędy, których pan Jacek nie popełnił. Każdy z nich mógł być śmiertelny. Dla innych ludzi na drodze. Może niekoniecznie Prezydenta, bo ten samochód zrobiony jest tak, by VIP przeżył.
Choć z drugiej strony jest zrobiony tak, że opony w nim nie powinny wybuchać.

Wieczorem w Wiśle był kulig. I ognisko. Znaczy, z braku śniegu kulig był na kołach. Zmarzłem i nie chciało mi się na wozie wracać. Wbiłem się więc panu Jackowi do X5. Pogadaliśmy chwilę o samochodach. O wyższości beemek nad Golfami. Opowiedział historyjkę z czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego – kiedy ta X5 była nowa. Jechaliśmy z prędkością drabiniastego wozu, więc było bardzo bezpiecznie. Ale i tak czułem się bezpieczny bardziej.  

sobota, 5 marca 2016

3 marca 2016




1. Zaspałem. I to jest zła informacja. Bardzo. Śpiąc poleciałem do roboty. Śpiąc wykonywałem czynności. Nawet skutecznie. Gorzej było, gdy ktoś próbował ze mną rozmawiać. Ważne, że się w końcu obudziłem.


2. Zwiedziliśmy Polin. Oprowadzał Dyrektor. Nie znając innych mam wrażenie, że to chyba najlepszy ze wszystkich przewodników, którzy tam pracują.
Zauważyliśmy z Druhem Podsekretarzem pewną ciekawostkę. W części wystawy dotyczącej średniowiecza na ścianach namalowane są miasta. Obok siebie Płock, Warszawa, Kraków. To, że Warszawa jest większa od Krakowa można zrozumieć. Ale dlaczego w średniowieczu ma być większa od Płocka?
Na końcu wystawy były dzisiejsze czasy. Zestawiono odradzającą się diasporę z antysemickimi napisami na murach. I to jest zła informacja, bo część tych napisów dotyczy wojny pomiędzy „Wisłą” a „Cracovią”. A to jest sprawa dużo bardziej skomplikowana, gdyż niektóre słowa zdążyły zmienić znaczenia. Ale już kiedyś o tym pisałem.

3. Polecieliśmy do Wrocławia. Nie leciałem nigdy wcześniej do Wrocławia. Spada liczba lotnisk, na których nigdy nie byłem. Z Wrocławia pojechaliśmy do Karpacza. Mam problem z tą nazwą, bo Karpacz pasuje mi bardziej do Karpat, więc za każdym razem się zastanawiam, czy czegoś nie mylę. Hotel Gołębiewski. O Matko Boska!
Wieczorem pod drzwiami pokoju usłyszałem regularne mordobicie. Odczekałem chwilę, wychodzę. Kawałek dalej na podłodze siedzi młodzieniec. Obok stoi drugi. W drzwiach dziewczyna w samym T-shircie prosi siedzącego, by wrócił już do pokoju. Koło mnie dwóch ochroniarzy o karykaturalnie wielkich klatach. Jeden mówi do potwornie hałasującej krótkofalówki – „w waszym kierunku idzie człowiek w czerwonych spodenkach”. Ruszają. Ja za nimi. Dużym łukiem omijają pilnujących prezydenckiego apartamentu BOR-owców, którzy patrzą na nich z lekkim rozbawieniem. „Od zwykłego chodzenia mają zadyszkę. Tak to jest, kiedy masa wygrywa z kondycją” – mówi do mnie jeden z oficerów. Po chwili pojawia się mężczyzna w czerwonych gatkach. Za nim ochroniarze. Idzie wymierzyć sprawiedliwość za jakiś zegarek. Ochroniarze próbują go zniechęcić. „Sugeruję panu powrót do pokoju” – mówi jeden. „A oddasz mi osiem stów za zegarek?”

Złą informacją jest, że nie wiem jak się cała sprawa zakończyła. W każdym razie hotel Gołębiewski dostarcza wielu rozrywek. Nie tylko możliwości zgubienia drogi z pokoju gdziekolwiek.


piątek, 4 marca 2016

2 marca 2016



1. Nie chcieli mnie wpuścić do Belwederu. Znaczy, wpuścili, ale najpierw musieli gdzieś dzwonić. Człowiek pracuje raptem parę miesięcy, a już się dziwi, że go nie wszyscy BOR-owcy kojarzą. I to jest zła informacja.

2. W Belwederze było spotkanie Doradców [i Sekretarzy] do Spraw Bezpieczeństwa prezydentów krajów wschodniej flanki NATO. Kraje Wschodniej Flanki NATO brzmi lepiej, niż „Byłe Demoludy”.
Prezydent mówił o zagrożeniach. Czyli o Rosji. Na Fejsie natychmiast zaczęły się pojawiać komentarze o tym, że Rosją zagrożeniem nie jest. Że tylko przyjaźń z Rosją gwarantuje przyszłość, że Niemcy i USA to wrogowie Polski, a NATO jest słabe.
Chwilę wcześniej rozmawiałem z prof. Zybertowiczem. Dziwił że z jego dłuższej wypowiedzi o wojnie informacyjnej rozdmuchano tylko jeden fragment. I to wcale nie najważniejszy.
Słowo „wojna” nabiera właśnie nowego znaczenia. Tyle, że mało z nas to interesuje. I to jest zła informacja.


3. Wieczorem obejrzeliśmy „Spotlight”. Świetny film z mieszanym recenzjami. Film, wbrew pozorom, nie jest o tym, o czym nie powiedziano w Teleexpressie. Jest (między innymi) o mediach. Jeśli się przyjrzeć – obnaża słabość naszych. Być może dlatego nie podoba się naszym dziennikarzom. I to jest zła informacja.  

czwartek, 3 marca 2016

1 marca 2016


1. W Druh Podsekretarz w łaskawości swojej podrzucił mnie do Pałacu. Na Druha Podsekretarza zawsze można liczyć.
W Pałacu odbywały się przygotowania do uroczystości. Pierwszy raz w życiu widziałem proces ustawiania do odznaczeń. Żeby właściwa uroczystość szła sprawnie, trzeba się wcześniej namęczyć. Dowiedziałem się też, że na po generalską nominację przychodzi się w generalskim mundurze. Pewnie jest tak, że generalem się nie jest od mianowania, tylko elektronicznego podpisu.
Złą informacją jest, że Sala Kolumnowa jest zbyt mała. Ale to nie jest nowa informacja.
W najważniejszym sekretariacie wziąłem udział w dyskusji o „Roju”. Ludzie, którzy nie byli mieli gorsze zdanie od tego, który był.
Swoją drogą podobnie jest z samochodami. Jeżeli ktoś kupi nowe auto, to zwykle przez jakiś czas ma o nim bardzo dobre zdanie.

2. Zszedłem na chwilę do BBN-u, by pogratulować dwóm z trzech nowo awansowanym generałom. Jeden jest saperem. Chwila rozmowy – i już dysponuję wiedzą, która mam nadzieję nigdy nie będzie mi potrzebna, ale jej brak mógłby być w pewnej sytuacji uciążliwy.

Pojechaliśmy na Łączkę. Po raz pierwszy zobaczyłem Panteon. Wygląda godnie. Dużo było wcześniej – mam wrażenie – niepotrzebnych dyskusji na jego temat. Dobrze, że jest. Znaczy – niedobrze, bo lepiej, gdyby nie był potrzebny. Na historię wpływu nie mamy. Mamy na pamięć.

Później była Rakowiecka. Wykonano ciężką pracę, by usunąć ślady po tym, co się tam działo po Wojnie. Wykonano cięższą, by ślady odkryć. Kiedy się zobaczy miejsce, gdzie zamordowano rtm. Pileckiego zupełnie inaczej się patrzy na Dzień Żołnierzy Wyklętych.
Złą informacją jest to, że raczej nigdy na ten temat nie będzie pełnej zgody. Zbyt wielu, zbyt ważnych ludzi musiałoby przyznać, że to, w czym ich rodziny brały udział było po bardzo złe.


3. Uroczystości pod GNŻ-em robiły wrażenie. Śnieg z deszczem wzmacniały to wrażenie, bo ludzie wytrzymali te godziny. Ja nie wytrzymałem – i to jest zła informacja. Nie byłem przez to na wieczornym koncercie. A ponoć był dobry. Zmarzłem na Rakowieckiej. Pod GNŻ-em tak się trząsłem, że jakiś harcerz-samarytanin wypatrzył mnie i przyniósł mi herbatę. Nie pomogła.
Dowlokłem się do domu i przez dobrą godzinę w wannie pełnej wrzątku wracałem do żywych.
To, że się znowu nie rozłożyłem, to jakiś cud.

Od paru tygodni nie mamy telewizora. Ten z domu, zaniosłem do Pałacu [budząc zdziwienie starszych kolegów – wcześniej sprzęt RTV raczej wynoszono niż wnoszono], telewizyjną publicystykę znam więc z Twittera.

W TVN-ie wystąpił ponoć katarski szejk, który powiedział, że zatrudni zwolnionych dyrektorów stadnin. Ciekawe, czy to ten sam, który miał inwestować w Polskie stocznie.

Później ktoś rozpętał burzę, że zły PAD nie zaprosił dobrego PBK na uroczystości związane z Dniem Żołnierzy Wyklętych. Podobny numer próbował zrobić PDT podczas inauguracji PAD-a – opowiadał brukselskim mediom, że PAD go na tę imprezę nie zaprosił. Bruksela to nie Polska. Media są nieco inne. Sprawdzono, że po pierwsze PDT miał zaproszenia, po drugie PAD nie był organizatorem, więc nie mógł zapraszać. No sytuacja wyszła nieco żenująco.
Bruksela to nie Polska. Polska to nie Bruksela. Tym razem nikt nie sprawdził, że i na Rakowieckiej i pod GNŻ-em PAD był tylko gościem. Obie imprezy organizowały społeczne komitety. Dlaczego nie zaprosiły PBK? Może lepiej się nad tym nie zastanawiać.




środa, 2 marca 2016

29 lutego 2016


1. Zacząłem dzień przy Wiejskiej. Dawno mnie tam nie było, ale raczej nie widać, żeby coś się zmieniło.
Z Wiejskiej, przez Pałac pojechałem do Muzeum Historii Żydów Polskich. Pierwszy raz w życiu. Ekspozycję przelecieliśmy dość szybko. Ale nawet, gdybyśmy szli powoli miałbym wrażenie niedosytu. Po tysiącu [z górką] lat historii ekspozycja powinna być większa.
Szkołę podstawową, którą udało mi się ukończyć zaprojektował mistrz Zawiejski. Ten sam, który postawił krakowski teatr Słowackiego. Mistrz Jan zmarł jako Zawiejski. Urodził się jako Feintuch.
Jego rodzina aż tak się zasymilowała, że postanowiła zmienić nazwisko na polsko brzmiące. I to raczej nie był efekt strachu przed polskim antysemityzmem, tylko przywiązanie do porozbiorowej ojczyzny.
Kraków z końca XIX wieku zawsze bardzo mi się podobał. Z czasem dotarło do mnie, że nie na tyle, żeby zazdrościć przeżycia dwóch światowych wojen i początków Ludowej Polski.
Moja prababcia była w 1945 roku starsza niż ja teraz. Ale przeżyła komunę. Zmarła prawie 10 lat później.

Po zwiedzaniu jechaliśmy windą. Silną grupą, BOR, nas kilkoro z Kancelarii i oprowadzający nas muzealnicy. Winda się zatrzymała. Drzwi się otworzyły. Na zewnątrz dwie dziewoje. Patrzą na nas i nie chcą wsiadać. Po wywartej presji wsiadły. Ale są jakieś dziwne. Okazuje się, że jedna ma nieco przysłoniętą naklejkę KOD-u, z „gorszym sortem”.
Swoją drogą niezła determinacja – postanowić, że się gorszym sortem jest i wprowadzać to w życie.
Ciekawe, czy Prezydent Obywatel Jóźwiak rozważa wprowadzenie specjalnych wagonów tramwajowych przeznaczonych wyłącznie dla „gorszego sortu”, żeby „gorszy sort” czuł się bezpiecznie i nie był narażony na obcowanie z resztą społeczeństwa.

Przy okazji się dowiedziałem, że Żydowski Księgowy przestaje być księgowym żydowskim. I to jest zła informacja, bo jak go teraz będę nazywał? Były Żydowski Księgowy?

2. Wieczorem jechałem do Kinoteki na premierę „Historii Roja”. Strasznie dawno nie prowadziłem samochodu, a co za tym idzie – nie słuchałem radia.
Dwóch dziennikarzy motoryzacyjnych, których lubiłem słuchać, zanim nie zacząłem się zajmować motoryzacją miały problem ze znaczeniem słowa „bohemian” w kontekście szlifowania kryształów. Było to bardzo śmieszne, gdyż rozmawiali o nowym SUV-ie Skody. Mówili coś o Cyganach i o bohemie. Degrengolada najwyraźniej nie dotyka tylko flagowego tytułu koncernu. I to jest zła informacja.


3. Premiera „Roja” przyciągnęła bardzo mieszane towarzystwo. Byli: i Doda i Sierakowski. [Z tym, że ten drugi nie zrobił selfie z panem Antonim] I gwiazdy różne, których nazwiska niestety zdążyłem zapomnieć. Były konie. Ale tylko na zewnątrz.
Właściwa uroczystość odbywała się w sali imienia Jurija Gagarina.
Gagarin kojarzy mi się dobrze, bo jego imienia była kiedyś szkoła, w której dziś głosuję. I osoba, na którą tam głosuję wygrywa wybory.
Porozmawiałem chwilę z profesorem Zybertowiczem o motoryzacji. Zapytał, czy lubię szybko jeździć. Tak dawno nie szybko nie jechałem, że właściwie to nie pamiętam. [i to jest zła informacja] Na wszelki wypadek odpowiedziałem jednak, że lubię.

Wyjeżdżając musiałem stanąć przy budce parkingowego, bo automat nie chciał moich 10 złotych. Przede mną stał kierowca z BOR-u. Popatrzył na siódemkę Bożeny i powiedział, że się znam na motoryzacji.
Inteligentny człowiek. A mówią, że BOR ma problemy kadrowe.  

wtorek, 1 marca 2016

28 lutego 2016


1. Budzik siódma rano. Niedobrze. Pakowanie. Śniadanie. Do samochodu. Przejeżdżamy z pięćset metrów. Pierwszy wyciąg – znaczy, kolejka. Czteroosobowe wagoniki. Prawie nic nie widać – mgła. Jedzie z nami Doktor. Doktor ma lęk wysokości. Doktor jest prawdziwym bohaterem. W Szanghaju szedł po szklanej podłodze Perłowej Wieży [ze ćwierć kilometra pod nogami]. Poczucie obowiązku silniejsze ma niż strach. Jedziemy. Nic nie widać. Prawie. Trochę kiwa. Doktor blady, ale daje radę. Dojeżdżamy. Następna kolejka. Wagoniki kilkunastoosobowe. Widać nieco więcej. Kiwa. Doktor daje radę. Choć jest blady. Bardzo blady.
Jeden z kolegów opowiada, że zaraz będzie filar, który ma ze sto metrów. Ludzie są bez serca. I to jest zła informacja. Stumetrowego filaru zresztą nie ma.
Na stacji Łomnicki Staw okazuje się, że pogoda jest zbyt zła, byśmy pojechali wyżej, na szczyt Łomnicy. Pan Bóg kocha wojskowych doktorów.

2. Panowie Prezydenci się integrowali jeżdżąc na nartach. My, przy stoliku, z coraz lepszym widokiem na obserwatorium astronomiczne. Coraz lepszym, bo mgły było coraz mniej.
Poznałem smak Kofoli. Lokalnej wersji coli. Produkowanej od lat 60., wciąż niedającej się amerykańskiej konkurencji. Gospodarze sugerowali mieszanie jej z rumem. Kiedyś będę musiał spróbować.

Prezydenci mieli później latać śmigłowcem nad Tatrami. Nie latali, bo pogody nie stało. Wróciliśmy do hotelu. Hotel, a właściwie Grandhotel Praha, ładny. Na środku wyłożonej hotelowymi dywanami podłogi mozaika z trawertynu. Wzór, który pewnie się jakoś nazywa, ja tej nazwy nie pamiętam. I to jest zła informacja. Podobnie jak to, że w barze nie było Kofoli.
Winda przypomniała mi dzieciństwo. Miała tylko jeden przycisk – nie tak jak dzisiejsze, Dwa jeden do wciskania, kiedy się chce jechać w górę, drugi – w dół. Fascynują mnie ludzie nie rozumiejący tej prawidłowości. Znaczy wciskający oba przyciski i pytający, gdy zgaśnie przycisk „w dół”, czy winda jedzie w górę. Tu było tak, że wsiadając do pustej windy nie miało się żadnej gwarancji gdzie winda pojedzie. I czy do windy nie wsiądzie trzyosobowa rodzina w szlafrokach.

W hotelu poza spa, były jeszcze stoliki z szachami. W linowej kolejce usłyszałem, że roczny koszt kariery alpejskiego narciarza to milion złotych. Szachy są tańsze.

3. Wracaliśmy Zakopianką. Zatkaną. Od Lubnia było właściwie spoko. Choć, kiedy dojeżdżaliśmy do Warszawy ledwośmy żyli. Zakopane jest za daleko. Może dożyję czasów kiedy będzie bliżej. 400 kilometrów powinno się robić w cztery godziny. Plus przerwy na papierosa. O ile oczywiście ktoś pali. Myśmy jechali przez Katowice. Więc mieliśmy dalej. Ale byliśmy szybciej, niż gdybyśmy jechali przez Kielce. Pierwsza przerwa była na Orlenie naprzeciw Balic. Poprzednim razem stałem w zeszły piątek. Wcześniej z 15 lat temu. Siedziałem wtedy w barze. Na moich oczach samochód wpadł w poślizg i rozwalił dystrybutor. W amerykańskich filmach akcji w takich sytuacjach następuje widowiskowy wybuch. Tu nic takiego się nie stało. Z auta wysiadł tylko zawstydzony pan. Chyba dlatego nie da się w Polsce zrobić porządnego filmu akcji.
Druga przerwa była na takim jednym Shellu, staliśmy na nim kiedyś wracając z Bełchatowa.
Pamiętam, bo kupiłem wtedy worek małych snickersów.
Kupiłem je dla nadwornego fotografa. Niestety małe nie działają jak te z reklamy. I to jest zła informacja.




niedziela, 28 lutego 2016

27 lutego 2016


1. Mam osobisty stosunek do narciarstwa. Nie będę się nim dzielić. W każdym razie z obserwacji moich wynika, że narciarz ma życie trudne. Musi dojechać w góry. Wstać o świcie. Przebrać się w dziwne ubranie, wlec ze sobą narty, buty, mieć na głowie kask, stać w kolejce do wyciągu, marznąć jadąc w górę. I potem zjechać. Ale o tym ostatnim nie mam pojęcia. O to chyba jest zła informacja.

2. Góry. Najpierw Witów. Później hotel Kasprowy i stok obok. Górale.
W Kasprowym spałem chyba kilka razy. Nie pamiętam. Znaczy pamiętam, że kiedyś byłem tam na Rajdzie Żubrów. Dość żenująca sytuacja. Pracowałem w Super Expressie. Byłem fotoreporterem. Jakoś świeżo dostałem EOS-a 5. Strasznie się tym aparatem – excuse le mot – jarałem. Poszedłem na Wisłę [okolice stadionu] zrobić samochody biorące udział w rajdzie. Zrobiłem. Znaczy, jak robiłem – coś mi nie pasowało. Dopiero w domu dotarło do mnie, że nie włożyłem filmu. W te pędy do Zakopanego. Na metę. Pod Kasprowym. Zrobiłem. No i spałem wtedy w Kasprowym. Wydaje mi się, że to nie był jedyny raz. Ale jakie to ma znaczenie?

W Witowie górale pokazali mi jak się robi halny. Po słowackiej stronie zbierają się chmury. Kiedy jest ich tak dużo, że się na naszą przeleją – robi się halny. Trzeba to zobaczyć.

3. Gazeta mianowała Lecha Wałęsę autorem jego przemówienia w amerykańskim Kongresie. Taka wersja historii pasuje im dzisiaj do przekazu. Dawno temu razem z kolegą Kaplą rozmawialiśmy z prof. Lewickim. Wyszedł ciekawy wywiad, muszę całość skądeś wygrzebać, bo na pozostałościach strony Malemena już go nie ma. Jest okrojona wersja, którą dawno temu wrzuciłem na Salon24.
Profesor opowiadał jak to było z tamtym „We, the People”.
Cytowany już kiedyś przeze mnie zagraniczny korespondent powiedział, że Gazeta przestała być uczestnikiem walki politycznej, stała się jej ośrodkiem, aktywnym centrum. Z dziennikarstwem ma to mało wspólnego, ale najwyraźniej jej dzisiejszym czytelnikom to nie przeszkadza. I to jest zła informacja. Zwłaszcza dla tych, którzy pamiętają czasy kiedy było inaczej.

Pojechaliśmy na Słowację. Sypią tam na drogi drobne kamyczki, które wyrzucone w górę przez koła poprzedzającego samochodu nieźle dzwonią o szybę, dach, maskę. Zwłaszcza, gdy się jedzie w kolumnie.
Dojechaliśmy do Tatrzańskiej Łomnicy, gdzie w hotelu Praga czekał na nas Ekscelencja Generał. I to dobra informacja, gdyż lubię Ekscelencję Generała spotykać.

Udaliśmy się do Zbójnickiej Koliby, gdzie w jednej sali nasz Prezydent integrował się z prezydentem Kiską, w drugiej my, integrowaliśmy się z urzędnikami słowackimi.
Przy naszym stole dyrektor ichniego BSZ-u integrował się z dyrektorem naszego BSZ-u. Po angielsku. Rozmawiali na poważne tematy nie zważając na kapelę zaiwaniającą parę metrów od nas. Reszta stolika mówiła w językach ojczystych. Na tematy mniej poważne. Panowie dyrektorzy prezentowali nowoczesną dyplomację. My – tradycyjną. Skutecznie praktykowaną od wielu lat przez ekscelencję generała.
Po słowacku pomysł to napad.
Było bardzo miło. Generalnie, ludzie pracujących w dyplomacji są mili. Bracia nasi Słowacy są milsi niż średnia.
Po kolacji panowie Prezydenci postanowili zaśpiewać z kapelą. Muszę przyznać, że obaj dali radę. Zwłaszcza przy „Góralu, czy ci nie żal”.

Wieczór kontynuowaliśmy w towarzystwie Ekscelencji Generała. Opowiadał mnóstwo dykteryjek. Co jedna, to lepsza. Niestety – jako nieupoważniony nie zamierzam się nimi dzielić.
Podzielę się toastem: Cо всех белыx французскиx вин самим хорошим считается спирт, потому что здоровый, чистый и на вкус приятный.


26 lutego 2015


1. Nie pamiętam, co robiłem rano. I to jest zła informacja. Spotkałem się z kilkoma ważnymi postaciami. Usłyszałem Bóg wie ile ważnych informacji, którymi się niestety nie mogę raczej z nikim podzielić. Nuda.
Przed Pałacem hałaśliwie protestowali fizjoterapeuci. Tak się składa, że akurat my zrobiliśmy wcześniej wszystko, żeby byli zadowoleni, więc chyba zatrzymali się przed Pałacem, żeby odpocząć. Swoją drogą dobrze, że nie było w kraju ni jednej demonstracji KOD-u, bo gdyby była – jakaś telewizja bądź gazeta, rzeczonych fizjoterapeutów by do rzeczonego KOD-u zapisała.

2. Po raz pierwszy do ponad pół roku wpadłem do Faster Doga. Państo właścicieli zastałem w zdrowiu. I to jest dobra informacja. Od dawien dawna czekają na dostawę meloników Stetsona. Bezskutecznie. I to jest informacja zła.

3. O mały włos się nie spóźniliśmy na lotnisko. Przez co nie widzieliśmy lądowania casy z seryjnym mordercą. W związku z tym, że wciąż jestem chory postanowiłem nosić czapkę. Pasztuńską. W związku chyba z tym najpierw nie chciano mnie wpuścić na lotnisko, później [delikatnie] przetrzepano mi walizkę. Ale cóź, człowiek z brodą w czapce jak Osama może budzić niepokój.
Z Krakowa do Zakopanego [jak to się mówi w Kancelarii] na kołach. Korki mniejsze niż w Warszawie.
W Zakopanem wieczór spędziłem w towarzystwie nadwornego fotografa. Jedliśmy pizzę i patrzyliśmy na niekoszernego Bonda. Hotel Czarny Potok powinien w reklamowych ulotkach informować, że daje szanse obcować z kineskopowymi telewizorami. Ekran 4 do 3. Strasznie śmiesznie wygląda na takim informacja, że program nadawany jest w HD.

Kolega nadworny fotograf miał dotychczas bardzo interesujące życie. Powinien zacząć spisywać wspomnienia. Niby chce, ale jakoś mu to nie idzie. I to jest zła informacja.

Z pizzą wiąże się pewna historia. Otóż wszedlem do pizzerii. Zamówiłem pizzę. Zaczytałem się w tekście sąsiada mojego Foya [o Jarosławie Kaczyńskim] pani z obsługi zapytała z czym mam być zapiekanką. Z keczupem. Odebrałem, zjadłem. Wtedy do mnie dotarło, że nie zamawiałem zapiekanki, tylko pizzę. Zapiekankę zamawiali ludzie siedzący obok. Cóż, wszystko wina Jarosława Kaczyńskiego.


sobota, 27 lutego 2016

25 lutego 2016



1. Ludzie to są dziwni. Jednego dnia wszyscy chcą rozmawiać o Twitterze, drugiego – o stadninach. Właściwie nie wiem, co gorsze. Czy to, kiedy koniecznie chcą rozmawiać, czy kiedy próbują żartować.

Wziąłem udział w pierwszym zebraniu organizacyjnym poświęconym następnemu nibytweetupowi. Zaprosimy więcej osób, ale też mnóstwo ludzi nie będzie zadowolonych. I to jest zła informacja.

2. Nawiedził mnie dawno niewidziany kolega. Przyjechał na rowerze. Czekał w bramie kościoła pewnie licząc, że nie zobaczą go kamery ochrony. Naiwniak. Poszliśmy do Telimeny – jak przeczytałem – najstarszej wciąż czynnej kawiarni w Warszawie. Wymieniliśmy się dykteryjkami. Jego były śmieszniejsze. Ale czemu się dziwić. Ja prowadzę teraz nudne życie. Coś jak a City Stockbroker z Monty Pythona.

Mam wrażenie, że po jakimś wieku niewidzenia spotkałem dyrektora Ołdakowskiego. Udaliśmy się do Hindusa na Nowogrodzką. Ech, gdzie te czasy, kiedy „Nowogrodzka” oznaczała dla mnie wyłącznie ulicę równoległą do Żurawiej, Wspólnej, Hożej, Wilczej… Hindus, u którego poprzednim razem byłem z pięć lat temu, z baru obsługi szybkiej zamienił się w całkiem porządną restaurację z pięterkiem. I do tego wszystkiego jedzenie się nie pogorszyło – co się w Warszawie rzadko zdarza. Z dyrektorem Ołdakowskim nawet specjalnie dużo żeśmy nie poknuli. I to jest zła informacja, bo knucie w dobrym towarzystwie to prawdziwa przyjemność.

3. Wieczorem skończyliśmy oglądać Narcos. Muszę zauważyć, że prezydent Kolumbii to ma naprawdę porządny pałac. [O ile oczywiście w filmie zagrał pałac prawdziwy]. Nasz trzyma poziom, ale ja tam specjalnym wielbicielem nie jestem.
Mieliśmy drobną scysję z Bożeną. Dotyczyła oceny zachowania prezydenta Gavirii. Ja go usprawiedliwiałem, Bożena – niekoniecznie. Któryś z kolei raz staję w takich rozmowach po stronie władzy. Nie wiem, dlaczego przypomina mi się dowcip o afrykańskim dziecku, które wpadło do mąki. Dowcip, którego z oczywistych powodów nie przytoczę.

Skończyliśmy oglądać Narcos. I to jest zła informacja, bo na razie nie udało nam się znaleźć niczego nowego.
Zabraliśmy się za Daredevila i to nie jest to. Nie wychowano nas w kulturze amerykańskiej popkultury. Czegokolwiek by to nie miało znaczyć.