
1. Jak tu wstawać, skoro nie ma „Kawy
na ławę”. Dla porządku włączyłem TVN24. Reporter opowiadał o
wnuczku, który z kolegą zamordowali babcię. Sąd rodzinny miał
zadecydować, czy będą sądzeni jak dorośli czy – jak to był
łaskaw powiedzieć reporter – ich przygoda zakończy się w
poprawczaku. Przygoda.
Chwilę później była jeszcze jedna
podobna wpadka, ale zapomniałem o co chodziło. I to jest zła
informacja.
2. Ruszyłem do Krakowa spełnić mój
obywatelski obowiązek. Pięć lat temu jechałem do Krakowa mazdą
MX-5. Choć nie było to tak do końca pięć lat temu, bo to była
druga tura. Czyli lipiec. Wtedy nie wygrał mój kandydat. Ostatnio,
na europejskie jechałem BMW 640. I zakończyły się sukcesem.
Wyjazd z Warszawy był dość prosty.
Zagęściło się za
Jankami. Do Radomia spokojnie dojechałem w niecałą godzinę. Radom
to miasto, które dało Warszawie kolegę Krzysztofa. Bez niego
Poznańska tak szybko by się nie ucywilizowała. Mam nadzieję, że
pani premier Kopacz przed dymisją zdąży rozruszać sprawę
obwodnicy Radomia. Na razie udało jej się z rodzinnym Szydłowcem.
To właściwie byłby niezły pomysł, żeby premierzy byli z różnych
części kraju. Zajmowaliby się prostowaniem dróg w swojej okolicy,
później kolej by przychodziła na inny kawałek Polski.
Zręby
obok drogi wyglądają naprawdę nieźle.
Świętokrzyskie jest
ma naprawdę niezłe krajobrazy.
Zresztą Małopolska też jest
niezła. Na razie przerabiają drogę za Jędrzejowem wygląda to
nieźle, choć można jajko znieść, jeżeli znajdzie się jakiś
kierowca, który literalnie podchodzi do znaku z liczbą 50. Na
wyprzedzających polują policjanci, którzy w związku z tym, że
droga jak drut jest prosta – mają niezły widok.
Wjazd do
Krakowa też ciężki. Wlokłem się za TiR-em, w końcu udało mi
się go wyprzedzić na zakrętach w Michałowicach. Ale niestety
jakiś przekonany o własnej wartości kierowca Q5 postanowił, że
skoro jedzie z maksymalną dopuszczalną prędkością, to nie
zjedzie na prawy pas. 435d ma ponad 300 koni. I naprawdę niezłą
kontrolę trakcji, bo slalom jaki zrobiłem mógłby się skończyć
ciekawie, acz nieprzyjemnie.
Tu będą dwa wezwania. Pierwsze –
Ministrze Finansów, puknij się w łeb i przestań nakładać wyższą
akcyzę na silniki powyżej dwóch litrów. Drugie – Obywatelu,
jeżeli kupujesz sobie BMW z silnikiem diesla – dwa razy się
zastanów, czy na pewno nie stać cię na trzylitrowy silnik. Pali
mniej, auto jeździ jak trzeba, a procentowo w leasingowej racie
różnica nie będzie aż tak wielka, jak przyjemność, której
doświadczysz.
Dojechałem. Rakieta Gagarina wciąż jest
zarośnięta. Oddałem głos. Tym razem nie było żadnych
ankieterów. Pojechałem do ojca, który powoli przygotowuje kartony.
Pewnie przed końcem wakacji wyjedzie do Hiszpanii. Kwota wolna jest
tam na tyle wysoka, że prawdopodobnie nie zapłaci grosza podatku od
swoich emerytur.
Pogadaliśmy chwilę i ruszyłem do
Warszawy. Po drodze przeprowadziłem interesującą rozmowę z
dyrektorem Ołdakowskim, który opowiadał, jak do Kukiza zacznie się
teraz kleić bardzo nieciekawe towarzystwo, bo przed jesiennymi
wyborami będzie musiał tworzyć struktury. I, że smutne jest to,
że jedynie stare, duże partie są na to jakoś uodpornione.
Jechałem i jechałem. Ruch był dużo większy niż w
przeciwną stronę. Skonstatowałem, że jeżdżę jak dziad. I to
jest zła informacja. Na przykład zacząłem się przejmować
poziomymi znakami drogowymi. A przez tyle lat miałem je gdzieś.
Takim autem spokojnie bym mógł wykręcić na tej trasie, nawet przy
takim ruchu dwie godziny. A ledwo zmieściłem się w czterech. No
dobra, po drodze stanąłem, żeby narwać bzu. Ale nie zajęło mi
to więcej niż dziesięć minut. Na obwodnicy Kielc miałem
przygodę. Już chciałem przycisnąć, ale wyprzedzając czarną
Insignię zobaczyłem charakterystyczną kamerę zamontowaną przy
wstecznym lusterku. Wyhamowałem. I później z prędkością
nieprzekraczającą 135 km/godz powoli odjeżdżałem panom
policjantom. Jeszcze nigdy w życiu nie udało mi się trafić na
nagranie policyjne kamery. Skończy się, że kiedyś będzie to
„Uwaga pirat”, czy jakiś inny równie kretyński format
telewizyjny.
3. Wróciłem chwilę po ósmej. Pojechaliśmy na
Nowogrodzką na wieczór wyborczy. I muszę powiedzieć, że to było
bardzo ciekawe doświadczenie. Przecieki o zwycięstwie kandydata
Dudy miałem od jakiejś czwartej. Przez cały czas opatrzone
komentarzem – „ale to raczej niemożliwe”. Skoro ja te przecieki
miałem, to pewnie wszyscy je mieli. Ale raczej w nie nie wierzyli. W
każdym razie nie pamiętam czy kiedykolwiek byłem świadkiem takiej
eksplozji radości tak dużej grupy ludzi.
No i mówiąc
szczerze byłem przekonany, że wszystko się zakończy jakimś
poważnym pijaństwem, a tu – cieniutko. Wytłumaczono mi, że w
kampanii się nie pije, bo trzeba pracować. I to jest zła
informacja. Ja tam przez lata nauczony byłem łączyć picie z
pracą.
Tam, gdzie się teraz mieści PiS kiedyś był „Przegląd
Sportowy”. Ciekaw jestem jakie czary odczyniono, że wżarty w mury
styl życia nie zaraził pracowników biura.
No i z tego
wszystkiego właściwie nie obejrzałem telewizyjnych wieczorów wyborczych. Ze
wszystkiego zapamiętałem tylko Aleksandra Kwaśniewskiego, który
powiedział Monice Olejnik, że obywatele mają dość [tu nie
pamiętam przymiotnika] dziennikarskich twarzy. Twardziel.
Wracając weszliśmy do Krakena na
piwo, gdzie było jakby pusto, jak na imprezie Komorowskiego pół
godziny po ogłoszeniu wyników. –Wybory – wyjaśniła barmanka.