poniedziałek, 8 lutego 2016

5 lutego 2016





1. Góralska gościnność może czasami wyjść człowiekowi bokiem. To właśnie taki dzień. I to jest zła informacja.
Po śniadaniu ruszyliśmy na północ. Znaczy najpierw z wicedyrektorem Romanem udaliśmy się na Krupówki, by sprawdzić, czy wszystko jest tam w porządku. Było w jak najlepszym.
Przez chwilę obserwowałem interakcję pomiędzy funkcjonariuszem w cywilu a pijaniuteńkim mimo wczesnej pory obywatelem. Obywatel miał problem z utrzymaniem pionu. Funkcjonariusz, po dobroci, nakłaniał obywatela, by ten poszedł do domu. Obywatel, nie dość, że chyba nie chciał, to jeszcze za bardzo nie mógł, bo co się od funkcjonariusza oddalał, to mu się nóżki od razu rozjeżdżały. Więc się funkcjonariusza łapał, jak nieprzymierzając pijany płotu. Rzecz jasna płotu nieprzymierzając do funkcjonariusza.

2. Jechaliśmy do Mogilan. Przez Chochołów. Droga piękna, choć kręta. W Rabce był korek, który omijaliśmy zgodnie z zaleceniami kilku nawigacji.
Zanotowałem nowy zwyczaj. Otóż kiedy jeździmy Viano – znaczy przynajmniej w pięć osób – prędzej, czy później dochodzi do konkursu nawigacji. Znaczy dwie, do trzech osób zaczyna tłumaczyć, że ich nawigacja z telefonu wskazuje najlepszą drogę (omijającą wszelkie korki). To trwa właściwie do końca drogi. W konkursie nie ma nagród. Najciekawszy jest moment, kiedy trzy nawigację mówią: dwie – skręć w lewo, jedna – skręć w prawo.

Okolice Mogilan właściwie piękne. Wzgórza i doliny. Pan Prezydent odznaczył majora Paliwodę. Ostatniego z wyzwolicieli więźniów św. Michała w 1946 r.
Było wzruszająco. Panowie rozmawiali długo. Niestety wyłączono prąd, więc nie udało mi się wszystkiego nadać.
Dla człowieka mieszkającego w centrum miasta – brak prądu to jakiś armagedon. Dla mieszkańców wsi – normalka. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem, w Pałacu gościliśmy przedstawicieli AI i Panoptykonu.
Chytry plan – trzy zaproszone osoby wchodzą do Pałacu – nie ma kto trzymać transparentów. Przejrzano go natychmiast – demonstranci wezwali posiłki z miasta.
Poważnie – spotkanie w zasadzie dość merytoryczne. Z miernym efektem, bo towarzystwo wróciło pod Pałac i imprezowało dalej jakby spotkania nie było.
Mój były kolega, którego nazwiska nie wymienię, skomentowałby to jakoś tak, że organizacjom o lewicowych korzeniach chodzi o walkę, nie o zwycięstwo, czy rozwiązywanie problemów. Łatwiej wyciąć literki ze styropianu i powrzeszczeć „Duda na Wawel” niż przygotować jakieś rozsądne rozwiązania prawne.

Podoba mi się pomysł „Duda na Wawel”, bo uważam, że Zamek Królewski jest lepszym miejscem urzędowania niż Pałac Namiestnikowski. Obawiam się jednak, że krzyczącym chodziło o coś innego. I to jest zła informacja.

niedziela, 7 lutego 2016

4 lutego 2016



1. Obudziłem się bez żadnego powodu o piątej rano. Przemęczyłem się do ósmej. Poszedłem na pocztę. Do apteki. Po bułki. Wróciłem do domu i poczułem, że mógłbym pójść spać. Nie mogłem. I to jest zła informacja.

2. Bożena podrzuciła mnie na Wiejską, skąd z Druhem Podsekretarzem i Bardzo Ważnym Dyrektorem pojechaliśmy na lotnisko. Tradycyjnie panowie przy szlabanie nie mogli znaleźć wszystkich nazwisk na liście, ale tradycyjnie się udało.
W samolocie podano pączki i kanapki. Najpierw pączki. Do Krakowa leci się tak krótko, że człowiek nie zdąży nawet dobrze się na fotelu usadowić. Za to na Balicach zawsze jest ładnie. Na Okęciu jest wizualny bałagan. Na Balicach – spokój. I nie wynika to wcale z braku ruchu.
Wsiedliśmy do aut i pojechali do Lubnia.
Po drodze z Druhem Podsekretarzem zastanawialiśmy się, jak będzie wyglądać pikieta KOD-u. A konkretnie – kto w niej będzie brać udział. Wyszło nam, że jakaś asystentka Róży Thun [und Hohenstein], dwóch współpracowników „Gazety w Krakowie” i do tego może ze ktoś z okolic „Tygodnika Powszechnego”.
Dojeżdżając właściwie nie zauważyliśmy pikiety. Rozrosła się dopiero w medialnych relacjach. Mistrzem świata w rozrastaniu był fotograf z Gazety, który wyczekał aż do szkoły iść będą dzieci i bardzo zgrabnie nacisnął, później zdjęcie trafiło do serwisu podpisane: demonstracja KOD-u.
Gazeta ma z normalną gazetą coraz mniej wspólnego. I to jest zła informacja.

Nie rozumiem dlaczego Wojtek Czuchnowski wychodząc z telewizyjnego studia nie ogłosił, że w ramach protestu przeciwko „zawłaszczeniu publicznej telewizji” Gazeta zawiesza stosowanie zasad zawodowej etyki. Mam wrażenie, że by było uczciwiej.

3. Później przejeżdżaliśmy przez Lasek i Trute. Mamy tam rodzinę u której byliśmy kiedyś w wakacje ponad 30 lat temu. Po raz pierwszy wtedy obserwowałem picie w kółko z jednego kieliszka. Rytuał ten zrobił na mnie niezapomniane wrażenie.

Ostatnio wciąż opowiadam o tym, że mam również góralskie korzenie. A nic nie robię, żeby się czegoś o nich więcej dowiedzieć. I to jest zła informacja.

Słowo „dudaski” okazało się nie być rzeczownikiem w mianowniku liczby mnogiej, tylko przymiotnikiem w mianowniku liczby pojedynczej. Człowiek uczy się całe życie.


sobota, 6 lutego 2016

3 lutego 2016


1. Idąc do pracy spotkałem znanego publicystę. Ucięliśmy sobie bardzo przyjemną pogawędkę. Chodził do tej samej podstawówki co wszyscy. Szkoda, że po stu latach istnienia zamieniona została w gimnazjum. Te gimnazja to jakieś przekleństwo. Z rok temu koleżanka z tejże podstawówki, obecnie matka dzieci stadka [czy „matka dzieci stadka” to rym żółty?] tłumaczyła, że za naszych czasów zmiana z dziecka w młodzież dokonywała się w stopniowo, w oswojonym towarzystwie. Teraz – radykalnie. W najmniej ku temu sprzyjającym momencie młody człowiek zmienia środowisko. I często robi się z tego gnój. I to jest zła informacja.

2. W Pałacu był pan z Syrii. Z listem od przedstawicieli różnym syryjskich kościołów. Listem z prośbą, by ich problemy rozwiązywać tam, nie tu.
Mam wrażenie, że w całym szeroko rozumianym problemie „uchodźców” Syryjczycy stali się najmniej ważni. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem świętowaliśmy urodziny kolegi z pracy. Było bardzo miło. Nie będę tego opisywał, bo większość tematów była zbyt hermetyczna, by je tu prezentować.

Wpadłem na chwilę do Krakena, dokąd kolega Krzysztof właśnie wrócił z Ziemi Świętej. Nie zdążyłem z nim tak naprawdę porozmawiać. I to jest zła informacja, bo nie wiem kiedy będzie następna okazja.


środa, 3 lutego 2016

2 lutego 2016


1. Ciekawy bardzo dzień. Obudziłem się w przekonaniu, że to, na czym się zakończył poprzedni wieczór jedynie mi się przyśniło. A jako, że lubię humor abstrakcyjny lubię – wesoły byłem, nim do mnie dotarło, że jednak się naprawdę wydarzyło.
W Pałacu wpadłem na Ministra-doradcę od sportu, który korytarzem szedł z kapitanem Baranowskim. Było to drugie moje z kapitanem baranowskim spotkanie. Pierwsze miało miejsce na przełomie 1978 i 1979 roku. Podczas Zimy Stulecia. Na Kasprowym.
[Znam to z matczynej opowieści] W kawiarni miejsc nie było. Dosiedliśmy się więc do kogoś. Siedzimy. Zamawiamy. Nagle ja – szeptem dość scenicznym – mówię wskazując na człowieka siedzącego przy naszym stoliku – to jest pan kapian Krzysztof Baranowski.
W każdym razie lat trzydzieści osiem później kapitana Baranowskiego te rozpoznałem. On mnie nie – i to jest zła informacja.

Zima ówczesna ciężka była. Nauczyłem się wtedy grać w Makao, brat mój włożył dwa druty do kontaktu, a w radio, na okrągło wręcz grano „Summer Nights” z Grease.

Jak irracjonalnie by to nie brzmiało – moja matka wtedy, dziś by mogła być moją córką.

2. Pan Prezydent dostał ikonę. Napisaną na świętej górze Athos. Na zamówienie patriarchy Grzegorza. Ikonę św. Andrzeja. Przywiózł ją biskup Sawa. Tłumaczył, że pisanie ikon to nie takie hop-siup. Dziś, gdy wręcz wszystkim się wydaje, że można wszystko, przyjemnie słyszeć, że do robienia czegoś trzeba spełniać specjalne warunki.

Później Pan Prezydent powołał panią Dorotę Gardias w skład Rady Dialogu Społecznego. Wstyd się przyznać, ale przypomniało mi się, jak podczas protestu pielęgniarek w alejach Ujazdowskich integrowałem się po drugiej stronie łazienkowego płotu z kolegami fotoreporterami, którzy w przerwach w tym integrowaniu chodzili rzeczony protest fotografować. Integrowaliśmy się aż do zamknięcia miejsca, gdzie ta integracja miejsce miała. Kiedy zaczęto miejsce zamykać i przyszło do płacenia okazało się, że z przyczyn natenczas nieznanych nie chce działać maszynka do kart kredytowych. Za wszystko więc musiał zapłacić Krzysztof Miller fotograf wybitny.
Maszynka do kart z systemem łączyć się miała po gieesemie, który z dziś znanych powodów wtedy nie działał. Wciąż się za tamto fotografowi Millerowi nie zrewanżowałem. I to jest zła informacja, bo tego rodzaju długów nie należy zbyt długo nie spłacać.

3. Wieczorem poszedłem po pizzę. Niby wiedziałem, że będzie niedobra, ale przez cały czas miałem nadzieję, że mnie zaskoczy. Nie zaskoczyła. I to jest zła informacja.

O ile w ciągu lat ostatnich dwudziestu jakoś zasadniczo się nie zmienił kodeks rodzinny, to dyrektor Zydel został jakiś czas temu ojcem. Czego mu serdecznie gratulujemy.  

1 lutego 2016



1. Mam wrażenie, że dawno temu obiecałem zamieścić przepis na pomidorową. I chyba tego nie zrobiłem. Więc robię teraz.
Do garnka wlewam olej (z pestek winogron). Na dno. Podgrzewam. Sypię paprykę ostrą. Albo pieprz kajeński. Do tego wrzucam cebule. Dwie, trzy. Duszę. W cebulę wrzucam łyżkę vegety. Czerwonej. Próbowałem się kiedyś dowiedzieć na czym polega różnica między czerwoną a niebieską. Usłyszałem, że to głupie pytanie. Więc nie pytam więcej. Kupuję czerwoną.
Później wkrawam parę czerwonych papryk. Znaczy dwie. To się chwilę dusi.
Wtedy zaczynam kroić pomidory. Kroić i wrzucać. Kiedy garnek jest pełen wrzucam bliżej nieokreśloną ilość czosnku. Wtedy wszystko miksuję. I już. Właściwie nie trzeba nawet gotować.

Zamiast vegety można użyć wywaru z warzyw. Pomidory muszą być świeże. I to jest zła informacja, bo w moim przypadku, by zrobić zupę muszę jechać do Makro.

2. Zupę jadł Druh Podsekretarz, z którym spędziliśmy bardzo miły wieczór. Zjadł jeszcze fasolę. Przepis na fasolę dam kiedy indziej.
Jakiś czas temu ustaliliśmy z Druhem Podsekretarzem, że się znamy od roku 1976. Konkretnie z plamy piasku na Błoniach.
Kiedyś (nie wiem, czy wciąż) na Błoniach organizowane były zawody spadochronowe, które polegały chyba na tym, kto wyląduje bliżej środka plamy piachu. Przez większość roku, kiedy zawodów spadochronowych nie było, oczywiście, jeśli pozwalały na to warunki pogodowe dzieci z półwsia były przez swoje mamusie prowadzane tam właśnie, by sobie z piasku z tej plamy robić przysłowiowe babki. Nie znam niestety żadnego przysłowia o piaskowych babkach, ale nazywanie przysłowiowymi rzeczy, które w przysłowiach nie występują jest ostatnio coraz bardziej trendy.

Od paru dni słuchamy Nicka Cave'a. Push The Sky Away. Okazało się, że poza „We No Who U R” jest tam jeszcze parę innych utworów. No i te utwory mają jeszcze teksty. Jestem zupełnie pozbawiony odporności na grafomańską poezję po angielsku. Pewnie dlatego, że zbyt słabo znam język. I to jest zła informacja.

3. Późnym wieczorem z hukiem zakończyła się moja krótka kariera HR-owca. I to jest zła informacja.


wtorek, 2 lutego 2016

31 stycznia 2016


1. Świadomie zaspałem na kawę na ławę. Prawie zaspałem. Kiedy włączyłem telewizor właśnie kończyła się przerwa. Dwojga nazwisk pani od Petru mówiła coś o sobotniej imprezie „Gazety Polskiej”. Imprezie sponsorowanej przez Skarb Państwa.
Na imprezie GazPola byłem w piątek. Zauważyłem, że imprezę sponsorowała Biedronka. Podawano trujące wino. Na imprezę sobotnią zaproszony nie byłem. I to by była zła Informacja, gdyby nie to, że sobotnia, sponsorowana przez Skarb Państwa istniała wyłącznie w świadomości pani dwojga nazwisk od Petru.

2. Pojechałem najpierw po opał do Castoramy. W kolejce przede mną dwie panie rozmawiały o tym, w jaki sposób działają supermarkety: –Przychodzę po konkretną rzecz. Kiedyś kosztowała 7 zł. Później 8,20. 8,50. 9. Teraz 12. Różnicę zauważyłam dopiero, kiedy porównałam rachunki z paru lat.
Później byłem w Makro. Kupiłem 2 z trzech ostatnich pięciolitrowych butelek Kingi Pienińskiej. Trzecia ciekła, a nie byłem aż tak zdeterminowany, żeby brać cieknącą. Na Makro stacji zatankowałem. Przy tych cenach paliwa aż się chce jeździć. Ciekawe, co na to Minister Finansów [VAT to procent od ceny].
Potem był Lidl. Właściwie nie było wina. I to jest zła informacja. Kupiłem piwne precle. Bogu dzięki tym razem nie były słodkie. Słodki piwny precel to jak słony pączek. Z marmoladą.
Na koniec zatankowałem gaz. 1,65. Pamiętam, że lat temu z piętnaście widziałem w Radomiu lpg poniżej złotówki. Ale tylko przez chwilę.

3. Wieczorem przyszli goście. Najpierw brat mój z córką, która zaległa na podłodze i zaczęła coś malować. Poźniej Bartek z małżonką. Było miło, choć dotykaliśmy tematów poważnych.
Usłyszałem historię powstania „Idy”. Gdyby w autorzy South Park żyli w Polsce – mieliby używanie. Nie żyją. I to jest zła informacja.

poniedziałek, 1 lutego 2016

30 stycznia 2016


1. Pierwszy od nie pamiętam kiedy dzień, w którym nic nie musiałem. Złą informacją jest, że tak mnie to fascynuje.

2. Zagapiłem się na „Wakacje z duchami” więc się spóźniłem na „Drugie Śniadanie Mistrzów”. I to jest zła informacja. Włączyliśmy w momencie, kiedy prof. Bralczyk mówił, że trudno znaleźć socjologa, czy politologa, o którym można powiedzieć, że jest obiektywny.
Obok prof. Bralczyka siedział socjolog Wasilewski też profesor.
Po raz kolejny namawiam do oglądania tego programu.

3. Bożena przeczytała prawie cały „Plus Minus”. A przede wszystkim tekst Krzysztofa Mazura.
Szkoda, że nikt takiego tekstu nie wydrukował parę tygodni temu.

Wdałem się później w sieciową dyskusję z wydawać by się mogło rozsądnym człowiekiem. Bardzo szybko zacząłem tego żałować.
–Łamanie kręgosłupa demokracji.
–Co jest tym kręgosłupem?
–To wszystko, co jest w Europejskich Traktatach
–A konkretnie?
–No wiadomo
–Czyli co?
–No, zasady demokracji, które są banalnie proste
–Gdzie one w tych Traktatach?
–Nie każ mi szukać teraz. Wolne, niezależne media, trójpodział władzy, równość wobec prawa, szacunek dla konstytucji
–W Polsce nie ma wolnych mediów?
[nie na temat]
–?
[coś tam o narracjach]
–Czy reżim zakazał wychodzenia Newsweeka, Gazety, etc?
–Nie zakazał, ale w Rosji też wychodzą opozycyjne gazety […]
–To nie ma w Polsce niezależnych mediów?
–Media publiczne są zależne od władzy


Wydaje mi się, że prof. Bralczyk mówił coś o tym, że próbuje się dziś nadawać słowom nowe znaczenia.
Jak cholera się próbuje. I to jest zła informacja.  

niedziela, 31 stycznia 2016

29 stycznia 2016


1. Jak za pionierskich czasów [kiedy siedzieliśmy przy Foksal] w Piekarni Szwajcarskiej przy Hożej kupiłem sok pomidorowy i dwa piwne precle. Pustą butelkę i papierową torbę wrzuciłem do kosza na placu Trzech Krzyży.
Na Wiejskiej, kawałek za Edipresse minęła mnie prezydencka kolumna. Z ochronnego audi pomachał do mnie BOR-owiec.

Kiedy mijałem wejście do Edipresse przypomniał mi się dr Kulczyk. Byłem świadkiem takiej sceny: podjechał Phaeton. Wysiadł ochroniarz. Otworzył drzwi. Po chwili ze środka wychynęły nogi w brązowych butach. Później sam Doktor. Podszedł do drzwi. Chwycił za uchwyt. Pociągnął. Nic. Jeszcze raz. Dalej nic. Zaczął szarpać. Ochroniarz skoczył w kierunku przycisku dzwonka. Zadzwonił. Drzwi otworzyły się majestatycznie. Doktor wszedł do środka.
W ubiegłym roku sporo się w naszym kraju zmieniło. Nieodwracalnie.

Zeszłoroczna przepustka sejmowa wciąż działa. I to dobra informacja. Złą jest, że nie bardzo wiadomo, kiedy zrobią mi nową.


Redaktor Adamek napisała na Twitterze, że korpus dyplomatyczny na exposé się nie za bardzo stawił. Dołożyła do tego zdjęcie pustej galerii. Pojawiły się od razu komentarze typu: nic dziwnego, kto tam będzie ględzenia Waszczykowskiego słuchał.
Problem polegał na tym, że ja, z mojego miejsca, widziałem galerię pełną. Prawie. Galerię oznaczoną literkami CD. Przelazłem naprzeciwko – do loży prasowej. No i faktycznie z tamtej strony widać było pustki. Podszedłem do znanej mi od lipca pani z Kancelarii Sejmu i zapytałem jak to z tymi galeriami jest. Odpowiedziała, że korpus siedzi zawsze między środkiem a dziennikarzami. Między Prezydentem a środkiem są miejsca dla gości Kancelarii.
W międzyczasie temat pustych miejsc korpusu zaczął żyć własnym życiem. Jako dowód na oczywistą porażkę polityki zagranicznej rządu.
Bogu dzięki obecność dyplomatów zauważyło parę jeszcze innych osób. Red, Adamek mimo to
uparła się, że dyplomatów jest mniej niż kiedyś.

2. Z Sejmu poszedłem do Kancelarii. Udało mi się załatwić kilka spraw. Nie udało się jednej. Trafiłem do tzw. BOP-u. Dyrektor Strużyna był ostatni raz w pracy.
Pracował w Kancelarii od samego początku, a nawet wcześniej, bo zaczął w 1984 roku. Czyli za Jabłońskiego.
Powinien napisać książkę, a jeżeli mu się nie będzie chciało pisać, to ją jakiemuś dziennikarzynie podyktować. Wiedza jego jest wyjątkowa. Znał wszystkich prezydentów. Prezydenckie żony. Wszystkich prezydenckich ministrów. Organizował wszystkie prezydenckie inauguracje, podróże, święta.
Już widzę, że teraz jego fenomenu nie opiszę. Powinienem wrzucić tu którąś z jego opowieści. Niestety nie mogę tego zrobić.
Niby jest umowa, że dyrektor Strużyna będzie dalej nam pomagał, ale jakaś epoka dobiegła końca. I to jest zła informacja.

3. Pan prezydent spotkał się z Wicekanclerzem Niemiec. Rozmowa trwała z pół godziny dłużej niż planowano. Wiadomo – mamy najgorsze stosunki w historii, a przynamniej tak niektórzy wybitni specjaliści twierdzą.

Wieczorem była gala „Gazety Polskiej”. Druga na jakiej byłem. Poprzednia skończyła się wieczorem z Agentem Tomkiem. Przeprowadziliśmy wtedy ciekawą rozmowę o samochodach. I motocyklach. Na przykład Harley-Davidson to świetny motor dla agenta pod przykryciem. Jeździ powoli, robi mnóstwo hałasu, a nikt jego użytkownika nie traktuje poważnie.
Tym razem Agenta Tomka nie było. Za to był mój kolega Bartek, który ma na imię Tomek. I jego ojciec Witek, który ma na imię Ryszard. Bartkowi na dniach rodzi się syn. Nie zapytałem jak będzie miał na imię ani jakiego imienia będzie używał. I to jest zła informacja.





sobota, 30 stycznia 2016

28 stycznia 2016


    1. Policja nawiedziła młodzieńca, który w dość [trochę wstyd przyznać, że mnie takie rzeczy bawią] zgrabny sposób przemontował film z Panem Prezydentem, wyszło, że się on zatacza i zabiera wieniec spod pomnika chyba Dmowskiego. Zrobiła się burza, której nie nazwę tak, jakbym chciał.
    Pan Prezydent na Twitterze od sprawy się odciął. I właściwie byłoby na tyle, żeby nie to, że pewien problem jest. Pojawiły się głosy, że trzeba natychmiast zlikwidować przepis dający tę specjalną ochronę Głowie Państwa, że prokuratorzy będą tego przepisu nadużywać i że będzie on służył do tłumienia wolności wypowiedzi w Sieci. Cóż, gdyby tak miało być, to by już było. A nie jest.
    A jednocześnie co jakiś czas pojawia ktoś, kto po prostu przegina.

    W każdym razie na koniec się okazało, że Policja weszła w sprawie gróźb karalnych, a nie obrazy Majestatu. Ale jak już się zdążyliśmy przekonać – w polskich mediach prawda ma ograniczone znaczenie.

    Jakiś czas temu rozmawiałem z cenionym korespondentem cenionego, zagranicznego dziennika. Narzekał, że praca jego jest trudna, bo nie ma czego czytać. „Gazeta Wyborcza” stała się aktywnym uczestnikiem walki politycznej – z dziennikarstwem jej działania mają mało wspólnego, do „Gazety Polskiej” przekonać się nie może. „Rzeczpospolita” to już nie to, co kiedyś. Co więc biedak ma robić. Powinienem był go odesłać do „Faktu”, ale o tym nie pomyślałem. I to jest zła informacja.

    2. Z Druhem Podsekretarzem pojechaliśmy do Pałacu witać Chorwatkę. Było godnie. Zawsze jest godnie. Mamy jeden z lepszych ceremoniałów jaki widziałem. U Niemców trzeba przejść przez pałac, co jest mało logiczne. Chińczycy witają pod dachem – w wielkiej sali Pałacu Ludowego. I mają podskakujące dzieci. Ukraińcy witają właściwie na ulicy. Rumuni – w parku. Francuzi na dziedzińcu szpitala. A my – jak trzeba. Przed wejściem.

    Chorwatka [przez niektórych urzędników nazywana chyba z przyzwyczajenia Chorwatem] i Pan Prezydent z Pałacu udali się do Krajowej Izby Gospodarczej. Było tam ciasno. Bardzo ciasno – i to jest zła informacja. Wśród widzów z radością zobaczyłem prezesa jednej z agencji, któremu w listopadzie nie udało się zachować pełni przytomności w pekińskiej filharmonii. Tym razem też przysnął. Podczas przemówienia szefa Hrvatskiej Gospodarskiej Komory. Podczas przemówień prezydenckich walczył dzielniej.

    3. Na oficjalnym wydawanym na cześć Chorwatki obiedzie niestety nie ubierało się smokingów. A na to byłem przygotowany. Więc to była zła informacja. Poleciałem więc do „Próchnika” do Złotych Tarasów by spróbować wymienić garnitur na mniejszy. Wymienić się nie udało, za to pan sprzedawca najpierw wyjaśnił mi, że ten co mam nie jest wcale zbyt duży. Wymierzył tylko o ile muszę skrócić spodnie i wysłał mnie do pani w pralni, która zrobiła to strasznie szybko, ale i tak na ostatnią chwilę.

    Obiad był dla mnie ciężkim przeżyciem. Opiszę to kiedyś we wspomnieniach. Albo i nie.
    W każdym razie Państwo Polskie wisi mi jakiś medal.

    W nocy, zasypiając oglądałem sejmowe głosowania. Nie widać specjalnej przyszłości przed Platformą. Co trzeba mieć w głowie, żeby zamiast korzystać z tego, że jeden poseł strony rządowej nie głosuje tylko drzemie w palarni, więc przewaga jest o jeden głos mniejsza – żądać jego powrotu na salę obrad?




piątek, 29 stycznia 2016

27 stycznia 2015


1. Obiecałem sobie rano, że skomentuję film „Marsz KOD w Częstochowie”. Jednak tego nie zrobię. Byłoby to zbyt proste.

Nie zdążyłem zjeść śniadania, a na lotnisku skończyły się słone paluszki. I to jest zła informacja.
W samolocie, obok pana Prezydenta usiadła pani Zofia Pilecka. Cóż, udało się nam do niej dodzwonić.

2. Przylecieliśmy do Krakowa. Chwilę po nas przyleciała Chorwatka. Samolotem wyczarterowanym od LOT-u. Widać, nie tylko my mamy ten problem. Żeby było protokolarnie – musieliśmy szybko wyjechać z lotniska, żeby się z nią nie spotkać. Jechaliśmy najpierw autostradą, później bocznymi drogami. Gdzieś przed Oświęcimiem, dojeżdżając do jakiegoś ronda zauważyliśmy taki obrazek: na chodniku leżała jakaś pani. Nad nią dwóch policjantów, jeden przykrywał ją zdjętą z siebie kurtką.

Spotkanie z Chorwatką odbyło się w jakimś hotelu, który jak po zdjęciach na ścianie można poznać – jest chyba jedynym miejscem w okolicy, gdzie mogą się prezydenci spotykać.

Wcześniej jakiś obcy BOR-owiec chciał przegonić Druha Podsekretarza. Nie chciał uwierzyć, że Druh Podsekretarz jest podsekretarzem. Po wszystkim pochwalił BOR-owca. Każdy w garniturze może przecież mówić, że jest ministrem. I to jest zła informacja.

Nie będę opisywał obchodów w Auschwitz. Napiszę tylko, że na miejscu robią dużo większe wrażenie niż w telewizorze. Rok temu siedzieliśmy z kolegą Olszańskim w „Paranie” – to taka knajpa przy Marszałkowskiej, która ponoć nie zmieniła się wcale od dobrych trzydziestu lat. Piliśmy piwo, jak większość gości, nad głowami których wisiał telewizor transmitujący obchody.
Goście pili zerkając. My piliśmy zerkając, To na telewizor, to na gości, by obserwować na telewizor reakcje. Filmowa trochę sytuacja.

Tym razem oglądałem wszystko na własne oczy. Auschwitz trzeba obejrzeć kiedy się już jest dorosłym.Wycieczki szkolne są trochę bez sensu. Kiedy byłem tam dwadzieścia parę lat wcześniej mało co do mnie docierało. Nie zauważyłem wtedy oczyszczalni ścieków. Niemcy w obozie zbudowali oczyszczalnie ścieków. Trzy. Bardzo nowoczesne.

Bogu dzięki, że mój niemiecki jest tak mizerny, bo przez chwilę byłem gotów podejść do niemieckiego Ambasadora, by mu pogratulować, że jego krajanie tak wysoko stawiali dobro planety.

3. Wieczorem w Pałacu było spotkanie, które zasadniczo powinno być w sierpniu, ale to zasadniczo inna historia. W każdym razie wyszło na to, że znam mniej ludzi, niż ludzi zna mnie. I to jest zła informacja.

czwartek, 28 stycznia 2016

26 stycznia 2016


1. Dzień pod hasłem faux pas. Teraz, kiedy to sobie przypominam to i przechodzą mnie dreszcze. I to jest zła informacja.

2. Pierwszy raz byłem w borze. Znaczy BOR-ze. Przypomniało mi się, że miesięcy temu parę jeden z dziennikarzy gazety, której nazwę pominę, tłumaczył mi, że płk Pawlikowski to zły bardzo człowiek. Z perspektywy tych paru miesięcy muszę przyznać, że tego nie udało mi się jakoś zauważyć. Może dlatego nigdy w tamtej gazecie nie pracowałem. Ale może to i dobrze.

W Pałacu wpadłem na ekscelencję generała Soczewicę, który reprezentuje Pana Prezydenta w Bratysławie (nazywanej za życia mojej prababci Preszburgiem). Pana Generała poznałem byłem w Sromowcach, kiedy nasz Pan Prezydent spotykał się z Panem Prezydentem Słowackim [nazywanym w slangu dyplomatycznym – Słowakiem] I muszę przyznać, że ta znajomość okazała się bardzo przyjemnym doświadczeniem. Zacytowałbym tu chętnie którąś z setki dykteryjek, którą od Pana Generała usłyszałem, na przykład o tym jak będąc podsekretarzem w ministerstwie ministra Sikorskiego nie założył sobie konta na Twitterze, ale tego nie zrobię, gdyż smakowitość ich może świadczyć o tym, że opowiadane były w dyskrecji.
Najsmakowitsze historie, które słyszę w obecnym mym życiu opowiadane są właśnie w dyskrecji. I to jest zła informacja.

Dawno temu wymyśliłem, że gdybyśmy [w znaczeniu Polska] prowadzili politykę zagraniczną w rosyjskim stylu, to Pan Generał Soczewica wysłany by został na placówkę do Berlina.

[Ostatnio się w takich sytuacjach boję, że pewne moje koncepty są zbyt – że tak powiem – wysofistykowane, więc tym, którzy nie złapią delikatnie sugeruję, by poczytali o buncie wójta Alberta]
[przy okazji wpadł mi taki średniowieczny wierszyk:
Natura niemiecka do tego mnie wiodła.
Niemiec gdziekolwiek stąpi swoją nogą,
Trzyma się stale zawsze tego godła:
Wszystkich poniżyć, nie słuchać nikogo.
Żaden natury swej zmienić nie zdoła.]

Z Panem Generałem mam nadzieję rychło się zobaczyć. Widząc przy okazji Słowaka.

3. Wieczorem byliśmy na gali „Człowiek Wolności 2015”. Żeby nie pisać o sprawach poważnych – będę się wyzłośliwiać.
Otóż jeden z mówców pomylił Mickiewicza z Sienkiewiczem. Inny ożywił Bogusia Łyszkiewicza. Cóż, każdemu się może zdarzyć. Ale do tego, żeby wynająć zespół muzyczny, którego wokalista tak niemożebnie fałszuje utwory Marka Grechuty – trzeba mieć naprawdę wielki talent.
Boję się, że niedoceniony. I to jest zła informacja.

środa, 27 stycznia 2016

25 stycznia 2016


1. Chyba się wyspałem. Zjadłem śniadania i się spakowałem. Rękawiczki w żaden czarodziejski sposób się nie znalazły. I to jest zła informacja, bo mróz może jeszcze wrócić, a iPhone mimo iż się grzeje nie robi tego wystarczająco.

2. Wsiedliśmy do pojazdów, kolumna ruszyła. Dzięki uprzejmości nie powiem kogo jechałem na tylnym siedzeniu A8. Wentylowane siedzenie doprowadziło mnie do wzruszenia. Poprzednim razem A8 na tylnym siedzeniu jechałem z półtora roku temu nad morze, na prezentację A6.

Na prezentacjach Audi przed hotelem zawsze stoi nazwa modelu z wielkich styropianowych liter. Przez jakiś czas funkcjonował zwyczaj przestawiania tych liter. Najlepiej, by układały się w jakiś inny logiczny napis. Wtedy z Audi A6 udało się ułożyć 6 dni AA. Znaczy nie tyle fizycznie, bo co przestawiono literki, zaraz pojawiali się ochroniarze i poprawiali. 6 dni AA powstało w Photoshopie. Obawiam się, że od czasu, kiedy przestałem jeździć na prezentacje Audi, zwyczaj przestawiania literek umarł. I to jest zła informacja. Znaczy chyba jest, bo nie mam pewności.

Wysłałem zdjęcia pani, która wieczorem czekała na pana Prezydenta pod hotelem, by zrobić sobie z nim rodzinne zdjęcie. Kiedy przyszło co do czego okazało się, że pamięć telefonu jest przepełniona i nic z tego nie będzie. Pan Prezydent w łaskawości swojej sugerował, by pani usunęła zdjęć kilka. Niestety nerwy to uniemożliwiły. Zrobiłem więc zdjęcie swoim i dałem pani wizytówkę obiecując, że jej je wyślę. Pani od rana zaczęła mnie bombardować telefonami, SMS-ami, mejlami. Pisząc, że to jej córka na zdjęcie czeka. Chytrze – dziecku nikt nie odmówi. Złą informacją jest, że stosując ten manewr wyraziła swoje ograniczone do mnie zaufanie. A je przecież i tak bym jej to zdjęcie wysłał.

3. Wieczorem w Pałacu pan Prezydent spotkał się z dziennikarzami. Przez dwa dni wbrew temu, co komunikowała Kancelaria tłumaczyłem dzwoniącym z pretensjami o to, że nie są zaproszeni – że to nie jest żaden Tweetup, tylko spotkanie z aktywnymi na Twitterze dziennikarzami. Tłumaczyłem i tłumaczyłem. Impreza się zaczęła, przyszedł pan Prezydent i powitał wszystkich na Tweetupie. Jak żyć?
Jak bum, cyk, cyk, będzie w Pałacu prawdziwy Tweetup. Kiedy się zrobi ciepło.

Impreza bardzo interesująca. Bohaterem początku wieczoru był starszy analityk Szacki. A właściwie jego tweet ze przedwyborczego Tweetupu w Trzeciej Wazie, w którym starszy analityk Szacki stwierdził, że bliżej Pałacu Prezydenckiego Andrzej Duda to raczej nie będzie.
Kancelaria abonuje serwis Polityki Insight. Każdy znajdzie tam coś dla siebie: poważne analizy dotyczące bezpieczeństwa i dostarczające rozrywki analizy polityczne. Dobrze wydane pieniądze.

Druh Podsekretarz założył się z redaktor Kondzińską o butelkę wina. Redaktor Kondzińska twierdziła, że kiedy przewodniczący Tusk wróci do Polski, to odzyska władzę. Druh Podsekretarz – wręcz przeciwnie.
Druh Podsekretarz to jednak człowiek o gołębim sercu – mógł się założyć w tej sprawie o 40 skrzynek wódki. Proszę nie mówić nikomu, że redaktor Kondzińska z redaktor Grochal były w Pałacu. Jeżeli ktoś się o tym w Gazecie dowie – mogą mieć kłopoty.
Pan Prezydent przez parę godzin odpowiadał na pytania o Trybunał. Efekt był taki, że jedna z reporterek telewizji, która w żadnym wypadku nie jest publiczna powiedziała, że jeżeli ktoś przy niej powie, że Prezydent w sprawie TK łamie Konstytucję, to go zabije śmiechem.
Mam nadzieję to zobaczyć. Złą informacją jest, że raczej nie będzie to zabicie na śmierć.





wtorek, 26 stycznia 2016

24 stycznia 2016


1. I znów poranek z umysłem zadziwiająco świeżym. Po śniadaniu przebazowaliśmy się do hotelu, który gwiazdek miał mniej, ale był lepszy. Hotelu, w którym oczekiwaliśmy na przybycie Głowy Państwa wraz z Małżonką.

Nie obejrzałem „Kawy na ławę”. Znaczy widziałem kawałek na ekranie telewizora. Dyrektor Magierowski nie prezentował na ekranie swoich kul. A szkoda – bardzo wygląda z nimi godnie.
Później mignął mi skład „Loży prasowej”. Naszła mnie konstatacja, że autorzy tego programu zmierzają w kierunku „Szkła kontaktowego”. Tym razem było czworo na jednego, niedługo będzie pięć do zera. Później liczba gości zostanie zmniejszona do dwóch. A właściwie jednego. Będzie pani prowadząca i red. Passent.

Doczekaliśmy Pary. Przyjechał z nimi Doradca ds. Sportu. Z unieruchomioną stopą. I to jest zła informacja. Niestety nie wypada mi żartować. To, że unikam zimowych sportów i przeżyłem niepołamany ślizganie po Chińskim Murze nie znaczy, że się zaraz gdzieś nie wywrócę. I wyląduję w gipsie na jakieś pół roku.

2. Pojechaliśmy na skocznię. Witali najpierw górale, później publiczność. Trąbiąc w te swoje cholerne trąbki. Ewentualnie jestem się gotowy przyznać, że na tego rodzaju sportowej imprezie te trąbki mają jakieś ślady sensu. Mogę, ale tyko pod warunkiem, że przyzna mi się rację w kwestii karania ciężkim więzieniem używających trąbek poza obiektami sportowymi.

„Gazeta” zapowiadała jakieś przeciwprezydenckie działania K.O.D. Ciekaw, kiedy redaktorzy z Czerskiej pójdą w ślady red. Kurkiewicza, który w ostatnim zarządzanym rzez siebie „Przekroju” zamieścił instrukcję jak zrobić dobry koktajl Mołotowa. 
Cóż, jedyna na zawodach z K.O.D.-em związana postać antyszambrowała pod wejściem do VIP-owskiej loży, w żaden sposób nie wyrażając protestu przeciw niszczeniu demokracji.
[Swoją drogą wciąż uważam, że sprowadzanie uczestników K.O.D.-owych demomstracji do wspólnego mianownika , jakim miały by być utracone zyski jest pozbawione sensu. Ludzie przychodzą tam z różnych powodów. Część z naprawdę godnych szacunku. Złą informacją jest, że tych akurat tak mało widać]

Po zawodach było wręczanie pucharów. Podczas austriackiego hymnu ktoś z trybun rozpaczliwie ryknął „Adam Małysz, kurwa!”. I było to jakoś wzruszające.
Po wszystkim grupa fotoreporterów poprosiła o możliwość zrobienia sobie z panem Prezydentem zdjęcia. I to było jakoś zabawne.
Do hotelu wracaliśmy saniami. Droga była kamienista. I to było jakoś męczące.

3. W hotelu spotkaliśmy się z kadrą skoczków. Prezes Tajner robi się trochę na Davida Lyncha. Choć mógłby jeszcze trochę popracować nad fryzurą. Spotkanie było spoko. Skoczkowie byli spoko. Prezydent był spoko. Warto sobie obejrzeć.


Później poszliśmy na kolację. W karczmie praktykowano zwyczaj, że co czas jakiś znienacka walił czymś w komin. Brzmiało to jak wystrzał.
No więc walnął, myśmy podskoczyli. Patrzymy na państwo oficerów BOR-u. Siedzą jak gdyby nigdy nic. Znaczy – nic się nie stało. Próbowałem namówić ich na jakąś zemstę – bezskutecznie.

Wieczorem dotarło do mnie, że zgubiłem rękawiczki. I to jest zła informacja. Następne połącze sznurkiem – tak, jak robiła to moja śp. babcia.











poniedziałek, 25 stycznia 2016

23 stycznia 2016


1. Jak by nie narzekać na Zakopane, jedno trzeba przyznać, mikroklimat wciąż bardzo dobrze przeciwdziała zatruciom. I to jest dobra informacja.
Po śniadaniu udaliśmy się na Skocznię, by oglądać przygotowania do zawodów.
Szliśmy po górę, do Drogi pod Reglami. Przez las. Z niewiadomych przyczyn dostałem zadyszki. I jest to zła informacja, bo myślałem, że jestem w lepszym stanie.
Koło skoczni jest zamek zbudowany z lodu. I tysiąc kramów sprzedających flagi, trąbki, czapki, szaliki, frytki, oscypki, kaszankę, więcej mi się nie chce wypisywać.

2. Wróciliśmy do hotelu ma obiad. Był dużo lepszy niż tzw. twarda infrastruktura hotelu. Rzadko spotykana sytuacja, bo na ogół jedzenie jest gorsze niż hotel.

Skoki narciarskie okazały się kolejną dyscypliną, którą lepiej widać w telewizji. Choć może chodzi o coś innego. Lat temu prawie dwadzieścia miałem w Krakowie za sąsiada myśliwego. Myśliwy jeździł miał sztucer i dubeltówkę. Jeździł na polowania. Ale właściwie nigdy niczego z tych polowań nie przywoził. Może ze dwa razy w roku. Zastanawiało mnie po co na te polowania wciąż jeździ skoro efekty ich są tak mizerne. Zastanawiało, aż zrozumiałem, że nie chodziło o mordowanie zwierząt, tylko o picie wódki w lesie. Bez żony.
Podobnie chyba jest ze skokami. Chodzi o to, że się powydzierać i upić grzańcem. Ale w tym wypadku z rodzinami.
Niech o tym, że nie o skoki chodzi świadczy, że szyby w loży VIP były tak zaparowane, że nic przez nie nie było widać, co jakoś nie bardzo przeszkadzało korzystającemu z cateringu towarzystwu zebranemu w środku.
Nie przeszkadzało, choć do tego, by przez szyby było coś widać wystarczyła trzydziestosekundowa interwencja pana od spraw technicznych. I to jest zła informacja.

W loży VIP spotkałem szefa małopolskiej Platformy. Co dziwne – bez znaczka K.O.D.

3. Wieczorem pojechaliśmy do Bukowiny. Gdzie Sejmowa Komisja Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki w okrojonym składzie oglądała na wielkim ekranie mecz Polska-Norwegia.
Mecz przegrany. I to jest zła informacja