Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mrówka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mrówka. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 23 grudnia 2021

22 grudnia 2021


1. Śniegu nie przybyło. Został ten z wczoraj. Złą informacją jest, że zapomniałem wystawić biodegradowalne. Następny raz przyjadą po nie dwudziestego stycznia. Zawartość kosza wylądowała więc na kompoście. Co nie było proste, gdyż do wytrząsania kubła zrobiono śmieciarkę. 

2. Świąteczne zakupy w Świebodzie. Targ zwany Rynkiem. Drogo. Przyjdzie bywać raz w tygodniu w Makro. Później Україночка. Później Mrówka i walka z bezcennymi doniczkami. Na koniec Lidl, w którym wciąż nic nie można znaleźć. Złą informacją jest, ze najprawdopodobniej trzeba będzie jeszcze raz na zakupy pojechać. 

3. Kocia kamera. Nie udało mi się znaleźć odgryzionego kawałka kabla. Nie jest powiedziane, że nawet gdybym ten znalazł, to by się udało na nowo zespolić go z resztą. Musiałem więc na zaśnieżony balkon wynieść drabinę i zdemontować z narażeniem życia powieszoną tam dwa lata temu kamerę. Z narażeniem powieszoną i z narażeniem zdemontować. Później zamontować nad tarasem. Złą informacją jest, że wyszło tak sobie, bo kabel przykrótki. Kąt też nie taki, jak wcześniej. Za to kamerą można zdalnie ruszać. I działa w niej mikrofon. Zanim dotarło do mnie, o co chodzi prześladowało mnie szczekanie wiejskich psów. Najpierw Rudzia, później Kocio zostali przez kamerę dostrzeżeni. Pojawiła się notyfikacja o wykryciu ruchu. Czyli działa. 

Zaczęliśmy oglądać nowego MacGyvera. Zanim zasnąłem, zdążyłem zauważyć, że autorzy bardzo starali się kultywować przaśność oryginału.




 

poniedziałek, 20 grudnia 2021

19 grudnia 2021


1. Przyśnił mi się diabeł. Pod postacią Władymira Putina. Wiadomo było, że to diabeł, bo mówił diabelskim językiem. Poza diabłem–Putinem we śnie występował Marcin Hyła, na trójkołowym rowerze. Wszystko się działo w jakimś rządowym obiekcie, gdzie były duże place i też podziemne korytarze z rurami. I o ile Hyła jeździł rowerem po placach, to Putina spotkałem w podziemnym korytarzu z rurami. 
Obudziłem się, już miałem biec, by zapisać, co szatan–Putin miał do powiedzenia, coś mnie zatrzymało, później jeszcze coś się wydarzyło, no i nie zapisałem. Słowa uleciały. I to jest zła informacja, bo może to był jakiś ważny znak. 
Kocio nie nocował. Pojawił się dopiero po szesnastej. Jakiś wczesny ten marzec. 

2. Mrówka i Lidl po choinki. W Mrówce Misiek zapalił w zewnętrznej części sklepu. 
My tu nie palimy – powiedział pracownik. 
No to nie palcie – odpowiedział Misiek. Mimo wszystko, przeszedł metr za ogrodzenie. Pracownik zasugerował Miśkowi, że powinien się udać do kierownika i wynegocjować zgodę – również dla pracowników – na palenie w zewnętrznej części sklepu. Powiedział też, że kierownik wszystko obserwuje na monitorach. Misiek wątpił. Wyjaśniłem, że prawdopodobnie kierownik ma swojego kierownika, który sprawdza na monitorze, czy kierownik – ten niższego rzędu – monitoruje monitory z odpowiednim zainteresowaniem. 
Jedna choinka z Mrówki, dwie z Lidla. W Lidlu zrestartowała się samoobsługowa kasa. Ciekawe doświadczenie. Po restarcie kasa pamiętała, co już skasowałem. Pani z obsługo była zdziwiona cierpliwością, z jaką przyjmowałem całą sytuację. Nie wiedziała, jak fascynujące były dla mnie komunikaty, jakie wydawała z siebie kasa w różnych językach. 

Misiek namówił mnie, byśmy wyjęli potwornie wyjący silnik dmuchawy. Nie było to proste, gdyż podczas kowalskiej przeróbki poprzedni właściciel przypalił obudowę. Udało się wyjąć. Złą informacją jest, że element jest nierozbieralny. Coś tam napsikałem smarem do łańcuchów. Jest niby cicho, ale nie wiadomo na jak długo starczy. 

3. Fundacja Stratpoints zwróciła się otwartym listem do Prezydenta w kwestii Lex TVN. List podpisał generał Różański. W liście pada sugestia, że przez Lex TVN może zostać zniweczona ofiara 121 poległych w misjach Polaków. 

Właściwie powinienem na tym skończyć. 

Cóż, złą informacją jest, że nie mogę sobie darować cytatu. Otóż generał broni rezerwy doktor Różański zwraca się do Zwierzchnika Sił Zbrojnych o „nie podpisywanie”. 



Powinienem sobie darować, bo sam po Covidzie błędy robię potworne. 




 

niedziela, 7 listopada 2021

6 listopada 2021


 

1. Z pewnością coś mi się śniło. Ale nie pamiętam co. I to jest zła informacja. Obudziło mnie kocię, które postanowiło wypowiedzieć wojnę kołdrze. 
Po śniadaniu kontynuowaliśmy walkę w górnej łazience. Konkretnie z umywalką. Okazało się, że potrzebujemy trzech wężyków, bo te, które przyszły z baterią były za krótkie. 

2. Pojechaliśmy więc do miasta. Najpierw stanęliśmy pod Hosso. Pretekst był taki, żeby kupić żwirek do kuwety. A naprawdę chodziło o to, żeby kupić jakieś niepotrzebne rzeczy w Actionie. 
Żwirek w zoologicznym okazał się tak irracjonalnie, że Bożena postanowiła że poradzimy sobie do poniedziałku bez. Misiek zauważył, że ryby (w akwariach) się jedzą. Mnie zaś w oczy wpadła rodzina, która kupiła sobie ptaszka. Tato niósł klatkę, syn mniejszy – ptaszka w pudełku, syn większy – dla paszka jedzenie. Bardzo byli z siebie wszyscy dumni. 
Parking pełen. Ludzi tłumy. Maseczki, jeśli w ogóle, to raczej pod nosem. Пандемии у нас нет. W Mrówce kupiliśmy wężyki. I kran ogrodowy, żeby uprościć podłączenie pralki. Mrówkowy pan próbował mnie do tego kranu zniechęcić. I namówić na droższy o całe dziesięć złotych chromowany zaworek do pralki. Byłem twardy. Kupiliśmy też wszystko, co potrzeba by powiesić lustro. Przynajmniej tak się mi wydaje. 
Wracając zostawiliśmy Miśka w Lubogórze, gdzie miał wykonywać czynności reporterskie. 
Za Rokitnicą zachodziło słońce. Wyszło zza chmur, żeby zajść. I to jest zła informacja, bo gdyby wyszło zza chmur wcześniej, prądu by się zrobiło więcej niż te 10 kWh.

3. Zamknąłem wodę, pozaślepiałem niepotrzebne przyłącza. Nie było to łatwe. Ale chyba się udało. 
Przywiozłem Miśka i kontynuowaliśmy prace z szafką. Znaczy: od kontynuował, ja sekundowałem. Skutecznie. Na niedzielny poranek pozostało nam powieszenie lustra i zamontowanie deski. Wolnoopadającej. 
Na moim nowym komputerze – na którym zresztą teraz piszę – udało się zainstalować Mojave. Złą informacją jest że nie chce na tym systemie działać aplikacja Twittera.


sobota, 30 października 2021

29 października 2021


1. Zacznę od informacji najgorszej. Dzień zakończyliśmy z jednym kocim oseskiem. Choć wcześniej nic na to nie wskazywało. 
Rudzia się wciąż zachowuje, jak na kocią matkę przystało. Czyli leży. Z przerwami na posiłki

2. Cały dzień wybierałem się do miasta. Wybrałem się dopiero późnym popołudniem. I to jest zła informacja. Lepiej, gdybym panował nad czasem. 
Wjeżdżając do Chociul, zauważyłem ciągnik. Nie jestem amatorem ciągników, więc nie rozpoznałem marki. W każdym razie: ciągnik z tych mniejszych. Ciągnik miał, od frontu, założoną łyżkę ładowarki. Czy jak się tam to nazywa. Łyżka była maksymalnie podniesiona. W łyżce stał pan. Po prostu stał. Można się było domyślać, że coś z tej łyżki majstrował z linią energetyczną nad nim. Majstrował wcześniej, bądź miał majstrować, bo w momencie, gdy go zauważyłem po prostu stał. I był to dość irracjonalny widok. 
W sklepie „Action” wciąż przygotowania do Bożego Narodzenia. Wszystkich Świętych pominięto. Odważna biznesowo decyzja. 
W „Mrówce” kupiłem pellet. W „Lidlu” mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. Za to drogich. Chciałem odwiedzić naprawiacza kosiarek. Miał już zamknięte. Nic dziwnego. 
Sporą część drogi do domu przejechałem za jakimś talibem bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Po niezabudowanym jechał 50 km/godz. 

3. Jestem pod stałym wrażeniem „Morning Show”. Szczerze polecam tego allegrowicza. 
„Inwazja” też fajna. Choć, jeżeli następny odcinek będzie jak poprzednie – zmienię zdanie. 
Uciekam w seriale, żeby nie napisać o tym, że zadzwonił kolega z Warszawy i opowiedział dwie tak smutne historie, że lepiej niż je rozpamiętywać jest się skoncentrować na serialach. 




 

środa, 29 kwietnia 2020

28 kwietnia 2020



1. Znowu byłem przekonany, że jest środa a nie wtorek. Mazurek vs Trzaskowski. Fragment o „Soku z buraka” nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak sama końcówka rozmowy. Nie rezygnujemy z opłat za parkowanie, bo medycy nie mieliby gdzie parkować. I ci, którzy pomagają seniorom. Obawiam się ścisku w autobusach, dlatego apeluję do rządu, żeby się zastanowił nad odmrażaniem gospodarki, żeby odmrażać w odpowiedzialny sposób. Tłok w autobusach to nie moja wina, bo wszystkie autobusy jeżdżą. Proponuję by ograniczenia były znoszone, kiedy będziemy do tego przygotowani. Żeby odmrażanie gospodarki nastąpiło, kiedy będziemy gotowi. 
Z sześć lat temu skonstatowałem, że Warszawa ma takich prezydentów, na jakich zasługuje. I to jest zła informacja.

2. Moja matka jest w Karlsruhe. Chciałaby wrócić do Polski. Kupiła w tym celu samochód. Citroen C2. Z samochodami moja matka ma zupełnie inaczej niż ja. Wybiera zawsze małe i niezbyt wygodne. Ale to nie jest akurat ta zła informacja.
Kiedy przyszło do czasowego rejestrowania usłyszała w urzędzie, że nie wydadzą jej tablic, bo nie wjedzie do Polski, bo Polska jej nie wpuści, bo Polska nie wpuszcza.
Może to chytry plan Niemiec na problem z polskimi pracownikami: skoro już są, to ich nie wypuśćmy tłumacząc, że Polska nie wpuszcza.
Niby trochę jak z 'Allo 'Allo! ale ciekawe w ilu przypadkach zadziałało.

Bożena przywiozła z Mrówki jagodę kamczacką Jolanta. Przeczytała, że do owocowania potrzebny jest drugi krzak. Pojechałem zatankować, a przy okazji wpadłem do Mrówki. Szukałem jagody kamczackiej Aleksander. Nie było. Była jagoda kamczacka Wojtek. Na wypadek niezgodności charakterów kupiłem jeszcze jagodę kamczacką Duet. Zobaczymy jakie wyjdę z tego owoce.
Kupiłem też orzech włoski. Prawie mojego wzrostu.
Z dziesięć lat temu posadziliśmy już jeden orzech. Ma z 30 centymetrów. Co prawda ze dwa razy został skoszony, ale to było już dość dawno. Mamy nadzieję, że przez ten czas orzech rósł w głąb. I tylko czekać aż wytrzeli i będzie nas obrzucać swemi owocami.

LPG po nieco ponad półtora złotego, etylina po trzy pięćdziesiąt coś. Złą informacją jest, że nie mam zakopanej cysterny, którą bym zalał tanią benzyną. Nie wiem czy prepersi magazynują paliwo w zakopanych cysternach. 

3. Nie znam się na ptakach. Potrafię odróżnić bociana. Sowę już niekoniecznie, bo zawsze może być puchaczem. Czym się różni gołąb od synogarlicy nie mam pojęcia.
Wczesnym wieczorem okazało się, że do domu wprowadziły się dwa ptaszki. Nie bociany. Nie wróble, bo jakoś inaczej brzmiały. Nie bardzo wiem, jak to zrobiły, bo musiały wlecieć drzwiami, przelecieć hol, salon i trafić do biblioteki. Dobór tytułów musiał je niezbyt satysfakcjonować, bo postanowiły wylecieć. Przez zamknięte okno. Robiły to bardzo zgrabnie, podlatywały do okna i w zawisie stukały dziobami w szybę. Miałem nadzieję, że wystarczy otworzyć tylko 1/4 okna. Jeden dał się złapać. I wypuścić. Drugi, nie miał przekonania, co do moich intencji. Musiałem otworzyć całe okno. Co nie było proste. Podobnie jak zamknięcie. Nasze okna to dzieło mistrzów stolarskich z czasów środkowego Gierka. Okucia wykonali ówcześni kowale. I to jest zła informacja, bo materiał jakiego użyli, nie za bardzo się do tego nadawał. Ten dobry poszedł pewnie na Hutę Katowice (obecnie ArcelorMittal Poland Oddział w Dąbrowie Górniczej).

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

4 sierpnia 2018



Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Obudził mnie (za wcześnie) dźwięk młota walącego w coś. Wstałem, przeprowadziłem rozpoznanie, z którego wyszło, że młot musiał być naprawdę duży. Podobnie coś, w co walił, albowiem ten, który walił nie był żadnym z naszych bliskich sąsiadów, a huk był naprawdę poważny.
W hurtowni koło Lidla kupiłem siedem metrów przewodu 5x2,5. I puszki. W Lidlu nie kupiłem miniaturowych chryzantem 2,50 za sztukę. W Tesco kupiłem farbę emulsyjną białą. W promocji. 15 zł za wielkie wiadro. Kupiłem. W Mrówce farbę wodną, której litr kosztował trzy razy więcej niż 9 litrów tej z Tesco.
Termometr miejscami wskazywał 36 stopni. Czyli generalnie więcej niż chwilowe spalanie. Zatankowałem gaz. Czekając na miejsce przy dystrybutorze, z niepokojem obserwowałem wskaźnik temperatury silnika. Wskazówka powoli mijała 120 stopni. Nie mogę się przyzwyczaić do tego, że w audi temperatura pływa. W E32 wskazówka trzymała się środka skali. Chyba, że coś było nie tak.
Niby w instrukcji A8 napisano, żeby się nie przejmować. Chyba, że wskazówka osiągnie czerwone pole (130 stopni). Ale i tak trzeba będzie sprawdzić wiskozę. I to jest zła informacja.

2. Kupiłem na Allegro skaner diagnostyczny VAG. Mały. Za stówkę. Podłączam co chwilę i wciąż nic nie rozumiem. Gdybym dwadzieścia lat jeździł Golfem, pewnie wszystko byłoby inaczej.
Z kupowaniem audi było tak – E32 przywiozło nas ze wsi do Warszawy. Na podwórku, po zgaszeniu silnika usłyszałem bulgotanie płynu chłodzącego. Dziwne to było, bo do samego końca trasy układ trzymał temperaturę. Następnego dnia dolałem płynu ale nie odpalałem silnika. Dzień później ruszyła Bożena. Nie wyjechała z bramy, bo ktoś blokował wyjazd. Zgasiła. I już nie mogła zapalić. Rozrusznik nie był w stanie obrócić.
Jako, że auto stało w bramie – laweciarz bez problemu je załadował i zawiózł do mechanika Jacka. Mechanik Jacek zadzwonił po paru godzinach, że woda w cylindrach, trzeba więc ściągać głowicę, a on się tym przez przynajmniej dwa miesiące nie zajmie, bo mocy przerobowych nie ma. Czyli, że nie mamy auta. Suburban wciąż miał być w przyszłym tygodniu a jeździć trzeba. Przez chwilę jeździliśmy Kaplowozem, który przestał być Megane Cabrio, a się stał E46 dwulitrowym dieslem. Też kabrioletem. Przez chwilę nawet mi się dwulitrowy, prawie nic nie palący diesel spodobał, ale jakoś mi przeszło. Za dużo zbyt byle jakich ofert.
Zacząłem szukać E65. Siódemka to jednak siódemka. Niestety, co się jakaś ciekawa pojawiała, to się natychmiast sprzedawała. Frustrujące.
Trochę na skutek sugestii pana Mirka (kierowcy Druha Podsekretarza) – że tylko mercedes – rozglądałem się za CLK. Dwa tygodnie przeglądania ogłoszeń było na tyle męczące, że zdecydowaliśmy coś kupić. Pożyczyliśmy volvo S90. Bardzo fajny samochód. Szkoda, że nie robią sześciocylindrowych. [Tak, drogi Staszku, wiem, ma to ekonomiczne, ekologiczne i logiczne uzasadnienie. Ale szkoda, że nie robią sześciocylindrowych] I pojechaliśmy oglądać E65 pod Wrocław. Znaczy mieliśmy. Bo najpierw w Warszawie oglądaliśmy S80. V6. Ponoć jakiegoś celebryty. Nawet jak na moje standardy zbyt brudne w środku. S80 takie same, jak to, którym jeździ sąsiad Tomek. Z tym, że on ma diesla D5. No więc mieliśmy jechać pod Wrocław oglądać E65, które miało jeden plus – instalację wtrysku gazu w fazie ciekłej. I mnóstwo minusów – właściwie brak wyposażenia. No i przez chwilę ten plus przysłonił mi minusy. Przez chwilę. I zamiast pod Wrocław pojechaliśmy do Leszna.
W Lesznie stał CLK. Pięknie sfotografowany. Stał w komisie. Komis nieczynny, bo sobota, choć otwarty. Zanim pojawił się właściciel obejrzałem samochód. Zgodnie z radą pana Mirka sprawdziłem progi. Znaczy wsunąłem rękę w miejsce, gdzie próg być powinien. Były dziury, z których wysypywała się szpachla. Swoją drogą nie wpadłem na to, że można szpachlować progi. Z daleka samochód wyglądał świetnie. Z bliska kojarzył mi się z zapastowanym brudem.
Przyjechał właściciel. Popatrzył na volvo i zapytał, czy na pewno ma przynosić kluczyki. Porozmawialiśmy chwilę. Wyleczyło mnie to z CLK (W208). Ponoć nie da się znaleźć niezardzewiałego.
Dojechaliśmy na wieś. Wieczorem zacząłem przeglądać ogłoszenia sprzedaży w promieniu 50 km. Wyskoczyło mi A8, 4,2. W Zielonej Górze. Emerytowany borowiec Ryba, który w przerwach w byciu borowcem, poza byciem rolnikiem zajmował się handlem samochodami powtarzał, że jeżeli A8 to albo z benzynowym 2,4 albo 4,2. Bo reszta to kłopoty. Samochód miał mieć jednego właściciela w Niemczech i 180 tys. przebiegu.
Zielona Góra okazała się Nową Solą. Samochód zakurzony. Widać, że długo stał. Człowiek, który sprzedawał jeździ ciężarówką gdzieś do Niemiec. No i tam zobaczył, że stoi. To kupił i ciężarówką przywiózł. I teraz sprzedaje.
Zauważyłem, że auto jest na fałszywych niemieckich blachach. Niemieckie tablice rejestracyjne są ważne, jeżeli mają okrągłe naklejki legalizujące. Te w miejscu naklejek miały napis, że są nieprawdziwe. Zapytałem o TÜV. Nie było. Pytam o umowę z niemieckim właścicielem. Nie ma. Są dwa briefy, czyli jakby karta pojazdu i dowód rejestracyjny. Pytam, jak mam zarejestrować samochód, bez umowy z niemieckim właścicielem. Odpowiedział, że sam sobie taką umowę wypiszę. I kwotę niższą wpiszę, to i akcyza niższa będzie. I że wszyscy tak robią. Nie mógł zrozumieć dlaczego mnie te argumenty nie przekonują. Próbowałem mu tłumaczyć, że autem bez przeglądu, na fałszywych blachach nie mogę jechać do Warszawy. On na to, że policja się nie pozna, że blachy nie są w porządku.
Kiedy tak gadaliśmy – podszedł do volvo i zobaczył przepustkę Kancelarii. Ucieszył się, powiedział, że popiera rząd i żeby tych wszystkich złodziei i oszustów do więzień powsadzać.
No i nie kupiliśmy tego samochodu. Za to Bożena powiedziała, że może jeździć A8.
Wróciliśmy do domu. Zacząłem szukać. Znalazłem we Wschowie. Dzwonię:
–Dzień dobry, ja w sprawie A8. 
–Której?
–Słucham?
–Której, bo sprzedaję trzy.
–Co pan, zbierasz te A8?
–Nie, od dziesięciu lat serwisuję A8.

No pojechaliśmy i kupiliśmy. I jak na razie jest bardzo dobrze.
Tylko nie ogarniam VAG-a i to jest zła informacja.

3. Zamiast siedmiu metrów kabla 5x2,5 trzeba było kupić dziesięć. I to jest zła informacja, bo sposób prowadzenia przewodu w piwnicy wygląda teraz bardzo prowizorycznie.
Z pomocą sąsiada Tomka uruchomiliśmy pompę. Najpierw leciała brudna woda. Potem już czysta. Trzeba będzie zbadać, czy się nadaje do czegoś poza podlewaniem. Jeżeli się będzie nadawać – znaczy, że wykonaliśmy kolejny krok ku niezależności.





sobota, 4 sierpnia 2018

3 sierpnia 2018


Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Ciężka noc. Wstałem, pojechałem po pompę. Pan z tribalem obsługiwał trzyosobową rodzinę zainteresowaną pompą zintegrowaną z hydroforem. I ojca z synem kupujących różne elementy hydrauliczne. Ojciec miał większą ode mnie brodę i koszulkę z promującą koncertową trasę zespołu Nazareth.
Pompa, sterownik, linka, rury, zawór, złączki, szlauch. Wyszło 1200 zł. I to jest zła informacja. Przyjrzałem się tribalowi Pana z tribalem i wyszło mi, że to jednak chyba nie był tak do końca tribal. Pompa ledwo weszła na tylne siedzenie auta. Rury ledwo weszły do bagażnika. Jak to dobrze, że jednak nie zdecydowaliśmy się na CLK.

2. Pojechałem do Świebodzina kupić bezpiecznik. Trójfazowy. Hurtownia przy Lidlu była już zamknięta. Spóźniłem się dziesięć minut. Przypomniało mi się, że przy Kilińskiego jest sklep elektryczny. Wydawało mi się, że tam zawsze sprzedawały panie, a tym razem był pan. Miał bezpiecznik. Miał też żarówki ledowe, po które wysłała mnie Bożena. Upierał się, że czterowatowa odpowiada tradycyjnej czterdziestce. Ja tam żarowe czterdziestki pamiętałem jako mniej świecące. Wziąłem trzy żarówki. Pan policzył mi za dwie. Powiedziałem, że muszę częściej do jego sklepu wpadać. Zasugerował na to, że wcale nie jest powiedziane, że następnym razem też dostanę rabat.
Odwiedziłem jeszcze Mrówkę i Lidla. W Mrówce dotarło do mnie, że jestem jednak pół metra niższy, niż mi się wydawało. W Lidlu chyba niczego nowego się nie dowiedziałem.

Wracając, przez mój nowy zestaw głośnomówiący porozmawiałem z ojcem. W jego bardziej lub mniej świeżo kupionym VW przestała działać klimatyzacja. I to jest zła informacja, bo może się okazać, że samo dobicie czynnika nie pomoże.

3. Wyrwałem sąsiada Tomka z poobiedniej drzemki i zmusiłem do pomocy w topieniu pompy. Zajęło nam to ze dwie godziny. Najzabawniej wyglądał moment, gdy przez park przesuwała się pięcioosobowa procesja niosąca całą długość pompy i rury. Tym razem nie było kogo namawiać na wejście do studni. Zrobiłem to sam. I kiedy sobie to przypominam – mam wrażenie, że wciąż coś po mnie łazi. Nie uruchomiliśmy pompy, bo zabrakło siedmiu metrów kabla 5x2,5. I dwóch hermetycznych puszek. Przyjdzie mi jutro znów jechać do Świebodzina. I to jest zła informacja, bo hurtownię elektryczną chyba zamykają o pierwszej, a już jest druga. Więc jak wstanę, pewnie będzie dziesiąta.

czwartek, 26 lipca 2018

24 lipca 2018




Z życia urlopowanego urzędnika centralnej administracji.

1. Wstałem, ubrałem czyste jasne spodnie, gdyż poprzednie przez pył z grabienia i włóczenia stały się strasznie ciężkie i pojechałem z bratem do Świebodzina, żeby trawę. Wybór traw w Mrówce był całkiem spory, niestety każde pudełko z trawą, jaką byłem zainteresowany było pojedyncze. I to była zła wiadomość.

Nad Rokitnicą, ni stąd, ni zowąd przeleciały dwa Herculesy. (Znaczy, że tego iż były dwa dowiedziałem się poźniej, bo zauważyłem jednego) Znaczy ze wschodu, na zachód leciały. Nisko. Na tyle, że gdybym miał na nosie okulary, mógłbym się upewnić, że jednym z nich leciałem w grudniu do Kuwejtu. A tak pozostaje mi świadomość, że prawdopodobieństwo tego, że jednym z nich leciałem w grudniu do Kuwejtu wynosi pięćdziesiąt procent.
Hercules, którym w grudniu leciałem do Kuwejtu był – mniej-więcej – moim rówieśnikiem, ale trzymał się ode mnie zdecydowanie lepiej. Ja bym nie potrafił bez tankowania przelecieć naraz do Kuwejtu.
W Kuwejcie widziałem startujące Ospreye. Niesamowity widok. I rozwalone przez Amerykanów w 1991 schrony na samoloty.
Schrony budowali Francuzi gwarantując ich niezniszczalność. Do dziś Kuwejt się z nimi o to procesuje.
Ciekawe jak się bronią.
Wysoki Trybunale, to przecież niemożliwe, żeby ktoś tak rozsądny jak powód uwierzył w istnienie niezniszczalnych schronów, poza tym to nie powód użytkował w schrony w czasie ich zniszczenia, tylko Irak, więc schrony, w okresie użytkowania ich przez powoda nie zostały zniszczone. 

2. Rozmyślania o międzynarodowym arbitrażu szybko wywietrzały mi z głowy, bo po włóczeniu i grabieniu zająłem się walcowaniem ziemi pod trawnik. Sąsiad Tomek ma
walec do ciągania kosiarką. Napełniony wodą waży ze sto pięćdziesiąt kilo. Walec waży, nie sąsiad. Po wywalcowaniu przyszła kolej na siew. Kolega Wojciech nabijał się ze mnie, że jestem jak żołnierz od Berlinga, który z pepeszą na plecach sieje na ziemi świeżo odzyskanej. Siałem, Wojciech z Bożeną zagrabiali. Siałem, aż się siemię skończyło. Po raz kolejny dałem się nabrać opisom na opakowaniach. I to jest zła informacja, bo człowiek w wieku Herculesa powinien się już nauczyć, żeby nie wierzyć w słowo pisane.
Mój osobisty ojciec przywiózł kolejne dwa worki trawy, przy okazji złorzecząc na obsługę w Mrówce. Kupienie kawałka plastikowej rurki zajęło mu ze trzy kwadranse, bo nikt nie chciał jej dociąć.
Zasiałem resztę. Zagrabiliśmy. I zaczęli podlewać wielce wydajnym urządzeniem do podlewania pożyczonym od sąsiada Tomka, wodą ze studni sąsiada Tomka, dzięki której ziemniaki ojca sąsiada Tomka są zielone, w przeciwieństwie do innych ziemniaków w okolicy.

3. Od paru lat mieszkają u nas pszczoły. W zamurowanych oknach z górnej łazienki. Znaczy, pomiędzy warstwami zamurowania jest przestrzeń, gdzie pszczoły prowadzą swoje pszczele życie. No i przez cały dzień pszczoły wariowały. Rano część się wyroiła. Później strasznie – jak na pszczoły – hałasowały. Nie zwracaliśmy na to specjalnej uwagi, gdyż zajmowaliśmy się przyszłym trawnikiem. Do momentu, kiedy się okazało, że jest ich mnóstwo w domu. Przy oknach klatki schodowej i w łazienkach. Bzyczało.
Bożena najpierw sama, później z moją pomocą zaczęła je łapać i wyrzucać na zewnątrz. Wyrzuciliśmy dobrą setkę, kiedy dotarło do mnie, że wcale ich nie ubywa. Po krótkim śledztwie odkryłem, że wyłażą ze ściany w górnej łazience (tej, w której zamurowanych oknach mieszkają). W pięknych, kupionych za jakieś grosze kafelkach Villeroy&Boch jest dziura na przyłącze wody do kompaktowej toalety, która ma tam stanąć w przyszłości. Przyłącze – zawór – rozetka. No i spod tej rozetki wyłaziły. Zakleiłem szparę szarą taśmą i przestało pszczół przybywać. Wyłapaliśmy resztę. Bożeny rekord to było pięć naraz złapanych do jednej szklanki.
Jednej rzeczy możemy być pewni – nie boimy się pszczół. I to jest dobra informacja. Złą jest, że nie mam pewności, czy pszczoły nie znajdą sobie jakiejś innej drogi.

czwartek, 10 sierpnia 2017

9 sierpnia 2017


1. Miejscem roweru jest piwnica. Nie mogłem wstać, gdyż bolały mnie mięśnie. Te, o których istnieniu zdążyłem zapomnieć. A to było tylko 16 kilometrów.
Coś mi się wiesza Press Service. I to jest zła informacja, bo poranne prasówki weszły mi w krew. Przeczytałem tekst red. Krzymowskiego o pani Premier. Śmieszny.
Nie rozumiem dlaczego red. Krzymowski ze swoim niezaprzeczalnym talentem nie zajmuje się tworzeniem powieści political fiction. Pieniądze większe. Stres mniejszy. Mogłyby być nawet te powieści oparte na motywach jego tekstów z tygodnika na N.

2. Z pomocą brata odpaliłem kosę. Wykosiłem trochę. Zgasła. Z bólem odpaliła. Zgasła. Michał wykręcił świecę. Nie wyglądała zbyt dobrze. Pojawił się pretekst by zawiesić próby koszenia i pojechać do Świebodzina.
Najpierw pojechaliśmy na targ nazywany rynkiem. Rynek w Świebodzinie jest placem Jana Pawła II i stoi na nim ławeczka z brązowym Niemenem.
Później do „Atelier u Iwonki”. W budynku dworca kolejowego jest sklep z przywożonymi z Niemiec śmieciami. Interes prowadzi bardzo miłe małżeństwo. Udało się nam pozyskać tam kilka perełek. Na przykład dość porządny gramofon firmy Perpetuum-Ebner za jedyne pięć dych. Gramofon odtwarzający również z prędkością 78 obrotów na minutę, a nie wiadomo skąd miałem dwie płyty z ariami z lat trzydziestych.
Torbę na garnitur nazywaną przez oficerów [bardziej w angielskim tego słowa znaczeniu] likwidowanego Biura Ochrony Rządu – szafą. Za jedyne trzydzieści złotych. Była ze mną w Gruzji. Nie do końca zdała egzamin, gdyż nie zapiąłem uchwytu na wieszaki i wszystko się pomięło.
Firma Perpetuum-Ebner przestała istnieć rok przed moim urodzeniem. Znaczy nie tyle znikła, co została wchłonięta przez Dual.
Kupiłem też za jakieś grosze komplet urządzeń firmy Devolo umożliwiający zsieciowanie domu przez przewody z prądem. Fachowcy się na to krzywią, a mi działa.
Firma Perpetuum-Ebner siedzibę miała w St. Georgen im Schwarzwald. Mam wrażenie, że przejeżdżałem lat temu kilka przez to miasteczko w czasie objeżdżania Cayenne GTS. Bardzo to przyjemny był wyjazd. Zwiedziliśmy muzeum Porsche w Stuttgarcie, dzięki czemu z czystym sumieniem mogę powtarzać za redaktorem Pertyńskim, że wszystko w motoryzacji zostało wymyślone wiek temu. [Wszystko, poza elektroniką, lepszymi materiałami i smarowaniem].
Bożena zazwyczaj kupuje u Iwonki ceramikę. Tym razem kupiliśmy stół. Okrągły. Z marmurowym blatem, więc zupełnie niepodobny.
Później pojechaliśmy do Mrówki, gdzie wśród sześciu rodzajów zapłonowych świec nie było takiej jak trzeba.
Z Mrówki do Grene, gdzie świec nie było wcale.
Z Grene do Stihla. W Stihlu świece były. Pan przede mną też po świecę przyjechał. Kiedy przyszło co do czego, się okazało, że zapomniał wziąć starej. Zrobił jej, co prawda zdjęcie, ale w sposób taki, że nie było widać gwintu. Metodą dedukcji sprzedawca wybrał najbardziej prawdopodobną.
–Jeżeli nie będzie pasować, będę mógł zwrócić? – zapytał klient.
–Tak, ale niech pan przywiezie też starą – odpowiedział sprzedawca.
–A Pile świecę starą, nie pańską starą – dodał.
Świeca kosztowała siedemnaście złotych. Moja też siedemnaście.
–Wszystko u pana kosztuje siedemnaście złotych – zapytałem.
–Tak, to taki sklep. Wszystko za siedemnaście – odpowiedział.
Na parkingu przed Biedronką dopadła mnie informacja, że 15 VIII nie będzie generalskich nominacji. Cóż, jak napisał kiedyś red. Skwieciński: „
Nie jest mądrze doprowadzać do desperacji kogoś, kto może wywrócić stolik”.
Zaczęli dzwonić do mnie przedstawiciele mediów. Wśród nich jedna Gwiazda. Po paru minutach rozmowy z Gwiazdą dotarło do mnie, że rzeczona Gwiazda ni w ząb nie rozumie, co do niej mówię. Nie rozumie, ale mimo to stworzy z tego jakiś przekaz. Zupełnie oderwany od rzeczywistości. I to jest zła informacja.
W Lidlu promocja tego ich podstawowego piwa. Kupujesz 18 butelek – płacisz za 12. „Słuchajcie, to jest butelka, z siedemnastego wieku, do której dziedzic nalewał wódkę. I rozpijał tą wódką pańszczyźnianych chłopów.” Tym razem się nie uda. Poza mną chyba nikt nie pije lidlowego Perlenbachera, bo to jednak sikacz.

3. Kosą z nową świecą odpaliła. Zacząłem kosić. Nie pokosiłem zbyt długo, bo kolega dyrektor Marcin przysłał mi zdjęcie stojącej przy A2 tablicy „Świebodzin zaprasza”.
Poszedłem w ślady Świebodzina i też zaprosiłem. Przyjechali [Marcin z żoną i synem]. Zwiedzili posiadłość. Kolega dyrektor Marcin skomentował, że Iwaszkiewiczowski klimat. Nie napiszę, co odpowiedziałem. I to jest zła informacja, bo autocenzura świadczy o słabości charakteru.
Pojechali, choć syn jednorocznoisiedmiomiesięczny nie chciał zejść z kosiarki. Za jakieś siedem lat może być z niego pożytek – nogi dosięgną do pedałów.
Pojechali nad morze. Może wpadną, kiedy będą wracać. Mnie nie będzie, bo to będzie piętnasty. Ponoć pierwszy taki piętnasty od czasu, kiedy Święto Wojska Polskiego przestano świętować swoje święto w rocznicę bitwy pod Lenino.







sobota, 20 sierpnia 2016

19 sierpnia 2016



1. Wstaliśmy zadziwiająco późno. I to jest zła informacja.
Bożena wysłała mnie z misją obudzenia dziewczyn. Wymyśliłem odrażająco dotkliwy sposób. Biorę leżący koło łóżka telefon, ustawiam budzik na za pięć minut i kładę na tyle daleko od łóżka, żeby było trzeba wstać, by budzik wyłączyć.
Bycie nibydziadkiem dostarcza wielu dziwnych przyjemności.

2. Po długo trwającym śniadaniu śniadaniu przez czas jakiś zajmowałem się drewnem. Nie tak może efektywnie, jak bym chciał. Wsiadłem więc do auta i pojechałem do Tesco oddać zepsutą pilarkę. Najpierw podjechałem do Mrówki, żeby kupić tarczę do krajzegi. Miły pan nie był mi w stanie wyjaśnić na czym polega w efekcie różnica pomiędzy taką, która ma zębów 40, a inną, która ma ich 80. Wziąłem więc najtańszą.
W Tesco spędziłem 40 minut przy ladzie w oczekiwaniu, aż przyjdzie ktoś z obsługi. W końcu zobaczyłem kierownika sklepu, dzięki którego protekcji udało się doprowadzić do tego, że sprawa została rozwiązana.
W Lidlu przeprowadziłem zabawny dialog z panią kasjerką.
Ona [widząc pięć paczek sera Gran Padano]: Faktura?
Ja: Nie, żarłok.
Ona: A, smakosz.
Od tygodnia chodzi za mną Orangina. I to jest zła informacja, bo nie ma jej w Lidlu.

3. Wymieniłem tarczę w krajzedze. Nowa rżnie jak stara. I to jest zła informacja. Jednak z tymi zębami, to o coś chodzi.
Wykosiłem część parku wokół grabu/lipy. Z niewiadomych przyczyn znowu zaczął mi spadać klinowy pasek, więc koszenie nie było tak przyjemne jak ostatnio.
Później 750 pojechaliśmy z Tośką po Józkę na dworzec. Pociąg spóźnił się dwadzieścia minut.
Wyremontowano podziemne przejście pod peronami. Ściany wyłożono granitowymi płytkami. Z jednym wyjątkiem. Podczas remontu odkryto niemiecki napis: wyjście do miasta. I na peron, z którego odchodzą pociągi do Sulechowa. Znaczy, odchodziły. Dziś nie odchodzą. Dziś torów już nie ma. Znikły w latach dziewięćdziesiątych. Wydaje mi się, że za unijne pieniądze zrobiono na części szlaku ścieżkę rowerową. Zarosła, bo nikt nią nie jeździł.
Zazwyczaj, kiedy wracam z Berlina jeżdżę bocznymi drogami. Przez małe wsie, bardzo podobne do tych, po naszej stronie Odry. Czasem na przejeździe kolejowym przepuszczam pociąg wielkości przegubowego autobusu. Niemców utrzymują takie linie. Ale to oni przegrali wojnę.

czwartek, 11 sierpnia 2016

10 sierpnia 2016



1. Obudziło mnie koło piątej. I to jest zła informacja. Próbowałem spać dalej – bez efektu. Obejrzałem więc trzy odcinki serialu. Zasnąłem dopiero przy poranku TokFM. Zasnąłem na tyle dobrze, że nie zapamiętałem ani kto prowadził, ani kim byli goście.
Ubrałem się wyjściowo. Po roku w garniturach na wsi chodzę w byle czym. W pełnym tego określenia znaczeniu. Więc gdy wybieram się do miasta staram się wyglądać przynajmniej jak pracownik budowlany, który na chwilę porzucił miejsce pracy, by w pobliskim markecie kupić wodę o smaku „3 cytryny”.
No więc ubrałem się wyjściowo, zagoniłem koty do domu, otworzyłem bramę, wsiadłem do auta, przekręciłem kluczyk – a tu nic. Akumulator zdechł. Podłączyłem prostownik – nie dał rady. Poszedłem do sąsiadów po drugi. Zaczął ładować. Wylałem garnek nakapanej wody i zacząłem rżnąć drewno krajzegą. Zapełniłem cały wózek i dotarło do mnie, że nie za bardzo mam gdzie to drewno układać. Wziąłem więc siekierę i zacząłem rąbać zalegające pod murem pniaki. Rąbiąc zrozumiałem, że rąbanie to było coś, czego mi było bardzo brak. Od razu poczułem się lepiej. I przypomniało mi się, że mam naładowany akumulator, który został po przedświątecznej jeździe bez alternatora.
Akumulator w E32 jest pod tylnym siedzeniem. Mając praktykę można go wymienić dość szybko.

2. Pod Mrówką zaczepiło mnie trzech czerwonych z przepicia czterdziestoparolatków. Tłumaczyli, że wracają z Woodstock i że brakuje im do piwa. Było to o tyle dziwne, że piwa już mieli w rękach. Zastanawiałem się przez chwilę, czy gdyby powiedzieli, że wracają ze Światowych Dni Młodzieży to czy bym im dał. Ale chyba też nie.
W Mrówce kupiłem klucze potrzebne do dokręcenia cybantów. W Tesco – dziennik „Fakt” i pilarkę elektryczną Straus. Ponoć austriacką.
Kiedy wyszedłem – panowie od Woodstock leżeli w rowie koło parkingu i sącząc piwo kontemplowali Chrystusa. Na stacji próbowałem dopompować koła. Z tylnymi udało mi się bez specjalnego problemu. Z przednimi – wręcz przeciwnie. Kiedy ruszałem – panowie od Woodstock ładowali się do chyba Astry na dolnośląskich blachach. Więc chyba faktycznie wracali z Kostrzyna.
W domu skręciłem nyple tak, że przestało ciec. Przy okazji okazało się, że niskie ciśnienie ciepłej wody wynika nie z problemu z zaworem, tylko baterią. I to jest zła informacja, bo wymiana baterii wymaga sporej rujnacji.

3. Zmontowałem ponoć austriacką pilarkę marki Straus. Nalałem olej do smarowania łańcucha, przy okazji rozlewając go w paru miejscach, w których nie powinien być rozlany. Podłączyłem przewód zasilający. I okazało się, że ponoć austriacka pilarka marki Straus nie działa. Wylałem więc z niej olej do smarowania łańcucha, przy okazji rozlewając go w paru miejscach, w których nie powinien być rozlany. Rozmontowałem części pakując do odpowiednich foliowych worków. Wszystko wsadziłem do pudełka. Na koniec znalazłem paragon. No i wytarłem olej. W tych miejscach, w których musiał być wytarty.
Wróciłem do rąbania. Jako rębacz nie zarobiłbym na chleb, gdyż nie rąbię wystarczająco efektywnie. I to jest zła informacja, bo tak – miałbym jeszcze jeden fach w ręku.

Bartek – młodszy syn sąsiada Tomka mówi tylko końcówki wyrazów. Kto ma zrozumieć – zrozumie. Karol, jego brat zanim zaczął mówić, że tak powiem – werbalnie, mówił ręką. Robił to tak sugestywnie, że kto miał zrozumieć – zrozumiał. Ja miałem problem, kiedy opowiadał, że na polu za domem wylądował balon. Kiedy usłyszałem o co chodzi – dotarło do mnie, że Karol przed chwilą wszystko mi dokładnie pokazał.
W każdym razie Bartek mówi o mnie całym słowem. Nie wiem, czym sobie na taki przywilej zasłużyłem.


Wracając do „Raportu Pelikana”. Dr Cenckiewicz wyciągnął jakiś kwit, z którego może wynikać, że słynny wybuch gazu w Gdańsku, na początku lat dziewięćdziesiątych to spieprzona akcja służb specjalnych. Cóż, gdyby ktoś chciał pisać taki polski thriller polityczny powinien go osadzić w czasach prezydenta Wałęsy. Political fiction powinno być choć trochę prawdopodobne.


środa, 10 sierpnia 2016

9 sierpnia 2016


1. Ruszyłem do Świebodzina. Trochę z duszą na ramieniu, wyobrażając sobie próby tłumaczenia policjantowi z drogówki, żeby się wstrzymał chwilę z odsyłaniem dowodu rejestracyjnego do warszawskiego Wydziału Komunikacji bo przecież zaraz przegląd zrobię.
No więc jechałem. Pierwszy radiowóz (tajny) trzepał jakiegoś delikwenta pod elewatorem, którego właściciel chyba występuje w „Służbach specjalnych”. Następny – przy Łużyckiej.
W Krakowie z piętnaście lat mieszkałem przy Łużyckiej. Wyglądała zupełnie inaczej, niż ta w Świebodzinie. Na przykład nie było nad nią wiaduktu, pod którym podczas rzęsistych deszczów zbierałaby się woda. Był za to podjazd, z którego w czasie gołoledzi zsuwały się miejskie autobusy. Choć może, na tym odcinku, to była jeszcze Trybuny Ludów.
W Mrówce kupiłem zaworek, trójnik i dwa nyple. Musi istnieć jakieś polski tego słowa odpowiednik. Z czasów rugowania rzemieślniczej niemczyzny. Coś fajniejszego niż „złączka hydrauliczna”.
W Tesco wypłaciłem gotówkę na przegląd. Po drodze kupiłem pasek klinowy do kosiarki i wpadłem do Lidla, gdzie okazyjnie kupiłem wkrętarkę. I mniej okazyjnie – sześciopak Żywca.
Pan diagnosta ze średnim przekonaniem pozachwycał się przez chwilę 750. Rzucił, że kiedyś samochody miały dusze, a dziś komputery. Najwyraźniej nie wiedział, że E32 miała prawdopodobnie najdłuższą instalację elektryczną w historii samochodów osobowych.
Pod spodem się okazało, że korozja napoczęła podgryzanie przewodów hydraulicznych. I to jest zła informacja.

2. Pasek klinowy okazał się w sam raz. Mimo iż kupowany był na oko. Stuningowana kosiarka zyskała dodatkową efektywność. Kosiłem obserwując jednym okiem, jak na budowie domu sąsiada Tomka rurami wylewany jest beton.
Później się zabrałem za hydraulikę. Z podłączonej do wody lodówki zaczęło się lać. Zanim znalazłem przyczynę, którą okazała się przerwana rurka doprowadzająca wodę do drzwi – zrobiłem w kuchni straszny bałagan. Rurkę udało się połączyć takim czymś termokurczliwym i srebrną taśmą. I to była dobra informacja. Zła – ciekło spomiędzy nypla i trójnika.
Nie miałem czym dokręcić. Więc podstawiłem garnek i postanowiłem naprawić drzwi pasażera w 750 [otwierają się tylko z zewnątrz]. Okazało się, że klamka ma ułamane to coś, do czego przymocowany jest drut prowadzący do zamka. Czyli z naprawy nici.

3. Postanowiłem więc uruchomić radio. Przekonany, że musiałem sfotografować kod do radia, kiedy je montowałem – zacząłem przeglądać zdjęcia z ostatnich lat. To w połączeniu z muzyką z playlisty, do której wrzucam różne znaleziska, w znakomitej większości z lat osiemdziesiątych oraz testowaniem lodu ze świeżo uruchomionej kostkarki zaowocowało atakiem kryzysu wieku średniego.
Atak był całkiem mocny. Wyrwał mnie z niego sąsiad Gienek. Ale wcześniej, oglądając zdjęcia doszedłem do wniosku, że życie moje było dotychczas bardzo interesujące.
I gdybym zmarł dziś wieczorem, pochowajcie mnie w moich ulubionych żółtych lakierkach.

Z sąsiadem Gienkiem piliśmy piwo na jego podwórku. Z podwórka przegnała nas burza, która zalała mi skrzynkę z narzędziami. Mimo iż stała owa na ganku. Nie znoszę mieć mokrych narzędzi.

Wieczorem w telewizorze był „Raport Pelikana”. Chwilę oglądałem. I zupełnie nie wiem dlaczego przypomniał mi się taksówkarz z „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. Ten, który opowiada o pościgach w Ameryce.
Swoją drogą jakoś nie mogę sobie wyobrazić informacji czy tekstu prasowego, który by w Polsce mógł być dla kogoś tak niebezpieczny, że mógłby zmobilizować kogoś do takich takich działań, jak w tym filmie.
Może dlatego, że w Polsce zasadniczo nie ma mediów. I to jest zła informacja.  


piątek, 22 lipca 2016

20 lipca 2016


1. Postanowiłem zmienić system koszenia. Zamiast robić spirale wielkie, postanowiłem robić mniejsze. Strasznie byłem dumny z tej innowacji. Niestety nie przełożyła się ona na efektywność koszenia. I to jest zła informacja.

2. Od niepamiętnych czasów chcieliśmy na wieś kupić lodówkę podobną do bramy triumfalnej. Frustracja spowodowana niemożnością przyklejenia ostatniego trójkącika zaowocowała determinacją. Zadzwoniłem do znalezionej na Allegro pani, która w miejscowości Trzciel [ehemalige Tirschtiegel] miała do sprzedania taką lodówkę Samsunga. Cztery lata temu zwiedzając fabrykę we Wronkach zamieniłem słów kilka z Panem Inżynierem Technologiem, od tego czasu jestem pełen wiary serwisowalność lodówek tej marki. Pani z Trzciela [ehemalige Tirschtiegel] zobowiązała się dostarczyć lodówkę podobną do bramy triumfalnej na miejsce darmowo małżonkiem.
My zaś musieliśmy się udać do Świebodzina po gotówkę. W Ołoboku były trzy bociany. Dwa te, co zwykle i jeszcze jeden na kominie kilka domów dalej. Najpierw wpadliśmy do Lidla, gdzie zasadniczo nie było nic ciekawego, później do Mrówki, gdzie Bożena kupiła doniczkę. Doniczki dziś nie muszą być ceramiczne. Mogą być plastikowe.
Z rok temu poznałem pana, który zarobił sporo pieniędzy na imporcie chińskich doniczek. Ceramicznych. Robił to pracując w naszej pekińskiej placówce. Wspominał te czasy z rozrzewnieniem.
Wróciliśmy równo z przyjazdem pana małżonka. Przyjechał z dwójką dzieci. Niestety żadne nie nadawało się do wyciągania lodówki podobnej do bramy triumfalnej z samochodu, którym przyjechał. Przez chwilę próbował namówić mnie, byśmy to zrobili we dwóch. Lodówka podobna do bramy triumfalnej waży ponad sto kilo, więc szybko spasowałem.
Poszedłem na budowę domu sąsiada Tomka. Majster w łaskawości swojej pozwolił ekipie udać się z pomocą. Przyszli w pięciu. Pomagali we trzech. Wszystkim dałem po piwie. Wszystkim pięciu.
Małżonek wręczył Bożenie paragon fiskalny i pojechał. Nam została lodówka podobna do bramy triumfalnej.
Będę musiał ją jakoś podłączyć do instalacji hydraulicznej. I to jest zła informacja, bo nie ma zestawu złączek, który temu służy.

3. Rozebrałem krajzegę. Na tyle, by wyciągnąć silnik. Czyli właściwie – zupełnie. Razem z sąsiadem Gienkiem rozebraliśmy rzeczony silnik. Przednie łożysko właściwie znikło. Łożysko 60 00 – to ponoć ważna informacja.
Uruchomiliśmy kupionego przez Bożenę Bang Olufsena. Przyszedł z płytą „Bach na śniadanie”. W związku z tym, że było już po południu wsadziłem pierwszą płytę, jaka mi wpadła w ręce. Niesłuchaną z dziesięć lat „Pogodno gra Fochmana”. Zapomniałem zupełnie piosenkę „Rozstaje”. I to jest zła informacja, bo przekaz jej jest ponadczasowy.


Kryminał ciąg dalszy:

Tak się złożyło, że tego dnia z wizyty u kolegów w bratnim Berlinie, do Warszawy wracało pięciu najlepszych w kraju funkcjonariuszy jednostek antyterrorystycznych. Mieli lekkiego kaca po pożegnalnej kolacji. Jeden słyszał kiedyś wiele dobrego o restauracji, więc postanowili się nawpierdalać. W środku było trochę duszno. Do tego dwa milioncalowe telewizory, połączone z odpowiedniej skali systemem audio, nadawały na przemian rosyjskie i niemieckie teledyski. Usiedli więc na zewnątrz. Akurat wolny był najbardziej na zachód wysunięty stolik.
Jedli milcząc. Kotlety schabowe, frytki i kapustę zasmażaną. Zamówili po dwa zestawy. I w momencie, w którym jeden zapytał resztę – czy też są głodni? – padł strzał. Później drugi i trzeci. Po trzecim (zupełnie jak na filmach) odezwały się kobiece krzyki.
Panowie wstali od stołu, z bagażnika samochodu wyjęli trzy pistolety Glock, i dwa maszynowe MP-5 chyba w wersji A5 (wszystkie – prezent od prezydenta berlińskiej policji) . Później taktycznym krokiem weszli do burdelu, gdzie, wzięci za żołnierzy konkurencyjnego gangu, zostali ostrzelani, (jeden nawet został lekko ranny). Odpowiedzieli ogniem. Po dziesięciu minutach organizacja przestępcza nieodwracalnie straciła szefa, (właściwie dwóch szefów – braci), ich cztery prawe ręce i sześciu żołnierzy.

Tak się złożyło, że tego dnia ta właśnie organizacja przestępcza przeprowadzała największy w swojej historii przerzut kokainy do Niemiec. Narkotyki ukryte w przeciwwagach wózków widłowych przywiezionych na remont do Polski wracały pociągiem za Odrę. Pociąg był ochraniany przez resztę organizacji przestępczej i specjalnie wynajętych do tego celu Ormian.

Tak się złożyło, że dzień wcześniej po półrocznej obserwacji Wydział Wewnętrzny Straży Granicznej zdjął opłacanego przez organizację przestępczą dowódcę strażnicy, ten szybko poszedł na układ – powiedział, że następnego dnia coś będzie przerzucane pociągiem. Dowództwo Straży informacje zinterpretowało błędnie i założyło, że pociągiem będzie przerzucana wielka grupa nielegalnych imigrantów i obstawiła stację oddziałem składającym się z prawie trzystu średnio wyszkolonych, lecz uzbrojonych funkcjonariuszy.
Gdy pociąg wjechał na stację został otoczony. Ormianie – trochę dzicy – zaczęli się ostrzeliwać. Wyszła z tego jatka, zwłaszcza, że wybuchły zbiorniki gazu w wózkach widłowych. To, że zginął tylko jeden strażnik, może świadczyć jedynie o tym, że Bóg lubi chroniących granice.

W każdym razie tego dnia organizacja przestępcza kierowana przez braci Gawronów z Kasznicy Wielkiej zakończyła definitywnie swoją prawie trzydziestoletnią działalność. No i właściwie tego dnia ta część województwa lubuskiego została całkowicie pozbawiona zorganizowanej przestępczości.

W burdelu w Płotach zaroiło się od policji. Komendant powiatowy próbował przez moment ukryć fakt, że przed śmiercią kierownik jego wydziału kryminalnego razem ze starszym Gawronem wypili chyba dwa litry wódki Chopin i jeszcze skorzystali z usług trzech – niestety 14-letnich – prostytutek, specjalnie prowadzonych z Tajlandii, na świętowanie największej akcji braci.
Próbował przez chwilę, ale szybko zrezygnował, widząc, że koledzy z Warszawy – jakby to powiedzieć – nadają na innych falach.
Starał się wyrzucić ze świadomości to, że gdyby nie zbieg okoliczności byłby w Płotach kilka godzin wcześniej i brał w imprezie udział. Jak to wcześniej bywało. (Trzecia Tajka zasadniczo czekała na niego)


poniedziałek, 18 lipca 2016

16 lipca 2016


1. Kiedy się obudziłem było już po tureckim puczu. Druh Podsekretarz, z którym rozmawialiśmy wieczorem podczas jazdy okazał się lepszym ode mnie znawcą Turcji. Być może dlatego, że w przeciwieństwie do mnie w rzeczonej bywał. Wymyślona przeze mnie skomplikowana geopolityczna intryga nie wytrzymała nocy. I to jest zła informacja, bo już się chciałem mieć za wybitnego analityka.

2. Na budowę domu sąsiada Tomka przyjechała pompa do betonu i trzy gruszki. Dom wystaje już z ziemi. I to dobra informacja.
Pojechaliśmy na targ do Świebodzina. Na stoiskach z koszulkami wśród heavy metalowych czaszek pojawili się żołnierze wyklęci. Może byli wcześniej, ale zauważyłem ich dopiero teraz. W Mrówce ruch jak na Marszałkowskiej. Jakby wszyscy się nagle wzięli za remontowanie.
Odwiedziłem Suburbana. Skrzynia znowu wyjęta, bo po założeniu się okazało, że nie działa tak samo, jak przed remontem. W przyszłym tygodniu ma wrócić do naprawiaczy.
Do tego zupełnie nowy przed awarią akumulator jest do wyrzucenia. I to jest zła informacja, bo nie był to akumulator zwykły, tylko amerykański z przykręcanymi klemami.

3. Po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy czytałem książkę w celach rozrywkowych przez dłużej niż kwadrans. Kryminał. Słaby. Brytyjski. O grubej czterdziestoletniej pani archeolog. Właściwie to gorzej niż słaby. Mógłbym taki napisać.
Kiedy rozstawiałem leżaki zauważyłem, że pod modrzewiem rosną maślaki. Zawsze tam rosły. Do momentu, kiedy panowie kopacze od kanalizacji dwa lata temu rozorali ten fragment działki. Rok temu maślaków nie było. Wróciły. Ciekawe, czy pojawią się odkryte niegdyś przez dyrektora Zydla rydze. Pojawiły się tylko raz. I to jest zła informacja.

Naprawdę mógłbym napisać słaby kryminał. O, proszę:


Padał deszcz ze śniegiem. Stefan Nowak patrzył, jak powoli lecz sukcesywnie przemakają mu buty. Przepełniało go poczucie bezsensu. Stał w lesie nad kanałem, słuchając leśniczego, rozwodzącego się o przepędzonej grupie ludzi próbujących, na pierwszy rzut oka – profesjonalnym sprzętem zrobić dziurę w wykonanym przez Niemców przed osiemdziesięciu laty betonowym murku oporowym.
Tak właściwie, to przestał słuchać leśniczego po tym, jak na generatorze zobaczył naklejkę wypożyczalni sprzętu budowlanego z nie najbliższego miasta wojewódzkiego.
Leśniczy, skądinąd sympatyczny człowiek, radny gminny –jak przypomniał sobie Stefan, zadał jakieś pytanie. Chyba zadał, Stefan tego nie jakoś nie usłyszał, zaś leśniczy, patrząc na Stefana wyraźnie oczekiwał odpowiedzi. Na szczęście policjant z gminnego posterunku również zapytał:
–Może faktycznie coś tu jest schowane, może trzeba to rozwalić do końca i wyciągnąć.
–Panowie, daję głowę, że nic tu nie ma. Tym… sprawcom, najwyraźniej coś się po… pomyliło.

Stefan był pewien swoich słów. Murek był monolitem z pobliskim jazem. Najwyraźniej od powstania, w latach 30-tych ubiegłego wieku, nic nie próbowało go naruszyć. Do dzisiaj.
A raczej mało prawdopodobne, by Niemcy schowali w nim coś sześć lat przed wybuchem wojny. Stefan był pewien. Znał historię murku, technikę wykonania, wiedział, że – na pierwszy rzut oka profesjonalny sprzęt, prędzej by się rozleciał, niż murek poważnie naruszył. Wiedział. Tak jak wiedział strasznie innych dużo rzeczy. Właściwie był najwięcej wiedzącym człowiekiem, że wszystkich jakich znał. Nie wiedział za to dwóch ważnych rzeczy: skąd wie to wszystko. I, jak to się stało, że został policjantem. Ne on jeden.





poniedziałek, 28 marca 2016

26 marca 2016


1. Śnił mi się Pałac. Nieco zmodyfikowany. Na przykład wyposażony w dziwną kolejkę z wagonikami wielkości deskorolek, na których się siadało i było wiezionym przez dziwne korytarze. Przy okazji śniła mi się też polityka, ale o tym już pisać nie będę.
Po późnym śniadaniu wróciliśmy do układania parkietu. Wieczorem wsypałem do trociniaka sieniawskie brykiety z brunatnego węglą, jakoś mi się udało je rozpalić. Płonęły przez jakieś dwanaście godzin. Nagrzały powietrze na tyle, że klepki przestały się aż tak prężyć.
Układaliśmy, aż się okazało, że zaraz braknie kleju. Bożena wsiadła w auto i pojechała z dziewczynami do Mrówki. My układaliśmy dalej. Po chwili zadzwoniła, że Mrówka klejów do parkietu już nie sprzedaje. Bo kiedyś próbowała na tyle bezskutecznie, że musiała wywalić, bo się na półce zestarzał.
W każdym razie klej się skończył zanim my skończyliśmy. I to jest zła informacja. Dobrą jest, że parkietu nie braknie. Nawet zostanie. Może na jakiś pokoik na strychu.

2. Przenieśliśmy się przed dom, gdzie Bożena z dziewczynami wygrabiała liście spod grabu. Udało nam się sprzątnąć całkiem sporą powierzchnię. Pogoda była idealna do palenia liści. Było sucho i prawie nie wiało, więc nie było niebezpieczeństwa, że zadymimy całą przedświątecznie posprzątaną wieś.
Zatęskniliśmy za dyrektorem Zydlem, który już wielokrotnie dowiódł swoich talentów w grabieniu. Z tym, że to grabienie jest ogrodniczym tego słowa znaczeniu. Dawno go u nas nie było. I to jest zła informacja.

3. Niestety nie udało się uniknąć rodzinnych rozmów o polityce. Berlińska wersja narracji na temat wydarzeń kolońskich brzmi: po śledztwie się okazało, że wiele z tamtych kobiet kłamało.
Za to o pani Merkel mówi się, że nie będzie kanclerzem, bo popełniła błąd.

Wieczór tak mi się przeciągnął, że zobaczyłem jak zegarek w komputerze przeskakuje z 01:59 na 03:00. I to jest zła informacja.  

piątek, 25 marca 2016

23 marca 2016


1. Coś mi się śniło. No dobra – śniła mi się praca. Sugestywnie. Tak sugestywnie, że budząc się byłem przekonany, że w pokoju ze mną śpi kilka osób. Osób o dość ważnych funkcjach.
W 1987 roku, w czteroosobowym, kempingowym domku nad jeziorem Głębokim spaliśmy w chyba 20 osób. Na każdego przypadał pasek podłogi szerokości 40 cm. Zasadniczo, w tym standardzie moglibyśmy zakwaterować cały Pałac z częścią Kancelarii.
Jezioro Głębokie jest za Międzyrzeczem.
Zrobiłem sobie wtedy dziurę w nodze czymś, co specjalnie zostało zaprojektowane, by dziurawić nogi. Do dziś mi zresztą została blizna. Łaziłem w okolicach natenczas ruskiej bazy w dzisiejszej Kęszycy Leśnej, szukając Panzerwerków cofniętych względem linii. Znaczy – łaziłem po krzakach. Krzaki pachniały kijowskim metrem – do ruskiej bazy szła bocznica, której podkłady zakonserwowane były takim samym zajzajerem jak te z metra. Znaczy, wtedy jeszcze nie wiedziałem, co to za zapach, bo w Kijowie pierwszy raz byłem dopiero rok później.
Panzerwerki były dwa. Oba [chyba] ze stalowymi klatkami schodowymi. Stalowe klatki schodowe mają to do siebie, że po czterdziestu paru latach potrafią tak zardzewieć, że częściowo znikają. A, że wcześniej ktoś wysadził to, co nad nimi było i do środka szybu wpadło sporo gruzu – schodów właściwie nie istniały. Trzeba się było wspinać po szybie windy. Dobre trzydzieści metrów. Wyłaziliśmy z kolegą Piromanem. Poszło gładko – po ciemku trudno o lęk wysokości. Było późno, szybko rozpoczęliśmy proces powrotu na kemping. Kilkunastokilometrowy proces.
Następnego dnia łaziłem po krzakach, chciałem zobaczyć co zostało z tego Panzerwerku. W pewnym momencie uderzyłem w coś nogą. Nawet niezbyt mocno. Po chwili poczułem, że w bucie chlupoce mi krew. Zupełnie, jak w góralskiej piosence. Okazało się że porządny, faszystowski potykacz przebijając opinacz komandosa [tak nazywaliśmy będące naonczas na wyposażeniu LWP buty] zrobił mi w nodze sporą dziurę. Niewiele myśląc wepchałem do tej dziury wiszące kawałki skóry, całość obwiązałem urwanym kawałkiem spodni i jakoś dokuśtykałem na kemping.
Centralny odcinek Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego odwiedzałem jeszcze wielokrotnie. Tyle razy, że dziś nie chce mi się tam włazić. I to jest zła informacja, bo nie prowadzam tam gości, na których kilometry podziemnych korytarzy zrobiłyby pewnie spore wrażenie.

2. Pojechaliśmy na Policję. Znaczy najpierw do Gminy. Wójta nie było, więc nie złożyliśmy mu wyrazów uszanowania. Za to wynegocjowaliśmy przyjazd panów, którzy mieli założyć nam wodomierz do wody gospodarczej. Od czasu uruchomienia kanalizacji podlewanie wyraźnie podrożało. Chyba, że się ma założony drugi wodomierz.
Kiedy ruszaliśmy do Świebodzina, z budynku Gminy wyszedł Gminny Strażnik. Niósł 20 jajek. Idą Święta.

Na Policji dyżurny kazał nam czekać na dzielnicowego. Siedzieliśmy w holu i obserwowaliśmy wychodzących z pracy pracowników komendy. Strasznie skrzypiały drzwi. Inaczej, kiedy się otwierały, inaczej kiedy zamykały. Na ścianie wisiał alkomat. Z instrukcją. Przez chwilę chciałem się skontrolować, ale pomyślałem, że nie ma co kusić losu. Jeszcze by się okazało, że mój organizm sam z siebie, wewnętrznie nie dość, że fermentuje, to jeszcze destyluje i to dlatego ciągle jestem taki zmęczony.

Przyszły dwie panie. Wyszedł do nich policjant. Tłumaczył, że jeśli ojciec dziecka przychodzi pijany i się awanturuje, to trzeba wezwać patrol. I patrol ojca dziecka zawiezie na izbę, bo dziecko musi mieć spokój.

Później ze środka komendy wyszedł niezupełnie ubrany pan i zapytał dyżurnego o jakieś klucze. Ten odpowiedział, że ktoś ich jeszcze nie oddał. Niezupełnie ubrany na to, żeby oddał, bo jak nie, to go w łeb walnie młotkiem. Przez chwilę się zastanawiałem, czy to nie groźby karalne, ale szybko przestałem – pan niezupełnie ubrany na pewno żartował. Inaczej dyżurny by inaczej zareagował.

W końcu przyjechał dzielnicowy. Właściwie dwóch. W tym jeden nasz. Sympatyczny młody człowiek, inteligentny, mówiący po polsku. Właściwie dlaczego się nie cieszyć z oczywistych rzeczy.

Bożena zaczęła zgłaszać podejrzenie popełnienia. W związku z rozmiarami szkód okazało się, że jest problem. Otóż zniszczenie drzew w ogrodzie, niezależnie od ich wartości to wykroczenie. W sadzie – przestępstwo. Wszystko rozbijało się chyba o definicję sadu. Czekaliśmy, aż się odezwie jakaś pani policjantka, która się na tym zna. Czekaliśmy i czekaliśmy. Для поддержения разговора zapytałem, czy bardzo im przeszkadza wakat na stanowisku Komendanta Głównego. Popatrzyli na mnie, jak na idiotę. –Może w Warszawie widać problem – odpowiedzieli.
Czekaliśmy. Znaczy Bożena czekała, bo ja pojechałem na dworzec po dziewczyny. Przyjechały. Koło przejścia, którym nie można przechodzić [przechodzi się sprawdzając wcześniej, czy nie stoi SOK] stał kontener na śmieci. Stał i dymił. Śmierdząco. Moja świętej pamięci babcia miała wdrukowany w przedwojennym gimnazjum strach przed chemicznym zapachem. Kiedyś przysposobienie obronne to było coś. Za moich czasów – już nie. W każdym razie nie czułaby się na tym dworcu komfortowo. Mimo iż szarą podkładową farbą odmalowano zadaszenia peronów i wejścia do podziemnego przejścia. Zawiozłem dziewczyny do Tesco i wróciłem na komendę. Jednak wykroczenie.
Bożena podpisała papiery i się pożegnaliśmy.

W Mrówce kupiliśmy węglarkę, szufelkę i jakiś nawóz. Wszedłem do Neonetu pooglądać telewizory. Podszedł pan sprzedawca. Powiedziałem, że szukam telewizora 4K z tunerem satelitarnym. Zaczął mi tłumaczyć, że od tunerów satelitarnych się teraz odchodzi. Jestem najwyraźniej starej daty. I to jest zła informacja. W Tesco przeczytałem tekst „Wprost” o Kindze. Red. Miziołek napisała, że Kinga była w Pradze budząc zainteresowanie czeskich mediów. Kingi w Pradze nie było. Ale właściwie jakie to ma znaczenie.

3. Wróciliśmy do domu. Chwilę po nas podjechał radiowóz z dzielnicowymi. Skoda Octavia. Z drzwi schodziła farba. I to jest zła informacja. Choć może raczej była to naklejona biała folia.
Poszliśmy za zwaną stołówką stodołę. Modus operandi szybko pozwolił im wskazać podejrzanego.


czwartek, 31 grudnia 2015

29 grudnia 2015


1. Zadzwoniono z warsztatu, że alternator gotowy. Pojechaliśmy przez Skąpe. Na Urzędzie Gminy wisi podświetlany napis „Wesołych Świąt”. Cóż, sporo obywateli ma unickie korzenie.
Wpadliśmy do „Mrówki”. Dwa worki węgla „orzech”. Dopiero teraz zauważyłem, że – excuse le mot – brand to „Tani opał”.
Kupiłem jeszcze 20 kilo lokalnego brykietu z lokalnego węgla brunatnego. Za jedyna 20 zł. W Sieniawie jeszcze ze dwadzieścia lat temu działała ostatnia w tej części Europy głębinowa kopalnia węgla brunatnego. Działała, aż z Górnego Śląska nie przyjechało paru młodych sztygarów. Zjechali na dół i kazali fedrować w stronę łagowskiego jeziora. Starzy górnicy mówili, że lepiej tego nie robić, bo Niemcy tego nie robili. A jak Niemcy czegoś nie robili, znaczy mieli powód. Sztygarzy puknęli się w głowy i kazali fedrować. Bogu dzięki w piątek przed końcem szychty. W poniedziałek górnicy, którzy przyszli do roboty zastali kopalnię zalaną. I to była zła informacja, bo w ten sposób nie mamy w Polsce ostatniej w tej części Europy czynnej głębinowej kopalni węgla brunatnego.

2. Parę lat temu uruchomiono odkrywkę. Węgiel nie taki, jak był ten głębinowy, ale jakoś brykiety da się robić. Postanowiłem zmieszać je z sieczką z gałęzi i zapalić w trociniaku. Zadymiłem pół domu, zanim nie wyciągnąłem z rury [prowadzącej do komina] coś czarnego, czym właściwie była zatkana.
Odtykałem rurę rozmawiając z Druhem Podsekretarzem, który przyznał się, że właśnie zatarł silnik. W roverze. Czyli w hondzie. Da się? Da się. A mówią, że japońska motoryzacja produkuje niezniszczalne silniki.
Kłamią. Miałem kiedyś Suprę. Targę. Włożyłem w nią wagon pieniędzy. Nie pomogło. Błąd konstrukcyjny i ciągle był problem z panewkami. I to jest zła informacja, bo to jednak było świetne auto. Czasem ciekł dach.
Swoją drogą ciekawe, czy sobie jeszcze kiedyś kupię szybki samochód. Wcześniej to była dla mnie oczywista przyszłość. Teraz – zaczynam mieć wątpliwości.

3. Oglądaliśmy drugiego „True Detective”. Bożena uważa, że zamiast Ojca Polskiego Dziecka powinien wystąpić Del Toro. Ja tam nie jestem pewien.

Strasznie męczę te Negatywy. I to jest zła informacja.   

środa, 30 grudnia 2015

28 grudnia 2015


1. Zabrałem się za alternator. Odkręciłem pierwszą śrubę. Spróbowałem odkręcić drugą. Nie udało się. Przykręciłem pierwszą. Pojechałem do Świebodzina. W pierwszym z brzegu warsztacie miły młody człowiek odkręcił pierwszą śrubę, odkręcił drugą, kiedy opowiedział, że ma mercedesa 123 przestałem mu patrzeć na ręce.
Męczył się przez chwilę, w końcu wyciągnął alternator z którym poszliśmy do sąsiedniego budynku do elektryka. Elektryk powiedział, że jest zajęty i się nie zajmie, wziął do ręki alternator, mruknął pod nosem, że jest prosty i że na jutro zrobi.

Poszedłem do Lidla.
W Lidlu nie było już choinek. Był za to przeceniony olej z pestek dyni. Z tego wszystkiego zapomniałem kupić chleb, bo który do Lidla wszedłem. I to jest zła informacja.



2. Przyjechała po mnie Bożena. EML potraktował ją ulgowo. Pojechaliśmy po chleb do Tesco. Po drodze wpadliśmy do Mrówki po dwa worki węgla. [Ozdoby świąteczne z 25% zniżką naliczaną przy kasie]. W Tesco przejrzałem „W Sieci” red. Mazurek w łaskawości swojej umieścił mnie w swojej [z red. Zalewskim] rubryce. „Krasnal ogrodowy” rozbawił mnie za pierwszym razem. Teraz jest już trochę nudny. I to jest zła informacja, bo przez chwilę miałem nadzieję, że przeczytam o sobie coś naprawdę zabawnego.

3. Wieczorem trafiłem na „Stan zagrożenia”. Clancy – jeden z trzech ulubionych autorów mojej młodości. Harrison Ford – najlepszy ze wszystkich Jacków Ryanów. Niestety moja praca odebrała mi również przyjemność z oglądania tego filmu. I to jest zła informacja. Zamiast z zapartym tchem zachwycać się tym, że Suburban trafiony z RGPPanc. jest w stanie dalej jechać, zastanawiałem się, dlaczego ochrona nie zauważyła dziwnego zachowania asysty.

Z tego, co widzę Eryk Mistewicz chciałby zostać polskim Clancym. To symptomatyczne. Ciekawe skąd się bierze to, że analitycy polskiej sceny politycznej muszą się zajmować uprawianiem fantastyki, fikcji politycznej, bądź satyry.
Choć może jest odwrotnie – analizą polskiej sceny politycznej zajmują się satyrycy i bajkopisarze. No i dr Migalski – ten jest do tego spindoktorem. Kowal – Podkowa – PJN – Czarny koń.  

sobota, 26 grudnia 2015

24 grudnia 2015



1. Z prędkością 60 km/godz. pojechaliśmy do Świebodzina zrobić zakupy, których nie zrobiliśmy dzień wcześniej. Mam wrażenie, że było dużo mniej ludzi niż rok temu. To chyba jakaś zmiana cywilizacyjna – ludzie wolą wigilijny poranek spędzać w domach niż w sklepach.
W Lidlu nie było już ogórków kiszonych. I to jest zła informacja.
W „Mrówce” węgiel „orzech” [bardziej włoski niż kokosowy] po coś koło 17 zł za 25 kg. Czyli prawie 700 zł za tonę. Jak będzie mi się chciało zeskanować QR kod na opakowaniu – może przeczytam, że importowany z Czech.

2. Zanim wstałem przeczytałem, że gazeta red. Jastrzębowskiego ustaliła, iż bohater ostatnich tygodni nie dość, że nie płaci alimentów, to jeszcze nie ma z tym osobiście specjalnego problemu.
Od paru dni chodzi za mną tekst o „obrońcach demokracji”. W znaczeniu, że mi się w głowie akapity układają. Doświadczenie mówi, że takiego ułożonego w głowie tekstu zwykle nie zapisuję. I to jest zła informacja.
Chciałem napisać, że sprowadzanie protestujących do beneficjentów ostatniego ćwierćwiecza jest – nie bójmy się tego słowa – głupie. [zastanawiam się, czy nie lepiej by było – niż głupie, napisać „bardzo nowogrodzkie”. Z drugiej strony gdybym tak napisał, to by się okazało, że bardzo dużo ludzi by nie zrozumiało o co mi chodzi i musiałbym tłumaczyć i tłumaczyć, a niekoniecznie mi się chce]
Poza beneficjentami ostatniego ćwierćwiecza, [choć – nawet bez specjalnej złośliwości – pewnie by można o niektórych napisać, źe są beneficjentami ostatnich lat ze czterdziestu] są ludzie, którzy jeszcze benefitów ostatniego ćwierćwiecza nie zdążyli pozyskać.
Nie zdążyli ale wierzą, że prędzej czy później to nastąpi. Na razie są gnojeni przez korporacyjnych szefów, ze swoich śmieciówek spłacają wzięte na osiemdziesiąt lat kredyty, tygodniami czekają na prywatną wizytę u lekarza specjalisty, ale kiedyś los się do nich uśmiechnie. Chyba, że coś się zmieni. Zmieni się i lata ich wyrzeczeń pójdą psu w rzyć. Chętnie bym posłuchał, co ma o tych ludziach do powiedzenia red. Sroczyński.


No i jest grupa, której przykładem idealnym jest dla mnie mój były kolega Jerzy. Czyli ludzie, którzy z większym lub mniejszym zaangażowaniem działali w opozycji, później całymi siłami wspierali budowę 3RP. Niestety ta 3RP specjalnie im się za to nie odwdzięczyła. Znaczy wcale się nie odwdzięczyła. [Nie licząc jednego z dziesiątek tysięcy wręczonych przez prezydenta Komorowskiego medali] Jednak dla nich jedynym życiowym osiągnięciem jest właśnie ta 3RP. Dlatego jakakolwiek jej krytyka jest dla nich atakiem na ich życiowy dorobek. Na wszystko co osiągnęli.
UWAGA: te trzy grupy są jedynie częścią protestujących.

Protestujących, którzy na ustach mają ochronę porządku prawnego. A na ich czele stoi ktoś, kto nie płaci alimentów.
[Żeby nie było niedomówień – nie oceniam moralnie. Zostawiam to red. Jastrzębowskiemu.]
Walczymy o autorytet sędziów by dalej mieć gdzieś wydawane przez nich wyroki?

Kiedy wyjechaliśmy ze Świebodzina EML z sobie znanych powodów postanowił wyjść z trybu serwisowego. M70 to w takich sytuacjach wspaniały silnik.

Gdyby zrobić listę problemów, których 3RP nie udało się rozwiązać – kwestie alimentów na pewno by się na niej znalazły. Ciekawe, jak by zareagowano gdyby PAD powiedział kiedyś, że się z tego powodu wstydzi. Tak samo jak po przemówieniu w Gdyni?


3. W zeszłym roku przeszliśmy z choinek ciętych na doniczkowe, które po świętach sadzimy w parku, bądź przed domem. Na korzeniach kupionych w Lidlu świerków ktoś dokonał szpadlem egzekucji. I to jest zła informacja, bo nie wiadomo, czy się przyjmą.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

7 czerwca 2015


1. Coś mi się śniło. Nie napiszę co. Choć bardziej kto. No i nie był to sen erotyczny. W każdym razie wstałem. I to jest zła informacja, bo chyba wrócił mi tryb: dziewięć godzin snu.

2. Panowie kopacze rozrzucili trawie ziarno. Piszę w ten sposób, bo stwierdzenie: zasiali trawę niesie w sobie dokonaność. A efekt wygląda tak: na suchej glinie leżą nasiona trawy. Postanowiłem się więc udać do świebodzińskiej Mrówki, w celu nabycia urządzeń nawadniających. Kupiłem takie śmigiełka, i dziwne coś, co robi jakby kurtynę wodną. I węża. W promocji. I szpadel. Można przeżyć życie nie wiedząc, że łopaty się różnią. No i na koniec kupiłem wierzbę. Płaczącą. Bądź co bądź był rok szopenowski.
Kiedy podłączyłem wszystkie te podlewające ustrojstwa to się okazało, że ciśnienie wody jest zbyt niskie i w sumie nie działają. Działają pojedynczo. Ewentualnie w parach. I to jest zła informacja.
Odpaliłem kosę spalinową i poszedłem w bój. Z kosą łatwiej się skupić niż za kierownicą kosiarki.
Wykosiłem wiele. Gdybym się wcześniej na ten rodzaj koszenia zdecydował – efekty byłyby bardziej widowiskowe.

3. Sąsiedzi grillowali. Poniekąd świętując podłączenie doku do gminnej kanalizacji. Darek, szwagier sąsiada Gienka, pracownik KGHM-u opowiedział o tym, że kopania w Lubinie ma być likwidowana. Gdyby nie podatek miedziowy mogłaby funkcjonować dalej. Ciekawy pomysł ma nasza władza, Dowala podatek, który wysyła prawie całe miasto na bruk. Miasto, z którego podatkowe wpływy są wyższe niż ten podatek. Rządzą nami ludzie, którzy nie umieją liczyć. I to jest zła informacja.