niedziela, 19 lipca 2015

17 lipca 2015


1. Znowu szósta. Kroplówki, zastrzyki, śniadanie, obchód (w takiej, bądź innej kolejności). Zaczęło mi się podobać. I to jest zła informacja.

2. Zjadłem przedwczesny obiad. Chwilę później przyszedł po mnie kierowca karetki. Wsiadłem do przegrzanego volkswagena i pojechałem na Wołoską. Z przez okno karetki świat wygląda inaczej. Pan kierowca jechał, jakby prowadziła go nawigacja. Poniatowski, Jerozolimskie, Chałubińskiego, Niepodległości, Wołoska.
Dużo bardziej skomplikowana była droga przez szpital. Dojechałem, wysiadłem, zostałem zarejestrowany, przebrałem się w gustowne niebieskie wdzianko i wlazłem do komory hiperbarycznej. Przyjemność średnia. Batyskaf z fotelami. Nie mam klaustrofobii. Trochę się w życiu nalatałem, więc zmiany ciśnienia nie są mi obce. Ale jednak nie aż takie. Generalnie – męczące doświadczenie. I to jest zła informacja, bo komorę odwiedzać będę z dziesięć razy.

W drugą stronę jechałem chyba iveco. Większym, więc mniej nagrzanym. Tym razem kierowca kombinował. Nie pamiętam w jaki sposób znaleźliśmy się na Rozbrat, później przez Świętokrzyski, Skaryszewską i Żupniczą dojechaliśmy na Szaserów. W komorze prawie skończyłem Górnickiego. Mimo bezkrytycznej miłości do generała Jaruzelskiego nie udało mu się nie dać dowodów na to, że towarzysze radzieccy raczej w 1981 nie chcieli wejść. Mam wrażenie, że jak sobie z tego zdał sprawę dopisał parę rzeczy. Ale jednak nie udało mu się głównego przekazu przykryć.

3. Jeszcze czekając na wejście do komory udzielałem mediom informacji. O strojach PAD, jak również o domu wynajętym w Toskanii. Mam wrażenie, że wszyscy zapomnieli, że PAD prezydentem zostanie dopiero 6 sierpnia. I to jest zła informacja.
Teraz jest zwykłym (bezrobotnym) obywatelem. Tyle, że z ochroną BOR.

Przy wieczornej kroplówce obejrzałem odcinek „Wired”. Faktycznie, ten serial jest o dopalaczach.  

piątek, 17 lipca 2015

16 lipca 2015


1. Spałem słabo, choć łóżko było zadziwiająco wygodne. Dzień – jak to w szpitalu – zaczął się o szóstej rano. Pobrano mi krew, zrobiono zdjęcie klatki, próby uczuleniowe, wbito wenflon, w mięsień zastrzyk, w żyłę zastrzyk, dwie kroplówki. Uwielbiam być zaopiekowany.
Zostało mu to po dwóch doświadczeniach z dzieciństwa. Po tym, kiedy się obudziłem na intensywnej po zatruciu tlenkiem węgla. Swoją drogą na pomysł żeby jedenaście piecyków gazowych (nazywanych naonczas junkersami) podłączyć do jednego przewodu kominowego to chyba tylko za późnego Gierka można było wpaść. No i drugie, czyli kiedy dwa szpitale nie mogły zdecydować, czy mam żółtaczkę niepotwierdzoną czy niewykluczoną i miotały mną jak piłeczką w tym dziwnym tenisie bez siatki dla biznesmenów. Chyba na s. Nie, nie scrable.
Jeździłem od izby przyjęć do izby przyjęć i robiło się mnie coraz mniej. Squasch, mówiłem, że na s.
Kiedy w końcu postanowiono, że jeżeli żółtaczka jest niepotwierdzona i mnie z niej zaczną leczyć, to jeżeli się przy okazji nią zarażę, to mnie przecież wyleczą. To było tak dawno, że jeszcze nie było wenflonów. W dugim tygodniu chciano mnie kłuć w stopy. Wyglądało to nieźle, ale na narkomana wyglądałem zbyt młodo. Po tym doświadczeniu kroplówki mi się dobrze kojarzą. Wtedy leżałem u dr Anki, przemianowanej później na Jana Pawła II. No i były karaluchy. Tłukliśmy codziennie przed snem 100. Taki czyn społeczny.
Teraz są wenflony i nie ma karaluchów. Jest też wifi. Bardzo mi się tu podoba. I to jest zła informacja.

2. Pani poseł Witek udzieliła wywiadu red. Kondzińskiej. Do obu pań mam słabość. Pani Poseł mówi piękną polszczyzną. Pani Redaktor wzięła udział w kampanii. Stanęła za Dudą w miejscu Kaczyńskiego.
Pani Poseł opowiedziała o bibliotecznym zbiorze zastrzeżonym, że były tam przedwojenne gazety i że stamtąd się dowiedziała o pakcie Ribbentrop–Mołotow i o Katyniu. Co trzeba mieć w głowie, żeby nie zrozumieć, że teksty o Katyniu i pakcie były w zbiorze zastrzeżonym? Nie wiem, ale chyba nie chcę trepanować czołowego reportera RMF-u.
Nawet mi smakował obiad. I to jest chyba zła informacja, bo normalnie wszyscy narzekają na szpitalną kuchnię.

3. Korzystając z okazji zacząłem czytać przywiezionego mi wcześniej przez red. Pertyńskiego szpanerskim lexusem – tak, ten samochód jest szpanerski – płk. Górnickiego. „Teraz można”.
Wspomnienia z czasów, kiedy był doradcą generała Jaruzelskiego.
Czytam i chylę czoła. Pan Pułkownik manipuluje czytelnikiem w naprawdę wybitny sposób. Pół roku temu nie widziałbym tego tak jak dziś dokładnie. I to jest zła informacja.


środa, 15 lipca 2015

15 lipca 2015




1. Rano pojechałem na Szaserów, gdzie zamknięto mnie w małym pomieszczeniu i kazano naciskać przycisk. Naciskałem jak umiałem. No i wyszło, że muszę na Szaserów wieczorem wrócić.
Pojechałem do MSZ. Znaczy chciałem pojechać pod MSZ, ale się okazało, że nie ma gdzie stanąć. Po kilku kółkach stanąłem na Flory. Choć bardziej przy Flory, bo na chodniku.
W MSZ się dowiedziałem, że rzeczy na pierwszy rzut oka skomplikowane stają się proste, jeżeli wyjaśni je ktoś, kto ma w nich praktykę.
Złą informacją jest to, że się może okazać, iż coś co za smoking uważałem, smokingiem nie jest. I trzeba będzie smoking obstalować.

2. Kolega Mikołaj zachwycił się SVX-em. Zachwyciłem moich kolegów opanowaniem i maestrią w prowadzeniu samochodu, gdy na rondzie na Tamce jadąc z prędkością 20 km/godz. nie walnąłem w panią, która chyba starą A-Klasą wymusiła na mnie pierwszeństwo. Gdybym jechał Suburbanem, to może bym nie stanął. Ale bym jednak stanął, bo nie jestem taki.
Redaktor Pertyński strasznie szpanerskim lexusem przywiózł mi książkę. Napiszę o niej później. Strasznie szpanerski lexus wydawał dźwięki.
Z kolegą, który ma na imię jak rondo poszliśmy zjeść do Kameralnej. Zamówiłem Ruskie odsmażane. I to jest zła informacja, bo były bardzo niedobre. Przez okno oglądaliśmy parę bardziej siedemdziesięcio niż sześćdziesięciolatków, którzy zamówi dwie pięćdziesiątki (które najprawdopodobniej były czterdziestkami) i jedną galaretę. Wypili, zjedli i poszli.

3. Wieczorem spotkałem się z jednymi znajomymi, później z drugimi. A na koniec Bożena zawiozła mnie na Szaserów, gdzie na oddziale wylądowałem po północy, a przyjmująca mnie pielęgniarka nie uwierzyła w moje tłumaczenie (dlaczego tak późno). Sam bym nie uwierzył.

Okazało się, że jednak szpital to nie hotel, więc trochę się nieodpowiednio przygotowałem. I to jest zła informacja.  

14 lipca 2016



1. Pierwszy raz w życiu byłem w Pałacu. Szału nie ma. Za to jest fontanna. I porządny fortepian. Naprawdę porządny. Do tego z historią.
Klatka schodowa przypomniała mi Ermitaż. Tam niby większa, ale tu przynajmniej nie kapie na głowę.

Pojechałem na Szaserów. Spóźniłem się pół godziny. I to jest zła informacja. Wracałem przez mechanika. Ma w przyszłym tygodniu zacząć rozbierać beemkę. Żeby złożyć trzeba rozebrać.
Ciekawe, czy będzie gotowa przed wrześniem.

2. Przeczytałem o sobie w „Newsweeku”. Kolejny dowód na to, że istnieję.
Dotarła do mnie konstatacja, że byłbym świetnym informatorem redaktora Krzymowskiego. Na Nowogrodzkiej już właściwie nie bywam, więc informacje mam niezbyt świeże, do tego lubię podkolorowywać – czyli spełniam wymagania. Jedna rzecz, niestety mnie dezawuuje – i to jest zła informacja – nie można mnie nazwać politykiem, czy członkiem PiS

3. Wieczorem integrowałem się w Krakenie z przedstawicielem mediów. Tym razem krajowych. Było bardzo miło, bo mogliśmy sobie koheletowo ponarzekać. Stultorum infinitus est numerus.

Człowiek się najpierw cieszy, że znalazł bratnią w ocenie świata duszę, później dociera do niego, że nie ma się z czego cieszyć, bo wychodzi na to, że diagnoza jest słuszna. I to jest zła informacja.

13 lipca 2015


1. Obudziłem się z lekkim kacem o wschodzie słońca. Wcześniej rzadko mi się to zdarzało. Znaczy nie tyle lekki kac, co wstawanie o wschodzie słońca. Na wsi ma to o tyle sens, że wschodzące słońce oświetla kuchnię niesamowitym kolorem. Trwa to tylko chwilę, ale wrażenie jest niesamowite.

W telewizji nie było literalnie nic. Zacząłem więc czytać tekst z „Wyborczej”. Tekst pod nieco może częstochowskim tytułem „Kraków: stolica prawdziwych Polaków”. No i muszę przyznać, że tekst – jak to się dziś mówi w pewnych kosmopolitycznych kręgach – zrobił mi dzień.


Autorzy parę tygodni wcześniej nie byli w stanie ogarnąć imion latorośli Wojtka Kolarskiego, tym razem postanowili podzielić się ze światem swoimi wyobrażeniami na temat intelektualnego zaplecza #PAD. No i dla każdego, kto ma na ten temat choć blade pojęcie tekst był potwornie śmieszny.
„Kierunki polskiej polityki na najbliższe pięć lat wytycza grupa znajomych w wilgotnej księgarni pod Wawelem”.
Jest coś takiego w krakowskich dziennikarzach – wiem, bo sam tak miałem – że wydaje im się, iż w związku ze swoją krakowskością są najmądrzejsi na świecie. Problem polega na tym, że gdyby faktycznie byli najmądrzejsi na świecie, to by ten świat ich zauważył i zatrudnił w tym „New Yorkerze” albo innym „Economiście”. A tu nic. Czasem tylko jakaś warszawska redakcja daje się nabrać i drukuje te bzdury. I to jest zła informacja mimo iż bywa to strasznie śmieszne.
Swoją drogą wyobrażam sobie, że niektórzy z mianowanych zapleczem intelektualnym #PAD będą gotowi w to uwierzyć. I to dopiero będzie śmieszne.

2. Obejrzałem trzy odcinki profesora Tutki. Dziś się już takich filmów nie robi. I to jest zła informacja. Nie pamiętam niczego z „Kawy na ławę”. Poza tym, że to był ostatni odcinek przed wakacyjną przerwą.


3. Odkryłem w sobie wrodzony talent dekarski. Znaczy: pozatykałem dziury w dachu. I to właściwie jest bardzo proste. To niesprawiedliwe, że w aż tyle talentów mnie wyposażono.
Powinienem jeszcze poprawić rynnę i piorunochron. Ale tego bez podnośnika nie zrobię. I to jest zła informacja.

Wróciliśmy do Warszawy. Cóż, służba nie drużba.  

wtorek, 14 lipca 2015

12 lipca 2015


1. Wstałem, obszedłem gospodarstwo, straty dużo większe niż myślałem. Urwany kawałek topoli przygniótł kilkunastoletnią lipę, inny kawałek – brzozę. W sadzie legł jakiś klon, no i jeszcze jakiś poniemiecki iglak stracił czubek. Do tego lipy… Cóż, przez moment przez głowę przeleciała mi myśl, że klimat się zmienia. I to jest zła informacja.

2. Pojechaliśmy do Świebodzina. Zaczęliśmy od pana od drzew. Tym razem poznaliśmy nestora rodu. Obiecał, że w tygodniu podjadą. Zobaczą, co trzeba przyciąć, co zabezpieczyć, żeby było dobrze.
Później wpadliśmy do Lidla. Nie było Châteauneuf-du-Pape w promocji. I to jest zła informacja.
Ze Świebodzina pojechaliśmy do Gronowa, do mechanika, który miał ogarnąć problem skrzyni w Suburbanie. Niestety go nie zastałem. I to jest zła informacja. Za to zobaczyłem kilka dziwnych samochodów, jakie (najprawdopodobniej) sprowadził z Ameryki kuzyn rzeczonego mechanika.
Po drodze, przez cały czas mijaliśmy motocyklistów. Parafrazując popularny w pewnych kręgach dowcip – poznawaliśmy ich po kaskach.
W Łagowie najprawdopodobniej był motocyklowy zjazd. Zjazd w pierwotnym tego słowa znaczeniu.
Przypomniało mi się, jak lat temu kilka, wysłałem do Łagowa pewnego motoryzacyjnego dziennikarza telewizyjnego z rodziną. Tłumaczyłem, że to takie spokojne miejsce. No i właśnie kiedy przyjechali, okazało się, że jest zjazd motocyklistów. Tysięcy. Taka sytuacja.

3. Wieczorem integrowaliśmy się z sąsiadami. Christian, przyszły zięć sąsiada Gienka integrował się z sąsiada Gienka ojcem. Kominiarzem. Christian – jakby na to nie patrzeć – Niemiec, nie dość, że związał się z Polką (co od setek lat w Niemczech uchodzi za świetny pomysł), to jeszcze trafił na niemieckojęzycznego dziadka.

Impreza zaczęła się rozkręcać, polsko-niemieckie rozmowy zaszły na temat trzeciej wojny, masonów, grupy Bilderberg i kapitalizmu – słowem: zaczęło być ciekawie. No i wtedy Bożena kazała mi iść do domu. I to jest zła informacja. Choć i dobra, bo gdybym kontynuował, to bym rano pewnie umierał. A miałem naprawdę poważne przed sobą zadania.


niedziela, 12 lipca 2015

11 lipca 2015


1. Spędziłem sporą część dnia w towarzystwie bardzo zadowolonego dyrektora Ołdakowskiego, jego habilitowanego zastępcy i ich kolegów. Kolega to ciekawe słowo. Po polsku ma szersze znacznie niż oryginalnie.
Choć właśnie zacząłem się zastanawiać, czy to prawda.
Miałem kiedyś kolegę o naprawdę dużej wrażliwości językowej. Dziś właściwie to nie mam nikogo, z kim bym mógł o takich sprawach rozmawiać. I to jest zła informacja.

2. Wygląda na to, że Hestia wypłaci odszkodowanie, zrobimy porządek z BMW czyli wróci pewien ład. Złą informacją jest, że mechanik (blacharz) idzie na urlop. Znaczy potrwa to jeszcze trochę.

3. Mieliśmy po pracy ruszyć na wieś. Później mieliśmy ruszyć o ósmej. Ruszyliśmy po dziesiątej. Dojechałem za Skierniewice i zacząłem zasypiać. Zjechałem na parking, który się nazywa jak jakieś chyba włoskie miasto i przespaliśmy godzinę.
Kiedyś miałem tak, że nie zasypiałem za kierownicą. Potrafiłem się tak koncentrować na jeździe, że drzemałem prowadząc. Koncentrowałem się wyłącznie na torze jazdy i samochodzie za którym jechałem. Nie jestem chyba w stanie w jasny sposób opisać taki stan.
W każdym razie już mi się to nie udaje. I to jest zła informacja.
Przemki śródpodróżne zacząłem stosować ze dwa lata temu. Z tym, że na ogół po kilkunastu godzinach jazdy. Mam nadzieję, że zaczynanie od przerwy nie wejdzie mi w krew.

SVX w trasie głośny, choć jak na subaru cichy. Bardzo porządny samochód, szkoda, że nie automat. Dojechaliśmy po trzeciej. Czubek lipy spadł jakieś pół metra od Suburbana, którego później sąsiedzi przepchnęli na wszelki wypadek. Lipa koło domu straciła jakąś 1/3 wysokości, Z tej na lewo od wjazdu została połowa. Rosły prawie 200 lat i nic. Trzeba sadzić nowe drzewa, bo zaraz się zrobi łyso jak w miasteczku Wilanów.

sobota, 11 lipca 2015

10 lipca 2015


1. Znowu poszedłem do Sejmu. Przy bramce usłyszałem, jak nabija się ze mnie dwoje słynnych dziennikarzy. Że co to za reżim, skoro jego przedstawiciele wchodzą wejściem dla plebsu. Próbowałem tłumaczyć, że dzięki temu mogę posłuchać, co lud mówi, ale chyba muszę sobie zrobić jakąś vipowską przepustkę i z taką wchodzić tym wyjściem. Będzie bardziej prawdopodobnie.
Sejm jest jednak labiryntem. I to jest zła informacja.

2. W tym tygodniu już dwie osoby sugerowały, żebym zarzucił Negatywy. I o ile pierwsza mówiła, że z braku tematów do opisywania – nudzę, o tyle druga wyraźnie zasugerowała, że pisząc mogę sobie narobić kłopotów. Więc gdzie się mam wyzłośliwiać na temat stacji, w której ta druga osoba pracuje?

Ale chyba muszę coś z tymi negatywami wymyślić. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem poszedłem do Aïoli (by MINI – czyli na plac Konstytucji). Gdzie siedziała Bożena z naszym kolegą Marcinem. Było gorąco. Do tego dwa stoliki dalej siedział Tomasz Karolak w większym towarzystwie. I to jest zła informacja.
Poza większą grupą nie znanych mi z nazwiska aktorów, byli (chyba były) rzecznik Policji Sokołowski, człowiek estrady Materna, pisarz Saramonowicz no i pan Fogelman, który wiadomo z kim chodził do szkoły.

Przypomniało mi się, jak lat temu z dziesięć pan Materna w pierwszym „Pięknym psie” (przy św. Jana) opowiadał, że w stopniu podporucznika niósł bratnią pomoc Czechosłowacji, i że narzeczona z tego powodu zerwała z nim narzeczeństwo. Wtedy, ta historia wydała mi się smutna. Dziś – nie wiem.

Kolega Marcin powiedział, że Sejm projektował ten sam architekt, co Teatr Wielki (odbudowę). Architektura Sejmu miała podkreślać bliskość władzy i obywateli – znaczy, że każdy może podejść, zobaczyć. Po dwudziestu paru latach demokracji, jak człowiek podejdzie zbyt blisko i bez odpowiedniej przepustki, może zostać poproszony o to, żeby się odsunął. Takie czasy.  

piątek, 10 lipca 2015

9 lipca 2015



1. No więc w nocy była burza. Spało mi się w związku z tym słabo. Ale kiedy już wstałem zadzwoniła Jolka (żona Gienka) z informacją, że na wsi też była burza. Z tym, że tym razem (inaczej, niż przez ostatnich 10 lat) dokonała spustoszeń. Połamała te prawie 200-letnie lipy. A zwłaszcza tę z pszczołami. No i to jest zła informacja, bo lipa ta zrobiła dziurę w dachu.

2. Idąc do pracy spotkałem starego znajomego. Wylądowaliśmy na kawie w chyba sieciowej kawiarni na Foskal. Znajomy postanowił mi kawę postawić. Zdziwił się, kiedy się okazało, że musi za dwie kawy zapłacić 40 zł. Też się zdziwiłem.
Po pracy poszedłem do Sejmu. Zaczynam doceniać pewne architektoniczne detale. Pod głównym wejściem czekałem na człowieka o imieniu takim samym jak rondo Babka. Ale przegnał mnie stamtąd ubrany w stylu amerykańskiego ochroniarza strażnik. Najwyraźniej nie miał świadomości, że dziś nie każdy z brodą to wariat. Człowiek o imieniu takim samym jak rondo Babka zaprowadził mnie do senackiego barku, gdzie barszcz czysty kosztuje złoty pięćdziesiąt. Dobrze wiedzieć.
Z Sejmu pojechałem na spotkanie z Cyfrowym Szogunem. Na miejscu wpadłem na Tęgiego Łba, który niestety nie miał czasu z nami gadać. I to jest zła informacja, bo knucie we trzech zawsze fajniejsze niż we dwóch.

3. Wieczorem poprosiłem sąsiada Gienka, żeby zobaczył, jak z bliska wyglądają szkody w dachu. Okazało się, że jest na wsi jego prawie zięć, który się zna na dekarzeniu. Wyszli i ocenili straty. Potrzebny jest podnośnik. I to jest zła informacja, bo miejscowy podnośnik jeszcze długo zajęty będzie przy usuwaniu skutków zawieruchy.
Po jakimś czasie Gienek zadzwonił, że zatkali wszystko, co się dało. Wspaniale mieć wspaniałych sąsiadów.


czwartek, 9 lipca 2015

8 lipca 2015


1. Poszedłem do Sejmu. Wziąłem przepustkę i przypomniało mi się, że poprzednio przepustkę do Sejmu miałem w czerwcu 1993 roku. Czwartego czerwca. W dzień demonstracji, podczas której pod Belwederem spalono kukłę Bolka.
Mam wrażenie, że wtedy nie było bramek i prześwietlania toreb.
Sejm w telewizji wygląda na większy niż w rzeczywistości. Widziałem z bliska profesora Niesiołowskiego. No i udało mi się wrzucić przeżutą gumę do prezydenckiej toalety.
Z Sejmu pojechaliśmy do Katedry. Wstyd się przyznać ale byłem tam pierwszy raz w życiu. Właściwie to jest mała. Uważam, że przenoszenie stolicy do miasta z tak małą katedrą było pewną nieodpowiedzialnością. Skoro się już to zrobiło, należało postawić jakąś większą. Albo później, tworząc ustrój, pilnować, by parlamentarzystów było tylu, żeby można ich było w Katedrze zmieścić. Z Katedry przeszliśmy na Zamek. Tam już byłem. Pierwszy raz przyczepiłem się do litewskiej wycieczki i zwiedziłem Zamek na gapę. Byłem w skarbcu. Nie ma tam właściwie nic. I to jest zła informacja. W Katedrze spotkałem Prezydenta Obywatela Jóźwiaka z jego wiernym dyrektorem Zydlem. No i się okazało, że występujemy z Prezydentem Obywatelem w takich samych marynarkach. Lnianych z H&M. Dobrze, że to była Katedra a nie jakiś bal. No i że nie jesteśmy paniami. No i że marynarki to nie suknie.

2. Ambasador Japonii jeździ lexusem. Mało jest krajów, których przedstawiciele mogą jeździć samochodami własnych marek. Poprzedni ambasador Czech chciał jeździć skodą, ale mu ministerstwo kazało jeździć BMW. Ambasador Chin jeździ mercedesem.
Redaktor Pertyński opowiadał kiedyś zabawną dykteryjkę o mercedesie ambasadora PRL w Maroku, ale nie będę jej tu powtarzał, bo to jego dykteryjka.
Spotkałem się w Krakenie z Henrykiem, z którym bardzo lubię się spotykać, choć ostatnio rozmawiając z nim czuję się jak rzecznik Prawa i Sprawiedliwości, którym zdecydowanie nie jestem, a Henryk jakoś tak robi, że w tego rzecznika rolę wchodzę. A ja z Henrykiem zdecydowanie wolę rozmawiać o wojskowości. Było zbyt gorąco, żebyśmy mogli rozmawiać satysfakcjonująco długo. I to jest zła informacja, bo nie wiem, kiedy uda nam się następnym razem spotkać.

3. Pojechaliśmy z Bożeną na Mokotów, gdzie w jakiejś dziwnej knajpie czekał na nas Redaktor, którego nazwiska nie wymienię, bo jak ostatnio wymieniałem, to miał pretensje, że wymieniam. Córka Redaktora jest w polskim Scoutingu, znaczy w Scoutingu Europy. Zdziwiłem się, że w Scoutingu są zastępy, a nie coś z angielską nazwą. Podobnie też, się zdziwiłem, że Redaktor nie zna Witkacego „Tak sobie wyobrażam Kielce”. Za to zachwyciliśmy się z Bożeną małżonką Redaktora. W każdym razie jechaliśmy przekonani, że skoro Redaktor ciągnie nas do jakiej knajmy na Mokotów, to będzie tam wino. A nie piwo, na które Redaktor tak narzeka.
Tak, czy inaczej wieczór był bardzo przyjemny.

W nocy była burza. O tym, jak zła to była informacja dowiedzieliśmy się rano.  

środa, 8 lipca 2015

7 lipca 2015


1. Kiedy szedłem do pracy zadzwonił ojciec. Powiedział, że mój brat zupełnie o siebie nie dba i poprosił, żebym wywarł na niego presję. No więc tą drogą apeluję: Michale, idźże do lekarza. Nie masz już 30 lat, masz dziecko, zadbaj o siebie!
Do skuteczności tego apelu podchodzę z rezerwą. I to jest zła informacja.

2. Wymienił moje nazwisko red. Czuchnowski. Miało to naprawdę spory oddźwięk. Najwyraźniej pogłoski o upadku „Gazety” są przesadzone. To, że w mojej obecnej sytuacji nie wypada mi pisać, czy to dobra, czy zła informacja – to zła informacja. Napiszę więc, że dobra, bo im więcej gazet tym lepiej.

3. Uczestniczyłem w spotkaniu z panem, który trzy razy powtarzał, że prowadzi interesy w uczciwy sposób. Pomyślałem, że jak powtórzy to po raz czwarty, to zerwę spotkanie mówiąc, e, to my tu nic nie załatwimy. Od razu się zreflektowałem, bo dotarło do mnie, że najprawdopodobniej nikt by tego nie potraktował jak żartu. I to jest zła informacja.

Wieczorem oglądaliśmy Detektywa. Bardzo jest gorszy niż pierwsza seria. Za to muzyka jest lepsza.



wtorek, 7 lipca 2015

6 lipca 2015




1. Kawa na ławę. A właściwie wcześniej jeszcze Woronicza 17, ale z tego programu nic nie pamiętam. I to jest zła informacja, bo po coś ten program oglądałem.
W Kawie na ławę pan Protasiewicz musiał się nieźle spocić, bo nie tyle brakowało mu argumentów, co wręcz słów. No i się zawieszał. Młodzieniec z SLD, którego nazwisko zapomniałem, próbował ze dwa razy zabłysnąć, ale z miernym skutkiem. Mastalerek był naprawdę niezły. Podobnie jak Bielan. Pana ministra z PSL świadomie pomijam. Bo sam poprosił o odrobinę mniej populizmu.
Wszyscy poza red. Rymanowskim zdjęli marynarki, więc trochę wyglądało to jak piżamowe party.

2. W Loży Prasowej debiutował Filip Memches. Rolę Daniela Passenta/Janusza Rolickiego/Tomasza Wołka pełnił Janusz Majcherek. Pozwolił sobie na stwierdzenie, że nacjonalizm gospodarczy jest w UE niedopuszczalny. Profesor bądź co bądź.

Lożę przerwano by pozwolić przemówić panu Petru. I to jest zła informacja, bo jego przemówienie było jeszcze gorsze niż średnia Loży Prasowej z trzech miesięcy. Populizm dla klasy średniej.

3. Pojechaliśmy do Reduty do H&M, Bożena chciała coś wymienić. Nie udało się. I to jest zła informacja. Ja kupiłem koszulę. Białą. Nigdy nie miałem tylu białych koszul, co teraz. A i tak mam ich zbyt mało.
Zauważyłem, że sklep motoryzacyjny przy wejściu z parkingu nazywa się Autokompleks. Nie jest to raczej najlepsza nazwa.

Jechaliśmy chwilę za autobusem promującym budżet partycypacyjny. Na reklamie brakowało gwiazdki i dopisku małym drukiem – Budżet partycypacyjny to tylko forma konsultacji, która urzędu do niczego nie zobowiązuje.

Na balkonie zakwitły kolejne słoneczniki.  

niedziela, 5 lipca 2015

5 lipca 2015


1. Wstałem rano, poszedłem po bułki, wpadłem na Wieśka, który od niepamiętnych czasów montował radia samochodowe przy Poznańskiej. Dawno go nie widziałem, a w czasach, kiedy jeszcze paliłem i żył Rumpel bardzo często wypalałem z nim papierosa. On wtedy opowiadał mi historyjki, których miał zawsze pod dostatkiem. Na przykład o tym, że Jerzy Urban nie potrafił programować radia w swoim jaguarze. I ze stałą częstotliwością wysyłał więc kierowcę, by Wiesiek mu radio nastawił.
Wiesiek się pakował. W poniedziałek zwraca lokal. Firma w tym miejscu funkcjonowała od 1953 roku. I starczy. Kamienica pewnie trafi do jakiegoś Feniksa, zostanie przerobiona na wysokiej klasy apartamentowiec, a w miejscu dziupli Wieśka będzie wjazd do podziemnego garażu. Albo wejście do wypierdzianej knajpy, albo nie wiem co. Ale na pewno niezbyt przydatnego okolicznym mieszkańcom. I to generalnie jest zła informacja.

2. Z tego upału postanowiliśmy się gdzieś przejechać. Mieliśmy jechać gdzieś konkretnie, ale z tego upału zapomnieliśmy zabrać tego, co było do tej jazdy potrzebne. Więc pojechaliśmy do Makro, gdzie kupiłem skrzynkę pomidorów. Opracowałem nową (dla mnie) metodę tworzenia kremu z pomidorów. Sześciokilowa skrzynka starcza na tydzień.

Zatankowałem gaz w mojej od stycznia ulubionej stacji. 1,69 za litr. Tankując Suburbana mógłbym oszczędzić ze 30 złotych. (Nie tankując na najdroższej w okolicy stacji) Niestety Suburban wciąż nie zaczął być naprawiany. I to jest zła informacja.

3. O najzabawniejszej sytuacji, która się tego dnia wydarzyła nie mogę napisać. I to jest zła informacja. Jak sobie kupię nowy komputer i odpowiednio go zaszyfruję zacznę pisać pamiętniki.


4 lipca 2015




1. Zaspałem. A to był akurat ten dzień, w który zaspać nie byłem powinienem. I to jest zła informacja. Postanowiłem zastosować osobistą interpretację przepisów prawa o ruchu drogowym i pojechałem Nowym Światem. Nie musiałem się z tego nikomu tłumaczyć, bo Policja trzepała kogoś w MINI Clubmanie. Przyjechałem na miejsce i otworzyłem interes. Przy okazji się okazało, że z SVX-a mojego brata leci olej.

2. Jako tymczasowy sekretariat próbowałem wydrukować pismo. No i mi nie szło, gdyż z dziesięć lat nie używałem pakietu Office. Drukowałem chyba z piętnaście razy, W końcu postanowił mi pomóc pewien sympatyczny parlamentarzysta. No i w końcu się udało. Później jeszcze ćwiczyłem używanie faksymile. I to też nie jest wcale takie proste. W każdym razie, gdyby ktoś podsłuchiwał, co się w biurze dzieje, mógłby wyciągnąć fałszywy wniosek z intensywności pracy niszczarki. Otóż nie było żadnego kryzysu. Tylko ja.
Później odbierałem telefony. I to nie było łatwe. Choć było dokładnie tak, jak sobie wyobrażałem. Po wszystkim pojechałem po Bożenę. Było gorąco. W pewnym momencie zobaczyłem w lusterku wstecznym trzykołowego morgana.
W domu się okazało, że kot Pawełek niedomaga. Więc wróciliśmy do gorącego SVX-a i pojechali na Książęcą do weterynarza. Kotu Pawełkowi odnowiła się kontuzja sprzed trzech lat. I to jest jest zła informacja. Zły bardzo wiejski kot ugryzł Pawełka w nasadę ogona. I ledwośmy ten ogon uratowali. A ogon w tym przypadku stanowi połowę długości kota. Działo się to w lecie, później w zimie się odnowiło, trzeba było robić zastrzyki, roentgeny. Męczył się biedak strasznie. Ale wyglądało na to, że jest ok. Do teraz. Bolało go strasznie. Dostał kroplówkę. My dostaliśmy zastrzyki do późniejszej realizacji. Kroplówka pomogła i jakoś się zaczął zbierać. Ale na zdjęciu wyszło, że z ogonem nie jest dobrze.

3. Wieczorem spotkaliśmy się w Krakenie z kolegą Kubą. Ale wcześniej w TVN24 wystąpił Kazimierz Marcinkiewicz. Rozmawiał z redaktor Werner, która nieco mnie zadziwiła pytając pana Kazimierza – Jaja pan sobie robi?
Pan Kazimierz – używając tego rodzaju języka – gadał jak potłuczony. Zwłaszcza o rzeczach, o których nie ma pojęcia. Dotarło do mnie, że płacę za oglądanie TVN24. I to jest zła informacja, bo do studio zaprasza się tam pana Kazimierza, który nawet słowa Syriza nie jest w stanie dobrze zapamiętać.
Później wystąpił minister Kamiński. Jak na to, w jakim stanie widziałem go dzień wcześniej – był w zadziwiająco dobrej formie. Redaktor Piasecki był jednak bezwzględny i na koniec minister Kamiński nieco się posypał. Z niewiadomych przyczyn nie było mi go szkoda. Z niewiadomych? Jaja sobie robię.