Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kawa na ławę. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kawa na ławę. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 2 czerwca 2015

1 czerwca 2015


1. Niepotrzebnie wszedłem na Twitterze w dyskusję o zachowaniach przewodniczącego Czarneckiego. [o tym, w jaki sposób postanowił uczestniczyć w wilanowskiej imprezie]
Po głębokich przemyśleniach doszedłem do wniosku, że pan Przewodniczący wyraża swój szacunek do wyborców w taki sposób, że zawsze chce zaistnieć w mediach. Żeby ci wyborcy widząc go ciągle w telewizji pomyśleli – tak, to nasz człowiek. Wciąż na pierwszej linii. Nie tak, jak niektórzy, co stają w cieniu. Nasz poseł Przewodniczący ciągle pokazuje, że się nie oszczędza. Że jest. Aktywny. Reprezentuje nas w telewizorze. To trochę tak, jakbyśmy obok niego tam stali. W ważnym miejscu.
Wieś gminna niesie, że pan Przewodniczący, żeby zdążyć na niedzielny program redaktor Olejnik wcześnie zrezygnował z uczestnictwa w weselu syna. To się nazywa poświęcenie. [Jeżeli to oczywiście prawda].
No więc włączyłem się w dyskusję, bo nie jeszcze nie rozumiałem tej postawy. I to jest zła informacja, bo po doświadczeniu rozmowy z Januszem Korwin-Mikkem powinienem wiedzieć, że przynosi ta postawa efekty.

Obejrzałem „Kawę na ławę”. Nie było prof. Nałęcza, nie było posła Szejnfelda. Była za to jakaś pani minister z PSL w słabych butach i pan Czarzasty w miodowym swetrze.
„Loży prasowej” już nie zdzierżyłem, normalnie nie reaguję aż tak alergicznie na redaktora Passenta. Coś musi być w powietrzu, bo leje mi się z nosa mimo używania sterydu.

2. Na Torwarze odbyło się spotkanie z panem Petru. Gdybym nie był tal wycieńczony, to bym się na nie wybrał. Wydaje mi się, że poprzednio na Torwarze byłem na koncercie Iggy'ego Popa. Dawno temu. Tak dawno, że po Krakowskim Przedmieściu mogły jeszcze jeździć cywilne samochody.
Pan Petru zakłada partię. Przynajmniej tak mówi, bo mam dziwne wrażenie, że chodzi o coś zupełnie innego. Bo gdyby miał zamiar założyć partię, to by chyba sprawdził, czy nazwa nie jest zajęta.

Pojechałem na takie osiedle, które zawsze omijam dużym łukiem. Jadąc od Piaseczna po prawej stronie od Puławskiej za Ursynowem. Ulice idą tam w sposób, który mógłby sugerować, że dwuletni syn urbanisty dorwał się z kredką do projektu i tak zostało. Jest tam lokalny ośrodek kultury. Bardzo zagranicznie wyglądający. Do tego z wiatrakiem. Umówiony tam byłem z dyrektorem Zydlem. Tym razem obok niego nie było Prezydenta Obywatela Jóźwiaka. Był za to dyrektor Ołdakowski z 2/5 [jak rozumiem] rodziny. Prezentowana była książka wydana przez Muzeum Powstania. O architekturze. Bardzo ładna książka.

Postaliśmy chwilę, przywitaliśmy się z Maciem Morettim, i się rozeszliśmy na parking. Golf ojca dyrektora Zydla – bardzo porządny Golf – ma żółtą nalepkę. Znaczy, że jeśli PO wprowadzi prawo antysamochodowe, nie będzie się nim dało wjeżdżać do miasta. I to jest zła informacja.

Spotkaliśmy się z dyrektorem Zydlem w Krakenie. Myślałem, że coś poknujemy, ale wyszło na to, że dyrektor Zydel nie chce się za mną dzielić wiedzą, bo nie może.

3. Miałem jechać na zakupy do Lidla, ale był już zamknięty. I to jest zła informacja. Trafiłem do Tesco. Sprzedają tanią lawendę. W doniczkach.


Rację miał redaktor Pertyński mówiąc, że silnik 1,6 TDI założony do seata produkuje paliwo.

wtorek, 5 maja 2015

4 maja 2015



1. Zacznę od tego, że przypomnę iż Bóg przeklął Chama za to, że ten naśmiewał się z pijanego Noego. Ja tam ojcem nie jestem, ale brodę mam.
No więc wstałem. Okazało się, że minęło już południe. Nie widziałem więc ostatniego przed pierwszą turą wyborów wydania „Kawy na ławę”. I to jest zła informacja, gdyż ostrzyłem sobie zęby na starcie posła Mastalerka z profesorem Nałęczem.
Mało znanym jest fakt, że przy Nowogrodzkiej piją Nałęczowiankę. Ciekawe, czy kiedy się zapas skończy zmienią. Np. na Kingę Pienińską.

2. No więc wstałem. Energii starczyło mi tylko na to, żeby dojść przed telewizor i zalec na kanapie. A, włączyłem telewizor i zasypiając słyszałem, że agenci NCIS chcieli wejść na brytyjski okręt. Obudziłem się parę godzin później. Było już nieco lepiej. Ale nie tak, żeby od razu wstać. Więc zasnąłem raz jeszcze. Kiedy się obudziłem po raz kolejny – było już całkiem nieźle.
Wstałem, zjadłem, wziąłem prysznic. I właściwie znowu bym się położył, ale trzeba było jeszcze coś koło domu zrobić. No i przyszedł sąsiad Gienek, w Matizie jego siostry nie chciało się zamknąć okno. Gienek rozebrał środkową konsolę, dobrał się do przełącznika ale nie przyniosło to efektów. Ja niewiele myśląc (w moim stanie myślenie i tak nie było czymś, co by przynosiło jakiś efekt) wepchnąłem do przełącznika śrubokręt i okno się – przy aplauzie zgromadzonych – zamknęło.
Później, z asystą Karola – wnuka sąsiada Gienka – zasadziliśmy słoneczniki wysiane wcześniej w Warszawie. I kupioną w Mrówce malinę. Potem jeszcze przewiozłem Karola przez wieś do krzyża i z powrotem. Przyspieszenie i3 robi lepsze wrażenie niż rollercoaster. No i zaczęliśmy się pakować. Pod sam koniec pakowania nieśmiało zaproponowałem, żebyśmy może pojechali rano. Znalazłem nawet uzasadnienie. W nocy więcej prądu zużywają światła. Więc postanowiliśmy jechać rano. O świcie. Budzik na szóstą rano. I to była zła informacja.

3. Nie widziałem wychodzącego z TVP Info posła Mastalerka. Wpaść na pomysł, żeby w przeddzień wizyty kandydata zarzucić stacji brak rzetelności może tylko настоящий джигит.

No właśnie. Polityka medialna Prawa i Sprawiedliwości przypomina dowcip o moskiewskim taksówkarzu.
Turysta przyjeżdża do Moskwy. Zatrzymuje taksówkę, wsiada i prosi o podwiezienie do hotelu. Taksówkarz rusza z piskiem opon. Dojeżdżają do skrzyżowania. Taksówkarz dodaje gazu.
–Panie, co pan robisz? Czerwone!
–Я джигит!
Następne skrzyżowanie. Taksówka pędzi z dużą prędkością, wymijając auta.
–Co pan robisz? Czerwone!
–Я джигит!
Na trzecim skrzyżowaniu taksówkarz ostro hamuje.
–Przecież jest zielone! Dlaczego pan nie jedzie?

–Чтобы какой джигит в нас не въебaлся!
Mam wrażenie, że kaleczę rosyjski. I to jest zła informacja.  


wtorek, 21 kwietnia 2015

20 kwietnia 2015



1. W „Kawie na ławę” można było zaobserwować, że poseł Mastalerek odrobił pracę domową. Profesorowi Nałęczowi wypomniał, że ten wstępował do PZPR na chwilę po antysemickich czystkach. Protasiewiczowi [nie, nie burdę na lotnisku we Frankfurcie] sojusz Donalda Tuska z Januszem Korwin-Mikkem.
Poseł Kłopotek żądał telefonu prezydenta Komorowskiego do prezydenta Obamy. Prof. Nałęcz nazwał prezydenta Komorowskiego „zawodowym historykiem”. Chyba w „Stawiam na Tolka Banana” używano określenia „zawodowo”. Afirmatywnie.
Złą informacją jest, że nie mogę sobie przypomnieć kto z SLD brał udział w programie. Nie wiem tylko dla kogo ta informacja jest gorsza. Dla mnie, czy dla SLD.

2. Jacek Żakowski w „Loży prasowej”. I to jest zła informacja. Więcej nawet nie chce mi się pisać.

3. Ambasador Mull wygłosił oświadczenie w sprawie tego, co powiedział pan Comey. Nie jest to oficjalne zdanie amerykańskiej administracji.

Pan przywiózł samochód zastępczy dla Bożeny. Pan był bardzo miły. Samochód to Insignia. Z dieslem, który chyba ktoś wymontował z mercedesa beczki. Jeżeli Insignia to szczyt marzeń pracownika korporacji, to nie nadaję się na pracownika korporacji.
Zasadniczo wiedziałem o tym wcześniej, ale Insignia mnie jakoś w tym utwierdziła.
W Lidlu sprzedają precle piwne. Nie są najlepsze. I o jest zła informacja.

Komitet wyborczy Bronisława Komorowskiego wykupił reklamy na Niezależnej. To się nazywa determinacja.  

wtorek, 14 kwietnia 2015

13 kwietnia 2015


1. Zerwałem się na „Kawę na ławę”. Pan Czarzasty miał bardzo błękitny sweterek. Gościem niestety był poseł Szejnfeld. Sytuacja była o tyle interesująca, że walczył sam przeciw wszystkim. Była też pani Nowacka, która generalnie robi bardzo dobre wrażenie, do momentu, kiedy sobie człowiek przypomni, że wciąż jest związana z Palikotem. Co może świadczyć o jakimś pani Nowackiej upośledzeniu. I to jest zła informacja.
Najzabawniejszym momentem chyba było, kiedy poseł Mastalerek użył zwrotu „rządowe przecieki stenogramów”. Oburzył się wtedy poseł Sawicki – PSL proszę w to nie mieszać.
W brak związku PO z przeciekiem stenogramów wierzy już chyba tylko red. Piasecki. Albo przynajmniej tak mówi. Zresztą nie ma się czemu dziwić. Trudno, żeby dziennikarz zdradzał źródła własnej stacji. Nawet, gdyby to były źródła pełniące funkcje sekretarza stanu. Piszę – oczywiście – czysto teoretycznie.

2. Generalnie nie znoszę dnia wyjazdu. Muszę wtedy wykonać strasznie dużo czynności. A ja nienawidzę musieć. Zasiałem trawę w części odzyskanego parku. Ciekawe, czy coś z niej będzie, czy zjedzą ją ptaki. Złe informacje są dwie. Po pierwsze starczyło na 30% odzyskanego areału. [Areał – piękne słowo, pamiętam z Dziennika Telewizyjnego]. Po drugie – nie podlałem jej, bo nie mamy tak długiego węża, żeby tam dosięgnął. Zobaczymy, co z tego wyniknie.

3. Mieliśmy ruszyć koło 17. Udało się ze dwie godziny później. Przyjechał po nas mój brat swoim SVX-em. Mam coraz lepsze zdanie o tym samochodzie, choć wolałbym, żeby miał zrobione tylne zawieszenie. Ale – żeby nie było – do marki Subaru raczej nic mnie nie przekona. Nawet to, że udało im się trzydzieści lat temu zrobić niezły samochód.
LPG kosztuje na autostradzie 50 groszy drożej, niż na mojej ostatnio ulubionej stacji (obok ronda Dudajewa). I to jest zła informacja, bo 50 groszy to ponad 20% ceny. Komuś zależy, żeby nikt autostradami nie jeździł, a autostrady to ponoć największy sukces dwudziestopięciolecia.  

wtorek, 7 kwietnia 2015

6 kwietnia 2015


1. Wydawało mi się, że w Wielkanoc „Kawy na ławę” nie będzie. A tu taka niespodzianka. Tweet red. Kolanki o tym, że Cymański śpiewa zastał mnie podczas zbierania sił, by wyjść z domu i pojechać po matkę. Proces przerwałem i udałem się do telewizora. W każdym razie nie było posła Szejnfelda.

Nie doczekałem do końca. Wsiadłem w japoński samochód z Holandii z berlińską rejestracją i pojechałem do Boryszyna. Coś mnie tknęło i wybrałem trasę przez Świebodzin. Ołobok pełen ludzi wracających z kościoła. W Lubogórze dwóch młodych ludzi reperowało A4 kombi. Przepraszam: Avant. Kawałek dalej znad karczowiska świebodzińskich sadów wystawał świetlisty Chrystus. Którego po chwili zasłonił elewator Al-Samer. Od razu przypomniały mi się „Służby Specjalne”.
W Świebodzinie, przy ul. gen. Świerczewskiego wisiał – wydawać by się mogło – wyblakły plakat kandydata Jarubasa. Trochę dziwny. Nieostre postaci w tle sugerowały raczej coś związanego z prywatną służbą zdrowia. Klinika geriatryczna Wybierzmy Przyszłość.
Przy cmentarzu ruch był jak na Marszałkowskiej. Zatrzymałem się, żeby kupić świeczki. Czyli o to chodziło z tą jazdą przez Świebodzin.
Pierwsza miejscowość za Świebodzinem to chyba Ługów. Tu też trafiłem na koniec mszy. W Lubrzy płyty nagrywa Kazik. W studio, które ponoć jest syna właściciela Portu 2000 – parkingu dka TIR-ów. Z hotelem, ZOO, boiskiem, dwiema stacjami benzynowymi etc. Dwa lata temu wyważałem tam koła Suburbana. Równolegle oponę zmieniał jakiś Białorusin. To było chwilę po „Marszu szmat”. Widział migawki w telewizorze na jakiejś stacji. Nie był w stanie zrozumieć o co chodzi. Tak go to nurtowało, że wszystkich pytał o co chodzi, ale nikt nie był mu w stanie tego wyjaśnić.
Stanąłem przy cmentarzu w Boryszynie, żeby zapalić babci świeczkę. Cmentarz był pełen małych niebieskich kwiatków. Strach było chodzić, żeby nie zadeptać. Niezłe miejsce sobie babcia wybrała. Choć właściwie bardziej nam, niż sobie. Kolega mój, którego nazwiska teraz nie wymienię powiedział kiedyś (w kontekście burdelu ze smoleńskimi zwłokami), że jemu jako katolikowi zasadniczo wszystko jest jedno, czy jego szczątki by były pomylone czy nie. Bo – jako katolik – nie przywiązuje zbyt dużego znaczenia do prochu, w jaki się obróci. Ważne, żeby jakiś nagrobek był, by się rodzina miała przy czym spotkać. Ja tam mimo wszystko uważam, że obowiązkiem Państwa jest w takiej sytuacji dopilnować, by pomyłek nie było.

Po drodze matka mi opowiedziała, że w Luksemburgu ludzie po sześćdziesiątce nie płacą za publiczną komunikację.
Ulubiona szopa Bożeny (koło gorzelni w Staropolu) zaczęła się rozpadać. I to jest zła informacja.

2. Człowiek nieobdarowany łaską wiary ma w Wielkanoc ciężko. Na rozum – to naprawdę ważne święto, ale bez ładunku ducha nie ma sensu. I to jest zła informacja.
Szczerze zazdroszczę ludziom, którzy potrafią to święto naprawdę przeżyć.
Przez cały dzień miałem z tyłu głowy piosenkę Kyle'a z pierwszej serii „South Park” – „It's hard to be a Jew on Christmas”
Przez większość świątecznego śniadania trwała walka psychologiczna pomiędzy kotami a psem. Miśka, która – poniekąd słusznie – uważa, że należy jej się miejsce na stole nie mogła się zdecydować na opuszczenie kociej reduty pod piecem. Kiedy się w końcu podjęła decyzję i przeniosła się na moje kolana – dzieliła uwagę na to co się działo na stole i pod stołem. Czyli powarkiwała na psa, który z tych jej powarkiwań nie robił sobie zbyt wiele.
Raz doszło do bezpośredniego spięcia. Z tym, że i Miśka i pies nie mogli uzyskać na podłodze odpowiedniej trakcji i skończyło się tylko na hałasie.

Odwoziliśmy matkę większą grupą, bo dziewczyny koniecznie chciały zobaczyć Maine Coony. Wracając oglądaliśmy ptaki. Chyba jastrzębia. I czaple. Mam wrażenie, że ptaków jest teraz więcej niż kiedyś. Ale może chodzić o to, że kiedyś siedziałem w mieście brukowanym gołebiami.

3. Z tego wszystkiego zacząłem czytać „Noc żywych Żydów” Igora Ostachowicza. Czytałem, przypomniały mi się opowieści o premierze inscenizacji. I przypomniał mi się Dyzma. I to jest zła informacja.



wtorek, 24 marca 2015

23 marca 2015



1. Obudziłem się o świcie zlany potem, bo mi się przyśnił prezydent Komorowski, który obiecuje kandydatowi Kukizowi, że się przyjrzy pomysłowi Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. A usłyszałem o tym w „Domu whisky” przy Kruczej. Gdzie razem z moim kolegą Grzegorzem czekaliśmy na kogoś, z kim mieliśmy przeprowadzić wywiad. Nie pamięta z kim. Przy stoliku obok siedział minister Kamiński i red. Krzymowskiemu tłumaczył, że przejmują głosy Kukiza obiecując mu różne rzeczy, a jego wyborcy są zbyt młodzi, żeby pamiętać zmielone podpisy za JOW-ami.
Śnią mi się takie rzeczy. Powinienem chyba mniej pić. Albo więcej. I to jest zła informacja.

2. No i niestety wcale nie jestem tak wpływowy, jak myślałem. W „Kawie na ławę” wystąpił poseł Szejnfeld. Więc ponawiam apel sprzed dwóch tygodni:
Drogi redaktorze Rymanowski przestańże zapraszać posła Szejnfelda, bo to, że jest idiotą zdążył już udowodnić, a żadnej nowej wiedzy nie wnosi. Niemożliwe jest, że w Platformie Obywatelskiej nie ma już nikogo, kto by potrafił wnieść coś w nasze niedzielne poranki!
Tym razem poseł Szejnfeld na jednym wdechu składał kondolencje rodzinom ofiar zamachu w Tunezji i tym, którzy musieli przerwać tam urlopy. Właściwie co za różnica.

We wszystkich programach telewizyjnych i radiowych panowie z PiS wystąpili z wydrukowanym zdjęciem prezydenta Komorowskiego z panami ze SKOK-u Wołomin. Niestety coś, co miało udowodnić, że pani Trzaska-Wieczorek mijała się z prawdą, awansowało na słaby dowód związków Prezydenta z panami ze SKOK-u.

Pojechałem do Castoramy, Makro, Lidla i zatankować LPG. Niedziela znaczy. W związku z sytuacją geopolityczną postanowiłem mieć w miarę możliwości zatankowane samochody.

W Castoramie wciąż wiosna. W Makro idą święta, zaś w Lidlu przygotowywano miejsce na jakiś nowy tydzień. O mały włos nie kupiłem sobie szlifierki stołowej. Bardzo przydatna rzecz do ostrzenia. Na przykład noży z kosiarki. Coś czuję, że pierwsze koszenie będę czynił w święta. Powinienem kupić wcześniej akumulator do kosiarki. Albo wyciągnąć stary z BMW. Bo ten z kosiarki włożyłem do BMW. W bagażniku jest tam miejsce na drugi, mały. Który chyba miał podtrzymywać telefon. Swoją drogą telefon w samochodzie w 1989 roku to musiało być coś.
Wyciąganie tego akumulatora wymaga rozebrania połowy bagażnika. I to jest zła informacja.

3. Nieco może protekcjonalnie zaatakował mnie na Twitterze red. Skórzyński. W związku z wpisem, w którym wielokrotnie padło słowo „Konstytucja”. Muszę sprostować jedną rzecz. Zupełnie nie czuję się dziennikarzem. Mniej więcej od czasu, kiedy zauważyłem, że TVN legitymacje prasowe wydaje współpracownikom swojego działu reklamy.
#3negatywy piszę bez zachowania jakichkolwiek standardów. To, że coraz bardziej przypominają normalne media – tym gorzej dla mediów.

A teraz do rzeczy: Podpisanie niekonstytucyjnej ustawy i odesłanie jej później do Trybunału to oportunizm konstytucyjny. Ja tam jestem prostą modową blogerką, więc można do tego, co piszę nie mieć za grosz zaufania, ale jakiś zainteresowany problemem dziennikarz mógłby sięgnąć do prac profesorów Sarneckiego czy Banaszaka.

Prezydent nie może podpisać niekonstytucyjnej ustawy i odesłać jej do Trybunału. Robi to tylko dlatego, że nikt mu nic za to nie zrobi. Poza Bogiem i historią, przed którymi w takim przypadku odpowiada. Przed obywatelami głosującymi w następnych wyborach zasadniczo też, choć dziś znakomita ich większość nie ma pojęcia o co z tą Konstytucją chodzi. I to jest zła informacja.



wtorek, 17 marca 2015

16 marca 2015



1. Wystarczył jeden apel do red. Rymanowskiego i już miejsce posta Szejnfelda zajął pan Protasiewicz. I niech ktoś powie, że nie jestem opiniotwórczy.
Pojawił się też prof. Nałęcz wystylizowany na Sony'ego z Miami Vice.
W programie najlepsze były utarczki Sony-Nałęcz vs cerise-pink-V-neck-sweater-Czarzasty. Spięcia Sony-Nałęcz vs (nie mogę sobie darować) Breivik miały mniej finezji. Za to kończyły się liczeniem. Prof. Nałęcz to jednak inna waga.
Wybitnie zniesmaczył mnie minister Sawicki. Najpierw pomyślałem, że to dobrze, że występuje. Że więcej ludzi zobaczy z kim mamy do czynienia. Ale szybko do mnie dotarło, że elektorat pana ministra raczej TVN24 nie ogląda. Więc z mojego niesmaku nie było żadnego pożytku. I to jest zła informacja.

2. Tematy „Kawy na ławę” i „Loży prasowej” przypomniały mi tekst, które red. Czuchnowski napisał w grudniu 1999 roku, czyli w czasie, kiedy jeszcze się tak nie brzydził ubeckimi kwitami, jak dziś. Red. Czuchnowskiego poznałem 11 grudnia 1991 r., więc pamiętam go z czasów, kiedy był innym człowiekiem. A może takim samym, tylko okoliczności, w których funkcjonował były inne. Nie wiem. Są dwie szkoły. Jedna mówi, że ludzie się nie zmieniają. Wolę tę drugą.
O okolicznościach poznania red. Czuchnowskiego napiszę kiedy indziej.
Otóż w grudniu 1999 roku napisał był on o „Sprawie obiektowej Urna 89” – czyli o operacji Służby Bezpieczeństwa, która się zająć wyborami w 1989 r.
Przez te kilkanaście lat, które upłynęły od czasu, kiedy przeczytałem ten tekst pamiętałem jedno. Że na spotkania z kandydatami OKP, SB wysyłała swoich agentów i funkcjonariuszy. Mieli tam zadawać niewygodne pytania. Na przykład o stosunek do aborcji.
Mija powoli 26 lat od tego czasu. Służby Bezpieczeństwa już nie ma. A metody jakby zostały.
I to jest zła informacja.

3. „Newsweek” przeszedł sam siebie. Duda się zapisał do Unii Wolności, bo jego teść jest Żydem-polakożercą.
Redaktor Lis łamie kolejną konwencję. Po tym, kiedy poważnego informacyjnego tygodnika informacyjny wypełnił treściami typu „yollow”, teraz do – bądź co bądź mejnstrimu –zaciąga retorykę z fanzinów spod znaku hakenkreutza.
Ja tam osobiście nie mam nic przeciwko grzebaniu ludziom w metrykach. Ale wolałbym, żeby to miało jakąś logikę. Tu nie ma. I to jest zła informacja.

Jakoś jestem w stanie sobie wyobrazić skąd takie wzmożenie u red. Lisa. Nie rozumiem jego pracowników. Jeżeli wszystko będzie szło w takim kierunku, to za jakieś trzy tygodnie uzbroi ich i wyśle na ulicę w celu ustrzelenia kandydata PiS.




Tu link do tekstu red. Czuchnowskiego. Czytając go część (młodsza) tzw. „prawicy” się może zdziwić. Mam nadzieję, że nikt nie podrzuci go do „Gazety” – bo jeszcze ktoś przeczyta i Wojtka wyrzucą. A wtedy już chyba nigdzie nie znajdzie pracy.
http://www.dziennikpolski24.pl/artykul/2310060,urna-z-agentami,id,t.html

poniedziałek, 16 lutego 2015

16 lutego 2015


1. W związku z tym, że wczoraj padłem, nim napisałem negatywy obudziłem się na „Kawę na ławę’. Wystąpił w niej kandydat Jarubas. No i dość szybko się dowiedzieliśmy, że kandydat Jarubas nie będzie czarnym koniem tych wyborów. Największe wrażenie zrobiło to na gościach, w studio. Były momenty, że wszyscy wgapiali się w niego jak w postać z innej planety.
Poseł Mastalerek jest coraz lepszy. Niestety póki co nie potrafi opowiadać dowcipów. Powtarzanie pointy nie powoduje, że jest śmieszniejsza.
Pani Nowacka byłaby super, gdyby nie upośledzenie umysłowe, bo cóż innego może powodować jej wiarę w Janusza Palikota. Poseł Gowin, jak to poseł Gowin. Włodzimierz Czarzasty w żółtym sweterku. Szejnfeld próbował opowiadać o zaletach prezydenta Komorowskiego, ale z argumentami był problem. Zresztą jak zauważył starszy analityk Szacki – złą byłoby informacją, gdyby Szejnfeld był dla mnie autorytetem.

W „Loży prasowej” wystąpiła Renata Grochal z Gazety. Razem z Passentem załamywali ręce nad tym, że pani Ogórek się nie wypowiedziała na temat kościoła ani Karty Praw Podstawowych, co przecież spędza sen z powiek polskim lewicowym obywatelom. Pan Passent jest już stary i nie klei rzeczywistości. Pani Grochal tak stara nie jest (zrobiła sobie zresztą specjalnie fryzurę do telewizora), ale też jest odklejona. Jej odklejenie może tłumaczyć wyniki sprzedaży Gazety, która serwuje swoim młodym czytelnikom pierdoły, bo kogo normalnego obchodzi Karta Praw Podstawowych? Romana Kurkiewicza? Wróć! Normalnego miało być.
Właściwie nic by się nie stało, gdybym przespał oba te programy. Nie przespałem i to jest zła informacja.

2. Po raz chyba 25 obejrzałem „Czas Patriotów”. Po raz kolejny z przykrością stwierdzam, że książka dużo lepsza. Nasi amerykańscy znajomi trochę się ze mnie śmiali, że lubię Clancy'ego. Ja bym chciał, żeby światem rządzili ludzie tacy jak Jack Ryan, oni tam w Departamencie Stanu wiedzą, że to mało prawdopodobne. I to jest zła informacja.

3. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby wczoraj napisać o spiskowej teorii na temat Durczoka. Po tym, co przeczytałem w nocy zaczynam się siebie bać.
A poważnie: „Wprost” wykonało manewr, który jest tak pozbawiony… właśnie nawet trudno mi określić czego… więc niech będzie, że etyki.
Więc najpierw opublikowali tekst o tym, że ktoś (bez nazwiska) molestował kogoś (nez nazwiska), o czym ten molestowany (bez nazwiska) opowiedział. Molestujący (bez nazwiska) został opisany w taki sposób, że wyraźnie zawęził się zbiór osobników płci męskiej, do których należał.

Naród szybko rozpoznał o kogo (bez nazwiska) autorom chodziło. I czekał na następny odcinek.
Śledztwo dziennikarskie trwa, więc pewnie pojawią się jakieś konkrety.
No i najpierw „Wprost” zaczął nęcić. Na naszej okładce pojawi się twarz znanego polskiego dziennikarza. Naród zawył z rozkoszy. Pojawiło się zdjęcie. Kamila Durczoka. Wycie zrobiło się głośniejsze. Zaczęto zbierać drewienka na stos. „Wprost” podkręcał atmosferę jeszcze bardziej informując, że tym razem wydanie elektroniczne będzie dostępne dopiero rano. Nie do końca to wyszło, więc niektórzy mieli już do wydania dostęp. I się okazało, że o molestowaniu przez Durczoka tam nic nie ma. Poza procesowo bezpieczną sugestią, że w poprzednim tekście o Durczoka chodziło.
I to jest zła informacja.

Bo to, co robi „Wprost” to excusez le mot chuj nie dziennikarstwo.

No chyba, że definicję „dziennikarskiego śledztwa” się przejęło od Pawła Smoleńskiego.

poniedziałek, 2 lutego 2015

2 lutego 2015



1. Bożena mnie obudziła mówiąc, że zaraz „Kawa na ławę”. Udałem, że tego nie usłyszałem. Niestety powtórzyła to jeszcze kilka razy. Wstałem i zobaczyłem, że pan Czarzasty kupił sobie różowy sweterek. Pan Siwiec za to wystąpił w złowróżbnej czerni. Jak rozumiem kolory wybrali w związku z kandydatami swoich ugrupowań.
Chciałbym poznać kogoś, kto głosował na posła Szejnfelda. Był on kandydował w Wielkopolsce. Ja tam Wielkopolan mam za rozsądnych ludzi. Jeżeli w eurowyborach głosowali na niego, by się go pozbyć z Polski – popełnili błąd. Europoseł w Brukseli (czy Strasburgu) spędza tylko trzy dni w tygodniu.
Muszę przyznać, że punktów nabił sobie u mnie rzecznik Mastalerek, który w pewny momencie westchnął, że chyba nie może już przychodzić do tego programu, bo coraz częściej może się podpisać pod słowami pana Czarzastego.
Cóż, gdyby rzecznik Mastalerek nie próbował ciągle stać się lepszym Hofmanem – byłby naprawdę niezły. Niestety od Hofmana nie może się uwolnić. I to jest zła informacja. Może potrzeba egzorcysty?

W „Loży prasowej” wystąpił redaktor Majewski w nowej stylizacji. Czyżby inwestował w karierę telewizyjnego komentatora?

2. W BMW Bożeny przestały działać spryskiwacze. Znaczy płyn jest, pompa się kręci, ale nic na szybę nie leci. I to jest zła informacja. Powinienem przejrzeć przewody. Niestety częściowo są schowane pod wygłuszeniem klapy silnika.
Pojechaliśmy najpierw do Castoramy, gdzie można kupić różne sprzęty ogrodnicze z 30% rabatem. Później do Makro, gdzie – jeżeli zbierze się jakieś punkty, można kupić z rabatem kieliszki. A na koniec do Lidla, gdzie w promocji był wędzony łosoś. Po drodze do domu zatankowaliśmy LPG. Gaz po 1,95 bardzo dobrze wygląda.

Musiałem pójść do apteki, żeby kupić termometr. Było już późno, więc trafiłem do całodobowej na Placyk. Od kiedy Unia Europejska zakazała termometrów rtęciowych można kupić średnio działające alkoholowe, bądź elektroniczne każdy za wielokrotność ceny rtęciowych.
Powinienem zabezpieczyć odpowiedni zapas zawczasu, a teraz, kiedy bym próbował przemycić zza granicy, to mnie może Straż Graniczna złapać, jak jakąś panią w Medyce, której teraz grozi parę lat więzienia.


3. „В шаббат ничего делать нельзя, но воевать можно”. To cytat z jednego z obrońców , który zrobił mi wieczór. Jak parę miesięcy powiedział mój kolega Oleg – Ukraina to taki kraj, gdzie faszyści chronią synagogi. Żydzi zaś, w szabat strzelają z karabinów maszynowych do rosyjskich antyfaszystów.
Złą informacją jest, że tak wielu ludzi w Polsce nawet nie stara się zrozumieć, że to, co się tam dzieje jest dla nas, tu w Polsce bardzo, bardzo ważne.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

19 stycznia 2015


1. Już od paru tygodni brak mi determinacji, żeby wstać na „Kawę na ławę”. Włączyłem chwilę przed przerwą. Z ważnych spraw: pan Czarzasty wystąpił w marynarce zamiast pastelowego sweterka. I to jest zła informacja, bo jakoś od razu się zrobiło smutno.
Poseł Szejnfeld miał marynarkę, której wcześniej nie widziałem. Niestety nie przełożyło się to na merytoryczność jego wypowiedzi. Logika ich przypominała wypowiedzi pani premier Kopacz. Choć wypowiadane były lepszym językiem.

W „Loży prasowej” niestety oglądałem redaktora Stasińskiego. Musiał od kogoś usłyszeć, że jeżeli będzie mówił z pewną manierą, to wszystkim się będzie wydawać, że to, co mówi jest mądre. I chyba w to uwierzył. Stasiński zna się na wszystkim. Od górnictwa po owulację. Naszła mnie konstatacja, że chyba wolę Jacka Żakowskiego. Żakowski jest przekonany o swoim geniuszu, Stasińskiemu się wydaje, że ma sposób. No i przez to nudna z natury „Loża Prasowa” robi się jeszcze nudniejsza.

2. W TVN7 puszczono „Top Secret” jeden z najśmieszniejszych filmów jakie w życiu widziałem.
Niestety pod koniec trochę mnie zmęczył. I to jest zła informacja.
Muszę zobaczyć jeszcze raz.

Nie oglądałem wystąpienia pani dr Ogórek. Kandydatka SLD budzi bardzo złe uczucia u pań feministek. Jest to w pewien sposób zrozumiałe.
Podobnie, budzi bardzo złe uczucia u pewnego typu mężczyzn. I to też jest zrozumiałe. Po dzisiejszym wystąpieniu zaczęła denerwować doktrynerskich lewicowców i – ponoć – dziennikarzy. To ostatnie, to raczej nieprawda, bo gdyby się dało ich zdenerwować – byliby śmiertelnie obrażeni na: [tu nie chce mi się wpisywać nazwisk większości polskich polityków, urzędników, funkcjonariuszy].

3. Redaktor Majewski (Michał) napisał na Twitterze: „Z A. Dudą to jest problem. Jest KOMPLETNIE nijaki.”
Przypomniała mi się historia, jak to Andrzej Duda, natenczas poseł. Siedział spokojnie w pustej knajpie i sącząc piwo rozmawiał ze znajomym. Podkreślę – knajpa była zupełnie pusta. Prawie zupełnie pusta. Przy stoliku obok dwie gwiazdy polskiego dziennikarstwa śledczego rozprawiały o jakiejś aferze. Nie pamiętam o co chodziło, zresztą świadek całej sytuacji nie wszystko rozumiał. Panowie mówili na tyle głośno, że słychać ich było w połowie lokalu. Świadek z nazwisk tych dziennikarzy nie kojarzył, widział któregoś w telewizji. Pamiętał, że jeden z nich był łysy.
Kiedy panowie powiedzieli, co na temat afery mieli do powiedzenia – wyszli zapalić. No i akurat wyszedł wtedy też poseł Duda. No i wtedy do rzeczonych tuzów śledczego dziennikarstwa dotarło, że swoją wiedzą podzielili się z panem posłem.
Morały z tej historii mogą być dwa. Pierwszy – Andrzej Duda jest tak nijaki, że gwiazdy polskiego dziennikarstwa śledczego mimo swojego oczywistego profesjonalizmu – nie są go w stanie rozpoznać z pół metra. Drugi – polscy dziennikarze śledczy mają problemy z BHP.
Którą wersję bym wybrał, gdybym był jednym z bohaterów tej historii? Nie wiem. Naprawdę nie wiem.

Oczywiście – nie jest powiedziane, że historia jest prawdziwa, i że brał w niej udział redaktor Majewski. To mogą być podłe plotki. No i to jest zła informacja.  

wtorek, 23 grudnia 2014

22 grudnia 2014



W „Kawie na ławę” trafiłem na sałatkę prof. Pawłowicz, więc od razu odechciało mi się oglądać.
Wyglądało na to, że przez cały program nikt nie sięgnął po któreś z leżących na stole ciasteczek. Najwyraźniej problem jedzenia polska demokracja ma już za sobą.

W „Loży prasowej” lewicowy intelektualista Sierakowski tłumaczył, że „Sie” to po niemiecku „wy”. Lewicowi intelektualiści od dawna próbują nadawać słowom nowe znaczenia. Ale, żeby zaimkom? To chyba coś nowego.
Lewicowy intelektualista Sierakowski zachowywał się na tyle dziwnie, że aż zadzwoniłem do kolegi, który ogarnia warszawską lewicę. Powiedział, że Krytyka się sypie, że nie ma kasy, że zwalnia, że jej współpracownicy dostają etaty w (szeroko rozumianym) Ratuszu.
Sam Sierakowski zaś szuka swojego miejsca. I nie tyle we wszechświecie, co w Kancelarii Prezydenta. Problem polega na tym, że byle czym się nie zadowoli. Minister Sierakowski – to brzmi dumnie.
Niestety najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, że bez osobistej ghostwriterki nie daje rady.
Cieniutkie mamy te młode elity. I to jest zła informacja.

2. Uruchomiłem Suburbana, który stał chyba ze dwa tygodnie. Coś w przeniesieniu napędu wydaje z siebie dziwne odgłosy i to jest zła informacja. Najpierw pojechałem na dziwną, wielostanowiskową stację LPG w okolicy ronda Dżochara Dudajewa. Zatankowałem prawie 110 litrów. Płacąc za to niecałe 250 złotych. Ponoć ma być jeszcze taniej. Bardzo mi się podoba, że im mniej płacę za paliwo tym gorzej ma Rosja. W Makro zatankowałem benzyny za 50 złotych i kupiłem choinkę. Z Makro pojechałem do Lidla, gdzie kupiłem jeszcze dwie choinki. Z Lidla pojechałem do Blue City. Tam już choinek nie było.
Wszedłem do Saturna. Od kiedy zajmuję się pisywaniem na tematy technologiczne przestałem bywać w takich sklepach. Wszystko znam z newsletterów rozsyłanych przez działy PR.
Dlatego zdziwiłem się z pryzmy telewizorów o zakrzywionych ekranach Samsunga. Skoro tyle jest w sklepie, znaczy, że ludzie je kupują. A serwisach społecznościowych technologiczni dziennikarze dyskutują jaki jest sens istnienia takich telewizorów.


3. Kiedy wyjeżdżałem z podziemnego parkingu dyrektor Zydel przysłał mi linka do filmu ze świątecznymi życzeniami, jaki zrealizował w Ratuszu. Pani Waltzowa składa życzenia, a jej pracownicy ruszają ustami. Dyrektor Zydel bardzo jest z tego projektu dumny.
Generalnie dyrektor Zydel odstaje od swojego miejsca pracy, bo jak coś postanawia zrobić, to to robi. Reszta urzędu tak nie działa. Chyba, że się mylę i już od dwóch lat jeździmy drugą linią metra. Zła informacją jest, że do projektu podszedł tak zachowawczo. Uważam, że byłoby dużo lepiej, gdyby na filmie ustami ruszała pani Waltzowa, a głos podkładał prezydent obywatel Jóźwiak.

Wieczorem przeszedłem Marszałkowską. Ktoś naprawił neon nad kioskiem ze wszystkim obok teatru pani Jandy.  

wtorek, 16 grudnia 2014

15 grudnia 2014


1. Zobaczyłem samą końcówkę „Kawy na ławę”. Było jak zwykle. Czarzasty miał jajeczny sweterek. Szejnfeld tłumaczył, że Sikorski nie mógł ujawnić tego, gdzie jeździł prywatnym samochodem, bo mogły to być tajne misje MSZ. Jak się to ma do sprawowania mandatu posła? Nie wiem. Ale nie będę się nad tym zastanawiał, z tych samych powodów, dla których na ogół nie próbuję się zastanawiać nad tym, co poseł Szejnfeld opowiada.

Później w „Loży prasowej” wystąpił Cezary Michalski. Widok pana Czarka potrafi mi zepsuć dzień. I to jest zła informacja.

2. Przyszli goście. Jeden, przed czterdziestką, z drugą, po czwórce. On opowiadał dość przerażające rzeczy o „Pakiecie onkologicznym”. To, co było do przewidzenia – od samego mieszania herbata nie robi się słodsza. Jedyne co może dawać jakieś szanse na uzyskanie odpowiedniej terapii, to szybka emigracja. Polska z jakichś proceduralnych powodów nie kupuje jakichś nowoczesnych leków.
Gdybym był prawdziwym dziennikarzem, to bym się tym tematem zajął. Materiał by się gdzieś ukazał, ale i tak pożytku by z tego żadnego nie było. I to jest zła informacja.
Nasz pocierający nos minister zdrowia powinien chyba dostać ochronę BOR-u. I to nie dlatego, żeby sobie dorobić na kilometrówce. Kiedyś ktoś przeczołgany przez polską służbę zdrowia w końcu obije mu ryj. Albo nawet bardziej.

3. Pojechaliśmy na Burakowską. Jeżeli jest mokro kamera cofania pokrywa się warstwą błota. I nic na ekranie nie widać. Różnie bywa w różnych samochodach, ale w V40 jest źle bardzo. Poza tym to dobry samochód.
W Red Onion chciano nas oszwabić (ocyganić – jeżeli ktoś woli). Zamiast naliczyć 70% rabatu, naliczono 50%. Bożena się w porę zorientowała. Red Onion tak w ogóle to likwidują. Będzie tylko w Internecie. Jakiś etap historii Warszawki się zamyka.

Później wbiliśmy się do przyjaciół na Żoliborzu. Ewa zaangażowana w Ruchy Miejskie. Kuba – sekundujący jej, ale nie bez rezerwy. Zbyt wiele w życiu widział.
Trafiliśmy w środek afery. Otóż Platforma, żeby mieć większość w radzie dzielnicy dogadała się z jednym z lokalnych komitetów. Szef tego komitetu miał na pieńku z poprzednim burmistrzem, więc pani Waltzowa obiecała mu, że burmistrzem będzie ktoś inny.
Stary burmistrz był w porządku. Ponoć wszyscy tak mówią, z wyjątkiem tamtego pana, któremu ponoć przeszkadzał w jakichś interesach.
Pani Waltzowa przywiozła z Pragi jakiegoś nieco skompromitowanego działacza PO. I wydała polecenie, żeby go wybrać.
No i wyszedł kwas. Radni PO nie bardzo go chcą wybrać. Wolą poprzedniego (też był z PO). Jeżeli wybiorą nowego – stracą twarz. Jeżeli nie wybiorą, to pani Waltzowa będzie zła.

Podczas poprzednich wyborów lokalnych próbowałem tłumaczyć, że głosując nie ratuje się Polski przed Kaczyńskim, tylko decyduje o tym, czy będą łatane dziury w ulicy i ile wywóz śmieci będzie kosztował. No i miałem wrażenie, że wołam na Puszczy.
Teraz jest inaczej. I to jest dobra informacja.
Złą jest, że radni PO tak się boją, że przyjdzie do nich prezydent obywatel Jóźwiak, że pewnie zagłosują zgodnie z zaleceniem centrali.
Demokracja.


wtorek, 9 grudnia 2014

8 grudnia 2014


1. Ledwo zdążyłem wstać na „Kawę na ławę”. Właściwie nie zdążyłem, bo włączyłem dopiero na drugą część. Poseł Szejnfeld miał jakąś irracjonalną poszetkę.
Komentując sprawę zatrzymanych w PKW dziennikarzy powiedział, że sąd po zbadaniu sprawy stwierdził pomyłkę funkcjonariuszy. O ile dobrze pamiętam uzasadnienie, to sąd powiedział, że pomyłkę podejrzewa.
Niby żadna różnica. Jednak zmienia bardzo dużo.
Jeżeli ta narracja się utrwali, to będzie zła informacja.

2. Później była „Loża prasowa”. Janusz Majcherek udawał idiotę, którym – coraz bardziej podejrzewam, że jest Adam Szostkiewicz. 
Majcherek mówił, że na świecie co roku traci życie tylu dziennikarzy, że sprawa dwóch, których sąd uniewinnił „jest epizodem pozbawionym znaczenia”. 
Szostkiewicz wyraził żal, że Hofmana nie ma w PiS, bo „akurat tej partii taki element liberalny bardziej, mniej ideologiczny bardzo by się przydał”.
Zapytany przez Lisickiego, „kiedy w ciągu ostatnich 25 lat było tyle dziwnych rzeczy związanych z wyborami?” Majcherek zaczął opowiadać, że kiedy PiS objął władzę zaczęły się czystki w mediach publicznych. I próbował – z pomocą prowadzącej – udowadniać, że o to szło w pytaniu.
Przyparty do muru odpowiedział „Wątpliwości są zawsze. Po każdych wyborach składane są setki protestów przeciwko nieprawidłowościom w wyborach. Po każdych wyborach. Tym razem jest ich więcej, ponieważ została nakręcona pewna kampania.”
Praca doktorska Majcherka nosi tytuł: „Metodologiczne konsekwencje relatywizmu kulturowego”.
Relatywizm to ważne słowo w życiu profesora.

W międzyczasie się okazało, że „Wprost” publikuje tekst o rozliczeniach paliwowych marszałka Sikorskiego. Większość twitterowego tajmlajnu nie była w stanie ogarnąć o co chodzi z kilometrówką. I to jest zła informacja.

3. Odwiozłem Bożenę z dziewczynami do Złotych Tarasów do kina. Okazało się, że informacje o godzinach seansów na stronie internetowej Multikina mają się tak do rzeczywistości jak wynik sondażu exit poll do ogłoszonego przez PKW. I to jest zła informacja.

wtorek, 25 listopada 2014

24 listopada 2014


1. Nie bez problemów obudziłem się na Kawę na ławę.
Poseł Kłopotek rzucający się do gardeł w sprawie sukcesu PSL.
Czarzasty w fioletowym sweterku wstawiający się za Ziobrą.
No i Pitera. Po prostu Julia Pitera.
Było warto wstać.
Złą informacją jest, że do tego, by pan Czarzasty głośno zauważył, że gwiazdy polskim mediów bywają na bakier z rzetelnością, potrzebna była klęska wyborcza jego ugrupowania.

2. Lożę Prasową oglądałem jednym okiem. 
Głowy nie dam, ale wydaje mi się, że Polskę podpalić chciał Daniel Passent. 
Uważał, że w związku z „broszurowaniem” można się zastanawiać nad powtórzeniem wyborów do sejmików.
Odmęty szaleństwa. 
Szaleństwem można nazwać schizofrenię. 
Czymże innym jest, kiedy z jednej strony potępia się pomysł unieważnienia wyborów w całości, jednocześnie sugerując unieważnienie ich w sądach z powodu, który nie jest zależny od konkretnej komisji, tylko dotyczy wszystkich.
Ciekawe, co będzie jeżeli w całej Polsce zgłoszone zostaną protesty w związku z – jak to określił prof. Osiatyński – nierównością szans wyborczych i sądy– jedne protest uznają, inne – nie.

Później nazwałem red. Stasińskiego (Piotra), wicenaczelnego „Gazety Wyborczej” – kutasem.
Chodziło o Gzela i Pawlickiego oskarżonych o „naruszenie miru domowego” i Stasińskiego do tej sprawy komentarz.

Policja postanowiła iść w zaparte, stawiając abstrakcyjny zarzut. Obaj dziennikarze mieli wystawione przez PKW przepustki uprawniające ich do przebywania tam. Dziennikarzy było tam więcej. Był między nimi fotograf Gazety Wyborczej. Chyba nikt z dziennikarzy (uczestnik protestu nieważne, gdzie pracuje – dziennikarzem nie jest) nie opuścił sali po wezwaniu do tego przez Policję. Nie zrobił tego również fotoreporter Gazety (robił zdjęcia – są na stronie). Policja sprawnie usunęła protestujących. Później z grupki przebywających w środku dziennikarzy wyłuskała dwóch. Wszystko jest filmowane przez dwie telewizje.
Stasiński – poddał w wątpliwość wersje obu dziennikarzy. Później powiedział, że uważa że zarzut jest zbyt lekki.
Że tak powiem – chuj z korporacyjną solidarnością. Ale nawet gdyby nie wiedział, co się tam działo, to dlaczego (nie wiedząc) oskarża ich o to, że zrobili coś jeszcze gorszego niż próbuje im załadować Policja.
Jest prominentnym pracownikiem niegdyś najważniejszej gazety w kraju. Powinien ważyć słowa – zwłaszcza w takiej sytuacji. Nie robi tego – jest kutasem.

Możecie sobie sami wybrać, co jest złą informacją.

3. Pojechaliśmy do Łodzi. Chciałem się przejechać trochę szybciej BMW, wcześniej prawie nią nie jeździłem, a coś napisać będzie trzeba. Zanim na dobre wyjechaliśmy z Warszawy zaczął się świecić błąd tempomatu. No i złą informacją jest, że o ile w mieście auto sprawdza się świetnie, w trasie, przy wyższych prędkościach zaczyna być głośne, a na drodze zachowuje się jakby nie było BMW, albo gdyby było BMW zepsutym. Może jest. Zobaczymy, co powie Kamil.

W Łodzi nasłuchałem się historii bardziej lub mniej przerażających. Na przykład wygląda na to, że zapadł wyrok na Muzeum Książki.
Ale może łodzianie zasługują na to, żeby rządziła nimi pani Zdanowska. W końcu ją sobie wybrali.  

wtorek, 28 października 2014

27 października 2014


1. Nie zacznę od zmiany czasu. Albo zacznę. To jednak trochę ściema. I tak trzeba wstać. I tak się śpi za krótko. Człowiek robi sobie nadzieje, że będzie spał dłużej, więc kładzie się później. Dużo później. Później wstaje. Niby jest wcześniej niż by się mogło wydawać ale i tak zbyt późno.
Od kiedy zaczęliśmy chodzić do roboty na dziewiątą, zmiana czasu straciła sens. A dalej ją uprawiamy i to jest zła informacja.

Dwadzieścia dwa lata temu noc zmiany czasu spędziłem w Sklepie z Policją – posterunku na krakowskim Rynku. Muszę się kiedyś dorwać do archiwum „Gazety Krakowskiej” i przeczytać te parę tekstów, które wtedy wytworzyłem. To może być bardzo interesujące doświadczenie.

Pamiętam problem, jaki miało dwóch wracających z interwencji policjantów: wyszliśmy ze dwadzieścia trzecia, wróciliśmy dwadzieścia po drugiej. I jak to teraz w notatce zapisać? Starszy kolega poradził im, żeby napisali tak właśnie i dopisali: zmiana czasu. Proste rozwiązania bywają najlepsze.

2. Z powodu braku połączenia między konwerterem a tunerem nie oglądałem Kawy na ławę. Nie bolało. Wyczytałem, że głównym tematem był szczyt klimatyczny. Pani premier wróciła z przekonana o sukcesie, który osiągnęła. Podobnie przekonana była wracając z Moskwy w 2010 r. Ciekawe, czy kiedy się okaże, że polityka klimatyczna zacznie wychodzić nam bokiem też będzie się tłumaczyć, że warunki negocjacji były trudne.

Dwa razy podchodziliśmy do tematu energii odnawialnej. Najpierw chcieliśmy solary do grzania wody, później panele fotowoltaiczne. Przepisy w Polsce są takie, że żeby dostać dopłatę, trzeba wziąć kredyt. W jednym z banków z listy. Więc część dopłaty zżera oprocentowanie. Do tego, żeby dostać kredyt trzeba mieć zdolność, co zdecydowanie zmniejsza szanse ludzi na wsi. Od paru osób usłyszałem, że taniej jest zakładać instalację bez dopłaty.
Ma to jakiś sens, bo ponoć środki przeznaczone na dopłaty do fotowoltaików starczą na jakieś pięćset instalacji. Czyli mniejszą ich liczbę, niż te, co człowiek widzi lądując w Monachium.
Słyszałem, że Polska uniknęła kryzysu, bo nasz system bankowy okazał się silny, ale czy wymagało to ładowania w banki pieniędzy na ekologię?

Z tego wszystkiego chyba zacznę kolekcjonować węgiel w piwnicy. Ze sto ton powinno się zmieścić. Ale kłopot będzie, bo wsypać da się tylko do jednej piwnicy, do reszty by trzeba wiaderkami nosić. Sto ton? Chwilę zejdzie. I to nie jest dobra informacja.

3. Pojechaliśmy na grzyby. Miało nie być, a jednak były. Parę rydzów, podgrzybki, kanie i coś, czego wcześniej nie zbierałem – sarny. Wystające w mercedesie progi umożliwiły modyfikację taktyki zbierania z samochodu.
W tym przypadku wygląda ona tak: samochód jedzie powoli. Na progach, po obu stronach stoją zbieracze. Jeżeli widzą grzyba – zeskakują bez konieczności zatrzymywania auta. Tak jest dużo szybciej.

Wcześnie zrobiło się ciemno – efekt zmiany czasu. Wracaliśmy trochę na azymut. W nawigacji były niby leśne drogi, ale od lat czterdziestych ubiegłego wieku, kiedy robiono aktualizowano podrysy, trochę się pozmieniało. Najlepsze było, jak wyjechałem na polowanie – stojących w rzędzie myśliwych w pomarańczowych kurtkach. Gdybym skręcił wcześniej wyjechałbym im pod lufy. A tak patrzyli z szacunkiem, bo kto jak kto, ale myśliwy nową Gelendę odróżni od starej.

Redaktor Pertyński był łaskaw stwierdzić, że nie wie co ludzie widzą w tym samochodzie. Ja chyba wiem. Chodzi o to, że teraz już takich aut nie robią.
Teraz zderzak służy do tego, żeby po najdelikatniejszym uderzeniu wymagać wymiany. Zderzak w Gelendzie jest taki, jak kiedyś w każdym aucie. Tylko większy.
Jest uchwyt dla pasażera nad schowkiem, żeby nie tylko kierowca miał się czego trzymać. Centralny zamek wydaje – jak to raczył nazwać Pawełek z Faster Doga – dźwięk przeładowania karabinu maszynowego. Drzwi, by je zamknąć wymagają szczerego pierdolnięcia – nie ma przy tym strachu, że się coś oderwie.
Koncepcja Gelendy jest tak stara, jak ja. Jeżeli Mercedes postanowi zrezygnować z jej produkcji będzie u mnie miał duży minus.

No i wieczorem Bożena wsiadła w mercedesa i wróciła do Warszawy. I to jest zła informacja.  

poniedziałek, 22 września 2014

22 września 2014



1. To właściwie ciekawe obudzić się ze świadomością, że ma się w brzuchu jakieś mięśnie. I, że te mięśnie bolą, więc się nie można śmiać. Płakać zresztą też nie.
Postanowiłem więc do świata podchodzić beznamiętnie, ale przeczytałem, że pan przewodniczący Tusk dał się nagrać podczas rozmowy na temat emocjonalnego stanu pani premier i się z tego wszystkiego zacząłem krztusić wodą, którą sobie w poprzedzający wieczór przygotowałem na wszelki wypadek.
Muszę bardziej uważać z płynami, bo się niestety często krztuszę.
Zjedliśmy śniadanie. Kolega Zydel przy telewizorze z „Kawą na ławę” zajmował się rozbudowywaniem swojej pozycji w mediach społecznościowych, ja zaś pakowałem samochód. Było mokro, ale nie urosły żadne nowe rydze. I to jest zła informacja.
Przechodząc obok telewizora rzuciłem jakąś pełną nienawiści uwagę w kierunku posła Szejnfelda. Kolega Zydel zdziwiony moją niechęcią zapytał: „A kto to w ogóle jest?”. Odpowiedziałem, że człowiek, którego rządząca partia wysyła do „Kawy na ławę”. Kolega Zydel coś tam burknął – czyli, że w jego mniemaniu poseł Szejnfeld nie jest wart mojej ekscytacji. (Jeżeli źle go zrozumiałem, to na pewno sprostuje)
Interesujące, że mało rzeczy było w stanie tak zjednoczyć przedstawicieli opozycji jak pani premier Kopacz. Interesujące, że parę dni temu Eryk Mistewicz napisał, że rząd PEK będzie wyjątkowo trudny do atakowania przez opozycję. Ciekaw jestem o co mu chodziło, bo idiotą na pewno Eryk nie jest. Nie ma prawa jazdy. Ale to raczej nie ma związku.

2. Ruszyliśmy do Warszawy. Muszę się jednak zgodzić z kolegą Pertyńskim, że citroen C1 nie jest tak zły jak nissan Micra. Ma idiotyczną cenę, tragiczne fotele, dziwny, trzycylindrowy silnik, tak zaprojektowaną deskę rozdzielczą, że światło może się odbijać od prędkościomierza oślepiając kierowcę, najgłupsze radio świata, ograniczone wytłumienia karoserii (przypomina w dźwiękach Malucha), ale, jeżeli się człowiek przestaje przejmować spalaniem, to nawet jedzie. Rozpędza się do około 170 km/godz. i nawet daje się prowadzić. Trzeba się tylko przyzwyczaić do reakcji na podmuch wiatru. No dobra, jeżeli nie jedzie się w nim dłużej niż cztery godziny, to nie jest taki zły.
W okolicach Konina dogonił nas redaktor Zientarski w mitsubishi w odblaskowym kolorze. Kolega Zydel pracuje w agencji, która obsadziła redaktora Zientarskiego w reklamach Toyoty. Powiedziałem, że w innym kraju redaktor Zientarski zostałby wyrzucony ze wszelkich dziennikarskich korporacji i do tego miałby problem ze znalezieniem racy w mediach. Agencja zaś, która by go zatrudniła do reklamy mogłaby mieć problem ze środowiskową komisją etyki. Kolega Zydel odparł, że u nas to się nie zdarzy, bo szef ich agencji zasiada w środowiskowej komisji etyki, oni zaś za tę kampanię dostaną pewnie jakąś nagrodę. Cóż, jaki kraj, taki terroryzm.
Po pierwszych państwowych bramkach redaktor Zientarski przyspieszył tak, że aż trudno było mi go dogonić. Kolega Zydel głośno narzekał na prędkość. Chciałem mu wytłumaczyć, że skoro taki fachowiec, jak redaktor Zientarski jedzie tak małym autem z taką prędkością, to znaczy, że jest ona bezpieczna – i nic się nam na pewno nie stanie, ale musiałem się skupiać na jeździe. Redaktor Zientarski wyciskał co mógł ze swego mitsubishi, w końcu skręcił na pierwszy parking i zatrzymał się pod toaletą. Ja nieco zwolniłem i pojechaliśmy dalej.
Kolega Zydel przyznał, że kiedy prowadzi, to się nie boi. I to nie jest dobra informacja. Ja się bać zaczynam dopiero kiedy prowadzę.

3. Dojechaliśmy do Warszawy na czas. Kolega Zydel zdążył na spotkanie, na które się spieszył.
Wieczorem przeczytałem wywiad 300polityki z ministrem Sienkiewiczem. Zauważono, że minister używa smartfonu z androidem. Czyli pewnie jest to Samsung z systemem Knox. Czyli, że MSW też wdrożyło Knox. Najlepsze, że nie ma sensu pytać w Samsungu, bo ani nie potwierdzą, ani nie zaprzeczą.
Knox to coś, co gwarantuje bezpieczeństwo danych na smartfonach, bezpieczną pocztę etc. Knox to gwóźdź do trumny Blackberry. Śmiem stwierdzić, że nawet ostatni gwóźdź do trumny. I to jest zła informacja. Ja ta, nigdy specjalnym fanem blakberaków nie byłem, ale to smutne, kiedy firmy znikają tak szybko.  

poniedziałek, 8 września 2014

8 września 2014



1. Przeczytałem po obudzeniu informację, że radiowóz awansował na środek przymusu bezpośredniego. Czyli, że Policja będzie samochodami marki Kia taranować uciekających kierowców. Już to widzę. Kia versus pijany traktorzysta. Kia versus polonez. Kia versus Transit.
Bardzo ciekawy będzie przetarg na następne radiowozy.


Niedziela, więc włączyłem TVN24. Jolanta Pieńkowska do sygnatariuszy Monachijskiej Konferencji dopisywała właśnie Stany Zjednoczone. Pani Jola będzie miała swój program w TVN24BiŚ. Tym kanale, co to ponoć ma być mądrzejszym TVN24.

Raz w życiu rozmawiałem telefonicznie z panią Jolą. Rozmowa była transmitowana przez telewizję. Nie napiszę o tym więcej, bo tekst o „Gumisiach” obiecałem „Frondzie”. Będzie z pół roku temu, jak obiecałem. Wciąż niestety brak mi motywacji, żebym ten tekst skończył. „Fronda” płaci mniej, niż kosztuje taksówka konieczna do tego, żeby się tam dostać, by umowę podpisać.

[tu informacja do wszystkich, których, tak jak szefa platformianego think-tanka – Jarosława Makowskiego, Bóg nie wyposażył w odpowiednią inteligencję – „Fronda” i „fronda.pl” to dwa zupełnie osobne byty. Zupełnie jak „Platforma Obywatelska” i „platforma wiertnicza”]
[Choć w tym przypadku i jedna, i druga służą eksploatacji]

Po pani Joli w TVN24 wystąpił pan prezydent Komorowski i czytał Trylogię. I to jest zła wiadomość.

2. Pół „Kawy na ławę” zajęły sprawy międzynarodowe. Właściwie nie musiałem programu oglądać, bo wszystko było oczywiste. Każdy mówił to, co w jego mniemaniu chciał usłyszeć jego elektorat.
Trochę mi się żal zrobiło ministra Sikorskiego, bo po raz pierwszy poseł Szejnfeld go nie bronił. Znaczy: opozycja mówiła to, co zwykle. Zaś Szejnfeld milczał. Czyżby koniec kariery najlepszego ministra w historii Polski?
W programie brał udział młody peeselowiec, którego nazwiska nie zapamiętałem. W każdym razie nie nazywał się jak jakiś stary działacz np. Kosiniak-Kamysz.
To smutne, że istnieją młodzi ludzie, który idą w PSL.

3. Prawie cały dzień, a właściwie dni dwa w mercedesie na V spędził Karol – starszy reprezentant najmłodszego pokolenia sąsiadów. Sprawdzał otwieranie i zamykanie drzwi. Z klapą było gorzej, bo mógł otworzyć, ale do zamknięcia brakowało mu coś koło metra wzrostu.
Bożena zauważyła, że Karol świetnie by się nadawał do prezentowania nowych modeli samochodów. W każdym odkryje coś interesującego i tym odkryciem potrafi się dzielić z zaangażowaniem.
Uważam, że powinien go zatrudnić TVN do „Automaniaka”. Pięcioletni prowadzący przerwałby tradycję nieumiejętnego podrabiania Top Gear. Jego wiedza i zacięcie zrewolucjonizowałyby program.

Karol poznawał mercedesa. Myśmy trochę sprzątali. Wiem już jak to jest mieć węża w kieszeni.

Wieczorem obejrzeliśmy film o Jobsie. Film dla wtajemniczonych. Kto dziś złapie o co chodziło Jobsowi, kiedy pytał Radę o Newtona?
W Polsce nie da się robić takich filmów. Nie ma bohaterów, o których bohaterowie wiedzą prawie wszystko, więc cała opowieść jest o jakimś drobnym aspekcie życiorysu.
I nie chodzi mi o to, że powinniśmy mieć polskiego Jobsa. Bo nawet gdybyśmy mieli, to i tak nic by z niego nie wyszło.
Mogłem kiedyś za grosze kupić Classika – pierwszego mackintosha, jakiego używałem. Nie kupiłem. I to zła informacja.
Trzy lata temu koledzy, jeszcze wtedy z „Gazety Krakowskiej” opowiadali, że przyszedł do nich Ryszard Niemiec, były naczelny, przyniósł pełnoletniego Classika, który przestał działać. Wymienili bateryjkę i zaczął działać.
Samsung na targach IFA pokazał telewizor 8K. Osiem razy full HD. Za rok pewnie pokaże 16K. A redaktor Niemiec pewnie dalej będzie patrzył na ekran 512x342.

Porównanie jest bez sensu, bo telewizor i monitor komputerowy to trochę inne rzeczy. Ale rozumiecie o co mi chodzi.

poniedziałek, 1 września 2014

1 września 2014



1. Obudziła mnie duma rozpierająca w związku z nową funkcją PDT. Niestety, kiedy poszedłem do łazienki okazało się, że rozpiera mnie jednak coś innego.
Więc chyba nie zdałem egzaminu.
Później w telewizorze pani Walter powiedziała, że „zawodnicy obu drużyn są strasznie na siebie napaleni.” Więc wiedziałem, że dzień będzie interesujący.
W „Kawie na ławę” Szejnfeld zarzucał Hofmanowi, że ten nie cieszy się szczerze z sukcesu Polski i Donalda Tuska. Pani Nowacka od Palikota zachwycała się tą nieszczęsną Włoszką. A minister Kosiniak-Kamysz wyglądał jak postać z kreskówki.
Szejnfeld palnął coś w stylu: będziemy realizować interes Polski, ale tylko taki, który my rozumiemy.
Szejnfeld nie miał łatwo, bo Rymanowski po wakacjach stracił najwyraźniej tolerancję na jego retorykę i go co chwilę uciszał.

Występowałem kiedyś u Rymanowskiego w radio, ale wolałbym tego nie pamiętać.

No i najważniejsze: przesadzono gości „Kawy na ławę” i to jest zła informacja, bo Męskie Blogerki Modowe nie będą mogły tak łatwo nabijać się z outfitów posła Girzyńskiego.

2. Pojechaliśmy do Ikei. I to jest zła informacja, bo Ikei szczerze nienawidzę. Uważam, że jest to zbyt dobrze wymyślony sklep i walka z przymusem kupowania tam kosztuje mnie za dużo zdrowia. Byłem Ikei fanem od pierwszych odwiedzin w warszawskiej, tej w alejach Jerozolimskich nad torami. Choć zaczęło się to wcześniej, z katalogów oglądanych jeszcze w latach 80. i szafek „odrzut z eksportu”, które mieliśmy w pokoju. I podróbki foteli „kon-tiki” z których oglądaliśmy ruski telewizor.
No więc byłem Ikei fanem. Do momentu, kiedy mój ojciec nie wrócił ze Stanów. Pojechaliśmy do Ikei, bo potrzebował szafę. Pokazuję mu więc jedną, drugą, trzecią. On ogląda –przecież to jest byle jakie i jak na tę bylejakość strasznie drogie. No i wtedy łuski mi z oczu spadły. Bo faktycznie, to, co dwadzieścia lat temu było litym drewnem dziś jest oklejaną płytą.
Oczywiście nie jest tak ze wszystkim, ale wyłowienie porządnych rzeczy z tego morza rzeczy średnich zajmuje zbyt wiele czasu. I energii. I jedzenie wcale nie jest tak dobre.
Przed nami w kasie czteroosobowa rodzina płaciła prawie 15 tysięcy złotych. Część gotówką, część z kart. Kilku. Jedne przechodziły od razu, inne dopiero jak kasjerka próbowała mniejsze kwoty. Mam nadzieje, że meble będą im służyć dłużej niż wieczność, którą zajęło im płacenie.

Ojciec był na meczu otwarcia na Narodowym. Jako, że nie jest chorym z nienawiści PiS-owcem nawet mu się podobało. Dopiero, gdy go trochę zacząłem naciskać przyznał, ze nie jest to optymalne miejsce do tego, żeby tam organizować mecze siatkówki.

3. Wieczorem na Twitterze oglądałem zabawną dyskusję pomiędzy redaktorem Szułdrzyńskim a resztą świata. Redaktor Szułdrzyński upierał się, że Donalda Tuska można nazywać „Prezydentem”, a ci, którzy mówią, że nie – robią to ze złych pobudek.
Ja tam redaktora Szułdrzyńskiego miałem za rozsądnego gościa. Lubię go oglądać w telewizorze.
Dyskusja oczywiście była na z dupy argumenty, do kiedy ktoś nie wrzucił linka do oficjalnego tłumaczenia Traktatu z Lizbony, w którym wyraźnie napisane jest „Przewodniczący”.
Wtedy red. Szułdrzyński napisał, że on wcale nie twierdził, że Tusk jest „Prezydentem”.

A cała sprawa wzięła się ze zdania „Ustępujący przewodniczący van Rompuy pogratulował prezydentowi Tuskowi”. Które jest śmieszne niezależnie od tego, co się o sukcesie Tuska sądzi.

Smutne jest, że nikt nie zwraca uwagi na to, że przyszłość Donalda Tuska nie będzie tak różowa. Gdyby postanowił sobie wyczarterować samolot i latać nim co weekend do Gdańska, to by go europejscy podatnicy zagryźli. Wszystko z zawiści. My mamy mniej pieniędzy i nam to wcale nie przeszkadzało.
Dziennikarze też się zmienią. I to może być najbardziej dotkliwe, bo premier Tusk nie ma specjalnego doświadczenia w kontaktach z mediami, których nie jest największym reklamodawcą.


Zawodnicy TVP byli albo bardziej, albo mniej napaleni niż ci z TVN. Wygrali 2:1.